Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Ku słońcu
Zajrzyj do książki

Ku słońcu

ImprintHarlequin
Liczba stron384
ISBN978-83-8342-001-1
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyThe Horsemaster's Daughter
TłumaczHanna Dalewska
Język oryginałuangielski
EAN9788383420011
Data premiery2023-09-13
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Ku słońcu" nowy romans Harlequin z cyklu HQN POWIEŚĆ HISTORYCZNA.
Wielu uważało Huntera Calhouna za wzór dżentelmena z Południa. Nic dziwnego, że ten przystojny dziedzic rodzinnej fortuny ożenił się z córką najbogatszego plantatora w Wirginii. Los dał mu wiele, ale szczęście bywa ulotne jak poranna mgła. Teraz Hunter tonie w długach, wychowuje samotnie dwójkę dzieci, a jego rezydencja popada w ruinę. Liczy, że znów stanie na nogi dzięki hodowli koni wyścigowych. Niestety cenny ogier, którego sprowadził aż z Irlandii, ucierpiał podczas podróży morskiej. Zdesperowany Hunter prosi o pomoc Elizę Flyte, która podobno jest najlepszą zaklinaczką koni w okolicy. Ta niezwykła kobieta nie pasuje do jego świata, ale coraz bardziej go fascynuje. To dzięki niej uwierzył, że po każdej burzy wychodzi słońce…

 

Fragment książki

 

Tego dnia Hunter Calhoun pił od rana. Mimo to słodki ogień przejrzystej, mocnej whiskey nie dał mu zapomnienia, którego szukał. Tym razem naprawdę potrzebował błogiego otępienia. Chciał choć przez chwilę nic nie czuć. To, co czuł, było bowiem o wiele gorsze od nicości.
Spojrzał przez okno na ospałe, nieruchome lustro wód zatoki. Zauważył, że boja jest na wpół zatopiona, a kilka desek zgniło i oderwało się od pomostu. Plantacja nie miała porządnej przystani, ale przynajmniej przyzwoite kotwicowisko.
"Biedny Hunter Calhoun", mówili o nim ludzie, kiedy sądzili, że jest zbyt pijany, żeby to zauważyć. Zawsze wyrażali się o nim z mieszanką współczucia i ulgi. Współczucia, że przydarzyło mu się nieszczęście, i ulgi, że to jemu, a nie im. Kobiety uważały za romantyczne i tragiczne, że stracił żonę w taki spektakularny sposób, natomiast mężczyźni skrycie nim gardzili. Sami oczywiście nigdy nie pozwoliliby, żeby tego rodzaju katastrofa spotkała ich małżonki.
Calhoun spojrzał w swoją szklankę, modląc się w duchu, by bursztynowy płyn go otępił, zanim zdąży odwieść samego siebie od powziętego zamiaru.

Gdybym był kaczką
na morzu whiskey,
dałbym nura na dno
i skończył z tym wszystkim…

Zniesmaczone prychnięcie z sąsiedniego pokoju uświadomiło mu, że zanucił tę starą przyśpiewkę na głos.
- Nie cmokaj na mnie, Nancy! - zawołał. - Mężczyzna ma prawo śpiewać w swoim domu!
- To była piosenka? Myślałam, że psy sąsiadów zapędziły szopa na drzewo. - Ciche stukanie drutów, na których dziergała Nancy, akcentowało każde słowo.
Calhoun duszkiem dopił whiskey i bardzo ostrożnie odstawił szklankę na odrapaną komodę.
- Nie próbuj być cicho! I tak wiem, że pijesz - burknęła stara służąca. Calhoun usłyszał, jak podnosi się z trzeszczącego fotela. Chwilę później weszła do jego gabinetu. Wyleniały dywan tłumił stukanie jej laski. Zamglone ślepotą oczy zdawały się zaglądać do wnętrza jego duszy. Nancy miała niesamowitą zdolność śledzenia wszelkich poczynań Huntera, a co gorsza, również jego myśli.
- Phi! - prychnęła znowu, tym razem z nutą wyższości. - Jak zamierzasz celnie strzelić, kiedy się ubzdryngoliłeś?
Hunter nalał sobie kolejną porcję, wychylił ją duszkiem i zaśmiał się bez wesołości.
- Powiedz mi, Nancy, czy ja kiedykolwiek chybiłem? - zapytał retorycznie. - Przepraszam, ale mam coś do załatwienia. - Przystanął na moment przy biurku, żeby przelać resztę whiskey z butelki do srebrnej piersiówki. Nancy czekała w ciszy, ale czuł z jej strony milczącą krytykę.
Nawet nie łudził się, że za nim nie pójdzie. Słyszał za sobą szybkie stukanie jej laski, kiedy dreptała przez korytarz. W czasach ojca Huntera w składziku z bronią było gwarno jak w ulu, kiedy sąsiedzi zjeżdżali się na polowanie. Teraz pozostały w nim tylko najbardziej niezbędne sztuki: rewolwer, pistolet kapiszonowy i winchester. Calhoun podszedł do szafki z bronią i wyjął z strzelbę. Odciągnął kurek, sprawdzając, czy jest dobrze naoliwiona.
Była. Teraz nie miał już żadnego powodu, by odwlekać ten paskudny obowiązek. Sądził, że alkohol mu pomoże, ale jak na złość czuł się trzeźwy jak świnia.
Przypiął do paska woreczek z jeleniej skóry z nabojami i przystanął na chwilę, żeby wyjrzeć przez okno na falującą trawę porastającą rozległe ogrody Albionu. Wzdłuż granicy posiadłości rosły gęste derenie i rododendrony, a wspaniałe niegdyś kwietniki były zarośnięte chwastami.
- Lepiej się pospiesz - powiedziała Nancy za jego plecami. - Pani Beaumont zabrała dzieci na lekcje do Bonterre. Zrób to, zanim wrócą.
- Pewnie masz rację. - Calhoun wzdrygnął się, wyobrażając sobie minę swego syna Blue, kiedy dowie się, co się stało. Chłopiec tyle już stracił, a oto jego ojciec zamierzał znów mu coś odebrać.
Huntera ogarnął wstręt do samego siebie. Wcześniej tego ranka zjadł śniadanie z dziećmi, posmarował dżemem bułeczkę Belindy i nalał śmietanki do herbaty Blue, udając, że wszystko między nimi jest w porządku.
Nancy podeszła do niego i chwyciła go za ramię.
- Bardzo mi przykro - powiedziała, lekko dotykając rozdarcia w rękawie jego koszuli.
- Wiem, że ci przykro. - Hunter spojrzał na ciemną i cienką jak papier rękę o powykręcanych od reumatyzmu palcach. Jeszcze kiedy był małym chłopcem, ta ręka obmywała jego rozpalone gorączką czoło i osuszała dziecięce łzy. Ta sama ręka cerowała jego spodnie, a kiedy zasłużył, dawała mu klapsa.
A kiedy podpisał dokument, którym ją wyzwolił, ta drżąca spoczęła na jego policzku. Dotyk mówił więcej niż słowa.
Ale teraz opiekuńczość Nancy nie była w stanie go pocieszyć. Odruchowo sięgnął do piersiówki, ale nie wyjął jej. Tego ranka nic nie mogło ukoić jego bólu.
- Za chwilę wrócę, skarbie - powiedział do Nancy i wyszedł na werandę.
Zaciskając usta, załadował naboje do magazynku strzelby, po czym zszedł po schodkach na dróżkę. Przepiękny wirginijski poranek drwił z niego swoją promienną obietnicą. Delikatne chmury otulały niebo białą koronką, a promienie słońca tańczyły w liściach poskręcanych dębów Albionu. Rozległe, mgliste połacie lasu porastały falujące wzgórza.
Niegdyś ta plantacja tętniła życiem. Pola tytoniu zajmowały setki akrów, a dziesiątki rąk zbierały go i suszyły. Teraz wszystko się zmieniło. Został tylko Hunter, jego dzieci, kilku służących i marzenie, które miało wkrótce obrócić się w nicość.
Nie pierwszy raz Hunter zastanowił się nad sprzedaniem posiadłości. Czy potencjalny nabywca zauważyłby farbę obłażącą ze strzelistych kolumn po bokach drzwi frontowych? Czy zwróciłby uwagę na jeżyny i pnącza zarastające trawnik? Czy kupiec doceniłby pracę włożoną w budowę hali do ujeżdżania koni i maneżu? Stajni, padoków i jedynego owalnego toru wyścigowego w hrabstwie? Czy klacze i źrebięta przychodziłyby do niego? Czy oczarowałaby go obietnica Albionu, czy też rozczarowała jego przebrzmiała chwała?
Wziął głęboki oddech, wdychając chłodny, soczysty zapach trawy. Winchester ciążył mu na ramieniu, a rosa przemoczyła wytarte jeździeckie buty.
W cichej, porannej szarówce jego oczom ukazało się skupisko budynków gospodarczych. Przed nimi leżały nosze z grubych desek, przygotowane do transportu martwego ciała.
Ciszę przeszyło przenikliwe rżenie i na najdalszym wzgórzu na zachodzie ukazało się stado galopujące przez wiosenne łąki. To nie były żadne kuce pociągowe, ale konie czystej krwi. Na tle zielonego krajobrazu wyglądały dumnie i dziko. Na ten widok serce Huntera jak zawsze zabiło mocniej.
Niegdyś te same konie wyścigowe, które doprowadziły go do ruiny, dawały mu prawdziwe szczęście. To przedsięwzięcie miało rozwiązać problemy finansowe, które nękały go, odkąd odziedziczył Albion. Ale po śmierci Lacey odwrócił się od tego marzenia, bo wydało się czymś zbyt kapryśnym, kiedy cały twój świat się wali.
Włożył dwa palce do ust i trzy razy zagwizdał przenikliwie. Przywódca stada - niegdyś uważano, że nie da się go dosiąść - oderwał się i ruszył cwałem w dół wzgórza, odpowiadając na jego zew. Hunter podszedł do ogrodzenia i dał koniowi kostkę cukru trzcinowego.
- Tu jesteś, Julius - powiedział cicho. - Co u mojego staruszka?
Nawet kiedy był bardzo młody i nie miał pojęcia, jakie kłopoty go czekają, Hunter Calhoun miał rękę do koni. Ogier o imieniu Julius był jego największym triumfem, najwspanialszym folblutem, jakiego Wirginia kiedykolwiek widziała.
Ale Julius zestarzał się i nie mógł już dłużej startować w wyścigach ani kryć klaczy. Skończył jeść cukier trzcinowy i trącił pyskiem torbę z nabojami przy pasku Huntera.
- To nie dla ciebie - powiedział Hunter, odstępując od ogrodzenia. - Choć Bóg wie, że niektórzy by cię zastrzelili, skoro nie zarabiasz już na utrzymanie.
Hunter podszedł do niewielkiego kompleksu stajni i padoków.
Na pierwszy rzut oka wybieg wydawał się pusty i w sercu Huntera wezbrała naiwna nadzieja. Może wcale nie musiał tego robić. Może to wszystko było pomyłką, okropną pomyłką…
Ale wtem z cienia pod gałęziami rozłożystego dębu dobiegło prychnięcie, a złowrogi kształt mignął między gałęziami. Udając, że tego nie zauważył, Hunter zbliżył się do cedrowego płotu. Kątem oka zobaczył nerwowe drganie brudnej skóry, pokrytej błotem i obornikiem.
Zatrzymał się na skraju padoku. Jeśli zastrzeli bestię teraz, póki stała w rogu, nie będzie musiał tak daleko ciągnąć truchła. Wiedział, że strzał będzie czysty.
Powinien zrobić to raz, a dobrze, ale zamiast tego ociągał się, otoczony fałszywym spokojem ocienionego padoku i stajni. Na piasku nie było już śladu po krwi klaczy, ogier zdążył ją zadeptać.
Hunter zamknął oczy, przypominając sobie tamtą straszną scenę, kiedy ogier zaatakował przyprowadzoną do niego klacz. Wbił zęby w jej bok i wczepił się w nią jak polująca puma. Ogłuszający wizg nieszczęsnej klaczy trwał i trwał, ucichł dopiero w chwili, kiedy szalony ogier powalił ją na ziemię, łamiąc jej przednią pęcinę. Wtedy Hunter i jego stajenni przybiegli z drewnianymi pałkami i z trudem zdołali go odgonić.
Ale dla klaczy było za późno.
Od tamtej nocy nikt nie odważył się zbliżyć do padoku.
Hunterowi chciało się śmiać, kiedy przypomniał sobie, jak bardzo był podekscytowany perspektywą sprowadzenia konia wyścigowego z Irlandii. A co gorsza, zaraził swoim entuzjazmem Blue. Po raz pierwszy od śmierci matki oczy jego syna rozbłysły. Kiedy dowie się, jaki los spotkał ogiera, pewnie wróci do swojego milczącego świata.
Zakup czempiona miał zmienić los ich rodziny, ale zamiast tego okazał się gwoździem do trumny.
Ogier o imieniu Sir Finnegan został sprowadzony ze statku w czterokilogramowym żelaznym kagańcu. Hunter zdjął go, oburzony okrutnym traktowaniem zwierzęcia - i prawie stracił rękę. Rumak natychmiast zaatakował, stając dęba, rżąc i błyskając zębami. Okowy zostawiły krwawiące rany na jego łbie.
- Jest po prostu charakterny - stwierdził Hunter i jak głupiec przyprowadził klacz w rui na jego padok. Ogier zabił ją na miejscu, po czym skierował swoją furię przeciwko jednemu ze stajennych. Gdyby Hunter nie odwrócił uwagi zwierzęcia ciosem pałki, mężczyzna niechybnie by zginął.
Teraz dyszał, wypuszczając parę z nozdrzy i pokazując białka oczu. Żyły pod jego skórą tworzyły nabrzmiałe rzeki gniewu.
Hunter poczuł przypływ zimnej determinacji, która zmroziła jego serce. Postawił nogę na najniższym szczeblu płotu. Potem zaparł się mocno, opierając kolbę strzelby na ramieniu.
Wtedy ogier stanął dęba. Oblepione błotem kopyta przecięły powietrze, a mięśnie jego potężnych ud napięły się. Ciszę przeszył wizg czystej końskiej furii i Hunter poczuł, jak coś chwyta go za gardło. Nawet oszalałe i umazane błotem, to wciąż było wspaniałe zwierzę.
Hunter z powrotem oparł broń o ramię i czekał, aż rumak opadnie na cztery nogi. Ale to zwierzę wywodziło się z długiej linii najlepszych koni wyścigowych na świecie i nawet po wycieńczającej podróży miało niesamowite pokłady sił.
Wreszcie ogier opadł na ziemię i nisko zwiesił łeb.
Hunter wycelował. Jeden strzał między oczy i będzie po wszystkim.
- Panie Hunter! - zawołał czyjś głos. - Proszę tego nie robić!
Calhoun rozproszył się. Ogier obrócił się w stronę dźwięku, drobiąc przednimi nogami.
Hunter zazgrzytał zębami z frustracji i opuścił broń.
- O co chodzi, Noah?
Chłopiec dyszał po biegu, a po pełnej napięcia twarzy spływały strużki potu.
Największą pasją Noaha nie był alkohol, tytoń ani dziewczęta, ale konie. Choć miał dopiero szesnaście lat, był uważany za lokalnego eksperta od hodowli i wyścigów, a jego drobna sylwetka i umiejętności czyniły go rozchwytywanym dżokejem.
- Nie może go pan zastrzelić! Znam sposób, żeby ocalić tego konia - wydyszał, patrząc błagalnie.
- Noah, sam wiesz, że to niemożliwe. Konsultowałem się z najlepszymi trenerami w Wirginii.
- Ale słyszałem o kimś…
- Synu, nie ma dla niego nadziei. Każdy z ekspertów, jakich tu sprowadziłem, zapewnił mnie, że ten koń do niczego się już nie nadaje. Postradał zmysły i prawdopodobnie jest ranny, więc i tak nie będzie się nigdy nadawał do wyścigów. Nikt nie zdołał zbliżyć się do niego na tyle, żeby go zbadać. Przykro mi.
- To nie…
- Do diabła, myślisz, że przychodzi mi to łatwo? Gdyby ten koń miał złamaną nogę, nie chciałbyś, żeby cierpiał.
- Tak, proszę pana. - Noah wbił wzrok w swoje bose stopy. - Ale proszę mnie tylko wysłuchać, dobrze?
- Niech będzie. - Hunter postawił strzelbę na ziemi. Miał słabość do Noaha, syna jednego ze swoich kuzynów i afrykańskiej praczki. Chłopak dorastał w Albionie, codziennie przypominając Hunterowi o słodyczy i gorzkim pokłosiu zakazanej miłości.
- Wysłucham cię, oczywiście, ale decyzja została podjęta - zastrzegł.
- Byłem wczoraj w tawernie w Eastwick i słyszałem tam o kimś, kto potrafi okiełznać każdego konia.
- Sądzę, że jego przedstawiciele już się ze mną kontaktowali - prychnął Hunter. - Czy to ten, który leczy konie magicznym proszkiem? A może ten, który chciał mi sprzedać księgę zaklęć?
- Nie!
Hunter zawahał się. Gdyby usłyszał o tym od kogokolwiek innego, z miejsca odrzuciłby pomysł. Ale to był Noah, członek jego rodziny. Chłopiec, którego sam nauczył wszystkiego, co wiedział.
Hunter z goryczą spojrzał na ogiera, który z ucieleśnienia jego marzeń zmienił się w koszmar. Zarzucił strzelbę na ramię i ruszył w stronę domu. Wschodzące słońce wydobywało słodki zapach z hiacyntów i bzów.
- Ten człowiek nazywa się Henry Flyte i był masztalerzem lorda Derby’ego w Anglii. Wnuka tego lorda Derby - wyjaśniał z przejęciem Noah, mając na myśli słynnego Anglika, który zorganizował pierwsze wyścigi w Epsom. - To właśnie Henry Flyte trenował Aleazara!
To zainteresowało Huntera. W wyścigowym światku historia Aleazara była powszechnie znana. Pochodził z królewskiej stadniny, zapowiadał się obiecująco, ale został uznany za zbyt narowistego, żeby na nim jeździć. A potem, ni stąd, ni zowąd, lord Derby wystawił go do wyścigu w Epsom. Ogier pobił wszystkie rekordy w historii, a sam Derby przyznał, że to dzięki nowemu masztalerzowi. Historia miała ciąg dalszy, ale wszystko to wydarzyło się, kiedy Hunter był jeszcze chłopcem.
- I twierdzisz, że ten masztalerz mieszka teraz w Wirginii?
- Tak mówili w tawernie. Podobno jest odludkiem i mieszka sam na wyspie niedaleko Eastwick.
Hunter dobrze znał tamten archipelag wysepek. Było to niebezpieczne miejsce, gdzie statki często tonęły, i to nie zawsze przypadkiem. Ulubione miejsce piratów i zbiegów.
Noah wyjął z kieszeni spodni zwiniętą broszurę i pokazał ją Hunterowi.
- Jego nazwisko zostało wymienione w "Gazecie Farmerskiej". - Dźgnął palcem artykuł zatytułowany "Masztalerz z Wyspy Flyte". – Tu jest napisane, że trenuje dzikie kuce do jazdy i pracy na farmie.
- Po co tak utalentowany masztalerz miałby zostawić folbluty lorda Derby dla stada dzikich kuców?
- Nie wiem - odparł bezradnie Noah.
- Ten "Dziennik" jest sprzed dwóch lat. Skąd wiesz, że masztalerz dalej tam mieszka?
- A skąd pan wie, że nie? Może uratować tego ogiera. Jestem tego pewien!
- Synu, nawet cud by go nie uratował.
- Przecież nic się nie stanie, jeśli zastrzeli go pan jutro - upierał się Noah. W jego głosie pobrzmiewała frustracja. - Musimy zobaczyć się z tym masztalerzem.
- Do tego czasu ogier może zabić znowu. - Hunter wydłużył krok, myśląc o klaczy, która zginęła pod kopytami i zębami szalonego ogiera. Pomyślał o stajennym, przyciskającym do siebie złamaną rękę. - I dlaczego uważasz, że ten masztalerz miałby przyjechać do Albionu dla naszego ogiera?
Noah zawahał się.
- Mówią, że nie chce opuszczać swojej wyspy…
- Jeszcze lepiej. Czyli to ja miałbym popłynąć do niego?
- To dałoby się zrobić, proszę pana. Wszystko przemyślałem. Pan i ja możemy zapędzić Finna do boksu. Zasłoniłbym mu oczy i założył kaganiec. Potem wypożyczymy barkę handlarzy bydła, tę z zagrodą. Ma płytkie zanurzenie i może dokować w Albionie. Kiedy nadejdzie przypływ, przeprawimy się na wyspę. To może się udać, proszę pana.
- Daj mi spokój, synu - powiedział z rozdrażnieniem Hunter. - To jest już dostatecznie trudne. Nie ma sensu rozbudzać fałszywych nadziei.
- Co pan zyska, jeśli go pan zastrzeli? Martwego konia. A ja nie będę kopał dla niego grobu - oświadczył buntowniczo Noah. - Ale jeśli zabierze go pan do masztalerza, może pan odzyskać swojego czempiona. Proszę.
- W tej bestii nie ma nic prócz szaleństwa.
- Ale czy jest pan tego pewien? - Noah nie patrzył już na niego, ale na konia. - Czy może być pan tego w stu procentach pewny? Niech pan spojrzy na to piękne zwierzę.
- Mogę być pewien, że ten koń zabił drogą klacz i zabiłby też nas, gdybyśmy mu na to pozwolili.
Noah zadarł głowę, by spojrzeć Hunterowi w oczy.
- Nigdy nie prosiłem pana o wiele. Był pan dla mnie dobry, nie zaprzeczam, i uważam, że miałem mnóstwo szczęścia. Ale teraz mam prośbę. Proszę dać temu koniowi szansę.
Hunter ujął lufę strzelby. Naoliwiony metal był rozgrzany od słońca.
A potem spojrzał na ogiera.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel