Miłość za pięć dwunasta / To była piękna noc
Przedstawiamy "Miłość za pięć dwunasta" oraz "To była piękna noc", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.
Ronnie Moss chce utrudnić przejęcie firmy ojcu, który nigdy nie okazywał jej miłości. W tym celu musi wyjść za mąż do dnia trzydziestych urodzin. Gdy za pięć dwunasta rzuca ją narzeczony, Ronnie przyjmuje ofertę niedawno poznanego Wesa Brody’ego i bierze z nim ślub w Vegas. W przypadkowym na pozór związku wybucha namiętność. Ronnie się domyśla, że Wes przez małżeństwo z nią także chce coś zyskać, ale rozpalił jej zmysły jak nikt dotąd i postanawia cieszyć się chwilą, póki trwa...
Morgan, właścicielka salonu mody, i Ryan, przedsiębiorczy milioner, od lat darli z sobą koty. Jedna z ich kłótni podczas świątecznego balu kończy się nocą pełną namiętności. Wkrótce potem Morgan odkrywa, że jest w ciąży. Ryan proponuje jej małżeństwo, ona jednak nie chce ślubu „dla dobra dziecka”. Ale zgadza się na miesiąc zamieszkać z nim w jego rezydencji. Chce się przekonać, czy będą w stanie się pokochać, czy ich życie razem skończy się kolejną wielką awanturą...
Fragment książki
I znowu on. Tajemniczy mężczyzna po raz kolejny posyłał jej seksowny uśmiech z drugiego końca sali.
Kto to jest? Przyjęcie było dla zaproszonych gości, poważnych darczyńców. Ronnie przysięgłaby, że zna tych ludzi, przynajmniej z widzenia. Jego by zapamiętała.
Odwróć wzrok. Oddychaj. Uśmiechnęła się do stojącego przed nią gościa i usiłowała sobie przypomnieć, o czym rozmawiali. Franklin Dodd był miłym starszym panem z białą kozią bródką, który przewodniczył Fundacji Kitsup, wspierającej popularyzację nauki wśród dzieci. Rozmawiali o sposobach wspierania nowego podejścia do nauczania matematyki w początkach edukacji.
Skup się. Zachowuj się inteligentnie. Nie było to łatwe, gdy była skoncentrowana na tym, by się nie odwrócić. Po raz pierwszy zobaczyła tego mężczyznę, gdy w Las Vegas wygłosiła mowę na konferencji Nauka Przyszłości. Koncentracja była wtedy dla niej wyzwaniem, jednak dała radę. Potem, podczas owacji na stojąco, jaką otrzymała, mężczyzna pocałował czubki palców i posłał jej całusa. Co za koszmarny flirciarz.
Udało jej się w odpowiedzi sklecić inteligentne zdanie na temat polityki edukacyjnej, a potem odwróciła głowę i pomachała do znajomego. Tamten facet wciąż się do niej uśmiechał, czekał, aż znów na niego spojrzy.
Skończ z tymi głupotami, powiedziała sobie. Jest dorosła. Sama podejmuje decyzje. Przynajmniej te najważniejsze. Poprzedniego dnia w sądzie okręgu Las Vegas otrzymali z Jarethem zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. O północy kończyła trzydzieści lat. By dotrzymać obietnicy złożonej ciotce i kuzynom, do północy musiała wyjść za mąż. Inaczej MossTech, ogromna firma zajmująca się biotechnologią, założona przez wuja Bertrama i ciotkę Elaine, przejdzie w ręce jej ojca Jerome’a.
Sama się wpakowała w tę sytuację.
Gorzko żałowała impulsu, który pchnął ją do działania na ślubie kuzynki Maddie. Po tym, jak ojciec próbował zepsuć tę imprezę, wpadła w złość. Chodził wściekły od chwili, gdy Elaine, ciotka Ronnie, sporządziła dokument, który prawnie nakazywał trójce jej wnuków, a kuzynów Ronnie, do ściśle określonego momentu zawrzeć związek małżeński. Caleb i Marcus mieli to zrobić do ukończenia trzydziestego piątego roku życia, Maddie do trzydziestych urodzin. W innym wypadku ich wuj, a ojciec Ronnie, miał przejąć kontrolę nad MossTech. Przerażająca perspektywa.
W dniu oficjalnego ślubu Maddie Jerome ukrył dokumenty, które po ceremonii miały zostać podpisane. Gdyby zegar wybił północ, a dokumentów by nie znaleziono, byłoby za późno. Na szczęście Maddie i Jack, by się asekurować, w tajemnicy pobrali się wcześniej.
Potem ojciec Ronnie próbował wciągnąć w pułapkę Marcusa i Eve, sugerując, że Marcus zdradził narzeczoną. Tylko czystym zbiegiem okoliczności nieporozumienie zostało wyjaśnione i narzeczeni znów sobie zaufali.
Ronnie miała tego dość. Z początku nakaz małżeństwa jej nie dotyczył. Odnosił się wyłącznie do wnuków Elaine, która czuła się winna, że wychowała wnuki na ambitnych pracoholików. Rozwiązanie, jakie znalazła, było jednak manipulacją. Zmusiła wnuki do małżeństwa, grożąc, że w innym wypadku firmę przejmie wuj Jerome. Po żenującym występie ojca na ślubie Maddie Ronnie ubłagała ciotkę, by i ją włączyła do swojego planu.
W tamtej chwili wydało jej się to najlepszym sposobem, by zranić ojca, który wciąż ją krytykował. Wiedziała, że nic go tak nie zaboli jak odmowa tego, na czym najbardziej mu zależy: MossTech, władza i pieniądze. Dystansując się od niego, nie osiągnęłaby celu. Może nawet wcale by tego nie zauważył. Przekonanie ciotki trochę trwało, lecz w końcu Elaine wyraziła zgodę. Na tych samych warunkach. Jeśli Veronica Moss nie wywiąże się z umowy, głównym udziałowcem MossTech zostanie jej ojciec Jerome. Wszyscy bardzo się tego obawiali.
Dla Ronnie zawarcie małżeństwa nie stanowiło takiego problemu jak dla jej kuzynów. Była już zaręczona z jednym z producentów swojego telewizyjnego show. Jareth był przystojny i inteligentny, kompetentny, zainteresowany jej karierą, a do tego zamożny. Jego oświadczyny jej pochlebiały, choć długo nie mogła ustalić daty ślubu. Zawsze znajdował się jakiś ważny powód, by zaczekać.
Ale z tym już koniec. Z wybiciem północy kończy trzydzieści lat i musi spełnić obietnicę.
Nagra ceremonię na wideo. Ślub odbędzie się w kiczowatej kaplicy w Vegas, a udzieli go najbarwniejszy naśladowca Elvisa, jakiego zdołała znaleźć. Potem prześle ojcu nagranie. Po piekle, jakie jej urządził, zada mu ostateczny cios. I już na zawsze zerwie z nim kontakt.
Nie będzie za nim tęsknić. Za jego pogardą i drwinami. Za brakiem czułości. Nauczyła się bez niej żyć. Da sobie radę. Jareth nie był specjalnie wylewny. Z początku był miły, prawił jej komplementy, ale z czasem to się zmieniło. Nieustająco pracował, wciąż był w biegu. Nie miała mu tego za złe. Jak wszyscy Mossowie głębokim szacunkiem darzyła pracę i zaangażowanie. Oczekiwanie, że facet będzie jej nadskakiwał, byłoby dziecinadą. Dzięki niemu jej program odniósł sukces.
Problem w tym, że gdy emocje osłabły, zemsta na ojcu zaczęła się jej wydawać wredna i złośliwa. Mogłaby zachować status quo. Ojciec i tak straciłby szansę na kontrolowanie MossTech. Lecz to nie ona zadałaby mu ostateczny cios. Za późno na żale. Musi to doprowadzić do końca jak kuzyni. Spektakularnie. Calebowi, Marcusowi i Maddie udało się w ostatniej chwili. Co więcej, nie tylko wzięli ślub, ale także byli do szaleństwa zakochani w swoich partnerach. Ronnie… prawie im zazdrościła.
To głupie. Jareth Fadden był idealnym narzeczonym. Tego wieczoru zostanie jej idealnym mężem. Twórczy, ambitny, pełen energii – miał wszystkie podziwiane przez nią cechy. Dołączyła do nich gadatliwa żona doktora Dodda. Ponad jej ramieniem Ronnie zobaczyła, że Jareth patrzy na nią z drugiego końca sali.
Jak zwykle sprawdzał, czy poświęca uwagę właściwym osobom. Wciąż ją ganił, że wdaje się w rozmowy z ludźmi, którzy nie są warci jej czasu.
Posłała mu uspokajający uśmiech.
- Franklinie, zajrzyjmy do bufetu – rzekła pani Dodd. – W głowie mi się kręci po szampanie. Muszę coś zjeść.
- Oczywiście, moja droga. – Doktor ukłonił się Ronnie szarmancko. – Doktor Moss, przynieść pani coś z bufetu?
- Nie, dziękuję – odparła z uśmiechem. – Proszę się nie krępować, zaraz do państwa dołączę.
Państwo Dodd ruszyli do bufetu. Nad ich głowami Ronnie dostrzegła Tajemniczego Mężczyznę, który wziął kieliszek z szampanem z tacy niesionej przez kelnera i uniósł go, patrząc na nią. Boże, ten uśmiech.
Teraz zobaczyła, jaki jest wysoki. Ramiona miał szerokie, ładną szczękę, ciemne oczy pod ciemnymi brwiami. Odpowiedziała mu uśmiechem i uniosła rękę z pierścionkiem, tak by brylant złapał światło i wysłał mu migoczącą wiadomość: Jestem zajęta.
Uśmiech mężczyzny przygasł. Położył rękę na sercu, jakby zostało przebite strzałą. Błazen.
Odwróciła się i zobaczyła kolejnego kelnera z tacą. Sięgnęła po kieliszek. Nerwy panny młodej. Zawsze tak jest, gdy ktoś się do czegoś zobowiązuje. A przecież to tylko Los dręczy ją wizją straconych możliwości. Nie da się sprowokować. W torebce ma zezwolenie na ślub i obrączki z białego złota. Od miesięcy nosi pierścionek zaręczynowy. Oprawa brylantu była prawdziwym nieszczęściem dla jej kaszmirowych swetrów, ale kamień był zachwycający, a życie to w końcu seria kompromisów.
- Cholernie duży kamień – powiedział ktoś za plecami.
Zakręciła się na pięcie. Mężczyzna stał blisko. Pachniał cytrusami i czymś ciepłym, smakowitym.
- Słucham?
- Przepraszam. To zbyt osobista uwaga? – spytał i wyciągnął rękę. Podała mu swoją, zanim się zastanowiła. Nie był to mądry ruch. Jego ręka była ciepła, a skóra zrogowaciała jak wysuszona skóra albo ręcznie wygładzone drewno. – Mówiłem o pierścionku. Budzi we mnie mieszane uczucia.
- Co?
- Przykro mi, że widzę ten pierścionek – podjął. – Ale nie widzę obrączki.
- Czy my się znamy?
- Nie. Pamiętałbym, gdybym panią kiedyś widział. Wes Brody. – Uścisnął jej dłoń, którą nadal trzymał. – Oczywiście wiem, kim pani jest. Zdjęcia w broszurze informacyjnej konferencji nie oddają pani sprawiedliwości. A przy okazji, jestem pani wielkim fanem. Obejrzałem wszystkie odcinki „Sekretnego życia komórek”, i to nieraz. To wspaniałe. Podobnie jak pani.
- Dziękuję. – Wyszarpnęła rękę z jego uścisku.
- Pani prezentacja również była wspaniała – dodał.
- Jest pan bardzo uprzejmy – odparła. – Widziałam pana na widowni.
- Tak, miałem najlepsze miejsce. – Uśmiechnął się szerzej. – Nie chciałaby pani wiedzieć, ile się nakombinowałem, żeby dostać miejsce w pierwszym rzędzie.
- Tak, nie chcę. Niech to pozostanie tajemnicą.
- Więc mogę pani później postawić drinka?
- Nie, biorę dziś ślub z moim narzeczonym.
- Dziś? – Wes Brody szeroko otworzył oczy.
- Tak. W kaplicy. Naśladowca Elvisa będzie śpiewał, a my będziemy podpisywali dokumenty. Poza tym mam obrączkę. A nawet dwie. Dla mnie i dla niego.
- Ronnie! – zawołał Jareth władczym tonem.
- To on? – spytał Wes. – Ten, który na panią wrzeszczy?
- On – odparła. – Cóż, to dla nas ważny wieczór, więc dziękuję za…
Powietrze przeciął ogłuszający gwizd. Ronnie się wzdrygnęła. Do diabła, Jareth. Tutaj?
- On na panią gwiżdże? – Wyglądał na zbulwersowanego. – Ma cholerną czelność? Publicznie, na przyjęciu na pani cześć?
- Nie pana interes. – Twarz ją paliła.
- Moja matka miałaby coś do powiedzenia na ten temat – zauważył. – Miała jasne poglądy na to, jak mężczyzna powinien traktować kobietę. Nie zawsze udawało mi się sprostać jej standardom, ale się starałem.
- Brawo – powiedziała głupio.
- Ronnie! – Głos Jaretha brzmiał głośniej, kiedy się zbliżył. – Co z tobą? Ogłuchłaś?
- Niech pani za niego nie wychodzi – szepnął Wes.
Obejrzała się na Jaretha. Gdy znów odwróciła głowę, Wes zniknął. Jak na tak dużego mężczyznę, niezła sztuczka.
- Ronnie! – warknął Jareth. – Celowo mnie ignorujesz?
- Nigdy więcej na mnie nie gwiżdż – powiedziała. – Nie jestem twoim psem.
Jareth wyglądał na zaskoczonego.
- Od kiedy to jesteś taka wrażliwa?
Odstawiła pusty kieliszek na tacę mijającego ją kelnera.
- Nigdy tego nie lubiłam.
- Okej. Ochłoń. – Uniósł ręce. – Chciałem tylko zwrócić twoją uwagę. Walczyłem o twoje interesy. Samuel Whitehall zaprosił nas do Observatory, swojego luksusowego hotelu w górach. Proponuje lot helikopterem. Zaprosił tylko dwadzieścia osób. Dzięki mnie zainteresował się „Sekretnym życiem komórek”. Whitehall może nam pomóc wspiąć się na wyższy poziom.
Ronnie podniosła głowę, szukając w tłumie Wesa. Kilka razy spotkała już Whitehalla; nie należał do jej ulubieńców. Gapił się na nią, robił dwuznaczne komentarze, dotykał jej niby przypadkowo i z entuzjazmem masował jej ramiona. Był też niezwykle wpływową postacią w świecie telewizji.
Kompromisy są koniecznością, jak powtarzał Jareth.
- Kogo szukasz? – spytał zniecierpliwiony. – Słyszałaś, co mówiłem? Mówię o Samuelu Whitehallu!
- Świetnie, ale na dziś mamy inne plany. Pamiętasz?
- Ron – przewrócił oczami – Whitehall wprowadzi nas w swoje najbliższe kręgi. To ważne dla naszej kariery.
- Dziś wieczorem bierzemy ślub. To musi się stać, zanim skończę trzydziestkę. Wiesz o tym.
- Wkurzenie twojego ojca jest ważniejsze niż największa zawodowa szansa, jaką dotąd mieliśmy?
- To jest potwornie ważne! Tłumaczyłam ci to wiele razy.
- Dobrze. Jest jeszcze wcześnie. Pojedziemy do Observatory na kolację, a potem wrócimy do Vegas i weźmiemy ślub. Chodźmy. Samuel czeka w limuzynie, żeby nas zabrać na lądowisko helikopterów.
- Helikopterów? Jeżeli będziemy zależni od cudzego helikoptera, nie będziemy mieć żadnej kontroli nad czasem. Najpierw weźmiemy ślub, a potem pojedziemy do Observatory. Będą mogli wznieść toast za nowożeńców.
- Nie. Imprezy Samuela bywają szalone. Tu trzeba odrobiny spontaniczności. – Spojrzał krytycznie na jej kostium ze spodniami w kolorze kości słoniowej. – Wolałbym, żebyś nie wyglądała tak skromnie.
Imprezy Whitehalla bywały rzeczywiście nieprzyzwoite, co nie było w jej guście.
- Ty nie masz w sobie cienia spontaniczności. Wiem, że ciężko dla mnie pracujesz, ale jeśli chodzi o plany na wieczór, to czysta matematyka. Jeśli polecimy na imprezę Whitehalla, nie zdążymy się pobrać.
- Oczywiście, że zdążymy. Nie bądź głupia.
- Pojadę do Whitehalla pod warunkiem, że najpierw weźmiemy ślub.
- Ron. Jesteś irracjonalna. – Uśmiech Jaretha zgasł. Jego oczy były chłodne. Do Ronnie w końcu coś dotarło.
- Nie chcesz tego ślubu, co? Zorganizowałeś imprezę, żeby mieć wymówkę i nie zdążyć do kaplicy.
- Nie bądź taką królową dramy. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.
- Nie zaprzeczyłeś. Czyli to prawda?
- Do diabła, Ron. To niewłaściwe pytanie.
- Mimo to odpowiedz – nalegała.
- Dobrze, skoro się upierasz. Złość na ojca tak cię zaślepia, że nie widzisz, co jest w twoim najlepszym interesie.
- Moim najlepszym interesie? – powtórzyła.
- Tak, Ron. Twoim, moim. Naszym. Do mnie należy powstrzymanie tego szaleństwa. Miałem nadzieję zrobić to tak, żeby nikt nie był temu winny, ale z tobą nic nie jest proste. Wszystko musisz komplikować.
- Nie mówisz poważnie. Nie zrobisz mi tego.
- Pojedź ze mną do Observatory. Tworzymy zespół nie do pokonania. Jutro się obudzimy i ocenimy nasze nowe perspektywy.
- Perspektywy?
- Udajesz głupią. Jeśli Jerome dostanie pakiet kontrolny, sprzeda akcje, więc i tak otrzymasz kupę kasy.
- Nie! Obiecałam cioci. Włączyła mnie do tego na moją prośbę. Zrobiłam to, bo sugerowałeś, że polecimy do Vegas, a potem urządzimy wesele.
- Kiedyś – odrzekł. – Twoja ciotka jest dorosła, niech sama ponosi odpowiedzialność za swoje zachowanie.
- Dałam jej słowo! Jej, Calebowi, Marcusowi i Maddie.
- Może dałaś, Ron. Ja nie. Chcę cię poślubić, ale nie na tych warunkach. Zmieńmy je.
Była zdezorientowana, jakby czar prysł.
- Wiedziałeś, co odziedziczę, kiedy podpisywaliśmy intercyzę. Tobie też nie brakuje pieniędzy. Więc czemu?
- A czemu nie dopisać jeszcze kilku zer na końcu tej liczby? – Wzruszył ramionami.
- Bo to zdrada mojej rodziny, a ja ich kocham.
- Wybacz, że na pierwszym miejscu stawiam interes nasz i naszych przyszłych dzieci. Poślubię cię, z przyjemnością. Ale nie dziś przed północą.
- Dziś albo nigdy – odparła.
Pokręcił głową.
- Nie graj ze mną w te gierki. Nie wygrasz.
- Chodzi o zasady. Tu nie ma kompromisów.
- W takim razie zostaniesz sama ze swoimi zasadami. Stracisz nawet swój program.
- Zrobiłbyś to?
- Oczywiście. Zapanuję nad twoimi emocjonalnymi wybrykami w każdy dostępny sposób. Potrafię sobie z tobą radzić.
- Radzić. Doprawdy. – Twarz ją paliła. – No to poradź sobie, Jareth – wycedziła. – Spadaj.
- Daj spokój. – Przewrócił oczami. – Pogadamy jutro, jak się uspokoisz.
- Odejdź ode mnie.
Jareth wyjął telefon i wybrał numer.
- Walt? – powiedział. – Tak, to ja. Chciałem cię tylko uprzedzić. Wygląda na to, że nie będzie kolejnego sezonu „Sekretnego życia komórek”… Ja też… Ogromne rozczarowanie… Długa historia. Opowiem ci po powrocie. Próbuję coś uratować, ale nie wygląda to dobrze. Taa, będziemy w kontakcie. Później, Walt.
Rozłączył się i spojrzał na nią triumfująco.
- Twoje mosty są spalone. Beze mnie twoja kariera w show biznesie jest skończona.
- Powiedz mi, czy tobie chodzi tylko o pieniądze?
- Oczywiście, że nie. Podziwiam cię. Jesteś inteligentna, piękna, utalentowana. Trochę za bardzo nieprzewidywalna i emocjonalna, ale liczyłem na to, że z tego wyrośniesz.
- Uważasz mnie za dziecko?
- Zachowujesz się jak dziecko – warknął. – Jeśli zmienisz zdanie co do ślubu albo kariery, zadzwoń do mnie, jak skończysz trzydziestkę.
Odszedł, nie oglądając się za siebie, Ronnie zaś stała jak zamurowana. Chciała wrócić do pokoju, ale dzieliła go z Jarethem. Nie było ucieczki. Ale przynajmniej nie poślubi kłamcy i oszusta.
Tuż przed nią wznosił się jeden z hoteli z kasynem, blokując słońce. Weszła między automaty do gry i usiadła w najcichszym barze, jaki znalazła.
- Przepraszam – odezwał się niski głos. – Mogę?
Zamarła. Tak, to on. Wes Brody.
- Śledzi mnie pan?
- Nie chodzę za panią krok w krok jak szaleniec, jeśli o to pani pyta – odparł. – Zauważyłem, jak pani tu wchodzi, ale nie chcę pani przestraszyć ani być natrętny.
- W porządku – odparła.
Brodie patrzył na nią przez moment.
- Wszystko dobrze?
- Nie – przyznała. – Jestem zdruzgotana.
- Czy to ma coś wspólnego z tym kretynem, który na panią gwiżdże? Pokłóciła się pani z nim?
- Wielkie niedopowiedzenie. To była katastrofalna różnica zdań.
- Rozumiem. Wiem, że to nie moja sprawa i że to nie jest najlepszy czas, żeby z panią flirtować. Ale jeśli ma pani ochotę pogadać, zamieniam się w słuch...
Fragment książki
To niemożliwe, pomyślała Morgan Grandin, opierając się o stylową toaletkę, która była ozdobą łazienki jej eleganckiego butiku „Córka ranczera”. Jako jedyna przedstawicielka rodzinnego klanu nigdy nie chciała zajmować się hodowlą, więc nadała swojemu sklepowi tę nazwę, żeby uśmierzyć gniew rodziców.
Skoro krewni mają jej za złe niechęć do uczestniczenia w rodzinnym przedsiębiorstwie, to z pewnością dostaną amoku, kiedy się dowiedzą jak będzie wyglądał następny rozdział jej życia.
Spojrzała na dwie niebieskie kreski testu ciążowego i ciężko westchnęła. Zawsze była uważana przez resztę rodziny za odmieńca, ale zdawała sobie sprawę, że w tej sytuacji jej krewni uznają ją za coś w rodzaju czarnej owcy.
Na widok dwóch niebieskich kreseczek poczuła wielką radość. Bardzo pragnęła tego dziecka. Wiedziała jednak, że musi wymyślić plan umożliwiający jej pogodzenie obowiązków samotnej matki z karierą zawodową.
Umyła ręce i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie dostrzegła żadnych zmian w wyglądzie. Nadal miała znakomitą figurę i płaski brzuch. Zdawała sobie jednak sprawę, że w jej łonie rozwija się mała istotka.
W odróżnieniu od sióstr, które prowadziły szczęśliwe życie rodzinne, nie wyszła za mąż. Ceniła niezależność i w gruncie rzeczy nie miała pojęcia, dlaczego zdecydowała się na spędzenie nocy z jedynym mężczyzną, który zawsze doprowadzał ją do szału. Z Ryanem Carterem…
Westchnęła ciężko i nerwowym ruchem odgarnęła włosy z czoła. Wiedziała, że będzie musiała w najbliższym czasie podjąć kilka trudnych decyzji.
Należący do niej sklep nie był czymś w rodzaju hobby… był jej marzeniem. Musiała nadzorować jego funkcjonowanie i dbać o interesy klientów, nie mogła więc ujawnić przed światem swojej tajemnicy, dopóki sama nie pogodzi się z nową rzeczywistością.
Jak to możliwe, żeby ta jedna przygoda zmieniła całe moje życie? – spytała się w duchu.
Jak to możliwe, by para ludzi tak bardzo różniących się od siebie była tak wspaniale dobrana pod względem seksu? Nadal pamiętała każdy jego pocałunek, każdą jego pieszczotę i w gruncie rzeczy marzyła tylko o tym, żeby przeżyć kolejną odsłonę tego romansu.
A przecież postanowili, że nigdy więcej nie pozwolą sobie na zbliżenie i nie będą nawet rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Przecież ona nie ma nikogo, kogo mogłaby poprosić o radę, bo wszyscy ich wspólni znajomi wiedzą, jak bardzo oni oboje się nie znoszą, więc nikt nie uwierzy w to, że przeżyli upojną erotyczną przygodę.
Raz jeszcze ciężko westchnęła i wyszła z łazienki. Wiedziała, że nie może ukrywać się w nieskończoność, że prędzej czy później będzie musiała stawić czoło trudnej rzeczywistości. Musi nadal zarządzać sklepem, z którego była tak bardzo dumna.
Nie miała pojęcia, kto go poprowadzi, kiedy zaawansowana ciąża skaże ją na bezczynność. Albo kiedy nowo narodzone dziecko się rozchoruje.
Zatrudniała w butiku młodą dziewczynę o imieniu Kylie, która studiowała w trybie online wzornictwo odzieżowe i marzyła o karierze w świecie projektowania mody. Miała do niej stuprocentowe zaufanie, ale nie potrafiła znieść myśli o rozstaniu ze sklepem.
Mogła sobie pozwolić nawet na dłuższy urlop macierzyński, ale kochała swoją pracę. Lubiła kontakty z najbardziej eleganckimi kobietami w mieście i za nic w świecie nie przekazałaby swoich klientek nawet najbardziej solidnej zastępczyni.
Ruszyła w kierunku frontowych pomieszczeń salonu odzieżowego, postanawiając zapomnieć o wszystkich troskach i skupić uwagę na bieżącej działalności firmy.
Odsunęła rygiel i pchnęła podwójne drzwi, wpuszczając do wnętrza jasne promienie porannego słońca. Potem ustawiła przed sklepem tablicę reklamową, wdychając przy okazji sporą porcję świeżego powietrza.
Lekkie powiewy wiatru chłodziły jej skórę rozgrzaną przez natłok gorączkowych myśli. Teraz dopiero zdała sobie sprawę jak bardzo jest zdenerwowana i wytrącona z równowagi.
Na szczęście nadal czuła się dobrze i nie nękały jej mdłości ani zawroty głowy. Ale przecież był to dopiero pierwszy miesiąc ciąży.
Ruszyła w kierunku otwartych drzwi sklepu i zderzyła się z jakimś mijającym ją mężczyzną.
Nie, nie z jakimś mężczyzną, lecz z Ryanem Carterem, który wpadł na nią, gdy stanęła na jego drodze, i chwycił ją za ramiona, aby nie dopuścić do jej upadku.
Czując na plecach ucisk jego muskularnej piersi, mimo woli przypomniała sobie szaleńczą, zaprawioną alkoholem noc spędzoną w jego towarzystwie.
- Nic ci się nie stało? – spytał łagodnym tonem.
Jego niski głos przyprawił ją o dreszcz. Odepchnęła jednak od siebie wszystkie erotyczne skojarzenia, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że nigdy, przenigdy nie pozwoli sobie na jakiekolwiek uczucie wobec tego mężczyzny. Ich spory, wręcz kłótnie, trwały zbyt długo, aby mogła je przekreślić jedna namiętna noc.
Wszystko wskazywało na to, że potrafią znaleźć wspólny język tylko wtedy, kiedy rozbiorą się do naga, wypiwszy przedtem kilka kieliszków szampana. A ona wiedziała dobrze, że taka sytuacja nie może się powtórzyć.
Zawsze uważała Ryana za mruka, który ma wiele do powiedzenia tylko wtedy, kiedy zaczyna się kłócić.
- Doskonale – odparła, cofając się o krok i opuszczając ręce.
- Miło mi to słyszeć – odparł, obrzucając ją pełnym rozbawienia spojrzeniem niebieskich oczu. – Miałem wrażenie, że mnie unikasz.
- Nie miej mi tego za złe – warknęła, wzruszając ramionami. – Przecież postanowiliśmy, że nie będziemy się więcej widywać.
Zawsze uważała Ryana za bardzo atrakcyjnego mężczyznę, ale jego sposób bycia budził w niej irytację. Miała wrażenie, że on również za nią nie przepada.
Zbliżyła ich do siebie podniosła atmosfera panująca w Klubie Hodowców, nasycona licznymi kieliszkami szampana oraz przypadkowo usłyszana przez Morgan uwaga jej brata, który stwierdził, że Ryan jest zachwycony jego siostrą. Splot tych wszystkich okoliczności zapewnił jej najbardziej rozkoszną noc, jaką kiedykolwiek przeżyła.
Teraz musi ponieść konsekwencje. Zdawała sobie sprawę, że będą je musieli ponieść oboje. Nie bardzo wiedziała, jak można określić obecny stan ich znajomości. Po tym, co się wydarzyło, nie mogła przecież uznać Ryana za wroga. Miała świadomość, że prędzej czy później będzie musiała wyznać mu prawdę.
Zasługiwał na to, ale jej zdaniem należało poczekać z tym na odpowiedni moment.
- Royal to nieduże miasto – zauważył Ryan, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego towarzyszka przeżywa w tym momencie gorączkową gonitwę myśli. – Zawsze wpadaliśmy na siebie przy różnych okazjach, ale od miesiąca w ogóle cię nie widziałem.
- Byłam cały czas na miejscu – odparła, wskazując otwarte drzwi sklepu. – Więc chyba nie szukałeś mnie zbyt gorliwie.
Poczuła na sobie badawcze spojrzenie, którym obdarzał ją wiele razy w ciągu ostatnich kilku lat, i zadrżała z podniecenia. Widok jego niebieskich oczu ukrytych częściowo pod rondem kowbojskiego kapelusza zawsze ją irytował, ale równocześnie budził w niej jakieś uczucie, którego nie umiała, a może nie chciała zdefiniować.
Tłumiła w sobie każdy przejaw zainteresowania jego osobą, bo wiedziała dobrze, że Ryan nie jest i nigdy nie będzie mężczyzną jej życia. Sam pomysł wydawał jej się całkowicie absurdalny.
Była zdumiona i zaskoczona, gdy usłyszała przypadkiem rozmowę swojego brata Vica z jego najlepszym przyjacielem, Jaydenem.
Obaj twierdzili, że Ryan za nią szaleje i jest zachwycony jej osobowością. On sam jednak nigdy nie okazał jej ani odrobiny zainteresowania, a jego złośliwości trudno byłoby uznać za zaloty.
Musiała przyznać, że jest bardzo seksownym mężczyzną, ale jego sposób bycia zawsze doprowadza ją do pasji. Był tak arogancki i pewny siebie, że czasem nie mogła go znieść. Spierali się o wszystko, poczynając od sposobu parzenia kawy, a kończąc na systemie zarządzania ranczem.
Kiedy wyrobiła sobie zdecydowany pogląd na jakąś sprawę, mogła być pewna, że on będzie skrajnie przeciwnego zdania.
Musiała jednak przyznać, że ten mężczyzna w sypialni potrafi ważyć słowa i umie się w niej odpowiednio zachowywać, a to niemal równoważyło w jej oczach wszystkie jego irytujące cechy charakteru.
Nie wykonałaby pierwszego ruchu, gdyby brat nie poinformował jej o tym, że Ryan jest nią zachwycony. Była na siebie wściekła, że nie zastosowała się do zasady dobrego wychowania zabraniającej podsłuchiwania cudzych rozmów i poważnego traktowania plotek.
Teraz Ryan uniósł lekko swój czarny kapelusz, a potem wsunął kciuki za pasek spodni. Jedną z jego najbardziej irytujących cech był całkowity brak inwencji w dziedzinie doboru garderoby. Zawsze nosił dżinsy, czarny T-shirt, kowbojskie buty i kapelusz. Ubierał się jak kowboj i nigdy nikogo nie przepraszał za brak garnituru czy krawata.
Był właścicielem wielkiego rancza o powierzchni dwunastu tysięcy akrów, ale widząc jego skromny strój, nikt by się nie domyślił, że jest człowiekiem aż tak bogatym i wpływowym.
- Dlaczego się na mnie gapisz? – spytała, nie mogąc znieść badawczego spojrzenia jego niebieskich oczu. – Czy nie masz nic do roboty?
- Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że przyjechałem do miasta specjalnie po to, aby się z tobą zobaczyć?
- Chyba żartujesz – mruknęła, czując przyspieszone bicie serca.
- Żartowałem – przyznał, potakując ruchem głowy. – Byłem z kimś umówiony w kawiarni, ale musiałem zaparkować na oddalonym odcinku głównej ulicy.
Morgan miała szczęście, bo udało jej się wynająć sklep w najbardziej ruchliwym punkcie miasteczka Royal. Dzięki temu spotykała stale wiele osób, z którymi lubiła rozmawiać, ale wpadała też nieustannie na ludzi, których wolałaby uniknąć.
W tym momencie nie była jeszcze gotowa na dłuższą wymianę zdań z Ryanem Carterem. Krępowało ją nie tylko to, że nosiła w łonie jego dziecko, ale również to, że w jej pamięci utrwaliły się wszystkie rozkoszne szczegóły ich wspólnej nocy. Choć nie widziała go od niemal miesiąca, miała wrażenie, że on zawsze jest blisko niej.
A w dodatku zdawała sobie sprawę, że w zaistniałej sytuacji jest z nim trwale związana.
Nie miał pojęcia, dlaczego Morgan potraktowała go tak chłodno. Zamiast podziękować mu za to, że uchronił ją przed upadkiem, odsunęła się od niego, gdy tylko uświadomiła sobie, kto ją obejmuje. I od początku spotkania nie spojrzała mu w oczy.
Choć wspólnie postanowili, że ich erotyczna przygoda będzie miała charakter jednorazowy, miał jednak pewne nadzieje na przyszłość. Uważał, że nie wygasła jeszcze iskra namiętności, która doprowadziła ich do łóżka.
Był ciekawy, czy Morgan w ogóle myślała o nim po tym, co wydarzyło się tamtej nocy. Od tej pory nie spotkał jej więcej w Klubie Hodowców i zastanawiał się, czy nie powinien do niej zadzwonić lub wysłać esemesa. Nigdy nie był natrętny i nie zabiegał pokornie o względy żadnej kobiety… ale nie potrafił wyrzucić z pamięci tego, co przeżył dzięki niej owej nocy.
Nie był pewny, czy jej zachowanie będzie dla niego teraz równie irytujące jak dotychczas. Zanim doszło do zbliżenia, kłócili się niemal codziennie, prawie o wszystko. Nie widział powodu, dla którego mieliby zmienić swój sposób bycia. Lubił ich zawzięte spory i był zachwycony wybuchami gniewu Morgan, które towarzyszyły każdej wymianie zdań.
Zdawał sobie jednak sprawę, że poznał dotychczas tylko jedno oblicze tej namiętnej seksownej kobiety, której nie potrafił dotąd wygnać ze swoich myśli.
Umówili się, że nie będą dążyli do powtórzenia erotycznego epizodu i zgodnie uznali go za pomyłkę. Nie pasowali do siebie i żadne z nich nie szukało trwałego związku. Praca na ranczu była bardzo ciężka i pochłaniała niemal całą energię Ryana. Na tym etapie swojego życia uważał wszystkie inne formy aktywności za stratę czasu.
Tak czy owak, wychodził z założenia, że jedna szampańska noc nie zobowiązuje go do niczego. Chętnie przeżyłby przelotny romans z seksowną właścicielką butiku, ale w tym momencie dawała mu ona do zrozumienia, że nie ma ochoty nawet z nim rozmawiać.
Czyżby odczuwała wyrzuty sumienia z powodu tego, co ich połączyło podczas balu? On sam wspominał tę noc z zachwytem i pamiętał dobrze każdy szczegół. Wiedział jednak, że musi wyrzucić z pamięci ten piękny epizod, bo bliższy związek z tą kobietą byłby lekkomyślnym aktem pozbawionym sensu i przyszłości.
- Muszę wracać do sklepu.
Morgan owinęła się mocniej zielonym swetrem i odeszła, a on zdał sobie sprawę, że w jego myślach panuje chaos. Wiedział, że ta kobieta nigdy nie ustępuje z placu boju, nie objawia słabości i nie unika nawet najbardziej agresywnej wymiany zdań.
Jej nowe wcielenie całkowicie go zaskoczyło. Nie miał pojęcia, jak powinien oceniać tę nową wersję Morgan i jak ją traktować.
Zajrzał przez otwarte drzwi do butiku i zobaczył jego właścicielkę, która przewieszała jakieś suknie z jednego wieszaka na inny. Wydawała się całkowicie pochłonięta pracą, a on uświadomił sobie, że powinien wziąć z niej przykład, zamiast odgrywać rolę faceta, któremu jedna upojna noc zburzyła wewnętrzny spokój.
Zerknął na zegarek, odetchnął głęboko i ruszył w kierunku kawiarni. Nie zamierzał tracić czasu na rozmyślanie o czymś, co wydarzyło się przed kilkoma tygodniami, bo musiał koncentrować uwagę na problemach związanych z prowadzeniem rancza.
Znał doskonale niemal wszystkich najważniejszych mieszkańców miasta i wiedział, że łatwo dają się oni wciągnąć w dyskusje dotyczące spraw codziennej egzystencji, takie jak śluby, dzieci bądź tajemnice. Nie chciał sobie pozwolić na taką stratę czasu i energii, więc bywał w mieście najrzadziej, jak się dało.
Miał zamiar założyć kiedyś rodzinę i dochować się potomków, którzy odziedziczą jego majątek, ale wiedział, że jest to melodia dalekiej przyszłości. Nie poznał dotąd kobiety, z którą gotów byłby się związać, więc mógł koncentrować uwagę na prowadzeniu rancza.
Oglądała na ekranie komputera dziesiątki strojów przeznaczonych dla kobiet w ciąży i zastanawiała się, dlaczego wszystkie są tak upiornie brzydkie. Nie sprzedawała tego rodzaju ubrań, ale teraz doszła do wniosku, że może powinna rozszerzyć asortyment. Nie było to konieczne, gdyż jej butik osiągnął w tym roku rekordowe obroty i przyniósł spory dochód.
Po namyśle doszła więc do wniosku, że może poczekać z otwarciem nowego działu aż do lata i rozważyć możliwość wprowadzenia do sprzedaży pięknych ubranek przeznaczonych dla małych dzieci.
Rozejrzała się po sklepie i zaczęła projektować w myślach nowy układ pomieszczeń. Snucie tego rodzaju planów wydawało jej się znacznie łatwiejsze niż kontakt z rzeczywistością.
Gdy odwróciła się gwałtownie na chodniku przed sklepem i wpadła na Ryana, przeżyła atak paniki. Nie widziała go od owej pamiętnej nocy i nie miała pojęcia, jak zacząć rozmowę. Słowa „jestem w ciąży” wydawały się najbardziej stosowne, ale z wielu powodów nie chciały jej przejść przez usta. Wiedziała jednak, że będzie musiała wyznać Ryanowi prawdę.
W głębi duszy wiedziała dobrze, że test ciążowy, który przeprowadziła dwukrotnie, jest niezawodny, a ona musi spojrzeć prawdzie w oczy i rozważyć swoją nową sytuację. Nie miała pojęcia, jak przedstawić tę sprawę rodzinie i jaka spotka ją reakcja.
Klany Grandinów i Lattimore’ów miały i bez tego dość kłopotów, bo były uwikłane w skandal związany z osobą Heatha Thurstona, który domagał się prawa do wierceń poszukiwawczych na terenie największych posiadłości ziemskich w okolicach Royal, licząc na znalezienie odziedziczonych jakoby przez siebie pokładów ropy.
Morgan boleśnie przeżywała to, że jej siostra miała poślubić bliźniaczego brata Heatha, ale zdawała sobie sprawę, iż miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeszkody. Tak przynajmniej jej się wydawało. Nigdy w życiu nie była zakochana, a w obecnej sytuacji nie miała czasu ani ochoty na analizowanie potęgi uczuć.
Wiedziała, że musi porozmawiać z Ryanem w cztery oczy, a chodnik przed jej sklepem nie jest najlepszym miejscem na tego rodzaju pogawędki.
Czy lepiej zatelefonować, czy też złożyć mu niespodziewaną wizytę? – pytała się w duchu. Jak on zareaguje na informację mogącą zmienić jego życie?
Być może wcale nie jest przygotowany na to, by zostać ojcem. Co będzie, jeśli jej powie, że nie chce mieć nic wspólnego z nią ani z dzieckiem? Czy będzie umiała znaleźć się w roli samotnej matki?
Zdawała sobie sprawę, że wszystkie te niewiadome doprowadzą ją do szaleństwa, jeśli nie zapanuje nad myślami. Musi ułożyć rozsądny plan działania. Właśnie dlatego odniosła sukces w biznesie – planowała swoją strategię aż do najdrobniejszych szczegółów. Miała nadzieję, że podobna taktyka pomoże jej zapanować nad chaosem, jaki wkradł się w jej życie osobiste...