Miss Piękności / Klejnot Sycylii
Przedstawiamy "Miss Piękności" oraz "Klejnot Sycylii", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Klaudia Bergqvist bierze udział w konkursie piękności. Napastowana przez księcia François ucieka z jachtu, na którym odbywa się przyjęcie. Na brzegu znajduje ją brat księcia, Filip, o którym słyszała wiele złego, sądzi więc, że wpadła z deszczu pod rynnę. Tymczasem Filip udziela jej pomocy i próbuje namówić, by zgłosiła sprawę policji. Klaudia nie chce odbierać uczestniczkom konkursu szans na nagrodę, na którą sama liczyła. Jednak przystojny książę składa jej propozycję, której Klaudia nie potrafi odrzucić…
Jako nowy prezes międzynarodowej firmy hotelarskiej należącej do rodziny Ferrara, ambitny Santo chce dokonać czegoś wyjątkowego. Zamierza uczynić z najstarszego hotelu firmy na zachodnim wybrzeżu Sycylii prawdziwy klejnot. Musi jednak wykupić ziemię od skłóconej od lat z Ferrarami rodziny Baracchich, co wydaje się nierealne. Santo liczy, że pomoże mu Fiammetta Baracchi, wnuczka seniora rodu, z którą, o czym nikt nie wie, trzy lata temu spędził namiętną noc…
Fragment książki
– Umrzesz tam! – krzyknął książę z łodzi motorowej. – Nie będę cię ratował!
I dobrze – pomyślała Klaudia Bergqvist, mimo że morze było tak zimne, że bolały ją wszystkie mięśnie. Woda była ciemna i wciągała ją w swoją otchłań, wsiąkając w długą suknię, która robiła się coraz cięższa. Jedwabny dżersej oplątywał jej kostki, gdy próbowała płynąć. Fale były niespokojne, przez co trudno jej było złapać oddech.
Choć była dobrą pływaczką, migoczące światła wyspy wydawały się niebezpiecznie daleko… za daleko. Duszące sieci paniki oplątywały ją coraz mocniej, a wyobraźnia zaczęła podpowiadać najgorsze scenariusze. Co może czaić się na nią w tych nieprzejrzystych głębinach oprócz niej i tego drania, który zwabił ją na swoją łódź?
Usłyszała za sobą dźwięk silnika. Zatrzymała się na chwilę i obejrzała, czy za nią płynie. Odetchnęła, gdy zrozumiała, że niewielka łódź oddala się od niej w stronę ogromnego jachtu, na którym rozpoczęła swój wieczór. Cała ta noc była jedną wielką pułapką, choć wtedy tego nie zauważała.
– Przyjdź na imprezę na moim jachcie – mówił. – Kiedy będziesz miała dość zgiełku, oprowadzę cię po nim. – Uspokajał ją książę.
A teraz tylko on, książę, wracał na Stella Vista, największą wyspę w łańcuchu tworzącym Królestwo Nazarine, a ona była sama w ciemnym, niespokojnym morzu.
Serce Klaudii biło nierówno, a brzuch kurczył się z ogromnego strachu, przez co nie była w stanie równomiernie oddychać. Kiedy odwróciła się znów w kierunku celu, mała wyspa, którą widziała jeszcze przed chwilą, zniknęła.
Nie panikuj – pomyślała, obracając się wciąż w wodzie w poszukiwaniu celu.
Nie miała wyjścia. Zsunęła z siebie coraz cięższą suknię i lżejsza popłynęła przed siebie.
Moja mama potrzebuje mnie żywej – myślała, starając się unormować oddech, jednak myśl o matce wzmogła w niej niepokój.
Ann-Marie Bergqvist nie chciała, żeby jej córka brała udział w tym widowisku. Upierała się, że jest archaiczne i seksistowskie. Klaudia nie zaprzeczała, ale schlebiała jej sława i kolejne wygrane. Lecz teraz, gdy stwardnienie rozsiane matki zaostrzyło objawy, sprzedała wszystko i chciała się nią zaopiekować. Choć, wiedziała, że tej choroby nie można wyleczyć, a jedynie spowalniać jej postępowanie, Klaudia chciała spędzać z matką jak najwięcej czasu, a za zarobione pieniądze sprawić, by czuła się jak najlepiej.
Światowe wybory Miss Pangei były jednymi z najbardziej dochodowych show. To one zaprowadziły ją do Nazarine, gdzie miała pojawić się w najbardziej renomowanym czasopiśmie, ozdobionym ciałami najpiękniejszych kobiet, odzianych w skromne stroje kąpielowe, a gdyby udało jej się znaleźć na okładce, zarobiłaby jeszcze więcej. Tak naprawdę od początku była faworytką w konkursie i dobrze o tym wiedziała.
Czy to dlatego książę obrał ją za cel? Ponieważ miała szansę na wygraną?
Próbowała o tym nie myśleć, była już i tak bardzo zmęczona. Wysiłek związany z pływaniem nie był problemem, ale siła morza stawiała jej ciału ogromny opór. To nie był spokojny basen, który przecinała jak żyletka. Fale uderzały w nią ze wszystkich stron, a słona woda wpływała nosem do gardła.
A co, jeśli nie przeżyje? Co, jeśli jutro nie pojawi się na sesji zdjęciowej i nie wygra żadnej nagrody pieniężnej? Co, jeśli utonie i nie zobaczy więcej kobiety, którą kochała nad życie? Wtedy jej matka będzie skazana na poddanie się chorobie i samotną walkę z nią.
Nie myśl o tym – skarciła się w myślach. Oddech, ręka, wybicie. Oddech, ręka, wybicie.
– Wasza Wysokość, w pałacu jest intruz!
Strażnik księcia Filipa podał mu tablet, gdy władca zasiadał do późnego obiadu.
François – pomyślał.
Jego myśli zawsze wędrowały do jego bliźniaka, gdy działo się coś nieprzewidywalnego. Filip starł się tłumić w sobie wszelkie negatywne emocje związane z bratem i skupiał się na tym co ważne w danej chwili. Strażnik wyświetlił nagranie z monitoringu. Pływak zbliżał się do zachodniej części wyspy. Było to miejsce, gdzie niejeden statek uginał się pod uderzającymi z każdej strony prądami, a płytkie ostre skały szczerzyły kły tuż pod powierzchnią wody. Jeśli komuś udało się dotrzeć na plaże, natykał się wyłącznie na sterty kamieni i wyrzuconych z morza ostrych muszli. Podobnie jak jej władca, Sentinella była nieprzyjazna i groźna dla niezapowiedzianych gości.
Filip próbował powiększyć obraz, ale był zbyt mglisty i rozmyty, by móc ustalić tożsamość pływaka.
– Jak on się tu dostał? Czy w pobliżu jest jakiś statek?
– Dziś wieczorem na pokładzie Faworyty Królowej odbyła się uroczysta kolacja dla uczestniczek konkursu. Wokół niej pływało mnóstwo mniejszych łodzi, które organizowały wycieczki na mniejsze wyspy. Około mili stąd utknęła siedmiometrowa łódź, to najbliżej nas.
Usta strażnika zacisnęły się. Wiedział o wrogości panującej między braćmi i nie chciał nawet wymawiać imienia François.
Filipa nie zaskoczyła wiadomość, że jego brat jest w pobliżu. François spędził większość swojego życia na pogoni za kobietami i imprezami, ale zawsze wracał do domu o tej porze roku, organizując swój konkurs piękności na ich wyspie. Zwykle jednak nie wyrzucał ludzi za burtę ani nie wysłał pod drzwi brata intruzów.
– Zatem powitajmy naszego gościa – powiedział Filip i wstał od stołu, nie próbując duszonej kaczki.
– Panie, on może być uzbrojony – zauważył strażnik.
– On? – Książe popatrzył jeszcze raz w ekran i zobaczył, że gdy pływak uchwycił się jednej ze skał, górę jego ciała okrywał skąpy biustonosz. – Jeśli nie ma zamiaru wypluć na mnie kapsułek z cyjankiem, sądzę, że nie ma się czego obawiać. – Wyszedł przez drzwi prowadzące na tyły twierdzy, a następnie podszedł do bramy w murze.
Podążyło za nim dwóch strażników, przekazując reszcie komunikaty przez radio. Kiedy dotarł do kolejnej bramy, która blokowała dostęp do schodów prowadzących w dół klifu, dołączyło do nich kolejnych dwóch uzbrojonych gwardzistów. Stopnie były strome i wykute dawno temu. Jedynym zabezpieczeniem przed osunięciem się z nich na skały była lina przeciągnięta wzdłuż nich.
Filip nie schodził po tych schodach od lat, zwłaszcza nocą. Machnął na jednego ze strażników, by oświetlił mu drogę. Kiedy zeszli na dół, nie widział zupełnie nic. Do jego uszu dobiegał tylko szum walczących ze sobą fal. Nagle usłyszał kobiecy kaszel i nierówny oddech w pobliżu brzegu.
Kiedy ujrzał drobną postać w słabym świetle księżyca, zamarł. Wyglądała jak syrena wyrzucona z mrocznych, morskich krain. Klęczała na brzegu, jej mokre włosy oplatały ją niczym winorośl, a każdy oddech był szlochem wysiłku.
To nie było bikini! Miała na sobie wyłącznie bieliznę, koronkowy komplet w nieokreślonym kolorze. Teraz wyglądała jak wynurzająca się z głębin Wenus! Była najpiękniejszą kobietą, jaką Filip kiedykolwiek widział. Sprawiła, że jego wnętrzności skręciły się w uścisku pożądania, pragnienia posiadania i natychmiastowej pewności, że usidlenie jej nie będzie takie proste. W przypływie nietypowej zazdrości chciał odwrócić od niej wzrok swoich strażników. Ona była jego!
Kobieta z wysiłkiem wysunęła się na suchy ląd i upadła na bok. Podchodząc do niej, zauważył, że jej mięśnie drżą z wysiłku, a oczy otwierają się ostatkiem sił.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała z mieszanką rozgoryczenia i strachu, a później rzuciła mu w twarz garść kamieni.
Jak mnie tu znalazł?
Klaudia nie myślała logicznie, ale w końcu próbowała uciec przed samym diabłem. Zacisnęła dłoń na kawałkach pokruszonych muszli i kamieniach, a później rzuciła mu je w twarz. Próbowała od niego uciec, ale była wyczerpana. Jej mięśnie drżały.
W tym samym momencie usłyszała ciężki, męski głos, który mówił do niej coś po włosku, a później poczuła, jak mężczyzna przyciska jej słabe ramiona do ostrego żwiru. Powinna była utonąć! Tej nocy i tak umrze.
Przepraszam, mamo, miałaś rację! Tak mi przykro!
Nagle nastąpiła chwila ciszy, która uświadomiła jej, że powiedziała to głośno. Kiedy uniosła głowę, mogła zobaczyć tylko ciężkie męskie buty.
– Nie atakuj mnie więcej! Moim strażnikom to się nie podoba! – ostrzegł książę.
Była tylko wycieńczoną kobietą, która broniła się przed jego atakiem. Dlaczego tego nie rozumieli? Próbowała się, by usiąść i spojrzeć mu prosto w twarz, ale jej mięśnie przypominały rozgotowany makaron. Nie miała siły nawet płakać.
– Jak się tu dostałaś? – zapytał książę.
To wydawało się zbyt proste, żeby zawracać sobie głowę odpowiedzią. Szukała wzrokiem drogi ucieczki, ale otaczała ją kamienista plaża, skała i strażnicy. Zauważyła, że ich buty są zupełnie różne od tych, które widziała na statku. Były fantazyjne i ozdobione włoskimi detalami.
Poczuła, że fale znów obmywają jej łydki. Czy udałoby jej się jeszcze raz uciec wpław przed swoim oprawcą?
– Chciałam dopłynąć do Sycylii. Zgubiłam się?
Usłyszała nad sobą ironiczne parsknięcie strażnika.
– Odpowiadaj na pytania księcia! – warknął kolejny.
Nagle książę, którego z całego serca nienawidziła, powiedział coś szorstko po włosku. Nie zrozumiała ani słowa, ale jego strażnicy cofnęli się o kilka kroków.
– Jeśli chcesz tu leżeć i czekać, aż w twoich ranach rozwinie się zakażenie, śmiało. Możesz też pójść do zamku i skorzystać z pomocy lekarza, a w zamian wyjaśnić mi, skąd się tu wzięłaś.
Klaudia chwyciła kolejną garść piachu, gdy się do niej zbliżył.
– Nie! – Chwycił ją za nadgarstek. – Rozmawialiśmy o tym!
Usłyszała jak przez mgłę dźwięk przeładowywanej broni. Nigdy wcześniej nie słyszała go na żywo. Nigdy w życiu nie była tak przerażona.
– Nie dotykaj mnie – powiedziała ostatkiem sił.
– Otwórz rękę! – rozkazał.
– Idź do diabła!
– W takim razie zostaniesz tu.
Nienawidziła go z całego serca. Kiedy zrozumiała, że jej opór nie ma sensu, rozluźniła dłoń i wypuściła jej zawartość.
– Możesz wstać o własnych siłach? – ponowił pytanie.
– Nigdzie z tobą nie pójdę! Wolę umrzeć.
– Byłaś na pokładzie Faworyty Królowej? – zapytał książę.
– Doskonale wiesz, że tak – wykrztusiła.
Była u kresu wytrzymałości. Sól morska drażniła jej rany, a żołądek odmawiał posłuszeństwa.
– Dopłynęłaś tu o własnych siłach? To niebywałe…
– No cóż, nie zostawiłeś mi nawet koła ratunkowego. Nie miałam wyjścia. Jak podła musi być bestia, która zostawia człowieka samego w morzu nocą? – wycedziła przez zaciśnięte zęby i poczuła, że zaraz zwymiotuje.
– Porta la Luce! – krzyknął książę, a jeden ze strażników natychmiast pojawił się obok niego z pochodnią.
– Spójrz! – zwrócił się do niej. – Czy gdy ostatni raz mnie widziałaś, miałem tę bliznę? – Wskazał na białą pręgę na swojej twarzy.
Czy to możliwe? Ile jeszcze zła jej się przytrafi? Jeśli był ktoś gorszy od diabła, który chciał pozbawić ją życia w morskiej toni, tą osobą był jego brat.
– Jestem księciem Nazarine. Nazywam się Filip. Teraz pójdziesz ze mną do zamku i opowiesz mi o wszystkim, co wydarzyło się na statku. – Podał jej dłoń. – Jesteś w stanie iść sama czy mam cię podnieść?
Nie mogła mu odpowiedzieć. Próbowała przetoczyć się na drugi bok, by nie zwymiotować na jego buty.
Filip dał znak swoim ludziom, by odwrócili się plecami, i delikatnie podtrzymywał jej mokre włosy, gdy zwracała połowę laguny prawowitemu właścicielowi. Kiedy skończyła wymiotować, przyciągnął ją do siebie, by mogła się o niego oprzeć. Jej maraton pływacki był czymś, czego nawet on bałby się podjąć, choć kochał sport i wysiłek fizyczny.
Gdy zdjął z siebie koszulę i pomagał jej ją włożyć, była jak szmaciana lalka pozbawiona kości. Miała podrapane uda i łokcie. Krwawiła. Nie umiał wyobrazić sobie przez co przeszła i dlaczego tak rozpaczliwie uciekała przed jego bratem. Rozliczy go z tego później, gdy dowie się, co zaszło na pokładzie statku.
Była ledwie przytomna, gdy wziął ją w ramiona i pomógł wstać.
– Sanitariusze są przy schodach – powiedział jeden ze strażników.
– Jak masz na imię? – zapytał, gdy delikatnie położył ją na noszach. – Czy jest ktoś, do kogo powinniśmy zadzwonić?
– Chcę wrócić do domu – powiedziała z tęsknotą w głosie.
– Wrócisz – powiedział ze współczuciem.
Wiedział, jak to jest być celem François. Jego brat był na tyle okrutny, by terroryzować ludzi i czerpać z tego przyjemność, oraz na tyle niebezpieczny, by zabić.
– Najpierw trzeba opatrzeć twoje rany – zawyrokował książę.
Zauważył, że kobieta ze strachem odwraca od niego głowę. Był to dowód na to, że jego brat wciąż rozpowszechnia plotki o nim. Zwykle się tym nie przejmował, ale teraz go to zmartwiło.
Takie jest życie – pomyślał i chwycił za jeden koniec noszy, pomagając przenieść ranną do zamku.
Klaudia obudziła się w słabo oświetlonym pokoju. Leżała w szpitalnym łóżku pod kroplówką, ale sala wyglądała jak pięciogwiazdkowy hotel. Na stoliku nocnym w stylu renesansowym stała lampa nocna w stylu Tiffany’ego. Dwa fotele umieszczone były pod kominkiem, nad którym wsiał ogromny telewizor, a zasunięte zasłony sugerowały, że znajduje się za nimi taras.
Próbowała usiąść, ale nie mogła powstrzymać gardłowego dźwięku, który się z niej wydobywał. Każdy mięsień jej ciała protestował. Nagle zobaczyła, że ktoś się do niej zbliża. Serce biło jej jak oszalałe, a gardło zaschło, uniemożliwiając przełknięcie śliny.
– Dzień dobry – powiedział Filip.
W świetle dnia wyglądał jeszcze bardziej imponująco, ubrany w śnieżnobiałą koszulę i szare spodnie. Zauważyła, że jego czarne włosy lśnią, a świeżo ogolona twarz kontrastuje z białą, grubą blizną, która była jednocześnie przerażająca i uspokajająca.
– Lekarze oczyścili rany i uzupełnili płyny. – Skinął na woreczek kroplówki, po czym przyłożył wierzch dłoni do jej czoła.
Nie ufaj mu – podpowiadał jej instynkt, jednak bardzo tęskniła za kimś, kto się nią zaopiekuje.
– Jesteś głodna?
– Która godzina? – Jej głos był zachrypnięty i słaby.
– Szósta dwadzieścia – odpowiedział, odwracając się do zawieszonego za nim zegara.
Czy zdąży jeszcze na sesję zdjęciową? Miała być na niej o ósmej dwadzieścia.
– Doktorze Esposito, spał pan w ubraniu? – Filip powitał starszego mężczyznę.
– Owszem, wiedziałem, że mogę być potrzebny. – Stłumił ziewnięcie, zapinając biały kitel na pogniecionym ubraniu. Dzień dobry, Klaudio. Jak się czujesz?
– Skąd znacie moje imię?
– Moi agenci to wyszkoleni szpiedzy. Mamy w pałacu najnowsze technologie rozpoznawania twarzy, jednak tym razem to nie było potrzebne. Sprawdziłem tegoroczne kandydatki na Miss Pangei i oto jesteś, druga od lewej.
– Masz podwyższone tętno – powiedział doktor, trzymając ją za nadgarstek. – Nie od dziś wiadomo, jak książę działa na kobiety. Powinien wyjść?
– Kiepski żart. – Filip przewrócił oczami i parsknął z rozbawienia.
Klaudia zacisnęła usta. Jeśli powie „tak”, będzie to oznaczało, że doktor ma rację. Jeśli odmówi, wyjdzie na to, że chce, by został.
– Muszę skorzystać z łazienki – powiedziała wreszcie, uznając to za najlepsze rozwiązanie sytuacji.
– Czy możesz wyjąć to z mojej ręki? – zapytała lekarza, patrząc bezradnie na wenflon.
Doktor skinął głową i delikatnie wysunął z jej dłoni wenflon. Klaudia próbowała się podnieść, ale bezskutecznie. Gdy wreszcie udało jej się opuścić nogi na podłogę, zakręciło jej się w głowie. Oparła się bezsilnie o ramię Filipa, inaczej straciłaby równowagę. Jego mocny uścisk na jej talii sprawił, że poczuła się odrobinę pewniej.
– Pomogę ci. Esposito doznał w zeszłym roku kontuzji pleców, więc nie może poprowadzić cię do toalety.
Klaudia chwyciła się mocniej jego ramienia, nie miała wyjścia. Choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa, a kolana drżały jak galareta, starała się nie pokazywać po sobie cierpienia. Ramię księcia nadal spoczywało na jej plecach, a palce wbijały się w talię. Choć miała na sobie wyłącznie cienką koszulę, nie czuła, że patrzy na nią pożądliwie, jak jego brat.
– Dasz sobie radę? – zapytał, sadzając ją na welurowe krzesło ustawione w toalecie.
– Tak.
Nawet łazienka, która stanowiła część medyczną pałacu, była przepięknie urządzona. Złota armatura, fantazyjna wanna na ozdobnych nóżkach i prysznic wyłożony ciemnoniebieskimi kafelkami wyglądały wspaniale.
– Nawet nie myśl o przejściu przez to okno. – Ruchem głowy wskazał uchylny witraż. – Na dole stoi strażnik.
Czyżby czytał jej w myślach? Oczywiście, że o tym pomyślała.
– Zadzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebować – dodał i zostawił ją samą.
Klaudia przejrzała się w lustrze. Jej ciało było poobijane, a z niektórych ran wciąż delikatnie sączyła się krew. Nawet jej policzek pokryty był sińcem. Jednak nie myślała o obrażeniach. Jedyne, o czym myślała, to to, że nie będzie w stanie pojawić się na sesji zdjęciowej. Nawet gdyby udało jej się tam dostać, nie miała szans na wygraną. Do tej pory znajdowała się w pierwszej trójce faworytek każdego etapu konkursu. Teraz nie było na to szans.
To koniec, mamo – pomyślała.
Fragment książki
Członkowie zarządu firmy Ferrara Resorts siedzieli nieruchomo wokół stołu. Na wszystkich twarzach malował się szok. W absolutnej ciszy, tętniącej od niewypowiedzianych słów, okrzyków zdumienia i jęków protestu, Santo Ferrara uśmiechnął się szeroko.
– Liczę na to, że mój projekt zainteresował państwa, i że zarząd uzna go za warty realizacji. Dziękuję za uwagę – zakończył i niespiesznie zajął swoje miejsce za stołem, rozbawiony wrażeniem, jakie wywarł. Niektórzy spośród szacownych członków zarządu od dobrych paru minut siedzieli z otwartymi ustami, zupełnie nieświadomi tego, jak komiczny przedstawiają widok.
Mijały sekundy, a cisza trwała.
– Proszę cię, powiedz, że żartujesz – odezwał się wreszcie Cristiano, starszy z braci Ferrara. Choć wyraźnie silił się na spokój, brwi miał zmarszczone, a spojrzenie jego ciemnych oczu było pełne napięcia. – Twój projekt jest niewykonalny. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Bo jeśli się przy nim uprzesz, możesz narazić na duże nieprzyjemności nie tylko siebie, ale i nas wszystkich.
Cały Cristiano, pomyślał Santo, maskując przypływ braterskiego uczucia chłodnym uśmiechem. Szczery, serdeczny ekstrawertyk. Wszystko po nim widać – troskę o bliskich, niepewność, czy młodszy brat sprawdzi się na stanowisku szefa wielkiej firmy, które przekazał mu, gdy ograniczył swoją działalność zawodową, żeby mieć więcej czasu dla żony i dwóch uroczych, lecz absorbujących córek.
Santo mógł zapewnić brata, że doskonale wie, z jakim ryzykiem wiąże się realizacja projektu, który przed chwilą przedstawił. Ale nie zamierzał się tłumaczyć. Cristiano musiał przestać traktować go jak dziecko. Skoro powierzył mu stanowisko szefa, nie powinien podważać jego autorytetu, pouczając go przy wszystkich, jakby miał do czynienia z niedoświadczonym stażystą, którego trzeba pilnować, żeby nie narobił poważnych błędów.
Niestety, Cristiano nie potrafił wyzbyć się tego denerwującego nawyku. Ciągle udzielał mu porad i napomnień. Odkąd Santo przejął stery firmy, praktycznie każda z jego decyzji była komentowana przez brata. Oczywiście, Cristiano robił to w dobrej wierze. Chciał się podzielić swoim doświadczeniem, oszczędzić młodszemu bratu stresu i niepewności, których sam zaznał, kiedy po nagłej śmierci ojca musiał porzucić beztroskie, młodzieńcze życie, żeby stanąć na czele rodzinnej firmy. Był tak nawykły do dbania o bliskich, że w swoim postępowaniu nie widział nic złego. Przez myśl mu nie przeszło, że jego chęć pomocy mogła być odebrana jako upokarzające prowadzenie za rączkę.
Santo uznał wreszcie, że nie pozostaje mu nic innego, jak zastosować terapię szokową. Jego plan sprowadzał się do tego, żeby na zebraniu zarządu zgłosić projekt, którego realizacja będzie graniczyła z niemożliwością, ale który będzie w jakiś szczególny sposób istotny dla budowania wizerunku firmy. Gdy Cristiano, jak to miał w zwyczaju, zacznie forsować swój punkt widzenia, Santo uprzejmie, ale zdecydowanie postawi na swoim. A kiedy zwycięstwo w pojedynku słownym, przeprowadzonym wobec całego zarządu, będzie należało do niego, pozostanie mu tylko... odnieść sukces, wcielając w życie wymyślony przez siebie, śmiały projekt.
– Wydaje ci się – powiedział dobitnie – że to rzecz niewykonalna. Ale to nie znaczy, że tak jest w istocie. Weź pod uwagę, że możesz się mylić, zwłaszcza że ostatnio zmieniły ci się życiowe priorytety. Chyba każdy przyzna, że mając trzy kobiety w domu, mężczyzna może... częściowo stracić bystrość myślenia.
Słowa zabrzmiały jednoznacznie – jak rzucona rękawica. Członkowie zarządu zerkali ukradkiem jeden na drugiego, ale wszyscy mieli dość rozsądku, żeby zachować milczenie.
– Chyba zapominasz, bracie, że wciąż zasiadam w zarządzie tej firmy – warknął Cristiano, wbijając w Santa ponure spojrzenie.
– O niczym nie zapominam, bracie – odparł Santo lodowato. – To raczej ty nie pamiętasz, że nie jesteś już głównym rozgrywającym. Sam podjąłeś decyzję, że się wycofujesz, żeby zająć się zmienianiem pieluch. Może więc na tym poprzestań, a kierowanie firmą zostaw innym.
Cisza ponad stołem zgęstniała, powietrze zdawało się drżeć od napięcia. Wszyscy zebrani siedzieli w absolutnym bezruchu, kuląc lekko ramiona. Nikt nie miał pewności, czy w następnej chwili bracia Ferrara nie rzucą się na siebie z pięściami, żeby, jak na rodowitych Sycylijczyków przystało, rozwiązać konflikt za pomocą mocnych i jednoznacznych argumentów.
Cristiano przyglądał się Santowi spod zmarszczonych brwi. Nagle potrząsnął głową i zaśmiał się głośno, szczerze.
– A niech cię, brachu. Odkąd przejąłeś prowadzenie firmy, pracujesz jak tytan i odnosisz sukces za sukcesem. Jesteś diabelnie bystry i śmiały. Ważysz się na rzeczy, na które ja na pewno bym się nie odważył. Sięgasz po nietypowe rozwiązania, których, przyznam szczerze, nie umiałbym znaleźć. Krótko mówiąc: jesteś urodzonym liderem i przekazanie ci fotela prezesa było prawdopodobnie najlepszą decyzją biznesową, jaką podjąłem. Ale nawet ty nie zdołasz dokonać tego, na co usiłujesz teraz się porwać.
Santo żachnął się, ale Cristiano nie dał sobie przerwać.
– Nie przeczę, że projekt, który przedstawiłeś, jest niezwykle atrakcyjny. Zwłaszcza że nasz hotel na zachodnim wybrzeżu wyspy to miejsce szczególne. Kolebka fortuny Ferrarów, pierwszy hotel, założony jeszcze przez naszego dziadka. Gdyby udało się zrobić z niego klejnot w naszej koronie, wydobyć potencjał tego miejsca, pokazać, jak nowoczesność wyrasta z tradycji i że harmonijne połączenie szacunku do przeszłości i otwarcia na przyszłość jest naszą siłą, naszym atutem... byłby to spektakularny sukces, który przyczyniłby się do popularności firmy i ugruntował jej pozycję w dzisiejszych, niepewnych czasach. Ale, jak sam doskonale wiesz, żeby rozszerzyć i uatrakcyjnić ofertę, przyciągnąć większe grono klientów, czy to zainteresowanych sportami wodnymi, czy wypoczynkiem w tradycyjnym, sycylijskim otoczeniu, potrzebujemy większego terenu. W tej chwili posiadamy tam zaledwie maleńki skrawek ziemi, praktycznie bez dostępu do morza. Żeby zrealizować swój projekt, musiałbyś kupić grunty leżące po sąsiedzku. A tak się składa, że są one własnością rodziny Baracchi.
Siedzący w rogu stołu szef działu prawnego westchnął głucho, przetarł twarz dłońmi i zacisnął palce na kilku kosmykach włosów, które jeszcze posiadał. Waśń dzieląca rody Ferrarów i Baracchich trwała od tak dawna, że nikt nie pamiętał, co było jej przyczyną. Każdy wiedział jednak, że waśń ta wciąż owocuje niechlubnymi epizodami bijatyk pomiędzy zwolennikami jednej i drugiej strony, którzy nadużyli wina w lokalnych trattoriach, oraz ciągnącymi się w nieskończoność sprawami sądowymi. Nestor rodu Baracchich od lat blisko pięćdziesięciu uważał za punkt honoru procesowanie się z Ferrarami o każdy drobiazg. Wszelka nadzieja, że waśń wreszcie umrze śmiercią naturalną, rozwiała się parę lat temu, kiedy tragiczny wypadek na nowo podsycił ogień nienawiści.
– Stary Baracchi nigdy w życiu nie sprzeda ci ziemi – pokręcił głową Cristiano. – Prędzej podziurawi cię kulami ze swojej wiekowej flinty, o ile tylko da radę nacisnąć spust. Podobno ostatnio coraz bardziej dokucza mu artretyzm. Daj mu spokój, Santo. Ten stary pieniacz jest nie tylko uparty, ale może też być naprawdę niebezpieczny.
– Ten stary pieniacz, jak go nazywasz, jest też biznesmenem. I doskonale zdaje sobie sprawę, że znalazł się w finansowych tarapatach, a oferta, którą mu złożymy, zapewni jego rodzinie spokój i dostatek na lata. Byłoby z jego strony zupełnie nierozsądne...
– Liczysz na jego rozsądek? – Cristiano uniósł ręce w geście bezradnego zdumienia. – Przecież wiesz, że ten człowiek nie kieruje się rozsądkiem, tylko gniewem i rozżaleniem.
– Owszem, wiem. – Santo skwitował wybuch brata skrzywieniem warg. – I wiem też, że ta cała waśń trwa już stanowczo zbyt długo. Cała Sycylia bawi się naszym kosztem od dobrych stu lat! Po prostu liczę na to, że Giuseppe Baracchi jest, podobnie jak my, zmęczony tą całą szopką. Jeśli przyjmie moją ofertę, zachowa twarz, będzie mógł zakopać topór wojenny i wreszcie odejść na zasłużoną emeryturę.
– W cuda wierzysz? Stary Baracchi raczej umrze, ba, raczej pozwoli, żeby wszyscy jego bliscy pomarli z głodu, niż pójdzie z nami na jakikolwiek układ. Myślisz, że nie zwracałem się do niego z podobnymi propozycjami? Wszystkie odrzucił. A było to, zanim jego wnuk...
Santo poczuł nagłe dźgnięcie bólu, jakby wbito mu sztylet pod żebro, dosięgając serca. Stracił oddech, kiedy zalała go czarna, dławiąca fala żalu i rozpaczy, jak zawsze na wspomnienie tamtej fatalnej nocy.
– Dobrze wiesz, że nie mam nic wspólnego z tym, co spotkało młodego Baracchiego – powiedział głucho. – Dobrze wiesz, jaka jest prawda.
– Oczywiście, że wiem. – Cristiano złagodniał. – Ale czy myślisz, że stary Baracchi przejmuje się tym, jaka jest prawda? Nie. Dla niego ważne jest, że ma na kogo zwalić winę za śmierć wnuka. A ty najlepiej nadajesz się na kozła ofiarnego, wziąwszy pod uwagę okoliczności.
Okoliczności? Na szczęście nikt nie miał pojęcia, co Santo Ferrara robił wtedy, gdy zginął młody Baracchi! Nikt, poza jedną, jedyną osobą, która wiedziała wszystko, bo była wtedy razem z nim. Ale, choć z nią od tamtego czasu ani razu nie rozmawiał, był pewien, że podjęła tę samą decyzję co on – żeby ten sekret zachować dla siebie.
– Jako prawnik – łysiejący mężczyzna odchrząknął, nerwowo poprawiając się na krześle – odradzałbym, w tej sytuacji...
Santo miał dość.
– Z punktu widzenia strategii i zyskowności mój projekt jest bez zarzutu – wycedził. – A jednak odradza mi się go, bo rodzina Baracchi mogłaby się obrazić, choć propozycja, którą zamierzam złożyć jej przedstawicielom, jest najzupełniej uczciwa. Czy myślicie, że jestem tchórzem?
– Wręcz przeciwnie, bracie. – Cristiano pokręcił głową z westchnieniem. – Wiemy dobrze, że jesteś odważny i bardzo niechętnie rezygnujesz z raz powziętej decyzji. Ale tym razem trafiła kosa na kamień. Giuseppe Baracchi nienawidzi każdego, kto nosi nazwisko Ferrara, a ciebie w szczególności. W dodatku, jest nieobliczalny. Kto wie, co może zrobić, kiedy poczuje się przyparty do muru. Jestem zdania, że rozsądnym wyjściem byłoby w ogóle pozbyć się tego hotelu, właśnie ze względu na jego usytuowanie. Nie przynosi dochodów, a jego utrzymanie sporo nas kosztuje. Nie sprzedaliśmy go dotąd, bo mama nie chciała o tym słyszeć. Uważała, że należy pielęgnować tradycję. Ale ostatnio rozmawiałem z nią i jest skłonna...
– Na pewno nie sprzedamy tego hotelu – uciął Santo. – Przekonasz się, że nie minie wiele czasu, a zacznie przynosić zyski, i to niebagatelne. Bo zamierzam zrobić z niego klejnot w naszej koronie. Ale do tego potrzebuję ziemi. Poszerzenie dostępu do morza nie wystarczy, chcę mieć wszystko. Całą zatokę.
Prawnik otworzył usta, a potem zamknął je bez słowa.
– To jeden z piękniejszych fragmentów wybrzeża, który na razie leży odłogiem i niszczeje – ciągnął Santo. – Odkupimy go od Baracchich, którzy wyraźnie nie mają środków, żeby wykorzystać jego potencjał, i udowodnimy, że potrafimy zrobić z niego turystyczną perełkę, zachowując nietknięte środowisko naturalne. Nie zamkniemy plaży; chciałbym, żeby była dostępna dla wszystkich. Zaproponujemy różne atrakcje: sporty wodne, nurkowanie, obserwacje morskiej fauny. To będzie nasza wizytówka.
– Pomysł, jak już tu powiedziano, teoretycznie jest znakomity. – Szef działu prawnego podniósł się z miną straceńca. – Ale poza... prawdopodobnie niechętnym nastawieniem pana Giuseppe Baracchiego do wszelkich propozycji, jakie mogłyby paść ze strony firmy Ferrara Resorts, istnieje jeszcze jeden problem. Na terenie należącym do Baracchich, na cyplu zamykającym zatokę od południa, leży Budka Ratownika. Choć w istocie cały nadmorski teren jest mocno zaniedbany, restauracja ta przynosi spore zyski.
– Racja. – W łagodnym tonie Santa można było usłyszeć lodowate nuty. – Z tym że nie tyle jest to kolejny problem, co kolejna przesłanka świadcząca o słuszności mojego projektu. Na razie Budka Ratownika stanowi dla nas konkurencję, i to niemałą. Ale kiedy będzie należała do nas, stanie się jeszcze jednym, niebagatelnym atutem.
– Kiedy będzie należała do nas?! – Cristiano zaśmiał się ponuro. – Bracie, czyżbyś nie wiedział, kto prowadzi tę restaurację?! Fiammetta Baracchi, wnuczka starego Giuseppe! Podobno stary chciał ją jak najwcześniej wydać za mąż, żeby mieć kłopot z głowy, ale ta diablica potrafiła się mu postawić. Skończyła elitarną szkołę gastronomiczną z wyróżnieniem, a potem wymogła na dziadku, żeby przekazał jej Budkę Ratownika. Kiedy ją przejmowała, była to marna, nadmorska smażalnia z trzema kulawymi stolikami, która oferowała frytki i cienkie piwsko. Nowa szefowa potrzebowała zaledwie kilku lat, żeby stworzyć restaurację słynną na całą wyspę. Nie wydała przy tym ani grosza na marketing; ta dziewczyna po prostu ma niezwykły talent. Budka Ratownika jest jej oczkiem w głowie. Jak, twoim zdaniem, Fia Baracchi przyjmie wiadomość, że zamierzasz kupić ziemię razem z restauracją?
Santo nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią.
Wiedział, co się stanie, jeśli los zetknie ze sobą ich dwoje. Zderzą się charaktery, posypią się iskry. Odżyje przeszłość.
Nie tylko przeszłość dwóch rodzin, waśń, która wyrosła przed laty z zatrutego ziarna zawiści i sprawiła, że żyjące po sąsiedzku sycylijskie rody rzuciły się sobie do gardła, zajadle walcząc o kawałek nadmorskiej ziemi, a potem o wszystko, o co tylko mogły. Także jego prywatna przeszłość. A zwłaszcza ten jej fragment, który starannie ukrywał. W rodzinie Ferrarów, gdzie każdy wiódł życie tak przykładne, że zdawało się skopiowane z obrazka w elementarzu, on jeden skrywał mroczną tajemnicę.
Fiammetta Baracchi.
Santo podniósł się zza stołu i nerwowym krokiem podszedł do ogromnego, panoramicznego okna, za którym rozciągało się szafirowe, skąpane w słońcu Morze Śródziemne. Choć wbił wzrok w szybę, nie dostrzegał ani migoczących w słońcu fal, ani mew żeglujących spokojnie na szeroko rozpostartych, białych skrzydłach. Przed oczami miał Fię Baracchi, taką, jak ją zapamiętał. Jej delikatne ramiona, które w rzeczywistości były o wiele mocniejsze, niż wyglądały. Jej cudowne ciało, jasne, smukłe i sprężyste jak u elfki. Jej dziewczęce, jędrne krągłości, świeże jak pąki róż. Długie, zgrabne nogi o wąskich kostkach. Szczupłą twarz o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i małym, zabawnym nosku, usianym mnóstwem jasnozłotych piegów. Duże, wrażliwe usta, które wydawały się miękkie, nawet gdy je zaciskała w wyrazie uporu. Włosy, które przypominały roztańczone płomienie, i ogromne, szare jak dym oczy, w których czaiła się dzikość.
Nie widział jej od trzech lat.
– Fia nie pójdzie ci na rękę. Nienawidzi cię. – Cristiano przyglądał się bratu spod zmarszczonych brwi.
Czy to była nienawiść...?
Nie rozmawiał z Fią o uczuciach. Prawda była taka, że w ogóle z nią nie rozmawiał, nigdy i o niczym. Nawet tamtej letniej nocy, gdy w półmroku wypełnionym szumem morza i ich własnymi, gorączkowymi oddechami, zdzierali z siebie ubrania, a ręce drżały im z niecierpliwości. Choć działo się to przed trzema laty, pamiętał z zadziwiającą, sugestywną dokładnością, co czuł, gdy chłonęli siebie nawzajem, gdy odkrywali w pospiesznym zachwycie namacalną bliskość swoich ciał. Przemawiały ich palce, rozedrgane z pragnienia, i rozchylone, złaknione wargi. Sycili się sobą, zagubieni w otchłani zmysłów i w ciemnościach nocy. I przez cały ten czas nie zamienili ze sobą ani słowa.
Nie rozmawiali też później, z tej prostej przyczyny, że od tamtej pory się nie widzieli.
Przez długie trzy lata odsuwał od siebie wspomnienia nieopisanych chwil, które przeżył z Fią. Nie szukał kontaktu z nią, nie tylko dlatego, że zupełnie nie wiedział, co mógłby w świetle dnia powiedzieć o tym, czego doświadczyli w mroku nocy. Zachował pełną dyskrecję, bo z nich dwojga to ona ryzykowała więcej. Nosiła wszak nazwisko Baracchi. Gdyby Giuseppe dowiedział się, że jego wnuczka przeżyła szaloną, miłosną przygodę z młodym Ferrarą, zamieniłby jej życie w piekło. Nie dziwiło go więc jej milczenie.
– Ta rodzinna waśń trwa już stanowczo zbyt długo – wyrzucił z siebie gwałtownie, zdziwiony własną emocjonalną reakcją. – Czas ją zakończyć. Baracchi musi to zrozumieć.
– Pobożne życzenia, nawet najsłuszniejsze, to za mało. – Jego brat rozłożył bezradnie ręce. – Jak zamierzasz zakończyć tę waśń? Nie dalej jak dwa lata temu wnuk Giuseppe, jedyny męski potomek i spadkobierca nazwiska, zginął, bo nie wyrobił się na zakręcie i uderzył w mur. A że jechał twoim samochodem, dla starego Giuseppe to tak, jakbyś ty osobiście wysłał go na tamten świat. Myślisz, że kiedy pójdziesz przemówić mu do rozsądku, on poda ci rękę na powitanie, a potem siądziecie sobie na tarasie i przy szklaneczce grappy otworzycie nowy rozdział owocnej i zgodnej współpracy?
– Oferta, którą zamierzam mu złożyć, jest dla niego niezwykle korzystna. – Santo skrzyżował ramiona na piersi, starając się ukryć zniecierpliwienie.
– Pytanie tylko, czy zdążysz mu ją przedstawić, zanim wygarnie do ciebie ze swojej flinty – podsunął brat.
– Przestań – żachnął się Santo. – Baracchi nie będzie do mnie strzelał.
– Nie będzie musiał. – Cristiano uśmiechnął się niewesoło. – Jego wnuczka ma szybszy refleks i celniejsze oko. Wyręczy dziadka.