Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Miłosne perypetie lady Jane
Zajrzyj do książki

Miłosne perypetie lady Jane

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-291-1624-4
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329116244
Tytuł oryginalnyAn Escapade and an Engagement
TłumaczBarbara Ert-Eberdt
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-03-11
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Miłosne perypetie lady Jane" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Osierocona lady Jane trafia pod opiekę dziadka, hrabiego Caxton. Niezadowolony z jej manier hrabia zatrudnia guwernantkę i przygotowuje wnuczkę do londyńskiego debiutu. Jane ma jednak za nic polecenia i zakazy. Pewnej nocy wymyka się na schadzkę i wpada w tarapaty. Z pomocą przychodzi jej nieznajomy kawaler, który za zachowanie dyskrecji oczekuje czegoś w zamian…

 

Fragment książki

 

Lord Ledbury utkwił wzrok w baldachimie łoża, które odziedziczył po bracie Mortimerze. Kompletnie wybił się ze snu, chociaż jeszcze godzinę wcześniej ze zmęczenia padał z nóg i wydawało mu się, że prześpi cały tydzień. Tymczasem sen nie nadchodził.
Nie cierpiał tego łoża, miękkich, wypchanych pierzem piernatów i stert poduszek. Obłożony nimi, odnosił wrażenie, że się dusi. Nie lubił lokaja. Nic nie mógł na to poradzić, choć miał świadomość, że jest niesprawiedliwy. Nie powinien się czepiać Jenkinsa, bo rzeczywiście służący się starał. Tyle że nie był Fredem, jego ordynansem. W ciągu sześciu lat służby mógł swobodnie pogawędzić z nim przed udaniem się na spoczynek, pośmiać się z groteskowych sytuacji, do których dochodziło podczas wieczornych spotkań towarzyskich.
Musiał rozstać się z Fredem, kiedy przejął Lavenham House. Chociaż przed sprowadzeniem się do rezydencji nie doświadczał podobnych wygód ani nie był otoczony gromadą służby, czuł się tu samotny i nie na miejscu. Niczym złodziej w cudzym domu, pomyślał z goryczą.
Przewrócił się na bok i zapatrzył na wciąż jarzący się ogień na palenisku marmurowego kominka. Bez munduru nie czuł się sobą. Brakowało mu kolegów pułkowych oraz poczucia przynależności do wspólnoty wojskowych. Cholera, rozmyślał, lepiej by się spało na ławce w parku pod przykryciem ze starego płaszcza wojskowego niż tutaj, w tych betach uważanych za luksus przynależny osobie z jego sfery. Ileż to razy spędził noc pod gołym niebem, budząc się rano w posłaniu przymarzniętym do gruntu. Uświadomił sobie, że na końcu uliczki był niewielki park z ławkami, a stary wojskowy płaszcz wciąż wisiał w szafie, chociaż Jenkins kręcił na to nosem.
Uznał, że musi chociaż na chwilę wyjść z domu Mortimera, wymknąć się spod kurateli jego służby, chociaż miał świadomość, że nie ucieknie od obowiązków, które spadły na niego w związku z nagłą i niespodziewaną śmiercią brata.
Przeklinając pod nosem, wstał z łóżka, po omacku ubrał się w to, co było pod ręką, naturalnie nie zapominając o płaszczu wojskowym. Włożył go i poczuł się w nim jak w objęciach przyjaciela. Na powrót stał się majorem Cathcartem, mimo że ludzie uparli się obecnie nazywać go lordem Ledburym.
Przygładził dłonią jasnobrązowe włosy, jak to miał w zwyczaju po wstaniu z łóżka podczas służby wojskowej. Szkoda, że równie łatwo nie dało się uspokoić wzburzonego nastroju. Pokuśtykał w dół po schodach. Fakt, że nie doszedł jeszcze do siebie po rozmowie z dziadkiem, hrabią Lavenhamem, nie miał większego znaczenia. Był przygotowany na to, że usłyszy coś nieprzyjemnego. To, czego dowiedział się na temat młodszego brata, było szokujące. Jeszcze gorzej przyjął wiadomość, że gdyby Charlie ukrywał skłonność do mężczyzn, on mógłby spokojnie wrócić do pułku, dać się zabić lub okaleczyć i nikogo by to nie obeszło. Spełnił wolę dziadka. Zrezygnował z kariery wojskowej i przeprowadził się do Lavenham House. Zakupił nową garderobę, zaczął grać przeznaczoną mu rolę, a jednak…
Na dworze poczuł się lepiej niż w rodowej siedzibie. Odetchnął głęboko. Powietrze było przepojone wilgocią, co nieomylnie zwiastowało nadejście angielskiej wiosny. Do furtki na skwer dotarł szybciej, niż się spodziewał, zważywszy na stan jego nogi. Z zadowoleniem pomyślał, że wyciągnie się na parkowej ławce i poprzez gałęzie drzew będzie patrzył na nocne niebo. Niczego więcej mu nie potrzeba.
Tytuł lordowski przypadł mu niespodziewanie po haniebnej śmierci Mortimera. Teraz on jest ostatnią nadzieją na przedłużenie rodu. Będzie musiał się ożenić, znaleźć pannę godną miana przyszłej hrabiny Lavenham. Właśnie dlatego dzisiejszego wieczoru wybrał się na bal w nowym wcieleniu, jako lord Ledbury. Wzdrygnął się mimowolnie na wspomnienie kobiet, które otoczyły go ścisłym wianuszkiem, gdy tylko pojawił się w rozjarzonej światłami świec sali balowej.
Najwyraźniej pech nie przestał go prześladować, bo gdy doszedł do pierwszej ławki, na której zamierzał się położyć, okazało się, że jest zajęta przez rosłego żołnierza w czerwonym uniformie i kobietę, chyba mu niechętną, sądząc po tym, jak wyrywała się z uścisku.
– Puść ją! – zawołał głosem wyćwiczonym na placach musztry wojskowej tak głośno, że oboje podskoczyli.
– Odczep się – odburknął przez ramię żołnierz.
– Ani mi się śni. To niedopuszczalne i… – Urwał.
Rozpoznał młodą damę. To lady Jane Chilcott. Zwrócił na nią uwagę podczas ostatniego balu i wypytywał o nią pana domu, Berry’ego, dawnego kolegę szkolnego, była bowiem bez wątpienia najpiękniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widział. Udzielając informacji, Berry uśmiechał się złośliwie.
– To lady Jane Chilcott, zwana Soplem Lodu. Mojej siostrze Lucy bardzo zależało na jej obecności na balu, gdyż lady Jane przebiera w zaproszeniach. Jej dziadkiem jest hrabia Caxton, wyniosły staruch. Przyjrzyj się jej zachowaniu, a zrozumiesz, skąd wziął się przydomek.
Zrezygnował z prośby o przedstawienie go owej piękności, obserwował ją tylko z daleka. Wystarczyło pół godziny, aby zgodzić się z opinią kolegi. Rzeczywiście sprawiała wrażenie, że z żalem zniżyła się do towarzystwa ludzi tak bardzo niedorównujących jej statusem. Z wyniosłą miną odrzucała zaproszenia do tańca tłoczących się wokół niej mężczyzn.
Obecnie po wyniosłości nie pozostał nawet ślad. Miał przed sobą młodą dziewczynę, przerażoną i zawstydzoną, bo przyłapano ją w mocno kompromitującej sytuacji. Natomiast jej uwodziciel był wręcz wściekły.
– Powtarzam, natychmiast puść lady Jane – rozkazał stanowczym głosem Richard.
Był zdecydowany ratować pannę Chilcott z opresji, lecz nie z powodu wrodzonej rycerskości. Na przekór temu, czego dowiedział się o niej od Barry’ego, czuł, że jego początkowe zainteresowanie urodą lady Jane zmieniło się w miarę upływu balu w coś na kształt zrozumienia dla jej postawy.
Widząc, jak opędza się od narzucających się jej mężczyzn, czerpał pocieszenie z faktu, że nie tylko on jest oblężony. Po pewnym czasie bawiła go nawet determinacja, z jaką oboje w dwóch różnych końcach sali odpierali ataki. Tyle że ścielących się do jej stóp mężczyzn tłumaczyła jej niezwykła uroda, podczas gdy wszystkie dopominające się jego uwagi damy, młode i starsze, były zainteresowane wyłącznie jego świeżo nabytym majątkiem i tytułem.
„Twój wygląd nie ma najmniejszego znaczenia”, pocieszał go dziadek, skupiając wzrok na bruździe, którą wyryła na czole wnuka zabłąkana kula, gdy był zaledwie porucznikiem. „Na pewno nie teraz, gdy jesteś znakomitą partią. Z twoim majątkiem i widokami na tytuł hrabiowski nie musisz się wysilać. Wystarczy, że będziesz bywał, a kandydatki na żonę same cię znajdą”.
Myśl o tym, że będzie musiał się opędzać przed nachalnymi kobietami. sprawiła, że wybrał się na bal z największą niechęcią. Słowa dziadka dźwięczały mu w uszach. Nikt nie zwracałby na niego najmniejszej uwagi, gdyby śmierć Mortimera nie wyniosła go tak wysoko. Tak, szedł tam, by się rozejrzeć za żoną, ale czy to towarzystwo nie mogło mniej ostentacyjnie okazywać, że interesuje je jedynie jego pozycja towarzyska, a nie on sam?
Czy lady Jane miałaby tylu starających się, gdyby była równie biedna, jak piękna? Budziła zachwyt nieskazitelną cerą, ustami jak pączek róży i gęstwiną złocistych loków opadających na wdzięcznie zaokrąglone ramiona. Nie zauważył, jakiego koloru były jej oczy, ale idealne dla tego typu urody byłyby chabrowe.
Gdy wszedł na salę, rzuciła mu zimne, taksujące spojrzenie. Później, kiedy otaczała ich gromada pochlebców, ich oczy spotkały się i on przez ułamek sekundy był pewny, że chciałaby się poskarżyć na to, jak bardzo doskwiera jej nieszczerość tych ludzi. On chętnie zrobiłby to samo. Niedługo potem opuściła salę balową.
Po jej wyjściu przymus przebywania w tym pomieszczeniu i z tymi ludźmi stał się nie do zniesienia. Richard czuł się zamroczony panującą w przegrzanej sali duchotą. Napięcie, nieopuszczające go od podjęcia decyzji o podporządkowaniu się obowiązkowi wobec rodziny, było męczące dla osłabionego długotrwałą chorobą ciała. Nagle wszystko go rozbolało. W głowie na próżno szukał uprzejmych słówek, niezbędnych w salonowych konwersacjach. Z ulgą wyszedł i udał się do Lavenham House. Tyle że dom, w którym zamieszkał, wciąż był domem Mortimera.
Nagle odczuł potrzebę wyładowania na kimś frustracji gromadzącej się w nim od rozmowy z hrabią Lavenhamem. Mortimer i Charlie byli poza zasięgiem – jeden w grobie, drugi w Paryżu, a nie wypadało napadać dziadka, choćby był w najwyższym stopniu irytujący.
– Wstawaj! – rozkazał żołnierzowi obejmującemu lady Jane.
Młodzieniec był jego wzrostu. Chociaż młodszy i zapewne sprawniejszy fizycznie, nie był zaprawiony na polu walki jak Richard.
Wstał niechętnie.
– Przynosisz ujmę mundurowi – orzekł Richard, rozdrażniony nonszalancją młokosa. Każdy spośród podkomendnych prężyłby się jak struna, słysząc taki ton. – Muszę zameldować o tym twoim dowódcom. Oficer nie powinien narzucać się kobiecie. Gdybyś był moim podwładnym, byłbyś szczęściarzem, gdyby skończyło się na chłoście.
Zanim zdążył dodać, że da nieszczęśnikowi szansę rozstrzygnięcia sprawy w walce na pięści, lady Jane stanęła między nimi z okrzykiem:
– Nie będzie pan taki okrutny!
– Okrutny? – powtórzył zaskoczony. – Uważa pani, że okrucieństwem jest ratowanie pani z opresji?
Zignorował wewnętrzny głos, który mu przypominał, że szuka okazji do awantury. Ten żołnierz stanął mu na drodze w chwili, kiedy potrzebował kogoś, na kim mógłby wyładować złość. Gdyby napotkał młodego oficera obściskującego ładną dziewczynę w Portugalii, mrugnąłby do niego porozumiewawczo i poszedł swoją drogą. Z tą różnicą, że ta dziewczyna nie była słodką wieśniaczką ani znudzoną życiem żoną jakiegoś ziemianina. Była młodą angielską damą i nie szukała przygód. Przeciwnie, wyrywała się zuchwalcowi.
– Przyznaję – odezwała się – byłam trochę zaskoczona natarczywością Harry’ego, bo do tej pory nigdy mnie tak nie całował. Głównie jednak bałam się, że ktoś nadejdzie i nas zauważy.
– Naprawdę chce pani, abym uwierzył, że odpychała go pani z obawy, że zostaniecie przyłapani w dwuznacznej sytuacji?
Bez wątpienia musiała tu przyjść z własnej woli, nawet jeśli potem przestraszyła się tego, co robi.
– Tak! – wykrzyknęła, unosząc wyzywająco głowę. – Nie spodziewam się, że ktoś taki jak pan to zrozumie. Ponieważ mój dziadek zabronił Harry’emu widywać się ze mną, nie pozostaje nam nic innego, jak spotykać się potajemnie.
Co to znaczy „ktoś taki jak pan”?! – zirytował się w duchu. Dlaczego nie jest mu wdzięczna za wybawienie z opresji? I przede wszystkim czemu stoi mu na drodze i nie pozwala dołożyć tej podstępnej, żałosnej imitacji żołnierza?
– Nie pomyślała pani, że dziadkowi leży na sercu pani dobro? Że byłoby lepiej trzymać się z daleka od tego franta?
Lady Jane była dość majętną dziedziczką. Berry wspominał, że jej dziadek nie miał żadnych bezpośrednich męskich następców i było powszechnie wiadomo, że jej zapisze większą część swojej fortuny. Oczywiście jakiś przybłęda bez grosza przy duszy nie był odpowiednim partnerem dla dziewczyny, która odziedziczy majątek, chociaż Harry miał niewątpliwie pewne zalety – urodziwą twarz, szerokie bary i wielki tupet.
– Zamierza pan nas wydać? – zapytała chłodno.
Harry stanął obok lady Jane i przycisnął do torsu jej dłoń.
– To się tak nie skończy – oznajmił. – Nie dopuszczę do tego. Przysięgam, ukochana, że nic nas nie rozłączy – dodał.
– Och, Harry, nie wybaczę sobie, jeśli przez niego spotka cię chłosta. – Rzuciła nienawistne spojrzenie lordowi Ledbury’emu. – Wiedziałam, że nie powinnam się godzić na to spotkanie.
Kiedy tak stali i patrzyli na siebie, Richard poczuł, że opuszcza go nagromadzona nieracjonalna złość. Jeśli lady Jane kocha tego młodego oficera, niezależnie od tego, co on o nim sądził, to zrozumiałe, że ozięble potraktowała adoratorów nadskakujących jej podczas balu. Wiedział, co czuła. Czy dziadek nie odarł go z wszelkich złudzeń, nie podeptał jego uczuć i nie kazał mu wstąpić na drogę, której nie wybrałby z własnej woli? Poczuł się niewygodnie w obranej roli obrońcy moralności, bo wiedział, że wyjdzie na kompletnego durnia. Mimo to coś nie pozwalało mu odejść i zostawić ich w spokoju.
– Niech pani przestanie zachowywać się jak heroina z taniego melodramatu i zawoła pokojówkę. Czas wracać do domu.
Zwiesiła głowę.
– Chyba nie wyszła pani bez pokojówki?
Pokiwała głową.
To wyglądało znacznie gorzej, niż sądził. W żadnym wypadku nie mógł zostawić jej w towarzystwie mężczyzny, który bez skrupułów zwabił w ustronne miejsce o tak późnej godzinie młodą kobietę pozbawioną chociażby pozorów ochrony ze strony pokojówki.
– Czuję się w obowiązku odprowadzić panią do domu – oznajmił. – Miejmy nadzieję, że nikt nas nie spostrzeże, inaczej to my będziemy bohaterami skandalu.
Owszem, zamierzał się ożenić, ale nie pod przymusem z ledwo poznaną dziewczyną. Kandydatka na przyszłą hrabinę powinna być kobietą wyjątkową, o której kolejne pokolenia będą mówiły z największym podziwem i szacunkiem. Niekoniecznie trzeba jej szukać w ekskluzywnym Almacku, tym matrymonialnym targowisku. Nie musi pochodzić z najwyższych kręgów towarzyskich, natomiast powinna mieć to coś, co każdy momentalnie spostrzeże i doceni. Nawet on, gdy ją pozna.
– Na co jeszcze czekasz, człowieku?! – wrzasnął na młodzieńca. – Wracaj do koszar, zanim się rozmyślę. I módl się, żeby nie odkryli twojej nieobecności.
– Zmienił pan zdanie?
– Mogę je zmienić jeszcze raz, jeśli się stąd natychmiast nie ruszysz. Jak się nazywasz i jaki masz stopień?
– Porucznik Kendell. I dziękuję panu.
Harry pocałował lady Jane w rękę, po czym się ulotnił.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Dlaczego pozwolił mu pan odejść? – zapytała lady Jane.
Nie obchodziło jej, dlaczego adorator bez najmniejszego sprzeciwu ją opuścił, nie pytając nawet o nazwisko mężczyzny, z którym ją zostawia? – zdziwił się w duchu Ledbury. Przecież mógł to być powszechnie znany, bezwzględny uwodziciel.
– Zawsze zdążę o nim zaraportować, jeśli pani sobie tego życzy – odparł, myśląc, że rzeczywiście powinien to zrobić.
Obiekt westchnień lady Jane wzbudził w nim pogardę skwapliwym zniknięciem. Nie chciało mu się wierzyć, że mężczyzna mógł zachować się tak niehonorowo wobec kobiety, w której podobno był zakochany.
– Niech pan tego nie robi! – zawołała, łapiąc go z rękaw. – To wyłącznie moja wina. Wiedziałam, że nie powinniśmy się spotykać, ale on mnie tak bardzo kocha… Popełniłam błąd, że przyszłam tu bez pokojówki, ale pan rozumie, drzwi domu są zamykane na noc, nie mogłam oczekiwać, że moja pokojówka Josie wyjdzie przez okno.
– Wyszła pani z domu przez okno? Jak zatem zamierza pani wrócić?
Nie wyobrażał sobie, że zapuka do frontowych drzwi i odda ją w ręce opiekunów o tak późnej godzinie, właściwie nad ranem. To byłoby równoznaczne z wywołaniem skandalu.
– Naturalnie. Zresztą nieważne. Właściwie martwię się wyłącznie o Josie. Próbowała wyperswadować mi wyjście, ale to tylko służąca. Musi robić, co jej każę.
– I pani bezwzględnie wykorzystała ten fakt?
– No… tak. Jeśli pan powie komukolwiek, że przyszłam tu bez niej, a przecież ona dostała surowy przykaz niespuszczania mnie z oka, to zwolnią ją ze służby. To byłoby bardzo niesprawiedliwe. Nie zniosłabym, gdyby z mojego powodu straciła pracę, a Harry został wydalony z pułku dlatego, że zachowałam się niestosownie.
Richard ze zdziwieniem spostrzegł łzę ściekającą po policzku lady Jane. Berry wyrażałby się o niej w odmienny sposób, gdyby widział to, co on teraz. Demonstrowała wyniosłą minę, a w gruncie rzeczy gorączkowo oczekiwała na randkę. Przypomniał sobie, jak to było, gdy jako młody oficer podczas manewrów uczestniczył z kolegami w kolacjach wydawanych przez władze pułkowe dla lokalnych notabli, aby ich przekonać, że nie mają się czego obawiać ze strony zakwaterowanych w ich majątkach żołnierzy. Dostali rozkaz, by zachowywać się przyzwoicie. Później z nawiązką to sobie odbijali, dopuszczając się rozlicznych ekscesów. Kiedy lady Jane umawiała się w parku z młodym oficerem, myślała tylko o sobie. Natomiast gdy poniewczasie uzmysłowiła sobie, jakie mogą wyniknąć z tego konsekwencje dla innych, była naprawdę szczerze skruszona.
– Zapomnijmy o tym na chwilę – burknął szorstko, chociaż kusiło go, by obiecać, że nikomu nie piśnie ani słowa, i to wcale nie ze względu na okazaną przez nią skruchę.
Nawet jeśli wykazała się szczególną lekkomyślnością, kto jak kto, ale on nie miał prawa potępiać jej za nieposłuszeństwo wobec rodziny. Przecież też tak postąpił, z tą różnicą, że mógł po prostu wyjść frontowymi drzwiami, gdy poczuł się w rodowej siedzibie jak w więzieniu.
– Musimy odstawić panią do domu w taki sposób, aby pani eskapada nie stała się przedmiotem plotek. Gdzie pani mieszka?
– O, więc pan chce nam pomóc? – spytała z urzekającym uśmiechem.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel