Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Marzenie lorda Lancastera
Zajrzyj do książki

Marzenie lorda Lancastera

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-291-2031-9
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329120319
Tytuł oryginalnyLord Lancaster Courtsa a Scandal
TłumaczAlicja Flynn
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-08-19
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Marzenie lorda Lancastera" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
William Lancaster, po dziesięciu latach spędzonych w Indiach, wraca do Anglii, by objąć zarząd nad odziedziczonymi dobrami. Podczas rejsu opiekuje się Anną, siostrą przyjaciela, która przysparza mu wielu kłopotów. Uparta i niezależna, wciąż powtarza, że sama potrafi o siebie zadbać. Cięte riposty Anny początkowo irytują Williama, lecz z czasem zaczyna doceniać jej bystry umysł i poczucie humoru. Zawsze chłodny i opanowany, teraz szybko traci głowę dla panny, której zachowaniu można wiele zarzucić, a pochodzenie nie należy do najlepszych. Flirtuje z nią, lecz po skończonym rejsie rozsądniej byłoby o niej zapomnieć. Tymczasem William obmyśla plan, jak zdobyć serce Anny, bo widzi w niej partnerkę, o jakiej zawsze marzył.

Fragment książki

Słońce świeciło wysoko, a chmury niespiesznie płynęły po niebie, gdy lord William Lancaster, przyszły markiz Elvington, wjechał konno na przedmieścia Bombaju po wielodniowej podróży z Agry na północy Indii. 
Zwolnił do kłusu, rozkoszując się zapachami i dźwiękami wokół. Na drodze panował duży ruch, woły i muły ciągnęły wozy pełne wszelkiego towaru, wzbijając tumany kurzu. Całe Indie były wysuszone i zmęczone czekaniem na upragnione monsunowe ulewy. 
Ze zdumieniem i zainteresowaniem William wstrzymał wierzchowca, gdy zauważył młodą kobietę na koniu. Przemierzała wierzchem rozległy teren w oddali, a on chciał się jej przyjrzeć, gdyż była niczym orzeźwiający podmuch wiatru. Jej żywiołowość przyciągnęła jego uwagę. Z wprawą dosiadała żwawej, jasnoszarej klaczy, którą doskonale prowadziła. Zauważył jej dłonie oplecione luźno wodzami, drobne, delikatne, ale silne i bez wątpienia zdolne poradzić sobie nawet z najbardziej porywczym koniem.
Wyglądała uroczo w niebieskiej sukni, która opływała boki konia, ukazując zarys długich, szczupłych nóg pod spódnicą i pięknie eksponując jej smukłą talię i kształtne piersi. Na głowie miała kapelusz z szerokim rondem, a gruby warkocz w kolorze dojrzałej kukurydzy obijał się o plecy. Delikatnym kopnięciem obcasami, z wdziękiem i wprawą popędziła wierzchowca do galopu, płosząc ptaki i kilka pasących się krów. Jechała szybko, przeskakując bez trudu przez niski płot, stanowiąc z koniem jedność.
Młoda, europejska dama stosująca męski styl jazdy to był rzadki widok, gdyż panie zazwyczaj wybierały jazdę bokiem, przynajmniej w miejscach publicznych, zatem podejrzewał, że ta, która przykuła jego wzrok, nie była zwykłą młodą damą, którą obchodziły konwenanse. Nie dbała też o swoje bezpieczeństwo. Dlaczego nie towarzyszył jej ktoś dla ochrony przed czyhającymi wszędzie zagrożeniami? Dopiero gdy zniknęła mu z oczu, ruszył z miejsca.
Mierzący nieco ponad sześć stóp wzrostu William Lancaster był człowiekiem specyficznym i skomplikowanym, a w razie potrzeby całkowicie bezwzględnym. Odznaczał się wyniosłą rezerwą, która nieco odstraszała od niego ludzi. Miał mocno zarysowaną szczękę, a jego duże, kształtne usta często przybierały surowy wyraz. W rysach jego twarzy widać było hardą pewność siebie i determinację. Miał niezwykle przystojną twarz z wyrazistymi, ciemnymi brwiami, a włosy gęste i czarne jak heban. Z tego mroku spoglądały oczy uderzająco niebieskie i przenikliwe. Krył się w nich bystry i kpiący cynizm.
W końcu William dotarł do domu, którego szukał. Brytyjska ludność cywilna osiedliła się niedaleko centrum miasta. Znajdowały się tam schludne bungalowy i budynki w europejskim stylu z werandami chroniącymi wnętrza przed palącym słońcem. Przywiązał konia do bramy i wszedł na krótki, żwirowy podjazd. Jednopiętrowy budynek był biały, z niebieskimi okiennicami. Biel ścian nabrała różowawego odcienia. Wokół starannie skoszonych trawników rosły groszki i róże, których zapach mieszał się z zapachem ciepłej ziemi.
Drzwi otworzyła mu dama, którą uznał za panią Andrews, żonę urzędnika Kompanii Wschodnioindyjskiej, wysłanego do Lucknow. Oczekiwała Williama i znała cel jego wizyty, którym było zabranie jej podopiecznej do Anglii. Pani Andrews była średniego wzrostu, miała jasnobrązowe włosy i szare oczy. Tuż po pięćdziesiątce, miła i sympatyczna, zaprosiła Williama do środka. Służący przyniósł im zimne napoje. Przez chwilę toczyli uprzejmą rozmowę o jego podróż z północy i o tym, jak bardzo nie mogła się doczekać, żeby dołączyć do męża w Lucknow.
– Czy panna Harris cieszy się z powrotu do Anglii? – zapytał William.
– Niestety nie. Bardzo zasmuciła ją wiadomość o śmierci brata, a szczególnie to, że przyjeżdża pan, żeby zabrać ją do Anglii. Rozumie, że nie może tu zostać, ale zakochała się w tym barwnym kraju jak większość, która tu przyjeżdża i nie ma ochoty wracać do ponurego, szarego Londynu. Proszę zrozumieć jej uczucia i niechęć do wyjazdu.
– Miała cały miesiąc, żeby się z tym pogodzić. – Zasępił się i wzruszył niecierpliwie ramionami. – Wielkie nieba! Moim celem nie jest jej unieszczęśliwianie.
– Oczywiście. Zabiera ją pan do jej wuja.
– Tego właśnie chciał Johnathan. Wiedząc, że umiera, napisał do wuja, uprzedzając go o przyjeździe siostrzenicy.
– Czy był tak poważnie ranny?
– Niestety tak. Po napadzie zdążył jedynie zadbać o sprawy siostry. 
– Czy sprawca został złapany? 
Pokręcił głową, odwracając wzrok. Wspomnienie brutalnej śmierci przyjaciela było zbyt żywe. 
– W napadzie brało udział kilku ludzi. Każdy z nich mógł to zrobić. 
William prawie na pewno wiedział, kto zabił jego przyjaciela Johnathana Harrisa, ale udowodnienie tego byłoby trudne.
Wiedząc, że William wraca do Anglii, Johnathan poprosił go o zabranie siostry i oddanie jej pod opiekę wuja Roberta w Londynie. Nie wypadało odmówić komuś, kto dwukrotnie uratował mu życie. Chcąc ulżyć przyjacielowi w ostatnich godzinach życia, William wyraził zgodę.
– Wielka szkoda, że jej matka nie zamierza się nią zająć. Z tego, co wiem, jest kobietą, która oddaje się przyjemnościom i woli zostawić córkę własnemu losowi. Zdaje się, że pani Harris przebywa obecnie w Londynie z… nowym przyjacielem.
– Mało o niej wiem. Jonathan rzadko mówił o matce. Jaka jest panna Harris?
– Nie było łatwo przez te trzy lata, kiedy z nami mieszkała. Przynajmniej udało się zadbać o jej edukację. Czasami jest uparta i krnąbrna, ale ma też w sobie dużo łagodności i współczucia, ponieważ często kieruje się sercem, a nie głową. Próbowałam okiełznać jej samowolę... – westchnęła, kręcąc głową. – Pewnie to głównie moja wina, dałam jej zbyt dużo swobody. Mój mąż i ja nie zostaliśmy obdarzeni własnymi dziećmi. Bardzo ją polubiliśmy i będzie nam jej brakować.
– Zapewne wykonała pani godną podziwu pracę, pani Andrews. Zajmowanie się cudzym dzieckiem nie jest łatwe. 
– Ona nie jest już dzieckiem, ale młodą damą. Mogę mieć tylko nadzieję, że wyjedzie stąd z wiedzą przydatną w życiu.
– Na pewno zrobiła pani wszystko, co konieczne, żeby ją przygotować do tej podróży.
Zirytowany, że jego podopiecznej nie było, William wstał i ruszył w stronę werandy. Stanął, spoglądając na ogród. Niezbyt zachwycony wizją eskortowania emocjonalnej dziewiętnastolatki przez pięć lub sześć miesięcy – w zależności od sprzyjających wiatrów i pogody – spodziewał się kłopotów.
William robił wrażenie swoim wyglądem. Miał dwadzieścia dziewięć lat, urodził się we wspaniałej posiadłości Cranford Park w hrabstwie Berkshire jako spadkobierca tytułu markiza. Prawie dziesięć lat temu przyjechał do Indii, żeby pracować dla Kompanii Wschodnioindyjskiej, ale potem zdecydował się działać na własny rachunek. Teraz wracał do Anglii, żeby uregulować kilka pilnych rodzinnych spraw.

Kiedy panna Harris w końcu przybyła, nie tyle weszła, co zrobiła wejście. Zatrzymała się na chwilę w drzwiach, po czym wkroczyła na środek pokoju i rzuciła kapelusz na najbliższe krzesło. William stał do niej plecami. Wyczuł jej obecność, zanim padło jakiekolwiek słowo, czując dziwne ukłucie w karku. Odwrócił się powoli.
Jej spokój miał w sobie siłę i było w niej coś fascynującego, co przykuło jego uwagę dzięki doskonałemu obrazowi, jaki tworzyła – jasna postać na tle półmroku za drzwiami. Jej niebywałą urodę zaskakująco podkreślała zmierzwiona fryzura, gdyż włosy wyplątane z warkocza opadały jej na ramiona złotawymi falami i okalały idealną twarz. Wpatrywał się w nią, uświadamiając sobie, że jest to ta sama młoda kobieta, którą widział na koniu i która wcześniej przykuła jego wzrok. Wpatrywał się w nią, a ona patrzyła na niego bez skrępowania. Zero pokory!
William wystąpił naprzód, pochylając lekko głowę, ale nie odrywając wzroku od jej oczu, chłodno odwzajemniając jej spojrzenie. Przyglądała mu się uważnie. W jej oczach nie było ani chłodu, ani wrogości. Była pełna gracji, niczym gazela. Patrząc w jej duże oczy, otoczone obwódką gęstych, ciemnych rzęs, dostrzegł ich przejrzystość i niezwykłą miodowo-złocistą barwę, która nadawała jej twarzy magiczny wygląd. Były w nich złotawe drobinki jak u indyjskich tygrysów.
Miała też piękną, miodowo-złocistą cerę dzięki przebywaniu na słońcu bez osłony parasolki. W zasadzie emanowała kobiecą doskonałością, tym wszystkim, co najbardziej u kobiet podziwiał. Patrzyła na niego, milcząc i nie mrugając powiekami. Jej oczy jarzyły się wewnętrznym światłem.
William domyślał się, że nie była to zwyczajna kobieta. Wyczuwał w niej ducha przygody, który miał za nic konwenanse i etykietę. Nie było w niej nic uładzonego, jak w przypadku innych dam, które pojawiały się i znikały w jego życiu i zgodnie z zasadami wprawnie spuszczały wzrok nawet wśród znajomych. Ta młoda dama nie wykazywała wstydliwości wpajanej dziewczętom z dobrych rodzin.
– A więc los zrządził, że znów się spotykamy – rzucił cicho.
Mówił dobrze modulowanym, głębokim głosem. Ona nadal patrzyła wprost na niego, co wydało mu się nieco zabawne.
– Los? O czym pan mówi? Nie sądzę, że się znamy.
– Widziałem cię przed chwilą na pięknym koniu, panno Harris.
– Naprawdę? Tak, Bella to piękny wierzchowiec, ale ja nie wierzę w zrządzenia losu.
– Jednak los lubić płatać figle – odparł cicho William. – Czy masz w zwyczaju jeździć sama?
Wyprostowała się i uniosła głowę, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma się czego wstydzić. 
– Tak, zawsze. Nie robię nic złego – oznajmiła zdecydowanym tonem, jakby jej stanowczość miała go o tym przekonać.
– Panno Harris, czy naprawdę uważasz, że twój brat pozwoliłby ci na konną jazdę bez eskorty?
Natychmiast pożałował tych słów. Daleki był od tego, żeby karcić ją za lekkomyślność i samotne przejażdżki. Co mu się do cholery stało? Zabrzmiało to małostkowo i niemiło. 
– Słucham?
– Zwracam tylko uwagę, że młoda dama nie powinna jeździć po okolicy bez opieki. Twój brat by na to nie pozwolił.
Panna Harris zawahała się i mocniej ścisnęła szpicrutę, którą wciąż trzymała w ręku.
– Mój brat, Johnathan, nie żyje, więc to, czy pozwoliłby na to, czy nie, nie ma nic do rzeczy. Dziękuję za pańską troskę – powiedziała z wyzywającym wyrazem twarzy. – To miłe, że troszczy się pan o moje bezpieczeństwo, ale zapewniam, potrafię o siebie zadbać.
Zmrużyła oczy, a William poczuł, jak ogarnia go gniew. Panna Harris prowokowała go uniesionym podbródkiem i dumnym spojrzeniem. Przypominała kociaka pokazującego pazury dorosłemu lwu i Williama ogarnęła zazdrość o mężczyznę, któremu przyjdzie ją okiełznać.
Musiał pamiętać, że była siostrą jego najbliższego przyjaciela, zacnego, szanowanego człowieka. Nie wolno mu zabawić się z nią, a potem o niej zapomnieć. Gdyby ją spotkał, zanim został jej opiekunem, odszedłby, nie angażując się emocjonalnie.
Ale to już nie wchodziło w grę, musiał spełnić życzenie Johnathana. W tej chwili Anna Harris stanowiła większe wyzwanie niż jakakolwiek walka. Przyglądał się, jak odwraca się i odchodzi do pani Andrews, a jej falujące spódnice dodawały jej ruchom zuchwałości. Uśmiechnął się pod nosem, ruszając powoli za nią.
– Która to godzina, Anno? – skarciła ją pani Andrews. – Wiedziałaś, że lord Lancaster ma przyjechać, a ty znikasz.
– Przepraszam, pani Andrews. Chciałam tylko pożegnać się z Bellą. Będzie za mną tęsknić, kiedy wyjadę.
– Moja droga, Bella to tylko koń, na litość boską.
– Nie byle jaki. To najlepszy koń, na jakim kiedykolwiek jeździłam, najlepszy koń na świecie. Będę za nią bardzo tęsknić.
– Wiadomo, ale w Anglii będą inne konie, na których będziesz mogła jeździć. A teraz przywitaj się należycie z lordem Lancasterem, inaczej pomyśli, że brak ci manier.
Panna Harris spojrzała na Williama i powiedziała bez przekonania:
– Miło mi pana poznać. Nigdy się nie spotkaliśmy, ale Johnathan często wspominał o panu w listach.
– Johnathan był moim najbliższym przyjacielem. Bardzo leżało mu na sercu twoje dobro i czuł się odpowiedzialny za twoją przyszłość. Jestem tutaj, ponieważ z powodów osobistych również muszę wrócić do Anglii. Johnathan wyznaczył mnie na twojego opiekuna, dopóki nie przekażę cię wujowi.
– Boże, mówi pan o mnie jako o jakiejś paczce.
– Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało. Wypływamy jutro z samego rana. Podróż będzie długa i uciążliwa, potrwa pięć lub sześć miesięcy. Mam list z prośbą twojego brata, chętnie ci go pokażę. Johnathan zdawał sobie sprawę, że dawno nie widziałaś wuja Roberta. Dlatego chciał zrobić wszystko co w jego mocy, żeby zapewnić ci opiekę. Zostawił ci również spadek, którym będzie zarządzał twój wuj. 
– Rozumiem. A jeśli odmówię?
– Nie wygłupiaj się, Anno – upomniała ją pani Andrews. – Nie możesz odmówić. Musisz jechać.
– Ale dlaczego? Dlaczego muszę jechać? Wcale nie cieszę się na tę podróż. Tak bardzo chciałabym zostać z panią w Indiach.
– Dobrze wiesz, że wkrótce wyjeżdżam do Lucknow, by dołączyć do męża. Johnathan uznał, że tak będzie dla ciebie najlepiej. Powinnaś być z rodziną w Anglii.
– Ale ja nie chcę – odparła Anna gniewnym tonem. – Wolę mieszkać w Indiach, a nie w Anglii, a już na pewno nie z wujem Robertem czy ciotką Constance, która jest wiedźmą.
– Nie sądzę, żeby twoja ciotka zasługiwała na takie określenie – napomniała ją pani Andrews.
– Pani Andrews ma rację – wtrącił William. – Nie przyjechałem tu, żeby rozmawiać o twoich uczuciach do ciotki. Twój wuj na pewno zachowa się jak należy.
Panna Harris spojrzała na niego ostro, a jej oczy rozbłysły.
– A skąd pan wie? Zna pan wujka Roberta?
– Nie, nie znam. Do czasu, aż dotrzesz bezpiecznie do jego domu, jesteś pod moją opieką. Jednak powinnaś mieć przyzwoitkę, dlatego będzie nam towarzyszyć pani Preston i jej pokojówka. Pani Preston jest wdową i wraca do Anglii do rodziny. Bądź gotowa do wyjazdu o szóstej rano.
Oczy panny Harris zapłonęły gniewem.
– Widzę, że już wszystko postanowione.
– Anno! – Pani Andrews fuknęła z dezaprobatą. – Zachowuj się. Lord Lancaster jest naszym gościem i zadał sobie wiele trudu, żeby wszystko dla ciebie zorganizować. Proszę jej wybaczyć, lordzie Lancaster, ale jak pan widzi, jej obycie towarzyskie pozostawia wiele do życzenia.
Spoglądając na pannę Harris, William skłonny był się z tym zgodzić. Widać było, że bez męskiego autorytetu w swoim otoczeniu pozwalała sobie na zbyt wiele. Jego zdaniem Annie nie zaszkodziłoby pozostanie w szkole, do której uczęszczała, jednak Johnathan zabrał ją stamtąd i sprowadził do Indii.
Panna Harris patrzyła na niego gniewnie, pogrążona w milczeniu. Miała zaciśnięte usta na znak buntu.
– Nie przebywałam na tyle często w towarzystwie, żeby nabrać ogłady – mruknęła.
– A więc najwyższy czas to zmienić – rzuciła pani Andrews zaskakująco ostrym tonem – i to w tej chwili, przepraszając lorda Lancastera.
Anna zerknęła na panią Andrews, dostrzegając jej niezadowoloną minę oraz ciche zniecierpliwienie. Wzdychając, spojrzała na Williama.
– Proszę mi wybaczyć. Nie chciałam być niegrzeczna.
Uśmiechnął się.
– Wybaczam. A czym się tutaj zajmujesz na co dzień?
– Mam tu przyjaciół, spędzamy wspólnie czas, ale przede wszystkim lubię jeździć konno. Z powodu upadku pan Berringer, który jest wiekowy i wątły, pozwala mi trenować Bellę, a kiedy jedna z pań odgrywa rolę przyzwoitki, kiedy jeździmy do miasta. Pomagam też pani Andrews w jej działalności charytatywnej. Jesteśmy bardzo zajęte, prawda, pani Andrews?
– Owszem, moja droga. Nie wiem, jak sobie bez ciebie poradzę.
William skinął głową, zastanawiając się, dlaczego zadał Annie tak banalne pytanie. Dlaczego jej pogodny i nieugięty duch oraz ciepły blask w oczach tak go irytowały? Miał przebywać w jej towarzystwie przez wiele miesięcy i z pewnością jej uroda umili mu podróż.
Szybko przywołał się do porządku, wyrzucając z głowy takie myśli. Nie był nieopierzonym młodzieńcem, do jakich przywykła, ale starszym od niej, a przez to mądrzejszym i bardziej doświadczonym mężczyzną, który miał zapewnić jej opiekę.
– Nie chcę wyjeżdżać do Anglii, ani mieszkać z wujkiem Robertem – powiedziała panna Harris, jakby powtórzenie tego miało odmienić jej los. – Mieszkałam z nim, kiedy nie byłam w internacie. Nie dogadywaliśmy się, dlatego właśnie Johnathan postanowił sprowadzić mnie do Indii.
William odezwał się łagodniejszym tonem, dzięki czemu napięta atmosfera w pokoju zaczęła się rozluźniać.
– Zrób to dla Johnathana. Tego właśnie dla ciebie chciał. – Ruszył do drzwi. – Muszę już iść. Mam spotkać się z moim lokajem w porcie – powiedział dziwnie łagodnym tonem, patrząc pannie Harris w oczy. – Zostało wiele do zrobienia, zanim odpłyniemy. Przyślę po ciebie powóz dokładnie o szóstej.

Anna wyszła za nim z pokoju.
– Czy był pan przy Johnathanie, gdy umierał? – zapytała cicho.
Pytanie go zaskoczyło. Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, a w jego oczach pojawiło się coś mrocznego, ale zaraz odwrócił wzrok.
– Tak – odparł półgłosem. – Byłem przy nim do samego końca.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel