Magiczne święta
Przedstawiamy "Magiczne święta" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Po rozpadzie kolejnego związku Natalie tuż przed świętami opuszcza Londyn i przyjmuje dwutygodniowe zastępstwo w małej przychodni we włoskich Alpach. W Boże Narodzenie wypadają jej czterdzieste urodziny i zamiast je świętować, woli zająć się pracą. Ma nadzieję, że się tu odnajdzie. W pensjonacie, w którym zamieszkała, już pierwszego wieczoru poznaje charyzmatycznego szefa przychodni, Giovanniego. Od początku jest nim zafascynowana, lecz tym razem postanawia być ostrożna. Gio przekonuje ją, że ryzyko czasem warto podjąć...
Fragment książki
- Proszę, dziadku, weź tę poduszkę.
- Jest mi całkiem wygodnie, Natalio, po co to…
- Chcesz drugą? Pochyl się, wsunę ci ją pod plecy.
- Natalie. Basta! Po co całe to zamieszanie, dziecko?
- Nie jestem dzieckiem – zaprotestowała. Miała przecież czterdzieści lat. A dokładnie do czterdziestki brakowało jej siedem dni, szesnaście godzin, dwadzieścia siedem minut plus ileś tam sekund.
- Muszę wiedzieć, że jest ci wygodnie, zanim wyjdę.
- Natalie! Nie po to mówiłem ci o tej pracy w naszej przychodni, żebyś poświęcała mi resztę swojego czasu. Miałem nadzieję, że odpoczniesz. Rozerwiesz się.
Spojrzała na niego z uśmiechem. Kochała go, ale choć mieli za sobą całe życie telefonicznych rozmów, może jednak nie rozumiał jej tak dobrze, jak się wydawało.
- Dziadku, jestem najszczęśliwsza, kiedy pracuję.
- Nico – odezwał się Alberto, przyjaciel dziadka. – Które z tych dwóch win pasuje do kolacji?
Ucieszyła się ze zmiany tematu. Kiedy pracowała, jej problemy traciły ważność. Ale może Nonno Nico ma rację. Przyjechała tu, by przemyśleć różne sprawy. Ta wioska w Alpach jest idealnym miejscem, by doznać objawienia.
Śnieg, piękna okolica, zamarznięte jezioro pełne łyżwiarzy. Ośrodek narciarski, piekarnie, trattorie i bogactwo win. Włosi kochają Boże Narodzenie. Ona też je kochała. Gdyby tylko jej urodziny nie wypadały tego właśnie dnia. W tym roku, zamiast jak zwykle spędzać je z rodziną w Anglii, udawała, że urodzin nie ma i poza jej kochanym włoskim nonno nikt tu o nich nie wie. Prosiła dziadka, by pod żadnym pozorem nie wspominał o tym swoim dwóm osiemdziesięcioletnim kumplom.
Ludzie tu chcieli świętować. Nie obchodził ich jej kryzys wieku średniego, zbyt wczesny zresztą, by traktować go poważnie. Dla innych Natalie Weston była tylko lekarką zastępującą inną lekarkę, która posiadała to wszystko, co Natalie spodziewała się mieć do tej pory. Męża, dzieci, stabilną pracę w malowniczej alpejskiej wiosce.
Urlop w okresie świąt, by kąpać się w morzu i korzystać ze słońca na tropikalnej wyspie, gdzie mikołaj nosi szorty i wszyscy piją mai tai zamiast gorącej czekolady – naprawdę tego chciała?
Nie była pewna i to był największy z jej problemów. Właśnie dlatego, gdy dziadek zadzwonił i powiedział, że w Bellarii potrzebują lekarza, skorzystała z tego. Chciała wyjechać z Anglii i zastanowić się, czego oczekuje od życia. Tak robią kobiety, którym niewiele brakuje do czterdziestki, prawda? Chowają głowę w piasek.
Wyjrzała przez okno. Śnieg. To zadziała.
- Jutro zaczynasz pracę, Natalie. – Dziadek podjął rozmowę w miejscu, gdzie ją przerwali. – Chodź tutaj, usiądź. – Wskazał na wygodny fotel. – Nie ruszaj się przez kilka minut. Popatrz ze mną na drzewa.
Nie ruszać się? To zbyt bliskie medytacji i… Zadrżała. Kiedy człowiek siedzi nieruchomo, życie mu ucieka.
- Nonno. Usiądę, jak będę gotowa. Pozwól, że będę cię rozpieszczać, jak ty mnie kiedyś rozpieszczałeś.
- Jesteś moją wnuczką. Będę cię rozpieszczał tak, jak mi się podoba. – Wskazał znów fotel. – Zrób przyjemność staremu człowiekowi. Usiądź. Nie chcę patrzeć, jak biegasz wokół mnie i moich dwóch starych kumpli.
Zaśmiała się, gdy dwaj siwowłosi przyjaciele dziadka zaprotestowali przeciwko nazywaniu ich starymi. Wszyscy byli po osiemdziesiątce, poznali się i zaprzyjaźnili podczas studiów medycznych jakieś sześćdziesiąt lat wcześniej. Byli też najmłodszymi staruszkami, jakich znała.
Co sugerowało, że może nie powinna panikować z powodu tej czterdziestki. Poza tym, że biologiczny zegar tyka. Nigdy wcześniej się tym nie przejmowała, ale… nigdy nie czuła się tak bardzo sama.
Jednym uchem słuchała przekomarzań dziadka z kolegami na temat aperitifu – martini czy aperol spritz – i jak zwykle czuła, że nie ma prawa włączyć się do rozmowy.
To uczucie było jej zbyt dobrze znane.
Wiedziała, że to symptom jej ADHD. Poczucie bycia poza, osobno. Ale to też jej rzeczywistość. Właśnie z tego powodu wolała pracować na zastępstwie niż na etacie w jednym miejscu. Jej przyjaciele w większości żyli już w parach, mieli dzieci. Także jej siostra. Nawet ojciec Natalie po śmierci matki założył nową rodzinę, z którą celebrował święta. Oczywiście zawsze była u nich mile widziana, ale...
Aż do tej pory nie w pełni sobie uświadamiała, jak bardzo samotne jest jej życie. Owszem, miała chłopaków, choć każdy jej kolejny związek trwał krócej niż poprzedni i nie potrafiła już powiedzieć, kto jest temu winien. Cztery lata, trzy lata, dwa… A teraz? Jej ostatni związek trwał sześć tygodni. Czy życie wykluczyło ją z tej gry? Czy ona sama podświadomie sterowała tę łódź w innym kierunku?
Wiedziała, że nie nadaje się do tak zwanego normalnego życia. Dawno temu uprzytomniła sobie, że normalność to właściwie mit. Mit czy nie mit, ma ADHD i nieustannie towarzyszy jej niepokój. Gdyby ludzie wiedzieli, jak bardzo czasem wyczerpuje bycie pełnym energii i interesującym!
Mówiąc szczerze, nie potrzebowała pracy. Nie brakowało jej pieniędzy. Gdyby chciała, mogłaby przyjechać tu na święta, skulić się w wolnym fotelu przed kominkiem z kocem na kolanach i przez dwa tygodnie podziwiać widok Alp, próbując znaleźć odpowiedzi na najbardziej skomplikowane pytania wszechświata.
Wszystko w tym górskim domu było najlepszej jakości, eleganckie i komfortowe. W każdym pokoju na podłodze przed kominkiem leżały owcze skóry i stały kosze pełne miękkich pledów. W sypialniach dominowały ogromne łóżka. Obok dużych wanien w łazienkach czekały sterty świeżych ręczników, nie brakowało też pięknie wykafelkowanych kabin prysznicowych.
Kuchnia wyglądała jak pomieszczenie z muzeum wzornictwa, płynęły z niej zapachy przypominające jej ulubione restauracje z Mediolanu, gdzie mieszkał na stałe dziadek. I oczywiście, jakby tego było mało, w każdym pokoju goście znajdowali kosze z ciastkami i owocami.
To samo dotyczyło jej małego apartamentu na górze, z jedną sypialnią i sklepionym sufitem. Założyłaby się, że apartament po przeciwnej stronie korytarza jest jeszcze wspanialszy, ponieważ roztaczał się z niego widok na całą dolinę. Nie była pewna, czy go wynajęto, bo dotąd panowała tam cisza.
Na górze wzdłuż ścian budynku z drewna i kamienia ciągnęły się balkony. Parter był nieco podniesiony, na sporym ganku znajdowała się drewniana huśtawka. Okiennice pomalowano żywą czerwienią. Patrząc na spiczasty dach i ząbkowaną drewnianą dekorację, Natalie pomyślała, że gdyby to był domek z piernika, odłamałaby kawałek i łapczywie zjadła.
To miejsce miało być jej domem podczas pierwszych świąt spędzanych poza Anglią. Niezliczone kilometry od ciężarnej siostry i jej uszczęśliwionego męża. Od siostrzeńców i siostrzenic. Od ojca i jego nowej żony z adoptowanymi i nowymi dziećmi. Jej umęczone serce bolało. Czy święta z dala od nich naprawdę pomogą jej znaleźć jakiś cel?
Odsunęła tę myśl. Jest z dziadkiem i ma pracę, i to nawet u jednego z jego byłych studentów. Może wyleje trochę łez, o czym nikt nie może się dowiedzieć.
- Antipasti. – Pracownica pensjonatu przyniosła dwie deski z zakąskami. Wystarczyłyby za cały posiłek.
Natalie zaśmiała się, bo dziadek i jego kumple natychmiast rzucili się na jedzenie.
- Macie pojęcie, że szykują kolację z czterech dań?
Wszyscy trzej spojrzeli na nią zmieszani. Oczywiście, że wiedzą, w końcu są Włochami.
- Natalie? – Dziadek po raz kolejny wskazał fotel.
- Grazie, Nonno. – Lekko ścisnęła mu ramię. – Za moment, obiecuję. Muszę tylko…
- Później zajmiemy się bagażem. Wtargałaś już wszystkie nasze walizki. Per favore. Pozwól mi rozpieszczać moją drogą wnuczkę.
Otworzyła usta, by mu przypomnieć, że w jego wieku nie powinien dźwigać, ale zaraz potem sobie przypomniała, jak wiele w życiu stracił. Córkę – jej matkę. Żonę i syna. Mimo to witał każdy dzień z radością człowieka, który czuje wdzięczność za swoje życie. Powinna się tego od niego nauczyć. Przycisnęła rękę do serca.
- Naprawdę, Nonno. Dam radę. Zostań tu, jest bardzo zimno i pada śnieg.
- Jesteśmy w świetnej formie – upierał się Alberto. – Później to przyniesiemy. Zrób przyjemność staruszkom.
Tito, trzeci osiemdziesięcioparolatek, poklepał miejsce na miękkiej kanapie, na której siedział.
- Chcemy się cieszyć twoim towarzystwem. Usiądź. Mangiare.
- Nie jestem głodna – odparła, ignorując burczenie w brzuchu. – Naprawdę – powtarzała, gdy personel stawiał półmiski smakowitych antipasti i deski z ciepłym chrupiącym pieczywem. – Przyniosę jeszcze tylko jedną torbę z auta, a potem coś zjem.
Tym razem tak głośno zaburczało jej w brzuchu, że wszyscy to usłyszeli. Żenujące. Chór Mange! Mange! przycichł, gdy trzej siwowłosi mężczyźni pochylili się do przodu, przyglądając się rozmaitości smakołyków.
Spomiędzy pięknie zaprezentowanych wędlin i peklowanych mięs wystawały pokrojone na ćwiartki figi. Kawałki parmigiana spoczywały wokół plamy octu balsamicznego, błagając, by je spróbować. Na grzankach lśniły małe piramidki czerwonych pomidorków.
Samochód stał niedaleko, ale na dworze panował ziąb, a od śniadania minęło tyle czasu…
- Natalia. – Dziadek wypowiedział jej imię po włosku. – Per favore. Zmarniejesz, jak nic nie zjesz. – Puścił do niej oko. – Nie słyszałaś o kaloriach na dużych wysokościach? Znikają w eterze.
Zaśmiała się.
- Jestem lekarką. Wiem, co to są kalorie, Nonno.
- Si, ale jesteś lekarką medycyny ratunkowej. Poza tym jesteś bardzo mądra i na pewno wiesz, że potrzebujesz co najmniej jednej bruschetty, żeby się rozgrzać, zanim przydźwigasz tu bagaże.
Znów się zaśmiała i zlustrowała wszystkie dobra na stole. Rzeczywiście wyglądały wyjątkowo apetycznie, a ona przecież nie musi pilnować wagi. Wybrała bruschettę z górą grzybów, chwyciła ją przez serwetkę, robiąc zachwyconą minę, po czym ruszyła do drzwi, rzucając:
- Zaraz wracam!
- Cara, zaczekaj! – zawołał dziadek. – Są tu twoje przysmaki.
Zaczął wymieniać, kusząc ją, by zawróciła: parmezan, czarne trufle, salami z fenkułem włoskim. Otworzyła drzwi i zatrzymała się, by powiedzieć:
- Obiecuję, że po powrocie się za to zabiorę.
Słysząc „Zostań!”, zamknęła grube drewniane drzwi i oparła się o nie po drugiej stronie. Wciągnęła zapach grzybów duszonych na maśle z ziołami i ugryzła kęs, a gdy poczuła rozpływające się w ustach smaki, zamknęła oczy.
- Och, Dio – westchnęła. Niebiańskie.
- Smaczne, co?
Wzdrygnęła się. Była tak pochłonięta jedzeniem, że nie zauważyła, że ktoś wszedł do oszklonego holu. Gdy podniosła powieki i zobaczyła, do kogo należy ten aksamitny głos, zaczęła się krztusić. Co za wstyd.
Najwyraźniej tak się dzieje, kiedy masz pełne usta, a do pensjonatu wchodzi mężczyzna twoich marzeń.
Próbując przełknąć jedzenie, zerkała na niego. Miał wygląd seksownego profesora, w każdym szczególe spełniał jej fantazje. Wysoki. Ciemne falujące włosy. Przesunął na czoło zaparowane okulary w drucianych oprawkach. Czarne jak węgiel rzęsy otaczały hipnotyzujące oczy. Ciemnozielone? Trudno powiedzieć, gdy ma się oczy załzawione od kaszlu. Widziała jednak linię jego brody i lekko przyprószony siwizną zarost, który u większości Włochów jest widoczny o tej porze dnia.
Zatrzymała spojrzenie na pełnych uśmiechniętych wargach. Fantastyczne pierwsze wrażenie.
Szkoda tylko, że wciąż krztusiła się grzybami i łzami, które spływały po jej twarzy.
Mężczyzna marzeń znalazł się obok niej. Jedną z pięknych dłoni zaczął masować jej plecy, aż się uspokoiła. Zupełnie jakby była dzieckiem. Nie znosiła sprawiać wrażenia bezradnej. Na liście powodów zakończenia ich związku, jakie wyliczał były partner, znajdowała się jej „kompletna niezdolność do troszczenia się o siebie”.
Co za bzdura. Jakoś udało jej się dorosnąć, zostać cenioną lekarką i wykładowczynią w Royal Medical College. I wszystko to zawdzięczała sobie. Nie potrzebowała nikogo, kto by nią kierował tylko dlatego, że nie miała urody modelki czy nie potrafiła gotować jak mistrzowie kuchni. Zresztą Henry to już przeszłość. I dla pamięci, to ona go rzuciła.
- Buona sera, signora… - odezwał się seksowny profesor, gdy przestała się krztusić.
Przyłapała go na tym, że patrzy na jej dłoń, jakby sprawdzał, czy nosi obrączkę.
- Signorina – poprawiła, odsuwając się. – Natalie Weston. To znaczy dottore Natalie Weston. Albo signorina. Albo Natalie. Bez różnicy.
Co? To nieprawda. Jest Angielką. Poprawną do przesady. Jej włoska połowa… Cóż, umarła, a może przysnęła. Nagle zaczęła tłumaczyć, kim jest i co tu robi. Słowa płynęły z jej ust strumieniem, którego nie dało się zatrzymać; mówiła trochę po włosku i trochę po angielsku.
Mężczyzna wyglądał na zakłopotanego. Nic dziwnego. Jakaś obca pół Włoszka, pół Angielka zasypuje go słowami.
Próbowała zapanować nad strumieniem informacji.
- Jestem tu z dziadkiem i jego kolegami. Na górze. To znaczy oni mieszkają tu, a ja na górze. Cóż, mogłaby tam mieszkać para. Łóżko jest wystarczająco duże. Widział je pan? Ogromne. Mogłaby w nim spać czteroosobowa rodzina. Nie w tym tygodniu, rzecz jasna, bo teraz mieszka tam moja skromna osoba, ale…
Zamknij się, Natalie, pomyślała w duchu. Po czym natychmiast podjęła, gdy uśmiechnął się szerzej.
- Pan pewnie mieszka naprzeciwko? To znaczy naprzeciwko apartamentu, który ja zajmuję? Ha! To znaczy, nie sądzę, żeby omyłkowo zrobili rezerwację dla dwóch osób na ten sam apartament. Założę się, że ma pan fantastyczny widok, jeżeli pan tam mieszka. Z moich okien też jest superwidok, ale pana pokój jest bellissima. Jak z widokówki. Mam rację?
Czemu nie może przestać mówić? Powinna się przymknąć. Prawie wszyscy z jej chłopaków twierdzili, że jej nerwowy słowotok z początku wydawał im się zabawny, ale później stawał się irytujący. Ten facet nie sprawiał wrażenia zirytowanego. A zatem ciągnęła:
- Idzie pan na górę? Proszę nie pozwalać, żebym pana zatrzymywała. Chyba że… Ten pensjonat należy do pana? Pracownice mówiły, że właściciel jest stąd. A może jest pan przewodnikiem, którego zatrudnił dziadek? Do biegu przełajowego na nartach? Bruschetta?
Uniosła rękę z resztą grzanki, a gdy uprzejmie odmówił, zrobiła to, co przychodziło jej naturalnie: mówiła dalej.
- Oczywiście nie o tej myślałam…
Ha ha. Poważnie. Gdyby w tym momencie poraził ją piorun, to byłby najlepiej wybrany moment.
- Tam znajdzie pan takie bez śladów nadgryzienia. Całe mnóstwo. Proszę, niech pan wejdzie. – Szeroko otworzyła drzwi i wskazała na starszych mężczyzn, którzy nalewali sobie wino, gawędzili i raczyli się antipasti.
Ku jej zdumieniu mężczyzna uśmiechnął się, położył rękę na piersi i odrzekł:
- Z przyjemnością.