Księżna mimo woli
Przedstawiamy "Księżna mimo woli" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Lucinda pochodzi z szanowanej i zamożnej rodziny. Nudzi ją powtarzalność i przewidywalność jej życia. Z entuzjazmem przyjmuje propozycję przyjaciółki, aby w tajemnicy udać się do Alderworth, gdzie jak głosi fama, odbywają się niezbyt przyzwoite przyjęcia. Liczy na dreszczyk emocji, tymczasem wywołuje skandal. Zostaje zmuszona do małżeństwa, a jej małżonek, rozpustny książę Alderworth, dostaje pieniądze, aby zniknąć zaraz po ceremonii.
Po trzech latach unikania wielkomiejskiego towarzystwa Lucinda powraca wreszcie na salony. Na jednym z balów niespodziewanie jednak pojawia się książę małżonek i składa rodzinie Lucindy propozycję nie do odrzucenia…
Fragment książki
Dobry dziedzic, wychwalany przez miejscowych? Te słowa były niczym miód na serce Lucindy. Uśmiech opromienił jej twarz. Podeszła do okna, aby popatrzeć na rozległy ogród. Wyglądało na to, że nikt o niego nie dbał. Żywopłoty straciły kształt i wołały o ostrzyżenie, zdziczałe róże bezładnie pięły się po murach, a spośród skłębionej zieleni widać było jedynie pojedyncze kwiaty. Wyglądało na to, że fortuna dawno opuściła Alderworth.
Nagłe poruszenie w rogu ogrodu przykuło jej uwagę. Rozpoznała sylwetkę męża, który żwawym krokiem zmierzał w stronę stajni. Zdążył zdjąć surdut i pozostał w białej koszuli. Widziała więc szerokie plecy i ciemne włosy, rysujące się wyraźnie na tle jasnego płótna. Niski, przysadzisty mężczyzna, wyszedł mu na powitanie. Wymachiwał przy tym rękami, jakby tłumaczył coś ważnego. W przeciwieństwie do niego Taylen stał spokojnie i słuchał. Po chwili ze stajni wyprowadzono ogiera krwi arabskiej. Wcześniej Lucinda nie widziała tak potężnego wierzchowca tej rasy. Obserwowała, jak mąż delikatnie gładzi boki araba, po czym dosiada go, ujarzmiając bez trudu. Tworzyli harmonijną jedność, a książę prezentował się tak, jakby urodził się na koniu. Skierowali się ku widniejącym w oddali wzgórzom i znikli z pola widzenia.
Lucinda żałowała, że nie może wyjść na balkon, aby popatrzeć w ślad za odjeżdżającymi, ale drzwi były zabite gwoździami – kolejny przykład zaniedbania panującego w starym domu. Narysowała palcem na zakurzonej szybie serce, a w nim swoje inicjały, po czym je starła, brudząc sobie dłonie. Jakże inny był jej rodzinny dom. Kolejne pokolenia Wellinghamów uwielbiały rezydencję i o nią dbały. Codziennie legion służby pucował ją od piwnic po strych, naprawiając każdą najdrobniejszą usterkę.
Słońce wyłoniło się nagle zza chmur, podkreślając zieleń pól, rozciągających się wokół. Tutaj, wśród wzgórz i pól Bedfordshire, z dala od rozplotkowanej socjety i zgiełku stolicy, panował spokój, ale nie zastój. Lucindę ogarnęło przeczucie, że pozbędzie się tu pewnych ograniczeń i zazna swobody. I nie chodziło tylko o to, że nie będzie przebywać w ciasnej miejskiej przestrzeni pod czujnym okiem braci czy uczestników spotkań towarzyskich.
Wyjęła z torby przybory do rysowania. Rozłożyła na biurku szkicownik i z przyjemnością wzięła w palce rysik. Lubiła szorstki dotyk węgla. Zaczęła szkicować z pamięci dwór i na jego tle Taylena Ellesmere’a na koniu, z rozwianymi przez wiatr włosami.
Przerwała, gdy doszła do twarzy męża. Ze szczególną uwagą narysowała oczy o przenikliwym spojrzeniu, potem usta o pełnych i zmysłowych wargach. Powiodła palcem po portrecie, czując, jak opuszcza ją napięcie.
– Taylen – wyszeptała.
Nagle odniosła wrażenie, że jego usta wyginają się lekko w uśmiechu. Szybko schowała kartkę do szkicownika. W nagłym przebłysku dostrzegła coś, co dawno pogrzebała na dnie podświadomości. Ujrzała pokój, a w nim mężczyznę czytającego w łóżku książkę. Na nosie miał okulary, z czego wywnioskowała, że to Alderworth. Spróbowała przypomnieć sobie tytuł książki, gdyż wydawało jej się to ważne. Niestety, nie udało jej się już nic więcej wydobyć z mroków niepamięci.
Wstała, wzięła leżącą w kącie torbę z ubraniami i wyjęła z niej pakiet, który przed wyjazdem z Londynu podarowała jej Beatrice-Maude. Rozdarła niebieski papier i ujrzała książkę, przewiązaną kokardką, za którą wsunięto liścik.
Lucindo!
Pozycja społeczna i zabezpieczenie finansowe, jakie daje kobiecie małżeństwo, to nie wszystko. Może się pod tym kryć coś naprawdę cudownego. Przypuszczam, że wraz z Taylenem Ellesmere’em szybko odkryjesz, o czym piszę. Tak jak udało się to Anne Elliot, bohaterce tej powieści.
Twoja kochająca Bea
Perswazje Jane Austen. Nie czytała tej opowieści, ucieszyła się więc, że będzie miała okazję to zrobić. Wiedząc, że bracia nienawidzą jej męża, podejrzewała, że ich żony podzielają to uczucie, tymczasem list Beatrice świadczył o czymś innym. Najwyraźniej szwagierka uważała, że z małżeństwa z księciem może wyniknąć coś dobrego, a ściślej – coś cudownego.
Płonne nadzieje, pomyślała z żalem Lucinda. Nie próbowała powstrzymać łez, wzbierających pod powiekami. Popłynęły po policzkach i skapnęły na list Beatrice, rozmazując atrament.
Taylen brodził nago w lodowatym stawie, dopóty nogi mu nie zdrętwiały. Cień Walkirii – bo tak, jeszcze jako chłopiec, ochrzcił to wzniesienie – odbijał się przed nim w wodzie. To tutaj niejeden raz ukrywał się przed despotycznym wujem i tu szukał ukojenia, ilekroć poczuł się zdradzony przez bliskich.
– Zdrada – wyszeptał, patrząc jak jego ciepły oddech zmienia się w obłoczek pary.
Nie miał szans w starciu z bratem swojej matki, człowiekiem o zboczonych gustach i fałszywym uśmiechu. Został przekazany pod jego opiekę, ponieważ rodzice z ulgą pozbyli się odpowiedzialności i zrzekli wszelkich praw do syna, który na przemian był krnąbrny albo milczący i zamknięty w sobie.
Jak łatwo odebrać komuś niewinność, pomyślał. On utracił swoją dawno temu. Podobnie jak domek wybudowany na wzniesieniu i pozostawiony ptakom oraz wichurom. Przestał być bezpiecznym schronieniem zaszczutego chłopca, bo wyrósł on na mężczyznę, który, jak się okazało, potrafił podjąć wyzwanie i stawić czoło przeciwnościom.
Wziął do ręki garść piasku i patrzył, jak przesypuje mu się między palcami. To ziemia jego przodków, z jej tysiącletnią historią odciśniętą w glebie. Należy do niego i zadba o nią jak o żonę przywiezioną z Londynu, która ma dać mu syna, spadkobiercę i przyszłego dziedzica.
Potrząsnął głową i odgarnął mokre kosmyki, zasłaniające mu oczy. Świeże powietrze dodało mu sił i umocniło w postanowieniu. Zapewne Lucinda czeka w pokoju sąsiadującym z jego sypialnią, zastanawiając się, co ją spotka. Nie chciał jej ponaglać ani przestraszyć, ale nie widział innego sposobu na wyjście z impasu. Nie wątpił, że gdyby ją zostawił w Londynie, miałby do niej ograniczony dostęp. Czy tutaj, w domu przesiąkniętym aurą melancholii, z garstką przepracowanej służby, będzie im łatwiej dojść do porozumienia?
Od wschodu błyskawica rozdarła niebo nad wzgórzami, odbijając się w wodzie jak w lustrze. Czy to znak, zwiastujący bitwę?
Z pewną obawą i ściśniętym sercem Lucinda pokonywała kolejne stopnie szerokich schodów, wiodących na parter. Tego wieczoru włożyła najnowszą suknię z jasnożółtego jedwabiu przetykanego złotą nitką, z dekoltem obszytym brukselską koronką. Na ramiona zarzuciła szal, mający ją chronić przed chłodem. Upięcie szykownego koka z kilkoma luźnymi loczkami okalającymi twarz zajęło pokojówce ponad godzinę. Na nogach miała ciasno zasznurowane pantofelki z cielęcej skórki.
Towarzyszący jej lokaj cofnął się, gdy weszli do salonu. Taylen Ellesmere już tam był. Miał na sobie czarny strój wieczorowy, ale zrezygnował z fularu. Dżentelmen odpoczywający w swoim domu czy mężczyzna oczekujący kobiety, która ma go zabawiać? – Lucinda nie potrafiła tego rozstrzygnąć.
– Witam, księżno – odezwał się z lekkim uśmiechem.
W pierwszym odruchu chciała uciec. Unieść haftowaną jedwabną spódnicę i zawrócić do swojego pokoju, jakby nie zawarli umowy. Gdybym się wycofała, nie próbowałby mnie zatrzymać, pomyślała. Wywnioskowała to z wyrazu jego aksamitnych ciemnych oczu, spoglądających na nią... Jak? Czyżby z politowaniem? Skoro tak, uniosła dumnie głowę, wyprostowała ramiona i weszła przez otwarte drzwi. Spróbowała nie wzdrygnąć się, kiedy służący je zamknął.
Taylen zlustrował wzrokiem suknię i fryzurę żony bez zachwytu. Przeciwnie, jakby spochmurniał.
– Chcę ci coś pokazać – powiedział, gdy krępujące milczenie zaczęło się przedłużać. – Chodźmy tędy.
Nie ujął Lucindy za rękę ani nie przepuścił przodem. Ruszył długim korytarzem, aż dotarł do pokoju pełnego książek, gdzie na biurku stała butelka chłodzącego się białego wina oraz dwa kieliszki. Lucinda domyśliła się, że alkohol miał im pomóc w przełamaniu lodów.
– Usiądź, proszę.
Wybrała fotel, na którym mogła się zmieścić tylko jedna osoba, i zdumiała się, gdy Taylen przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko. W smudze światła jego lśniące włosy wydawały się czarne niczym skrzydła kruka. Był niezaprzeczalnie najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała.
– Pamiętnej nocy nie doszło między nami do zbliżenia, bez względu na to, co ci się wydaje – oświadczył. – Wsadziłem cię do powozu, sam też do niego wsiadłem, aby bezpiecznie odwieźć cię do domu. Gdyby nie wypadek, udałoby mi się bez trudu zrealizować to zamierzenie.
Lucinda żachnęła się i powiedziała:
– Leżałeś w łóżku. Pamiętam, jak mnie dotykałeś...
– Uciekając przed namolnym i pijanym Halseyem, przypadkowo wpadłaś do mojej sypialni. Pocałowałem cię jeden raz, i to wszystko.
– Kłamiesz – zaoponowała i bezwiednie spojrzała na swoje piersi, niezdolna wypowiedzieć głośno tego, co podsuwało jej wspomnienie.
Rozpustny książę stojący przed nią nago, w całej swojej okazałości szokującej, ale i podniecającej. Dotykał jej tak, jak nikt wcześniej…
Tymczasem Taylen sięgnął po butelkę i nalał wina do kryształowych kieliszków, po czym jeden z nich podał Lucindzie. Cieniutka nóżka zawibrowała pod naciskiem jej palców.
– Może wino odświeży ci pamięć. – Z tymi słowami wzniósł kieliszek i obrzucił żonę ognistym spojrzeniem.
Na jej górnej wardze zalśniła kropelka wina. Miał ochotę ją zlizać, ale nie chciał przestraszyć Lucindy, nie mówiąc o tym, że nie miał zwyczaju brać kobiety wbrew jej woli. Wyraz twarzy żony nie pozostawiał wątpliwości, czego sobie nie życzy i czego się obawia. Otworzył leżącą na stole teczkę z dokumentami dotyczącymi przekazania własności i podsunął je Lucindzie.
– Przepisałem już na ciebie dom w Londynie. Masz wyłączność na korzystanie z niego aż do śmierci. Potem dom wróci do naszego spadkobiercy lub spadkobierców, jeśli obcowanie cielesne uznasz za przyjemne.
Zmarszczyła brwi i odwróciła głowę, ukazując delikatny profil, wyraźnie widoczny na tle światła. Taylen przypomniał sobie, jak trzy lata temu wodził palcem po łagodnej linii jej nosa i pełnych różanych wargach, a ona patrzyła na niego tak, jakby był jedynym mężczyzną na świecie, a pocałunek, który jej skradł, pozbawił go tchu. Teraz na jej twarzy malowały się wyłącznie rezerwa i podejrzliwość. Było to dla niego ogromnym rozczarowaniem.
– Oto pieniądze. Sto funtów za nasz pierwszy raz i sto za każdy kolejny – wyjaśnił, kładąc na dokumentach skórzaną sakiewkę.
Lucinda zmierzyła wzrokiem objętość sakiewki, ale nie wzięła jej do ręki. Podniosła kieliszek do ust i upiła spory łyk, a po nim jeszcze drugi i trzeci. Taylen chciał ją ostrzec, że to mocne wino, ale przyszło mu na myśl, że łatwiej poradzi sobie z Lucindą rozluźnioną niż spiętą i rozgniewaną.
– Zatem gdy zajdę w ciążę, warunki umowy zostaną spełnione? – spytała.
Nieufność brzmiąca w jej głosie sprawiła, że przez moment chciał zrezygnować z planu i odejść.
– Lekarz będzie musiał potwierdzić twój stan.
– Jak u rasowej klaczy – mruknęła.
Taylen pomyślał, że nie spotkał ani jednej kobiety, która urodą mogłaby się równać z Lucindą. Nie chciał jej zmuszać czy ujarzmiać. Najlepiej by było, gdyby pozostała sobą. Przeczuwał, że okaże się namiętna. Na myśl o tym obudziło się w nim podniecenie, co go zezłościło, bo najwyraźniej nie potrafił zapanować nad własnym ciałem. Gdyby miał choć odrobinę rozumu, zdarłby z niej jedwabną suknię i skonsumował małżeństwo, nie wdając się w targi. W końcu ma do tego prawo, a za żonę zapłacił złotem i własną krwią. Musiał to mieć wypisane na twarzy, bo zobaczył, jak zesztywniała, zaciskając kurczowo palce.
– Nigdy bym cię nie skrzywdził – oznajmił, uznając, że powinna o tym wiedzieć.
– Wobec tego pozwól mi odejść.
– Nie mogę. – Ujął w palce jej lśniący jasny lok. – Mogę tylko mieć nadzieję, że uda nam się uwolnić od demonów, prześladujących nas przez trzy długie lata. Czy znajdziesz w sobie dosyć odwagi, aby mi zaufać?
– A czy mam inne wyjście?
Prowadząc dalej tę grę, pozwolił Lucindzie odwrócić oczy, przerywając tym samym kontakt wzrokowy. Miał nadzieję, że szybko podadzą im obiad. Wiedział z doświadczenia, że czasem łatwiej rozładować napięcie przy posiłku niż przy rozmowie. Zadeklarował, że nie chciałby w żaden sposób skrzywdzić Lucindy, i nie skłamał. Uczynił to szczerze, a gdy o tym później pomyślał, mocno się zdziwił. Chociaż może nie powinien. Doskonale pamiętał, że przed trzema laty wobec dziewczyny, która przypadkowo znalazła się w jego sypialni, również miał obiekcje.
Ogień buzował w kominku, rzucając czerwoną poświatę. Lucindzie było za gorąco nawet w cienkiej jedwabnej sukni. Zsunęła z ramion szal i zapachniało lawendową wodą toaletową, której używała. Pomyślała, że ten zapach będzie się jej kojarzył z widokiem leżących przed nią na stole dokumentów finansowych i pieniędzy – obrzydliwej nagrody za cielesne uciechy.
– Wymuszony ślub postawił nas oboje jakby na ziemi niczyjej, wykluczając inne związki – stwierdził Taylen. – Jeżeli mądrze rozegramy tę sytuację, to możemy się przyjemnie zabawić.
Lucindę zaszokowały te słowa. Mimo że miała dwadzieścia siedem lat, jej zmysły wciąż były uśpione, dopóki Taylen ponownie nie wkroczył w jej życie, oczekując od niej wypełnienia warunków umowy. Teraz nie był ani łagodny, ani miły. Wprost pożerał ją wzrokiem. Gdy pokręciła przecząco głową, odsunął się, mówiąc:
– Jeśli sądzisz, że uda nam się ciągnąć to dłużej niż przez tydzień, to grubo się mylisz.
– Problem tkwi w tym, że na dobrą sprawę cię nie znam.
Owszem, zgodziła się przyjechać do Alderworth i przystała na jego warunki, więc rozumiała, że nie może się wycofać. Potrzebowała jednak trochę czasu, aby przystosować się do nowej sytuacji.
– O ile się nie mylę, dawałaś wszystkim jasno do zrozumienia, że jest inaczej. Twierdziłaś, że poznałaś mnie nawet w intymnym sensie. Twoi bracia gotowi są przysiąc, że tak było.
– Wiele z tego, co wydarzyło się przed wypadkiem bezpowrotnie wyleciało mi z pamięci – ciągnęła, jakby nie usłyszała słów męża. – Czuję, że uszczknąłeś znacznie więcej niż tylko pocałunek, do którego się przyznajesz.
Taylen znieruchomiał, przyglądając jej się uważnie.
– Znacznie więcej? – powtórzył zdziwiony.
– Byłeś bez ubrania.
– Położyłem się do łóżka, zamierzając zasnąć, a ty mnie zaskoczyłaś. Gdzie tu moja wina?
– Miałam czerwone ślady na piersiach.
Słysząc to, wybuchnął śmiechem.
– I to pięknych piersiach – dorzucił.
Kłamie, pomyślała, wiedząc, że nie ma pełnych kształtów jak damy, których wdzięki przyciągają męskie oko.
– Myślisz, że tak nie jest? – Wyciągnął rękę i obwiódł palcem linię jej dekoltu, tuż nad koronką. – Bardzo piękna z ciebie kobieta, a cielesne rozkosze są warte zachodu.
Zmysłowy ton męża był zniewalający, a dotyk pozbawiał Lucindę tchu. Nie była jednak naiwna ani głupia.
– Żądza jest prymitywna i krótkotrwała. Nie może być podstawą małżeństwa.
– Chciałabyś czegoś więcej? – spytał zaskoczony.
Lucinda pomyślała, że zapewne uważał szlachetniejsze uczucia za zbędne i równie mu obce jak dla niej przypadkowe zbliżenie. Doprawdy rozziew pomiędzy nimi zaczynał przypominać otchłań bez dna.
– Niech to wszyscy diabli!
Taylen odgarnął włosy z czoła, odsłaniając długą bliznę. Ogarnął go gniew.
Był pewny, że Lucinda mówiła o miłości. A przecież oznacza ona wyłącznie ból. O ileż lepsza jest przyjemność. Łatwiej się rozstać, gdy przyjdzie pora, i przenieść w inne miejsce lub do innej osoby. W przeciwieństwie do miłości, przyjemność nie jest groźną pułapką.
Płacił żonie za przyjemność i nawet dał jej czas na przyzwyczajenie się do myśli o ich zbliżeniu, niezbędnym do spłodzenia potomka. Nie znał osoby, która traktowałaby swoje małżeństwo w sposób uważany przez Lucindę za normalny – jako jedność dusz i serc.
Wuj także zapewniał go o miłości, szepcząc „Taylen, to dlatego, że cię kocham”. Skończyło się tym, że gdy wuj rzucił się na niego po raz kolejny, kopnął go z całych sił w jądra i popędził do drzwi. Niestety, klucz utknął w zamku i nie udało mu się go przekręcić. Wuj dopadł go bez trudu i przytrzymując w żelaznym uścisku, raz po raz zadawał mu ból, powtarzając, że go kocha. Tak zapamiętał miłość, połączony związkami krwi i cierpieniem z dorosłymi aż do czasu, gdy pozbyli się go i odesłali do szkoły z internatem.
Kilka rózg, jakie tam dostał, było niczym w porównaniu z systematycznym znęcaniem się nad nim, jakie musiał cierpieć w rodzinnym gronie. Każdego lata, kiedy uczniowie chętnie wracali do domów, nauczyciele pozwalali mu zostać i swobodnie się poruszać po szkolnych terenach. Mógł czytać, spacerować, łowić ryby. Miał święty spokój.
Uważne spojrzenie Lucindy coraz bardziej go deprymowało. Miał wrażenie, że jego przeszłość wdziera się między nich, aby ich rozdzielić.
– Zgodnie z umową dostaniesz sto funtów za każde zbliżenie, do momentu stwierdzenia poczęcia dziecka – przypomniał.
Takimi słowami definitywnie uciął rozmowę o miłości, Poczuł, że musi wyjść z biblioteki, zanim Lucinda zrozumie więcej, niż on by sobie tego życzył. Niestety, nie potrafił powiedzieć tego grzeczniej.
Sięgnął po ciężką sakiewkę i dokumenty, które zamierzał dać jej do podpisu.
– Przykro mi, ale nie jestem głodny. Służba poda ci wieczorny posiłek – oznajmił i wyszedł.