Miłosne perypetie panny Arlette (ebook)
Arlette wciąż wspomina Williama, dzięki któremu dotarła bezpiecznie do Londynu. Podczas podróży przez ogarnięty wojną domową kraj połączyła ich silna więź. Spotykają się ponownie dopiero po dziewięciu latach. Na widok Williama w sercu Arlette odżywają dawne emocje. To nie tylko echo młodzieńczego zauroczenia i nadal żywe uczucie wdzięczności. Ona naprawdę kocha Williama, czuje też, że nie jest mu obojętna. Niestety mogą jedynie pomarzyć o wspólnej przyszłości. Rodzina chce jak najszybciej wydać Arlette za bogatego kupca, a William ma narzeczoną. Jednak fortuna sprzyja zakochanym i niespodziewanie wskazuje im szansę na odmianę losu. Tylko czy starczy im odwagi, by z niej skorzystać?
Fragment książki
Siostra Richarda mieszkała w ogromnym domu przy ulicy Strand. Po latach surowych rządów Olivera Cromwella za czasów Republiki Angielskiej, kiedy to zakazane były wszelkie zabawy, a ludzie żyli w poczuciu niepewności, wraz z powrotem króla znów pojawiła się nadzieja na lepsze czasy. Miejsca oferujące rozrywkę, zamknięte w czasach bezkrólewia, zaczynały się otwierać. W tawernach wznoszono toasty na cześć Jego Królewskiej Mości Karola Stuarta, wracającego w końcu do Anglii i poddanych.
Był dwudziesty dziewiąty maja, dzień trzydziestych urodzin króla Karola, i cały Londyn świętował. Wzdłuż ulicy Strand stali ludzie trzymający podobizny Karola Stuarta przyozdobione kwiatami. Tłumy gromadziły się wokół ulicznych sprzedawców, a wkoło krążyli złodzieje, licząc na obfite łupy. Tłum wiwatował, w tawernach opróżniano kolejne kufle piwa. Wystrzały armatnie przy Tower obwieściły, że król przejechał przez London Bridge. Zaraz potem rozdzwoniły się wszystkie kościelne dzwony, potęgując radosny nastrój. Na niebie nie było ani jednej chmurki; promienie słońca złociły romboidalne szyby okien domu Willoughbych.
Pokaźnych rozmiarów dom był tego dnia wypełniony tłumem podekscytowanych przyjaciół i sąsiadów, chętnych do obejrzenia z balkonu przejazdu króla. Radośnie popiskujące dzieci plątały się pod nogami, a nadąsany Richard stał w rogu sali z grupką dżentelmenów.
Drżąc z podniecenia, świadoma, że uczestniczy w wielkim wydarzeniu historycznym, Arlette stała przy otwartym oknie. Tego dnia miała na sobie najlepszą suknię barwy kaczeńców z wyraźnie zaznaczonym stanem, szeroką spódnicą i okrągłym dekoltem ozdobionym delikatną koronką. Rękawy, sięgające łokci, również zostały obszyte koronką. Rozpuszczone włosy spięła jedynie dwiema ozdobnymi klamerkami po obu stronach głowy, by niesforne pasma nie opadały jej na oczy i by z uczesania nie wysunęły się gałązki głogu, które zerwała tego ranka.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy ujrzała króla, przed którym jechali heroldowie dmący w długie trąby. Po obu stronach króla jechali jego bracia. Za nimi podążali lord burmistrz Londynu i radni miejscy w szkarłatnych togach ze złotymi łańcuchami. Następnie pojawili się wierni kawalerowie, stronnicy króla w czasie wojny domowej. Ta kawalkada, przemierzająca usłane kwiatami ulice Londynu, stanowiła uderzający kontrast z burymi barwami purytanów. Dzielni mężczyźni towarzyszący królowi tworzyli pulsujący kolorami orszak, w którym pyszniły się szkarłatne stroje ze złotym szamerunkiem, jasnoniebieskie i zielone wamsy, długie loki i fantazyjne kapelusze, kołyszące się pióra i kaskady koronek przy szyi i wokół nadgarstków.
Wszyscy śmiali się i machali, chwytali kwiaty, rzucane przez uszczęśliwione dzieci. W oczach mężczyzn można było jednak dostrzec zmęczenie i determinację, by nigdy już nie cierpieć głodu i biedy. Niemal dziesięć lat czekali na wygnaniu na tę chwilę. Wielu z nich nie wytrzymało przymusowej bezczynności, zatraciło się w rozwiązłości, uległo deprawacji.
Arlette śmiała się i wraz z innym i witała radosny pochód machaniem. Uważnie przyglądała się twarzom mężczyzn, mając nadzieję, że ujrzy wśród nich brata Thomasa. Jej wzrok przyciągnął jeden z dżentelmenów, którego twarz była częściowo osłonięta przez szerokoskrzydły kapelusz. Na jego przystojnej twarzy gościł szeroki uśmiech. Nie mogąc się powstrzymać, wzięła od Anne kwiat i rzuciła w jego kierunku. Chwycił kwiat, uniósł głowę, by zobaczyć, kto go rzucił, a potem lekko się skłonił.
Arlette miała urodziwą twarz o delikatnych rysach, podobno odziedziczonych po matce, której nie pamiętała. Widoczny podziw w oczach przejeżdżającego pod oknem kawalera sprawił, że zaparło jej dech i obudziły się uśpione zmysły. Przez chwilę wpatrywali się w siebie tak, jakby się znali i doskonale rozumieli. Nagle oboje doznali olśnienia. Arlette rozpoznała w przystojnym kawalerze mężczyznę, który przywiózł ją w bezpieczne miejsce przed swoim wyjazdem do Francji. To był William Latham, niewidziany od dziewięciu lat, lecz zawsze obecny w jej myślach. Wmawiała sobie, że przed laty przywiązała się do niego jak do opiekuna i przyjaciela, jednak jej serce omal nie pękło z bólu, kiedy ją opuścił. Nawet po tak długim czasie wspomnienie razem spędzonych chwil ani trochę nie zbladło. A teraz znów był blisko. Wrócił!
Zauważyła, że jego oczy rozszerzają się ze zdumienia, gdy uzmysłowił sobie, kim była. Z tyłu napierali inni kawalerowie; musiał więc minąć dom, jednak obejrzał się, wyciągając szyję. Pod wpływem impulsu Arlette zbiegła ze schodów, wpadła do obszernego holu pachnącego cytrynowym środkiem do czyszczenia. Hester przechodziła właśnie obok, niosąc tacę z jedzeniem. Tym razem Arlette nie zwróciła uwagi na słowa siostry nakazującej jej pozostanie w domu. Gwałtownie wybiegła na ulicę.
Wytrwale przepychała się przez tłum, dopóki znów nie ujrzała Williama. Otoczony ze wszystkich stron, jakimś cudem skierował konia w jej kierunku. Gdy był już blisko, zeskoczył z wierzchowca, uważając, by nie puścić wodzy. Nagle jak spod ziemi wyrósł przy niej muskularny młodzieniec w dopasowanych spodniach i koszuli z grubego lnu. Miał szeroką twarz o grubych rysach i zmierzwione brązowe włosy. Arlette nie spodobało się spojrzenie jego nabiegłych krwią oczu. Jego usta wygięły się w lubieżnym uśmiechu. Potem szybko chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę wejścia do sklepu.
– A co tu robi samotna piękna panna? Szukasz towarzystwa, malutka?
– Puść mnie – powiedziała lodowatym tonem, starając się wyrwać z jego uścisku. – Jesteś pijany.
– Cały Londyn jest dzisiaj pijany. Chodź, napij się ze mną, a potem… zobaczymy, co dalej.
– Jesteś okropny. Puść mnie.
– Nie tak szybko, panienko – burknął.
– Mam wrażenie, że naprzykrza się pan tej damie – odezwał się ktoś ostrym tonem.
Głos dobiegał zza pleców Arlette. Silna dłoń chwyciła ją za ramię i odciągnęła od napastnika. William Latham stanął pomiędzy nią a natrętem. Młodzieniec zrobił się czerwony jak burak. Czuł się zdecydowanie nieswojo, patrząc na wyższego od siebie, opanowanego mężczyznę.
– To nie pańska sprawa – rzekł wojowniczo.
– Właśnie stała się moja – odrzekł William. – A teraz zmykaj, bo za chwilę pożałujesz, że zaczepiłeś tę młodą damę.
Mówił spokojnym tonem, jednak młodzieniec gwałtownie zbladł. Cofnął się kilka kroków, omal nie upadając, wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego i odszedł szybkim, chwiejnym krokiem, a po chwili zniknął w tłumie.
– Dziękuję – powiedziała Arlette. – Był pijany.
– A ja zjawiłem się w samą porę.
– Jestem szczęśliwa, widząc że przeżyłeś – szepnęła, promieniejąc z radości.
Chwycił ją za ramię i po chwili stanęli w łukowato sklepionym wejściu do sklepu. Gdy ich spojrzenia się spotkały, serce Arlette gwałtownie zatrzepotało w piersi. Nie mogła uwierzyć, że William stoi tuż obok niej. Dostrzegając podziw w jego wzroku, rozchyliła usta i zwilżyła językiem wargi.
Uśmiechnął się.
– Enchanté, mademoiselle – powiedział cichym tonem i wyciągnął ku niej dłoń.
Arlette podała mu rękę, a William nakrył jej dłoń swoimi dłońmi i przytrzymał.
– Arlette! Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty… tutaj. – Uniósł jej dłoń do warg i ucałował.
– Całujesz w rękę wszystkie spotkane damy?
Roześmiał się.
– Ależ skąd. Tylko te, które mi się podobają.
– Nie przypuszczałam, że mnie rozpoznasz.
– Owszem, wydoroślałaś, nie od razu cię poznałam. Co ty tu robisz?
Uśmiechali się do siebie, serce Arlette przepełniała radość.
– Nie dziw się tak bardzo. Przecież sam mnie tu przywiozłeś.
– Myślałem, że wróciłaś do Mayfield Hall.
Pokręciła głową, w jej oczach zagościł smutek.
– Nie. Ojciec umarł niedługo po naszym wyjeździe, a Thomas wciąż przebywa na wyspie Barbados… przynajmniej tak nam się wydaje. Od czasów aresztowania nie mieliśmy żadnych wiadomości na jego temat. Boję się o niego. Wolę nie myśleć, że mogło mu się przytrafić coś złego.
William spochmurniał.
– Rozumiem twój niepokój. Ja też liczyłem na to, że otrzymam od niego jakąś wiadomość.
– Dom i majątek zostały skonfiskowane. Na szczęście teraz, po przywróceniu monarchii, chyba uda nam się wszystko odzyskać.
– Wielu rojalistów na to liczy. – Zamilkł. Przyglądał się jej takim wzrokiem, jakby nie mógł się na nią napatrzeć. – Ślicznie wyglądasz, Arlette, wyrosłaś i jesteś éleganté. Najwyraźniej życie w Londynie ci służy.
– Cieszę się, że tak uważasz. I owszem, bardzo lubię Londyn – powiedziała, nieco skrępowana i cofnęła rękę. Była zła, że odczuwa niepokój. – Chociaż kiedy tu przyjechałam, wszystko mnie przerażało.
– Dobrze ci się mieszka z siostrą i jej mężem?
– Tak, ale bardzo tęskniłam za ojcem i domem.
– A jak twoja rodzina radziła sobie w czasach dyktatury Cromwella?
– Czasami było nam ciężko. Kiedy wybuchła wojna, Richard zaczął zarabiać na handlu wełną, ale po bitwie pod Worcester wszystko się zmieniło, nie tylko dla Richarda. Z początku czułam się dziwnie w domu, w którym panują surowe reguły, ale teraz zależy mi już tylko na tym, żeby żyć w miarę normalnie i bez wojen. Niezależnie od przekonań Richarda cieszę się, że jego dom nie ucierpiał podczas wojen, chociaż w tej chwili nie mamy za dużo pieniędzy. – Wykrzywiła wargi w grymasie. – Mój szwagier jest hipokrytą. Stały w poglądach jak chorągiewka na wietrze. Po śmierci Cromwella, przewidując powrót króla, stał się bardziej tolerancyjny. Nadal sympatyzuje z parlamentem, ale nie ma nic przeciwko temu, by sprzedawać jedwabie i aksamit rojalistom. Liczy się tylko interes.
– Roztropny człowiek… Wie, wobec kogo należy być lojalnym w trudnych czasach.
– Może… Jednak Richard wciąż jest przekonany, że przyjemności takie jak muzyka i taniec, to sprawki diabła.
– Miejmy nadzieję, że teraz, kiedy król powrócił do Anglii, będziemy świadkami lepszych czasów.
Przemawiał do niej łagodnym, ciepłym głosem. Była zachwycona jego prezencją i inteligencją. Szczupły, wysoki i niezwykle przystojny, bez wątpienia podobał się wielu kobietom. Jego żywe spojrzenie i uśmiech musiały budzić zainteresowanie. Młody, chłopięcy William Latham, jakiego znała, stał się mężczyzną. Prezentował nienaganną sylwetkę, jednak na jego twarzy pojawiły się zmarszczki, ślady trudów życia. Wyczuwała też w nim jakieś napięcie, gdy taksował ją wzrokiem od stóp do głów. Zmieszana, bezwiednie wygładziła spódnicę i przeczesała palcami włosy.
– Niestety, ujrzałeś mnie w niekorzystnej sytuacji. Zazwyczaj nie jestem taka rozczochrana.
Popatrzył na swe ubranie, poplamione i wygniecione po długiej jeździe.
– Ja też nie prezentuję się idealnie. Jechaliśmy tu od świtu.
– Jesteś w Anglii pierwszy raz, odkąd wyjechałeś do Francji?
– Tak. Minęło dziewięć długich lat… mam wrażenie, że minęły całe wieki. Nikt z nas nie wybrałby sobie takiego losu, ale po prostu nie mieliśmy wyboru.
– Co robiłeś przez te lata, Williamie? Mieszkałeś w Paryżu, korzystając z jego uciech?
Roześmiał się.
– Nie, nic podobnego. Po przyjeździe na Kontynent dokuczała nam nuda. Wraz z innymi, którzy nie zamierzali spędzać życia na wygnaniu na nieróbstwie, pojechałem do Niderlandów z królem. Udało mu się zebrać wojsko pod dowództwem jego brata, księcia Yorku. Służyliśmy pod hiszpańską flagą.
– Więc nie zaniechałeś wojaczki po wyjeździe z Anglii – powiedziała, pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej o jego życiu. Odnosiła wrażenie, że nie był zadowolony ze swoich dokonań.
– Nie. Nasz oddział często walczył i wielu towarzyszy zginęło. Zbyt wielu. Niełatwo jest być żołnierzem, nawet zwycięskim. Ja żyję, ale straciłem prawie wszystkich, którzy byli mi drodzy. Moja matka zmarła, a siostra wyszła za Francuza.
– Tak mi przykro, Williamie. To musiało być dla ciebie bardzo trudne.
Kiwnął głową.
– To drogo okupione zwycięstwo, jednak jestem wdzięczny losowi, że żyję. Wróciłem do kraju jako jeden ze szczęśliwców.
Zamilkł i pogrążył się we własnych myślach.
– Williamie? – Delikatnie dotknęła jego ramienia.
Spojrzał na Arlette jak wyrwany ze snu.
– Podobnie jak wszyscy rojaliści, którzy walczyli o takie właśnie szczęśliwe zakończenie, mamy całe mnóstwo rzeczy do zrobienia. Mam serdecznie dość włóczenia się po świecie. Lata wojaczki nie były łatwe, ale nigdy nie wątpiłem, że muszę walczyć za króla. Czas już, abym przestał żyć przeszłością i skupił się na teraźniejszości i przyszłości. Zamierzam spędzić resztę życia w Anglii i nigdy więcej nie unieść miecza w gniewie.
– Zobaczysz, jak wiele się tu zmieniło.
– Nie wątpię… sprawy nie mogły potoczyć się lepiej. To wielkie szczęście, że król wrócił. Podobają ci się te uroczystości?
– Tak. Zostajemy dziś na noc u siostry Richarda.
– A Hester? Jak się czuje twoja siostra?
– Dobrze, dziękuję. Skoro już o niej mówimy, to powinnam wracać. Z pewnością skarci mnie za to, że wyszłam z domu.
– Rozumiem. Chodź, odprowadzę cię.
Położył rękę na jej ramionach i ruszyli w stronę domu. Po chwili ujął jej dłoń i uniósł do warg.
– Zatrzymam się na pewien czas w Londynie, Arlette. Wkrótce złożę ci wizytę. Chciałbym też złożyć wyrazy szacunku Hester i jej mężowi. Nie spotkałem Richarda, kiedy przywiozłem cię do Londynu. To był uśmiech losu. Jako mój wróg mógł kazać mnie aresztować.
– Wolę myśleć, że by do tego nie doszło. Oddałeś wielką przysługę mojemu ojcu, Hester również jest ci za to głęboko wdzięczna. – Uśmiechnęła się. – Do widzenia, Williamie. Jeśli będziesz mógł, wpadnij do nas na dalsze świętowanie.
Patrząc na niego, zdała sobie sprawę, że bije od niego wewnętrzna siła, jakby aura władzy. W nagłym przypływie radości wbiegła po schodach do domu.
***
William dosiadł konia i dołączył do towarzyszy defilujących ulicami Londynu. Myślał o Arlette, młodej dziewczynie, której wspomnienie hołubił w sercu przez tak wiele lat. Dziwił się, że tak łatwo wzbudziła w nim pożądanie. Nie mógł oderwać od niej wzroku, nasycić się jej widokiem.
W jednej chwili dostrzegł zmiany, jakie zaszły w niej w ciągu dziewięciu lat. Gdy odwoził ją do Londynu, była zgrabna, drobna, zapamiętał też piegi na jej nosie. Dostrzegał w niej klasyczne piękno, pamiętał też uroczy dołeczek w brodzie, pod pięknie wykrojonymi różowymi wargami. Miała oczy o barwie tropikalnego morza, niebieskozielone z bursztynowymi plamkami. Gdyby jakakolwiek inna dziewczyna rzuciła mu różę, a potem za nim pobiegła, chwyciłby ją w ramiona i całował do utraty tchu. Jednak Arlette nie była tylko „jakąś dziewczyną”. Bardzo się zmieniła i nie przypominała już dziewczynki, której obraz towarzyszył mu przez tak wiele lat. Wyrosła na piękną kobietę.
Było już ciemno, gdy Williamowi udało się opuścić Whitehall i udać się do domu Willoughbych. Rozradowani, podpici mieszkańcy Londynu wytaczali się z tawern na ulice, by bawić się dalej. Stojąc na dziedzińcu z tyłu domu, William obserwował świętujących, nie przyznając się przed samym sobą, że czeka na pojawienie się Arlette. Wreszcie ją ujrzał. Ubrana w tę samą żółtą suknię co wcześniej, prezentowała się wspaniale. Odgarnęła do tyłu imponująco gęste złociste kędziory. Wszyscy mijani przez nią goście przerywali rozmowę i patrzyli w jej stronę. Uśmiechała się do nich promiennie. William odniósł wrażenie, że obdarzeni tym cudownym uśmiechem rozmawiali ze znacznie większym ożywieniem.
Skupił swą uwagę wyłącznie na Arlette. Była piękna, a jednocześnie obdarzona charyzmą. Williamowi aż zapierało dech w piersi na jej widok.