Markiz i panna Carmichael
Horatia Carmichael nie odnosi sukcesów towarzyskich, ale to jej nie martwi. Najważniejszą sprawą jest dla niej wytropienie morderców brata i oddanie ich w ręce sprawiedliwości. Działa z rozwagą, dokładnie planuje każdy krok. Postanawia poprosić o wsparcie wpływowego arystokratę, Nicka Norringtona. Wie, czym naprawdę zajmuje się ten na pozór płytki i skupiony na miłosnych podbojach markiz. Nick przystaje na jej propozycję wspólnego śledztwa i szybko przekonuje się, jak bardzo nie docenił skromnej panny Carmichael. Horatia jest bystra i potrafi rozwiązać każdą zagadkę. Kiedy więc zauważy, że są dla siebie stworzeni?
Fragment książki
Nie było rady, Horatia Carmichael musiała zrobić coś drastycznego. Zerknęła na zgromadzonych w kaplicy, którzy zbierali swoje modlitewniki i Biblie, gdy starszy kapelan księcia Theakstone’a mamrotał coś na zakończenie nabożeństwa i głośno przełykał ślinę. Prywatna kaplica księcia była pełna lordów i dam, prawdopodobnie nikt poniżej rangi wicehrabiego nie został zaproszony do wizyty w Theakstone Court na tydzień poprzedzający ślub księcia. Oprócz niej.
Sprawiło to, że poczuła się trochę jak Kopciuszek na balu, na którym wybierano pannę młodą dla księcia. Nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do bajek, zawsze pełnych pięknych ludzi, którzy otrzymywali nieprawdopodobne nagrody tylko za to, że byli urodziwi albo utytułowani. Byłaby pod dużo większym wrażeniem, gdyby choć raz to mądrość była cnotą, która zwycięży.
Chociaż Kopciuszek była niewątpliwie ładna, musiała się czuć zupełnie nie na miejscu w zamku pełnym utytułowanych ludzi. Zupełnie jak Horatia w tej chwili. Jednak trudne czasy wymagały desperackich środków. Od zabójstwa Herberta minęły już dwa miesiące. Dwa miesiące, w czasie których z rosnącą niecierpliwością czekała na przyjazd markiza Devizesa, aby przekazać mu informacje, które prawdopodobnie okażą się kluczowe dla wytropienia zabójcy jej brata.
Ale ten… ten… Zastanawiała się nad odpowiednim słowem, by opisać charakter człowieka, który był najlepszym przyjacielem jej brata i jego współpracownikiem w tajnych służbach… jednak nie przychodziło jej do głowy nic na tyle grzecznego, by wypowiedzieć to w kaplicy nawet w myślach.
Ten nadęty narcyz nawet się do niej nie zbliżył, a ona nie mogła tak po prostu przyjść do niego, pannie nie wypadało odwiedzać rezydencji samotnego mężczyzny. Nie bez zwrócenia na siebie uwagi. Zwłaszcza w przypadku samotnego mężczyzny o takiej reputacji. Cóż, lord Devizes nie przyjąłby jej wizyty z zadowoleniem, nawet gdyby usłyszał, co ma mu do powiedzenia, a wizyta u niego zwróciłoby uwagę tych, których należało się strzec. Dodaliby dwa do dwóch i byłoby po sprawie.
A to oznaczało, że musiała znaleźć sposób, żeby się do niego zbliżyć, nie wzbudzając podejrzeń. Problem polegał na tym, że ponieważ była w żałobie, nie mogła uczestniczyć w balach ani przyjęciach, na których mogłaby po prostu do niego podejść. Zwłaszcza że nie były to uroczystości, na których często się pokazywała, nawet przed śmiercią Herberta. Teraz takie postępowanie wzbudziłoby tyle samo kontrowersji, co pójście do jednego z domów gry, w których Herbert bywał, albo wejście na walkę kogutów, do tawerny węglarzy czy w inne podejrzane miejsca, do których Devizes i Herbert chodzili w poszukiwaniu informacji. A przynajmniej tak utrzymywał jej brat. Nie zapomniała jednak, że bywał w takich miejscach, jeszcze zanim zaczął szukać grupy ludzi, którzy pragnęli przywrócić do władzy przebywającego na wygnaniu Bonapartego.
Dobrze się stało, że przyrodni brat markiza, książę Theakstone, nagle postanowił się ożenić, bo inaczej nie wiadomo, do jakich sztuczek Horatia musiałaby się posunąć. Na szczęście lady Elizabeth Grey miała zaproszenie na ślub, więc wystarczyło przekonać ją, by zabrała przyjaciółkę w charakterze osoby towarzyszącej. Horatia zakładała, że kiedy wszyscy będą się przechadzać po terenie albo pić herbatę, znajdzie okazję, by podejść do lorda Devizesa i przekazać mu tłumaczenie zakodowanego listu, który Herbert dał jej do rozszyfrowania tej nocy, kiedy został zamordowany.
Niestety nawet tutaj nie była w stanie się do niego zbliżyć. Zbyt wiele innych kobiet kręciło się wokół niego, zupełnie jak bezmózgie ćmy wokół płomienia świecy. Albo gołębice, prężące piersi i gruchające, by zwrócić jego uwagę.
Cóż, niezależnie od tego, kogo przypominały jego adoratorki, w danym momencie obiekt ich westchnień zachowywał się jak pasza w haremie. Jakby kobiece uwielbienie było jego zasługą. Chłonął je, rozdając ten swój krzywy uśmiech jak nagrodę dla tej, która go szczególnie rozbawiła, choć jego przymrużone oczy zawsze sprawiały wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem. Zupełnie jakby życie było dla niego jednym wielkim żartem.
To właśnie sprawiało, że miała ochotę skręcić mu kark. Albo kopnąć go w goleń. Albo zrobić coś równie brutalnego, bo kiedy on odpoczywał, flirtując z każdą kobietą poniżej pięćdziesiątki, trop, który mógł prowadzić prosto do zabójcy Herberta, stawał się coraz zimniejszy.
Po jej lewej stronie przyjaciółka właśnie wstawała. A to oznaczało, że ona będzie musiała zrobić to samo, a potem potulnie wrócić do głównej części domu na poczęstunek. I nie było sensu wmawiać sobie, że może podejść do Devizesa w czasie lunchu. O wiele bardziej prawdopodobne było, że zamiast zagadnąć przyjaciela Herberta, usiądzie w kącie i będzie obserwować jak bardziej śmiałe kobiety gromadzą się wokół lorda Devizesa.
Teraz albo nigdy. Wcisnęła okulary na czubek nosa, wstała i podreptała na koniec ławki, po czym rozsunęła sznurki torebki i wyjęła z niej chusteczkę do nosa. Za nią matka lady Elizabeth, księżna wdowa Tewkesbury, westchnęła głośno. Miała w zwyczaju robić to zawsze, gdy Horatia znalazła się w zasięgu jej wzroku. Nie ukrywała przy tym, że nie pochwala faktu przyjaźni jej córki ze zwykłą panną. Gdyby nie to, że matka i córka ledwie ze sobą rozmawiały, Horatia podejrzewałaby, że księżna zakaże lady Elizabeth zabrania przyjaciółki.
Jednak tu była, a lord Devizes lada chwila przejdzie obok jej ławki.
Miała wielką nadzieję, że zatrzyma się i przywita z nią. Od przyjazdu do Theakstone Court miał wiele okazji, by to zrobić. Jednak raz za razem prześlizgiwał się po niej wzrokiem, jakby wcale jej nie rozpoznawał.
Zastanawiało ją, dlaczego. Chociaż Herbert przedstawił ich sobie podczas jej pierwszego i jedynego sezonu towarzyskiego, lord Devizes najwyraźniej nie był pod wrażeniem przygarbionej, pospolitej siostrzyczki przyjaciela. Zatańczył z nią tylko raz, z grzeczności, by nie urazić przyjaciela. Prawie nie odzywał się do niej podczas tańca, nie próbował jej też oczarować, z czego przecież był tak znany.
Cóż, teraz to bez znaczenia. To nie był czas, by chować urazy. Zwłaszcza że potraktował ją nie gorzej niż inni tak zwani dżentelmeni.
Był już w odległości trzech jardów. Jeszcze kilka kroków i mogłaby pociągnąć go za rękaw. Jak żebraczka, która prosi o jałmużnę.
Nie, nie zrobi tego. Musi sprawić, by ich kontakt wyglądał na przypadkowy, bo inaczej zwróciłaby uwagę obecnych. Dlatego gdy zrównał się z nią, podniosła z ławki Biblię i rzuciła mu pod nogi, udając, że ją upuściła.
Zadziałało. Zatrzymał się i spojrzał na Biblię leżącą na jego drodze. Potem przeniósł wzrok na nią, wsparł rękę na biodrze i uniósł kącik ust w ironicznym uśmiechu.
Jej twarz oblała się rumieńcem. Nie, to nie był ironiczny uśmiech. Devize raczej podejrzewał, że Horatia, wzorem innych kobiet, usiłuje zwrócić na siebie jego uwagę. I tak właśnie było, ale nie dlatego, że jej się podobał. Przecież nie mógł tak pomyśleć, nie był taki głupi, na jakiego wyglądał, prawda? Z pewnością musiał zdawać sobie sprawę, że chciała porozmawiać o Herbercie i o jego pracy. Ale nawet jeśli był aż taki głupi, czy nie miał choć odrobiny dobrych manier? Przecież na pewno umie zachować się grzecznie. Powinien teraz natychmiast podnieść jej Biblię.
Najwyraźniej nie zamierzał. Po prostu stał tam, z uśmiechem na twarzy i drwiącym spojrzeniem. Przyglądał jej się uważnie, podczas gdy jej twarz płonęła z frustracji.
– Nie mogę uwierzyć – mruknęła, robiąc krok do przodu, a potem pochylając się, by sięgnąć po Biblię – że Herbert tak wysoko cię ocenił, skoro nie potrafisz nawet schylić się, nie mówiąc już o podniesieniu… – Niestety w chwili, gdy schyliła się, on również się pochylił.
W rezultacie jej głowa zderzyła się z jego wyciągniętą ręką. A ponieważ schyliła się gwałtownie, a jego ramię przypominało żelazną sztabę, odbiła się od niego, a następnie od końca ławki i w końcu usiadła na pupie na zimnej, twardej posadzce kaplicy.
Usłyszała wiele stłumionych parsknięć.
– Nie mogę uwierzyć – powiedziała księżna Tewkesbury, prawdopodobnie do lady Elizabeth – że mogłaś przyprowadzić tu taką osobę, nawet jeśli jesteś…
– Matko! – Horatia usłyszała świst spódnicy lady Elizabeth, która obróciła się w ławce i, sądząc po wcześniejszej wymianie zdań, spojrzała na matkę.
Horatia spojrzała na sprawcę swojego nieszczęścia, który uśmiechał się teraz nieco szerzej, jakby ledwie powstrzymywał śmiech. A później wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.
– Nie potrzebuję twojej pomocy! – warknęła, ignorując jego dłoń i chwytając się jednego ze zwieńczeń ławki. – Ani po to, by się podnieść, ani żeby znaleźć morderców Herberta…
– Jesteś siostrą Herberta? – Uniósł jedną brew, jakby ten fakt go zdumiał. – Nigdy bym nie przypuszczał – powiedział, przesuwając wzrokiem po jej wymiętym ubraniu.
Niewiele osób by na to wpadło. Herbert był przystojny i elegancki, sam nawet mówił czasem żartem, że choć ona ma w rodzinie najwięcej rozumu, to on jest najbardziej urodziwy.
– Ty… – zająknęła się. – Ty… – Po raz kolejny nie znalazła słów wystarczająco obraźliwych, a jednocześnie takich, których mogłaby użyć w kaplicy.
Opuścił rękę.
– Proszę się nie spieszyć, panno Carmichael – powiedział z irytującym spokojem. – Jestem przekonany, że będzie pani w stanie wymyślić odpowiednią obelgę, jeśli weźmie pani głęboki oddech i policzy do dziesięciu.
Śmiechy wokół stały się nieco mniej stłumione, jednak w jej uszach teraz szumiało, więc tego nie usłyszała. Nienawidziła go. Naprawdę. Nie odwiedził jej, aby złożyć jej kondolencje. A teraz udawał, że jej nie poznaje, a potem zrobił z niej pośmiewisko…
– Nie ma odpowiedniej – mruknęła. Odwróciła się, zanim mógł zobaczyć łzy. Nie chciała się przy nim rozpłakać.
Ruszyła w dół nawy i zatrzasnęła drzwi kaplicy. A kiedy żar słońca uderzył w czubek jej kapelusza, w końcu pozwoliła sobie na wypowiedzenie brzydkich słów. Po angielsku, francusku i włosku.
I nie chodziło tylko o to, że publicznie ją upokorzył. Niepotrzebnie zmarnowała tyle czasu. Zamiast myśleć o tym, jak skontaktować się z człowiekiem, którego Herbert nazywał Janusem, powinna była sama wyruszyć na poszukiwanie jego zabójcy.
Bo było jasne, że on jej w niczym nie pomoże. W niczym.
Jak zwykle była zdana na siebie.
***
Gdy siostra Herberta wyszła z kaplicy, Nick schylił się, żeby podnieść porzuconą przez nią Biblię. To było bardzo nierozważne. Gdyby nie to, że celowo sprowokował ją, by straciła nad sobą panowanie, wykrzyczałaby swoje podejrzenia co do śmierci Herberta tu, gdzie każdy szept niósł się aż nazbyt daleko.
Nic dziwnego, że Herbert był wobec niej taki opiekuńczy. Nic dziwnego, że tak bardzo starał się chronić ją przed prawdą o swoim życiu. Nie miała pojęcia, jak ukrywać emocji. Od chwili, kiedy weszła do Theakstone Court, był w stanie odczytać wszystkie.
Nie panowała też nad językiem. Gdyby podejrzewała choć połowę tego, co Herbert ostatnio odkrył, pewnie wyrzuciłaby to z siebie w najmniej odpowiednim miejscu.
Co gorsza, sądząc po kartce papieru, którą widział włożoną między strony Biblii, próbowała mu przekazać notatkę. Notatkę! I to na oczach całego zgromadzenia.
Rzucił okiem na kartkę, po czym schował ją z powrotem, jakby w ogóle go nie zainteresowała. Trzeba było całej samokontroli, aby ukryć reakcję, gdy zobaczył to, co okazało się szkicem Janusa, rzymskiego boga o podwójnym obliczu. A tak się składało, że był to jego kryptonim.
– A niech mnie – mruknął, nie mogąc się powstrzymać. W co ona, do diabła, pogrywała? Dawała do zrozumienia, że zna jego tożsamość? Zamaskował szok zawadiackim uśmiechem, obracając książkę w rękach. Szybko zamienił mruknięcie w żart. – Co ta mała czarna wrona zrobi bez Biblii, którą mogła nas, biednych grzeszników, bić po głowach?
Jego siostry roześmiały się. Podobnie jak para dość żwawych matron, które zarzucały na niego sidła, od kiedy tylko przybyli.
Lady Elizabeth Grey oderwała się od gorącej, szeptanej kłótni, którą toczyła z matką i zmarszczyła brwi.
– Jak możesz być taki niemiły? Powinieneś wiedzieć, jak druzgocąca była dla niej śmierć brata. Czy można się dziwić, że zachowuje się trochę… niezręcznie przy jego dawnych przyjaciołach?
– Zaskakujące jest to, że bierze udział w tak radosnym wydarzeniu w czasie, który powinien być dla niej okresem żałoby – powiedział, wsuwając Biblię do kieszeni w chwili, gdy przyjaciółka panny Carmichael była zbyt zajęta besztaniem go, by to zauważyć. Nie mógł się oprzeć, by nie nadać słowu „radosna” nieco pogardliwego zabarwienia. Wszyscy tutaj z pewnością podzielali jego zdanie na temat niedorzecznego, pospiesznego małżeństwa jego wyniosłego przyrodniego brata z nieznajomą. A zwłaszcza lady Elizabeth, która jeszcze do niedawna była jedną z głównych kandydatek do roli księżnej.
– Nie jest to w najmniejszym stopniu zaskakujące – zaprotestowała gorąco. – Potrzebowała wyrwać się z ponurego domku, w którym mieszka, z dala od opiekunki, która jest w stanie przyprawić każdego o gęsią skórkę, nawet gdyby nie brakowało jej brata, którego codzienne wizyty stanowiły jedyny jasny punkt w jej życiu – powiedziała bez tchu.
Codzienne? Chodził tam tak często? No tak, zawsze wydawało mu się, że Herbert był wyjątkowo oddanym bratem. Z kolei jego własne relacje z rodzeństwem ograniczały się do tego, że siostry czasami skinęły mu głową gdy ich drogi krzyżowały się podczas wspólnych pobytów w Londynie. Nigdy też nie odwiedzał ich w ich wystawnych domach – nie bez zaproszenia na jakieś oficjalne wydarzenie. Choć odkąd wszyscy przyjechali do Theakstone Court, rodzina robiła wokół niego sporo zamieszania. Miało to jednak raczej na celu pokazanie ich przyrodniemu bratu, obecnemu księciu, że chociaż przyjęli jego zaproszenie na ślub, zrobili to z szacunku dla tytułu, a nie dlatego, że mu cokolwiek wybaczyli. To dlatego czule traktowali Nicka, w stosunku do księcia byli zawsze lodowato uprzejmi.
Nie winił ich. On też nie mógł znieść widoku tego parszywego, ponurego brutala.
– Bez tych wizyt, które nadawały jej myślom pozytywny kierunek – kontynuowała lady Elizabeth – groziłoby jej załamanie. Pomyślałam, że zmiana otoczenia może podnieść ją na duchu. Śmierć brata ją zdruzgotała, o czym powinieneś wiedzieć, skoro byłeś jednym z jego najbliższych współpracowników.
Tak, przypuszczał, że powinien był wziąć to pod uwagę. Jednak jego rodzina była tak mało zżyta, że trudno było sobie wyobrazić taką reakcję w przypadku podobnego nieszczęścia. Siostry wyraziłyby żal i założyły czarne rękawiczki, ale ich żal w dużej mierze wynikałby z tego, że muszą z powodu żałoby zrezygnować z wielu przyjemności.
Poza tym ilekroć myślał o siostrze Herberta i zastanawiał się, jak sobie radzi, zawsze dochodził do wniosku, że najlepszą rzeczą, jaką mógłby dla niej zrobić, będzie trzymanie się z daleka. Nigdy nie zachowywała się zbyt konwencjonalnie. Była otwarta i niewzruszona w swoich zamiarach. To dlatego odnosił wrażenie, że mógłby ją łatwo skrzywdzić.
Ale… czy Herbert robił coś więcej, niż tylko odwiedzał siostrę? Czy może ją wspierał? Finansowo? Tak, Herbert zaraz po tym, jak porzucił próby wyciągnięcia jej do towarzystwa, wspomniał, że ich losy są powiązane.
Gdyby jakikolwiek inny agent zginął w trakcie śledztwa, od razu udałby się do osób pozostających na jego utrzymaniu, aby upewnić się, czy nie ucierpią finansowo. Miał dostęp do odpowiednich funduszy.
– Ale zazwyczaj ludzie tacy jak ty nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa!
Lady Elizabeth uniosła podbródek i odeszła. I w tym przypadku trudno było ją winić. Założył, że panna Carmichael musi mieć własne dochody, jednak nie sprawdził tego.
Popełnił błąd. Prawdopodobnie dość poważny.
Powinien był ją odwiedzić, upewnić się, że ma zapewnione utrzymanie, teraz to do niego dotarło. Tylko że ona była szlachetnie urodzona, a człowiek o reputacji, jaką sobie wypracował, nie mógł tak po prostu pokazać się u damy – nie bez wzbudzania kontrowersji. Nawet gdy jej brat był jego najbliższym współpracownikiem.
Choć tak naprawdę co by to dało? Mógłby z łatwością załatwić rentę dla wdowy, ale nie mógł zaoferować wsparcia kobiecie o statusie panny Carmichael. Jeśli kiedykolwiek wyszłoby na jaw, że wspierał ją finansowo, jej reputacja byłaby zrujnowana.
– Mam nadzieję, że znajdzie pan w sercu wyrozumiałość dla manier mojej córki – powiedziała księżna wdowa Tewkesbury, przesuwając się wzdłuż ławki do przejścia. – Ten tydzień jest dla niej bardzo trudny, zważywszy na nadzieje, jakie mieliśmy… – Potrząsnęła głową, wyrażając rozczarowanie faktem, że książę Theakstone zlekceważył jej córkę, a zamiast niej wybrał na żonę jakąś nieznaną nikomu pannę.