Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Miłość gorąca jak słońce
Zajrzyj do książki

Miłość gorąca jak słońce

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-291-1271-0
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329112710
Tytuł oryginalnyThe Desert King's Kidnapped Virgin
TłumaczPiotr Błoch
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-01-21
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Miłość gorąca jak słońce" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Cyrus Ashkan wie, że jego żoną ma zostać angielska arystokratka Hope Cartwright. Tak przed laty ustaliły ich rodziny. Młodzi nigdy się nie poznali, a ich małżeństwo ma być korzystnym układem. Gdy Cyrus dowiaduje się, że Hope łamie umowę i zamierza wyjść za innego, porywa ją i przywozi do swojego pustynnego kraju. Spodziewa się buntu i łez i wie, jak sobie z nimi poradzić. Jednak piękna i inteligentna Hope wytrąca mu broń z ręki. Nie boi się, nie płacze, pogodzona z sytuacją zaczyna z nim negocjować. I patrzy na niego, jakby to on był jej wymarzonym mężczyzną…

 

Fragment książki

Hope Cartwright szła w stronę ołtarza, ubrana w obowiązkową białą suknię, czując wyłącznie ulgę.
Bóg jeden wiedział, że naprawdę ciężko na to zapracowała.
Wszystko jest w porządku – powtarzała sobie, idąc – i wszystko będzie w porządku. Wystarczy tylko, że znajdzie się pod ołtarzem i wypowie wymagane formułki. Tyle zupełnie wystarczy.
Na samym początku tej szokująco długiej nawy – a przynajmniej tak się jej teraz wydawało – w malowniczej włoskiej kaplicy stał mężczyzna o dość ponurym wyglądzie i, sądząc po zachowaniu, mocno zniecierpliwiony. Hope wiedziała, że i on pragnął już mieć tę uroczystość za sobą. Łączyło ich porozumienie czysto biznesowe, tak zimne i wyrachowane, jak to tylko możliwe. Zważywszy na jej sytuację życiową i dostępne opcje, i tak mogła się znaleźć w dużo gorszym położeniu.
Do ołtarza szła sama. Jej matka, w charakterystycznym dla siebie stylu, ze wzburzenia na wieść o ślubie córki, upiła się lub tylko dla pozorów wyglądała na kompletnie pijaną. „Bo każdy ma swoje szczęśliwe zakończenie, oprócz mnie!” – szlochała przy tym w dziecinny sposób. Jednak Mignon nigdy naprawdę nie upijała się na umór i nigdy nie urywał jej się film. Na tym także polegał ich rodzinny dramat.
Upojenie alkoholowe nieodłącznie wiązało się z ciszą, oznaczało przerwę, co kłóciło się z typowym dla matki zachowaniem. Mignon była jak burza. Zawsze. Czy to z radości, czy z rozpaczy, niezmiennie musiała grzmieć. Zgodnie z tym, przez całe przedpołudnie rozgrywały się dantejskie sceny, ponieważ Mignon zamieniła przygotowania Hope do ceremonii ślubnej we własną „sagę Mignon”. Jednocześnie córka starała się wytłumaczyć matce, że małżeństwo to jest po prostu dogodnym dla obu stron układem.
Najpierw matka oszalała z radości. Potem napiła się, szampan uderzył jej do głowy i zaczęła szaleć tak po prostu. Później przyszły łzy, francuskie piosenki miłosne, wszystkie odśpiewane fałszywie na cześć nieżyjącego ojca Hope – jedynej prawdziwej miłości Mignon – aż w końcu padła na kanapę, zawinięta w żółte koronki swej sukni, chrapiąc przeraźliwie.
I może takie właśnie było najszczęśliwsze rozwiązanie dla Hope?
Dziewczyna przypomniała sobie rozmowę z wczorajszego wieczoru ze starodawnej kaplicy nad błyszczącymi wodami słynnego jeziora Como we Włoszech, gdzie odbywała się próba ich dzisiejszego ślubu.
– Ten sztuczny pośpiech jest zupełnie niewskazany – skomentował swym zwykłym, surowym tonem jej narzeczony, kiedy dosłownie przybiegła do niego pod ołtarz z przedsionka kaplicy.
– Nawet jeśli czuję ten sztuczny pośpiech? – zapytała z uśmiechem.
Przyszłego męża nie interesowały jednak jej uśmiechy ani zabawne komentarze. W ich relacji na próżno szukać by miejsca dla emocji czy uczuć. Hope stanowiła dla tego człowieka środek do osiągnięcia celu, co bardzo jej odpowiadało. To również on chciał od niej pewnej przysługi, a więc nie tylko ona się tu „sprzedawała”. Ponadto, wcale nie był całkiem odpychający, więc nie wykluczała, że w przyszłości mogłaby się między nimi pojawić jakaś bliskość. Zdecydowanie nie przypominał księcia z bajki, o jakim marzyła jako dziewczynka, lecz jeśli czegoś się zdołała nauczyć od śmierci ojca, to właśnie tego, że życie nie jest szczególnie łaskawe dla dziecięcych marzeń. Przekonała się też, ilu mężczyzn jest po prostu okropnych wobec kobiet. Dlatego zgoda na czysty układ, z którego skorzystają dwie strony, wydawała się praktyczną, a nawet świetną opcją.
Jeden z mężczyzn, o których mowa, nazwał to, co robiła, licytacją dziewictwa. Musiała mu szybko uzmysłowić, że żadnej „licytacji” nie ma. Że koncepcja ta jest nieuprzejma i nieprawdziwa. Niestety prawdą natomiast było dziewictwo Hope, zupełnie przypadkowe, jak wiele innych rzeczy w jej życiu, bo nie wynikało z żadnego konkretnego wyboru ani jakiejkolwiek krucjaty moralnej. Tak zdecydował los. Gdyby nie śmierć ojca tuż po czternastych urodzinach, Hope pewnie miałaby podobne doświadczenia w okresie dojrzewania do tych, jakie przeżywały jej szkolne przyjaciółki: głupawe imprezy, chichoty, wygłupy i wyłącznie cielesne związki z chłopakami. Jednak ona musiała wtedy zajmować się sprawami dorosłych, bo matka okazała się do tego niezdolna. Na Hope spadło załatwienie pogrzebu, a potem zapanowanie nad rodzinnymi rachunkami. To ona ogarniała pozostałe po ojcu pieniądze i broniła ich przed matką, która szastała nimi przy każdej okazji w alarmującym tempie, podobno w ten sposób radząc sobie z żałobą. To Hope sprzedała ich rodzinną posiadłość, z bólem zwalniając personel, gdyż na jego utrzymanie nie mogła sobie pozwolić, i znalazła nowe mieszkanie w Londynie, które Mignon opłakiwała w melancholijne wieczory – „bo to taka podejrzana okolica” – choć Hope uważała ją za szybko się zmieniającą i rozwijającą – „i co ludzie by na to powiedzieli”, a w ogóle to „co dalej, chyba już tylko przytułek dla ubogich?”.
Mignon kurczowo trzymała się myśli, że któryś z jej dawnych mężczyzn mógłby ją na nowo pokochać. Tyle że oni… w ogóle nigdy jej nie kochali! Dlatego też odtąd to właśnie Hope musiała dbać o nie obie.
To w takich okolicznościach zwróciła na siebie uwagę zbyt wielu ostentacyjnie zamożnych i narcystycznych facetów. W swoje osiemnaste urodziny, w ramach prezentu, spotkała się z pierwszym potencjalnym kandydatem, z satysfakcją pozostawiając w domu Mignon śpiewającą bezmyślnie do butelki z winem. Aby stać się zauważalną dla bardzo wąskiego i specyficznego grona mężczyzn, Hope wykorzystała koneksje ojca. Osoby, które ją interesowały, musiały być przede wszystkim bogate, bo choć sama świetnie poradziłaby sobie na własną rękę, liczyło się to, by niczego nie zabrakło Mignon. Tego chciałby ojciec, podobnie jak i ona, ponieważ kochała matkę i gdzieś głęboko, podświadomie, wyczuwała, że choć sama ma hart ducha, to Mignon go nie posiada. Składa się wyłącznie z ładnych uśmiechów i pustki, i najzwyczajniej w świecie nie ma głowy do rzeczywistości.
Rzeczywistością dla Mignon była praca i pozycja męża, które zapewniały jej opiekę i bezpieczeństwo. Teraz Hope była gotowa podpisać pakt nawet z diabłem, by móc w zamian uzyskać gwarancję zabezpieczenia sytuacji matki. Na tym „specyficznym” rynku Hope miała jedynie dwa atuty: znakomite pochodzenie ojca i swoją czystość. Zmuszona porzucić szkołę w wieku szesnastu lat, nie podchodząc do egzaminów A-levels, czyli brytyjskiej matury, zajmowała się wyłącznie szukaniem sponsorów, nie nawiązując z nikim normalnych, bliskich relacji. Czasami uważała to za niemalże zabawne, że rzecz, z której drwili znajomi i przyjaciele, stała się jej jedyną bronią do walki i najlepszą kartą przetargową, żeby wydostać zarówno siebie, jak i matkę z wieloletnich tarapatów. Jednak dochodziła do tego wniosku powoli, bo było to bardzo… średniowieczne rozwiązanie!
Zawsze przecież mogła po prostu znaleźć pracę, jak normalni ludzie. Czasami marzyła o karierze w taki sposób, jak niektórzy marzą o wakacjach na Wyspach Kanaryjskich. Problem polegał na tym, że Mignon nie umiała nawet pracować, co udowodniły nieliczne próby podjęcia zatrudnienia. Złamało to serce Hope do końca.
„W marzeniach jestem wojowniczką i walczę dla ciebie – wyszeptała pewnego razu Mignon, z całych sił starając się utrzymać uśmiech na swej pięknej, zapłakanej twarzy – w rzeczywistości jestem jednym wielkim chaosem”.
Sytuacja z matką nauczyła Hope, że musi się trzymać z dala od wszelkich marzycielskich fantazji o księciu z bajki i karierze. Zresztą, jaką miała szansę na przyzwoitą pracę bez doświadczenia i edukacji? Żadną. Natomiast była życiowa i choć jak każdy miała uczucia, nie pozwalała im się stłamsić ani przytłoczyć, jak Mignon.
To właśnie uważała za swoją supermoc.
Niezależnie od uczuć i supermocy, Hope czuła ciężar dwóch lat umawiania się na randki ze ściśle określonym typem mężczyzn w ściśle określonym celu. W miarę upływu czasu stawało się to coraz trudniejsze do zniesienia. Jednocześnie niepokój narastał, bo fundusze się kurczyły, co oznaczało, że wyczerpywały się kolejne opcje, a Hope była coraz bardziej zdesperowana, by znaleźć kogokolwiek.
Dwa lata wcześniej naiwnie wierzyła, że szybko znajdzie idealne rozwiązanie wszystkich problemów. Istotnie, jeden po drugim, bogaci mężczyźni zabierali ją chętnie na eleganckie kolacje, ale okazało się, że w ich trakcie wyjawiali swoje najmroczniejsze i najbardziej zwodnicze fantazje, choć Hope nigdy nie prosiła o tak intymne szczegóły. Słysząc dziwaczne oczekiwania, nie umiała wyrazić zgody na takie warunki. Kiedy odrzucała kolejnych kandydatów, czerpali oni zwykle wielką przyjemność z upokarzania jej, najczęściej werbalizując lub dając do zrozumienia, że dziewictwo jest jedyną jej wartością, a nobliwy rodowód dodaje jedynie blichtru i pikanterii. W końcu zaczęła się obawiać, że prędzej czy później będzie musiała poślubić któregoś z nich i robić wszystko, co tylko podsunie mu jego obrzydliwa, chora wyobraźnia.
Ostatecznie, nie mając więcej złudzeń ani skrupułów, zawęziła poszukiwania do mężczyzn w wieku swojego ojca.
I tak poznała Lionela Asensio.
Patrzyła teraz na niego pewnym wzrokiem, idąc kościelną nawą, tym razem bez żadnego pośpiechu. Była to jej długo wyczekiwana droga do zwycięstwa. Błogosławiła fakt, że dzielnie przetrwała dwa lata, nie ulegając żadnemu wyuzdanemu mężczyźnie. Lionel był typem sponsora, jakiego szukała od samego początku. Miał swoje powody – w które nie wnikała – by chcieć ożenić się całkiem „na zimno” i w pośpiechu. Czuła ulgę i cieszyła się, wiedząc, że naprawdę chodzi mu o jej nieskazitelne pochodzenie po ojcu. I że najbardziej intryguje go fakt, że ród Cartwrightów istotnie wywodzi się od pradawnego wytwórcy wozów przed wiekami wyniesionego ze swego skromnego stanu przez ówczesną królową. Wyjątkowo też w przypadku Lionela nie zaszkodziła Mignon, wywodząca się z kolei z francuskiej arystokracji, jaka praktycznie już nie istniała: przygotowującej kobiety wyłącznie do pełnienia funkcji dekoracyjnej. Taka właśnie była matka Hope, stworzona, by błyszczeć, nieświadoma, że może być inaczej. I to tylko robiła. Błyszczała. Całą sobą i swą piękną arystokratyczną twarzą.
Wszystko to wywarło ogromne wrażenie na Lionelu Asensio.
Dziewictwo Hope w ogóle nie pojawiło się w rozmowach. Zresztą nic z tego nie miało dzisiaj najmniejszego znaczenia. Dzisiaj należało bardzo powoli dojść nawą pod ołtarz, gratulując sobie sukcesu wieńczącego koszmarną, dwuletnią harówkę, nie przejmując się zbytnio ohydnymi mężczyznami poznanymi w procesie poszukiwania sponsora i nie zastanawiając się nad swoją mniej lub bardziej szlachetną krwią. Mignon szczęśliwie nadal odsypiała poranne picie, ale bez wątpienia wstanie, by zatańczyć na przyjęciu weselnym córki, zarumieniona i podekscytowana jedyną rzeczą, którą uznawała za ważną dla kobiety, intratnym zamążpójściem.
Nadal, powoli sunąc szokującej długości nawą, Hope marzyła, że mimo wszystko już wkrótce znajdzie pracę. Jako żona miliardera pokroju Lionela Asensio będzie mogła oczywiście zająć się działalnością charytatywną, nie martwiąc się brakiem kwalifikacji nawet do pracy w lokalnej budce z rybą i frytkami. Jednak ona pragnęła zobaczyć, do czego tak naprawdę się nadaje. Do jakiego zawodu? Bo przecież nie tylko do tego, czym musiała się zajmować przez ostatnie dwa lata!
Wystarczy zaledwie parę słów przysięgi. Kilka podpisów na kontraktach, które już przeczytała i na które natychmiast wyraziła ustną zgodę. Tak niewiele, by w końcu stać się wolnym człowiekiem. Naprawdę jej przyszły mąż o kamiennej twarzy ma szczęście, że Hope potrafi nad sobą zapanować i nie biegnie do niego przez cały kościół!
W kościele nie było zbyt wielu ludzi, co ją cieszyło, ponieważ ich ślub, jak wiadomo, różnił się od prawdziwych ślubów. Zresztą wiele takich ceremonii to bajki – pomyślała, ale nie z łezką w oku. Och, tej lekcji nauczyła się wyjątkowo dobrze. Sentymenty przydają się w życiu tak samo jak dziecięce marzenia. Wszyscy obecni rekrutowali się spośród personelu Lionela, z wyjątkiem jednej kobiety, siedzącej z tyłu, która spoglądała ponuro zza wielkich okularów. Czyżby jakaś sroga bibliotekarka? Przez kilka kolejnych, powolnych kroków Hope bawiła się, wyobrażając sobie, że to tajna asystentka pana młodego, który pod swym wszechobecnym chłodem ukrywa przed otoczeniem wrażliwość i literackie głębie.
Lionel, jak większość osób z jego przedziału podatkowego, miał pewną renomę i krążące wokół siebie legendy. Bogactwo pisało własne historie, niekoniecznie mające cokolwiek wspólnego z rzeczywistością – również tego odkrycia dokonała w ciągu ostatnich dwóch lat. Kiedy doszli z Lionelem do porozumienia, odbyli następnie wiele spotkań z jego zespołem od PR-u, którego zadaniem było stworzenie na tyle wiarygodnej, strawnej i odrobinę romantycznej narracji wokół planowanego ślubu, by prasa plotkarska i media mogły ją kupić, sprzedać dalej i zadowolić chorobliwie ciekawską opinię publiczną, w ten sposób służąc ukrytym motywom Lionela.
Hope nie obchodziło to wszystko. Pragnęła jedynie uporać się z wymaganymi procedurami, by w końcu rozpocząć kolejny, tym razem normalny etap w swoim życiu i może nawet wrócić do żałoby po stracie ojca, gdy będzie już miała za sobą konieczność poradzenia sobie z jej konsekwencjami.
Przy okazji planowała spłacić ostatnich wierzycieli matki i założyć fundusze emerytalne dla lojalnych pracowników zmarłego ojca, których została zmuszona zwolnić, kiedy sprzedawała majątek rodzinny. Obiecała im wtedy, że jeśli tylko będzie to w jej mocy, tak właśnie zrobi. Cieszyła się, że udawali, że jej wierzą, bo sama oczywiście nie wyobrażała sobie aż tak pomyślnego scenariusza.
Teraz nareszcie będzie mogła udowodnić, że jest bardziej córką swojego ojca niż matki. Kochała ich oboje jednakowo, lecz wolała nie myśleć o negatywnym podejściu i wiecznym strachu Mignon. Nie lubiła rozpamiętywać jej bezustannych szlochów oraz swych nieudolnych prób pomocy, które tylko pogarszały sytuację.
Generalnie Hope nie zamierzała pozwolić, by jakiekolwiek okoliczności życiowe ją zniszczyły. Nigdy!
Rozmarzona, wyobrażała sobie, jak zadba o ludzi, którzy zawsze dbali o nią, posuwając się w stronę ołtarza wolniej niż ślimak, ponieważ miało to wysoce dyplomatyczny cel: stosowanie się do instrukcji przyszłego męża od samiutkiego początku. I wtedy właśnie z tyłu dobiegł przeraźliwy hałas.
Hope zamarła i odruchowo zamknęła oczy. To z pewnością matka! I nie ma mowy, żeby zdążyła wytrzeźwieć, a zatem za chwilę da popis. Otworzyła oczy, by ujrzeć, jak pan młody zaciska szczękę. Nie mogła na to pozwolić! Nie, dopóki nie będą już naprawdę małżeństwem! Nigdy wcześniej nie pragnęła tak bardzo jak w tamtej chwili, by pod ołtarz móc dotrzeć sprintem. Jednak zamiast tego odwróciła się, spodziewając się zobaczyć żałosny widok tańczącej przy wejściu pijanej Mignon.
Otworzyła już usta, przygotowana, by spróbować zdyscyplinować matkę, lecz wtedy zaniemówiła, bo to wcale nie Mignon przedzierała się w jej kierunku!
Było to całkiem inne… zjawisko!
Pierwsze wrażenie – światło i moc. Jakby w jej wnętrzu miał miejsce bliżej nieokreślony wybuch. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby odzyskać oddech i zrozumieć, że zjawisko, na które patrzy, jest mężczyzną. Ale nie byle jakim mężczyzną… A trzeba jej oddać, że przez ostatnie dwa lata stała się wbrew woli ekspertką od gatunku zwanego mężczyznami. Ten mężczyzna jednak… nie przystawał do dotychczasowych doświadczeń. Zdecydowanie nie prezentował się jak inni.
Człowiek ten poruszał się tak dostojnie, jakby każdym swym krokiem wyświadczał przysługę kamiennej posadzce, po której stąpał, ba, jakby nawet zaszczycał tą czynnością całą ziemię pod sobą. Był przy tym niebywale wysoki i choć nosił wykwintny garnitur, który mógł sprawić, że każdy rodzaj sylwetki wygląda perfekcyjnie, od razu dało się wyczuć, że w jego przypadku nie ma tu mowy o żadnym sztucznym zadęciu: on naprawdę miał aż tak szerokie ramiona, aż tak wąskie biodra, a jego pozbawione grama tłuszczu ciało rzeczywiście składało się w większości ze szczupłej i twardej muskulatury. Najdrobniejszy ruch wskazywał na to, że – w przeciwieństwie do mężczyzn, do jakich przywykła Hope – używał swej siły do ciężkich, fizycznych zadań. Może do walki?
Ciężkie, fizyczne zadania… walka… – te spostrzeżenia przyprawiły ją o zawrót głowy i gorące poty.
Ale bardziej niż to wszystko – choć było to już i tak zbyt wiele – podziałała na jej wyobraźnię prosta refleksja, że osobnik ten musi być chyba najzwyczajniej w świecie bardzo niebezpieczny!
Czuła się, jakby w kościele nagle wybuchł pożar. Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby na własnych ramionach dostrzegła tańczące płomyki. Im dłużej patrzyła na przybysza, tym aura wokół stawała się gorętsza.
Może był po prostu spóźnionym gościem, może jakimś cudem znał Lionela?
Nie… Ten człowiek skupiał się wyłącznie na niej.
Odruchowo więc wpatrywała się w niego i czuła dziwną reakcję swojego ciała. Miał oczy czarne niczym noc w twarzy jakby wyrzeźbionej z brązu. Prosty nos, ciemne brwi i usta tak surowe, że poczuła kompletną pustkę, przytłoczona emanującym od niego ascetyzmem. Wzdrygnęła się, choć wcale nie było jej zimno. Wprost przeciwnie.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel