Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Łowca dusz
Zajrzyj do książki
5.00/5.00 ( recenzje: 3 )

Łowca dusz

Liczba stron416
Seria/cyklMaggie O'Dell
ISBN978-83-276-9899-5
Wysokość215
Szerokość145
Język oryginałuangielski
TłumaczKatarzyna Ciążyńska
Tytuł oryginalnyThe Soul Catcher
EAN9788327698995
Data premiery2023-04-12
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

W domu letniskowym w Massachussets pięciu młodych mężczyzn ginie podczas strzelaniny z agentami FBI. W Waszyngtonie zostaje znalezione ciało córki senatora.
Agentka Maggie O’Dell jest zdumiona, gdy szef zleca jej prowadzenie tych obu, pozornie niezwiązanych z sobą spraw.
Jednak w trakcie śledztwa związek okazuje się oczywisty. Sprawy łączy osoba wielebnego Josepha Everetta, charyzmatycznego przywódcy religijnej sekty, która zdobywa coraz więcej wyznawców. Młodzi mężczyźni z domu letniskowego to członkowie kościoła Everetta, a córkę senatora zamordowano tuż po zorganizowanym przez wielebnego spotkaniu modlitewnym.
Kim jest wielebny? Psychopatą, który ma na tyle silną pozycję, że jest bezkarny, czy kozłem ofiarnym, wykorzystywanym przez przebiegłego przestępcę?
Maggie zbyt późno zdaje sobie sprawę, że prawda jest o wiele bardziej skomplikowana i przerażająca, niż wskazywały początkowe ustalenia.

 

Fragment książki

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Środa, 20 listopada
Okręg Suffolk, Massachusetts
nad rzeką Neponset

Eric Pratt oparł głowę o ścianę. Niszczejący tynk pękał i kruszył się, a jego drobiny wpadały mu za kołnierz koszuli, przyklejając się do mokrego od potu karku niczym robactwo, które usiłuje wpełznąć pod skórę. Na zewnątrz zrobiło się cicho – za cicho – bo ta cisza przemielała sekundy w minuty, minuty zaś w wieczność. Czego oni tam szukają, do jasnej cholery? Przynajmniej wreszcie przestali walić światłem latarek po brudnych szybach.
Zmrużył oczy, żeby wypatrzyć garbate cienie swoich towarzyszy. Tkwili rozproszeni po całym pomieszczeniu, wyczerpani i spięci, a mimo to wciąż w pogotowiu. O zmierzchu ledwie ich widział, za to czuł zapach: kłujący nozdrza odór potu zmieszany z czymś, co rozpoznał jako smród strachu.
„Wolność słowa. Wolność od strachu”.
I gdzież się teraz podziewa owa wolność? Gówno! Wszystko to wielkie gówno! Dlaczego tak późno to zrozumiał?
Zwolnił uścisk dłoni, w których trzymał karabin szturmowy AR-15. Podczas ostatniej godziny dziwnie nabrał wagi, ale tylko on dawał jako takie poczucie bezpieczeństwa. Wstyd mu było, że z bronią czuje się pewniej, niż słuchając modlitwy z ust mamroczącego Davida czy słów pokrzepienia przekazywanych przez Ojca za pomocą aparatu nadawczo-odbiorczego. Zresztą jedno i drugie urwało się przed wielu godzinami.
No i w ogóle jaki pożytek ze słów, zwłaszcza w takiej sytuacji? Jaką mają moc teraz, gdy całą szóstką znaleźli się w pułapce w tym domu letniskowym? Gdy otaczają ich lasy najeżone agentami FBI i ATF ? Jakie słowa zdołałyby uchronić ich przed gradem kul, skoro spadli na nich żołnierze szatana? Wróg się zjawił, jak przepowiedział to Ojciec, i żadne słowa go nie powstrzymają. Trzeba by czegoś więcej, żeby to osiągnąć. Słowa to bezcelowe, niedorzeczne gówno!
I co z tego, że Bóg słucha tych bluźnierczych myśli? Niech słucha. I tak nic gorszego nie może już mu zrobić. Bo niby co?
Eric uniósł lufę i przytknął ją do policzka. Chłodny metal przynosił spokój i pewność siebie.
„Zabij albo zostaniesz zabity”.
Tak, akurat te słowa rozumiał i nadal im wierzył. Kiedy znów oparł głowę o ścianę, na włosy spadł mu skruszały tynk. Wciąż przypominał Ericowi robactwo, wszy, które zagrzebują się w tłustej skórze głowy. Zamknął oczy, żałując, że nie potrafi odstrzelić sobie mózgu. Może by tyle nie myślał. Co się kryje za tą pieprzoną ciszą? Co oni tam robią, do diabła? Wstrzymał oddech i zamienił się w słuch.
Z pompy w rogu nieprzerwanie kapała woda. Gdzieś tam w innym kącie zegar odmierzał głośno sekundy. Na zewnątrz jakaś gałąź skrobała o dach. Powiał chłodny wietrzyk, który dostał się do środka przez popękane szyby, niosąc ze sobą zapach sosnowych igieł i szelest liści. Natychmiast przypomniało mu to grzechot kości w tekturowym pudełku.
„I tyle tylko zostało. Po prostu pudełko kości”.
Kości i stary popielaty podkoszulek, podkoszulek Justina. Tyle właśnie zostało po jego bracie. Ojciec wręczył mu to pudełko, oznajmiając, że Justin był za słaby. Że za słabo wierzył. Że tak właśnie kończą ci, którzy nie wierzą.
Eric nie mógł pozbyć się obrazu białych kości, wyczyszczonych do cna przez dzikie wygłodniałe zwierzęta. Nie był w stanie znieść myśli, że niedźwiedzie albo kojoty – a może jedne i drugie – walczyły o to mięso, warcząc i rwąc je na strzępy. I jak on ma żyć z tymi koszmarnymi wyrzutami sumienia? Dlaczego pozwolił, żeby do tego doszło? Justin zamienił się w proch, w związki chemiczne, próbując go ratować, przekonując do wyjazdu. A jak on, Eric, mu się odwdzięczył? Nie powinien był dopuścić, żeby Ojciec odprawił rytuał inicjacyjny. Powinni byli zwiewać jak najdalej, gdy było to jeszcze możliwe. Bo jaką szansę ma teraz przed sobą? Czy nie wystarczy, że po bracie zostało tylko pudełko kości?
Wstrząsnął nim dreszcz. Wzdrygnął się i otworzył oczy, by sprawdzić, czy nikt niczego nie zauważył. Miał jednak przed sobą tylko ciemność, która całkiem pochłonęła wnętrze domu.
– Co się dzieje? – zaskrzypiał jakiś głos.
Eric poderwał się na nogi i zaraz przyczaił się w kucki, szykując karabin do strzału. Dostrzegał zamaszyste, sztywne ruchy pozostałych; panika postukiwała w metalicznym rytmie, kiedy naprędce sposobili broń.
– Davidzie, co się tam dzieje? – odezwał się znowu ten sam głos, tym razem łagodniej; towarzyszyły mu trzaski fal radiowych.
Eric wypuścił powietrze i nabrał go, wstał i osunął się wzdłuż ściany, patrząc, jak David czołga się w stronę aparatu nadawczo-odbiorczego.
– Ciągle tu jesteśmy – wyszeptał David. – Mają nas...
– Czekajcie spokojnie – przerwał mu głos. – Mary będzie u was za piętnaście minut.
Zapadła cisza. Eric zastanawiał się, czy którykolwiek z jego towarzyszy uznał zaszyfrowaną wiadomość Ojca za absurd. A może któregoś przynajmniej zdziwiła i oburzyła? Wtedy usłyszał, jak David przekręca pokrętło, zmieniając kanał na piętnasty.
W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Eric widział, jak pozostali zbliżają się do aparatu, z niecierpliwością wyczekując na płynące z niego polecenia, a może nawet jakąś boską interwencję. David też chyba na coś czekał. Eric chętnie zobaczyłby jego twarz. Czy boi się na równi z innymi? A może w dalszym ciągu odgrywa rolę nieustraszonego przywódcy tej spartaczonej, nieprzemyślanej misji?
– Davidzie – zatrzeszczał głos z aparatu. Kanał piętnasty był bardzo źle słyszalny.
– Jesteśmy tu, Ojcze – odparł David z wyraźnym drżeniem.
Eric czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Jeżeli David się boi, to znaczy, że jest gorzej, niż im się wydaje.
– Jaka sytuacja?
– Jesteśmy otoczeni. Na razie nie było wymiany ognia. – David urwał i zakasłał, żeby jakoś dać upust lękowi. – Obawiam się, że nie mamy innego wyjścia, musimy się poddać.
Na Erica spłynęła nadzieja. Rozejrzał się szybko, wdzięczny, że kryje go ciemność, wdzięczny, że koledzy nie widzą jego ulgi, nie widzą tej jego zdrady. Odłożył broń. Rozluźnił mięśnie. Tak, oczywiście, nie ma innego wyjścia, należy się poddać. To jedyna szansa. Poddadzą się i ten koszmar wreszcie dobiegnie kresu.
Nie pamiętał już nawet, jak długo to trwa. Od wielu godzin huczało na zewnątrz z głośnika. Reflektory zalewały dom oślepiającym światłem. A tam, wewnątrz, aparat warczał głosem Ojca, który wciąż przypominał im o bezwzględnej konieczności zachowania odwagi. Eric pomyślał, że odwagę i głupotę dzieli bardzo cienka linia.
Wtem zdał sobie sprawę, że Ojciec długo nie odpowiada. Zesztywniał, wstrzymał oddech i zamienił się w słuch. Na dworze szemrały liście. Coś się poruszyło albo wyobraźnia płata mu głupie figle. Czyżby wyczerpanie przeszło w stan paranoiczny?
I w tej właśnie chwili Ojciec szepnął:
– Jeśli się poddacie, będą was torturować. – To brzmiało wciąż tajemniczo, choć wypowiedziane zostało miękko, ze spokojem. – Nie pozwolą wam żyć. Przypomnijcie sobie Waco , przypomnijcie sobie Ruby Ridge . – Zamilkł, a oni czekali jak zawieszeni na nitce, z nadzieją na jakąś konkretną instrukcję, a przynajmniej na słowa pocieszenia. Gdzie się podziały te wszystkie potężne zaklęcia, które potrafią leczyć i chronić przed złem?
Do uszu Erica dobiegł trzask złamanej gałęzi. Natychmiast chwycił za broń. Pozostali także to usłyszeli i szybko przeczołgali się po drewnianej podłodze, wracając na swoje stanowiska.
Eric nie zwracał uwagi na denerwujący łomot własnego serca. Krople potu spływały mu po plecach, a palce trzęsły się tak bardzo, że trzymał je z dala od spustu. Czy snajperzy zajęli już swoje pozycje? Albo, co gorsza, może agenci szykują się do podpalenia domu, tak samo, jak zrobili w Waco? Ojciec ostrzegał ich przed płomieniami szatana. Biorąc pod uwagę ilość materiałów wybuchowych, które składowali w piwnicy pod drewnianą podłogą, w ciągu kilku sekund znaleźliby się w niezłym piekle. I to bez drogi ucieczki.
Po raz kolejny światło reflektorów uderzyło w szyby.
Wszyscy pochowali się jak szczury, wciskając się we własne cienie. Eric niechcący uderzył strzelbą o kolano i osunął się po ścianie. Dostał gęsiej skórki. Jego nerwy znajdowały się na granicy wytrzymałości, serce tłukło się o żebra, nie pozwalając swobodnie oddychać.
– No i znowu – mruknął, gdy z głośnika na zewnątrz ryknął jakiś głos.
– Nie strzelać. Mówi agent specjalny Richard Delaney z FBI. Chcę tylko z wami porozmawiać. Może uda nam się rozwiązać to nieporozumienie bez użycia kul.
Eric miał chęć wybuchnąć śmiechem. Kolejne gówniane bzdury. Ale żeby się zaśmiać, musiałby się ruszyć, a on niczym tknięty paraliżem tkwił przyklejony do ściany, i tylko zaciśnięte na karabinie ręce mu drżały. Dałby głowę, że chodzi o kule, a nie żadne tam słowa. Już nie.
David odsunął się od aparatu nadawczo-odbiorczego i z bronią luźno spuszczoną u boku podszedł do frontowego okna. A ten co znowu wyprawia? Eric dojrzał jego twarz w świetle reflektorów. Spokojne oblicze Davida przyprawiło go o kolejną falę lęku.
– Nie pozwólcie schwytać się żywcem – skrzypiał tymczasem głos Ojca. – Jesteście bohaterami, dzielnymi wojownikami. Sami wiecie, co trzeba zrobić.
David kroczył w stronę okna, jakby niczego nie słyszał, jakby stracił słuch. Zahipnotyzowany oślepiającą jasnością, przystanął. Wysoki i szczupły, w aureoli światła przypominał Ericowi podobizny świętych z katechizmu.
– Dajcie nam minutę! – krzyknął David. – Potem wyjdziemy, panie Delaney, i porozmawiamy. Ale tylko z panem, z nikim innym.
Zanim David wyjął z kieszeni kurtki plastikowy woreczek, Eric zorientował się, że to kłamstwo i że nie będzie żadnego spotkania ani rozmowy. Na widok czerwono-białych kapsułek zakręciło mu się w głowie. Nie, to chyba sen. Musi być jakieś inne wyjście. Nie chce jeszcze umierać. Nie teraz, nie w taki sposób.
– Pamiętajcie, że taka śmierć to śmierć honorowa. – Głos płynął sobie gładki i czysty, zupełnie jakby Ojciec stał tuż obok nich i właśnie komentował myśli Erica. – Jesteście bohaterami, każdy z was jest bohaterem. Szatan nie ma do was dostępu.
Pozostali ustawili się w kolejce jak barany idące na rzeź, każdy pobrał śmiertelną kapsułkę i trzymał ją w dłoni z szacunkiem niczym hostię. Nikt się nie sprzeciwił. Na ich twarzach widniał wyraz ulgi, która nadeszła na skutek przedawkowanego strachu i zmęczenia.
Eric tkwił w miejscu, unieruchomiony przez konwulsje paniki. Kolana miał tak miękkie, że nie mógł się podnieść na nogi. Ściskał karabin, trzymając się go z całej siły, jakby było to jego ostatnie koło ratunkowe. David, zorientowawszy się w sytuacji, podszedł do niego i podał mu kapsułkę na wyciągniętej dłoni.
– W porządku, Eric. Połknij ją, nic nie poczujesz. – Jego głos był tak opanowany i pozbawiony wyrazu jak jego twarz. W oczach miał pustkę, jakby już uciekło z nich życie.
Eric wpatrywał się w maleńką kapsułkę, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Ubranie przykleiło mu się do ciała i nasiąknęło potem. A z radia wciąż sączył się ten sam głos:
– Czeka na was wszystkich o wiele lepszy świat. Nie obawiajcie się. Jesteście dzielnymi bojownikami, powodem naszej wielkiej dumy. Wasze poświęcenie uratuje setki innych.
Eric wziął kapsułkę drżącymi palcami, z wahaniem, które kazało Davidowi stać nad nim. David włożył swoją kapsułkę do ust i przełknął głośno, a potem czekał, aż to samo zrobią pozostali, w tym Eric. Ten ujrzał w oczach dowódcy, w jego ściągniętej twarzy, nadzwyczajny spokój. A może zżerał go już cyjanek potasu?
– A teraz wy – syknął David przez zaciśnięte zęby.
Wszyscy go posłuchali, Eric również.
Uradowany David wrócił do okna i zagrzmiał:
– Już w porządku, panie Delaney. Możemy z panem porozmawiać! – Potem podniósł broń i oparł ją na ramieniu.
Zgadując z ustawienia strzelby, Eric domyślał się, że David bez pudła trafi tego Delaneya w głowę i agent skończy życie, nim padnie na ziemię. A oni wszyscy zdechną, zanim David wystrzeli cały magazynek, a żołnierze szatana staranują drzwi domku letniskowego.
Eric, tak jak pozostali, leżał w oczekiwaniu na pierwszy strzał. Czekali, by cyjanek przedostał się z pustego żołądka do krwi. To nie powinno zająć więcej niż jakieś dziesięć minut. Liczyli na to, że zakończą życie, nim zaczną tracić oddech.
Wtem rozległ się strzał. Eric przyłożył policzek do zimnej podłogi. Czuł wibracje, słyszał trzask tłuczonego szkła i krzyki osłupienia na zewnątrz.
Gdy jego towarzysze czekali na śmierć, Eric Pratt po kryjomu wypluł ukrytą w ustach czerwono-białą kapsułkę. Nie, nie zamierza przemienić się w pudełko kości, jak stało się to z jego młodszym bratem. Woli podjąć ryzyko i spróbować swoich sił w walce z szatanem.
ROZDZIAŁ DRUGI


Waszyngton

Obcasy pantofli Maggie O’Dell stukały po nędznym linoleum, zapowiadając jej nadejście. Jasno oświetlony korytarz, który przypominał pomalowany na biało betonowy tunel, ział pustką. Żadnych głosów, żadnych hałasów zza mijanych drzwi. Ochroniarz na parterze poznał ją, nim pokazała mu przepustkę, i puścił bez sprawdzenia dokumentu.
– Dzięki, Joe.
Odpowiedział jej uśmiechem, nie zorientowawszy się, że ukradkiem zerknęła na plakietkę z jego imieniem i nazwiskiem.
Zwolniła, żeby spojrzeć na zegarek. Do wschodu słońca brakowało jeszcze dwu godzin. Jej szef, dyrektor Kyle Cunningham, korzystając z telefonu, wyciągnął ją z łóżka. Zresztą nie była to jakaś wyjątkowa sytuacja. Jako agentka FBI Maggie przyzwyczajona była, że telefon dzwoni o każdej porze dnia i nocy. Nie było też nic dziwnego w tym, że szef wcale jej nie obudził, a jedynie przerwał beznadziejne miotanie się w pościeli. Znowu obudziły ją koszmary. Bank jej pamięci obfitował w znaczną liczbę krwawych, przewracających wnętrzności obrazów, które wystarczą jej chyba na całe lata. Na samą tę myśl zacisnęła zęby, zdając sobie przy okazji sprawę, że idzie ze zwiniętymi w kułak, opuszczonymi po bokach dłońmi. Otworzyła je gwałtownie, wyprostowała palce i poruszyła nimi, jakby chciała je ukarać za to, że ją zdradzają.
Jedno było w każdym razie zaskakujące w telefonie Cunninghama: jego spięty i zdenerwowany głos, który z kolei stał się powodem zdenerwowania Maggie. Ten człowiek był wręcz uosobieniem opanowania i równowagi. Pracowała z nim od dziewięciu już prawie lat i odkąd pamiętała, zawsze mówił spokojnie, chłodno i rzeczowo. Nawet wtedy, gdy ją za coś upominał. Tym razem przysięgłaby, że słyszała lekkie drżenie w tym głosie, emocje, które musiały wypłynąć na powierzchnię. To wystarczyło, żeby ją poważnie zaniepokoić. Jeśli ta sprawa tak bardzo wyprowadziła Cunninghama z równowagi, to znaczy, że jest źle. Bardzo źle.
Podał jej przez telefon kilka faktów, choć było jeszcze za wcześnie na szczegóły. A więc gdzieś w stanie Massachusetts nad rzeką Neponset doszło do wymiany ognia między agentami FBI i ATF oraz grupą mężczyzn ukrywających się w domu letniskowym. Trzech agentów odniosło rany, jeden zginął. Pięciu podejrzanych z domu letniskowego nie żyje. Szósty, jedyny, który przeżył, został przewieziony do Bostonu i zamknięty w areszcie federalnym. Służby wywiadowcze nie wiedzą jeszcze, kim jest ten młody człowiek, co to za grupa ani w jakim celu zgromadziła arsenał broni. A także dlaczego ci ludzie strzelali do agentów, a potem odebrali sobie życie.
Dziesiątki agentów przeczesują dom i okoliczne lasy, szukając odpowiedzi na powyższe pytania. Cunningham został poproszony o niezwłoczne wykonanie analizy podejrzanych. Wysłał już na miejsce zbrodni zawodowego partnera Maggie, agenta specjalnego R.J. Tully’ego. Maggie, ze względu na swoje przygotowanie z zakresu medycyny sądowej, otrzymała polecenie udania się do miejskiej kostnicy, gdzie sześciu zmarłych – pięciu młodych mężczyzn z domu letniskowego i jeden agent – czekało, by opowiedzieć jej swoją tragiczną historię.
Podszedłszy do otwartych drzwi w końcu korytarza, zobaczyła ich. Czarne worki ułożone jeden obok drugiego na stołach z nierdzewnej stali, stwarzające pozór jakiegoś makabrycznego dzieła sztuki. Wyglądało to nawet zbyt dziwacznie, by było prawdziwe. Zupełnie jak jej życie ostatnimi czasy. Bywało, że z trudem odróżniała to, co rzeczywiste, od tego, co należało do jej rutynowych koszmarów.
Ze zdumieniem ujrzała Stana Wenhoffa, który ubrany w fartuch czekał na nią. Zazwyczaj Stan zostawiał nocne wezwania swoim kompetentnym i zdolnym asystentom.
– Dzień dobry, Stan.
– Uhm – powitał ją znajomym burknięciem, stając plecami do Maggie i oglądając slajdy we fluorescencyjnym świetle.
Tak, będzie teraz udawał, że to wcale nie ta pilna i poważna sprawa wyciągnęła go z pościeli, choć w innym wypadku bez wahania wezwałby swojego asystenta. I wcale nie zależało mu na tym, żeby osobiście dopilnować, by wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. On po prostu nie mógł przepuścić okazji, by stać się obiektem zainteresowania mediów. Większość znanych Maggie koronerów i lekarzy medycyny sądowej byli to ludzie wyciszeni, poważni, czasem wręcz odludki. Większość, ale nie Stan Wenhoff, główny lekarz medycyny sądowej okręgu. Ten uwielbiał stawać w świetle reflektorów przed telewizyjnymi kamerami.
– Spóźniłaś się – warknął, tym razem zaszczycając ją spojrzeniem.

Recenzje książki Łowca dusz

Podziel się swoją opinią
5.00
Liczba wystawionych opinii: 3
5
3
4
0
3
0
2
0
1
0
Kliknij ocenę aby filtrować opinie
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Adam Mickiewicz byłby ze mnie dumny, jeśli chodzi o zachowanie kolejności w omawianiu cyklu o Maggie O'Dell. Parę części już pojawiło się w Czytelni, a teraz będę mówić o trzeciej z nich. Niech żyje czytanie książek w kolejności dowolnej! :D Tym razem w powieści roi się od trupów, ale po kolei. Na samym początku dochodzi o starcia członków sekty Josepha Evereretta ze służbami. Kończy się ono masakrą i stratami po obu stronach. Niedługo potem zostaje znalezione ciało córki senatora, która została zamordowana niedługo po spotkaniu zorganizowanym przez sektę. Dziewczyna, jak się później okazuje, jest pierwszą z serii ofiar. Przyznam szczerze, że na początku myślałam, że Alex Kava pójdzie po najmniejszej linii oporu, ale szybko zorientowałam się, że się myliłam. I to bardzo. Tu nic nie jest takie, jak na pierwszy rzut oka się wydaje. Trzy razy zmieniałam swoje przypuszczenia co do tożsamości mordercy, a okazało się, że nawet nie byłam blisko. I przyniosło mi to sporo satysfakcji w trakcie czytania. Nie spodziewałam się takiego zaskoczenia. Jeśli chodzi o motyw sekty, to Joseph Everett był jednym z najbardziej porąbanych Ojców, z jakimi miałam w książkach do czynienia. Było wielu wariatów, ale jego poczynania momentami przyprawiały mnie o ciarki na całym ciele. Scena z ukaraniem kogoś, kto zasnął w trakcie jego przemówienia, będzie mi się po nocach jeszcze długo śniła, dawno nie czułam takiego niepokoju, kiedy czytałam o tym, co jeden człowiek może zrobić drugiemu. Ta powieść pokazuje, jak łatwo można manipulować człowiekiem, który jest na zakręcie. Otwiera też teoretycznie zabliźnione rany niektórych bohaterów. Dwa razy wzruszyłam się w trakcie lektury. Alex Kavie udało się poruszyć czułe struny w moim sercu. Książkę czyta się szybko, rozdziały są krótkie. To była też swego rodzaju podróż w czasie - ta powieść swoje lata ma, tak koło 20, ale nie powiem, żeby źle się zestarzała. Nie miałam poczucia, że trafiłam do epoki kamienia łupanego. Za to wybrałam się w pełną emocji podróż, której długo nie zapomnę. A, i odradzam jedzenie w trakcie lektury, zwłaszcza pod koniec może być trudno z utrzymaniem go w żołądku.
2023-05-28
Czytelnia Mola Książkowego
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Do prozy Alex Kavy mam ogromny sentyment. Przepadam za jej stylem, lekkością pisania oraz pomysłami na fabuły. To jedna z moich sprawdzonych, niezawodnych autorek na którą zawsze mogę liczyć w dni, kiedy nie wiem na co się zdecydować do czytania. Powyższa historia jest trzecim tomem cyklu, ale śmiało możecie nie zwracać uwagi na chronologię, ponieważ poszczególne części łączy jedynie kilka wzmianek o prowadzącej śledztwo. Za każdym razem czeka na nas inna zagadka, mocne wyzwanie, które Maggie O'Dell rozgryza na wszelkie możliwe sposoby. Możemy więc liczyć na dobry wątek psychologiczny, sposobność do analizy bohaterów a także na intensywną akcję z licznymi zaskoczeniami. Dwa, pozornie nie związane ze sobą śledztwa. Zagadka, która daje do myślenia. Niebezpieczeństwo do którego agentka Maggie O'Dell już przywykła. Jeden charyzmatyczny przywódca religijny, który porządnie namiesza w sprawie. Tak rozpoczyna się opowieść, w której każdy szczegół ma znaczenie, ponieważ szybko okaże się, że mężczyźni zabici w strzelaninie z FBI i ciało córki senatora mają swoje konkretne połączenie. Joseph Everett stanie na pierwszym planie i nie da się łatwo rozszyfrować, ponieważ z jednej strony może być jedynie zwykłym wielebnym, z drugiej bezwzględnym psychopatą. Jeśli mam być szczera to fabuła nie jest szczególnie skomplikowana, ale jednocześnie napisana w taki sposób, że czyta się ją z rosnącą przyjemnością. Dużo się dzieje, wiele rzeczy jesteśmy zmuszeni poddać w wątpliwość a nasze podejrzenia zmieniają się wraz z ujawnieniem nowych faktów. Detale odgrywają tutaj kluczowe znaczenie, sylwetki bohaterów śmiało można rozłożyć na czynniki pierwsze a towarzyszące nam podczas czytania emocje czy gęsta atmosfera dodają wszystkiemu pazura. "Łowca dusz" pojawił się już wcześniej w innym wydaniu, ale to dobry pretekst, aby odświeżyć sobie lekturę lub po prostu nadrobić zaległości. Alex Kava pisze pomysłowo, płynnie i zawsze w taki sposób, że nie sposób się jej oprzeć ani odłożyć książki choćby na minutę. Polecam więc nadrobić wszystkie jej dzieła, dać się porwać kryminalnym zagadkom i po prostu czerpać szczerą przyjemność z czytania.
2023-05-10
Thievingbooks
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
,,Łowca dusz" Alexy Kavy to trzecia część cyklu z agentką Maggie O'Dell w roli głównej. Tym razem Maggie dostaje do rozpracowania dwie z pozoru nie mające ze sobą związku sprawy – morderstwo córki senatora i samobójstwo pięciu nastolatków w domku letniskowym. Z biegiem czasu pojawiają się kolejne ciała młodych kobiet, każde ułożone w charakterystyczny sposób, jakby morderca miał swój rytuał. Każda kobieta została także otruta cyjankiem potasu, podobnie jak młodzi chłopcy z domku letniskowego. Tropy prowadzą do Ojca Everetta, przywódcy religijnej sekty. Mężczyzna wierzy, że jest Bogiem i co ciekawe, ma ogromną grupę wyznawców, wśród której jest również matka Maggie. Tylko czy wielebny pragnie jedynie chwały i uwielbienia? Jak się okazuje, spotkania modlitewne mają drugie dno i w całej sprawie chodzi o coś więcej. O co? Polecam przeczytać i dowiedzieć się samemu. „Łowca dusz” to znakomity thriller psychologiczny, pełen emocji i trzymający w napięciu. Choć wydawało mi się, że rozpracowałam już sprawcę to autorka mnie zaskoczyła i zwiodła na manowce. Kava zadbała również o mroczną fabułę i szczegółowe opisy miejsc zbrodni. Książka ma różne opinie, jednak dla mnie była niezwykle emocjonująca. Bardzo szybko mi się ją czytało. Za egzemplarz książki bardzo dziękuję @harpercollinspolska
2023-05-07
justcallmeola
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel