Mistrzowie flirtu
Przedstawiamy "Mistrzowie flirtu" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Sir Jasper Coale znany jest z niechęci do małżeństwa. Zmęczony zainteresowaniem debiutantek, wyjeżdża do Bath. Główną atrakcją miasta są wieczorki karciane organizowane przez tajemniczą lady Suzanne Prentess. Suzanne jest nie tylko namiętną hazardzistką, ale też mistrzynią flirtu, na który pozwala sobie jedynie przy karcianym stole. Sir Coale chce odkryć jej wszystkie sekrety i proponuje zakład. Stawką jest bezcenny klejnot lub kolacja we dwoje. Zapowiada się pasjonująca rozgrywka…
Fragment książki
Wilgotna lutowa pogoda nie sprzyjała podróży na północ, ale Jasper spędził tylko jedną noc w gospodzie i po południu następnego dnia pojawił się w domu pani Barnabus w Hotwells. Skwaszony wyraz twarzy kamerdynera, który wpuścił go do środka, nasuwał podejrzenia, że Gloriana Barnabus stoi już nad grobem, ale gdy Jasper wszedł do eleganckiego salonu, ujrzał ją w zwykłym stanie zdrowia. Wyszła mu na powitanie, wyciągając chude ramiona, z których spływały na ziemię końce długiego szala.
– Markham, mój drogi kuzynie! Jakże się cieszę, że nas odwiedziłeś! – Głos wydawał się równie kruchy jak cała osoba, ale Jasper wiedział, że to drobne ciało skrywa żelazną wolę. Ujął wyciągniętą do niego dłoń i ucałował ją pokornie. Palce Gloriany zacisnęły się na jego dłoni jak szpony. – Jakże to miło, że zechciałeś nadłożyć drogi, chociaż dobrze wiesz, że nie mam miejsca, żeby cię przenocować.
– Prawda, że tak? – odrzekł pogodnie.
Pani Barnabus opadła na sofę, próbując pociągnąć go za sobą, Jasper jednak uwolnił się i przysunął sobie krzesło.
– Wracasz do Londynu, Markham?
– Tak. Mam nadzieję dotrzeć dziś wieczór do Corsham. I cóż, Gloriano, co mogę dla ciebie zrobić?
– Jesteś taki podobny do twojego drogiego ojca – westchnęła.
– Mój ojciec nie fatygowałby się osobiście, tylko przysłałby służącego, żeby się dowiedzieć, czego chcesz.
Gloriana wydawała się nieco zbita z tropu, ale zaraz doszła do siebie i uśmiechnęła się blado.
– Miałam na myśli wygląd, drogi chłopcze. A jak się miewa twój nieszczęsny oszpecony brat?
Jasper w duchu zazgrzytał zębami, ale odpowiedział gładko:
– Dominic miewa się doskonale i jest bardzo szczęśliwy z powodu powiększenia rodziny. Powiedz, Gloriano, po co mnie wezwałaś?
– Chodzi o Geralda – wyznała dramatycznie, wyłamując palce.
– Tak przypuszczałem. Cóż takiego zrobił?
Na tę chłodną odpowiedź wdowa spojrzała na niego z naganą.
– Taki uroczy, a taki niegrzeczny – westchnęła. – Nic dziwnego, że łamiesz tyle serc.
– Zapewniam cię, pani, że nie robię tego specjalnie. – Jasper wyjął zegarek z kieszonki. – Przykro mi, że muszę cię popędzać, Gloriano, ale mój powóz czeka, a nie chciałbym trzymać koni zbyt długo na takim zimnie. Opowiedz mi o Geraldzie.
– Twoje maniery, Markham, pozostawiają wiele do życzenia.
– Przecież przed chwilą mówiłaś, że jestem uroczy.
Pani Barnabus walczyła ze sobą. Miała wielką ochotę ostro osadzić wicehrabiego na miejscu, ale potrzebowała jego pomocy i obawiała się, że jeśli przedstawi mu ultimatum i każe przeprosić albo wynosić się stąd, on bez wahania wybierze to drugie. Jeszcze bardziej denerwowało ją to, że on niewątpliwie doskonale sobie zdawał sprawę z jej dylematu. Porzuciła łagodny ton i wyjaśniła krótko:
– Wpakował się w katastrofalny związek.
Jasper uniósł ciemne brwi.
– Doprawdy? To niepodobne do Geralda. Kiedy go spotykałem w mieście, zawsze sprawiał wrażenie młodzieńca, który ma wszystkie klepki na swoim miejscu.
Na twarzy pani Barnabus pojawił się lekki niesmak, ale zignorowała ten opis ukochanego syna.
– Właśnie dlatego tak się martwię. Odwiedził mnie przed Bożym Narodzeniem, wychwalając pod niebiosa zalety tej kobiety. Przedstawiał ją jako chodzący ideał, ale nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Zawsze był rozsądnym chłopcem i sądziłam, że to zauroczenie szybko minie. Ale potem jedna ze znajomych napisała do mnie, że ta… ta kobieta urządza regularnie wieczory przy kartach i podobno wygrała od Geralda sporo pieniędzy. Dwieście gwinei!
– To zupełny drobiazg. Podczas jednego wieczoru u White’a mógłby stracić znacznie więcej.
– Możliwe, ale według mojej znajomej całe Bath o tym mówiło.
– Bath? – Jasper wybuchnął śmiechem. – Zakochał się w damie z Bath? Czy ona jest inwalidką? A może ma tyle lat, że mogłaby być jego babcią?
– Bath może nie jest już takie modne jak kiedyś, ale wielu ludzi wciąż lubi tam jeździć – odrzekła pani Barnabus z urazą. – Sama chętnie bym się tam wybrała, gdyby nie to, że tutejsze wody są znacznie lepsze dla osób takich jak ja, podatnych na gruźlicę.
– No cóż, może powinnaś tam pojechać, żeby sprawdzić, co porabia Gerald.
– On mnie nie będzie słuchał. Ma już dwadzieścia jeden lat i sam może o sobie decydować. Poza tym nie jestem w stanie wybrać się w tak daleką drogę.
– To zaledwie piętnaście mil, kuzynko.
– Dotarłabym tam tak wyczerpana, że nie byłabym w stanie pomóc mojemu biednemu synowi. – Osłabiona na samą myśl o takiej podróży opadła na sofę i pomachała przed nosem flakonikiem z solami trzeźwiącymi. – Nie, Markham, to ty, jako głowa rodziny, musisz wyrwać Geralda ze szponów tej harpii.
– Droga pani, nie mamy żadnego dowodu, że owa dama nie jest uczciwą kobietą poza tym, że wygrała z Geraldem w karty. A w tym nie ma nic niezwykłego. O ile pamiętam, nigdy nie był szczególnie bystry.
W oczach Gloriany błysnęła złość.
– Jesteś okrutny, Markham! Ten chłopiec jest niemal o dziesięć lat młodszy od ciebie i brakuje mu twojego obycia w świecie, a gdy ja proszę cię… błagam, byś mu pomógł, ty tylko sobie z tego żartujesz!
Przytknęła do kącików oczu wyciągnięty z kieszeni skrawek koronki. Jasper patrzył na to z rezygnacją. Perspektywa kolacji w gospodzie Pod Zającem i Chartami stawała się coraz odleglejsza, ale lubił Geralda i w końcu się poddał, wzruszając ramionami.
– Niech będzie. Równie dobrze mogę się zatrzymać dzisiaj w Bath zamiast w Corsham. Znajdę Geralda i sprawdzę, co się dzieje.
Zbył machnięciem ręki wylewne podziękowania oraz spóźnioną ofertę szklaneczki ratafii i wyruszył w kierunku York House.
Dotarł do popularnego hotelu w Bath jeszcze przed piątą. Zmienił strój podróżny na wciąż modny w mieście żakiet i bryczesy sięgające kolan i ruszył na poszukiwanie Geralda Barnabusa.
Suzanne z zadowoleniem rozejrzała się po prawie pełnym salonie. Większość stolików do kart była zajęta.
– Kolejny udany wieczór. – Kate Logan stanęła przy jej boku. Była wdową i przekroczyła już trzydziesty rok życia, choć w stylowej sukni z rudobrązowego atłasu i takimże turbanie wyglądała młodziej i przyciągała wiele męskich spojrzeń. Suzanne wiedziała, że Kate zdaje sobie sprawę z własnej atrakcyjności i wykorzystuje ją przy stoliku, choć nigdy nie przekraczała granicy przyzwoitości. Teraz mówiła, w charakterystyczny sposób przeciągając słowa:
– Dziś wieczorem w Lower Rooms odbywa się bal. Zapewne wielu panów wyjdzie stąd o dziesiątej i wtedy będzie można zacząć poważne rozgrywki.
Suzanne uciszyła ją spojrzeniem i odrzekła z udawaną powagą:
– Tu nie ma żadnych poważnych rozgrywek, pani Logan. Po prostu zapraszamy przyjaciół na partyjkę kart.
– To właśnie chciałam powiedzieć, Suzanne – uśmiechnęła się Kate.
– Naturalnie – odparła niewinnym tonem – zdarza się, że niektórzy z naszych gości stracą przy stoliku kilka gwinei, ale w końcu trudno się temu dziwić. – Zerknęła na przyjaciółkę, bezskutecznie próbując zachować powagę. Kilka głów odwróciło się na dźwięk perlistego śmiechu. – Och, ściągnęłam na nas uwagę. Odejdź stąd, Kate, zanim znów się zapomnę. Patrz, moja ciotka do ciebie macha. Chce, żebyś była czwartą do wista.
– Siedzi z państwem Anstruther, którzy przez cały czas marudzą, że w końcu i tak przegrają. Dobrze, pójdę. Widzę, że idzie tu stary major Crommelly. Z pewnością zechce zagrać z tobą w pikietę i będzie ci prawił soczyste komplementy.
– Może je prawić, ile tylko zechce, byle zgodził się na stawki liczone w funtach – zaśmiała się Suzanne i zwróciła się w stronę starszego dżentelmena, który zmierzał w jej stronę.
Godzinę później podniosła się od stolika, choć major upierał się, by zagrali jeszcze jedno rozdanie.
– Ależ droga panno Prentess, jest jeszcze wcześnie!
– To prawda, majorze, ale muszę się zająć innymi gośćmi. Nie mogę pozwolić, żeby mnie pan zmonopolizował. – Złagodziła swoje słowa uśmiechem i podeszła do ciotki kipiącej podnieceniem.
– Suzanne, tak się cieszę, że tu podeszłaś! Byłam już gotowa przerwać ci grę.
– Cóż cię tak podnieciło, droga ciociu?
– Pan Barnabus się pojawił.
– To wszystko? I jak wygląda? Mam nadzieję, że nie jest zbyt przygnębiony?
– Nie. To znaczy, nie zwróciłam uwagi. – Ciotka Maude z ożywieniem zamachała rękami. – Widziałaś tego obcego, którego z sobą przyprowadził?
– Nie. Grałam w pikietę z majorem i siedziałam plecami do drzwi. – Suzanne rozejrzała się po sali. – To znaczy, że pan Barnabus przyprowadził jeszcze jednego dżentelmena? To ładnie z jego strony. A zatem nie czuje się urażony tym, że dałam mu kosza.
– Nie, Suzanne, nie przyprowadził zwykłego dżentelmena, ale wicehrabiego! Widzisz? Wiedziałam, że cię to zaskoczy.
– Rzeczywiście. Dotychczas miałyśmy tu tylko barona, choć sądzę, że generał Sanstead…
Pani Wilby postukała złożonym wachlarzem w ramię siostrzenicy, nie pozwalając dokończyć.
– Proszę cię, Suzanne, nie żartuj. Jego obecność dodaje nam prestiżu. Muszę cię natychmiast przedstawić.
– Ależ oczywiście, ciociu. Prowadź.
– Nie ma potrzeby, on już tu idzie – szepnęła pani Wilby.
Suzanne obejrzała się i zobaczyła dwóch dżentelmenów. Pierwszy z nich, krępy młody człowiek o otwartej, chłopięcej twarzy pod strzechą jasnych włosów to Gerald Barnabus. Rzuciła mu przelotny uśmiech i skupiła uwagę na jego towarzyszu. Kontrast z panem Barnabusem był uderzający. Wieczorowy strój leżał na Geraldzie całkiem nieźle, ale czarny żakiet wicehrabiego z pewnością wyszedł spod ręki londyńskiego krawca. Doskonale układał się na ramionach i podkreślał silny tors. Atłasowe bryczesy do kolan opinały muskularne uda, a śnieżnobiała pikowana kamizelka oraz nieskazitelne płótno koszuli i krawata wyznaczały standardy elegancji nieczęsto widywane w Bath. Sam wicehrabia był wysoki i szczupły, włosy miał czarne jak noc, a złociste światło świec podkreślało wyraźne rysy przystojnej twarzy. Suzanne poczuła dreszcz, gdy napotkała jego spojrzenie. Przywykła do podziwu w męskich oczach, ale wzrok wicehrabiego był chłodny i taksujący.
– Ach, tu pani jest, panno Prentess – powitał ją pogodnie Gerald. – Nie ma pani chyba nic przeciwko temu, że przyprowadziłem z sobą przyjaciela. Nazywam go przyjacielem, ale to właściwie mój daleki kuzyn…
– Myślę, Geraldzie, że nie potrzebujemy tych wszystkich wstępów.
W głosie wicehrabiego, niskim i przyjemnym, czaiło się rozbawienie. Spojrzał na Suzanne, jego chłodne spojrzenie nieco się ociepliło.
– Jestem Markham – skłonił się. – Jak się pani miewa?
– Doskonale, milordzie, dziękuję. Oczywiście nie mam absolutnie nic przeciwko temu, że przyszedł pan tu z panem Barnabusem.
– Wiedziałem, że będziesz zadowolona – uśmiechnął się Gerald.
Suzanne prawie go nie usłyszała, bo w tej samej chwili wicehrabia podniósł do ust jej dłoń.
– Czy zamierza pan pozostać w Bath dłużej, milordzie? – zapytała.
Kciuk wicehrabiego przesunął się lekko po kostkach jej palców.
– Jadę do Londynu. Zatrzymałem się tylko po drodze, żeby odwiedzić kuzyna.
– No właśnie, i dlatego udało mi się go przekonać, żeby i on spróbował tu dzisiaj szczęścia – dodał Gerald.
– Jesteśmy zachwyceni pańską obecnością. – Pani Wilby rozpostarła wachlarz i rozejrzała się po sali. Suzanne stała obok niej w milczeniu, zdumiona własną reakcją na tego obcego. – W co ma pan ochotę zagrać, milordzie? Jest makao, juker, a jeśli zechce pan chwilę zaczekać, to możemy zorganizować partyjkę wista.
– To bardzo miło z pani strony, ale jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to rozejrzę się po sali. – Rzucił ciotce Maude tak czarujący uśmiech, że starsza dama rozpromieniła się jak nastolatka. – Zanim sam przystąpię do gry, chciałbym najpierw zobaczyć, z kim mam do czynienia.
– Nie gramy o duże stawki, milordzie – rzekła Suzanne. – Nie ma tu twardych graczy.
– Nie? – Brwi wicehrabiego uniosły się wysoko. – Nawet pani, panno Prentess?
Znów poczuła dreszczyk na plecach. Stał tak blisko, że widziała jego oczy, szaroniebieskie i twarde jak kamień. Potrząsnęła głową.
– Nie jestem hazardzistką, milordzie.
– Ale gra dobrze – wtrącił Gerald. – Mogę się założyć, kuzynie, że byłaby dla ciebie godną przeciwniczką.
– Doprawdy? Może powinniśmy spróbować?
Głos miał jedwabisty, ale usłyszała w nim nutę lekceważenia i poczuła rumieniec wypełzający na policzki. Nie potrafiła go ukryć, toteż uniosła wyżej głowę i uśmiechnęła się do Geralda.
– Pochlebia mi pan, panie Barnabus. Nie mam ochoty siadać do stolika z kimś, kto niewątpliwie jest mistrzem w grze.
Przeprosiła ich i odeszła. Gdy przechodziła obok hałaśliwego stolika, przy którym grano w winietę, Kate pochwyciła ją za rękę.
– Zdaje się, Suzanne, że złapałaś w sieć grubą rybę – szepnęła. – Kto to taki?
– Wicehrabia Markham, kuzyn Geralda.
– Naprawdę? A zatem bardzo gruba ryba. – Wzrok Kate prześliznął się po wicehrabim i wrócił do przyjaciółki. – Nie podoba ci się?
Suzanne wzruszyła ramionami.
– Chyba patrzy na nas nieco z góry. Niech ciotka się nim zajmie. Pewnie nie zostanie długo.
Okrzyk znad stolika przywołał Kate do gry. Suzanne poszła dalej. Przysiadła przy grupie, która grała w makao i próbowała skupić się na kartach, ale przez cały czas widziała wicehrabiego przechadzającego się po salonie. Gdy nagle zniknął z jej pola widzenia, nie wiedziała, czy komuś udało się go przekonać, by usiadł do gry, czy też sobie poszedł. Miała nadzieję, że to drugie.
Tłum gości przerzedził się i Suzanne zauważyła subtelną zmianę w nastrojach graczy. Pogawędki i śmiechy ucichły. Ci, którzy jeszcze pozostali, skupili się na grze. Dwóch młodych dżentelmenów zaprosiło ją do partyjki lombra. Przerwał im dopiero gong na kolację, który rozległ się o północy.
– Znowu sacardo, panno Prentess – roześmiał się jeden z nich, rzucając karty na stół. – Jest pani dzisiaj nie do pobicia.
– Zebrała prawie wszystkie karty – oświadczył drugi, przyglądając się, jak Suzanne zgarnia do torebki kupkę monet. – Mam nadzieję, że da pani Warwickowi i mnie szansę, żeby się odegrać?
– A poza tym, Farthing, mam nadzieję, że panna Prentess pozwoli, bym towarzyszył jej przy kolacji – dodał pan Warwick, patrząc na Suzanne z nadzieją.
– Ten zaszczyt z pewnością powinien przypaść mnie – odparował Farthing. – Ja przynajmniej wygrałem partię, sir, można zatem powiedzieć, że byłem od ciebie lepszy.
Suzanne ze śmiechem wyrzuciła ręce do góry.
– Panowie, proszę, nie kłóćcie się o taką drobnostkę.
– Tym bardziej że naprawdę nie ma się tak naprawdę o co kłócić – wtrącił głęboki, rozbawiony głos. – Przyszedłem, by zabrać panią na kolację, panno Prentess.
Obejrzała się. Lord Markham stał za nią, z dłonią na oparciu jej krzesła. Jego pewność siebie była wręcz irytująca.
– Czyżby, milordzie? Wydaje mi się, że ci panowie będą mieli coś przeciwko temu.
Ale choć młodzieńcy gotowi byli kłócić się między sobą o przyjemność poprowadzenia jej do stołu, widok wicehrabiego odebrał im odwagę. Obydwaj niezgrabnie podnieśli się z krzeseł, jąkając:
– L-lordzie Markham, n-n-nie, absolutnie, n-nie wnosimy żadnych sprzeciwów.
– Z największą przyjemnością…
– Widzi pani? Żadnych protestów. – W oczach lorda Markham błyszczał śmiech. Nie wypadało okazać rozczarowania, toteż Suzanne z uśmiechem przyjęła jego rękę i rozglądając się po sali, pozwoliła się poprowadzić na kolację.
– Widzę, że moja ciotka przygotowuje kolejny stolik. Chyba powinnam jej pomóc.
– Pani ciotka sama zaproponowała, żebym zabrał panią na dół. – Na widok wahania Suzanne wicehrabia dodał: – Widzi pani przecież, panno Prentess, że wszyscy są zadowoleni. Może pani nieco się rozluźnić. Przyjęcia są po to, żeby dobrze się bawić. W końcu nie prowadzi pani tutaj domu gry.
Spojrzała na niego ostro, ale z jego uśmiechu nie potrafiła nic wyczytać. Maniery miał doskonałe i zachowywał się z nienaganną uprzejmością, lecz Suzanne wyraźnie czuła, że wicehrabia ma się na baczności i obserwuje ją uważnie. W duchu wzruszyła ramionami. Jakie to miało znaczenie? Przecież i tak zamierzał zaraz wyjechać z Bath.
Poszła z nim do jadalni. Na stole czekały zimne mięsa, owoce i słodycze. Nałożyła sobie niewielką porcję na talerz i dostrzegła ze zdziwieniem, że jej towarzysz nie przejawiał żadnego zainteresowania kolacją.
– Przykro mi, że nie mogę panu zaoferować zupy ani niczego ciepłego, lordzie Markham. Nasi goście nawet o tej porze roku zadowalają się zimną kolacją. Ale mamy grzane wino.
– Dziękuję, nie potrzebuję niczego.
Znaleźli wolny stolik. Suzanne nabrała na widelec nieco faszerowanego kurczaka, ale obecność wicehrabiego odbierała jej apetyt.
– Bardzo ciężko pani pracuje przy tych… rozrywkach, panno Prentess.
– Pomagam ciotce, jak mogę, sir.
– Jak często przyjmujecie gości?
– W każdy wtorek.
– Doprawdy? Jest pani zatem wielką miłośniczką kart.
– Owszem. Moja ciotka bardzo lubi grać.
– Ach, tak.
Podniosła na niego wzrok i na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.
– Ach – rzekła z uśmiechem. – Obawia się pan o swego kuzyna.
– A nie powinienem?
– Panu Barnabusowi nie stanie się tu żadna krzywda.
– Któregoś wieczoru stracił dwieście gwinei.
Suzanne wciąż na niego patrzyła.
– Skąd pan wie? Czy on sam to panu powiedział?

