Mistyfikacja
Przedstawiamy "Mistyfikacja" nowy romans Harlequin z cyklu HQN POWIEŚĆ HISTORYCZNA.
Lady Camilla Ferrand otrzymuje wiadomość o ciężkiej chorobie ukochanego dziadka i postanawia jak najszybciej dotrzeć do jego posiadłości. Samotnie wyrusza w drogę, ale zaraz za miastem ulega wypadkowi. Z pomocą przychodzi jej tajemniczy dżentelmen. Camilla jest pod wrażeniem nieznajomego i prosi go o jeszcze jedną przysługę. Chce go przedstawić dziadkowi jako swojego narzeczonego i w ten sposób uwolnić umierającego od jego największego zmartwienia – wydania za mąż jedynej wnuczki. Nie wie, że tajemniczy nieznajomy nie pomaga jej z dobroci serca…
Fragment książki
Zabłądzili.
Camilla podejrzewała to już od pewnego czasu, ale teraz, kiedy rozsunęła zasłonkę i wyjrzała, nabrała pewności. Powóz otulała mgła. Nie miała pojęcia, gdzie są. Mogli równie dobrze zatrzymać się dziesięć jardów od domu dziadka, co na skraju urwiska.
– Co robić, panienko? – zawołał woźnica .
– Czekaj, daj mi pomyśleć. – Dalsza jazda była bardzo ryzykowna.
Pozwoliła zasłonce opaść i z westchnieniem oparła się o miękkie poduszki wynajętego powozu. Wiedziała, że to wyłącznie jej wina. Gdyby nie była tak bez reszty zaabsorbowana własnymi problemami, zauważyłaby gęstniejącą mgłę i zorientowałaby się, że nieznający tych terenów woźnica pomylił drogę. Teraz powinna zatrzymać się w miasteczku i nająć miejscowego pocztyliona, żeby wskazywał im drogę. Zamiast tego łamała sobie głowę, jak znaleźć wyjście z kłopotliwego położenia, w jakie się wpakowała przez własne kłamstwa (dlaczego dziadek powiedział o tym ciotce Beryl?), i kompletnie nie zwracała uwagi na drogę. Teraz musiała zapłacić za swoje roztargnienie.
Camilla otworzyła drzwi dyliżansu i wychyliła się na zewnątrz. Nie widziała wyraźnie nawet pierwszej pary koni. Spojrzała na drogę. Była niewiele szersza od ścieżki biegnącej przez wrzosowisko i z całą pewnością nie znajdowali się na trakcie do Chevington Park. Bóg jeden wie, gdzie ten londyński woźnica ich wywiózł.
Narzuciła płaszcz, zawiązała troczki pod szyją i lekko zeskoczyła na ziemię.
– Panienko! Co panienka robi? – zapytał się zdziwiony woźnica i zrobił taki ruch, jakby chciał zejść z kozła. – Nie opuściłem nawet schodków.
Camilla machnęła ręką.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. Jestem już na ziemi, jak widzisz. Chcę się rozejrzeć.
– Niech panienka nie odchodzi, proszę. Taka mgła, że własnej ręki nie widać. Można się zgubić. – Woźnica wyglądał na zatroskanego. – Pogańskie miejsce ten Dorset.
Camilla uśmiechnęła się do siebie.
– Masz latarnię?
– Tak, panienko. – Woźnica podał jej latarnię, nadal pełen wątpliwości. Ewidentnie nie słyszał, żeby młode damy z wyższych sfer włóczyły się we mgle po bezdrożach, z latarnią czy bez.
– Myślę, że jedno tylko możemy zrobić: będę szła obok pierwszej pary koni i wskazywała drogę – stwierdziła. – Dzięki temu nie zjedziemy w krzaki ani nie wpadniemy do jakiejś dziury. Widzę na kilkanaście stóp.
– Panienko! – Woźnica był tak przerażony, jakby Camilla zaproponowała, że zedrze z siebie odzienie i popędzi z krzykiem w noc. – Nie może panienka! Proszę…
– A dlaczego nie? To jedyne rozsądne wyjście.
– Nie wypada. Ja poprowadzę konie. – Chciał odłożyć wodze, ale powstrzymał go głos Camilli.
– Nonsens! A kto zatrzyma konie, jeśli nagle poniosą? Ja ich nie opanuję. Natomiast jestem w stanie patrzeć na drogę. Poza tym mieszkałam tu niemal przez całe życie.
– Ależ, panienko… to byłoby bardzo niestos…
– Mniejsza o to. Zasady przyzwoitości nie pomogą nam wyjść z tarapatów, prawda?
Odwróciła się, kończąc w ten sposób dyskusję. Wzięła jednego z koni z uzdę i ruszyła przed siebie, w drugiej ręce trzymając uniesioną latarnię. Konie potulnie poczłapały za nią.
Trakt był nieco błotnisty – wczesnym wieczorem trochę padało – więc Camilla starała się iść po pasie trawy biegnącym wzdłuż drogi, żeby nie zabłocić pantofli, które jednak szybko przemokły od rosy. Mgła jednak nieco podniosła się, odsłaniając rosnące tu i ówdzie kępy janowca i krzaki głogów. Niestety równocześnie zaczęło mżyć. Camilla westchnęła i naciągnęła na głowę kaptur.
Mżawka stopniowo gęstniała i wkrótce zmieniła się w rzęsisty deszcz. Stopy Camilli ślizgały się po mokrej trawie, więc zeszła na drogę, ale błoto okazało się jeszcze gorsze. Na domiar złego jej cienki płaszcz zaczął przemakać. Przemknęło jej przez myśl, żeby wziąć z powozu parasolkę, ale wówczas żadną miarą nie zdołałaby utrzymać latarni i prowadzić koni. Maszerowała więc dalej, wdzięczna choć za to, że mgła zaczęła się rozstępować.
Nagle na prawo dostrzegła jakiś ruch. Uniosła latarnię i starała się przebić wzrokiem ciemność. Pod niewielkim drzewem dostrzegła mężczyznę, niemal całkowicie ukrytego pod gałęziami.
– Sir! – zawołała Camilla i energicznym krokiem ruszyła w jego stronę. – Sir, czy mógłby mi pan pomóc? Obawiam się, że zabłądziłam i…
Mężczyzna odwrócił się ku niej z zagniewaną twarzą. W ręku trzymał pistolet z długą lufą.
– Cicho! – syknął. – Chcesz, żeby nas pozabijali?
W tym momencie latarnia eksplodowała w jej ręce z hukiem i zgasła. Spłoszone konie zarżały i zatańczyły nerwowo. Camilla krzyknęła i odwróciła się, żeby uciec do powozu. Ale mężczyzna rzucił się na nią całym ciężarem i oboje runęli na trawę. Tak mocno uderzyła o ziemię, że zaparło jej dech. Nieznajomy przygniatał ją swoim ciężarem. Próbowała wydostać się spod niego, żeby złapać oddech.
– Przestań się drzeć, do licha, bo nas oboje zastrzelą! – warknął i przygwoździł ją do ziemi. – Chcesz zginąć, idiotko?
Camilla dopiero w tym momencie zrozumiała, czym był ten huk i dlaczego latarnia się roztrzaskała. Ktoś do niej wygarnął! Uświadomiła sobie również, że kiedy mężczyzna przewracał ją na ziemię, słyszała następne wystrzały. Zrobiło jej się słabo.
Z oddali dobiegały jakieś krzyki, ale palby już nie było. Przerażone konie rżały i nerwowo podrzucały głowami. Woźnica klął i starał się nad nimi zapanować.
Nieznajomy uniósł głowę i obejrzał się do tyłu. Camilla przyjrzała mu się. Miał mroczną, zaciętą twarz o ostrych rysach, wystających kościach policzkowych i czarnych, ściągniętych brwiach. Wyglądał groźnie. Instynktownie wyczuła, że to do niego strzelano.
– A niech to! – warknął. – Chyba po nas idą.
– Co? – rzuciła ostrym, podniesionym głosem. – Co się tutaj dzieje?
Potrząsnął głową, zacisnął stalowe palce na jej ramionach i poderwał ją na nogi.
– Biegiem! – rozkazał i pociągnął ją w stronę powozu.
Za ich plecami huknęły kolejne dwa wystrzały i coś uderzyło w bok pojazdu. Nieznajomy szarpnięciem otworzył drzwi i wrzucił Camillę do środka. Krzyknęła, kiedy z impetem upadła na podłogę. W tym samym momencie powóz gwałtownie ruszył, przerażone konie poniosły. Woźnica już nie mógł ich utrzymać.
Nieznajomy uczepił się drzwi. Camilla myślała, że zamierzał wejść do środka, ale on wspiął się na dach.
– Uważaj! – krzyknęła do woźnicy, ale zaraz potem jej uszu dobiegł jego okrzyk zaskoczenia, odgłosy walki, a potem uderzenie bezwładnego ciała – niewątpliwie biednego woźnicy.
Powóz szybko nabierał prędkości, spanikowane konie nie potrzebowały większej zachęty. Dyliżans podskakiwał i chwiał się na nierównościach drogi. Camilla trzymała się kurczowo siedzenia w obawie, że wypadnie przez otwarte drzwi.
Słyszała kolejne huki wystrzałów, a w następnej chwili dostrzegła ciemne sylwetki ludzi na koniach. Nagle z mroku tuż przy powozie wyłonił się potężny mężczyzna, złapał za otwarte drzwi i przerzucił nogi do środka. Camilla krzyknęła i odskoczyła jak najdalej od niego. Młócąc rękami powietrze, natrafiła na leżącą na podłodze parasolkę. Złapała ją i z całej siły rąbnęła mężczyznę w piszczele. Zawył z bólu, a wtedy dźgnęła go mocno ostrym czubkiem w brzuch. Wrzasnął i runął ciężko na drogę.
Camilla rozglądała się bystro za następnymi napastnikami, trzymając parasolkę w pogotowiu. Pędzili z zawrotną prędkością, pojazd podskakiwał dziko na nierównościach. Przez otwarte drzwi wlewały się do środka strugi deszczu, bo mżawka zmieniła się w ulewę.
Dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że powóz zwolnił. Przesunęła się ostrożnie w stronę drzwi, zdołała je złapać i zatrzasnąć. Z niesmakiem popatrzyła na sporą kałużę, która zebrała się na podłodze. Zdjęła przemoczony płaszcz i odkryła, że był ubłocony na plecach. Stało się to zapewne wtedy, kiedy nieznajomy rzucił ją na ziemię.
Nieznajomy, pomyślała ze zmrużonymi powiekami. Kim był i co go przygnało w te odległe rejony Dorset? Z pewnością nic dobrego. Strzelano do niego i było oczywiste, że krył się pod tamtym drzewem, czatując na kogoś. Nic dziwnego, że popatrzył na nią z taką wściekłością, kiedy go zawołała; zdradziła jego obecność. Zastanawiała się, czy był rozbójnikiem, czy zwyczajnym draniem, który zaczaił się na któregoś ze swych wrogów.
Oczywiście, rozważała dalej, mógł również mieć coś wspólnego z „dżentelmenami”, którym to mianem, wymawianym zawsze ściszonym głosem, określano mężczyzn trudniących się tutaj przemytem. Wszyscy o tym wiedzieli i było tajemnicą poliszynela, że wielu prominentnych obywateli, nawet sędziów pokoju i śledczych, przymykało oko na nielegalny handel. Zresztą wielu z nich o brzasku, po bezksiężycowej nocy, znajdowało pod kuchennymi drzwiami kilka beczułek francuskiej brandy. Mieszkańcy tych odludnych części wybrzeża nie znosili wtrącania się władz centralnych w to, co uważali za swoje interesy. W minionym stuleciu przemytnicy byli tak silni, że gang Hawkridge’a toczył regularne bitwy z żołnierzami. I choć tamte czasy bezprawia należały już do przeszłości, to przemyt kwitł nadal, szczególnie obecnie, kiedy wojna odcięła Anglików od wielu towarów z Francji.
Camilla wróciła myślami do nieznajomego, przypominała sobie jego twarz, gdy pochylał się nad nią w ciemności. Zdecydowanie wyglądał na przemytnika, który zadarł z kamratami, lub na zbójcę czyhającego na podróżnych. Kimkolwiek był, jedno nie ulegało dla niej wątpliwości: nie była przy nim bezpieczna. Ta szaleńcza jazda to zapewne nic w porównaniu z tym, co ją czekało, kiedy powóz się zatrzyma.
I w tym właśnie momencie Camilla poczuła, że pojazd zwalnia. Za moment nieznajomy zeskoczy z kozła i otworzy drzwi. Wyciągnie ją na zewnątrz i… Cóż, nie była pewna, co nastąpi potem, ale niewątpliwie był zdolny do wszystkiego, przed czym matrony ostrzegały półgłosem młode panny, tak nierozważne, że ośmielały się wychodzić z domu bez towarzystwa.
Camilla mocniej ścisnęła w ręku parasolkę, która sprawdziła się już wcześniej jako broń. Kiedy pojazd stanął, skuliła się przy drzwiach i czekała. Krew dudniła jej w uszach, nerwy miała napięte do granic możliwości. Najpierw usłyszała głuchy odgłos, gdy mężczyzna zeskoczył na ziemię, potem skrzypienie butów, gdy podchodził do drzwi.
Gałka w drzwiach przekręciła się.
– Czy ty…
Camilla wyskoczyła z krzykiem i z całej siły trzasnęła go parasolką w twarz. Z niekłamaną satysfakcją usłyszała, jak rączka uderzyła o kość policzkową. Parasolka złamała się na pół, a nieznajomy zatoczył się do tyłu i z tłumionym przekleństwem podniósł dłoń do policzka.
Camilla na to właśnie czekała. Ruszyła biegiem przed siebie, krzycząc, ile sił w płucach. Zdawała sobie sprawę, że byli pewnie zbyt daleko, by ktoś mógł ją usłyszeć, ale musiała próbować. Uniosła spódnicę i pędziła drogą, niemal nie dotykając stopami ziemi. Nie czuła nawet deszczu, który po niej spływał, ani błota oblepiającego pantofle.
Nieznajomy puścił się za nią w pościg i wkrótce ją dogonił, choć biegła tak szybko, że serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Zaraz jego ręka zacisnęła się na ramieniu Camilli jak żelazna obręcz.
– Przestań się wydzierać, kobieto! – warknął. – Do licha, co z tobą nie tak? Ściągniesz tu całą okolicę.
Camilla rzeczywiście zamilkła, ale tylko dlatego, że zabrakło jej tchu. Nabrała powietrza w płuca, odwróciła się i rzuciła na niego z pięściami. Uderzyła go w pierś z taką siłą, że ból przeszył całe jej ramię. Nieznajomy wyrzucił z siebie wiązkę przekleństw i złapał ją za nadgarstek.
– Do diabła, kobieto, przestaniesz wreszcie? Oszalałaś?
Oboje byli już kompletnie przemoczeni, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Mężczyzna był znacznie wyższy i potężniejszy od Camilli, więc wynik walki był przesądzony, ale ona walczyła o życie i niestrudzenie zadawała ciosy z rozpaczy. W pewnym momencie udało jej się sięgnąć paznokciami do jego twarzy. Odchylił się, ale niewystarczająco. Rozorała mu policzek, o milimetr mijając oko.
Runął na ziemię, pociągając ją za sobą. Błoto złagodziło nieco siłę uderzenia, ale mimowolnie rozluźnił uchwyt. Camilla dostrzegła okazję, by mu się wyrwać, ale zanim stanęła na nogach, już złapał ją za rękę i zatrzymał tak gwałtownie, że upadła twarzą w błoto. Poderwała się, plując i prychając, wściekła do nieprzytomności, i rzuciła się na niego. Spleceni w walce, potoczyli się po namokłej ziemi.
Camilla krzyczała i wiła się, próbując się oswobodzić, a on starał się ją obezwładnić. Kiedy prawie udało mu się unieruchomić jej ramiona, przypadkiem dotknął jej piersi. Zszokowana wstrzymała oddech. Nieznajomy również wydawał się zaskoczony i na chwilę zamarł w bezruchu. Camilla znowu spróbowała się wyrwać, ale zdążył ją złapać za rękaw sukni. Przemoczony materiał rozdarł się i został mu w garści, a Camilla, straciwszy równowagę, wylądowała na ziemi. Usiadł na niej, tak że nie była w stanie się ruszyć, chwycił nadgarstki i unieruchomił jej ręce za głową.
Nieznajomy ciężko oddychał, jego pierś podnosiła się i opadała gwałtownie. Prosta, ciemna koszula rozchyliła się, ukazując opaloną, mokrą skórę. Na kości policzkowej miał rozcięcie po ciosie parasolką, włosy posklejane, a w błyszczących oczach malował się gniew.
Camilli zaschło w gardle. Mężczyzna był bardzo męski i bardzo zły. Zdawała sobie sprawę z dwuznaczności pozycji, w której zastygli, a ciężar jego ciała obudził w niej niespodziewanie podniecenie, mieszające się ze złością i innym uczuciem, którego nie umiała nazwać.
Nieznajomy przesunął po niej spojrzeniem, zatrzymując się dłużej na mokrym staniku jej sukni.
– Niech pan mnie puści! – krzyknęła.
– Nie, dopóki nie otrzymam odpowiedzi na kilka pytań! – warknął. – Kim pani jest, do kroćset, i co tutaj robi?
– Co tutaj robię? – Zachłysnęła się z oburzenia. – Mam święte prawo jechać tą drogą. To pan najwyraźniej coś knuje, skoro czaił się pan w ciemności, a jacyś ludzie do pana strzelali. Proszę natychmiast mnie puścić, zanim ściągnie pan na siebie jeszcze większe kłopoty.
– Sytuacja nie uprawnia pani raczej do stawiania żądań – zauważył z kpiącym uśmieszkiem.
Miał szerokie usta, z pełną dolną wargą i mógłby mieć zniewalający uśmiech, gdyby rysy jego twarzy nie zastygły w zimnym, ironicznym grymasie. Camilla pogardliwie wydęła wargi, żeby nie pokazać po sobie strachu.
– To oczywiste, że jest pan jakimś rzezimieszkiem – oświadczyła chłodno. – Sugeruję, żeby pan zrezygnował, zanim stanie się również zbrodniarzem.
Jego brwi powędrowały do góry i ułożyły się w odwrócone V, nadając jego mrocznej fizjonomii jeszcze bardziej demoniczny wygląd.
– Dobrze powiedziane, madame. Ale pozwolę sobie zauważyć, że przy braku świadków trudno kogoś oskarżyć o zbrodnię. – Zrobił pauzę, żeby zawoalowana groźba w pełni do niej dotarła, po czym uśmiechnął się i dodał: – Poza tym nic mi nie wiadomo o żadnej zbrodni popełnionej tej nocy. To przecież nie przestępstwo, że przejąłem powóz, aby ratować damę przed bandą zbójów, którzy ją atakowali.
– Wie pan równie dobrze jak ja, że to nie o mnie chodziło tym ludziom – odparła Camilla. – To do pana strzelali.
Ponury grymas wykrzywił jego usta.
– Możliwe, ale nie zrobiliby tego, gdyby nie wkroczyła pani na scenę, krzycząc i wymachując latarnią.
– A skąd mogłam wiedzieć, że jest pan zamieszany w jakieś ciemne sprawki? Szukałam u pana pomocy, nie wiedziałam, że mam do czynienia ze złodziejem.
– Nie jestem złodziejem – burknął. Niespodziewanie wstał z ziemi płynnym ruchem, podniósł ją wraz z sobą i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę powozu. – Ci ludzie mogą w każdej chwili wrócić.
Camilla zapierała się obcasami.
– Nie, proszę mnie puścić! Nigdzie z panem nie pójdę.
– Myślę, że lepiej wrócić do Edgecombe, niż zostać w ciemnościach na odludziu, po którym krąży gromada uzbrojonych mężczyzn.
– Nie mówiłam, że zostanę tutaj! Miałam na myśli, że pan nigdzie ze mną nie pojedzie.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym puścił jej rękę i cofnął się.
– Oczywiście. Ma pani rację. W takim razie zostawiam panią. Miłego dnia, madame.
Odwrócił się i zaczął się oddalać. Osłupiała Camilla wpatrzyła się w jego plecy i zaraz uświadomiła sobie, że jej woźnica leży gdzieś nieprzytomny, może nawet martwy, a ona nie poradzi sobie z czwórką koni.
– Zaczekaj! – zawołała, a ponieważ nieznajomy nie zatrzymał się, podbiegła za nim kilka kroków. – Stój! Proszę!
– Tak? – Odwrócił się i pytająco uniósł brwi.
– Niech pan nie odchodzi. Ja… nie dam rady sama wrócić do Edgecombe.
– Hmm. Wygląda więc na to, że ma pani problem. Dobranoc.
– Och, czy musi pan być taki irytujący!? Mówię, że może pan pojechać ze mną do Edgecombe.
– Czy chce pani przez to powiedzieć, że zamierza uczynić mi ten honor i mnie zatrudnić? – zapytał ironicznie. – Bardzo to uprzejme z pani strony. Obawiam się jednak, że nie zasługuję na tak wielki zaszczyt. Będzie dla mnie lepiej iść pieszo. Jeden człowiek we mgle łatwiej przemknie się niezauważony niż wielki powóz.
– Konie są szybsze.
Wzruszył ramionami i odwrócił się, żeby odejść.
– Stój! Nie może pan mnie tu zostawić! Żaden dżentelmen nie porzuciłby damy w takiej sytuacji.
– Jak była pani uprzejma zauważyć, niewiele we mnie z dżentelmena i, mówiąc otwarcie, nie zauważyłem u pani cech damy.

