Miłość i kłamstwa
Czy ona może mu zaufać? Czy on może zaufać jej?
Gaby wie, że niektórych mężczyzn nie należy obdarzać zaufaniem. Przede wszystkim znanego prawnika Nicolasa Chandlera, który jej chciwym krewnym pomaga ukraść należną jej rodzinną fortunę. Aby poznać szczegóły jego planu, Gaby podejmuje pracę u Nicolasa, nie wyjawiając przy tym swojej prawdziwej tożsamości.
Nicolas wie, że mądra i obdarzona delikatnym pięknem Gaby jest bardzo skryta. A gdy się kłócą, zachodzi mu za skórę jak żadna inna kobieta. Kiedy tajemnice wychodzą na jaw, Nicolas ryzykuje swoją karierę i reputację, aby zapewnić Gaby bezpieczeństwo. Tylko czy uda mu się ją ochronić, nie tracąc przy tym dla niej głowy?
Fragment tekstu
JEDEN
Gaby Dupont kolejny raz spojrzała na dokumenty w swoich rękach. Musiały z babcią dowiedzieć się czegoś o tym Nicolasie Chandlerze, wybitnym chicagowskim prawniku specjalizującym się w prawie karnym, i jego słynnej kancelarii Chandler, Morse i Souillard. Gaby jako jedyna z rodziny mieszkała na stałe w tym samym mieście co on, więc to jej przypadła realizacja planu, co do którego miała wątpliwości. Zapewne znalazłaby inny sposób, żeby poznać prawnika, gdyby babcia się tak nie przejęła sytuacją i nie nalegała, by wnuczka coś na nią poradziła. Choć tak może będzie lepiej.
Nacisnęła dzwonek i czekała nerwowo przed drzwiami mieszkania w bajeranckiej dzielnicy z widokiem na jezioro. Ceny nieruchomości w tej okolicy były zbliżone do tych w dzielnicy, w której mieszkała Gaby. Dziewczyna znała Chandlera ze słyszenia, bo sporo się o nim mówiło. Kojarzyła go również dlatego, że był obrońcą jej dziadka w sprawie karnej, na myśl o której wciąż robiło jej się niedobrze. Pojawiło się widmo apelacji, w związku z czym babcia Gaby pragnęła dowiedzieć się, czy prawnik planuje dalej reprezentować jej byłego męża. Obie musiały to wiedzieć.
Gaby już kilkukrotnie podawała się za kogoś innego, przeważnie by uniknąć chciwego kuzyna, który zawzięcie ją nachodził, bo chciał, by przekazała mu nieruchomość otrzymaną w spadku od wspólnej babci ciotecznej. Nigdy nie pojmowała emocji, jakie wzbudza u niektórych ludzi wszechpotężny dolar. Sama nie potrzebowała wiele do szczęścia. Uważała, że lepiej o człowieku świadczy jego charakter niż majątek.
Gaby miała dwadzieścia cztery lata i nie chciała wyjść za mąż. Dziadek, Charles Dupont, sprzedał ją bez jej wiedzy niczym klacz, gdy liczyła szesnaście wiosen. Wycenił jej niewinność na pewną sumkę. Nie poinformowawszy żony ani wnuczki, zorganizował przyjęcie i zaprowadził Gaby do pomieszczenia, w którym znajdował się zagraniczny biznesmen, któremu był winien mnóstwo pieniędzy, i trzech jego kolegów. Planował spłacić długi hazardowe wnuczką, skoro madame Dupont odmówiła uiszczenia należności za niego.
Gaby nie zdołała uwolnić się z ramion silnego mężczyzny, natomiast krzykiem przywołała babcię. Dwóch uczestników przyjęcia, szofer i ochroniarz madame, wyłamało zamek w drzwiach i uratowało ledwie odzianą nastolatkę przed dalszym molestowaniem z rąk znajomych jej dziadka. Jeden z mężczyzn akurat robił zdjęcia telefonom, gdy madame Dupont weszła do pomieszczenia i zobaczyła, co zrobiono jej jedynej wnuczce. Fotografie załączono w pozwie jako dowód. Zagraniczny biznesmen dorobił się obrażeń, zanim wraz z kolegami zdołał uciec tuż przed przybyciem policji. Odpowiedzialność za tę napaść miał ponieść dziadek Gaby.
Dziewczynę przewieziono do szpitala, a jej dziadka do aresztu. Nazajutrz babcia złożyła pozew rozwodowy i zostawiła niemoralnego męża bez grosza przy duszy. Bardzo go to wkurzyło. Mężczyzna, który próbował wykorzystać Gaby, był niestety zagranicznym dyplomatą i uniknął zarzutów, zasłaniając się immunitetem. Trzech jego przyjaciół rozpłynęło się jak dym w powietrzu. Babcia Gaby się wściekła, bo jej prawnika zmuszono do wycofania pozwu przeciwko dyplomacie. Z kolei dziadek Gaby trafił do aresztu, a potem został skazany. Zaprzyjaźniony i dość podejrzany sędzia zastosował nadzwyczajne złagodzenie kary i zarządził wcześniejsze zwolnienie z jej odbywania. Wspólny znajomy powiedział niedawno madame, że Charles Dupont, któremu odebrano prawo wykonywania zawodu, będzie się starał o wznowienie postępowania w jego sprawie z uwagi na nowy dowód, by odzyskać uprawnienia. Znajomy nie wiedział jednak, o jaki dowód chodzi. Mimo to babcia Gaby wpadła w panikę.
Dziadek trafił do aresztu i zostawił na lodzie Roberta Matthewsa, bratanka, z którym robił interesy, a ten stwierdził, że nieruchomość, którą cioteczna babcia zapisała Gaby, powinna należeć do niego, czego zamierzał dowieść w sądzie. Ta nieruchomość stanowiła dla Gaby jedyne źródło utrzymania. Cóż, babcia oczywiście nigdy nie dopuściłaby do tego, by wnuczka przymierała głodem. Sęk w tym, że oddała nieruchomość w dzierżawę wielkiej korporacji prowadzącej działalność rolniczą. Grunty generowały gigantyczne zyski, dzięki czemu Gaby stała się bogaczką.
Dlatego dziadek i kuzyn grozili dziewczynie i jej babci. Madame Dupont tak bardzo obawiała się o bezpieczeństwo wnuczki, że zatrudniła nawet nowego ochroniarza, dawnego najemnika Tannera Everetta, i poleciła mu strzec wyłącznie Gaby. Dziewczyna nalegała zaś, by ochroniarz nie rzucał się w oczy, zwłaszcza gdy szła do prawnika. Dość już miała problemów. Ochroniarz zgodził się nie zwracać na siebie uwagi, choć zrobił to z uśmieszkiem, przez który Gaby miała ochotę go uderzyć.
Nigdy nie lubiła dziadka. Jego obsesja na punkcie dóbr materialnych przyprawiała ją o mdłości. Natomiast darzyła uczuciem babcię, Melissandrę Lafitte Dupont, która choć pochodziła z francuskiej arystokracji, od dziecka mieszkała w Chicago. Kraj przodków odwiedzała tylko w porze zbioru winogron. Zatrzymywała się wtedy w swojej nieruchomości przypominającej pałac z winnicą, bo wina z winiarni Dupont sprzedawano na cały świat. Gaby zamieszkała z babcią po tym, jak jej żądni przygód rodzice Jean i Nicole Dupont zginęli na wykopaliskach w Afryce, gdy miała trzynaście lat. Od zawsze kochała babcię, z kolei za dziadkiem nie przepadała, a obecnie obawiała się go jeszcze bardziej. Domagał się wznowienia postępowania w swojej sprawie, podnosząc, że dopuszczono w niej dowód sfabrykowany tak, by doprowadzić do jego skazania. Miał obrońcę, mało znaczącego świeżaka w branży, czyli takiego, który niewiele sobie liczył za usługi. Wieść niosła, że kolejny raz zamierzał zwrócić się do kancelarii Nicolasa Chandlera, który był najlepszym w mieście prawnikiem specjalizującym się w prawie karnym. Dlatego Gaby mogła wiele stracić, jeśli adwokat zgodzi się reprezentować jej dziadka. Ze słyszenia wiedziała, że ten mężczyzna nie da się podejść. Był nieprzekupny, arogancki i niczego się nie bał, dlatego Gaby zamierzała delikatnie z nim porozmawiać. Być może uda jej się – ofierze potencjalnego klienta – przemówić mu do rozsądku.
Gaby nacisnęła dzwonek i czekała. Liczyła, że zdoła porozmawiać z panem Chandlerem o udziale jego kancelarii w sprawie jej dziadka. Udała się więc do mieszkania prawnika, by porozmawiać z nim na osobności. Po dłuższej chwili ktoś otworzył.
Na progu stanęła mniej więcej piętnastoletnia dziewczyna ubrana w krótką spódnicę i obcisłą bluzkę. Miała fioletowe włosy postawione na żel, mnóstwo kolczyków i rzęsy pociągnięte za dużą ilością tuszu. Strzeliła balonem z gumy do żucia i wbiła wzrok w Gaby.
– Czego? – zapytała bezczelnie. Przyjrzała się z pogardą szaremu spodnium Gaby, różowemu podkoszulkowi i twarzy bez śladu makijażu okolonej upiętymi wysoko gęstymi brązowymi włosami z rudymi pasemkami.
Bladoniebieskie oczy Gaby zabłyszczały.
– O rety. Myślałam, że mieszka tu prawnik – powiedziała. – Czy to agencja? No wiesz… towarzyska? – Sama również skwitowała ubiór dziewczyny wymownym spojrzeniem.
Młodej kobiecie oczy niemal wyszły z orbit.
– Kto to, Jackie? – zawołał ktoś niskim głosem.
– Nie mam pojęcia! – odpowiedziała dziewczyna tonem ociekającym sarkazmem. – Roznosicielka gazet czy coś.
– Pudło. Nie czytuję gazet takiego rodzaju – odrzekła kulturalnie Gaby.
Dziewczyna niemal się zapowietrzyła. Po chwili stanął przy niej wysoki, krzepki mężczyzna. Wyglądał jak zapaśnik. Miał falowane czarne włosy nieco poprzetykane siwizną, lwie rysy, głęboko osadzone ciemne oczy i seksowne usta jak spod dłuta rzeźbiarza. Ubrany był w eleganckie spodnie i beżową koszulę od projektanta, podkreślającą jego oliwkową karnację.
– Spóźniłaś się – rzucił oschle, spoglądając na zegarek. – Jasno powiedziałem agencji, że masz być nie później niż o trzynastej. – Spiorunował ją wzrokiem. – Zależy ci na tej pracy czy nie?
Odjęło jej mowę. Przyszła, by porozmawiać z nim o delikatnej sprawie, a on najwyraźniej proponuje jej pracę. Serce Gaby podskoczyło, gdy uzmysłowiła sobie, że niespodziewanie trafiła jej się szansa.
– Myślałam, że mam być o wpół do czternastej – improwizowała.
– O trzynastej – rzucił lakonicznie.
Niemal wydała zduszony okrzyk.
– Jest pan bardzo niegrzeczny – powiedziała.
Uniósł brwi.
– A panią krok dzieli od bezrobocia – odparował. – Potrzebuję osoby, która ponownie uporządkuje i skataloguje moją biblioteczkę – powiedział, piorunując wściekłym wzrokiem młodą dziewczynę.
– Ja tylko przewróciłam regał czy dwa – wymamrotała nastolatka.
– Celowo i z czyjąś pomocą. – Odetchnął. – To jak? – rzucił do Gaby. – Podejmie się pani tego zadania?
Ukończyła studia antropologiczne, ale przecież uporządkowania zbiorów można się podjąć bez wykształcenia kierunkowego.
– Oczywiście – powiedziała pewnym siebie tonem. – Mam też dyplom z bibliotekoznawstwa. – Trochę minęła się z prawdą, bo nie sądziła, by chciał dokładnie sprawdzić jej kwalifikacje.
Przyglądał jej się chwilę badawczo, przy czym jasno okazał brak zainteresowania, a następnie otworzył szerzej drzwi.
– Ma pani referencje?
– Tak – odpowiedziała.
Podziękowała w duchu opatrzności. Naprawdę znajdowały się w jej torebce, gdyż wcześniej miała w miejscowym muzeum rozmowę o pracę, której nie otrzymała. Sporo zarabiała na dzierżawie zapisanej jej nieruchomości, którą kuzyn Robert Matthews chciał jej odebrać poprzez podważenie testamentu babci ciotecznej. Mimo to pragnęła robić coś pożytecznego, zamiast całymi dniami zbijać bąki w luksusowym mieszkaniu, bo to gwarantowało bilet w jedną stronę do wariatkowa.
– Nie zatrudniaj jej, wujku – powiedziała wkurzona dziewczyna. – Jest niegrzeczna!
– I kto to mówi – odcięła się Gaby. – Mnie przynajmniej nie grozi wstrząs septyczny od mnóstwa kolczyków i tego kolorowego tatuażu na ręce. Jak w ogóle udaje ci się wydmuchać nos, skoro masz w nim ten kolczyk? – dodała. – I jakim cudem jesteś w stanie zjeść zupę?
– Jeszcze słowo! – zagroziła dziewczyna.
– Idź do siebie, Jackie – polecił oschle. – W tej chwili. – Nie uniósł głosu, mimo to odezwał się z taką mocą, że mógłby zatrzymać tonem tłum wściekłych ludzi.
Tym samym zdradziłby Gaby, jaki wykonuje zawód, gdyby już tego nie wiedziała. Prowadził w Chicago słynną na cały kraj i prestiżową kancelarię Chandler, Morse i Souillard. Zrobiło się o nim głośno, ponieważ występował w sądzie w imieniu sławnych osób.
– Pan Chandler? – odezwała się grzecznie.
Pokiwał głową.
– A pani to?
– Gaby Dupont – powiedziała i uśmiechnęła się kulturalnie.
Na pewno nie skojarzy jej nazwiska. Przecież nosi je mnóstwo osób. Nie musiała doszukiwać się problemów na siłę, by się później nimi przejmować.
Przechylił głowę.
– Dlaczego chciałaby pani dostać tę pracę?
– Bo przymieram głodem? – odpowiedziała z nadzieją.
Oczy mu lekko zamigotały.
– Zapraszam.
Poprowadził ją do biblioteki. Mieszkanie było wielkie, zastawione gustownymi ciemnymi meblami w stylu śródziemnomorskim i ozdobione beżowymi oraz kremowymi zasłonami i dywanami. Podłogę w bibliotece wyścielono dywanem perskim w kolorze burgundu. W pomieszczeniu stało dębowe biurko, a przy trzech ścianach ustawiono regały sięgające od podłogi po sufit. Na ziemi leżały stosy książek oraz pełne ich pudełka i kartony.
– Dopiero się wprowadziłem – powiedział na usprawiedliwienie bałaganu. – Brakuje mi czasu i cierpliwości na skatalogowanie i ustawienie zbiorów, a asystentka, którą zatrudniłem, zdecydowała się wrócić na studia i poznać tajniki architektury, więc mnie porzuciła – dodał szorstko.
– Stąd oferta pracy – wywnioskowała.
– W rzeczy samej. Proszę przełożyć książki na podłogę i usiąść. – Wskazał na zachwycający, kosztowny, ręcznie wykonany i obity skórą w kolorze burgundu fotel przy biurku.
Przełożyła książki, po czym usiadła.
– Kwalifikacje? – zapytał.
Podała mu kartkę, na której opisała swoje wykształcenie i zainteresowania.
Posłał jej zaciekawione spojrzenie.
– Mężatka?
– Nie.
– Zaręczona? W związku? Mieszkasz z kimś?
Oczy niemal wyszły jej z orbit.
– Uważam, że to nie pana sprawa, panie Chandler. To rozmowa o pracę, a nie przesłuchanie.
Spojrzał na nią z anielską cierpliwością.
– Chcę wiedzieć, czy coś przeszkodzi ci w pracy – odparł. – Proszę pokazać mi referencje.
– Oj, przepraszam. Zapomniałam. – Podała mu kolejną kartkę. – I nie, nie jestem w żadnym związku. Na tę chwilę. – Uśmiechnęła się słodko.
Nie zwrócił uwagi na uśmiech, spojrzał za to na kartkę. Uniósł brwi i przeniósł wzrok na Gaby.
– Referencje od rzymskokatolickiego kardynała, komisarza policji, dwóch pielęgniarek, właściciela kawiarni i Strażnika Teksasu? – zapytał z niedowierzaniem.
– Babcia pochodzi z Jacobsville w Teksasie – wyjaśniła. – Colter Banks, ten Strażnik Teksasu, jest mężem mojej dalekiej kuzynki.
– A pozostali?
– To osoby, które znają mnie z kawiarni. – Uśmiechnęła się skromnie. – Policjant chętnie by się ze mną umówił. Właściciel kawiarni…
– Też chciałby się z tobą umówić – zgadł. Spojrzał na nią w taki sposób, jakby za nic w świecie nie mógł pojąć, dlaczego ktokolwiek chciałby zaprosić ją na randkę. Było to dość obraźliwe.
– Mam ukryte zalety – powiedziała, tłumiąc śmiech.
– Najwyraźniej – rzucił oschle. Spojrzał ponownie na kartkę. – A kardynał? – Spiorunował ją wzrokiem. – Nie mów, że on też chce się z tobą umówić.
– Oczywiście, że nie. To przyjaciel babci.
Wciągnął ze świstem powietrze. Nie spodobał mu się jej komentarz na temat mężczyzn, którzy chcieli się z nią umówić. Przyjrzał jej się z uwagą. Był niebotycznie bogaty. Miał swój własny majątek oraz spory spadek po wujku.
– Ubiegasz się o tę pracę tylko dlatego, że jestem singlem? – zapytał bez owijania w bawełnę.
Tym razem to ona uniosła wysoko brwi.
– Panie… – opuściła wzrok na kartkę, którą trzymała – panie Chandler – ciągnęła – bynajmniej nie gustuję w mężczyznach po czterdziestce!
Poczuł się obrażony, aż oczy niemal wyszły mu z orbit.
– Nie mam ponad czterdziestu lat!
– O rety. Proszę mi wybaczyć pomyłkę – powiedziała, z trudem tłumiąc śmiech. – Szczerze mówiąc, wygląda pan bardzo młodo jak na mężczyznę po pięćdziesiątce!
Mocno zacisnął usta.
Ona wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Cóż, poradziłaś sobie z Jackie, a to duża zaleta. Młoda doprowadza mnie do szału. Jej matka pojechała do Europy z najnowszym chłopakiem i zapewne wróci dopiero, gdy Jackie dorośnie, będzie brała ślub albo skończy w więzieniu.
Roześmiała się, a Chandler pokręcił głową.
– Masz odpowiednie kwalifikacje. – Zmrużył oczy. – Nic cię nie łączy z żadnym zagranicznym wywiadem?
– Nie, chyba że wstąpiłam do niego we śnie – zapewniła. – Naprawdę jestem tylko zwyczajną dziewczyną, która szuka pracy.
– Jakiej pracy? – dociekał z chłodnym uśmiechem. – Nie masz żadnego doświadczenia. Ile masz lat?
– Dwadzieścia cztery. Po ukończeniu studiów pracowałam jako sekretarka babci – przypomniała sobie naprędce.
– Ale nie udzieliła ci referencji.
– Przecież nie poproszę o nie rodziny – odpowiedziała.
– Ależ poprosiłaś. Tego Strażnika Teksasu.
– Ach, tak. Jego. – Westchnęła. – Mąż dalekiej krewnej jest mniej skory do kłamstwa w czyimś imieniu niż najbliższa rodzina, prawda?
Zaśmiał się.
– Poddaję się. Dobrze. Zatrudnię cię na kilkutygodniowy okres próbny. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Możesz zacząć od skatalogowania zbiorów. Czy potrafisz stenografować, odbierać telefon i umawiać spotkania?
– Ależ oczywiście – powiedziała z wahaniem.
– W takim razie to też będzie się mieściło w zakresie twoich obowiązków. Możesz pracować jako moja asystentka administracyjna. Interes kwitnie, dlatego coraz częściej pracuję po godzinach w domu. Potrzebuję zatem kogoś do pomocy. Dasz sobie radę?
– Tak – odpowiedziała bez wahania.
Przecież takie same zadania wykonywała dla grand-mère, tylko nie otrzymywała za to wynagrodzenia. On natomiast zaproponował nieco zaskakującą pensję. Znacznie wyższą, niż można było się spodziewać na takim stanowisku. Zdziwienie odmalowało się na jej twarzy.
– Wspomniałem, że zamieszkasz u mnie?
O rety. To komplikowało sprawy. Ale też stanowiło wielkie udogodnienie. Dzięki temu dziadek nie będzie wiedział, gdzie jej szukać. Nie będzie tego wiedział też kuzyn, który starał się nakłonić ją do zrzeczenia się kosztownej nieruchomości, która według niego należała się zgodnie z prawem właśnie jemu, mimo że babcia cioteczna w testamencie wyraźnie zapisała ją Gaby. Uważała, że kuzyn jest niezrównoważony. Podobno zastraszał swoją matkę, aż ta zaczęła go unikać. Podejrzewała, że ją również niepokoiły powiązania syna z działającą w Chicago organizacją przestępczą zwaną nieformalnie Ekipą.
– Nie, ale to żaden problem – powiedziała po dłuższej chwili. – Czy będę dzielić pokój z gotką? – dopytała, unosząc brwi.
Zaśmiał się cicho.
– Nie. Przydzielę ci oddzielny pokój. I nie mów tak do niej, proszę. Mam w mieszkaniu wiele kruchych rzeczy, za którymi przepadam, i nie chcę, by je potłukła.
– Powściągnę się – obiecała.
Wstał.
– Będzie co najmniej ciekawie – powiedział. – Możesz zacząć w poniedziałek?
Był piątek. Musiała więc pozałatwiać sprawy przez weekend. Miała mieszkanie na własność, toteż przynajmniej nie wyrzuci pieniędzy w błoto, bo nie płaci czynszu.
– Stawię się z samego rana – obiecała.
– Do kancelarii wychodzę o ósmej. Dobrze zrobisz, jeśli przyjdziesz wcześniej. W przeciwnym razie nikt ci nie otworzy – wyjaśnił i zacisnął usta.
Zrozumiała przekaz. Gotka zapewne nie wpuści nowej pracownicy. Zaśmiała się.
– Dobrze. Będę przed ósmą.
– Masz jakichś krewnych oprócz babci? – zapytał z zainteresowaniem.
Spoważniała.
– Nie – ucięła krótko.
Zaciekawiła go jej mina, ale na razie nie dociekał. Przyjdzie jeszcze na to czas, jeśli będzie miał ochotę ją wypytać. Na razie zależało mu tylko na tym, by ją zatrudnić. Nie obchodziło go jej życie prywatne.
– W takim razie widzimy się w poniedziałek. Miłego dnia.
Odprowadził ją do wyjścia.
Przekładała na korytarzu rzeczy w torbie, by zrobić w niej miejsce na dokumenty, gdy usłyszała zza drzwi płaczliwy dziewczęcy krzyk:
– Będzie tu pracować?! O nie!
Gaby uśmiechnęła się pod nosem, idąc do windy.