Lord Hauxton i zbuntowana debiutantka (ebook)
Henrietta marzy o karierze malarki. Niestety matka odkrywa jej pracownię i w trosce o reputację córki zakazuje „zabawy w sztukę”. Zbuntowana panna, zamiast odgrywać na salonach rolę potulnej debiutantki, ucieka na wieś. W środku nocy przybywa do kuzynki i zostaje omyłkowo skierowana do sypialni, którą już zajmuje inny gość, lord Hauxton. Oboje chcieliby zapomnieć o tym krępującym zdarzeniu, jednak to trudne, skoro z powodu śnieżycy utknęli pod jednym dachem. Gdy poznają się bliżej, dochodzą do wniosku, że ich niefortunnie zawarta znajomość to szczęśliwe zrządzenie losu. Stają się sobie bliscy, ale ich zażyłość zostanie wkrótce wystawiona na ciężką próbę.
FRAGMENT
– Jeszcze dziesięć minut – mruknął Thomas przez zaciśnięte zęby, z trudem prostując się w siodle. Było przenikliwie zimno, ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu, a z chmur znów zaczęły padać miękkie płatki. Nawet po ciemku można było ocenić, że pogoda wciąż się pogarsza. Niebo zasnuwały ciężkie chmury, lodowaty wiatr nie słabł.
Przez grube palto czuł, jak napinają mu się mięśnie pleców, a ramiona zaczynają się garbić. Dobrze będzie dotrzeć w końcu do Hailsham Hall, pozbyć się mokrych rzeczy i ogrzać ciało przy płonącym ogniu. Miał wątpliwości, czy gospodarze będą na niego czekać. Jednak śnieg wszystkim pokrzyżował plany podróży, więc z pewnością przebaczą mu spóźnienie. Marzył o spędzeniu kilku dni w ich towarzystwie, ale tego wieczoru nie miałby nic przeciwko temu, aby iść prosto do łóżka. Jazda przy tej zdradliwej pogodzie była wyjątkowo nużąca i po prostu był wykończony.
Ostrożnie skierował konia w prowadzącą do domu szeroką, obsadzoną drzewami aleję. Widok był przepiękny: ziemia pokryta warstwą nieskazitelnej bieli, oszronione, błyszczące drzewa i ogrody, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, ponieważ płoty i mury zniknęły pod śniegiem.
Jak we wszystkich wiejskich posiadłościach podjazd był niemiłosiernie długi i Thomas musiał pokonać pół mili, nim mógł wreszcie zsiąść z konia. Dom był pogrążony w ciemnościach, nawet najsłabsze migotanie świeczki nie pojawiło się w żadnym z okien. Thomas wbiegł po schodach i zapukał do drzwi, nasłuchując, czy złowi jakiś dźwięk.
Ku jego zdumieniu, drzwi otwarto niemal natychmiast. W progu stał stary kamerdyner, którego jego przyjaciel Heydon zatrudniał, odkąd Thomas sięgał pamięcią. Mężczyzna musiał być dobrze po sześćdziesiątce, jednak zupełnie nie było tego po nim widać.
– Dobry wieczór, milordzie – powiedział, witając Thomasa stosownym ukłonem, po czym wyjrzał na zewnątrz. – Jechał pan konno przy tej pogodzie?
– Zgadza się.
– A powóz? I bagaż?
– Sądzę, że powinny dotrzeć tu rano. – Wyruszył w drogę w tym samym czasie, co powóz, którym jechał jego pokojowy z bagażem. Śnieg jeszcze nie zaczynał padać, ale na oblodzonych drogach znacznie łatwiej było poruszać się konno niż w nieporęcznym powozie. Emmerson, jego stangret, z pewnością zatrzymał się gdzieś po drodze, żeby poczekać do rana na poprawę pogody.
– Rozumiem, milordzie. – Kamerdyner zręcznie pomagał Thomasowi pozbyć się przemoczonego okrycia i rękawic. – Pokój leśny jest gotowy. Niestety pogoda zatrzymała lorda i lady Heydon w Hampshire, ale przysłali wiadomość, że mamy się pana spodziewać i przepraszali za spóźnienie.
– Słyszałem, że w Hampshire i na zachodzie opady są jeszcze większe.
– To prawda. Czy mam na górę przysłać gorącą wodę? Lub może ubranie na zmianę? – pytał Perkins, gdy zaczęli wchodzić po schodach.
– Nie ma potrzeby budzić ludzi – odparł Thomas. W gorącej kąpieli poczułby się niebiańsko, jednak było już dobrze po jedenastej. Mógł z tym poczekać do rana.
– Oczywiście, milordzie.
W ciągu ostatnich paru lat Thomas zatrzymywał się u Heydona już kilka razy. Książę uczynił Hailsham Hall swoją główną rezydencją dopiero trzy lata temu, po ślubie z Caroline. Thomas doskonale rozumiał, czemu to tutaj postanowili zamieszkać. Mimo sporych rozmiarów rezydencji panowała tam przytulna, domowa atmosfera. Dom był solidny, bez przeciągów i klekoczących okien, znajdował się w pięknej wiejskiej okolicy w hrabstwie Kent, zaledwie dwadzieścia mil od centrum Londynu.
Perkins otworzył drzwi do pokoju leśnego i przepuścił Thomasa przodem.
– Jeśli pan pozwoli, rozpalę ogień. Już po chwili zrobi się ciepło.
Kamerdyner miał już swoje lata i był najstarszym mieszkańcem domu, lecz mimo to bez wahania uklęknął przed paleniskiem i z wprawą zajął się podpałką, tak że nie minęła minuta, jak ogień już buzował.
– Dziękuję.
Perkins ukłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi sypialni.
Łóżko ze stosami pledów i poduszek, w których można się było zagrzebać, wyglądało kusząco, miękko i wygodnie. Thomas pospiesznie zaczął ściągać mokre ubranie i każdą sztukę odwieszał na oparciu krzesła. Był pewien, że zanim się rano przebudzi, jego rzeczy zostaną zabrane i zastąpione czystymi, które pożyczy, póki nie przyjadą jego bagaże. Gospodarstwo Heydona działało sprawnie i z pełnym oddaniem, by zadbać o każdego z gości.
Był przemoczony do suchej nitki, więc rozebrał się do naga i na kilka chwil stanął przed paleniskiem, żeby się ogrzać. Normalnie nie spałby przy rozpalonym kominku, jednak tej nocy postanowił zrobić wyjątek. Ostrożnie rozgarnął drewno pogrzebaczem, żeby ogień wkrótce wygasł, zostawiając tylko ciepły poblask. Po chwili wsunął się pod przykrycie, a jego ciało zagłębiło się w materacu. Czuł się bosko.
Ściągając mocno cugle, Henrietta wstrzymała konia i z grymasem zsunęła się z siodła. Jazda po zasypanej śniegiem drodze stała się zbyt niebezpieczna, a Meribel zaczęła się ślizgać i już dwa razy omal nie straciła równowagi. Za trzecim razem koń mógłby nie mieć tyle szczęścia.
– Prawie jesteśmy na miejscu – powiedziała uspokajająco. Sięgnęła do uzdy i poprowadziła Meribel aleją.
Starała się powstrzymać piekące łzy, które zbierały się pod powiekami. Zawsze była lekkomyślna i działała bez zastanowienia, ale to chyba była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła. Śnieg już padał, gdy rano wyjeżdżała z Londynu, a chociaż w ciągu dnia na chwilę się uspokoiło, od dwóch godzin znów sypał w najlepsze.
– Nie mogłam zostać w domu – szepnęła do siebie. To prawda. Nawet gdyby za drzwiami domu szalał huragan lub groziła jej trąba powietrzna, nie mogłaby tam zostać. Nie, w żadnym razie. Nie po tym, jak…
Wierzchem dłoni w rękawiczce otarła z policzków zimne łzy. Przełknęła ślinę i za wszelką cenę spróbowała odsunąć wspomnienie kłótni z matką i tego koszmarnego momentu, gdy został zniszczony obraz, nad którym pracowała przez cały rok. To oczywiste, że w tej sytuacji musiała opuścić dom. Nigdy już nie będzie w stanie tam wrócić. Była wściekła na matkę i nie wyobrażała sobie, że zechce ją jeszcze kiedyś widzieć. Jej kuzynka Caroline na pewno chętnie ją przyjmie i pozwoli pogrążyć się w rozpaczy nad utratą obrazu, który przez ostatnie kilka miesięcy był jej całym życiem. A także nad zerwaniem stosunków z matką. Tu znajdzie swój azyl, swoje schronienie.
Przed wyjazdem zostawiła w domu pospiesznie napisaną wiadomość (nawet w skrajnej rozpaczy nie mogła być taka okrutna i zniknąć bez zawiadomienia rodziców, gdzie się podziała), chociaż nie sądziła, żeby matka zamierzała jej szukać tak daleko od Londynu.
– Czekaj tu, Meribel – szepnęła do konia i weszła po schodach. Dom wydawał się uśpiony, na zewnątrz także panowała cisza. Śnieg stłumił wszelkie szelesty i szmery. Zapukała delikatnie do drzwi, nasłuchując, czy usłyszy czyjeś kroki.
Nic. Nawet znaku, że ktoś się tam rusza.
Zapukała trochę głośniej. Miała nadzieję, że nie obudzi całego domu, ale ktoś ją jednak usłyszy, bo inaczej będzie musiała spędzić noc w stajni.
Nadal nic. Z poprzednich wizyt Henrietta pamiętała, że jeden z lokajów nie śpi na górze z resztą służby, ale ma pokój w suterenie, żeby można go było wezwać, gdy ktoś z gości pojawi się późną nocą lub wczesnym rankiem. Niestety wydawało się mało prawdopodobne, że w tym wielkim domu nawet on coś usłyszy. Poza tym nikt jej tu przecież nie oczekiwał.
Jeszcze raz uniosła pięść i tym razem załomotała do drzwi, przepraszając w duchu wszystkich, których ten hałas mógł obudzić. Wstrzymała oddech, nasłuchując z uwagą i omal nie krzyknęła z ulgą, gdy w końcu dotarł do niej jakiś ruch.
Chwilę zajęło, nim odsunięto wszystkie rygle, a kiedy wreszcie drzwi stanęły otworem, Henrietta musiała się powstrzymać, żeby nie chwycić zaspanego lokaja w objęcia.
– Panna Harvey – powiedział, patrząc na nią ze zdumieniem. Minęło kilka sekund, nim się opamiętał i wpuścił ją do środka.
– Ogromnie przepraszam za tak późną porę – zaczęła się tłumaczyć. Czuła jak ją otula ciepło panujące w domu. – I za niespodziewany przyjazd.
– Wezmę pani palto, panienko. Czy ma pani bagaż?
– Nie. – Henrietta skrzywiła się. Caroline pożyczy jej jakieś ubranie; w domu znajdzie się wszystko, czego może potrzebować.
– Lord i lady Heydon…
– Och, proszę w żadnym razie ich nie budzić. Rano wszystko wyjaśnię.
Lokaj pokręcił głową.
– Nie ma ich tutaj, panienko. Przysłali wiadomość, że śnieg zatrzymał ich w Hampshire.
Henrietta przygryzła wargę.
– Nie szkodzi – odezwała się po paru sekundach. – Jestem pewna, że Caroline nie będzie miała nic przeciwko temu, bym zatrzymała się tu na kilka dni podczas jej nieobecności.
– Oczywiście, panienko – rozpromienił się lokaj. – Lady Heydon nawet przysłała wiadomość, żeby przygotować leśny apartament.
– Przygotować…? – Henrietta zmarszczyła brwi. Niemożliwe przecież, żeby Caroline się jej spodziewała. Uznała, że nie będzie tego tłumaczyć służącemu i uśmiechnęła się promiennie. – W takim razie tam dziś przenocuję. – Gdy zatrzymywała się u Caroline i Jamesa, zwykle nie zajmowała tej akurat sypialni, ale w taką noc ucieszy ją każdy pokój z miękkim łóżkiem i ciepłymi kocami.
– Czy mam zaprowadzić panienkę na górę?
– Nie ma potrzeby. Znam drogę. Natomiast chciałam prosić, żeby mojego konia odprowadzono do stajni.
– Oczywiście. – Lokaj podał jej świecę i spojrzał w mroźną noc za drzwiami. – Chyba najpierw włożę palto. Dobrej nocy, panienko.
Przemoczona suknia ciążyła Henrietcie podczas wchodzenia po schodach. Uciekając w pośpiechu z domu w Londynie, nie przebrała się, więc miała na sobie suknię, która bardziej nadawała się do podejmowania gości niż do dwudziestomilowej konnej podróży w śniegu. Płaszcz był cięższy i cieplejszy, lecz mimo to nie był stosowny do jazdy konno przy żadnej pogodzie, o zamieci, która przez ostatnie mile jeszcze bardziej utrudniała podróż, w ogóle nie mówiąc. Poczuje wielką ulgę, gdy będzie mogła zrzucić z siebie te mokre rzeczy i wsunąć się pod ciepłe przykrycie.
Na piętrze szybko skierowała się do leśnego pokoju. Otworzyła drzwi i zaklęła pod nosem, bo w tym momencie świeczka zamigotała i zgasła. Wewnątrz panowała niemal całkowita ciemność, jednak Henrietta z radością dostrzegła, że w kominku wciąż jest żar. Nie dawał wystarczająco dużo światła, żeby coś można było dostrzec, lecz w sypialni panowało cudowne ciepło.
Henrietta zawahała się. Chyba powinna zejść na dół i poprosić o drugą świecę, to jednak opóźniłoby położenie się do łóżka, a czuła się niewymownie zmęczona. Mogłaby też zapalić świeczkę od żaru, lecz w ciemności zapewne skończyłoby się to poparzeniem palców. Trudno, musiała sobie jakoś poradzić. Postanowiła kierować się wyczuciem, po omacku weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Po minucie jej oczy dostosowały się do ciemności i zaczęła dostrzegać kontury mebli.
Ostrożnie podeszła do fotela z wysokim oparciem i przytrzymując się, zdjęła buty. Powoli, sztuka po sztuce ściągała z siebie przemoczone ubranie. Wstrzymała się przy koszulce, ale przesunęła dłońmi po wilgotnej tkaninie i zdecydowanym ruchem rozebrała się z bielizny. Niemądrze byłoby przez skromność cierpieć niewygodę. Przecież zaraz znajdzie się pod przykryciem, a rano poprosi którąś z pokojówek o przyniesienie czystych ubrań.
Czuła się dziwnie, stojąc nago w ciemności, więc pospiesznie ruszyła w stronę łóżka. Odchyliła nakrycie i szybko się pod nie wślizgnęła. Przekręciła się na bok i w tym momencie zetknęła się z czyimś ciałem.
Nie krzyknęła tylko dlatego, że całkiem zabrakło jej tchu. Jej skóra dotykała kogoś ciepłego, muskularnego i bez wątpienia nagiego. Była tak blisko, że czuła nawet najmniejszy ruch, a także to, jak gwałtownie wyrwany ze snu człowiek sztywnieje. Zaczęła się wycofywać, a że robiła to w wielkim pośpiechu, spadła na podłogę. W duchu składała dziękczynne modły, że panujące w pokoju ciemności ukrywają jej nagość.
– Co pani, do diabła, wyprawia? – rozległ się głęboki męski głos, który brzmiał dziwnie znajomo, chociaż Henrietta nie potrafiła go z nikim powiązać.
– Jest pan w moim łóżku…
Parsknął zaskoczony.
– Chyba już się pani zorientowała, że to pani jest w moim łóżku.
Słyszała, jak szuka czegoś po omacku, a po chwili rozległo się zgrzytnięcie krzesiwa.
– Nie! – zawołała. Z całej siły chwyciła przykrycie i gwałtownie pociągnęła je w swoją stronę, starając się okryć nagie ciało.
Zapadła cisza, a po chwili ku uldze Henrietty pudełko z hubką i krzesiwem wróciło na szafkę nocną.
– Panna Harvey – odezwał się mężczyzna. – Czy to panna Harvey?
– Skąd…? – Urwała, starając się uciszyć bicie serca, uspokoić oddech i pozbierać myśli. – Kim pan jest?
– Lord Hauxton.
Wiedziała, że czerwieni się z zażenowania. Poza tym ogarnęło ją dziwne uczucie, którego wolała nie sprawdzać zbyt dokładnie. Lord Hauxton był najbliższym przyjacielem Heydona. Wielokrotnie spotykała go przy różnych towarzyskich okazjach, a teraz wlazła do łóżka, w którym leżał kompletnie nagi i przycisnęła się do niego całym ciałem. Nie mogła przestać myśleć o dotknięciu jego skóry i cudownie twardych mięśniach.
Próbując się podnieść na nogi, ściągnęła z łóżka wszystkie przykrycia. W końcu udało jej się owinąć jednym z prześcieradeł.
– Może mogłaby pani rzucić jeden z koców w moją stronę – powiedział chłodno lord Hauxton. Mimo że było całkiem ciemno, wytężała wzrok, usiłując go dojrzeć. A powinna przecież odwrócić spojrzenie…
Przytrzymując jedną ręką swoje prześcieradło, rzuciła koc w jego stronę. Widziała poruszający się cień, gdy się podnosił i okrywał.
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie ruszyło.
– Czy mogę już bezpiecznie zapalić świecę?
Henrietta zawahała się. Wiedziała, że potrzeba choć trochę światła, żeby mogli rozwiązać kłopotliwą sytuację. Jedno z nich będzie musiało znaleźć inną sypialnię. Byłoby najlepiej, gdyby udało się to zrobić bez informowania wszystkich mieszkańców, że zajmowali jeden pokój, a nawet jedno łóżko. Całe szczęście, że są na wsi. W innym razie jeszcze przed lunchem cały Londyn huczałby od plotek.
– Tak. – Kiedy lord Hauxton pocierał krzesiwo, upewniła się, czy prześcieradło na pewno ją dobrze osłania. W końcu świeca zamigotała, rzucając na pokój miękkie światło.
– Dobry wieczór, panno Harvey – powiedział lord Hauxton, kłaniając się. Poczuła dreszcz, gdy jego spojrzenie przesunęło się po niej. Sama także nie była w stanie oderwać wzroku od jego półnagiego ciała. Koc, który mu rzuciła, był niedbale owinięty w pasie, ale cały tors pozostał nagi i Henrietcie trudno było powstrzymać się od patrzenia.
– Dobry wieczór, lordzie Hauxton – głos jej zadrżał, a wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo się denerwuje. On tymczasem był całkiem spokojny, jakby naga kobieta wślizgująca mu się do łóżka nie była niczym nadzwyczajnym.
– No dobrze. Co, na Boga, robi pani w mojej sypialni, panno Harvey? – spytał i zaraz dodał: – Nie żebym narzekał.
Podniosła oczy i zobaczyła na jego twarzy szeroki uśmiech. Najwyraźniej świetnie się bawił każdą minutą tej niezręcznej sytuacji.
– To nie pańska sypialnia.
– Rzeczywiście.
Henrietta cofnęła się myślą do chwili swojego przyjazdu. Przypomniała sobie zaspanego lokaja, jego uwagę o wiadomości od Jamesa i Caroline, w której prosili o przygotowanie pokoju dla gościa. Z pewnością chodziło o lorda Hauxtona. Wiedzieli, że ma ich odwiedzić.
– Wydaje mi się, że wskazano mi niewłaściwy pokój. – Zaczęła się cofać, próbując jedną ręką zbierać przemoczone ubrania, podczas gdy drugą podtrzymywała prześcieradło. – Przybyłam dość późno i lokaj powiedział coś o przygotowanym dla gościa leśnym pokoju. Pewnie myślał, że chodzi o mnie – mówiła szybko. Słowa zlewały się, gdy pośpiesznie próbowała wytłumaczyć zaistniałe nieporozumienie. Nie mogła mieć pewności, czy lord Hauxton nie podejrzewa, że był to z jej strony wybieg, by wejść mu do łóżka i zmusić do zbliżenia lub co gorsza do małżeństwa. – Znajdę inny pokój, gdzie będę mogła spędzić noc – dodała, chwytając buty i omal nie upuszczając pozostałych rzeczy.
– Nie mogę na to pozwolić. Nie byłoby to grzeczne. – Rzuciła mu zdumione spojrzenie. Przez moment myślała, że proponuje, by oboje zostali w tym pokoju. – Proszę zostać tutaj, cieszyć się ciepłem, a ja poszukam drugiego pokoju.
Henrietta podeszła do drzwi i gwałtownie pokręciła głową.
– To żaden kłopot, lordzie Hauxton. Już schodzę panu z drogi. – Sięgnęła do klamki, ale ruch ten sprawił, że kłąb ubrań zaczął wysuwać się z jej ramion. Pośpiesznie próbowała je przytrzymać, a wtedy puściła okrywające ją prześcieradło, które zsunęło się z jej ciała. Przez jedną koszmarną sekundę Henrietta stała jak wmurowana, niezdolna się po nie schylić.
Lord Hauxton postąpił do przodu, podniósł prześcieradło z podłogi, po czym zarzucił je na ramiona Henrietty. Odsunął się od niej dopiero, gdy się upewnił, że dobrze chwyciła końce.
– Dziękuję – szepnęła. Policzki jej płonęły ze wstydu. Odwróciła się szybko i umknęła z pokoju, nie zwracając uwagi na to, że jej mokre rzeczy zostały na podłodze w sypialni.