Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Książę pustyni (ebook)
Zajrzyj do książki

Książę pustyni (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-6451-8
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyClaimed for the Desert Prince’s Heir
TłumaczBarbara Bryła
Język oryginałuangielski
EAN9788327664518
Data premiery2021-05-13
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Kaya Salah prowadzi na pustyni badania do doktoratu. Pewnego dnia wszystko sprzysięga się przeciwko niej. Zepsuty samochód, brak zasięgu i nadciagająca burza piaskowa. Przerażona sytuacją nie potrafi ocenić, czy zbliżający się na koniu mężczyzna jest kolejnym zagrożeniem, czy niesie jej ratunek…

Fragment książki

Kaya Salah zerknęła na mgłę na horyzoncie i unoszącą się nad nią zdradliwą chmurę pyłu, a potem spojrzała na swój telefon komórkowy. Nie działał.
Mruknęła przekleństwo, którego nauczyła się podczas studiów na Uniwersytecie Cambridge, bo pot zbierał jej się nad górną wargą i spływał jej po plecach pod podkoszulką i obszerną szatą, którą nosiła dla ochrony przed upałem i kurzem na pustyni. Jej babcia przed laty skarciłaby ją za takie słowa – za samą ich znajomość, nie mówiąc o stosowaniu. Kaya schowała smartfon w tylnej kieszeni szortów, której odszukanie pod kilometrami materiału zajęło jej kilka kolejnych frustrujących chwil. Potem przeniosła spojrzenie na silnik czarnego SUV-a i znowu zaklęła, tym razem głośniej. W końcu w promieniu pięćdziesięciu mil nie było nikogo, kto mógł ją usłyszeć, a dzięki temu poczuła się lepiej, nawet jeśli w niczym jej to nie pomagało.
Dlaczego nie pomyślała o tym, żeby zabrać ze sobą telefon satelitarny, zanim wyruszyła z pałacu na tę wyprawę? Albo kogoś do towarzystwa? Kto znał się lepiej niż ona na samochodach. Westchnęła i kopnęła oponę zepsutego jeepa. To było lekkomyślne, przesadnie pewne siebie i zbyt optymistyczne… Trzy jej ulubione wady. Ale nie mogła przewidzieć awarii samochodu na środku pustyni bez zasięgu telefonicznego. Szejk Zane Ali Nawari Khan, mąż jej przyjaciółki Catherine i władca Narabii, a nominalnie jej szef, bardzo się starał, żeby zapewnić dostęp do internetu i sieć komórkową w całym królestwie. Ale znalazła się pewnie za blisko granicy, na niezagospodarowanej pustyni, zamieszkałej jedynie przez koczowniczy lud Kholadi. Jak sobie przypominała, nie mieli nawet bieżącej wody, więc komórek raczej nie potrzebowali.
Przez tkaninę, by nie oparzyć rąk o rozgrzany metal, opuściła maskę jeepa. Opadła z trzaskiem, wzbudzając echo w rozgrzanym powietrzu. Na szczęście dała Cat i jej asystentce szczegółowy plan swojej jednodniowej wyprawy, więc jeśli nie wróci wieczorem, wyślą po nią ekipę na poszukiwania. Ale czekała ją noc spędzona w jeepie, a temperatura spadała, jak tylko słońce chowało się za horyzontem. Gorący, suchy wiatr sypnął jej piaskiem w twarz. Zasłaniając tkaniną nos i usta, by nie wdychać wirującego kurzu, spojrzała uważnie w stronę horyzontu. Chmura, którą dostrzegła wcześniej, rosła złowróżbnie. Poczuła przypływ adrenaliny. Czyżby nadciągała burza piaskowa?
Nigdy czegoś takiego nie doświadczyła, większość życia spędziła w luksusowym azylu Złotego Pałacu. Ale wiele słyszała o burzach piaskowych. Zniszczenia, jakie powodowały, wzbudzały przerażenie. Babcia szeptała jej opowieści o tym, jak najgorsze z nich pustoszyły królestwo, zamieniając pola uprawne z powrotem w pustynię i pociągając za sobą ofiary w ludziach. Przełknęła ogarniającą ją panikę. Przestań dramatyzować, powiedziała sobie. To była jej kolejna wada. Wszystko widziała w zbyt jaskrawych barwach, podobnie jak jej babcia. Kaya miała zaledwie cztery lata, kiedy zamieszkała z babcią po tym, jak opuściła ją matka, a w końcu sama dołączyła do służby pałacowej. Kiedy stary szejk zmarł, a jego następca Zane zatrudnił stypendystkę z Cambridge Catherine Smith, by napisała książkę o królestwie, Kaya w wieku dziewiętnastu lat została jej asystentką. To całkowicie zmieniło jej życie. Zwłaszcza, kiedy Cat poślubiła Zane’a i została królową Narabii, otwierając oczy Kayi na fascynujący świat istniejący poza murami pałacu. Teraz nie była już tamtą romantyczną nastolatką z wybujałą wyobraźnią, tylko dorosłą kobietą, realizującą swoje marzenia. Miała zostać naukowcem zajmującym się środowiskiem, by ocalić ziemię uprawną Narabii przed pustynią, która groziła, że ją pochłonie. Trochę piasku i noc spędzona w jeepie nie zbiją jej z tropu… aż tak bardzo. W zasadzie noc na pustyni mogła przynieść użyteczne dane do jej badań. A zresztą, kto twierdzi, że to jest burza piaskowa? Nie było doniesień o załamaniu pogody, przed wyjazdem z pałacu sprawdzała przecież prognozy. Mogła być lekkomyślna, ale nie była przecież idiotką, uspokajała samą siebie. Ale wzrok wciąż miała utkwiony w horyzont.
Ciemna, nieprzenikniona chmura rosła, przesłaniając słońce. Zbliżała się bardzo szybko. Hałas ogarnął pustynię. Małe stworzenia, jaszczurka, wąż, jakiś gryzoń, przebiegały i pełzały koło jej butów, pospiesznie zagrzebując się w ziemi. Niebo pociemniało. Strach ścisnął Kayę za gardło, kiedy próbowała gorączkowo myśleć. Czy powinna wsiąść do jeepa? A może wpełznąć pod niego?
Nagle dostrzegła jakąś plamę na horyzoncie, wyłaniającą się z chmury niczym pocisk. Potrwało chwilę, zanim skrystalizowała się w ludzką sylwetkę. To był człowiek galopujący na koniu. Czarna, zwiewna szata unosiła się na wietrze za szarżującą postacią niczym skrzydła ogromnego ptaka, poprzez ryk burzy słyszała stukot końskich kopyt. Jeździec był mężczyzną. Potężnym mężczyzną. Ruchy miał dynamiczne i płynne, zdawał się tworzyć jedność z galopującym wierzchowcem. Twarz zasłaniała mu chusta.
Kaya wpadła w panikę, widząc, że zmienił kurs i pędzi prosto w jej stronę. Dostrzegła wiszący mu na szerokim torsie karabin. To był bandyta. Kto inny znalazłby się tutaj, z dala od cywilizacji? Uciekaj, Kayu, niemy krzyk rozległ się w jej głowie. Szalejący wiatr unosił otaczający ją piasek. Próbowała zachować spokój, w końcu był to tylko człowiek, ale dziwne ciepło osadziło jej się w brzuchu. Rozległ się okrzyk, stłumiony jego chustą, w dialekcie, jakiego nie rozpoznała. Był już prawie przy niej. Na litość boską, Kayu, nie stój jak idiotka i rusz się, krzyczała w duchu. Obiegła samochód, otworzyła drzwi pasażera i zanurkowała w dusznym wnętrzu. Wiatr bił wściekle o szyby. Chwyciła leżący na siedzeniu pistolet.
Zane nalegał, żeby nauczyła się strzelać, zanim pozwolił jej jechać samotnie na pustynię. Ale kiedy zacisnęła palce na metalu, serce zabiło jej mocniej. Wcześniej nigdy nie mierzyła do żywej istoty. Szarżujący koń zatrzymał się zaledwie kilka cali od zderzaka jeepa. Szybko wysiadła, piasek chłostał ją po twarzy. Uniosła pistolet w obu dłoniach i położyła drżący palce na spuście.
– Stój albo strzelę – krzyknęła po angielsku, bo po pięciu latach spędzonych w Cambridge to był jej pierwszy język.
Zmrużone oczy o barwie czekolady zabłysły wściekłością. Ciepło w jej brzuchu stało się palące i ciężkie. Bandyta bez słowa przerzucił nogę nad końską szyją i zeskoczył na ziemię. Kaya cofnęła się gwałtownie i pistolet wypalił. Strzał ledwo był słyszalny w burzy, ale siła odrzutu przewróciła ją na plecy, a mężczyzna zatoczył się. Czyżby go trafiła? Zanim zdołała zarejestrować tę myśl, ogier stanął dęba, bijąc kopytami powietrze nad jej głową. Bandyta chwycił za wodze, zanim zwierzę zdołało ją stratować, i Kaya poczuła falę ulgi. Ale po kilku sekundach mężczyzna pochylił się nad nią i ulga z powodu tego, że go nie zabiła, przerodziła się znowu w panikę.
– Precz ode mnie! – krzyknęła.
Gdzie jest jej pistolet? Szukała go gorączkowo, ale wirujący piasek niemal ją oślepił. Widziała tylko jego groźną sylwetkę, pochylającą się nad nią. Podniósł ją z ziemi i przerzucił przez ramię tak szybko i z taką siłą, że ledwo mogła zrozumieć, co się dzieje, i znalazła się nagle okrakiem na mokrym od potu grzbiecie ogromnego konia. Próbowała zsiąść, ale zanim zdołała przełożyć kolano nad łękiem, on usiadł za nią w siodle. Przycisnął ją żelaznym ramieniem do swego torsu i powietrze ulotniło jej się z płuc. Ruszyli dzikim galopem, zostawiając za sobą jeepa, w połowie już zasypanego piaskiem. Musiała się poddać jego woli, był od niej o wiele większy i silniejszy. Pochylił się nad nią, okrywając ją szatą przed kłującym w oczy piaskiem. Próbowała krzyczeć, otrząsnąć się z letargu spowodowanego przerażeniem, płynące z trzewi ciepło przenikało całe jej ciało. On cię porywa, musisz walczyć – słowa krzyczały w jej głowie. Ale oddech sprawiał ból, całe ciało miała skrępowane, przytłoczone jego ciałem i szalejącą wokoło burzę piasku, kurzu i ciemności. Zdawało się, że jechali tak bez końca, aż wreszcie strach i panika przestały miażdżyć jej żebra i wyczerpane ciało osłabło. Czuła miarowe ruchy konia, niezłomna siła mężczyzny osłaniała ją przed żywiołami. Czy to był efekt syndromu sztokholmskiego? – zastanawiała się niejasno. Ze zmęczenia nie czuła już przerażenia, poddała się nieprzeniknionej ciemności, zdecydowanym ruchom porywacza i ogarniającemu ją gorącu. Zamknęła oczy i zaczęła cofać się w czasie, aż stała się znowu małą dziewczynką. Ale teraz nie była już samotna i bezbronna. Silne ramiona osłaniały ją przed burzą.

Kaya ocknęła się, czując chłód na twarzy i ciężar na plecach, przyduszający ją i ogrzewający. Kiedy otworzyła w końcu oczy, serce podeszło jej do gardła. Czerwona zorza rozświetlała horyzont, nad jej głową lśniły gwiazdy. Spadające meteory oświetlały pustynne wydmy. Uda jej drżały i uświadomiła sobie, że siedzi na koniu. Na jego koniu. Wróciły wspomnienia. Została porwana! Przez mężczyznę, którego muskularne ramię obejmowało ją w pasie. Jego ciało emitowało ciepło, które ją otulało. Usłyszała lekkie chrząknięcie tuż przy swoim uchu, co uświadomiło jej, że wokół panowała niezwykła cisza. Burza minęła. A ona była samotna na środku pustyni z bandytą, który ją porwał. I ocalił.
Końskie kopyta uderzały w skaliste wydmy, kiedy wspinali się na wzgórze. W dolinie poniżej ukazała się oaza. Koń zszedł ze zbocza ze zręcznością kota. Lustro wody odbijało gasnącą czerwień zachodzącego słońca, wokół rosła bujna roślinność. Oddech porywacza nad jej uchem był ochrypły. Dlaczego tak dyszał? Czy był podniecony? Skup się, na miłość boską, powiedziała sobie. Jej palce ściskające krawędź siodła ścierpły, a uda miała otarte wielogodzinną jazdą wierzchem. Czuła piekący ból w miejscach, gdzie piasek poranił jej odsłoniętą skórę i dostał się do oczu. Przełknęła ślinę, próbując obmyśleć jakiś plan. Skoro ocalił ją przed burzą, to może nie chciał zrobić jej krzywdy. To był dobry moment, by z nim porozmawiać.
– Dziękuję, że mnie ocaliłeś przed burzą – powiedziała z udawaną pewnością siebie. – Jestem bliską przyjaciółką królowej, która sowicie cię wynagrodzi, jeśli odwieziesz mnie teraz do pałacu.
Nie odpowiedział. Napierał na nią ciężko całym ciałem, kiedy koń podszedł do wody. Spostrzegła duży namiot rozstawiony wśród palm. Zapach świeżej wody rozproszył odór konia i słony zapach mężczyzny. Odepchnęła go, uwalniając ramiona. Kolejne chrząknięcie przeszło w jęk. To był potężny i najwyraźniej bardzo silny mężczyzna, jechał wiele mil, uciekając przed burzą, a sposób, w jaki ją trzymał, nie wydawał się groźny. Był raczej opiekuńczy. Więc pełna optymizmu powtórzyła obietnicę sowitej nagrody. Ale nadal nie otrzymała odpowiedzi. Siedzieli razem na koniu w ciszy, całe jej ciało było brutalnie świadome każdego jego ruchu. Mięśnie jego ud obejmowały jej biodra, wzbudzając w niej dreszcze.
Poruszył się znowu, jego jęk wzbudził w niej dygot. Ale wtedy uścisk jego ramienia wokół jej talii osłabł i jego ciało zaczęło się przechylać na jedną stronę. Ścisnęła kolanami boki konia i przytrzymała się siodła. Gorący ciężar osunął się i spadł na ziemię z łoskotem. Spojrzała w dół. Leżał bez ruchu.
– Spokojnie, kolego – szepnęła, przerażona, że koń się spłoszy. Ale przydreptał tylko bliżej do głowy mężczyzny i stanął.
Jak mógł spaść z konia? Zasnął? Czy dlatego nie odpowiadał? Musiał być jeszcze bardziej zmęczony niż ona. Pytania wirowały jej w głowie. Ulga i dezorientacja mieszały się w jej głowie. Pochyliła się na szyję konia i chwyciła wodze. Nie jeździła konno, odkąd wyjechała z Narabii do Anglii, i nigdy na tak ogromnym zwierzęciu, ale kiedy wbiła mu obcasy w boki, znowu spojrzała na leżącego mężczyznę. Nie poruszał się. Nie mogła zdobyć się na to, by odjechać i zostawić go w takim stanie. Nie po tym, jak spała przez kilka godzin w jego ramionach, kiedy wiózł ich oboje w bezpieczne miejsce. Zsiadła, chwyciła za wodze i odciągnęła konia od bezwładnej postaci jeźdźca.
Potem podeszła ostrożnie do mężczyzny. Na koniu wydawał sią olbrzymem, a na ziemi nie stracił wiele ze swojej wielkości. Spadająca gwiazda rozświetliła właśnie niebo. Ciemna chusta zsunęła się, odsłaniając jego twarz. Miał kręcone ciemne włosy, wydatne kości policzkowe, czarne brwi i regularne rysy. Brodę pokrywał mu kilkudniowy zarost, ale nigdy nie widziała równie pięknego mężczyzny. Nawet szejk Zane nie dorównywał mu urodą. Uklękła przy nim, by mu się przyjrzeć w gasnącym świetle. Dlaczego wyglądał znajomo? Jeszcze jeden meteor przemknął po niebie, oświetlając mu twarz i wtedy go rozpoznała. Wzięła gwałtowny oddech.
– Książę Kasim?
Władca Kholadi. Przybył na ślub Zane’a i Cat pięć i pół roku temu. Znała wszystkie plotki na jego temat. Był nieślubnym synem jednej z konkubin starego szejka. Jako chłopiec został wyrzucony z pałacu, kiedy stary szejk sprowadził na dwór nastoletniego Zane’a, swego prawowitego dziedzica, porwanego z Los Angeles od matki Amerykanki. Błąkającego się po pustyni chłopca uratowali ludzie z koczowniczego plemienia jego matki. Początkowo traktowali go z pogardą, ale w końcu dostał się na sam szczyt ich społeczności, dzięki umiejętnościom walki, które doskonalił, osiągając wiek męski.
Kaya uwielbiała te opowieści, były takie frapujące i pełne dramatyzmu. Na ślub Zane’a i Cat wkroczył do pałacu ubrany w czarny ceremonialny strój na czele uzbrojonej po zęby gwardii honorowej plemienia Kholadi, pozbawiając tchu ją i wszystkie obecne tam kobiety. Był wysoki, arogancki i wspaniały, chociaż dużo młodszy, niż się spodziewała. Musiał mieć wówczas dwadzieścia kilka lat, bo wodzem plemienia został jako siedemnastolatek. Po latach wojen z armią własnego ojca wynegocjował rozejm z Narabią, kiedy Zane wstąpił na tron.
Obserwując go z oddali, ilekroć gościł w pałacu, zanim wyjechała do Cambridge, Kaya wpadła w lekką obsesję na jego temat. Jego miłosne podboje były prawie tak legendarne, jak waleczność na polu bitwy czy zręczność polityczna. Nie bez powodu nazywano go szejkiem-niegrzecznym chłopcem. Uwielbiała wszystkie pikantne i ubarwiane historie na jego temat, bo pobudzały jej fantazję. Wtedy był dla niej legendą, obiektem jej młodzieńczych pragnień. Ale teraz był tylko mężczyzną.
Gapiła się na niego, nie mogąc uwierzyć, że mierzyła do niego z pistoletu. Dzięki niebiosom, że go nie zastrzeliła. Był przecież potężnym księciem, no i ocalił ją przed burzą.
Kiedy snuła te romantyczne refleksje, nagle poruszył powiekami i utkwił w niej oczy o barwie ciemnej czekolady. Fala ciepła osiadła jej w brzuchu.
– Książę Kasimie, czy dobrze się pan czuje? – spytała po angielsku. Powtórzyła to pytanie po narabsku. Znowu chrząknął. Czoło błyszczało mu od potu, a jego spojrzenie, wcześniej tak intensywne, teraz wydawało się nieprzytomne.
Odpowiedział po angielsku z silnym akcentem.
– Nazywam się Raif. Tylko mój brat zwraca się do mnie narabskim imieniem – wychrypiał. – I nie, nie czuję się dobrze, ty mała wiedźmo. Postrzeliłaś mnie.
Więc kula go jednak dosięgła?
– Przepraszam – jęknęła. Ale zanim mogła powiedzieć coś więcej, zamknął oczy. Ciemność zapadała szybko. Chwyciła jego szatę i szarpnięciem odsłoniła jego nagi tors. Wielka ilość blizn i tatuaż szpeciły gładką skórę, sprawiając, że mięśnie i ścięgna wyglądały jeszcze wspanialej. Przycisnęła drżące palce do jego piersi, obmacując mu gorączkowo żebra i ramiona, by zlokalizować ranę. Opuszkami palców natrafiła w końcu na lepką wilgoć. Z przerażeniem ujrzała plamy świeżej krwi.
Zaklęła znowu, tym samym przekleństwem, które dodało jej siły kilka godzin wcześniej, kiedy znalazła się sama na pustyni w popsutym jeepie. Teraz znajdowała się na pustyni sama z krwawiącym mężczyzną. Z nieprzytomnym księciem wojownikiem, który uratował ją przed burzą piaskową, a ona odwdzięczyła mu się za to, strzelając do niego. Nigdy w życiu nie czuła się bardziej bezsilna.

„Nie jesteś moim synem, jesteś zwykłym robakiem, szczurem urodzonym przez pomyłkę”. Nienawistne wspomnienie wstrząsnęło Raifem, serce mu waliło. Widział pełen okrucieństwa grymas na twarzy ojca i pogardliwe spojrzenie czarnych oczu, słyszał echo jedynych słów, jakie kiedykolwiek do niego skierował. „Ubierałem cię i karmiłem przez dziesięć lat. Jesteś już mężczyzną, spełniłem swój obowiązek. A teraz się wynoś”.
– Nie… – krzyknął z rozpaczą.
Wymierzony przez ojca policzek brzmiał jak wystrzał karabinu, chociaż tym razem nie bolała go twarz, tylko ramię. Poruszył się, próbując uciec przed okrutnymi słowami i gorzkimi wspomnieniami.
– Cii… książę Raifie, to tylko zły sen. Wszystko jest dobrze, naprawdę, to powierzchowna rana.
Łagodne angielskie słowa dotarły do niego jak przez mgłę.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel