Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Moja królowa / Już nie chcę do Ameryki
Zajrzyj do książki

Moja królowa / Już nie chcę do Ameryki

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-7966-6
Wysokość170
Szerokość107
Oprawamiękka
Tytuł oryginalnyThe Italian’s Final RedemptionHis Majesty’s Forbidden Temptation
TłumaczZbigniew MachJoanna Żywina
Język oryginałuangielski
EAN9788327679666
Data premiery2022-04-28
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Moja królowa

Tinley Markham wkrótce miała wyjść za mąż, lecz jej narzeczony zginął tragicznie. Jego starszy brat, Alexius de Prospero, musi dotrzymać umowy, jaką jego ojciec zawarł z ojcem Tinley, i znaleźć dla niej męża. Buntownicza rudowłosa Tinley zawsze podobała się Alexiusowi, lecz on jest już zaręczony, a poza tym Tinley nie jest odpowiednią żoną dla króla…

Fragment książki

– Cóż, dokumenty mówią same za siebie. Ślub to jedyne wyjście z tej sytuacji.
Alexius de Prospero, Lew Czarnego Lasu, nadzieja narodu i król Liri spojrzał na siedzącą przed nim drobną i niepozorną kobietę. Sam stał, więc górował nad nią dosłownie i w przenośni, kobieta natomiast siedziała w pokrytym kwiatowym obiciem fotelu i wyglądała na zdenerwowaną i przytłoczoną, tonąc pod burzą swoich loków.
Szczerze mówiąc, pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy w przypadku Tinley Markham były właśnie te niesforne włosy. Wszyscy liczyli, że po ogłoszeniu jej zaręczyn z młodszym bratem Alexa zmieni fryzurę na coś bardziej eleganckiego i odpowiedniego dla księżniczki Liri.
Ale tak się nie stało.
Dionysus umarł, zanim zdążyli się pobrać, a Tinley z przyszłej księżniczki zamieniła się w kłopotliwą podopieczną.
Odejście Dionysusa przyspieszyło też śmierć ich ojca, który po tragicznym wypadku najmłodszego syna zupełnie podupadł na zdrowiu.
W wyniku tego Alexius z księcia stał się królem.
Jego obowiązki względem kraju były pilne, a sprawa Tinley nie znajdowała się na liście priorytetów. Była córką zaufanego doradcy zmarłego króla i po śmierci jej ojca przyszłość Tinley zaczęła mieć dużo większe znaczenie, ale nie było to nic, czym musiałby się dziś zajmować. Musiał jednak zmierzyć się z tym, co zawierał testament jej ojca.
Alexius kochał zmarłego króla, ojca Tinley również darzył ciepłymi uczuciami, ale obaj żyli jeszcze w poprzedniej epoce. Szczerze mówiąc, ich poglądy były jak rodem ze średniowiecza, co dotąd nie stanowiło dla Alexa problemu. Aż do teraz. Tinley miała niedługo skończyć dwadzieścia trzy lata i zbliżała się do wyznaczonego wieku, w którym miała wyjść za mąż. I tu pojawiał się problem. Ponieważ to on miał znaleźć jej męża.
Nie mógł pozwolić sobie na porażkę. Obiecał, że się nią zaopiekuje. Przyrzekł to ojcu.
Król Darius doczekał się trzech synów, ale dwóch z nich pochował. Został więc tylko jeden, który mógł odziedziczyć tron. Dionizos i Lazarus nie żyli, a ciężar tych śmierci spoczywał na barkach Alexiusa.
Pierworodny syn już w dniu narodzin jest ogłaszany w Liri następcą tronu, jednak po latach wojen i skorumpowanych rządów wykształciła się pewna tradycja. Wszyscy potomkowie króla mogą rościć sobie prawa do tronu i choć to Alex urodził się jako kolejny król, obaj bracia mogli sięgnąć po władzę. Mogło się to odbyć w wyniku walki, w której zwycięzca – ostatni żywy lub ostatni, który się nie poddał – dostaje tron.
Ale był jeszcze Czarny Las.
Po tygodniu tam spędzonym ten, który wyjdzie jako ostatni albo jedyny żywy, zostanie ogłoszony królem.
Lwem Czarnego Lasu.
Krążyły plotki, że Alexius już jako mały chłopiec starał się usunąć ewentualne przeszkody w drodze na tron. Król Darius nigdy go o nic nie obwiniał, ale matka…
Wszystko się zmieniło.
Czuł dystans, który powstał pomiędzy nim a matką, i napięcie, jakie w związku z tym narastało pomiędzy rodzicami.
Gdyby lepiej pilnował Lazarusa… Gdyby tamtej nocy powstrzymał Dionysusa, który pijany ruszył do lasu, zamiast poddawać się własnym samolubnym pragnieniom.
Co by było, gdyby.
Dla niektórych Alexius był wręcz bogiem, w końcu pokonał wszystkie przeciwności. Dla innych natomiast był bezwzględnym, żądnym władzy potworem, który sprowadzał zagładę na tych, którymi powinien się opiekować. Mężczyzną, który prawdopodobnie urodził się bezwzględnym, żądnym władzy potworem.
Alexius nie dowiedział się, w co wierzył jego ojciec, ale król poinformował go, że teraz on jest odpowiedzialny za Tinley. Jej ojciec zmarł, a matka nigdy nie interesowała się córką.
„Chciałem, żeby poślubiła Dionysusa, aby w ten sposób uhonorować pozycję jej ojca. Była odpowiednią kandydatką na żonę dla drugiego syna, nie następcy tronu. To krucha i słodka dziewczyna. Potrzebowała twojego brata. Życzeniem jej ojca było, aby wyszła za mąż, a nieruchomości i pieniądze zostały rozdysponowane zgodnie z jego życzeniem. Znajdź jej męża i upewnij się, że nigdy jej niczego nie zabraknie”.
Alex nie wspominał o wadach Dionysusa, bo po co? Król miał słabość do najmłodszego syna. Myślał tylko o nim, a nie o jego egoistycznych skłonnościach, które mogły wyrządzić Tinley krzywdę.
Ojciec chciał, żeby niczego jej nie zabrakło i tak się stało. Upewnił się, żeby trafiła na najlepszy uniwersytet, gdzie zdobyła dyplom w zakresie prac społecznych. Aktualnie pracowała charytatywnie i choć dla niej samej pieniądze nie miały dużego znaczenia, doceniała to, ile można było dzięki nim zdziałać.
Czas uciekał. W wieku dwudziestu trzech lat Tinley powinna już być po ślubie. Jeśli tak się nie stanie, pieniądze jej ojca trafią do najbliższego męskiego krewnego.
Alex nie wiedział, dlaczego jego ojciec uważał, że Dionysus będzie dla niej odpowiednim mężem, ale Tinley idealizowała jego brata. Kochała go – czasem miał wrażenie, że była w niego ślepo zapatrzona, jak uczennica w swego mistrza. Nie miała pojęcia, że uganiał się za innymi kobietami, podczas gdy rudowłosa Tinley wpatrywała się w niego z niegasnącym uwielbieniem.
Widząc to, Alex czuł skurcz w żołądku.
– Cieszę się, że mogłaś żyć swoim życiem – powiedział poważnym głosem – ale przez ostatnie cztery lata nie jesteś nawet o krok bliżej małżeństwa niż wtedy, gdy miałaś osiemnaście lat.
– Zaręczyłam się, gdy miałam osiemnaście lat – powiedziała cicho.
– Byłaś wtedy młodsza.
Rozejrzał się po niewielkim domku, który składał się z czterech ścian i dachu. Wszędzie stały koszyki pełne włóczki. Kuchnia zajmowała połowę powierzchni, na szafce stało ciasto i koszyki z jagodami i wszędzie widać było ślady mąki.
Również na jej twarzy.
Obrazu starej panny dopełniał duży rudy kot, który przechadzał się po pokoju.
– Mam wrażenie – ciągnął – że nie jesteś ani trochę bliżej wyjścia za mąż, a obawiam się, że musisz to zrobić. Nie chciałem ingerować, ale teraz nie mam wyjścia.
Jego wzrok powędrował w kierunku kota.
Dziewczyna ściągnęła brwi i podeszła do zwierzaka.
– Algernon jest znajdą.
– Niczego innego się nie spodziewałem.
Kot minął ją, podszedł do Alexiusa i otarł się o jego nogi, zostawiając na czarnych spodniach smugę rudej sierści.
– Zabierz ode mnie to zwierzę.
Tinley westchnęła, przeszła przez pokój i schyliła się, żeby podnieść potężnego kocura, a jej rude loki nieokiełznane tańczyły wokół jej twarzy.
– Zostaw tego niedobrego pana. Nie lubi kotów. A także słonecznych dni, blasku tęczy na niebie i wszystkiego, co dobre na tym świecie.
Odkąd Tinley zaczęła stawać się kobietą, pojawił się pewien problem – była nieprawdopodobnie piękna. Przynajmniej według niego. Miała kusząco kobiecą figurę i burzę rudych włosów. Była nieprzewidywalna i pełna życia. Jej twarz pokrywały delikatne piegi, a oczy błyszczały wesoło. Miała pełne usta, zawsze skore do uśmiechu, od którego na policzkach pojawiały się urocze dołeczki, a wokół oczu wesołe zmarszczki, które kiedyś pewnie zostaną tam na stałe.
Ona jednak najwyraźniej się tym nie przejmowała.
Generalnie rzadko kiedy się czymś przejmowała i z jakiegoś powodu bardzo go to pociągało. To jednak nie miało sensu, nie była przecież tym, czego chciał czy potrzebował. Lecz jego ciało miało inne zdanie na ten temat – było w tym coś perwersyjnego.
– Chyba muszę ci przypomnieć, Tinley, że jestem królem. Również twoim.
Tinley zakręciła się wokół własnej osi, wciąż trzymając w ramionach kota.
– A ja miałam być księżniczką.
– To już nieaktualne.
Zacisnęła usta i pobladła.
Nie.
– Nie chcę staram się być okrutny, Tinley.
– Oczywiście, że nie. Nie musisz się starać.
Zapadła cisza, której pozwolił wybrzmieć. Mogła go nienawidzić, ale to nic nie zmieniało.
– A więc albo wyjdę za mąż i dostanę spadek, ale nie wyjdę i mój spadek przepadnie. Mało tego, przypadnie w udziale mojemu kuzynowi, który prawdopodobnie wyda wszystko na alkohol i kobiety.
– To trafne podsumowanie.
– Cóż, brzmi wspaniale. Coś jeszcze?
– Tak. Będziesz musiała opuścić Liri, a pałac wstrzyma dotychczasowe dotacje.
Pobladła.
– Zrobiłbyś to?
– To nie ja spisałem testament, ale twój ojciec, w porozumieniu z moim.
– I co z tego? Obaj nie żyją, a ty jesteś królem. Przecież możesz to jakoś obejść.
Nie mógł uwierzyć, że to „dziecko” nadal z nim dyskutuje. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio ktoś się ośmielił.
– Nie mogę. Testament został podpisany przez poprzedniego króla. To nie jest takie proste, poza tym twój los i dobrobyt to sprawa honoru.
– Z pewnością nie uczuć.
– Nasze relacje nie mają tu żadnego znaczenia, w przeciwieństwie do zobowiązań, które powierzył mi ojciec. Jestem mu to winien. Muszę zadbać o twój los, a twój ojciec życzył sobie, żeby stało się to właśnie w taki sposób.
– Bo doprowadziłeś do upadku swoich braci?
Rzucone przez nią wyzwanie rezonowało przez chwilę głuchym echem. Dawno nikt nie odważył się wymierzyć w niego takich oskarżeń i gdyby posiadał jakiś czuły punkt, mogłaby go zranić.
Ale przecież go zraniła.
I to boleśnie.
Był mężczyzną, który zawsze miał cel, coś, do czego dążył. Postanowił zostać władcą, jakiego potrzebowało Liri. W imię kraju i pamięci ojca był gotowy zrobić niemal wszystko.
On też miał wyznaczoną datę, do kiedy musi zawrzeć związek małżeński, choć w jego przypadku było to trzydzieści pięć lat.
Ewentualna panna młoda została już wybrana. Piękna i oziębła panna z towarzystwa, od urodzenia przygotowywana do podobnej roli.
Dokładne przeciwieństwo nieprzewidywalnej i wybuchowej Tinley Markham, która otrzymywała wszystkie odpowiednie przywileje, ale zawsze była… buntownicza. Jedyna córka Barabbasa i Caroline Markham praktycznie wychowała się w pałacu, choć fakt, że została wybrana na żonę dla jego brata, wynikał raczej nie z uczuć, jakimi nieżyjący już król darzył jej ojca, lecz z predyspozycji przyszłej panny młodej. Zaręczyny odbyły się, jeszcze zanim Tinley weszła w okres dojrzewania.
A Tinley… Cóż, była ślepo zapatrzona w Dionysusa, któremu była kompletnie obojętna. Dlaczego miałoby być inaczej? W końcu była jeszcze praktycznie dzieckiem, a on znanym playboyem, gustującym w najdorodniejszych kobiecych kształtach. Blondynki o bladej cerze czy kruczoczarne, śniade piękności – było mu to obojętne, ale interesował go konkretny typ kobiety, i to w dużych ilościach. Poza tym nie stronił od kieliszka. Był uważany za wesołego i radosnego człowieka – przez ojca i opinię publiczną. Był beztroski i wiedział, na czym polega dobra zabawa.
Alexius znał ciemną stronę brata, nawet jeśli nikt poza nim tego nie dostrzegał. Z łatwością mógłby uznać alkohol za główną przyczynę śmierci Dionysusa. Znał słabości swego brata – alkohol i seks.
Podczas jednego z przyjęć, na którym była obecna także Tinley, Dionysus, na którego ramieniu wisiała kolejna piękność o wielkich oczach, ogłosił, że wyrusza do lasu, żeby stawić czoło duchom, które zabrały mu brata. Alex powinien był wiedzieć, że to się dobrze nie skończy. Podświadomie to przeczuwał. Lazarus zginał w tym samym lesie dwa lata przed przyjściem na świat Dionysusa i Alex powinien o tym pomyśleć.
On jednak…
Tamtej nocy dokonał innego wyboru. Uległ słabości, szukając zaspokojenia własnych, egoistycznych pragnień. Pierwszy raz w życiu myślał tylko o sobie – świadomie i celowo.
I zakończyło się to tragedią.
Ojciec często powtarzał, że synowie, którzy mu pozostali, są jak dwie strony monety – zrobieni z tego samego tworzywa, odpornego i królewskiego. Obaj odziedziczyli po ojcu jego lśniące złotymi odcieniami oczy, które przyniosły mu miano Lwa z Czarnego Lasu.
Alexowi jednak zawsze brakowało beztroski, którą Dionysus posiadał w nadmiarze. W końcu otrzymał imię po bogu wina i biesiadowania. Imiona wybrała ich piękna grecka matka i wykazała się nadzwyczajną przenikliwością.
Z wyjątkiem tego, że Lazarus już nie żył, a pogoń Dionysusa za wszelkimi ziemskimi uciechami prędzej czy później mogła sprowadzić na niego zagładę.
Alexius po prostu…
Był królem. Wszystko poza tym było plotką, spekulacjami lub, jak w przypadku Tinley, niedogodnością.
Przyciskała do piersi olbrzymiego kocura, który zostawił na jej swetrze sporo rudej sierści.
– Mam nadzieję, że umyłaś ręce, zanim zabrałaś się za pieczenie ciasta.
– To dom przyjazny kotom.
Kocur był rzeczywiście olbrzymi, praktycznie wylewał się z ramion Tinley.
– Lepiej znajdź mu jakieś lokum, bo wracasz ze mną do pałacu.
Nie zamierzał biegać między pałacem a tą chatą, który według Tinley był domem. Miał projekt, który musiał zrealizować, i chciał ją mieć w zasięgu ręki.
Otworzyła szeroko oczy.
– Nie zamierzam tego zrobić.
– Zostawić zwierzaka?
– Wrócić z tobą do pałacu!
– Nie masz wyboru, Tinley. Zamierzam spełnić ostatnią wolę ojca, i to jak najszybciej.
– A jeśli ja mam inne plany? – spytała, marszcząc czoło.
– Cóż, użyję siły, jeśli będę zmuszony.
– Nie wątpię. – Ściągnęła brwi jeszcze mocniej. – W porządku, pojadę z tobą, ale jeśli chodzi o moje zwierzęta…
– Chyba nie myślisz, że zabierzesz tego zwierzaka do pałacu Liri.
– Oczywiście, że zamierzam go zabrać. Przecież twój ojciec miał psy.
– To prawda, i z pewnością chętnie zapolowałyby na to coś.
– Algie jedzie ze mną.
– Algie – powtórzył niechętnie.
– Wszystkie jadą ze mną.
Alexius zmrużył oczy.
– Wszystkie?
– Tak. Peregrine, Alton i Nancy.
– To też są koty?
– Nie bądź śmieszny.
Przyjrzał się uważniej jej twarzy, która miała teraz zacięty wyraz.
– Przepraszam, ale nie wiem, jak to skomentować.
– Peregrine to fretka. Alton i Nancy to jeże.
– Mieszkam w pałacu, nie w zoo.
– Myślałam, że moje szczęście jest dla ciebie istotne. Mam swoje życie, pracuję charytatywnie. Mam zwierzęta, które uratowałam.
– Sugeruję, żebyś otworzyła klatki i wypuściła je do ogrodu. Jeże całkiem dobrze odnajdują się w ogrodach. Z tego co słyszałem, dość często buszują pod oknami, więc muszą być zadowolone.
Tinley poczerwieniała.
– Ty chyba najlepiej wiesz, jak niebezpiecznie jest w lesie. – Spojrzała mu prosto w oczy.
Miał już dosyć spierania się z tą upartą istotą.
– Przyślę ludzi, którzy pomogą ci się spakować i przewieźć rzeczy. – Rozejrzał się po pomieszczeniu, obrzucając wzrokiem porozstawiane wszędzie koszyki. – Czy potrzebujesz… tego wszystkiego?
– Tak – odparła. – Potrzebuję tego wszystkiego. Jeśli nie będę miała włóczki, nie będę mogła robić na drutach.
– Boże uchowaj. Nie możemy dopuścić do kryzysu robótek ręcznych.
– Możesz kpić, ale nie masz o niczym pojęcia. Powinniśmy też zabrać ciasto. – Rozejrzała się wokół. – Mogę wykonywać prace charytatywne zdalnie.
– A więc ucieszy cię wiadomość, że w pałacu jest Wi-Fi.
– Naprawdę. Jestem zaskoczona.
– A to dlaczego?
– Bo wydajesz się mało nowoczesny, Alex.
Choć zachował kamienną twarz, jej słowa go poruszyły. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni ktoś zwrócił się do niego po imieniu.
Jego brat tak się do niego zwracał, pozostali tytułowali go „wasza wysokość”. Nikt nie odważył się na większą poufałość. Oczywiście z wyjątkiem Tinley.
Słyszała, jak jej ojciec tak się do niego zwracał.
Alex podszedł do okna i dał znak swoim ludziom, którzy natychmiast weszli do środka. Wypełnili niewielką przestrzeń i zabrali się do pracy. Gdy skończyli, Alex i Tinley z Algiem znajdowali się już na tylnym siedzeniu eleganckiego czarnego samochodu.
– Nie lubi podróżować – powiedziała. – Zdenerwuje się, jeśli nie będzie słyszał mojego głosu.
– Nie myśl, że to mój kaprys. Musisz wyjść za mąż.
– Musisz. W twoim świecie jest tyle przymusu. Myślałam, że po śmierci twojego brata już nie będę musiała się z tym mierzyć, ale stało się inaczej. Znów muszę postępować zgodnie z protokołem.
Przypomniały im się tamte dni. Każda z sytuacji, gdy karcił ją za nieprzestrzeganie protokołu. Pamiętał, jak przyjechała z rodziną na wakacje na Wybrzeże Amalfitańskie. Miała na sobie zupełnie niestosowny kostium kąpielowy. Co prawda jednoczęściowy, ale z bardzo głębokim dekoltem i wycięciami przy majtkach sięgającymi powyżej bioder.
Nie mógł oderwać od niej wzroku.
I to go bardzo denerwowało.
– Prasa zrobi wszystko, żeby zdobyć zdjęcia naszej rodziny. Musisz mieć tego świadomość, Tinley.
– A co jest nie tak z tym kostiumem? To nawet nie jest bikini, a my nie żyjemy w średniowieczu! Mam wyjść na plażę zakryta od stóp po czubek głowy?
– Będziesz żoną mojego brata. Musisz postępować zgodnie z pewnymi zasadami.
– Więc może ty też powinieneś się trochę zakryć? Co powiedzą ludzie, gdy zobaczą włosy na królewskiej piersi?
Położyła dłoń na jego piersi, żeby go odepchnąć, ale złapał ją za nadgarstek, a ich oczy się spotkały.
Prawie wtedy przepadł. Widział, że Tinley nie była niczego świadoma.
W przeciwieństwie do niego.
– Szkoda, że twój protokół nie funkcjonował w momencie, gdy Dionysus wszedł do lasu.

Już nie chcę do Ameryki

Lucy Armstrong, genialna matematyczka, jest wykorzystywana przez ojca do ukrywania jego przestępczych dochodów. W końcu postanawia uciec, wyjechać do Ameryki i zmienić nazwisko. Wpada na pomysł, że mógłby jej pomóc największy wróg ojca, walczący z przestępczością Vincenzo de Santi. Udaje jej się wymknąć z domu i dotrzeć do biura Vincenza, lecz jeśli sądziła, że wszystko pójdzie po jej myśli, to się pomyliła…

Fragment książki

Lucy Armstrong zaplanowała swoje własne porwanie z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza. Miało przebiec prosto, bez rozgłosu w mediach i… raz na zawsze wyzwolić ją spod władzy kontrolującego całe jej życie ojca.
Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić. Dla Michaela Armstronga Lucy była bezcenna. Nie dlatego, że był jej ojcem. Losem córki w ogóle nie zaprzątał sobie głowy. Wiele lat temu wynajęty przez niego prywatny nauczyciel odkrył, że dziewczynka jest matematycznym i finansowym geniuszem. Powiedział o tym ojcu, który natychmiast zaczął wykorzystywać ją do własnych celów. Lucy prała zarobione przez niego brudne pieniądze. Wiedziała, że ojciec nigdy nie pozwoli jej odejść bez walki. Zazdrośnie strzegł swojego skarbu, pilnując go dzień i noc.
Tak samo traktował matkę dziewczynki, Kathy…
Lucy wystarczyła jednak godzina wolności, by przeprowadzić drugi etap planu – oddać się w ręce Vincenza de Santi. W trzeciej fazie miała go ubłagać, by ją porwał i ukrył, a w tym czasie ona zniknie na zawsze bez śladu. Ojciec nigdy jej nie odnajdzie.
De Santi był jego śmiertelnym wrogiem.
Lucy nie polegała na innych, ale tylko w ten sposób mogła spełnić obietnicę daną matce. Przed tragiczną śmiercią Kathy obiecała matce, że nie pozwoli ojcu, by ten uczynił z córki więźnia. Że wyrwie się z brudnych rąk tyrana. Śmierć matki nie pójdzie na marne.
Plan ucieczki nie był może najlepszy, ale jedyny, który mógł się powieść. Z matematyczną dokładnością rozpatrzyła wszystkie możliwe zmienne równania. Nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego.
Główną niewiadomą był… Vincenzo de Santi.
Lucy odrobiła lekcję. Zebrała informacje. Mafijna rodzina de Santi od wieków cieszyła się złą sławą. Kiedyś – do czasu, gdy matka rodu wylądowała w więzieniu, a stery przejął jej syn Vincenzo – dla tej rodziny pracował też ojciec Lucy.
Vincenzo zerwał ze zorganizowaną przestępczością i wydał walkę mafijnym rodzinom w całej Europie.
Nikt nie wiedział, dlaczego dokonał tej wolty, ale wszyscy widzieli jej skutki. Wsadzał do więzienia członków kolejnych rodzin. Nie miał litości nawet dla własnej matki. Oczyścił biznesowe imperium rodziny, które kiedyś stanowiło wylęgarnię korupcji, zbrodni i przestępczości. Stało się ono modelowym przykładem legalnego biznesu.
W misji oczyszczania własnej rodziny nie miał litości dla nikogo. Podobnie postępował z innym przestępczymi rodzinami. Wkrótce wokół niego zaroiło się wrogów. Był wśród nich ojciec Lucy, który nienawidził go i przysiągł, że go zniszczy.
Właśnie dlatego Vincenzo idealnie nadawał się do realizacji jej planu. Tylko u niego mogła znaleźć schronienie.
Teraz stała przed jego zabytkową, elegancką rezydencją o fasadzie pokrytej bujną winoroślą. Już przedtem zdobyła kalendarz wizyt Vincenza w Londynie. Bywał tu regularnie, doglądając rodzinnych interesów. Lucy musiała się z nim spotkać w cztery oczy. W rezydencji mieścił się jeden z jego domów aukcyjnych, bo Vincenzo był także znanym mecenasem sztuki.
Tutaj chciała się oddać w jego ręce.
Nie miała wiele czasu. Wiedziała, że depczą jej po piętach ludzie ojca, uzbrojeni po zęby siepacze gotowi na każde jego skinienie. Musiała szybko przejść do drugiego etapu planu.
Schyliwszy głowę szybkim krokiem przeszła przez podwójne drzwi domu aukcyjnego. Wewnątrz panował miły chłód. Gdy szła marmurową posadzką w stronę recepcji, echo odbijało jej kroki. W znajdującej się obok poczekalni stało kilka stolików i ozdobionych piękną tapicerką sof. Na ścianach wisiały stare obrazy w złotych ramach. Na stolikach stały starożytne rzeźby i kasety z pancernego szkła z cennymi przedmiotami sztuki. Przez chwilę Lucy miała wrażenie, że jest w muzeum. Panowała idealna cisza. Taką ciszę mogą kupić tylko nieprzyzwoicie bogaci ludzie z pierwszych stron gazet, którzy żyją z dala od świata codziennych trosk o pieniądze.
Lucy zignorowała dzieła sztuki i szybkim krokiem podeszła do wielkiego, antycznego stołu recepcjonisty.
Zawsze najważniejsze było dla niej to, co jest przed nią. Najbliższy cel.
Za stołem siedział elegancko ubrany mężczyzna i wpatrywał się w cienki jak papier ekran komputera. Gdy podeszła, uniósł głowę.
– Słucham panią – powiedział miłym, zawodowym głosem kogoś nawykłego do obsługi gości.
– Muszę natychmiast porozmawiać z panem de Santi, proszę.
Lucy mocno ściskała dłonią ramiączko swojej torby.
– Była pani umówiona? – Głos recepcjonisty nadal brzmiał przyjaźnie.
Pierwsza przeszkoda, pomyślała.
– Nie, ale pan de Santi z pewnością mnie przyjmie. Jestem Lucy Armstrong.
Uśmiech recepcjonisty nabrał wyrazu uprzejmiej odmowy.
– Przykro mi, pani Armstrong, ale obawiam się, że bez umówionego spotkania, pan de Santi pani nie przyjmie. Jest bardzo zajęty.
Lucy nie miała czasu. Za kwadrans ludzie ojca zjawią się w drzwiach. Zegar już zaczął tykać. Złapią ją i siłą odstawią z powrotem do Kornwalii. Ojciec nigdy więcej nie pozwoli jej wrócić do Londynu.
Poczuła lodowaty chłód, który długimi odnogami wolno wnikał w jej ciało. Dawno temu nauczyła się ignorować swoje emocje. Nie widzieć nic poza najbliższym zadaniem do wykonania, które zwykle składało się z uporządkowania szeregu liczb wyświetlanych na ekranie komputera. Ten szereg mówił wszystko o sytuacji na rynkach finansowych. Lucy żyła i oddychała tym światem. Innego nie znała.
Z biegiem czasu więzień przyzwyczaja się do więzienia.
Jednak mając wolność w zasięgu ręki i widząc, że może ją zaraz stracić, poczuła ten sam lęk, który tłumiła w sobie całe życie. Latami zbierała się na odwagę, by zrealizować plan. Wiedziała, że nikt nie da jej drugiej szansy.
– Jestem córką Michaela Armstronga – powiedziała, mając nadzieję, że jej głos nie drży i brzmi stanowczo.
Recepcjonista patrzył na nią tym samym kamiennym wzrokiem. Dla niego nazwisko jej ojca znaczyło tyle co nic. Sądziła, że wszyscy pracownicy najsłynniejszego łowcy gangsterów wiedzą, kim jest jej ojciec.
Błąd?
Lęk piął się w górę do jej serca. Lucy miała wrażenie, że za chwilę utonie w zimnych falach strachu. Pamięć przywróciła jej obraz matki leżącej na dywanie w kałuży krwi. Trzymała córkę za rękę. Słyszała głos Kathy: „Obiecaj, że wytrwasz i kiedyś wyrwiesz się z rąk tego oprawcy. Uciekniesz i będziesz wolna. Pragnę, żebyś była szczęśliwa, kochanie… Nie skończyła tak, jak ja…”.
Lucy obiecała. Matka zmarła na jej rękach.
Obraz zniknął.
Nie poddawała się lękowi i skupiała się na tym, co robić. Myśl! Nie widziała wokół ochroniarzy Vincenza, ale wiedziała, że są gdzieś w pobliżu gotowi na każde skinienie szefa. Gdyby tylko spróbowała mu zagrozić, natychmiast wpadliby do gabinetu i odstawili ją za drzwi.
Ochroniarze de Santi słynęli w całym Londynie.
Może właśnie tak powinna zrobić?
Nagle ktoś z hukiem otworzył wielkie drzwi gabinetu znajdujące się z tyłu za recepcją.
– Do diabła z tobą! Skończysz w piekle, Vincenzo de Santi – usłyszała wzburzony głos starszego elegancko ubranego mężczyzny, który właśnie z nich wypadł i niemal biegiem ruszył do wyjścia.
Recepcjonista wstał, by go uspokoić.
Teraz, pomyślała.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę otwartych szeroko drzwi.
Nikt jej nie zatrzymał.
Wbiegła do gabinetu, obróciła się i zatrzasnęła za sobą drzwi. Rozejrzała się wokół. Tu również panowała atmosfera luksusu. Ktoś, kto urządzał ten gabinet, nie liczył się z pieniędzmi. Podłogę pokrywał gruby ciemnoniebieski dywan. Ściany wyłożono boazerią ze szlachetnego drewna. Umieszczone w nich punktowe światła nadawały pomieszczeniu dyskretnie ciepłego wyglądu. Na półkach stały książki i szklane kasety z zabytkowymi przedmiotami. Naprzeciw drzwi pod ścianą stało ogromne dębowe biurko. Siedzący za nim mężczyzna patrzył wprost na Lucy.
Milczał.
Słyszała, jak głośno bije jej serce. Mijały minuty. Nie mogła wydobyć głosu. Jakby siedzący za biurkiem mężczyzna sprawił, że nagle oniemiała.
Miał na sobie ciemny szyty na miarę garnitur. Ale nie to dzieło krawieckiego kunsztu najpierw przykuło jej uwagę, lecz mocne i szerokie ramiona mężczyzny. Musiał być wysoki i wspaniale zbudowany. Nawet siedząc niedbale w wielkim fotelu z kostką jednej nogi opartą o kolano drugiej, wyglądał na uosobienie siły i władzy. Biła z niego pewność siebie typowa dla ludzi, którzy rządzą innymi, i głęboka determinacja zmieszana z pewną nonszalancką arogancją.
Ku własnemu zdziwieniu, Lucy nagle poczuła się bezpiecznie…
Miała rację, decydując się na ten ruch. Tylko ten człowiek może obronić ją przed ojcem. Nikt inny.
Vincenzo wciąż milczał i patrzył na nią ciemnymi, prawie czarnymi oczyma. Nie był bardzo przystojny, ale biła z niego potężna i niezaprzeczalna charyzma. Tkwiła w głęboko osadzonych oczach, mocnej linii szczęki, wysokich kościach policzkowych i prostym nosie. Arystokrata, który stał się krzyżowcem w krucjacie przeciw złu tego świata. Otaczająca go aura sprawiała, że nie sposób było nie ulec władczej sile tego mężczyzny.
Nadszedł czas realizacji drugiej fazy planu.
Ktoś nagle zaczął dobijać się do zatrzaśniętych drzwi.
– Panie de Santi! Dzwonię po ochroniarzy! – usłyszała za nimi krzyk recepcjonisty.
Nie zważając na nic, szybkim krokiem podeszła do biurka.
– Jestem Lucy Armstrong. Potrzebuję pana pomocy – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
– Nie potrzeba, Raoul – odkrzyknął Vincenzo głębokim, chłodnym głosem.
Popatrzył na nią obojętnym wzrokiem bez cienia ciekawości, ale w jego oczach czaił się groźny błysk. Znowu poczuła strach. Tym razem przed tym silnym mężczyzną. Życie nauczyło ją, że siła może oznaczać bezpieczeństwo, ale i groźbę. Krążyły pogłoski, że de Santi jest fanatykiem. Nikt i nic nie mogło go odwieść od pełnionej misji. Nie miał litości dla wrogów. Działał bezwzględnie. Wielu próbowało, ale nikt nigdy go nie przekupił.
A przecież Lucy jest jego wrogiem… Ścigał właśnie takich, jak ona…
Nie miała jednak wyjścia. Nie mogła pójść na policję, bo sama była przestępczynią. Wiedziano, że pracuje dla ojca, i policja szukała jej od lat. Vincenzo de Santi był jedynym człowiekiem, który mógł jej zapewnić bezpieczeństwo.
Był groźny, ale nie bardziej niż jej ojciec.
– Panie de Santi – zaczęła znowu – jestem…
– Wiem, kim jesteś – przerwał jej obojętnym i znudzonym tonem.
– Ach…
Lucy poczuła się kompletnie speszona. Jeśli wie, powinien być chyba bardziej… zaciekawiony. Pierwszy raz widzi córkę swojego największego wroga. Spodziewała się, że od razu skorzysta z jej obecności i zasypie ją pytaniami… Ale siedział tylko bez ruchu i patrzył na nią w milczeniu.
Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Nie nawykła, by ktoś patrzył na nią takim wzrokiem, jakby na wylot prześwietlał ją promieniami rentgena. Zwłaszcza mężczyzna. Musiała jednak realizować plan i skupiać się na celu. Czas mijał. Siepacze ojca mogli wpaść lada chwila i wyciągnąć ją siłą, zanim zdążyłaby złożyć Vincenzowi swoją propozycję. Drżąca ręką poprawiła duże okulary na nosie i odważnie spojrzała mu w oczy.
– Jeśli wie pan, kim jestem, wie pan też, kim jest mój ojciec. Potrzebuję pańskiej ochrony. Sowicie za nią odpłacę…
– Rozumiem, ale dlaczego miałbym pani pomóc? – spytał, nie zmieniając tonu głosu.
Nie miała czasu odpowiadać. Musiała jak najszybciej powiedzieć mu o wszystkim.
– Wyjaśnię, jeśli się pan zgodzi. Ma pan może kwadrans, zanim wpadną tu ludzie mojego ojca i zaciągną mnie z powrotem do domu.
Vincenzo milczał. Splótł dłonie na brzuchu i od niechcenia przyglądał się Lucy. Jej uwagę przykuły jego długie palce. Jej ojciec uwielbiał obwieszać się złotymi sygnetami, a ten mężczyzna nie nosił żadnej biżuterii. Ascetyczny jak mnich, pomyślała. Ale mnisi na ogół nie mają tak błyszczących jak onyks oczu. Przypominał jej gotową do skoku wielką panterę.
Czas biegł coraz szybciej, a Lucy coraz trudniej panowała nad lękiem. Znów mocniej chwyciła ramiączko torby, niemal wbijając paznokcie w zaciśniętą dłoń. Lekki ból pomógł jej utrzymać lęk na wodzy. Swoim milczeniem Vincenzo chce pewnie wywołać w niej złość. Nie podda się jej. Ani panice. Zaszła już tak daleko, że nie pozwoli sobie na porażkę.
Nie upadnie.
Nagle wrócił do niej obraz umierającej w kałuży krwi matki. Chwilę przedtem próbowała chronić córkę przed gniewem ojca.
Lucy dotrzyma złożonej matce obietnicy.
– Proszę… – szepnęła. – Oddaję się w pana ręce i… zdaję na pańskie współczucie.

Vincenzo nie potrafił określić jej wieku, bo większość twarzy Lucy zasłaniały swobodnie opadające ciemne loki. Domyślał się jednak, że rozmawia z kobietą, nie dziewczyną. I to przerażaną, choć robiła wszystko, by nie okazywać strachu. Miała bardzo blady kolor skóry. Oczy za zbyt dużymi okularami o grubych szkłach, zdawały się jeszcze większe niż w rzeczywistości. Nie mógł określić ich koloru. Może piwno-zielone… Ale nie był pewien, czy takie są naprawdę.
Milczenie było zazwyczaj użyteczną taktyką wydobywania informacji, które chciał uzyskać. Często się nim wspomagał, bo wiedział, że jego rozmówcy nie znoszą takiej martwej, przerażającej ciszy. Czuli się w niej nieswojo. Chcąc jak najszybciej wyjść z niezręcznej sytuacji, często – nawet nieświadomie – zdradzali mu swoje tajemnice.
Nie chciał jednak przesłuchiwać Lucy.
Przynajmniej – jeszcze nie.
– W moje ręce? Współczucie? – Vincenzo smakował te słowa, jakby dziwiąc się, że ktoś używa ich w stosunku do niego. – Jeśli szuka pani współczucia, trafiła pani pod zły adres.
Zaskoczyło go, że mimo przerażenia Lucy patrzyła mu prosto w oczy. Nie pamiętał, by jakakolwiek kobieta tak na niego patrzyła. Ludzie zazwyczaj unikali jego wzroku.
Wiedzieli, dlaczego.
Również i ona powinna. Jest przecież córką Michaela Armstronga!
Przez lata próbował wydać policji tego brutalnego szubrawca, ale ten wciąż unikał pułapek. Dwa stulecia temu rodziny mafijne walczyły ze sobą i prowadziły brutalną wojnę na wyniszczenie. Morderstwa były na porządku dziennym. Władze czasem nawet nie reagowały, cierpliwie czekając, aż przestępcy sami się wykrwawią.
Jednak w erze nowych technologii wojny toczono na innych polach. W internecie i na rynkach finansowych. W firmach krzakach i w rajach podatkowych. Liczyły się liczby i pieniądze.
Vincenzo wiele razy próbował rozbić lukratywne pralnie brudnych pieniędzy, jakie Armstrong prowadził na całym świecie, bo dzięki temu mógłby szybko zlikwidować jego nielegalne imperium. Jednak Armstrong zawsze się wymykał. Vincenza zaczął nawet intrygować ten pojedynek.
Ojciec Lucy nie grzeszył subtelnością i błyskotliwością. Był prymitywnym i brutalnym gangsterem. Vincenzo wiedział, że Armstrongowi ktoś musi pomagać w omijaniu zasadzek zastawianych przez najlepszych na świecie ekspertów od przestępstw finansowych. Nie wierzył, że ten znany w całej Europie kryminalista jest bardziej inteligentny, niż sądzono. I był pewien własnej oceny – miał do czynienia z prymitywnym gangsterem, któremu ktoś pomagał prać kradzione pieniądze.
Podejrzewał nawet, kto…
Kobieta stojąca teraz przed biurkiem Vincenza.
W podziemnym świecie przestępczym Europy od dawna krążyły plotki o córce Armstronga. Że ojciec strzeże jej jak oka w głowie, bo Lucy ma w ręku klucz do sukcesu jego imperium. W świecie liczb i komputerów poruszała się z równą swobodą, jak jej rówieśniczki w świecie lalek i zabawek. Z łatwością odkrywała wszelkie cyfrowe ślady zostawiane w internecie, który nie miał dla niej żadnych tajemnic… Niebezpieczna kobieta…
Jednak ta, która stała teraz przed biurkiem Vincenza, wcale nie wyglądała groźnie. Przeciwnie. Była drobna i niewielkiego wzrostu. Jej ciało ginęło pod okropną, niemodną sukienką. Twarz zasłaniały okulary, które w dziwny sposób przykuwały uwagę Vincenza, tak jak urocze piegi na jej nosie.
Nie była to twarz groźna, lecz nieco pozbawiona wyrazu, choć nie wdzięku i uroku.
Dlaczego Lucy go szukała? Dlaczego jak pocisk wpadła do jego gabinetu? Ochroniarz zadzwonił do niego, gdy tylko weszła do domu aukcyjnego. Ale wbrew swoim zwyczajom – zwykle takich gości natychmiast zatrzymywano – polecił, by ją wpuszczono.
Podskórnie czuł, że ta kobieta ma coś ważnego do powiedzenia…
Lucy podeszła jeszcze bliżej do biurka i oparła się dłońmi o jego brzeg. Jej twarz wyrażała zacięcie i determinację, które w innej sytuacji Vincenzo może by nawet podziwiał…
Ale nie teraz. Była wspólniczką Michaela Armstronga. Działała w jego przestępczym imperium. Może więc uda się ją wykorzystać i namówić, by zdradziła tajemnice ojca. Gdy gangster wyląduje w więzieniu, ona szybko do niego dołączy.
– Panie de Santi… – zaczęła ściszonym głosem.
– Bez obaw, pani Armstrong. Ludzie pani ojca nie przejdą nawet przez drzwi wejściowe. Mam najlepszych ochroniarzy w całym Londynie.
Nie przesadzał. Prowadził krucjatę przeciw największym przestępczym rodzinom w Europie i wiedział, że codziennie ktoś czyha na jego życie.
Vincenzo jednak nigdy nie uciekał. Próby zamachów uważał za dowód, że postępuje właściwie.
– Pan nie rozumie. On będzie…
– Nie – przerwał jej krótko.
Nie podnosił głosu i nie naciskał, ale jego obojętne i zimne jak lód słowa od razu docierały do Lucy.
– Nie będzie.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel