Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Miasto marzeń
Zajrzyj do książki
4.67/5.00 ( recenzje: 3 )

Miasto marzeń

Liczba stron368
ISBN978-83-276-8841-5
Wysokość215
Szerokość145
TłumaczAlina Patkowska
Tytuł oryginalnyCity of Dreams
Język oryginałuangielski
EAN9788327688415
Data premiery2023-06-14
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Druga część wielkiej sagi kryminalnej o irlandzkich i włoskich organizacjach przestępczych w Ameryce w latach 80. i 90. XX wieku

Hollywood. Miejsce, gdzie rodzą się marzenia.
Po przegraniu krwawej wojny gangów Danny Ryan musi uciekać ze Wschodniego Wybrzeża. Mafia, policja i FBI chcą jego śmierci albo uwięzienia. Danny wraz z małym synkiem, niedołężnym ojcem i niedobitkami wiernych żołnierzy wyrusza w duchu amerykańskiej tradycji do Kalifornii, by tam rozpocząć nowe, spokojne życie.
Agenci federalni wpadają jednak na jego trop i chcą, by Danny wyświadczył im przysługę, która może mu przynieść miliony dolarów albo śmierć. A kiedy w Hollywood powstaje film na podstawie wojny gangów w Providence, okoliczności zmuszają Danny’ego do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. I znów dogania go jego mafijna przeszłość.
Wtedy się zakochuje – w pięknej gwieździe filmowej zmagającej się z własnymi mrocznymi problemami. Ta miłość, niby echo minionych wydarzeń, powoduje eksplozję, która może zniszczyć ich oboje. Upiory przeszłości powracają. Danny musi walczyć o życie w mieście, w którym marzenia rodzą się i umierają.

Od wybrzeży Rhode Island po kalifornijską pustynię, na której znikają ciała, od korytarzy władzy w Waszyngtonie, gdzie operują prawdziwi przestępcy, po słynne studia filmowe Hollywood, w których zarabia się prawdziwe pieniądze ̶ Miasto marzeń to wielka saga o rodzinie, miłości, zemście, przetrwaniu i brutalnej rzeczywistości skrytej za zasłoną marzeń.

 

Fragment książki

Rozdział pierwszy

Wyjeżdżają wkrótce po wschodzie słońca.
Zimny północno-wschodni wiatr – Danny zastanawia się, czy istnieje jakikolwiek inny – wieje od oceanu, jakby chciał ich stąd wypchnąć. Danny i jego rodzina, czy raczej to, co z niej zostało, oraz jadąca za nim załoga rozpraszają się, żeby nie sprawiać wrażenia konwoju uchodźców, którym w istocie są.
Stary Danny’ego, Marty, śpiewa:

Żegnaj, porcie w Liverpoolu,
Rzeko Mersey, żegnaj też
Ja do Kalifornii płynę…

Danny Ryan nie jest pewien, dokąd jadą, po prostu muszą zniknąć z Rhode Island.

Nie dlatego jestem smutny, że opuszczam Liverpool…

To nie Liverpool opuszczają, tylko pieprzone Providence. Muszą się znaleźć jak najdalej od przestępczej rodziny Morettich, od policji miejskiej, policji stanowej, od federalnych… prawie od wszystkich.
Tak to jest, gdy się przegrywa wojnę.
Ale Danny nie rozpacza.
Mimo że jego żona Terri zmarła zaledwie kilka godzin temu – rak zmiótł ją jak burza przemieszczająca się powoli, lecz nieubłaganie – Danny nie ma czasu na rozpacz, bo na tylnym siedzeniu śpi dwuletnie dziecko.

lecz kiedy o tobie myślę…

Będzie msza – myśli Danny – będzie pogrzeb i stypa, ale ja w tym nie wezmę udziału. Gdyby nie dopadli mnie gliniarze lub federalni, to dorwaliby mnie Moretti, a wtedy Ian zostałby sierotą.
Chłopak przesypia zawodzenie dziadka. Coś takiego – dziwi się Danny – może ta stara irlandzka piosenka to kołysanka.
Danny ma nadzieję, że Ian nie obudzi się szybko.
Jak mam mu powiedzieć, że nie zobaczy już mamy, bo „poszła do Bozi”?
Jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy.
Danny sam nie wie, czy jeszcze w to wierzy.
Jeśli Bóg istnieje – myśli – to jest okrutnym, mściwym kutasem, który kazał mojej żonie i synkowi zapłacić za to, co ja zrobiłem. Myślałem, że Jezus umarł za moje grzechy, w każdym razie tak mówiły zakonnice.
Może moje grzechy przekroczyły limit karty kredytowej Chrystusa.
Okradałeś ludzi – myśli Danny – biłeś ich. Zabiłeś trzech mężczyzn. Zaledwie godzinę temu zostawiłeś ostatniego z nich martwego na lodowatej plaży. Ale to on pierwszy próbował zabić ciebie. Tak, możesz to sobie powtarzać, lecz ten facet i tak nie żyje. Zabiłeś go. Masz za co pokutować.
Jesteś dilerem narkotyków, zamierzałeś wyprowadzić na ulicę dziesięć kilo heroiny.
Danny żałuje, że w ogóle dotknął tego gówna.
Przecież wiedziałeś – myśli teraz. – Możesz szukać dla siebie rozmaitych usprawiedliwień: zrobiłeś to, żeby przetrwać, dla swojego dziecka, dla lepszego życia, chciałeś to potem jakoś zrekompensować, ale prawda jest taka, że jednak to zrobiłeś.
Danny wiedział, że to kurewsko złe, że wprowadza zło i cierpienie w świat, w którym i tak jest za dużo jednego i drugiego. Robił to, chociaż jednocześnie patrzył, jak jego żona umiera na raka, a w ramię ma wbitą rurkę z tym samym gównem.
Pieniądze, które mógłby zarobić, byłyby splamione krwią.
I dlatego kilka minut przed zabiciem skorumpowanego gliniarza Danny Ryan wrzucił do oceanu heroinę wartą dwa miliony dolarów.

Wojna zaczęła się o kobietę.
Przynajmniej tak mówi większość ludzi: obwiniają Pam.
Danny tam był, tego dnia, kiedy wyszła z wody na plażę jak bogini. Nikt nie wiedział, że ta biała anglosasko-protestancka królowa lodu była dziewczyną Pauliego Morettiego; nikt nie wiedział, że Paulie naprawdę ją kochał.
A jeśli nawet Liam Murphy wiedział, nic go to nie obchodziło.
Zresztą Liama nigdy nie obchodziło nic poza nim samym. Uznał, że ona jest piękną kobietą, a on pięknym mężczyzną, zatem powinni być razem. Wziął ją jak trofeum, które należało mu się tylko dlatego, że był sobą.
A Pam?
Danny nigdy nie rozumiał, co widziała w Liamie ani dlaczego została z nim tak długo. Zawsze lubił Pam; była inteligentna, pogodna, zdawało się, że obchodzą ją inni ludzie.
Paulie nie mógł tego przeżyć – tego, że stracił Pam, że jakiś irlandzki czaruś przyprawił mu rogi.
Rzecz w tym, że Irlandczycy i Włosi byli wcześniej przyjaciółmi, sojusznikami od pokoleń. Własny ojciec Danny’ego, Marty, który teraz na szczęście zapadł w drzemkę i chrapie zamiast śpiewać, należał do ludzi, którzy stworzyli ten sojusz. Irlandczycy wzięli doki, Włosi hazard, a związki zawodowe były wspólne. Razem rządzili Nową Anglią. Wszyscy byli na tej samej imprezie na plaży, kiedy Liam zaczął się przystawiać do Pam.
Czterdzieści lat przyjaźni rozpadło się w ciągu jednej nocy.
Włosi pobili Liama tak, że ledwo przeżył.
Pam odwiedziła go w szpitalu i Liam wyszedł stamtąd razem z nią.
Rozpoczęła się wojna.
Jasne, większość ludzi obwiniła za to Pam – myśli Danny – ale Peter Moretti już od lat chciał przejąć doki i wykorzystał upokorzenie brata jako pretekst.
Teraz to już nie ma znaczenia.
Z jakiegokolwiek powodu ta wojna się zaczęła, jest już skończona.
Przegraliśmy.
Straciliśmy nie tylko doki i związki.
Były też straty w ludziach.
Danny nie był Murphym; wżenił się w rodzinę, która rządziła irlandzką mafią, mimo to był właściwie tylko zwykłym żołnierzem. O wszystkim decydował John Murphy oraz jego dwaj synowie, Pat i Liam.
Ale teraz John siedzi w federalnym areszcie i czeka na oskarżenie o handel heroiną. Już do końca życia nie wyjdzie z więzienia.
Liam nie żyje, zastrzelony przez tego samego gliniarza, którego zabił Danny.
A Pat, najlepszy przyjaciel Danny’ego – szwagier, który był dla niego jak brat – został zabity. Przejechał go samochód i ciągnął jego ciało po ulicach, obdzierając je ze skóry, tak że trudno go było rozpoznać.
Danny był zrozpaczony.
A Terri…
Nie zginęła na wojnie – myśli Danny – w każdym razie nie bezpośrednio, ale rak pojawił się po tym, jak Pat, jej ukochany brat, został zabity, i Danny czasami się zastanawia, czy to wtedy wszystko się zaczęło. Jakby żal wyszedł z jej serca i rozprzestrzenił się na piersi.
Boże, Danny ją kochał.
W świecie, w którym większość facetów pieprzyła się na prawo i lewo, miała kochanki lub gumar, Danny nigdy jej nie zdradził. Był wierny jak golden retriever i Terri nawet pokpiwała z niego, chociaż niczego innego nie oczekiwała.
Obydwoje byli tam tego dnia, kiedy pojawiła się Pam; leżeli razem na plaży, kiedy wyszła z wody, ze skórą błyszczącą od słońca i soli. Terri zauważyła, że Danny się przygląda, i szturchnęła go łokciem w żebra, a potem wrócili do domku i kochali się jak szaleni.
Seks między nimi – długo odwlekany, bo byli irlandzkimi katolikami, a Terri była siostrą Pata – zawsze był dobry. Danny nie musiał niczego szukać poza małżeństwem, nawet gdy Terri zachorowała.
Szczególnie wtedy, kiedy zachorowała.
Ostatnie słowa, jakie do niego wypowiedziała, zanim zapadła w przedśmiertną śpiączkę wywołaną morfiną, brzmiały:
– Opiekuj się naszym synem.
– Zaopiekuję się.
– Obiecaj.
– Obiecuję. Przysięgam.

Jadąc przez New Haven drogą numer 95, Danny zauważa, że budynki są ozdobione gigantycznymi wieńcami. Światła w oknach migają czerwono i zielono. Na placu przed urzędem miasta sterczy ogromna choinka.
Boże Narodzenie – myśli.
Wesołych cholernych świąt.
Zapomniał o tym, zapomniał, jak naćpany Liam głupio żartował, że marzy o białym Bożym Narodzeniu. To już za kilka dni, tak? – myśli teraz Danny. A co to właściwie za różnica? Ian jest za mały, żeby wiedzieć i żeby się tym przejmować. Może w następnym roku… jeśli będzie jakiś następny rok.
Więc zrób to teraz – myśli.
Nie ma sensu tego odkładać, bo im dalej, tym gorzej.
Zjeżdża z autostrady w Bridgeport, wybiera ulicę prowadzącą na wschód i dociera aż na brzeg oceanu. A w każdym razie do brzegu zatoki Long Island Sound. Zatrzymuje się na nieutwardzonym parkingu przy niewielkiej plaży.
W ciągu kilku minut pozostali również wjeżdżają na parking.
Danny wysiada z samochodu. Stawia kołnierz wełnianej kurtki, osłaniając szyję, ale ostre zimowe powietrze jest przyjemne.
Jimmy Mac opuszcza okno. Przyjaźnią się od cholernego przedszkola. Jimmy z każdym rokiem robi się pulchniejszy, jego ciało przypomina worek z rzeczami do prania, ale nikt nie zna się na samochodach tak jak on.
– Co się dzieje? – pyta. – Dlaczego zjechałeś?
Zrób to. Po prostu to powiedz, krótko i zwięźle.
– Wyrzuciłem tę heroinę, Jimmy.
Na łagodnej, przyjaznej twarzy Jimmy’ego odbija się szok.
– Co do cholery, Danny? To był nasz udział! Ryzykowaliśmy życie dla tego proszku!
Niepotrzebnie – myśli Danny.
Bo to była pułapka.
Od samego początku.
Kapitan Morettich, Frankie Vecchio, przyszedł do nich z przysłowiową propozycją nie do odrzucenia. Był odpowiedzialny za przyjęcie czterdziestokilogramowego transportu heroiny, którą Peter Moretti kupił od próbujących wejść na rynek Meksykanów. Frankie sądził, że Moretti chcą go wykończyć, więc przyszedł i zaproponował Danny’emu przejęcie transportu.
Danny zobaczył w tym szansę na sparaliżowanie Morettich i zakończenie wojny.
Więc poszedłem na to – myśli teraz.
Przejęli czterdzieści kilo; to było łatwe.
Problem polegał na tym, że zbyt łatwe.
Agent federalny o nazwisku Phillip Jardine był w zmowie z Włochami. Cały plan polegał na tym, żeby nakłonić Murphych do przejęcia przesyłki, a potem zrobić na nich nalot. Większość heroiny miała trafić z powrotem do Morettich.
To była tylko pułapka, żeby wykończyć Irlandczyków.
I zadziałała.
Daliśmy się nabrać – myśli Danny. – Połknęliśmy przynętę razem z haczykiem i żyłką.
Policja zrobiła nalot na Murphych i Moretti odzyskali swój towar.
Z wyjątkiem dziesięciu kilo, które Danny schował.
To była ich asekuracja, pieniądze na ucieczkę, fundusze, które pozwoliłyby im zniknąć z radaru, dopóki sprawa nie przycichnie.
Tylko że Danny oddał je oceanowi, bogu morza.
Jimmy tylko się na niego gapi.
Podchodzi do nich Ned Egan. Długoletni ochroniarz Marty’ego jest po pięćdziesiątce, zbudowany jak hydrant przeciwpożarowy, ale o wiele twardszy. Nikt nie zadziera z Nedem Eganem, nikt nawet nie próbuje na ten temat żartować, bo Ned Egan zabił więcej ludzi niż cholesterol.
Marty zostaje w samochodzie, bo nie ma zamiaru wychodzić na to zimno. Kiedyś po usłyszeniu nazwiska Marty’ego Ryana dorośli mężczyźni sikali w portki, ale od tego czasu minęło wiele dni. Teraz jest starym człowiekiem, przeważnie pijanym, na wpół ślepym od zaćmy.
Podchodzą jeszcze dwaj mężczyźni.
Sean South nie mógłby bardziej wyglądać na Irlandczyka, nawet gdyby mu wetknąć fajkę do ust i założyć zielony kostium leprechauna. Ze swoimi jasnorudymi włosami, piegami i schludnym wyglądem Sean wydaje się równie niebezpieczny jak jednodniowy kociak, ale wystarczy dać mu jakikolwiek powód, a strzeli ci w twarz, a potem pójdzie na burgera i piwo.
Kevin Coombs wciska ręce w kieszenie czarnej skórzanej kurtki, którą nosi, odkąd Danny go zna. Z długimi, potarganymi brązowymi włosami sięgającymi ramion i trzydniowym zarostem Kevin wygląda jak typowy punk ze Wschodniego Wybrzeża. Gdy się do tego dołoży picie, wychodzi pełny irlandzko-katolicko-alkoholowy zestaw. Ale jeśli potrzebny jest ktoś do poważnej roboty, Kevin nie zawiedzie.
Sean i Kevin są nazywani „ministrantami”. Lubią powtarzać, że udzielają „ostatniego namaszczenia”.
– Co my tu robimy, szefie? – pyta Sean.
– Wyrzuciłem tę heroinę – powtarza Danny.
Kevin mruga. Nie może w to uwierzyć. Potem jego twarz wykrzywia gniewny grymas.
– Ty chyba, kurwa, żartujesz?
– Uważaj, co mówisz – odzywa się Ned. – Rozmawiasz z bossem.
– To były miliony dolarów – odpowiada Kevin.
Danny wyczuwa w jego oddechu alkohol.
– O ile w ogóle udałoby się ją sprzedać – mówi. – Nie wiedziałbym nawet, do kogo z tym iść.
– Liam wiedział – odpowiada Kevin.
– Liam nie żyje – ripostuje Danny. – To gówno ściągnęło na nas same złe rzeczy. Ścigają nas gliny z nakazami aresztowania, że już nie wspomnę o Morettich.
– Właśnie dlatego potrzebowaliśmy pieniędzy, Danny – odzywa się Sean.
– Wszyscy będą nas ścigać. Włosi, federalni… – dodaje Jimmy.
– Wiem – odpowiada Danny i myśli: ale nie Jardine. Może inni federalni, ale nie ten. Nie mówi tego pozostałym, nie ma sensu obciążać ich tą wiedzą, zarówno dla ich dobra, jak i jego własnego. – Ale heroina była dowodem. Pozbyłem się go.
– Nie mogę uwierzyć, że tak nas wrobiłeś – stwierdza Kevin.
Danny widzi, że jego nadgarstek porusza się lekko tuż nad kieszenią kurtki, i wie, że Kevin trzyma w dłoni pistolet.
Jeśli Kevin sądzi, że może to zrobić, zrobi to.
Sean też.
Ministranci są warci jeden drugiego.
Ale Danny nie sięga po własną broń. Nie musi. Ned Egan go uprzedził.
Mierzy w głowę Kevina.
– Kevin – mówi Danny – nie zmuszaj mnie, żebym cię wrzucił do oceanu razem z tym proszkiem. Bo tak zrobię.
Sprawa waży się na krawędzi.
Wóz albo przewóz.
Naraz Kevin wybucha śmiechem. Podnosi głowę i ryczy głośno:
– Wrzuciłeś dwie bańki do wody?! Mamy na głowie fedów?! I Włochów?! Cały pieprzony świat?! Kurwa, co za dowcip! Uwielbiam to! Człowieku, jestem z tobą! Jestem z ekipą Danny’ego Ryana! Od kołyski aż po pieprzony grób!
Ned opuszcza pistolet.
Odrobinę.
Danny się rozluźnia. Odrobinę. Dobre w ministrantach jest to, że są szaleni. Złe w ministrantach jest to, że są szaleni.
– Dobra, nie róbmy tu parady – mówi Danny. – Rozproszcie się. Będziemy w kontakcie przez Berniego.
Bernie Hughes, stary księgowy organizacji, zaszył się w New Hampshire, bezpieczny – przynajmniej na razie – od federalnych i Morettich.
– Jasne, szefie – mówi Sean.
Kevin kiwa głową.
Wracają do samochodów i odjeżdżają.
Jesteśmy uchodźcami – myśli Danny, jadąc przed siebie.
Pieprzonymi uchodźcami.
Uciekinierami.
Wygnańcami.


Rozdział drugi

Peter Moretti robi w gacie ze zdenerwowania.
Czeka na Chrisa Palumbo.
Siedzi w biurze American Vending Machine przy Atwells Avenue w Providence i postukuje prawą nogą jak naspidowany królik. Biuro jest ustrojone jak stróż w Boże Ciało, bo jego brat Paulie w święta dostaje świra, a także dlatego, że to miało być bardzo dobre Boże Narodzenie – napływ pieniędzy za heroinę, Irlandczycy wykończeni. Ściany obwieszone są wieńcami i innym szajsem, w kącie stoi wielka sztuczna choinka w srebrnym kolorze, a pod nią leżą zapakowane prezenty, przygotowane na doroczne przyjęcie.
Może powinienem zabrać część z tych prezentów – myśli Peter – bo jeśli Palumbo się nie pojawi, wszyscy będziemy goli i weseli. Kiedy Chris, jego consigliere, rozmawiał z nim ostatnio, jechał na wybrzeże po dziesięć kilo hery, które Danny Ryan upchnął w kryjówce. Od tej chwili minęły trzy godziny, a w całym Rhode Island nie ma takiego miejsca, żeby droga tam i z powrotem zabrała trzy godziny.
Chris nie wrócił ani nie zadzwonił.
A dziesięć kilo hery zniknęło w sinej dali razem z nim.
Dziesięć kilo heroiny, gdy się je przyciśnie jak Godzilla jelonka Bambi, na ulicy warte jest ponad dwa miliony dolarów.
Peter potrzebuje tych pieniędzy.
Ponieważ musi je oddać.
Coś w tym rodzaju.
Kupił od Meksykanów czterdzieści kilo proszku po sto tysięcy za kilo, bo desperacko chciał wejść w handel narkotykami. Goście tacy jak Gotti w Nowym Jorku wyciskali z narkotyków kupę kasy i Peter też chciał się załapać na to eldorado.
Ale nie było mowy, żeby zebrał cztery miliony w gotówce, więc obydwaj z bratem oblecieli połowę mafiozów w Nowej Anglii, wspaniałomyślnie informując ich o okazji do inwestycji. Niektórzy w to weszli, bo spodobał im się potencjał, inni – bo bali się odmówić szefowi, i z takich czy innych powodów mnóstwo ludzi zdobyło udziały w tym transporcie.
I wszystko byłoby dobrze, ale wtedy Peter dał się namówić Chrisowi Palumbo na bardzo ryzykowną operację.
– Wysyłamy Frankiego V do Irlandczyków – tłumaczył Chris – i niech udaje, że przeszedł na ich stronę. Mówi im o transporcie heroiny i namawia Danny’ego Ryana, żeby ją przejął.
– Kurwa, Chris! – wybuchnął Peter, bo co to, kurwa, za pomysł, żeby pozwolić przejąć własny proszek, zwłaszcza ludziom, z którymi toczy się wojnę. Chryste, czyżby Chris sam był na haju?
Chris wyjaśnił, że ma na usługach feda, Phillipa Jardine’a. Irlandczycy biorą heroinę, a Jardine robi na nich nalot i w rezultacie kończy długą wojnę między Irlandczykami a rodziną Morettich.
– Cztery bańki to zbyt wysoka cena – stwierdził Peter.
– Ale tu się zaczyna najpiękniejsza część – odrzekł Chris.
Wyjaśnił, że Jardine zatrzyma trochę heroiny, żeby wszystko wyglądało legalnie, ale większość towaru wróci prosto do nich. Muszą dać Jardine’owi jakąś działkę, ale kiedy rozprowadzą proszek, jego wartość uliczna z nadwyżką zrekompensuje im stratę.
– Wszyscy wygrywają – powiedział Chris.
Peter na to poszedł.
No i wszystko przebiegło zgodnie z planem.
Oficjalnie Jardine skonfiskował dwanaście kilo w bardzo nagłośnionym nalocie na Irlandczyków. Johna Murphy’ego, irlandzkiego bossa, czeka odsiadka od trzydziestu lat do dożywocia w federalnym więzieniu.
Dobrze.
Jego syn Liam zginął.
Jeszcze lepiej.
Okej, dwadzieścia osiem kilo to pieprzona fortuna i każdy dostanie swoje.
Tylko że…
Chris Palumbo i Jardine mieli zrobić nalot na Danny’ego i odebrać mu jego dziesięć kilo.
W porządku.
Ale…
Od tamtej pory nikt nie miał od nich żadnej wiadomości. A Jardine podobno ma pozostałe osiemnaście kilo.
Peter liczy dalej.
Było czterdzieści kilo proszku.
Jardine oficjalnie przejął dwanaście.
Liam miał przy sobie trzy, kiedy Jardine go dopadł.
Danny Ryan miał następne dziesięć.
Frankie Vecchio zabrał pięć.
Zostaje jeszcze dziesięć kilo.
Peter nie martwi się tym za bardzo. Jardine ogłosił przejęcie dwunastu, żeby zadowolić rząd, a pozostałych dziesięciu nie zgłosił. Pewnie dał jakiś odsyp paru gliniarzom, którzy brali udział w nalocie, i pojawi się z resztą.
O ile się, kurwa, pojawi.
Ryan też zniknął. Wymknął się ze szpitala, w którym umierała jego żona, jakoś udało mu się ominąć chłopaków Petera, i od tamtej pory jego też nikt nie widział.
W drzwiach staje Billy Battaglia.
Wygląda na wstrząśniętego.
– Co? – pyta Peter.
– Pojechałem z paroma chłopakami razem z Chrisem, żeby odebrać ten towar Ryanowi – mówi Billy. – Chris wchodzi, dziesięć minut później wychodzi, bez proszku, i każe nam wracać do domu.
– Jak to, kurwa? – Peter ma wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi.
– Ryan miał strzelców przed domem Chrisa – mówi Billy. – Powiedział, że jeśli Chris się nie wycofa, to zabiją całą jego rodzinę.
– Dlaczego Chris sam nie przyszedł, żeby mi to powiedzieć?
– Chris się nie pokazał?
– Myślisz, że gdyby się pokazał, to musiałbyś mi o tym mówić? – pyta Peter. – Gdzie on teraz jest?
– Nie wiem. Po prostu odjechał.
Telefon dzwoni i Peter podskakuje z nerwów. To Paulie.
– Właśnie dzwonił do mnie gliniarz z Gilead. Znaleźli ciało na plaży.
Peter czuje, że robi mu się niedobrze. Czy to Ryan? Chris?
– To Jardine – mówi Paulie. – Dostał dwa razy w pierś. Miał w ręku pistolet, wystrzelił raz.
– Wiesz coś o Chrisie?
– Nic.
Peter się rozłącza.
Wieści o Jardinie są druzgocące. Fed miał im dostarczyć resztę heroiny. I dlaczego Chris zniknął? Kurwa, czyżby był w jakiejś zmowie z Ryanem? Ten rudy makaroniarz Chris prowadził potrójną grę? To do niego podobne.
Wesołych świąt, kurwa – myśli Peter.
Wygraliśmy wojnę, ale straciliśmy pieniądze.
I na co się to wszystko zdało – lata walk, zabójstwa, pogrzeby?
Na nic.
Chyba że znajdziemy Danny’ego Ryana.

 

 

Recenzje książki Miasto marzeń

Podziel się swoją opinią
4.67
Liczba wystawionych opinii: 3
5
2
4
1
3
0
2
0
1
0
Kliknij ocenę aby filtrować opinie
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
„Miasto marzeń” to druga część kryminalnej sagi Dona Winslowa. Poznajemy kontynuację burzliwych losów bohaterów. Żona Danny’ego przegrywa walkę z rakiem. Danny zabiera syna Iana, starego ojca i postanawiają uciec do Kalifornii. Mężczyzna podpadł wszystkim, przede wszystkim tym, że wyrzucił 10 kg narkotyków do oceanu, które były warte miliony. Czy zrobił dobrze? To się okaże. Czy bohater naprawi relacje z matką, która go porzuciła? Danny nie raz stanie przed trudnymi wyborami. Trafi na plan hollywoodzkiej produkcji i ulegnie wdziękom pięknej Diane, aktorki z przeszłością. Co ciekawe film będzie opowiadał o mafii włoskiej i irlandzkiej, czyli o losach ludzi z miasteczka Providence. Jak skończy się ta historia? Czy Danny znajdzie miłość po odejściu ukochanej żony Terri? Dynamiczna akcja, zwroty akcji i niespodziewane historie, które mają miejsce w tej części książki. Wydawało mi się, że opowieści amerykańskiej mafii lat 80-tych i 90-tych to nie moja bajka, ale bardzo się pomyliłam. Z niecierpliwością czekam na kolejną część, bo na końcu książki był już fragment. Za egzemplarz bardzo dziękuję @harpercollinspolska
2023-07-12
justcallmeola
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Don Winslow potrafi wzbudzić zainteresowanie czytelnika nawet jeśli ten nie gustuje w gatunku, w którym pisze autor. Jego styl, trafność przekazu oraz wysoka jakość fabuły za każdym razem budzi mój spory podziw. Powyższa historia jest kontynuacją "Miasta w ogniu", brawurowej, sensacyjnej opowieści, w której działo się naprawdę wiele. Zachęcam więc do zachowania chronologii czytania i poznania losów głównego bohatera od samego początku, ponieważ to intensywna przygoda pełna zaskoczeń a sam Winslow doskonale wie jak podsycać atmosferę, by każdy czuł się doceniony i zaangażowany. Nie jest to lektura łatwa, ponieważ rzuca nam pod nogi liczne wyzwania, ale tym samym zachęca do przewracania kolejnych stron i jak najszybszego rozwiązania zagadki. Kryminalna historia oparta na przeszłości, która ma swój niepowtarzany klimat. Ameryka w latach 80. i 90. XX wieku. Danny Ryan ucieka do Kalifornii, ponieważ podpadł wszystkim: mafii, policji oraz FBI. Jednak przeszłość szybko się o niego upomina a mężczyzna stanie w obliczu niełatwego wyboru. Przyjdzie mu mierzyć się z możliwością dużego zarobku albo pewnej śmierci zależnie od kierunku jaki obierze. I kiedy będzie już pewny swojej nowej drogi spotka miłość, która całkowicie przewartościuje jego świat. Miłość wielką, szaloną, ale jakże niebezpieczną. Nawet jeśli ktoś nie czuje się w podobnej tematyce to zapewniam, że Don Winslow szybko odmieni Wasze nastawienie. Sama lubię eksperymentować z gatunkami i tak trafiłam na twórczość autora, która ogromnie przypadła mi do gustu właśnie przez wzgląd na ogromny wachlarz zalet. Przede wszystkim imponuje rozmach fabuły, która dopracowana w najmniejszym detalu wydaje się nieszablonową jazdą bez trzymanki - dużo się dzieje, motywy płynnie się przenikają a skrajne emocje domykają dzieła. Tuż za tym stoi kreacja bohaterów, zarówno tych pierwszych jak i drugoplanowych, którzy nie boją się wskakiwać w otwarty ogień i walczyć ze złem w imię głębszych zasad. "Miasto marzeń" to totalny gatunkowy misz masz, w którym dzieje się mnóstwo rzeczy, ale wszystkie mają swoje konkretne uzasadnienie. Wielka przygoda, płynne dialogi, wszechobecne niebezpieczeństwo, intrygi aż w końcu wielki romans przesłaniają rzeczywistość i porywają w sam środek fabuły, która wyszła Donowi WInslowi po prostu fenomenalnie. To jedna z tych serii, która skutecznie przeciąga na swoją stronę każdego, bez względu na literackie upodobania, pozostawiając po sobie apetyt na więcej.
2023-07-03
Thievingbooks
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
"pokaleczeni znajdują innych pokaleczonych, wyrzuconych na ten sam smutny brzeg" Książka napisana w dość specyficzny sposób. Jak dla mnie, autor ubiera fabułę w krótkie sceny, slajdy jakby wyjęte z wielowątkowego filmu. Powieść stojąca stylistyką, że tak niestylistycznie to ujmę. Mieszają się tu tryby, czasy, osoby, przy czym wszystko razem stanowi wyrafinowaną całość. Historia ta nie otworzy przed nami drzwi już nieotwartych, mafijne porachunki w literaturze były i stanowią temat dość mocno przepracowany. Niemniej, Winslow potrafi budować dramatyzm i niewiadomą. W pewnym momencie można nawet odnieść wrażenie, że zmierza do jakiejś opery mydlanej z mafią w tle. Ale nie, nie, to nie w stylu Winslow'a, ten idzie znacznie dalej, a pisząc "po trupach", nie będę daleka od prawdy. Druga część trylogii to swego rodzaju powieść drogi. Ucieczki. Danny Ryan ucieka i w tej podróży nie jest sam. Musi zadbać nie tylko o wspólników ale, co najważniejsze, o synka. Zupełnie przypadkowo, choć przypadkowi pomaga gangsterska "osobista przysługa" wchodzimy w świat hollywoodzkiego filmu. Wątek o "łagodnym, harmonijnym chórze gnuśności i chciwości" dodaje smaczku, choć autor długo nie daje nam w tym blichcie popływać. Na moje, zupełnie niedoświadczone w temacie, oko, powieść wypada dość wiarygodnie. Mafia Winslowa to mafia współczesna, jak współczesny jest świat w którym funkcjonuje. Tu brakuje klimatu, który znamy z obrazu Coppoli, ale też musimy pamiętać, że czasy są zgoła inne. Wbrew tematyce, "Miasto marzeń" jest dość spokojną lekturą. Myślę, że więcej tu skupienia na bohaterze, jego przemianach, poszukiwaniach. W każdym razie brutalnych scen tu mało, krew się leje "subtelnie", choć od przemocy czytelnik nie ucieknie. W myśl zasady "raz (no może ze dwa), a porządnie". Według mnie to dobra lektura i kolejna Winslow'a, która nie przyniosła zawodu. Przemyślana, zajmująca, choć pewnie dla wielu dość dyskusyjna. Należy pamiętać, że sagi to specyficzna literatura. Rozciągnięte w czasie, z wieloma wątkami, retrospekcjami, mnóstwem bohaterów. Co zrobić?! Pozostaje czekać kolejny rok aby poznać zakończenie tej mafijnej trylogii. Niestety, chodzą słuchy, że Winslow pożegna się w ten sposób z czytelnikami.
2023-07-02
Natalia
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel