Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Królowi też wolno kochać (ebook)
Zajrzyj do książki

Królowi też wolno kochać (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-8394-6
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyPregnant with His Majesty’s Heir
TłumaczDorota Viwegier-Jóźwiak
Język oryginałuangielski
EAN9788327683946
Data premiery2022-08-11
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Po niespodziewanej śmierci wuja i kuzyna Lucien musi wrócić do kraju, by objąć władzę. Po drodze zatrzymuje się we francuskiej miejscowości w Alpach, gdzie w restauracji poznaje Aurélie. Przyjmuje jej zaproszenie do domu i w nocy znajduje ukojenie w jej ramionach. Dwa miesiące później, gdy trwają przygotowania do ślubu Luciena z księżniczką Ilsą, w pałacu zjawia się Aurélie i mówi mu, że zostanie ojcem.

Fragment książki

Siedział bez ruchu. Uwagę zwracała jego posągowa sylwetka i twarz, o jakiej marzą rzeźbiarze… oraz kobiety. Te bardziej odważne podchodziły i zatrzymywały się, niby to przypadkowo, posyłając mu zachęcający uśmiech, ale nie doczekawszy się reakcji, wracały do swoich znajomych lub udawały, że idą do baru.
Mężczyzna o szerokich barkach, poważnej minie i jasnobrązowych, bursztynowych oczach wyraźnie nie był w nastroju do flirtowania.
Nie był jednak gburowaty i rozmawiał z Aurélie o wiele grzeczniej niż niektórzy goście. Kiedy przestawał mówić, twarz mu pochmurniała. Jego rysy byłyby fascynujące w każdych warunkach, ale to właśnie zafrasowanie widoczne w postaci poziomej zmarszczki na czole zwróciło uwagę Aurélie. Zmarszczka pogłębiła się, gdy na stole zaczął wibrować telefon. Nie odebrał go. Spędzał wieczór, wpatrując się w pustawe o tej porze roku wnętrze restauracji i od czasu do czasu zawieszając wzrok na kręcącej się między stolikami kelnerce.
Był koniec zimy i coraz mniej turystów odwiedzało Annecy. Miasteczko położone na skraju Alp Francuskich przyciągnie ich więcej dopiero, gdy zrobi się ciepło. To był jeden z powodów, dla którego Aurélie raz po raz zerkała w stronę przystojnego gościa. Już kiedy prowadziła go w stronę stolika, poczuła ekscytację. Otulił ją przyjemny zapach będący mieszanką zimowego powietrza i ciepłych, egzotycznych nut wody kolońskiej. Ale nie to zwróciło jej uwagę, lecz zachowanie mężczyzny, który wyglądał, jakby dotknęła go życiowa tragedia.
Aurélie prawie zmusiła się teraz, by skupić uwagę na talerzach, które właśnie sprzątała. Dwóch Hiszpanów, którzy wypili do kolacji o wiele za dużo wina, było w nastroju iście imprezowym, a jeden z nich nie ustawał w wysiłkach, by ją poderwać. Gdy pochyliła się nad stołem, kątem oka dostrzegła jego rękę zmierzającą w okolice jej pośladków.
Chciała się wyprostować, ale w tym samym momencie taca przechyliła się w jej rękach, grożąc wywróceniem zawartości prosto na kolana podrywacza, który zreflektował się, zabrał rękę i mruknął pod nosem niewyraźne „przepraszam”.
Mężczyzna w narożniku odstawił kieliszek i zaczął się podnosić. Ale Aurélie nie potrzebowała pomocy. W kilku słowach wyjaśniła niesfornemu gościowi, że nie jest w menu. W drodze do kuchni posłała mężczyźnie dyskretny uśmiech podziękowania. W odpowiedzi jedynie skinął głową.
Była wzruszona gotowością pomocy. Nieczęsto się zdarzało, by ktoś, tym bardziej obcy, okazywał jej sympatię. Być może także dlatego zerkała w stronę mężczyzny z coraz większym zaciekawieniem. Za każdym razem, gdy podchodziła do jego stolika, czuła się, jakby zamykał ją w swoim kręgu energii i hipnotyzował spojrzeniem bursztynowych oczu.
A może tak jej się tylko zdawało? Może to była zwyczajna projekcja i współczuła mężczyźnie, bo wyglądał, jakby jego życie także znalazło się na zakręcie.
Aurélie łudziła się całymi latami, ale bez względu na to, jak bardzo się starała, jej najbliżsi odsuwali się od niej. A teraz została zupełnie sama.
Uśmiechnęła się do mężczyzny, który pomachał w jej stronę, by zapłacić. Zignorowała nagły ból, który ścisnął jej serce. Nie zamierzała rozczulać się nad sobą. Weźmie się w garść i skoncentruje na pracy.
Tym razem jednak będzie inaczej. Miała szansę zmienić coś w swoim życiu. Zamierzała chwycić okazję obiema rękami i wycisnąć z niej jak najwięcej dla siebie.

Lucien obserwował uśmiechniętą twarz kelnerki, która emanowała optymizmem, odciągając go od ponurych myśli. Gdy z uśmiechem rozmawiała z gośćmi, posługując się czterema językami, na jej policzkach pojawiały się urocze dołeczki. Ale to nie one ani ognistoczerwony koński ogon, który podskakiwał w takt ruchów jej głowy, lśniąc jak rubiny w blasku płomienia, zwróciły jego uwagę. Przyglądał jej się, gdy drobnymi kroczkami omijała stoliki, niosąc tace załadowane jedzeniem. Podziwiał opanowanie i humor, gdy w kilku słowach usadziła podpitego Hiszpana próbującego ją podrywać.
Co jakiś czas zerkała w jego stronę i uśmiechała się promiennie. A kiedy to robiła, czuł się tak, jakby ktoś brał w dłonie jego zlodowaciałe serce.
Od rana, gdy tylko dotarły do niego złe wieści, miał wrażenie, że lodowata kurtyna odgrodziła go od reszty świata. Tylko wtedy, gdy ich spojrzenia się krzyżowały, nie miał wrażenia iluzji. Wręcz wydawało mu się, że dostrzega w oczach kelnerki troskę. Ciepło, które pomimo jego potrzeby bycia sam na sam z żałobą, przenikało do jego wnętrza.
Zamyślony zerknął na kieliszek i tak jak poprzednim razem, wychylił go niemal jednym haustem. Miał nadzieję, że alkohol stłumi ból albo chociaż pomoże mu się rozgrzać.
Wyobrażał sobie Justina w roztrzaskanym samochodzie, a kiedy nie mógł już tego wytrzymać, pamięć podsunęła mu wspomnienia z ich ostatniego wyjazdu. Justin był przeszczęśliwy, że może cieszyć się życiem, jakie było dla niego niedostępne. Sypiać pod namiotem, pić piwo przy ognisku albo latać na paralotni. Wspomnienia Luciena z tamtej wyprawy wypełniał radosny śmiech kuzyna.
To dlatego Lucien zjechał z autostrady i zatrzymał się w miasteczku na wschodzie Francji po drodze do Vallort. Wszyscy nalegali, żeby wsiadł w samolot, ale uparł się, że pojedzie sam. Potrzebował czasu, by oswoić się z nową sytuacją. A teraz chciał po prostu pobyć sam na sam ze wspomnieniami.
Najpierw choroba, która początkowo wydawała się niegroźna, zabrała z tego świata wuja Josepha, który praktycznie zastępował Lucienowi ojca. Niespełna dwadzieścia cztery godziny później w wypadku zginął jego syn Justin, którego Lucien kochał jak brata. Obaj byli najbliższą mu rodziną, którą z dnia na dzień stracił. Pociemniało mu przed oczami, gdy ostry jak brzytwa ból przeszył jego serce. Z trudem wstał. Brakowało mu powietrza. Musiał wydostać się na zewnątrz.

Padało, gdy Aurélie opuściła restaurację. Duże płatki śniegu wirowały wokół i osiadały na rękawach jej płaszcza. Wokół panowała cisza. Uśmiechnęła się do siebie i ściągnęła poły płaszcza paskiem. Ruszyła brukowaną ulicą w stronę rzeki. Stara część miasta była niewątpliwie piękna. Zastanawiała się, czy będzie jej brakowało tego widoku, gdy wyjedzie? A może…
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Instynktownie zacisnęła palce na kluczach w kieszeni. Zmrużyła oczy, próbując rozróżnić ciemny kształt na tle fasady budynku. Potem skręciła, wybierając nieco dłuższą drogę do domu, ale prowadzącą lepiej oświetlonymi uliczkami. Ledwo jednak uszła kilkanaście kroków, przystanęła. Ciemny kształt skojarzył jej się z kimś, kogo dziś już widziała. Zawróciła.
– Monsieur? Czy wszystko w porządku?
To był on. Ten sam mężczyzna, który siedząc zupełnie sam przy stoliku, wzbudził jej ciekawość. Gdy podeszła bliżej, zauważyła, że mężczyzna ma na sobie tylko dżinsy i sweter. Chyba kaszmirowy i na pewno drogi. Było jednak zdecydowanie za zimno na taki strój. Płatki śniegu bieliły się we włosach mężczyzny i na ramionach.
Przypomniała sobie, że wyszedł z restauracji jakąś godzinę temu, zostawiając sowity napiwek. Kogoś takiego na pewno było stać na płaszcz. Może ktoś go napadł i okradł? Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Ciałem mężczyzny wstrząsnął dreszcz. Wyglądał jak wybudzony z letargu.
– To pani – powiedział niskim, schrypniętym głosem.
– Co pan tu robi?
– Nic szczególnego, po prostu rozmyślam – odpowiedział po chwili. – Chciałem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, żeby…
– Pomyśleć – dokończyła za niego. – Zamarznie pan tutaj – powiedziała przytomnie i zrobiła jeszcze jeden krok w jego stronę. Patrzył na nią, ale myślami musiał być gdzieś bardzo daleko. – Nie ma pan płaszcza?
– Jest w samochodzie – powiedział, wzruszając ramionami.
– A samochód?
– W garażu podziemnym. – Kiwnął głową w stronę rzeki.
– Dobrze, a gdzie się pan zatrzymał?
– Zatrzymał? – Mężczyzna wziął głęboki oddech. – Miałem zamiar ruszyć dalej po kolacji, ale…
– Pił pan alkohol – powiedziała, przypominając sobie pozycje na rachunku. – Nie może pan prowadzić w tym stanie. Zabije pan siebie albo kogoś!
Ciałem mężczyzny wstrząsnął kolejny dreszcz, tak mocny, że aż oparł się ręką o mur za plecami. Coś było z nim nie tak. Obrzuciła go uważnym spojrzeniem i wzięła za rękę. Była lodowata.
– Źle się pan poczuł?
– Nie, tylko mi zimno – powiedział zaskoczony. Musiał nie zdawać sobie sprawy z tego, jak długo stoi na mrozie.
– Brał pan narkotyki?
– Absolutnie nie! – odparł stanowczo.
Aurélie zastanawiała się, co zrobić. Gdyby ktoś ją poprosił o radę w takiej sytuacji, poradziłaby mu, żeby odszedł i nie mieszał się w cudze sprawy. Jednak sama nie umiałaby się do tej rady zastosować. Nie dzisiaj. Nie mogła zostawić akurat tego mężczyzny. Trudno to było wytłumaczyć, ale poczuła, że postępuje właściwie.
– W takim razie niech pan idzie ze mną.
– Dokąd?
– Do mnie.

– Musi się pan napić czegoś gorącego. Potem poszukamy hotelu. Jest po sezonie, nie powinno być z tym problemu.
Lucien zmusił swoje zdrętwiałe z zimna nogi do marszu. Nie był przyzwyczajony do wykonywania poleceń. Zwykle to on je wydawał. Dziś jednak jego serce i umysł były w żałobie. Nie miał siły, by zaprotestować. Jego życie przypominało w tej chwili wykolejony pociąg. Problemy, które czekały na niego w Vallort, przerastały go.
Był tak przemarznięty, że stracił czucie w dłoniach i stopach. Pomyślał o gorącej herbacie albo kawie i ciepłym lokum. To miała być ostatnia spokojna noc w jego życiu. Nagle anonimowość wydała się mu czymś bardzo cennym. Już nigdy nie będzie miał szansy wyskoczyć ze znajomymi na drinka po pracy. A co do samej pracy… Wciągnął w płuca kłująco mroźne powietrze. Będzie też musiał pożegnać się ze swoim biurkiem architekta i poświęcić zupełnie innym zajęciom. Wzdrygnął się na samą myśl o tym, że użala się nad sobą, i to w sytuacji, gdy za kilka dni Justin wraz ze swym ojcem spoczną w krypcie katedry w Vallort.
– Na pewno nie potrzebuje pan lekarza? – Aurélie zatrzymała się przed drewnianymi drzwiami i odwróciła w stronę Luciena. Światło zawieszonej nad wejściem lampy oświetliło jej włosy.
– Na pewno – potwierdził i zmarszczył brwi. – Czy to mądre zapraszać obcych do domu? Przepraszam, nie chciałam zabrzmieć jak pani ojciec.
– Mój ojciec nigdy by czegoś podobnego nie powiedział – odparła i zaśmiała się gorzko.
Przyjrzał jej się uważnie, czując, że za tymi słowami kryje się więcej, niż chciała przekazać.
– Bez obaw – dodała. – Po prostu nie chcę pana jutro znaleźć zamarzniętego pod drzwiami restauracji. Szybko, zanim nawieje zimna do środka – dodała i pchnęła drzwi, przytrzymując je nogą.
Lucien zaklął w myślach. Nie chciał jej przecież obrazić. Zwłaszcza że była w tej chwili jego jedyną szansą na zachowanie zdrowego rozsądku w świecie, który rozpadł się na jego oczach.
Parę chwil później stał w maleńkim salonie połączonym z kuchnią.
– Tam jest łazienka. – Kobieta wskazała ręką w przeciwnym kierunku, unikając jego spojrzenia. – Na półce są czyste ręczniki. Prysznic pomoże się panu rozgrzać, a ja wstawię wodę.
– Dziękuję. Jest pani szalenie miła. – Zawiesił głos, czekając. Kobieta przez chwilę przyglądała mu się. Może jednak ją czymś uraził, zdążył pomyśleć.
– Niech pan da ten sweter, powieszę go przy grzejniku, żeby wysechł.
Dopiero wtedy Lucien zdał sobie sprawę, że jego ubranie jest zupełnie przemoczone, a wełna nieprzyjemnie trze o skórę.
Niezdarnymi ruchami ściągnął z siebie sweter.
– Jeszcze raz dziękuję – dodał i poszedł w kierunku łazienki.

Aurélie potrząsnęła głową, słysząc szum prysznica. Była ciekawa, czy nie miał problemu, żeby się zmieścić pod nim. Na pewno miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Do tego był pięknie zbudowany, sądząc po tym, co zdołała dostrzec, gdy po zdjęciu swetra przez kilka sekund stał przed nią z nagim torsem. Gdy się obrócił, mimo woli wlepiła oczy w biodra opięte czarnymi dżinsami i aż przełknęła ślinę. Nigdy przedtem nie miała do czynienia z kimś równie pociągającym, choć nie umiała precyzyjnie wyjaśnić, na czym polegała różnica między tym mężczyzną a setkami innych przystojniaków, których widywała w restauracji. Coś w każdym razie ją w nim pociągało i uświadomiło jej, jak bardzo czuje się samotna.
Rodziny już w zasadzie nie miała, bliskich przyjaciół też nie. Pracę kończyła późno i wyjścia ze znajomymi stały się coraz rzadsze.
Czy to możliwe, że zaprosiła do domu obcego, litując się nad sobą? Aż tak zdesperowana chyba nie była? A jednak mężczyzna był teraz u niej w domu, a ona trzymała w dłoniach jego czarny sweter, ciężki od wilgoci, którą zdążył przesiąknąć.
Rozwiesiła go na suszarce koło grzejnika, po czym wróciła do kuchni. Poczęstunek był gotowy, gdy mężczyzna wyszedł z łazienki. Ubrany był w dżinsy, na ramiona zarzucił jedynie ręcznik.
– Kąpiel dobrze mi zrobiła, dziękuję ci…
– Aurélie – przedstawiła się i spuściła wzrok, próbując skoncentrować się na kubku, w którym intensywnie mieszała łyżką. – Przepraszam, ale nie mam nawet podkoszulka w twoim rozmiarze, sweter powinien niedługo wyschnąć. – Zerknęła na jego wilgotne spodnie.
– Dziękuję, Aurélie – powiedział niskim głosem, od którego przeniknął ją dreszcz. – Mam na imię Lucien.
Skinęła głową i podała mu kubek z parującym napojem.
– Gorąca czekolada? – spytał, wdychając aromat wydobywający się z naczynia.
– Tak. Po kawie nie zasnęłabym do rana, ale jeśli ty masz ochotę…
– Pachnie wybornie. – Lucien pokręcił głową i usiadł na sofie, którą wskazała. – Może zagramy partyjkę, zanim ubranie przeschnie? – spytał, widząc szachownicę rozstawioną na niskim stoliku.
Aurélie stała oparta o szafki w kuchni i nie zamierzała nawet siadać w pobliżu mężczyzny. Ale partia szachów odwróciłaby choć na chwilę jej uwagę od umięśnionego nagiego torsu. Zgodziła się.
Niestety, siedząc naprzeciwko mężczyzny, nie zdołała skupić się na grze w takim stopniu, by ją wygrać. Lucien szybko ją pokonał. Nie miała jednak o to pretensji. Grało się z nim całkiem przyjemnie. Rozmawiali o szachach i o ulubionych zabawach w dzieciństwie. Dowiedziała się, że Lucien uwielbia jeździć na nartach i że dorastał w górach, choć sądząc po lekkim akcencie, jego ojczyzną nie była Francja. Nie chciała go o to wypytywać. Po co zresztą miałaby to robić? Jutro będzie dla niej tylko wspomnieniem.
Zwierzyła mu się ze swej miłości do muzyki i z tego, że chciała kiedyś zostać pianistką, ale ostatecznie wybrała naukę śpiewu. Nie wspomniała przy tym, że nie było ją stać na lekcje gry na pianinie.
Gdy Lucien zaproponował drugą partię, zgodziła się bez wahania. Tym razem wygrała, choć gra była o wiele dłuższa.
– Gratuluję, kilka posunięć było naprawdę świetnych.
– Dziękuję! – odpowiedziała rozpromieniona. Nieczęsto się zdarzało, by ktoś ją chwalił. Kiedy jednak spojrzała na niego ponownie, zobaczyła, że zacisnął dłonie tak mocno, aż pobielały mu kostki.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona.
– Nic takiego, po prostu przypominasz mi kogoś.
– Innego gracza?
Kiwnął głową.
Co prawda to nie była jej sprawa, ale…
– Chcesz o tym porozmawiać?
Podniósł głowę. Bursztynowe oczy skupiały w sobie całe światło w maleńkim salonie.
– Już za późno. On nie żyje.
– Tak mi przykro… – Aurélie wiedziała, co to żałoba. Nawet dziś pamiętała dzień, gdy powiedziano jej o śmierci matki. – Ktoś bliski?
– Kuzyn, ale wychowywaliśmy się razem.
Współczuła mu. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co sama by czuła, gdyby któryś z jej przyrodnich braci zmarł.
– Przepraszam, nie powinienem cię tym obciążać.
– Nie musisz przepraszać. Żałoba to długi proces. Kiedy to się stało?
Wzdrygnął się, a jego twarz wykrzywił grymas bólu.
– Dowiedziałem się dziś rano.
– Nie miałam pojęcia.
Aurélie wstała z miejsca i usiadła obok niego. Nie znali się, ale czuła, że musi go wziąć za rękę i pocieszyć. Wyglądał na zdruzgotanego, a ona nawet nie pomyślała, że za dziwacznym zachowaniem może się kryć osobista tragedia.
– Chciałabym powiedzieć ci coś pocieszającego, ale…
Lucien potrząsnął przecząco głową.
– Już i tak dużo dla mnie zrobiłaś. Wyrwałaś mnie z otchłani strasznych myśli.
Odwrócił dłoń i ich palce splotły się ze sobą. Aurélie poczuła, jak ciepło jego dłoni przenika ją falami.
– Ty też to czujesz? – spytał, patrząc jej w oczy.
Aurélie zmieszała się.
– Słucham?
– To – powtórzył i zacisnął palce nieco mocniej.
Nie mogła oderwać się od patrzących na nią bursztynowych oczu. A może nie chciała?
– Naprawdę nie rozumiem – wyjąkała, choć doskonale wiedziała, o czym mówi Lucien.
Puścił jej dłoń.
– Musiałem się pomylić, przepraszam.
Uniósł obie dłonie w geście obrony i powoli wsunął je we włosy. Odgarnął je do tyłu i odsunął się lekko. Aurélie patrzyła na jego twarz, którą przesłonił cień żalu.
Lucien wstał i rozejrzał się. Serce zabiło jej mocno. Przestraszyła się.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel