Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Miłość nie wybiera / Rywal czy kochanek?
Zajrzyj do książki

Miłość nie wybiera / Rywal czy kochanek?

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-8440-0
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyThe Billionaire’s Cinderella HousekeeperOne Hot New York Night
Data premiery2022-07-13
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Miłość nie wybiera

Ruby zatrudnia się jako gospodyni domowa u znanego w Australii producenta programów telewizyjnych Sebastiana Marshalla. Zostaje uprzedzona, że Sebastian jest w żałobie po śmierci żony, dlatego Ruby powinna być jak najbardziej niewidzialna. Zaczyna pracę, gdy Marshall przebywa służbowo w Europie. Ponieważ wróci dopiero następnego dnia, Ruby pozwala sobie skorzystać z basenu. Gdy wychodzi z wody w bikini, w domu niespodziewanie zjawia się Sebastian, zupełnie nieprzygotowany na widok młodej i pięknej kobiety…

Fragment książki

– Szuka pani pracy stałej gosposi?
Ruby wyczuła sceptycyzm w głosie Barbary, właścicielki agencji pracy dla pomocy domowych. Znała ten ton, bo słyszała go już w kilku poprzednich agencjach. Wystarczyło jedno spojrzenie na Ruby i jej bardziej niż skromny życiorys zawodowy. „Niestety nie mamy nic odpowiedniego” – to zdanie wciąż dźwięczało jej w uszach.
– Tak – odpowiedziała z rezygnacją w głosie, wiedząc, że znów spotka się z odmową.
Miała pustkę w głowie. Jeśli nie znajdzie niczego, będzie musiała zamieszkać u swoich braci Olivera lub Liama. Kochała obu, ale nie chciała sprawiać im kłopotu. Ich mieszkania były zresztą zbyt małe. Obaj mieszkali też ze swoimi partnerkami. Młode kobiety, Rachel i Lara, potrzebowały prywatności, a Ruby rozumiała je aż za dobrze.
– Proszę zrozumieć – właścicielka siliła się na uprzejmość. – Moja agencja niezbyt często oferuję pracę ze stałym pobytem. Specjalizujemy się w ofertach pracy na dochodne. Moje główne klientki to kobiety zamężne pragnące podreperować budżet rodzinny w czasie, gdy ich dzieci są w szkole.
– Rozumiem…
W bezbarwnym głosie Ruby brzmiała rezygnacja. Wróciła do Sydney, by na nowo wyjść na prostą, ale być może popełniła błąd…
Kolejny…
Już miała wychodzić, gdy na biurku właścicielki agencji zadzwonił telefon. Kobieta szybko podniosła słuchawkę.
Do Ruby nie docierały nawet strzępy rozmowy. Siedziała zatopiona w myślach. Co dalej? Była zbyt naiwna. Bóg jeden wie, czy ktoś taki jak ona znajdzie w tym mieście pracę gosposi. Właścicielka tylko potakiwała rozmówcy, jednocześnie sprawdzając monitor swojego laptopa.
Ruby nie chciała wracać do swojego dawnego koczowniczego trybu życia. Przez pięć lat dobrze jej służył, dając czas, którego potrzebowała wtedy jak kania dżdżu. Ale gdy niedawno skończyła trzydziestkę, przyszedł moment refleksji. W Ruby zrodziła się tęsknota za czymś stałym. Pragnienie robienia w życiu czegoś wartościowego.
Jason nie był jedynym mężczyzną, który zraził ją do płci przeciwnej. Ziarno nieufności zasiał już jej ojciec, gdy miała zaledwie dziewiętnaście lat. Tuż potem postawa jej pierwszego chłopaka Baileya tylko pogłębiła negatywne uczucia Ruby do mężczyzn. Z takim bagażem doświadczeń mogła dojść wyłącznie do jednego wniosku – musi polegać na sobie.
I na nikim innym.
Nieudane romanse z oboma mężczyznami przyspieszyły decyzję o celibacie, który szybko bardzo polubiła. Cieszył ją smak wolności i zupełny brak komplikacji uczuciowych, jakie towarzyszą związkowi i seksowi. Ku swojemu zdziwieniu nie tęskniła ani za jednym, ani za drugim. Ani trochę!
Pracując i podróżując po północnej Australii, spotykała wielu rozbitków życiowych, których losy potoczyłyby się może inaczej, gdyby ktoś w porę podał im pomocną dłoń. Widziała morze ludzkiego nieszczęścia. Postanowiła więc zostać pracownikiem socjalnym. Pomagać ludziom. Do tego potrzebne są jednak studia.
Dlatego wróciła do Sydney i postanowiła znaleźć pracę gosposi. Nie było to jej wymarzone zajęcie, ale miało sporo plusów. Nie będzie musiała płacić horrendalnych pieniędzy za wynajem mieszkania. Trochę zaoszczędzi, a wolny czas poświęci na kursy online przygotowujące do studiów na wydziale nauk społecznych. Oczyma wyobraźni już widziała siebie za pięć lat z dyplomem magistra. Była inteligentna i wiedziała, że jeśli się przyłoży, to osiągnie każdy wymarzony cel.
Plan miał tylko jedną wielką wadę. Propozycji pracy było mnóstwo. Ruby podejrzewała, że odmowy wynikają głównie z jej braku doświadczenia. Zastanowiło ją jednak, że w jednym z biur od razu powiedziano jej, że jest zbyt… seksowna.
W ostatnich latach raz czy dwa słyszała już taką opinię. Bóg wie dlaczego. Tak. Była zgrabna, ale nie była nawet ładna. Ruby przypomniała sobie czasy, gdy była nastolatką, i ze smutkiem pokiwała głową. Nikt nie powiedziałby wtedy, że jest seksowna. Żaden chłopak w szkole nawet na nią nie spojrzał. Nie zaprosił na randkę czy do kina. Dlaczego? Bo była pulchniutką dziewczyną z aparatem na zębach. Bez typowej dla okresu dojrzewania wiary w siebie. Z najwyższym trudem zdobyła się wtedy na odwagę, by zgłosić się do pracy w miejscowym fast foodzie. Ale od tego czasu nabrała wiary w siebie. Nie z powodu wyglądu. Smuciło ją, że ludzie nie widzą, kim jest w środku i czym naprawdę żyje.
Nie można oceniać ludzi po wyglądzie.
Czekając, aż Barbara skończy rozmowę, Ruby podjęła decyzję – zanim zdobędzie pracę kelnerki czy barmanki, gdzie seksowny wygląd jest atutem, zamieszka jednak kątem u jednego z braci. Nie była to wymarzona praca gosposi, ale lepsza niż żadna. Nie można mieć wszystkiego.
– Rozumiem, panie Marshall… – dobiegł ją głos właścicielki agencji. – Nie na stałe… Tylko dopóki nie wróci pańska gosposia. Georgia… Chwileczkę… Mam tu dziewczynę, która może panu odpowiadać. Ma świetne referencje…
Ruby z nadzieją w oczach uniosła głowę. Była uczciwą pracownicą. Jej pracodawcy zawsze żałowali, gdy odchodziła z pracy.
– Właśnie jest u mnie… – Barbara kontynuowała rozmowę przez telefon. – Chce pan z nią porozmawiać? Świetnie. Ma na imię Ruby.
– Słucham – powiedziała niepewnym głosem Ruby, gdy drżącą ręką brała słuchawkę.
Zwykle trzymała nerwy na wodzy, ale tym razem opanowywała je z trudem. Zależało jej na pracy gosposi. Nawet na dochodne. Mogłaby umieścić w życiorysie zawodowym kolejne doświadczenia.
– Cześć, Ruby. Jestem Sebastian – usłyszała w słuchawce głęboki i niezwykle męski głos. – Przejdźmy do rzeczy. Pracowałaś już jako gosposia?
Miała zaprzeczyć, gdy nagle przyszło jej na myśl coś, o czym przedtem zupełnie zapomniała.
– Nie zawodowo – odparła. – Ale przez siedem lat, od osiemnastego do dwudziestego piątego roku życia prowadziłam dom rodzinny. Moja matka ciężko wtedy chorowała… – dodała w pośpiechu, jakby z obawy, że rozmówca jej przerwie.
Pominęła, że matka zmarła na raka jajnika rok po tym, jak Ruby skończyła liceum. Ojciec, którego kochała, zostawił ją samą z dwoma młodszymi braćmi na głowie. Chłopcy byli kompletnie załamani. Tylko dzięki niej pokończyli szkoły i studia. Zakłamany drań zostawił całą trojkę dwa miesiące po pogrzebie i zamieszkał z bogatą kochanką w jej bajecznie urządzonym penthausie. Prawda, zostawił im dom i płacił rachunki, ale los dzieci zupełnie go nie interesował.
– Gotowałam i sprzątałam… Dbałam o cały dom… – powiedziała spokojniejszym głosem.
– Matka musiała być z ciebie dumna. Jest już zdrowa?
Ruby zdusiła w sobie smutek, który zawsze ją nachodził, gdy wracało do niej wspomnienie kochanej i dzielnej matki.
– Nie… – odparła, zaciskając zęby, by się nie rozpłakać. – Umarła na raka…
– Cholerne choróbsko – mruknął Marshall i zamilkł na chwilę. – Współczuję. Moja żona też na to zmarła… Ale nie ma o czym mówić – dodał szorstkim głosem, jakby chciał ubiec wyrazy współczucia ze strony Ruby. – Wspomnienia tylko nas zabijają. Ile masz lat, Ruby? – spytał, szybko zmieniając temat.
– Trzydzieści.
– Co robiłaś po jej śmierci?
Marshall myślał pewnie, że jej matka zmarła całkiem niedawno, a nie dziesięć lat temu. Ruby nie chciała wyprowadzać go z błędu. Musiałaby odpowiadać na niezręczne pytania. Nie znosiła rozmów o tym okresie swojego życia. Ten ból był tylko jej bólem. Nikomu nic do tego.
– Latami, nawet już w liceum, pracowałam w branży hotelarskiej. Na pół etatu. Gdy pojawiła się okazja, by wreszcie zająć się sobą, zostawiłam hotelarstwo i ruszyłam w podróż po Nowej Południowej Walii. Piękny stan. Dorabiałam w klubach i kurortach. Robiłam mnóstwo rzeczy. Byłam barmanką, kelnerką i recepcjonistką. Zmęczyło mnie jednak takie życie, więc wróciłam do Sydney. Szukam odpowiedniej pracy i chcę studiować nauki społeczne.
– Godne pochwały. Jesteś bardzo sympatyczną kobietą, Ruby. Agencja ma świetną reputację. Nigdy się na niej nie zawiodłem. Dlatego jestem pewien, że się dogadamy. Problem w tym, że jestem teraz w Londynie. Wracam za tydzień. Nie chcę jednak, by mój dom stał pusty. W Sydney mieszka moja siostra, Gloria. Zadzwonię do niej i umówię was na jutro rano. Ma klucze i pokaże ci dom. Jeśli chcesz tę pracę, umowa stoi.
Czy chce? Ruby nie mogła ukryć radości. Marshall również wydał jej się sympatycznym mężczyzną.
– Oczywiście, że chcę. Nie zawiedzie się pan na mnie – niemal krzyknęła do słuchawki.
– To cieszę się. Daj mi Barbarę. Podam jej numer siostry.
Oboje rozmawiali jeszcze kilka minut. W końcu właścicielka agencji odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do Ruby.
– Masz szczęście. Pan Marshall to nikt inny, jak Sebastian Marshall, szef Harvest Productions, która wyprodukowała kilka znakomitych telewizyjnych programów rozrywkowych i znaną w całej Australii operę mydlaną „Elizabeth Street”. Ale perłą w ich koronie jest show „Battle at the Bar”, który pobił wszystkie rekordy oglądalności.
– Wiem, jest bardzo popularny – przytaknęła Ruby.
Widziała go tylko raz, ale wiele o nim słyszała i zawsze sobie obiecywała, że obejrzy więcej odcinków. Bohaterem był prawnik Cesar Battle, który broni ludzi w beznadziejnych przypadkach i najczęściej wygrywa. Typ samotnika. Tajemniczy mężczyzna, który ciężko pracuje i twardo gra na sali sądowej. Otaczała go aura kryształowej uczciwości, która zjednała mu miliony widzów. Program zdobył liczne nagrody. Najwięcej – sam, uwielbiany zwłaszcza przez kobiecą widownię, niezwykle przystojny bohater.
– Przykro mi, że praca u Marshalla jest tylko czasowa, ale lepsze to niż nic – ze współczuciem w głosie powiedziała Barbara.
– O wiele! – odparła Ruby z miną, jakby znalazła się właśnie w siódmym niebie.
– To też niezbyt ciężka robota. Marshall to bezdzietny wdowiec – dodała właścicielka agencji.
– Ach… tak. Ile ma lat? – zapytała Ruby.
Z tonu jego głosu nie mogła nawet w przybliżeniu określić wieku Marshalla. Ale wdowiec to zwykle ktoś starszy.
– Z informacji w sieci wynika, że czterdzieści – odparła Barbara.
– Boże! Taki młody? – W głosie Ruby brzmiało niedowierzanie.
Pomyślała o ojcu. Miał właśnie czterdziestkę, gdy zaczął romansować ze swoją dzisiejszą partnerką. Słyszała, że to niebezpieczny wiek dla mężczyzny.
Myśl o ojcu zawsze wzbudzała w niej złość i gniew. Do mężczyzn podchodziła ostrożnie. Nawet cynicznie.
– Obowiązuje mnie odpowiedni strój w pracy? Uniform?
– Nie. Nasze klientki ubierają się, jak lubią – odparła Barbara. – Ale gdy chodzi o ciebie… – na chwilę zawiesiła głos i spojrzała na Ruby porozumiewawczym wzrokiem – radziłabym styl konserwatywny. Profesjonalny…
– Świetna rada – odparła Ruby. – Wezmę ją sobie do serca.
– Mądra z ciebie dziewczyna. Zadzwonię do siostry Marshalla i umówię was na rano w jego domu.

Ruby przyjechała wcześniej. Nie chciała się spóźnić, ale też chciała bez pośpiechu obejrzeć dom i otoczenie. Była pewna, że znany producent mieszka w okazałej i bogatej rezydencji. Takiej samej, jak większość eleganckich posiadłości w Mosman – ekskluzywnej dzielnicy Sydney.
Miała rację. Widok willi Marshalla zapierał dech w piersiach.
Ruby wysiadła z auta i przez dłuższą chwilę stała oczarowana widokiem. Biała rezydencja miała dwa piętra. Architekturą przypominała stare georgiańskie posiadłości angielskich arystokratów.
Nie była aż tak rozległa, ale jej idealnie zgrana z rozmiarem symetria stanowiła ucztę dla oka. Główny, otoczony bluszczem portyk miał umieszczone po obu stronach duże i całkowicie przeszklone drzwi. Na górze w idealnym pionie nad nimi architekt umieścił wielkie okna. Przedni ogród wyglądał jak miniatura ogrodu Wersalu. Starannie przycięte żywopłoty i żwirowane alejki. Całości dopełniały zabytkowe kamienne donice z kwiatami i oczka wodne. Posiadłość otaczał zwieńczony drewnem mocny mur z białego betonu. Ruby podeszła do drewnianej i chronionej kamerami bramy z ciężkiego drewna. Przez szpary dostrzegła wyłożoną marmurowymi płytami szeroką aleję.
W głowie Ruby zaświtała myśl, czy nie bierze zbyt dużo na swoje barki. Szybko jednak ją odrzuciła. Jasne, że da radę! Była bardzo zaradną kobietą. Spartaczy robotę, to ją wyrzucą. Wielkie halo. Na tym świat się nie kończy.
Nie podda się nerwówce, przed którą zawsze ostrzegała ją matka.
Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie matki. Do samej śmierci otaczała córkę aurą swojego wspaniałego charakteru. Uwielbiała czytać i bawić się grami słownymi. Dorastając samotnie, była nieśmiałą i lękliwą dziewczyną. Kiedyś wyznała Ruby, że dlatego robiła wszystko, by córka wyrosła na kobietę pewną siebie i niezależną. Po wielu nauczkach, jakich nie szczędziło jej życie, Ruby taka właśnie się stała.
Ze wspomnień wyrwał ją pisk opon eleganckiego kabrioletu porsche parkującego tuż obok jej rozklekotanego, ale nienagannie czystego forda. Auto może być stare, ale nie brudne. Ruby była inteligentną kobietą. Wiedziała, że liczy się pierwsze wrażenie.
Siostra Marshalla wysiadła z samochodu i uśmiechnęła się na powitanie. Ruby w myślach dziękowała Barbarze za wczorajszą radę. Założyła elegancką czarną sukienkę o linii trapezu, białą koszulę i czarne czółenka. Włosy upięła w kok.
– Ruby? – usłyszała miły kobiecy głos.
– Gloria Chalmers? – spytała.
– Tak, ale mów mi po imieniu.
Siostra Marshalla była smukłą i wytworną blondynką po czterdziestce. Może nawet starszą, ale zadbaną w każdym calu.
Pieniądze pomagają kobiecie dłużej wyglądać młodo, pomyślała Ruby.
– Jak ci się podoba dom? – spytała Gloria.
– Wspaniały – odparła Ruby z nieskrywanym zachwytem.
– Wejdźmy do środka – uśmiechnęła się Gloria.

Już w nocy Ruby postanowiła zajrzeć do internetu i dowiedzieć się czegoś więcej o Marshallu. Spodziewała się mnóstwa informacji i plotek z tabloidów. Był przecież znanym w całej Australii producentem. Ku swojemu zaskoczeniu natrafiła jednak tylko na jedną czy dwie fotografie.
Podobne zaskoczenie przeżywała teraz, gdy weszły z Glorią do domu. W rezydencji nie było ani jednego zdjęcia Marshalla, jego żony czy rodziny. Ludzie kochają trzymać oprawione w ozdobne ramki zdjęcia rodzin czy bliskich osób.
Tutaj gzymsy kominków i półki świeciły pustkami.
Właściciel nie chciał zapewne pamiętać o swoim małżeństwie i zmarłej żonie. Wspomnienia sprawiały mu ból? Ruby uwielbiała przeglądać zdjęcia matki w swoim telefonie komórkowym. Zrobiła sobie nawet na lewym nadgarstku tatuaż – serce z wpisanymi weń datami urodzin i śmierci matki.
Gdy kogoś kochasz, pragniesz o nim pamiętać.
Marshall stanowił dla Ruby zagadkę.
Miała nadzieję, że rozwiązać ją pomoże jej dotychczasowa gosposia Georgia, do której miała później zadzwonić. Rozmowa z człowiekiem daje o niebo więcej niż surfowanie w sieci.
Jak dotąd wszystko szło po myśli Ruby. Gloria ją polubiła. Dom był jak z bajki. Ruby znalazła pracę marzeń.
Oczywiście zadowolenie z pracy gosposi zależy przede wszystkim od charakteru właściciela. Ruby wierzyła, że Marshall jest tak samo miły, jak jego niski męski głos, który słyszała przez telefon. Że nie jest typem aroganckiego milionera, jakich spotykała, pracując w różnych miejscach. Bogactwo nie zawsze wydobywa to co najlepsze w mężczyźnie.
Zapamiętała radę Barbary i obiecała sobie dbać o konserwatywny wygląd. Nie był to może jej zwykły styl, jednak w życiu trzeba czasem coś poświęcić…
Ruby była inteligentną kobietą. Nie obawiała się Marshalla, ale dmuchała na zimne. Nie wiedziała, że los szykuje jej niespodziankę i że pierwsze spotkanie okaże się dla niej bardzo kłopotliwe.

Gdy Sebastian wyszedł z terminala lotniska w Sydney, w twarz uderzyła go fala parnego gorąca. Po dwóch tygodniach spędzonych w zimowej Anglii jego ciało odwykło od upału i wilgotności powietrza.
Podirytowany szybkim krokiem udał się na postój taksówek.
Pobyt w Londynie mile połechtał jego męskie ego. Szefowie wielkich wytwórni nie szczędzili sił i pieniędzy, żeby tylko skusić go do zgody na współpracę na ich warunkach. Wożono go luksusowymi bentleyami i goszczono jak króla. Nie uzyskali jednak zbyt wiele. Sebastian wiedział, ile warte są jego programy – zwłaszcza „Battle at the Bar” – i stawiał twarde żądania. Niedługo będzie bogatszy o miliony dolarów. Kolejne zaczną napływać później. Tantiemy sięgną astronomicznych sum.
Nie był typem biznesmena, który marzy tylko o tym, by dołączyć do grona super bogaczy. Co właściwie daje człowiekowi nawet największe bogactwo? Warto cieszyć się tym, co masz, i zachować przyzwoitość. Szastanie pieniędzmi na prawo i lewo to cecha nowobogackich, którzy mają w nosie ludzką przyzwoitość.
Sebastian miał to, co pragnął mieć. Piękną rezydencję, ubrania od najlepszych projektantów i kilka wartych fortunę wspaniałych zabytkowych samochodów. Nie potrzebował prywatnego odrzutowca, jachtu czy rezydencji na Karaibach. Miło jest jadać kolacje w pięciogwiazdkowych restauracjach, latać klasą biznesową i zatrzymywać się w najlepszych hotelach i kurortach na świecie. Sebastian nie zaprzeczał, że lubi luksus, ale ciężko na niego zapracował. Cholernie ciężko.
Oddałby jednak wszystko, żeby tylko Jennifer żyła…
Nie wracaj do tego, ostro zganił się w myślach.

Rywal czy kochanek?

Finn O’Connel jest najpoważniejszym rywalem Zoey Brackenfield. Oboje pracują w branży reklamowej i Zoey już nieraz przegrała z nim walkę o klienta. Nie cierpi go i stara się unikać z nim kontaktu, Finn jednak wręcz przeciwnie – szuka okazji do rozmów i przekomarzań. Teraz ponownie oboje biorą udział w tym samym przetargu w Nowym Jorku. Na lotnisku zostają zamienione ich laptopy. Finn, którego Zoey intryguje i pociąga, ma pretekst, by odwiedzić ją wieczorem w hotelu…

Fragment książki

 

Zoey zobaczyła go w tej samej chwili, gdy weszła do sali w londyńskim centrum konferencyjnym, gdzie miało się odbyć sympozjum na temat marketingu. Nie było trudno dostrzec Finna O’Connella, nawet w największym tłumie, ponieważ zawsze otaczał go wianuszek omdlewających z zachwytu kobiet. Przy blisko dwumetrowym wzroście, górował o głowę nad wszystkimi, a jego wygląd bez wątpienia byłby w stanie zatrzymać nawet rozpędzony do maksymalnej prędkości ekspresowy pociąg. Bez najmniejszego trudu zatrzymałby też kobiece serce, szczególnie bezbronne i naiwne.
Jednak tym razem Zoey pozwoliła sobie na króciutką chwilę najzupełniej prywatnego zachwytu. Może i nienawidziła Finna z nieokiełznaną pasją, ale nie oznaczało to, że nie była w stanie docenić niektórych aspektów jego istnienia, jak na przykład wspaniale umięśnionego ciała, silnych, długich nóg, nieprawdopodobnie szerokich ramion, szczupłej twarzy o wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych i szczęce oraz roześmianych orzechowych oczu. Inne cechy tego faceta nie zasługiwały na zachwyt, zdecydowanie.
Gdyby na świecie istniała taka instytucja jak Akademia Arogancji, Finn O’Connell bez trudu ukończyłby ją z wszelkimi możliwymi honorami.
Może poczuł na sobie jej wzrok, bo odwrócił głowę i spojrzał w jej kierunku, lekko unosząc mocne czarne brwi. Zoey mogła się jedynie cieszyć, że nie rumieni się zbyt łatwo, gdy jego kpiące oczy ogarnęły ją nieśpiesznym spojrzeniem, a wargi wygięły się w uśmiechu, na którego widok po plecach przemknął jej zimny dreszcz. Był to uśmiech konkwistadora, zdobywcy, który dokładnie wie, czego chce i w jaki sposób zamierza to zdobyć.
Oderwał się od grupy swoich wielbicielek i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę Zoey. Wiedziała, że powinna jak najszybciej odwrócić się na pięcie i dobiec do najbliższego wyjścia, zanim on do niej dotrze, ale dziwnym trafem nogi odmówiły jej posłuszeństwa, zupełnie jakby Finn przy użyciu jakiejś magicznej siły przytwierdził je do podłogi.
Zawsze starała się unikać przebywania z nim sam na sam, świadoma, że wcześniej czy później albo go spoliczkuje, albo rzuci się w jego ramiona. Nie miała pojęcia, dlaczego właśnie on i tylko on doprowadzał ją do takiego stanu, lecz niewątpliwie w jakimś stopniu wynikało to z tego, że był zbyt pewny siebie, zbyt czarujący, zbyt obyty w świecie i wiele innych „zbyt”.
Zatrzymał się krok od niej, wystarczająco blisko, by poczuła zapach drogiej wody toaletowej o cytrusowej nucie i zobaczyła pełen rozbawienia diabelski błysk w jego oczach, który mówił jasno: „No, teraz się zabawię”.
– Dzień dobry, panno Brackenfield.
Lekki ukłon i nasączony drwiną formalny ton natychmiast jej przypomniały, jak gorąco go nienawidzi. Wyprostowała się, uniosła głowę i mocno zacisnęła usta.
– Widzę, że partnerek wystarczy ci na najbliższy miesiąc – rzuciła lodowatym tonem, ogarniając wzrokiem stado jego fanek.
Uśmiechnął się szerzej.
– Nie doceniasz mnie. Taka liczba dam to dla mnie porcja na jeden tydzień.
Jego głos, głęboki, seksowny baryton, automatycznie przywodził na myśl rozrzuconą pościel, spocone ciała, przyśpieszony oddech i inne oznaki prymitywnych potrzeb. Potrzeb, które Zoey ignorowała od wielu miesięcy i nadal zamierzała ignorować, chociaż w obecności Finna z całą pewnością nie było to łatwe.
Musiała przyznać, że bliskość Finna od początku zbijała ją z tropu, najogólniej mówiąc. Na jego widok jej opanowanie znikało bez śladu, a jego miejsce zajmowało gorące pragnienie, aby wymierzyć mu kilka siarczystych policzków i wywrzeszczeć garść obelg pod jego adresem.
Uniosła głowę jeszcze trochę wyżej, zdeterminowana zachować równowagę.
– Można by pomyśleć, że do twojej sypialni prowadzą obrotowe drzwi – powiedziała.
Brązowe oczy Finna spoczęły na jej wargach.
– Możesz osobiście sprawdzić, czy tak jest – odparł z lekkim uśmiechem. – Serdecznie zapraszam.
Zoey zacisnęła palce na pasku przewieszonej przez ramię torby, czując, jak jej serce bije coraz szybciej i coraz bardziej nieregularnie. Przez głowę przemknęła jej myśl, że jeszcze trochę, a nabawi się arytmii, bez dwóch zdań.
– Ta uwaga zawsze się sprawdza, co? – prychnęła lekceważąco. – Chociaż trudno nie zauważyć, że jest już trochę wyświechtana…
– Tak, zawsze.
Zoey doskonale rozumiała, skąd wzięła się jego reputacja playboya – facet był absolutnie czarujący, w każdym calu tego fascynującego ciała. Zacisnęła wargi, układając je w wąski, sztuczny uśmiech.
– Chyba powinnam pozwolić ci wrócić do twoich wielbicielek – wycedziła.
I już prawie zdążyła się odwrócić, gdy on zatrzymał ją, lekko dotykając przegubu jej dłoni. Po sekundzie cofnął rękę, lecz ciepło jego palców pozostało w niej, błyskawicznie ogarniając całe ramię.
– Myślałem, że będzie tu twój ojciec, ale może nie zauważyłem go w tym tłumie. – Omiótł wzrokiem audytorium. – Chyba przedwczoraj wysłał mi esemes z zaproszeniem na kawę.
Zoey nie bardzo wyobrażała sobie, co Finn mógłby mieć wspólnego z jej ojcem, poza faktem, że obaj prowadzili agencje reklamowe. A jeśli chodzi o kawę, to mogła jedynie pomarzyć, by kofeina była jedyną używką, od jakiej uzależniony był jej ojciec. Fakt, że miał problem z alkoholem, nie był żadną tajemnicą – mimo jej wysiłków nieraz zdarzyło mu się wypić zdecydowanie za dużo i zrobić z siebie błazna na oczach wielu osób.
Agencja Brackenfield Advertising była całym światem Zoey. Gotowa była zrobić prawie wszystko, by utrzymać firmę na rynku, a to oznaczało, że czasami musiała zachowywać się jak pies pasterski, czujnie pilnując ojca, który w tej chwili leczył w domu dotkliwego kaca, bynajmniej nie po kawie.
– Ojciec pracuje dziś w domu – oznajmiła chłodno.
– W takim razie może ty pójdziesz ze mną na kawę.
– Jestem zajęta. – Zoey lekko zmrużyła oczy. – Nie miałam pojęcia, że ty i mój ojciec jesteście kumplami.
Kąciki ust Finna uniosły się w zagadkowym uśmiechu.
– Rywale w interesach mogą się przyjaźnić, nie sądzisz?
– Nie wydaje mi się.
Jednego była pewna – ona i Finn nie mogliby być przyjaciółmi, nigdy, ale to nigdy. Skończyła z takimi jak on, raz na zawsze. Nie mogła zaprzeczyć, że był bardzo atrakcyjny – wysoki, o szczupłej, lecz atletycznej budowie, opalony, roztaczający wokół siebie aurę wyrafinowanego uroku i na dodatek astronomicznie bogaty. Podobnie jak większość uczestników sympozjum, dziś ubrany był z nieformalną elegancją, w lekki bawełniany sweter podkreślający szerokość jego ramion i granatowe sportowe spodnie.
Jednak mimo tego nieformalnego wyglądu, podejście Finna do pracy było zawsze takie samo – skupione, ambitne i pełne determinacji. I jak zawsze jego bezwzględność i błyskotliwa inteligencja owocowały kontraktami tak lukratywnymi, że Zoey na samą myśl o tym łzy kręciły się w oczach.
Poznała go przed dwoma laty i od tamtego czasu co jakiś czas wpadała na niego przy rozmaitych okazjach. Kilka miesięcy temu stanęła z nim do walki o kampanię reklamową pewnej znanej firmy i nadal była wściekła, że zwyciężył on, a nie ona, pewnie głównie dlatego, że w radzie nadzorczej wspomnianej firmy zasiadała jego przyjaciółka.
– Podobno ubiegasz się o umowę z firmą Frascatelli – zauważył, wciąż z tym samym lekkim uśmiechem. – Leonardo Frascatelli bierze pod uwagę tylko trzy agencje reklamowe, więc będzie to rozgrywka między przyjaciółmi, prawda?
Zoey zamrugała nerwowo. Nie miała pojęcia, że Finn także zamierza walczyć o tę kampanię i liczyła na sukces, lecz w tej sytuacji jej szanse spadły do zera.
Kampania reklamowa dla sieci włoskich hoteli byłaby najpoważniejszą operacją, jaką kiedykolwiek prowadziła. Gdyby zwyciężyła w tej rozgrywce, nie musiałaby się martwić, że jej ojciec roztrwoni resztki majątku, i dowiodłaby mu, że naprawdę świetnie radzi sobie w interesach. Nieświadomie oblizała suche wargi, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że serce lada chwila wyskoczy jej z piersi.
Nie mogła przegrać walki o tę kampanię. Nie mogła, i tyle.
Tego wieczoru leciała do Nowego Jorku, żeby tam po południu następnego dnia zaprezentować Frascatelliemu swoją propozycję. Jej prezentacja spoczywała w systemie operacyjnym laptopa, a ten znajdował się w szatni, razem z torbą podróżną.
Czy słowa Finna oznaczały, że on również wybierał się do Stanów?
– Nie wyobrażam sobie okoliczności, w których mogłabym uznać cię za przyjaciela – powiedziała.
– To niezbyt kreatywne podejście – zamruczał, mierząc ją rozbawionym wzrokiem. – Ja potrafię sobie wyobrazić mnóstwo takich sytuacji.
Zoey spróbowała zmrozić go lodowatym spojrzeniem.
– Nie wątpię, że taki umysł jak twój jest w stanie stworzyć sporo całkowicie idiotycznych scenariuszy.
Finn parsknął głębokim śmiechem, który sprawił, że po plecach znowu przebiegł jej dreszcz, tym razem gorący. Dlaczego był tak cholernie atrakcyjny, dlaczego nie mógł mieć przynajmniej jednej fizycznej niedoskonałości, do diabła? Piękny, melodyjny głos był pierwszą jego cechą, która przykuła uwagę Zoey – nudne jak flaki z olejem finansowe raporty potrafił czytać w taki sposób, że z zapartym tchem chłonęła każde słowo.
– W żadnym razie nie śmiałbym wyjaśnić ci, jak działa mój umysł – oświadczył z uśmiechem. – Obawiam się, że to wstrząsnęłoby tobą do głębi.
Mało brakowało, a uśmiechnęłaby się w odpowiedzi, więc natychmiast ostro skarciła się w myśli za tę słabość. Bo co z tego, że był tak oszałamiająco pociągający? Co z tego, że wystarczyło jego jedno sardoniczne spojrzenie, aby poczuła się kobietą w stopniu większym niż kiedykolwiek wcześniej?
Musiała mu się oprzeć. Nie mogła mu ulec, nie mogła pozwolić sobie na to, aby pożądanie zdegradowało ją do roli jednego z wielu podbojów tego mężczyzny.
– Nie jesteś w stanie mną wstrząsnąć – warknęła. – Jesteś tak cholernie przewidywalny, że aż mnie mdli.
Nie była to prawda, rzecz jasna, ponieważ bezustannie zaskakiwał ją inteligentnymi uwagami. W głębi duszy musiała się przyznać, że te słowne pojedynki sprawiają ją prawdziwą przyjemność – uwielbiała wdawać się z nim w potyczki, bo jego ostry jak brzytwa umysł zawsze rzucał jej wyzwanie.
Oczy Finna zabłysły, jakby jej słowa dostarczyły mu dziwnej radości.
– Wobec tego muszę podnieść stawkę, żeby sprawdzić, czy uda mi się zmienić twoją opinię – rzekł.
– Finn, zapomniałam dać ci mój numer! – Młoda blondynka w pantofelkach na śmiesznie wysokich obcasach podbiegła do nich nieco chwiejnie, wymachując wizytówką. – Zadzwoń do mnie niedługo, dobrze?
Finn wyjął wizytówkę z jej palców o długich, idealnie zadbanych paznokciach i schował ją do kieszeni, ani na moment nie przestając się uśmiechać.
– Oczywiście.
Blondynka rozpromieniła się tak, jakby się właśnie dowiedziała, że wygrała główną nagrodę na loterii, zalotnie pomachała do Finna i oddaliła się w stronę swoich rozgadanych znajomych.
Zoey wymownie przewróciła oczami, odwróciła się i wydała z siebie serię odgłosów nieźle imitujących wymioty. Po chwili wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy.
– To jakiś żart? – prychnęła.
– To stażystka. Jestem jej mentorem.
Dziewczyna zakrztusiła się cynicznym śmiechem. Nie wiedziała, co rozdrażniło ją mocniej – jego poważny wyraz twarzy czy założenie, że ona da się nabrać.
– W sali zarządu czy w sypialni?
– Twoja zazdrość bardzo mi pochlebia. Kto by pomyślał, że pod tą maską z lodu kryje się kobieta owładnięta płomienną namiętnością…
Zoey z całej siły zacisnęła pięści, starając się zapanować nad wściekłością. Finn uwielbiał ją drażnić, widziała to w jego oczach i dlatego w ogóle nie powinna reagować na jego zaczepki. Ale jak miała to zrobić? Nie należał do mężczyzn, których można ignorować.
Och, miała tak wielką ochotę wymierzyć mu policzek albo kopnąć go w piszczel, albo… Albo przejechać paznokciami po jego twarzy… Niestety, z wielką chęcią poszłaby też z nim do łóżka, wyłącznie po to, by sprawdzić, czy jest tak wspaniałym kochankiem, jak głosiły plotki, chociaż nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego, rzecz jasna. Odkąd Rupert, jej chłopak od trzeciej klasy szkoły średniej, obrzydliwie ją oszukał, dała sobie spokój z mężczyznami. Ufała Rupertowi tak dalece, że nie przyszłoby jej nawet do głowy, że mógłby ją zdradzić, a jednak to zrobił, dlatego na myśl o nowym związku ogarniał ją pusty śmiech. Nie chciała komplikować sobie życia i godzić się na całkowicie zbędne kompromisy.
Jednak za każdym razem, gdy znajdowała się w pobliżu Finna O’Connella, wszystkie jej hormony wchodziły w stan szczególnego pobudzenia. W jego obecności jej ciało budziło się do życia, każdym calem dając wyraz pożądaniu, które tak trudno było zignorować. Tak czy inaczej, doskonale wiedziała, że pójście do łóżka z wrogiem z całą pewnością nie stanowi części jej planu.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie i z najwyższym trudem przywołała się do porządku.
– Nie przespałabym się z tobą nawet za sto milionów funtów – oświadczyła.
W jego ciemnych oczach zatańczyły wesołe iskierki.
– Skarbie, nie przypuszczasz chyba, że muszę płacić za seks? – Podszedł bliżej i wsunął dwa palce pod jej podbródek. – Czujesz to?
– Co? – Z irytacją usłyszała lekkie drżenie w swoim głosie.
Serce skakało jej w piersi jak szalone, a jego dotyk rozpalał maleńkie płomyki w jej skórze. Finn pogładził kciukiem jej policzek.
– Energię, którą razem wytwarzamy – odparł cicho. – Ja poczułem ją w chwili, gdy weszłaś do sali.
Za żadne skarby nie przyznałaby się, że ona także to poczuła. Za nic. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie cofnęła się, i to natychmiast, dlaczego nie zamknęła oczu, by nie widzieć jego aroganckiej twarzy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że rzucił na nią jakiś urok. Oszołomiona świeżym, cytrusowym zapachem wody kolońskiej i bijącym od niego ciepłem, wyraźnie czuła, że znalazła się w samym centrum pola jego energii, której jądro przyciągało ją niewidzialnymi falami.
Wszystkie jej zmysły intensywnie reagowały na jego niebezpiecznie kuszącą bliskość. Wyraźnie poczuła jego dotyk, chociaż było to tylko leciutkie muśnięcie kciukiem. Od wielu miesięcy żyła w celibacie i nawet nie myślała o seksie, lecz teraz jej umysł wypełniły obrazy Finna, leżącego w łóżku tuż obok niej. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że w jego objęciach przeżyłaby wielką, poruszającą do głębi rozkosz. Kiedy był blisko, jej ciało pulsowało odwiecznym, prymitywnym rytmem pragnienia, którego nie była w stanie zablokować ani odrzucić.
Jakimś cudem udało jej się zmobilizować siłę woli i zrobić krok do tyłu, wyrywając się spod jego uroku.
– To tylko twoja chora wyobraźnia. – Potarła podbródek i rzuciła mu mroczne spojrzenie spod zmrużonych powiek. – Jeżeli jeszcze raz mnie dotkniesz, nie odpowiadam za siebie.
Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
– Skarbie, będziesz jeszcze błagała, żebym cię dotknął. Gwarantuję ci to.
Gdy odwrócił się na pięcie i odszedł, Zoey zazgrzytała zębami. Była wściekła, ponieważ podejrzewała, że Finn raczej się nie myli.

Finn stanął właśnie w kolejce do odprawy paszportowej na londyńskim Heathrow, gdy dwie osoby przed sobą dostrzegł Zoey Brackenfield. Zanim ją zobaczył, bezbłędnie wyczuł jej obecność – nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że znalazł się w polu działania jakiejś siły, która skutecznie przyciągała ich do siebie.
Po plecach przebiegł mu dreszcz, zupełnie jakby istniała między nimi jakaś magia, inaczej zwana pożądaniem. Zawsze z przyjemnością wyczekiwał spotkań z Zoey na rozmaitych marketingowych imprezach. Uwielbiał się z nią drażnić, co czasami bywało rozczulająco zabawne. Zoey była kłująca niczym kaktus i szatańsko dumna – przy każdej okazji smagała go ostrym spojrzeniem fioletowych oczu i ostrym językiem, wiedział jednak, że pod tą fasadą kryje się tak samo silne pożądanie jak to, które sam do niej czuł. Od miesięcy prowadzili zaciekłe słowne pojedynki i Finn nie miał cienia wątpliwości, że kapitulacja Zoey jest jedynie kwestią czasu.
Gdy wyjęła z torby laptop i położyła go na tacy, na której miał przejechać pod skanerem, zauważył, że jest to dokładnie taki sam model jak jego własny. Uśmiechnął się lekko i sięgnął po jedną z ułożonych w stos tac.
Zoey umieściła podręczną torbę na innej tacy i przesunęła się kilka kroków dalej. Z całą pewnością nie należała do osób cierpliwych – bezustannie przestępowała z nogi na nogę, podciągała rękawy, zerkała na zegarek albo odgarniała do tyłu jedwabiste czarne włosy. Miała na sobie czarne skórzane spodnie, które jak rękawiczka oblepiały jej długie smukłe nogi i kształtne pośladki, luźną niebieską bluzkę z dekoltem w serek i buty na wysokim obcasie. Kiedy się schyliła, by je zdjąć, dekolt bluzki zjechał w dół i w polu widzenia Finna znalazła się cudowna dolinka między jędrnymi piersiami. Ukłucie pożądania, które poczuł, zaskoczyło go temperaturą i intensywnością.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel