Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Księżniczka na Manhattanie / Prawdziwe uczucia
Zajrzyj do książki

Księżniczka na Manhattanie / Prawdziwe uczucia

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-8342-462-0
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383424620
Tytuł oryginalnyPregnant Princess in ManhattanThe Christmas He Claimed the Secretary
TłumaczDorota Viwegier-JóźwiakPaula Rżysko
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-04-18
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Księżniczka na Manhattanie" oraz "Prawdziwe uczucia", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Będąc w Nowym Jorku, księżniczka Charlotte Rothsburg raz w życiu wymyka się ochroniarzom i rusza sama w miasto. Pragnie choć przez chwilę poczuć się wolna. W barze poznaje włoskiego milionera Rocca Santinowę. Rocco ujmuje ją swoim urokiem tak bardzo, że przyjmuje jego zaproszenie do domu. Wkrótce Charlotte wraca do kraju i przygotowuje się do zaaranżowanego ślubu z szejkiem. Nagle odkrywa, że jest w ciąży…

Tiziano Accardi nie zamierza spełniać woli starszego brata i żenić się z wybraną przez niego kobietą. Nawet jeśli jest ona chodzącym ideałem. A może właśnie dlatego. Tiziano lubi kobiety z charakterem. Gdy poznaje pracującą w jego firmie sekretarkę, zadziorną Annie Meeks, wpada na genialny pomysł. Prosi ją, by przez jakiś czas udawali, że są w sobie zakochani. Może wówczas wybrana przez brata Victoria nie będzie chciała go poślubić. Wszystko układa się zgodnie z planem do czasu, gdy udawane uczucia okazują się prawdziwe…

 

Fragment książki

– Popatrz tylko na to, caro mio.
Rocco Santinova miał dopiero dziewięć lat, ale był dużym chłopcem jak na swój wiek, miał przenikliwe spojrzenie i poważną twarz. Przysunął się do matki i wyciągnął szyję, by lepiej widzieć wystawę z dekoracją świąteczną. W tle zobaczył pokryte śniegiem szczyty, nieco bliżej małe choinki, a całkiem z przodu figurki dzieci jeżdżących na łyżwach i nartach oraz alpejskie domy ze skośnymi dachami.
– W takim miejscu dorastałam – mruknęła do siebie. – Śliczne, prawda? – spytała syna po włosku.
– Si, mama.
Zwróciła ku niemu twarz i zobaczył, że ma wilgotne oczy.
– Pewnego dnia cię tam zabiorę. Będziemy zjeżdżać na nartach z takiego wzgórza.
Serce Rocco podskoczyło z podekscytowania. Miejsce, które wskazała palcem, było całkiem pokaźną górą. Rocco czuł, że sprostałby wyzwaniu.
– Pewnego dnia… wrócimy do domu – dodała zdecydowanym głosem. Mama często wspominała o „domu”. Rocco nie umiałby jej powiedzieć, że dla niego domem był Nowy Jork. To byłaby zdrada. Dlatego nic nie powiedział. Nowojorskie wieżowce były jego szczytami górskimi i to one stanowiły wyzwanie. Postanowił, że pewnego dnia jeden z drapaczy chmur będzie należał do niego.
– W moim miasteczku była restauracja z najlepszym jedzeniem, jakie można sobie wyobrazić. Chodziliśmy tam co niedzielę, po mszy.
Matka uśmiechnęła się tęsknie. Mimo młodego wieku, Rocco wiedział, że za uśmiechem tym kryje się smutek. Nie lubił, kiedy mama była smutna. Przyjrzał się jej. Z zachwytem patrzyła na zimową scenerię odwzorowaną na wystawie.
– Co jeszcze będziemy tam robić?
Pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się.
– Każdego wieczora odbywają się koncerty kolęd. Kupimy sobie po kubku gorącej czekolady i będziemy ich słuchać. Też tak robiłam, jak byłam mała.
Wzięła go za rękę. Wyczuwał szorstkość jej skóry i odciski od trzymania szczotki. Bolało go, że nie może rozwiązać problemów, które się wokół nich piętrzyły. A ponieważ nie mógł nic zrobić, zawsze uważnie słuchał mamy i kiwał głową.
Odeszli od wystawy, kierując się w stronę stacji metra. Przez całą drogę opowiadała mu o rodzinnym miasteczku. Zanim weszli do kolejki, która miała ich zawieźć do maleńkiego mieszkania na Brooklynie, Rocco przysiągł sobie, że pewnego dnia zabierze tam matkę. Tylko ją miał na świecie i wierzył, że zawsze już będą razem.
Nie mógł wtedy wiedzieć, że ledwie dziesięć lat później zostanie na świecie sam, i że lepsze życie, które kiedyś obiecał matce, będzie w zasięgu jego rąk. Allegra Santinova nie mogła już tego zobaczyć.

Serce księżniczki Charlotte Rothsburg biło niespokojnie od prawie godziny. Wtedy właśnie, pod koniec przyjęcia, na które została zaproszona, wymknęła się ochroniarzom. Była to decyzja spontaniczna i całkowicie nieodpowiedzialna, ale sprawiła jej mnóstwo frajdy.
Charlotte była dobrze ułożoną dziewczyną u progu przełomowego momentu swego życia. Wkrótce miały zostać ogłoszone jej zaręczyny z szejkiem Abu Hemel. Było to zaaranżowane małżeństwo, na które się zgodziła, ponieważ od zawsze miała świadomość, że taki los jest jej przeznaczony. Jedynym sensem i celem jej istnienia było urodzenie potomstwa i zapewnienie następcy tronu, z którego to obowiązku nie wywiązał się jej brat.
Została wychowana tak, by rozumiała, czego się od niej oczekuje. Nie znaczyło to wcale, że wszystko jej się podobało i że zaakceptowała swój los bez słowa sprzeciwu. Dziś jednak stwierdziła, że to ostatnia okazja, by posmakować wolności, zanim wypełni narzucony jej obowiązek.
Celowo pominęła we wspomnieniach inny raz, kiedy wyszła ze swej roli. Wolała o tym nie myśleć. Owszem, konsekwencje były straszne, ale wtedy była jeszcze dzieckiem, a teraz kobietą i obecny akt buntu miał inny charakter. Dzisiejsza eskapada nie będzie miała konsekwencji. Po prostu posmakuje trochę nocnego życia w Nowym Jorku, mieście, które nigdy nie zasypiało.
Adrenalina rozpędziła jej puls, gdy przeciskała się przez zatłoczony bar, wdychając mieszające się ze sobą aromaty drogich perfum, cygar, alkoholu i polerowanego mosiądzu. Zgiełk panujący we wnętrzu był trudny do zniesienia. Kakofonia złożona z rozmów i śmiechów oraz muzyki płynącej z głośników.
Dotarłszy do kontuaru, rozejrzała się, obrzucając przelotnym spojrzeniem zgromadzonych wokół ludzi. Przeważał typ korporacyjny – mężczyźni ubrani w eleganckie garnitury, kobiety w doskonale dopasowanych do figury sukienkach, pantoflach na obcasach i naszyjnikach z pereł. Nie miała wątpliwości, że to zasługa sąsiedztwa Wall Street.
Zupełne szaleństwo, pomyślała, nie za bardzo wiedząc, co robi wśród tych wszystkich ludzi. Ochroniarze zapewne zostaną zwolnieni ze służby. Naprawdę nie powinna wymykać się bez słowa.
Ale też pomysł, by polecieć do Nowego Jorku i wziąć udział w przyjęciu, na którym miała znów tylko rozdawać uśmiechy i kiwać głową przez bite trzy godziny, a następnie wrócić do pokoju hotelowego, którego strzegli ochroniarze, wydawał się Charlotte horrorem. Nie planowała uciec, ale kiedy nadarzyła się okazja, wyszła tylnym wejściem prosto na tętniącą życiem ulicę.
Gdzieś obok zaśmiał się mężczyzna i Charlotte instynktownie obróciła głowę w jego stronę. Z lekkim uśmiechem na twarzy obserwowała jego zrelaksowaną sylwetkę i kobietę, która pochylała się ku niemu raz po raz, wyraźnie z nim flirtując.
Przyglądając się im, poczuła pulsowanie w dole brzucha. Między tym dwojgiem była wyraźna chemia i Charlotte zastanawiała się, czy ona i szejk, za którego miała wyjść, też będą czuć do siebie coś podobnego. Trudno było to przewidzieć, spotkali się ledwie parę razy i choć jej przyszły narzeczony był szalenie przystojny, to Charlotte jakoś nigdy o nim nie myślała w kontekście erotycznym. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Westchnęła i powędrowała spojrzeniem dalej. Żywsze bicie serca sprawiło, że przymrużyła oczy, by lepiej przypatrzeć się mężczyźnie siedzącemu nieco dalej przy barze. Miał symetryczną, zdeterminowaną twarz o nieco kanciastych rysach, które mogły świadczyć o bezwzględności. Był wysokim mężczyzną o szerokich barkach. Wyglądał na silnego i przypominał dzikie zwierzę, które zbyt długo było zamknięte w klatce. Widać było, że rozpiera go energia.
Jej oczy powędrowały w dół, ku skórzanym butom, doskonale dopasowanym czarnym dżinsom, koszuli, która z jednej strony była wyciągnięta ze spodni, zawiniętym do łokci rękawom koszuli ujawniającym muskularne przedramiona. Wstrzymała oddech, ogarniając jeszcze raz spojrzeniem barki. Mężczyzna miał około metra dziewięćdziesięciu wzrostu, policzki pokryte trzydniowym zarostem. Brązowe oczy w kształcie migdałów okalały gęste rzęsy. Ciemne i fantazyjnie ułożone kręcone włosy pobudzały fantazje Charlotte.
Rozchyliła lekko usta dokładnie wtedy, gdy mężczyzna uniósł w górę szklaneczkę z trunkiem i spojrzał prosto na nią, jakby pytał, czy ma ochotę przyłączyć się do niego. Gorączka ogarnęła całe jej ciało. Odczekała chwilę i zaczęła przeciskać się przez tłum, aby dotrzeć do niego. Starannie unikała przy tym rozważań, czy aby nie popełnia jeszcze większej głupoty niż ucieczka z przyjęcia.
Gdyby myślała w tej chwili rozsądnie, zawróciłaby, wyszła z baru, odnalazła ochroniarzy i przeprosiła ich za swoje zniknięcie. Zamiast tego uniosła wyżej podbródek, aby nie sprawiać wrażenia niezdecydowanej.
Do tej pory ani razu nie okazała nieposłuszeństwa rodzicom. Ale dzisiejszy wieczór był inny. Chwilowo odzyskana swoboda rozpaliła w niej ogień, którego rozsądek nie był w stanie ugasić.
– Czy mogę postawić ci drinka? – spytał mężczyzna niskim głosem z naleciałością obcego akcentu. Włoch, a może Grek?
Wiedziała, że powinna odmówić. Ekscytację spowodowaną spontaniczną ucieczką powoli wypierały inne uczucia, o wiele bardziej złożone i wymagające więcej zastanowienia. Mimo to przechyliła lekko głowę na bok, a powietrze uleciało jej z płuc, kiedy popatrzyła na mężczyznę z bliska.
Otworzyła nawet usta, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Skinęła głową i na nieco drżących nogach zrobiła dwa ostatnie kroki dzielące ją od mężczyzny, by zająć miejsce obok niego. Mężczyzna nie odsunął się, więc kiedy usiadła na wysokim stołku barowym, znajdowali się w odległości kilkunastu centymetrów od siebie, a drzewny, męski aromat jego wody kolońskiej wypełnił jej nozdrza, dołączając niczym akompaniament do pulsowania, które czuła w całym ciele.
Z bliska mężczyzna robił jeszcze większe wrażenie i wydawał się być bardzo pewny siebie. Był chyba jedynym klientem w barze, który nie miał na sobie garnituru. Wyraźnie nie starał się nikomu zaimponować nienagannym wyglądem.
– Na co masz ochotę?
Popatrzyła na ścianę butelek za kontuarem.
– A ty co pijesz?
– Whisky.
Zmarszczyła lekko nos.
– To dla mnie za mocne. W zasadzie nie piję.
– Szampan?
Kiwnęła głową.
– Odrobinę.
Usta mężczyzny wygięły się w lekko cynicznym uśmiechu, gdy podniósł rękę, by przywołać barmana. Po chwili smukły kieliszek schłodzonego trunku pojawił się przed Charlotte. Zapatrzyła się w bąbelki wypływające na powierzchnię z szybkością odpowiadającą jej przyspieszonemu pulsowi. Potem podniosła kieliszek w milczącym toaście.
Gdy ich spojrzenia znów się spotkały, wstrzymała oddech i siedziała jak zahipnotyzowana. Tylko dłoń trzymająca kieliszek zaczęła lekko drżeć. Przysunęła ją do siebie, by ukryć poruszenie, ale nie zrobiła tego dość szybko i mężczyzna obrzucił ją uważniejszym spojrzeniem. Upiła łyk i odstawiła kieliszek, choć miała ochotę wychylić go do dna. Jedynie po to, by ukoić nerwy.
– Nie lubisz? – spytał, przysuwając się bliżej, żeby lepiej go słyszała. Niestety to tylko do reszty rozstroiło zmysły. Zapach mężczyzny był teraz jeszcze bardziej upajający i wzbogacony nutą whisky. Jego oczy zaś były jeszcze piękniejsze, niż początkowo sądziła. Nie całkiem brązowe, lecz nakrapiane szarymi i srebrnymi plamkami. Na opalonym nosie odkryła kilka piegów. W wycięciu koszuli dostrzegła ciemne owłosienie i omal nie wyciągnęła ręki, by sprawdzić, czy jest miękkie czy szorstkie. Była przerażona swoimi myślami. Nigdy wcześniej niczego podobnego nie poczuła do żadnego mężczyzny, tym bardziej do nieznajomego.
– Czego nie lubię? – spytała rozkojarzona.
Spojrzał na jej kieliszek i znowu na nią.
– Nie, po prostu nieczęsto piję alkohol.
– Może wolałabyś co innego?
– Woda mineralna byłaby super.
Ponownie wezwał barmana i zamówił dla niej wodę. Czekali na nią w milczeniu, a gdy barman napełnił szklankę i oddalił się, Charlotte z ulgą wypiła ją prawie do połowy. Mężczyzna odsunął się nieco dalej, nie spuszczając z niej oka.
– Skąd jesteś? – spytał.
Spodobała jej się ta bezpośredniość. Większość ludzi, z którymi rozmawiała, okazywała jej szczególne względy z uwagi na tytuły, jakie jej przysługiwały. Równe traktowanie było miłą odmianą po tego rodzaju hołdach.
Wolała nie odpowiadać na to pytanie. Anonimowość i wolność szły w parze.
– Dlaczego myślisz, że nie jestem stąd?
– Wyczuwam obcy akcent.
– Ty też mówisz z akcentem – zauważyła. Uniosła szklankę do ust, przyglądając mu się z nieskrywaną ciekawością.
– Urodziłem się we Włoszech – powiedział po chwili.
– Tak myślałam.
– Naprawdę? – Przysunął się bliżej. – Co jeszcze sobie o mnie pomyślałaś?
Oczy Charlotte rozszerzyły się. Nie znała dotąd uczucia, które towarzyszyło flirtowi. Jej puls galopował. Musiała założyć nogę na nogę, by uciszyć wewnętrzne drżenie, które całkowicie ją rozpraszało.
– Ja…
Uśmiechnął się, rozbawiony jej nerwowością.
– Tak?
– Chciałam tylko powiedzieć, że Nowy Jork jest fascynujący.
– Dlaczego?
Ucieszyła się, że pozwolił jej zmienić temat.
– Tyle się tutaj dzieje. Mimo że na Manhattanie jest tylu ludzi, czuję się zupełnie anonimowa.
– Podoba ci się to uczucie?
– Bardzo! – powiedziała z emfazą i skrzywiła się, przypominając sobie o swoim uporządkowanym dotychczas życiu. Tak bardzo chciałaby tu zostać trochę dłużej, by móc się nacieszyć odzyskaną właśnie wolnością. – Czuję się tutaj wspaniale. Nareszcie mogę robić, co mi się podoba.
– Do tej pory nie mogłaś?
Charlotte umilkła, zdając sobie sprawę z tego, że powiedziała za wiele.
– Czym się zajmujesz zawodowo? – spytała po chwili, kiedy odzyskała rezon.
– Finansami.
– A dokładniej.
– Inwestowaniem.
Zaśmiała się.
– Celowo jesteś taki skryty?
– Nie, po prostu to nic ciekawego.
– Rozumiem. Więc może opowiesz mi o sobie coś, co będzie ciekawe?
– Co byś chciała wiedzieć?
Przechyliła głowę na bok, zastanawiając się.
– Z jakiej części Włoch pochodzisz?
– Z północy.
Znów bardzo ogólna odpowiedź. Dobrze znała tę technikę. Też ją czasami stosowała.
– Tęsknisz za dawnym krajem?
– Nie, ale często go odwiedzam.
– A dlaczego wybrałeś właśnie Amerykę?
– Mama chciała tu przyjechać.
Twarz mężczyzny była nieco spięta, choć może jej się wydawało.
– Do pracy?
– Nie.
– A twój ojciec?
– Nie miałem ojca, ale dzięki matce wcale mi go nie brakowało.
– Jesteś z nią blisko?
– Mama już nie żyje.
– Och, tak mi przykro.
– Zmarła wiele lat temu – dodał, sięgając po szkocką. Przez chwilę kołysał szklankę w palcach. – Czy to wystarczająco ciekawe?
Zmarszczyła czoło.
– Wybacz, nie chciałam być wścibska.
– Ciekawość nie jest zbrodnią.
– To nasza wspólna cecha.
– Dlaczego tak myślisz?
– Dobre pytanie. Po prostu takie mam przeczucie.
– Potrafisz czytać w ludzkich myślach?
– Ty mi powiedz. Pomyliłam się?
– Nie.
Uśmiechnęła się zadowolona.
– Chodziłeś do szkoły w Nowym Jorku?
– Nie, nie, teraz moja kolej. Co cię sprowadza do Nowego Jorku?
Tylko ostrożnie, Charlotte.
– Praca – odparła, wzruszając ramionami. Również nic ciekawego.
Przymrużył lekko oczy.
– Jak długo tu będziesz?
– Jutro wylatuję.
– Czyli mamy niewiele czasu.
– Na co? – zapytała.
Uśmiechnął się uwodzicielsko.
– Na odkrywanie.
Uciekła spojrzeniem w bok. Jej zainteresowanie tym mężczyzną musiało być aż nazbyt oczywiste.
– Na to prawie nigdy nie ma czasu.
– Często podróżujesz w związku z pracą?
– Czasami.
– Lubisz to?
– Zależy, dokąd się wybieram i co mam do zrobienia.
– A twoje ulubione miejsce na świecie to…?
– Kocham Włochy, naprawdę! – wyznała, wzdychając. – Wszystko! Jedzenie, kulturę, historię, krajobrazy, a najbardziej uwielbiam… – przerwała, sama zaskoczona swoją egzaltacją.
– Włochów? – wtrącił, unosząc brwi.
– Masz mnie! – Charlotte zaśmiała się. – Uwielbiam ich podejście do życia, do rodziny. Podoba mi się, że rodziny są wielopokoleniowe i regularnie się spotykają, by wspólnie jeść, śmiać się i pić wino na słońcu. Oczywiście, to wyidealizowany obrazek, ale kiedy jestem we Włoszech i przechodzę obok restauracji, często widuję takie rodzinne spotkania i jestem zazdrosna.
– Twoja rodzina jest inna? – zaciekawił się.
Charlotte nigdy nie dzieliła się szczegółami ze swojego życia – z nikim. Sparzyła się kiedyś boleśnie, kiedy była w szkole średniej. Jej zaufanie zostało nadwyrężone w sposób, którego nie była w stanie wymazać z pamięci. Mimo to przy tym mężczyźnie czuła się swobodnie. Może dlatego, że nic o niej nie wiedział, a co ważniejsze, nie rozpoznał jej. To było bardzo przyjemna rozmowa, po której grzecznie wróci do hotelu i znów nałoży opończę księżniczki Charlotte.
– Nie jesteśmy sobie szczególnie bliscy – powiedziała, starannie dobierając słowa. Zwierzenia to jedno, a całkowite odkrycie się to drugie. – Matka i ojciec byli już dojrzałymi ludźmi, kiedy się urodziłam. Mój brat był wtedy nastolatkiem.
– Przypadkowa ciąża?
– Nie. Byłam planowanym dzieckiem, ale to niczego nie zmienia.
– Naprawdę? Można by pomyśleć, że takie dzieci są bardziej kochane.
– To uproszczenie. Mnóstwo dzieci rodzi się z niezaplanowanej ciąży, a mimo to rodzice je kochają. Są też takie dzieci jak ja. Poczęte po to, by wypełnić lukę albo stać się zabezpieczeniem. W takich przypadkach dziecko liczy się mniej niż jego rola w rodzinie.
– A jaka jest twoja rola?
– Ja jestem zabezpieczeniem.
– Z jakiegoś konkretnego powodu?
– Mój brat rozchorował się, kiedy miał jedenaście lat.
– Coś poważnego?
– Myśleli, że umrze – powiedziała i umilkła. Brat był jedynym następcą tronu. Gdyby zmarł, doszłoby do kryzysu konstytucyjnego.
– Czy przez takie doświadczenia rodzice nie kochali cię właśnie bardziej?
Być może w zwykłej rodzinie tak by się stało, ale rodzina Charlotte nie była normalna, a jej rodzice byli związani wymaganiami, jakie nakładała na nich ich pozycja. Nie odpowiedziała na to pytanie.
– Nie chodzi tylko o rodziców – dodała po przerwie. – Chciałam mieć pełną rodzinę. Dziadków, kuzynów, spotkania i śmiechy. I więcej rodzeństwa.
– Zamiast tego czułaś się samotna?
Intuicja go nie zawodziła.
– Tak było.
– Rozumiem cię.
– Też marzyłeś o tym, by mieć większą rodzinę?
– Były pewne rzeczy, które chciałem zmienić czy ulepszyć, ale…
– Na przykład jakie? – dopytała.
Dokończył drinka i odstawił szklankę na kontuar.
– Mama chciała, żebym miał lepsze życie. Zapracowywała się, a ja byłem za mały, żeby jej pomóc. Zmarła, zanim mogłem to zrobić.
Charlotte zamyśliła się.
– Na pewno wiedziała, że chcesz jej pomóc, i doceniała to.
Uniosła głowę, natykając się na poważne spojrzenie, którego magnetyzm znowu ją zaskoczył. Zaczerwieniła się i zsunęła ze stołka. Sytuacja stanowczo zaczęła jej się wymykać spod kontroli.
– Powinnam już iść.
– Odprowadzę cię.
– Nie musisz.
– I tak miałem wychodzić.
Położył dłoń na jej plecach, co wywołało u Charlotte kolejny rumieniec. Ruszyli w stronę wyjścia.

 

Fragment książki

To już nie pierwszy raz w niewątpliwie wspaniałym życiu Tiziana Accardiego, kiedy kobieta padła mu do stóp. Tym razem kobieta, o której mowa, nie upadła na widok jego wychwalanej urody. To było nawet urocze.
Tiziano, który zazwyczaj niespecjalnie śpieszył się na umówione spotkania, dziś był wolniejszy i bardziej rozkojarzony niż zwykle. Jego pozbawiony poczucia humoru i nudny brat, odpowiedzialny dyrektor generalny Accardi Industries, opiekun rodzinnego skarbca, był zawsze odporny na urok młodszego brata, bez względu na to, jak bardzo Tiziano starał się go do siebie przekonać. Ago zazwyczaj stawiał na swoim, ale Tiziano niechętnie pojawiał się w biurze, zwłaszcza na sprawozdania, które składał co dwa tygodnie. Czy jego starszy brat nie rozumiał, że było tyle ciekawszych miejsc? Plaża w Rio czy na Filipinach, bary w Tokio, a właściwie każde miejsce, które przyciągało piękne kobiety.
Dziś czuł się w tym ponurym biurze jak więzień. Nie chodziło o to, że Tiziano nie lubił swojej roli dyrektora do spraw marketingu. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze się w niej odnajdywał i ku zaskoczeniu wszystkich osiągał całkiem dobre wyniki.
Życie, które prowadził młodszy brat Accardi, doprowadzało Aga do szaleństwa. Pewnie łatwiej byłoby mu zwolnić brata, gdyby był pustogłową, męską dziwką i człowiekiem pozbawionym honoru, tak jak pisały o nim plotkarskie magazyny. Co prawda, zawsze sprawiał, że dziennikarze mieli o czym pisać, ale co mógł poradzić na to, że większość kobiet nie mogła mu się oprzeć? Czy to, że lubił tętniące życiem miejsca, oznaczało, że był półgłówkiem?
Prawdziwy skandal, o którym powinno się mówić, polegał na tym, że jego brat starał się przekształcić rodzinną firmę, założoną przez ich dziadka we Włoszech, w międzynarodową korporację.
Tiziano nigdy nie przerywał bratu tyrad i wykładów, które głosił na jego temat. Nawet się nie starał przerywać Agowi, który zwyczajnie lubił gadać. Wylegiwał się wtedy i udawał tak nieużytecznego, za jakiego mieli go wszyscy w rodzinie.
Nigdy nie rozumiał, jakie znaczenie ma to, jak się bawi i z kim spędza swój wolny czas. W końcu to jego brat, nie on, władał rodzinną fortuną. Mimo wszystko wydawało się, że żadne z jego tłumaczeń nie jest w stanie załagodzić sprawy.
Możliwe więc, że widok klęczącej przed nim kobiety, która spoglądała spode łba na stertę teczek, które wypuściła z rąk, wydał mu się najbardziej uroczym, jaki dziś zobaczył.
– Zdaję sobie sprawę, jakie wrażenie robię na kobietach – zażartował.
Każdego innego dnia ominąłby leżącą u jego stóp kobietę i nawet nie zwrócił na nią uwagi. Każdego dnia, ale nie dzisiaj. Ago oświadczył, że Tiziano musi się ożenić, co było horrorem samym w sobie. Co więcej, miał poślubić nieskazitelną, cnotliwą pannę młodą wskazaną przez starszego brata.
Tiziano poznał nawet dziewczynę, o której mowa. Spotkał ją przy kilku okazjach, ale czas spędzony z nią i jej bratem bliźniakiem był niezwykle męczący. Jedyną interesującą rzeczą, której dowiedział się podczas tych spotkań, było to, że zupełnym przypadkiem jego przyszła małżonka okazała się ukochaną córką najbardziej wpływowego klienta Accardi Industries.
Chociaż „ukochana” było chyba złym określeniem. Na pewno Victoria Cameron była jedyną córką swojego odrażającego ojca. Tiziano uważał, że takie podejście do małżeństwa trąci średniowieczem. Nawet współczuł Victorii, że została pozbawiona wszelkich uciech cielesnych i podróżowała w wiecznej eskorcie ojca lub brata.
Kiedy Tiziano zasugerował swojemu bratu, żeby nadęty moralista Everard Cameron po prostu zorganizował aukcję dziewictwa własnej córki, Ago tylko spiorunował go wzrokiem. Dołożył wszelkich starań, by jego młodszy brat był idealnym kandydatem na męża dla Victorii. To, czego wymagał od Tiziana, w jego mniemaniu było bardzo proste. Musiał tylko powstrzymać się od swoich ekscesów, a później się udomowić i założyć przykładną rodzinę z córką wpływowego miliardera.
Biorąc pod uwagę, że nikt z rodu Accardi nigdy się nie rozwiódł – bo po co dzielić majątek? Łatwiej wieść oddzielne życie w oddalonych od siebie rezydencjach – jego brat chciał skazać go na dożywocie.
Tiziano lubił swoje życie, a już na pewno nie śpieszyło mu się do zimnej celi małżeństwa. Dlatego wciąż stał w miejscu, wpatrując się w stertę rozrzuconych u jego stóp dokumentów i rudowłosą kobietę piorunującą go nieprzyjaznym wzrokiem.
– Owszem, robisz wrażenie na kobietach. Potykają się ze śmiechu i upadają, widząc kogoś ubranego w tak dziwaczny garnitur – odpowiedziała, jakby nie liczyła się z tym, kto przed nią stoi. – W każdym razie stój tak dalej i łechtaj swoje ego. To zdecydowanie ważniejsze niż pomoc kobiecie, która spadła ze schodów.
Tiziano nie był przyzwyczajony do takiego tonu, zwłaszcza z ust kobiet. Zajęło mu chwilę, zanim zrozumiał, że właśnie dostał reprymendę. Jakby tego było mało, po wszystkim po prostu go zignorowała. Zaczęła zbierać wszystkie swoje papiery, poruszając się przed nim na czworaka. Przez chwilę pomyślał, że była to próba zwrócenia na siebie jego uwagi.
Fakt, nigdy wcześniej jej tu nie widział. Musiała być jednym z tysiąca pracowników, na których nawet nie starał się zwracać uwagi. Zauważył, że czółenka, z powodu których prawdopodobnie się potknęła, były tanie. Miały wytarte spody oraz odrapane obcasy. Ołówkowa spódnica w odcieniu spranego brązu nie była już modna od lat, ale za to koronkowa bielizna w odcieniu fuksji, która przez przypadek wysunęła się spod ramienia koszuli, zrobiła na nim wrażenie.
Nie był niedojrzałym młodzieńcem, a jednak coś go w niej urzekło. Być może sposób, w jaki jej biodra poruszały się, gdy zbierała dokumenty, a może była to talia, którą chciał złapać w dłonie i badać palcami.
Myśl, że czołga się przed nim właśnie w tym celu, była niezwykle podniecająca. Ale być może tym, co najbardziej go intrygowało, było to, jak bardzo roztargniona się wydawała. Nawet nie zwracała uwagi, czy nadal tam stoi.
Nie było to coś, do czego był przyzwyczajony. Nikt nie ignorował Tiziana Accardiego, zwłaszcza kobiety. Lubił mówić i często powtarzał, że to nie jego wina, że jest tak magnetyczny. Teraz, gdy był ignorowany, nie umiał tego znieść, a wszystko przez tę bezimienną kobietę, która nie była nim w ogóle zainteresowana.
Przykucnął przed nią i zebrał plik papierów, a później umieścił je w jednej z teczek. Powiedział sobie, że robi to wyłącznie z dziecięcej ciekawości.
– To właściwie nie jest pomocne – powiedziała mu.
Nie były to słodkie podziękowania, jakich się spodziewał. Uklękła przed nim w taki sposób, że mogła patrzeć mu prosto w oczy. Zmierzyła go złowrogim spojrzeniem.
– Zdajesz sobie sprawę, że muszę je uporządkować, prawda? – zapytała, ale po chwili wybuchła śmiechem. – Kogo ja oszukuję. Wątpię, że wiesz, co ludzie w twojej firmie robią z dokumentami, dzięki którym działa to przedsiębiorstwo – prychnęła jak dzika kotka.
– Jednak wiesz, kim jestem. Przez chwilę myślałem, że nie rozpoznajesz, komu chcesz dokuczyć.
– Kto, jeśli mogę spytać, mógłby uniknąć poznania twojej twarzy, nawet gdyby tego chciał? – Przewróciła oczami.
Tiziano usłyszał w jej głosie północny akcent, co oznaczało, że miejsce, z którego pochodziła, było jeszcze bardziej zimne i mroczne niż Londyn jesienią.
– Odnoszę wrażenie, że robisz wszystko, co tylko możliwe, żeby być rozpoznawalnym, od chwili gdy skończyłeś szesnaście lat.
– Cieszę się, że zauważyłaś. W takim razie, z pewnością wiesz, że choć ten flirt jest niezwykle uroczy, nie jest w żaden sposób mądry. Chyba nie potrzebujesz zbytnio swojej pracy, skoro naskakujesz w taki sposób na swojego szefa.
Kiedy popatrzył w jej szare oczy przypominające mgliste poranki, które tak bardzo kochał, spodziewał się zobaczyć w nich skruchę, jednak zamiast tego zobaczył iskry złości. Nieznajoma zarumieniła się lekko, przez co jej policzki wydały się niezwykle atrakcyjne. U większości kobiet taka reakcja oznaczała zafascynowanie mężczyzną, jednak u tej tajemniczej istoty była zdecydowanie oznaką temperamentu.
– Musiałam uderzyć się w głowę, kiedy spadłam – powiedziała po chwili ozięble, choć oboje wiedzieli, że to nieprawda. – Przepraszam. Prawdę mówiąc, bardzo potrzebuję tej pracy. Dziękuję za przypomnienie.
– Zapomnijmy o tym – odpowiedział i machnął dłonią w powietrzu. – Powiedz mi lepiej, czym się tu zajmujesz.
– Głównie segreguję dokumenty i piszę na maszynie – powiedziała tonem, który wskazywał, że nie przepada za swoimi zajęciami. – Czasem robię też kawę kierownikom.
Tiziano rozumiał ją doskonale, on też nienawidził papierkowej roboty.
– Jesteś sekretarką?
– Tak, a mój przełożony nie będzie zadowolony, że tak długo wracam z dokumentami.
– Długo tu pracujesz?
– Rok – odpowiedziała nieśpiesznie.
– Naprawdę? Mam wrażenie, że widzę cię pierwszy raz.
Zauważył, jak wiele ostrych odpowiedzi kryje się w jej pojawiającym się i gasnącym uśmiechu. Był dziwnie rozczarowany, że nie usłyszał żadnej z nich. Zamiast tego uśmiechnęła się dziwnie szeroko i powiedziała:
– Każda chwila spędzona w tej firmie jest dla mnie radością.
– Szczerze w to wątpię – roześmiał się Tiziano. – Sam nie bardzo się cieszę z tego, że tu jestem.
– Jeszcze raz przepraszam za mój wybuch, sir – powiedziała grzecznym tonem, jednak i tak nie wierzył w jej skruchę.
Chciała wstać, ale Tiziano uprzedził ją, ujął za łokieć i pomógł wstać. Nie było w tym nic wyjątkowego, zwyczajna pomoc. Tak samo mógłby pomagać własnej babci. Nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że nieznajoma jest zupełnie inną kobietą niż Victoria. Nie była nudna i przewidywalna. W końcu tak została wychowana, była przeznaczona do cichego spełniania obowiązków kobiety u boku zamożnego i wpływowego mężczyzny. Everard Cameron należał do rodu arystokratów i szanował wyłącznie mężczyzn takich jak on sam.
Jego córka była niewinna i nietknięta. Miała wydać na świat spadkobierców rodzinnej fortuny i nazwiska, zająć się ich najlepszym wychowaniem, nie robiąc przy tym hałasu wokół własnej osoby, a gdy już dorosną, zająć się hodowlą koni lub uwielbianych przez arystokratów psów Corgi.
Victoria już teraz poświęcała się pracy w organizacjach charytatywnych i kościelnemu wolontariatowi, dając wszystkim najlepszy przykład, jaki tylko potrafiła. Była wzorem do naśladowania wychowanym tak, by nie wymagać i nie oczekiwać niczego w zamian za swoje dobro, jednocześnie zostawiając po sobie na świecie cichy ślad, o którym można by było wspomnieć tylko w jej nekrologu.
Sama myśl o zakuciu się w kajdany z tak nieskazitelnym stworzeniem była dla Tiziana przerażająca. Tymczasem trzymał w dłoni ramię kobiety, o której nie wiedział prawie nic, a jednocześnie wydawało mu się, że potrafi czytać emocje z dyskretnych ruchów jej twarzy.
– Chyba nie zapytałem nawet, jak masz na imię, ale jestem pewny, że chciałem.
Przełknęła ślinę, po czym uniosła podbródek. Zauważył, że jej rude, nieokiełznane loki wymykają się spod spinek, których użyła, żeby je ujarzmić. Szaroniebieskie oczy lśniły iskrami, które świadczyły o jej temperamencie.
– Nazywam się Annie Meeks. Rozumiem, że chce pan zgłosić moje zachowanie do przełożonego?
– Nawet o tym nie pomyślałem – zapewnił ją, a później, nie mogąc się powstrzymać, wypowiedział jej imię ponownie: – Annie.
Zauważył, że znów się zarumieniła, ale tym razem nie z powodu złości. Był pewien, że ten rumieniec wywołało jej imię wydobywające się z jego ust.
Tiziano był szczęśliwy, że Annie stanęła mu na drodze. Zwyczajna sekretarka w Accardi Industries była pod każdym względem nieodpowiednią kandydatką, którą nie powinien się interesować. Nie była dobrze wychowaną, arystokratyczną panną.
Jej szorstka wymowa oznaczała, że nie interesowały jej normy dobrego wychowania, a ubiór zaznaczał ogromną przepaść finansową między nimi. Za równowartość jednego buta Tiziano, Annie kupiłaby cały swój dzisiejszy strój i prawdopodobnie starczyłoby jej jeszcze na obiad.
– Dziękuję – ton Annie był ostrożny. – Nie miałabym o to żalu. Pragnę pana zapewnić, że darzę firmę najwyższym szacunkiem.
– Wystarczy – powiedział Tiziano z lekceważącym śmiechem. – Nie jestem moim bratem. Dużo bardziej przejmuję się wyglądem niż tym, jak ktoś mnie traktuje.
Pozwolił, by jego spojrzenie prześliznęło się po niej swobodnie. Przypomniał sobie różowe koronki ukryte pod niemodnym strojem i idealne wcięcie w talii. Znów popatrzył w jej wyjątkowe oczy i zauważył, że jej nos obsypany jest figlarnymi piegami.
Gdy na nią patrzył, w jego głowie zrodził się plan. Wiedział, że każdy, kto pracuje w szarych szeregach pracowników biurowych, potrzebuje swojej pracy. Ale on miał pomysł, dzięki któremu mogłaby zarobić znacznie więcej i wyrwać się z dusznego kołowrotka korporacji. Jedynym minusem tego planu było to, że nie oferował jej gotowego biznesplanu, a swoje prywatne życie.
– Mam dla ciebie propozycję.
Jej szare oczy zwęziły się. Inne kobiety na jej miejscu czekałyby w podnieceniu na rozwój wydarzeń, ale nie ona. Ona była podejrzliwa i czujna jak polująca lisica. Lubił to nieznane uczucie, które w nim wzbudzała.
– Jestem zaszczycona – powiedziała, a on wiedział, że to kłamstwo. – Ale jestem zmuszona od razu odrzucić wszelkie propozycje. Przykro mi, panie Accardi.
Tiziano puścił jej łokieć i cofnął się, by móc się jej przyjrzeć. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że znalazł odpowiedź na wszystkie swoje problemy.
– O czym marzysz, Annie Meeks? – zapytał.
– A co zrobisz z tą informacją? – odpowiedziała pytaniem sugerującym wyzwanie. – Marzenia to rzecz zmienna. Mogą sobie na nie pozwolić nieliczni.
– A co, jeśli sprawię, że będziesz mogła podróżować do woli? Co, jeśli spełnię każde twoje życzenie?
– Nie zapłacę za czynsz marzeniami, więc jeśli pozwolisz…
– Annie… – powiedział, uświadamiając sobie, że jej imię podoba mu się coraz bardziej. – Chcę, żebyś została moją kochanką.
Tiziano mógł się spodziewać każdej reakcji po Annie. Wiedział, że inne kobiety byłyby zachwycone lub zrobiły teatralne show. Ale nie ona.
– Albo każesz mnie zwolnić, tak? – Roześmiała się. – Nie ma takiej potrzeby. Oszczędzę panu kłopotu i sama odejdę.
Rzuciła dokumenty, które przed chwilą tak skrupulatnie zbierała na podłogę. Wzięła głęboki wdech. Coś błysnęło w jej szarych oczach. Coś tak niebezpiecznego jak rozpostarte szpony orła.
– Skoro już podjęłam decyzję o odejściu, to pozwól, że wyrażę się jasno. Jesteś najbardziej…
– Wydaje mi się, że się mylisz Annie – przerwał jedwabistym tonem. – Będziesz moją kochanką tylko z nazwy. Myślisz, że ja, Tiziano Accard, zniżyłbym się do proponowania seksu sekretarkom na klatkach schodowych mojej własnej firmy?

Annie Meeks nigdy nie była tak blisko prawdziwego miliardera. Miała wrażenie, że obserwuje z bliska majestatycznego lwa, który nie atakuje jej wyłącznie dlatego, że żywi się najlepszymi kąskami. Ktoś taki jak ona był dla niego tylko marnym ochłapem mięsa.
Tiziano Accardi miał na sobie szyty na miarę garnitur, wart setki tysięcy funtów. Wszystko, czym się otaczał, spływało bogactwem. Widziała jego twarz setki razy na bilbordach i w magazynach plotkarskich. Chyba nie było osoby, która choć raz o nim nie słyszała.
Na każdym zdjęciu wychodził idealnie i nie potrzebował do tego Photoshopa. Operowe kości policzkowe, wydatne usta, zmierzwione ciemne włosy, które kontrastowały z błękitem jego oczu. Jednak tym, co zachwyciło ją naprawdę, był jego głos. Brzmiał jak cud wydestylowany z grzechu. Emanowała z niego ponura męskość, która sprawiała, że nie myślała racjonalnie. Musiała sobie przypomnieć, kim jest i jak wysokie ma mniemanie o sobie. Trudno go za to winić, skoro bogactwo i zaszczyty w jego rodzinie były przekazywane z pokolenia na pokolenie.
To wszystko nie wyjaśniało tego, co przed chwilą się tu stało. To zdumiewające, co właśnie jej zaproponował.
– Nie wiem, co zazwyczaj robisz na klatkach schodowych – odpowiedziała dość opryskliwie.
Wiedziała, że właśnie rzuciła nudną, a jednocześnie stresującą pracę w Accardi Industries. Wiedziała też, że za chwilę będzie musiała poradzić sobie ze wszystkimi konsekwencjami tej decyzji. Prawdę mówiąc, już jej żałowała. Miała ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu wrócić do pracy. Zakładała, że Tiziano nie odnajdzie jej w tłumie pracowników, a już za chwilę jej twarz wyparuje mu z pamięci.
Żałowała, że powiedziała mu, jak się nazywa. Dlaczego zawsze mówiła szybciej, niż myślała? Może i nie lubiła swojej pracy, ale musiała spłacić długi. Gdyby mogła zarabiać na szczerości, od dawna studiowałaby historię sztuki w Goldsmith’s. Jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie jej samolubna siostra.
Nie mogła pozwolić sobie na myślenie o Roxy. Nie teraz.
– Masz rację, ciężko za mną nadążyć – wycedził Tiziano w niepokojący sposób. – Moja propozycja ma charakter wyłącznie biznesowy, nie licz na przygodne schadzki w biurowych korytarzach.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel