Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Moje miejsce jest przy tobie / Będę królową
Zajrzyj do książki

Moje miejsce jest przy tobie / Będę królową

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-8342-568-9
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383425689
Tytuł oryginalnyReunited by the Greek's BabyThe Baby the Desert King Must Claim
TłumaczZbigniew MachJustyna Chada
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-06-27
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Moje miejsce jest przy tobie" oraz "Będę królową", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Gdy Isla Jacobs i Theo Karalis się poznali, zakochali się w sobie bez pamięci. Ich związek przerwało aresztowanie Thea i oskarżenie go o morderstwo. Zwolniony i uniewinniony Theo odnajduje Islę w Anglii. Chce, by znów byli razem. Ona jednak nie może mu wybaczyć, że gdy był w więzieniu, zerwał nią kontakt. Teraz Theo będzie musiał odbudować ich relacje, zwłaszcza że Isla spodziewa się dziecka, a on chciałby być dobrym ojcem i mężem…

Claire i Raif poznają się w Grecji. Zafascynowani sobą, spędzają razem noc. Potem ich drogi się rozchodzą. Claire dostaje pracę na statku, który zabierze ją z powrotem do Anglii. Nie ma pojęcia, że statek należy do Raifa, a on sam – jest księciem i następcą tronu. Gdy się spotykają, Claire wyjawia mu, że jest w ciąży. Uważa, że powinien wiedzieć. W najśmielszych snach jednak nie przypuszcza, że Raif będzie chciał się z nią ożenić, a ona chyba nie jest na to gotowa…

 

Fragment książki

 

Isla siedziała wyprostowana jak struna, unikając podejrzliwego wzroku klawiszy. Była na niego przygotowana, lecz mimo to pobyt w tym miejscu sprawiał, że czuła ciarki na plecach.
Nie chodziło tylko o zimną i nieprzyjazną atmosferę.
W więziennym areszcie nie witają gości z otwartymi ramionami.
Była tu już trzeci raz, więc powinna się przyzwyczaić.
Jednak zawsze obezwładniał ją widok szarych odrapanych ścian i betonowej posadzki oraz drażniący odór środków dezynfekcyjnych. W wyobraźni przeniosła się w inne miejsce i czas. Do domku z widokiem na morze na greckiej wysepce. Tam ściany były koloru ciepłej zieleni. A Isla była szczęśliwa. To było tak niedawno. Teraz miała gardło ściśnięte rozpaczą.
I osamotnieniem.
Spojrzała na swoje zaciśnięte w pięści na udach dłonie.
Uniosła głowę i popatrzyła na klawisza stojącego przy wielkich metalowych drzwiach. Mężczyzna nie spuszczał jej z oka. Nie przeszłość sprawiała, że Isla czuła się tu źle i nieswojo, lecz to, że nikt jej tu nie chciał.
Mimo wszystkiego, co razem przeżyli, i słów, które Theo Karalis tyle razy czule szeptał jej do ucha, ten mężczyzna nie życzył sobie teraz jej wizyt. Nie pragnął jej pomocy, współczucia i bliskości. Przedtem dwa razy odmówił widzenia. Dziś będzie trzeci?
Ból przeszył jej serce.
Theo miał ważniejsze rzeczy na głowie niż ich związek. Chciał się oczyścić z zarzutów i jak najszybciej opuścić mury aresztu. Isla była Angielką, a po grecku znała ledwie parę zwrotów. W niczym nie mogła mu pomóc.
Inaczej niż jego rodzina i przyjaciele.
Dopiero gdy media podały wiadomość o aresztowaniu, Isla odkryła drugą stronę Thea, o której dotąd nie miała pojęcia. Nie wiedziała, że jest bajecznie bogatym, wpływowym i ustosunkowanym człowiekiem wielkiego światowego biznesu.
Nie umiała pogodzić w sobie dwóch obrazów Thea – mężczyzny, którego nazwisko okupowało teraz czołówki europejskich mediów, z tkwiącym w jej pamięci obrazem namiętnego, ujmującego i czułego kochanka.
Dzięki niemu przez króciutką chwilę Isla jak ptak szybowała ponad ziemią.
Jednak w dwóch esemesach wysłanych przez niego z aresztu nie było śladu czułości. Theo pisał tylko, że nie chce jej widzieć.
– Pani Jacobs?
Isla aż podskoczyła na twardym krześle.
Nad nią stał smukły mężczyzna w eleganckim garniturze.
Przysunął sobie krzesło i usiadł obok niej.
– Jestem Petro Skouras, prawnik pana Karalisa.
Serce Isli zabiło mocniej. W kącikach jej ust pojawił się uśmiech ulgi.
– Tak – odparła.
Spojrzała na klawisza stojącego przy drzwiach.
Przez głowę przebiegła jej myśl, że w końcu zobaczy Thea.
– Pan Karalis prosił, bym to pani wręczył.
Skouras podał jej kopertę. Gdy ją otwierała, bała się, że zaraz wyślizgnie się jej z drżących rąk. W sekundę przeczytała krótką notkę.
Bo nie był to list, lecz dwa suche zdania.
Ich wymowa nie zostawiała złudzeń, ale Skouras wolał mieć pewność.
– Pan Karalis życzy sobie, by pani nie przychodziła i nie próbowała się z nim kontaktować.
Prawnik zamilkł na chwilę i czekał na odpowiedź, ale Isla nie potrafiła wydobyć ani słowa. Raz jeszcze rzuciła okiem na notkę. Poznawała pewny charakter pisma Thea. Nie poznawała jednak zimnego jak lód tonu żądania. Jakby pisał do kogoś zupełnie obcego, kto dręczy go swoim uporem. Jakby nic między nimi nie było, a więź, która ich łączyła, była tylko złudzeniem.
Może naprawdę byli tylko parą obcych sobie ludzi.
Zamknęła oczy, bo bała się, że wybuchnie płaczem. Była jednak zbyt wstrząśnięta na łzy. Wszystko, co przeżyła w zeszłym miesiącu, całe szczęście i radość, wydały jej się nagle sennym marzeniem.
– Prosi też, by pani to podpisała.
Skouras podał jej napisane na maszynie pismo. Dopiero po dłuższej chwili Isla zdołała skupić na nim wzrok.
Słyszała o takich żądaniach, ale nigdy się z nimi nie spotkała. Przeczytała pismo raz jeszcze. Była to umowa poufności. Isli nie było wolno zdradzać komukolwiek, że znała Thea Karalisa. I w ogóle mówić ani słowa o nim czy ich związku.
Nie wierzyła w to, co czyta. Każde słowo umowy wrzynało się bólem w jej serce.
Naprawdę Theo myślał, że potrzebuje prawnego dokumentu, by milczała o tym, co razem przeżyli?
Niemożliwe. Niewiarygodne.
Nie do pomyślenia!
Ale mężczyzna, którego znała, okłamał ją, nie wspominając też o innych rzeczach.
Jakże głęboko się myliła! Wierzyła, że byli dwiema bratnimi duszami. Jednak Theo zupełnie jej nie znał. Nie rozumiał. Bo jak mógł pomyśleć, że Isla sprzeda ich historię mediom?
Pewną ręką chwyciła wieczne pióro Skourosa i złożyła podpis.
Prawnik odetchnął z ulgą.
– Odwieźć panią do hotelu?
– Nie. Poradzę sobie.
Zawsze dawała sobie radę, zanim jeszcze Theo z siłą huraganu wdarł się w jej życie, jak nagły promień słońca. I będzie dawać. Potrzebuje tylko czasu.
Zerwała się na nogi.
Theo jej nie chce. Nigdy nie była częścią jego życia, lecz tylko krótkim przerywnikiem i zabawką, którą jak dziecko bawił się przez chwilę. By zaraz potem odrzucić w kąt.
Wychodząc przez bramę aresztu prosto w słońce ateńskiego popołudnia, Isla dumnie uniosła głowę, nie bacząc na ból, który rozdzierał jej serce.

Isla owinęła szyję szalem i wcisnęła zmarznięte ręce w kieszenie płaszcza. Wiał silny wiatr. Idąc londyńską ulicą, wciąż nie mogła uwierzyć, że jeszcze cztery miesiące temu…
Ból rozsadzał jej serce. Ale była za niego wdzięczna, bo przypominał jej o własnym przyrzeczeniu – nigdy więcej Thea.
Zrobiła to, co zawsze, gdy wpadała w podły nastrój. Skupiła się na jasnej stronie życia. Już jako dziecko nauczyła się, że trzeba znaleźć pięć rzeczy, z którymi czuje się dobrze. Ta zasada zawsze jej pomagała.
Nawet jeśli w niektóre dni było ciężko.
Pięć rzeczy. Tutaj i teraz.
Pierwsza. Po deszczowym tygodniu nad Londynem wreszcie wzeszło słońce. Skrawki błękitnego nieba między chmurami wlewały w jej serce optymizm.
Druga. Rebeka, jej przyjaciółka i szefowa, zaprosiła ją na lunch.
Trzecia. Isla była wdzięczna za samą obecność tej ciepłej kobiety.
Czwarta. Do eleganckiego sklepu Rebeki przywieziono nowe bele wełny, a Isla uwielbiała rozmieszczać je na półkach. Dłońmi muskała delikatną fakturę wełny i zatracała się w jej kolorach.
Piąta…
W nozdrza uderzył ją kwaśny zapach dymu z papierosa. Na chwilę stanęła, bo jej wrażliwy zmysł węchu dał o sobie znać. Palący mężczyzna rzucił jej krótkie spojrzenie i przeszedł na drugą stronę ulicy.
Isla popatrzyła w ślad za nim. Znała go? Jego twarz nie wydała jej się znajoma, ale coś w jego postaci sprawiło, że poczuła niepokój. Taki sam, jaki odczuwała od tygodnia. Miała niejasne poczucie, że ktoś ją śledzi.
Gdy weszła do sklepu Rebeki, odetchnęła z ulgą, a podejrzliwe myśli same odpłynęły.
Lubiła tę pracę i chciała utrzymać ją jak najdłużej.
Kochała swoje studia archeologiczne. Nie chciała ich rzucać, ale teraz pierwszeństwo miały inne potrzeby. Stały zarobek był ważniejszy od pasji do historii starożytnej i marzeń o zostaniu archeologiem.
Wykrzywiła usta. W jej życiu różnie bywało. Ale jedyna burzliwa namiętność sprawiła, że rzuciła się w ramiona Thea, a ten wykorzystał ją i brutalnie porzucił.
Była to życiowa nauczka. Jednak teraz Isla nie chciała o niej myśleć.
Dzień w pracy mijał jej szybko. Isla już myślała o popołudniowym kółku patchworkowym, które prowadziła Rebeka. Obie nie miały nawet czasu, by napić się herbaty.
– Isla?
Od drzwi magazynu dobiegł ją głos Rebeki.
– Tu jestem. Już kończę – odpowiedziała.
– Ktoś do ciebie.
Isla odwróciła głowę. Nikt z przyjaciół nie wpadał do niej w czasie pracy. W głosie Rebeki było jednak coś, co zaintrygowało Islę. Nie, nie nagana. Przestroga? Zmarszczyła brwi. Jej szefowa była niezwykle ciepłą kobietą. Z tych, o których mówią, że do rany przyłóż. Obie rozumiały się bez słów. Nigdy nie miałaby nic przeciwko wizycie przyjaciół swojej asystentki.
Isla szybko ruszyła do drzwi. Rebeka stała w nich w swojej patchworkowej marynarce. Jednak na jej twarzy nie było cienia zwykłego uśmiechu. Isla nie mogła nic z niej odczytać.
– Co jest? – spytała niepewnym głosem. – Coś się stało?
Nagle ktoś się poruszył za plecami Rebeki. Oczom Isli ukazał się wysoki mężczyzna oświetlony z tyłu światłem jednej z wystaw. Przez chwilę zdawał się cieniem, a nie człowiekiem. Po chwili stanął tuż przed nią.
Isla zamrugała. Cień przybrał postać kogoś, kogo znała.
Myślałaś, że go znasz, przeszło jej przez głowę.
Otworzyła szeroko usta, ale nie wiedziała, czy po to, by coś powiedzieć, czy nabrać powietrza. Podłoga zawirowała jej pod nogami. Kolana same się ugięły. Poczuła zawrót głowy. Świat zapadł się i zniknął.

– Islo! Obudź się!
Ciepły głos Rebeki przywrócił Isli świadomość, rozpraszając ciemność. Ktoś przyłożył jej do czoła mokry ręcznik. Jego chłód niósł ulgę.
– Przepraszam, Rebeko, nie wiem, nie wiem... co się stało – szepnęła.
Otworzyła oczy, rozpaczliwie usiłując odzyskać pamięć. Rebeka uśmiechała się do niej matczynym uśmiechem.
– Dzięki Bogu. Ale nas przeraziłaś! – rzuciła radosnym głosem.
Was?
Jej pamięć nagle wróciła ze zdwojoną siłą. Isla obróciła głowę i rozejrzała się wokół szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma. Leżała w pokoju na zapleczu na małym tapczaniku. Drzwi były zamknięte.
– Jest w sklepie. Drepcze w jednym miejscu. Wygląda na kogoś nawykłego do własnych racji. Musiałam zagrozić, że wezwę policję, bo narusza twoją prywatność – powiedziała Rebeka.
– Policję?!
– Nikogo nie wezwałam, ale musiałam się upewnić, czy chcesz go widzieć.
– Dzięki, Rebeko, ale jestem dorosła. Nie potrzebuję opiekunki. Czuję się już o wiele lepiej.
Isla usiadła i spuściła nogi na ziemię. Na chwilę wrócił zawrót głowy, ale odetchnęła z ulgą.
– Bardzo się cieszę…
Od drzwi dobiegł ją głęboki męski głos.
Tembr tego głosu zawsze ją obezwładniał. Tak było i teraz. Do Isli wróciły wspomnienia. Magicznych księżycowych nocy z Theo w domku nad morzem. Szczęście wylewało się wtedy z nich obojga szeroką strugą. Isla bała się, że gdy teraz wstanie, znów ugną się pod nią nogi.
Ale na pomoc ruszyła jej bojowo nastawiona Rebeka.
– Proszę wyjść. Narusza pan prywatność mojej asystentki.
Niziutka Rebeka nie miała oporów, by postawić się mężczyźnie, który wzrostem przewyższał ją o głowę.
Serce Isli przeszyła fala ciepła. Rzadko w życiu ktoś się o nią troszczył. Od niemowlęcia była sierotą. Nigdy nikt jej nie adoptował. Całe życie była samotna. Jak dobrze mieć w takiej chwili taką przyjaciółkę.
– W porządku, Rebeko. – Isla wstała z tapczanika. – Dam sobie radę.
Przeszła w stronę małej małej kuchenki.
– Usiądź, Islo. Musisz odpocząć – dobiegł ją zza pleców męski głos.
Na chwilę znieruchomiała.
Radosne ożywienie mieszało się w niej z niepokojem.
Zignorowała jego słowa.
– Potrzebuję tylko łyk herbaty – odparła.
Obróciła się po filiżankę, ale jej wzrok spoczął na mocnej szyi i męskiej kwadratowej szczęce przybysza, który patrzył na nią z lekkim uśmiechem.
Odetchnęła głęboko, by odzyskać spokój. Ale oddech przyniósł jej nie tylko powietrze, lecz i falę subtelnego zapachu, który przypomniał Isli o nadmorskim sosnowym zagajniku i cieple męskiego ciała.
Nie spieszyła się, by unieść wzrok wyżej. Jej spojrzenie spoczęło na idealnie białej koszuli przybysza, jedwabnym krawacie szkarłatnego koloru i kaszmirowym płaszczu zarzuconym na ramiona.
Jakże inaczej niespodziewany gość wyglądał kiedyś w dżinsach i rozpiętej pod szyją, z rękawami podwiniętymi do łokci koszuli!
Teraz biła z niego siła wielkich pieniędzy i idąca za nimi pewność siebie.
Dlaczego Isla nigdy przedtem tego nie widziała?
Bo byłaś w niego zapatrzona i wierzyłaś we własne złudzenia, odpowiedziała sama sobie.
Bo bierzesz ludzi takimi, jakimi ich widzisz, i sądzisz, że to ich prawdziwe oblicze.
Bo nie miałaś powodów myśleć, że cię okłamuje.
Theo Karalis stał bez ruchu. I czekał.
W końcu Isla spojrzała mu w oczy. Wyglądał dokładnie tak samo wspaniale, jak przedtem. Mocne i symetryczne rysy. Złocistopiwne oczy ocienione czarnymi brwiami. Lekkie dołeczki na policzkach, które pogłębiały się, gdy się uśmiechał, i dodawały mu uroku. Ciemna oliwkowa cera i starannie przycięte faliste czarne włosy.
Wszystko to znała tak dobrze. Na chwilę wróciło do niej tamto poczucie nieskończonej bliskości i tamte marzenia.
Naiwne marzenia.
– Witaj, Islo.
Jego niski zmysłowy głos niósł w sobie nutkę chrypki. Kiedyś brała to za wyraz głębokiego uczucia.
Dziś stała mocno na ziemi.
Zmrużyła oczy i nagle dostrzegła na jego twarzy coś, czego przedtem nie było. Pod lewym okiem Thea widniała świeża wciąż różowawa blizna. Musiała się pojawić niedawno.
Isla nie widziała go od czterech miesięcy. Pamiętała ich ostatni ranek, zanim Theo wrócił do Aten. Ich śmiech i łagodność jego spojrzenia. Było to okrutne wspomnienie, bo zaraz potem ją rzucił. Bez uprzedzenia i bez słowa.
Isla chciała oprzeć się o krzesło. Wciąż było jej słabo. I wtedy poczuła na plecach dotyk ciepłej dłoni.
– Nie dotykaj mnie! Nie waż się!
Odskoczyła, odpychając Thea. Patrzył na nią w szoku.
Oczekiwał, że rzuci mu się w ramiona? Kiedyś była może naiwna, ale już zdążyła przejść szybką szkołę prawdziwego życia.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Opadła na krzesło.
– Zrobię ci herbaty – powiedział.
Patrzyła, jak krząta się wokół kuchenki. Ten widok przeniósł ją z powrotem do Grecji. Ale mężczyzna, którego kiedyś znała, nie był tym, który teraz zaparzał herbatę. Tamten był mirażem. Kimś, kto wciągnął naiwną cudzoziemkę w krótki i namiętny romans.
Oboje dzielili tylko jedną rzecz. Niezwykłe, wzajemne seksualne przyciąganie, które graniczyło z wewnętrznym przymusem. Jakby oboje byli niewolnikami seksu. To ono pobudziło w niej nierealne nadzieje i fantazje. Uczucie, bliskość i zrozumienie były tylko wytworami jej wyobraźni.
Teraz Isla próbowała spojrzeć na Thea czystymi oczami. Zmienił nie tylko ubranie, ale i zachowywał się inaczej. Trzymał sztywno ramiona, a jego twarz nie zdradzała żadnego wyrazu.
Czuje się nieswojo?
Theo obrócił się do niej z filiżanką w ręku. Ich oczy się spotkały, a Isla odczuła jego spojrzenie jak cios w samo serce. Jego lwie oczy świeciły blaskiem płynnego złota. Tak na nią patrzył, gdy się kochali. Leżąc w jego ramionach pierwszy raz, czuła, że ktoś całkowicie akceptuje ją jako kobietę. Taką, jaką jest.
Ale ten blask znikł tak szybko, jak się pojawił. Może przypadkowe odbicie światła spłatało jej figla, bo oczy Thea znów miały piwny kolor, a wzrok dalej był nieprzenikniony.
Trzymał w ręku filiżankę. Stał w miejscu i przenikliwym wzrokiem patrzył na Islę. Jego spojrzenie sprawiało, że czuła się naga.
Kiedyś uwielbiała, gdy na nią spoglądał. Czuła się wtedy kimś wyjątkowym i ważnym. Jedynym na całym świecie. Dziś wiedziała, że była to zwykła technika uwodzenia. Pewnie tak samo przez lata uwodził inne łatwowierne kobiety. Ten zmysłowy wzrok nic nie znaczył.
Ona też nic dla niego nie znaczyła. Powiedział to wprost i zagroził pozwem, gdyby chciała się z nim zobaczyć.
Isla całe życie czuła się outsiderką. Kimś wiecznie stojącym z boku. Gdy Theo ją odrzucił, przeżyła szok o niszczycielskiej sile tsunami, które przerwało jej mury obronne.
Bo wierzyła w niego. I w nich.
Co on tu robi?
Nieważne, po co przyszedł, bo jego obecność wróżyła same problemy.
Usiadła na brzegu tapczanu i wyciągnęła rękę po filiżankę z herbatą. Ale Theo postawił ją na stoliczku, który szybko do niej przysunął.
– Nie ruszaj się. Wszystko ci podam. Przygotowałem też mały posiłek. Zjedz i odpocznij.
Gdy Theo wyszedł, Isla przymknęła oczy. Zawsze, gdy była blisko niego, zalewała ją fala odczuć, których nie umiała powstrzymać. Teraz wmawiała sobie, że to tylko zaskoczenie i zwykła złość, ale jej ciało opowiadało swoją historię. Jakby jeszcze nie dotarło do niego, że obecność tego mężczyzny zapowiada kłopoty.
Isla poczuła się śmiertelnie zmęczona. Nie wiedziała nawet, kiedy przysnęła.

Gdy otworzyła oczy, Theo stał w drzwiach, ale Isla udawała, że go nie widzi. Sączyła herbatę, trzymając filiżankę w obu dłoniach.
– Gdy skończysz, zabiorę cię do lekarza – powiedział i podszedł bliżej.
– Proszę?
– Lekarza – powtórzył. – Jesteś blada jak papier. Wychudłaś.
Isla mocniej ścisnęła filiżankę. Nie była gotowa na te słowa. Była pewna, że nigdy więcej go nie zobaczy. A tym bardziej, że będzie chciał z nią rozmawiać.
– Dzięki, ale nie potrzebuję doktora. Jestem zupełnie zdrowa.
– Ktoś zdrowy nagle nie słabnie.
– Chyba nikt nie skakałby do góry, widząc twarzą w twarz największą pomyłkę swojego życia.
Theo znieruchomiał.

 

Fragment książki

 

Zakotwiczony w zatoce megajacht Mahnoor górował nad wszystkimi innymi jednostkami obecnymi w marinie greckiej wyspy Kanos. To olbrzym, a jednak zaprojektowany z myślą o szybkości i elegancji.
Właściciel statku, książę Raif Sułtan bin Al-Rashid, znany w świecie biznesu jako Raif Sułtan, miliarder i deweloper, właśnie odebrał w biurze telefon od ojca, króla Jafri z Kurystanu. Czego mógł chcieć od niego ojciec, który praktycznie od zawsze ignorował istnienie syna? Wystarczyło kilka sekund i Raif już wiedział. Nie były to dobre wiadomości.
– Podpisałeś kontrakt na budowę miasta i ośrodka wypoczynkowego w Kurystanie – wysyczał do słuchawki ojciec. – Podrzesz tę umowę na strzępy i zapomnisz o całej sprawie.
– Ta inwestycja ma wsparcie rządu – odparł Raif.
– Ale nie ma mojego – wykrzyknął stary król. – Nie życzę sobie żadnych turystów w moim kraju.
– Przykro mi to słyszeć. – Odpowiedź Raifa była stanowcza. – Nowy port i ośrodek wypoczynkowy stworzą dodatkowe miejsca pracy. Podczas budowy weźmiemy pod uwagę zdanie konserwatora i zadbamy o jak najmniejszą ingerencję w środowisko naturalne.
– Powiedziałem ci już wyraźnie, jakie jest moje zdanie. To powinno wystarczyć przy podejmowaniu decyzji – przerwał król.
– Nie mogę się wycofać z kontraktu, który został już podpisany i zaaprobowany przez rząd. – Raif był twardy.
– Nigdy więcej nie nazwę cię moim synem, jeśli mi się sprzeciwisz – wykrzyczał król. – Twoim głównym obowiązkiem jest słuchać mnie i nie zamierzam tolerować takiego braku posłuszeństwa.
W Kurystanie trzasnęła słuchawka. Raif powoli wciągnął powietrze do płuc, a potem z jego ust wydobyła się długa wiązanka przekleństw w języku angielskim. Jego obowiązek? Nie był już dzieckiem, któremu mógł rozkazywać ten niemal obcy człowiek, który nigdy wcześniej do niego nie dzwonił ani nie zaszczycił go spotkaniem.
W przeciwieństwie do starszych braci, Hashira i Waleeda, którzy dorastali w Kurystanie, Raif wychował się w Wielkiej Brytanii. Jako trzeci syn stał się zbędnym dodatkiem, a król nie interesował się jego życiem. Raif otrzymywał jedynie wsparcie finansowe i od czasu do czasu był zapraszany do uczestnictwa w królewskich ceremoniach w swoim kraju.
Odczuwał czystą wściekłość na ojca. Jego szczupłe dłonie zacisnęły się w pięści, gdy przypomniał sobie żądania króla. Miał dwadzieścia siedem lat i nie był już dzieckiem desperacko pragnącym uwagi ojca. Przeżył bez tego wiele lat i nauczył się doceniać własne osiągnięcia. Już w wieku dwudziestu jeden lat zrozumiał, że musi radzić sobie sam. To właśnie wtedy, po roku obowiązkowej służby wojskowej, postanowił porzucić karierę wojskową i zająć się biznesem. Ta decyzja również nie spotkała się z aprobatą ojca, choć żadnemu ze starszych braci nie udało się nawet ukończyć rocznej służby w wojsku. Hashir został zwolniony z powodu drobnej kontuzji kostki, a Waleed nie poszedł do wojska w ogóle pod pretekstem problemów z żołądkiem.
Wciąż rozstrojony, wyszedł z biura i zszedł na ląd. Świeże powietrze i trochę ruchu dobrze mu zrobi. Wskoczył do czekającej motorówki i zmarszczył brwi, gdy ruszyła za nim grupa pracowników ochrony. Chciał być sam. Po co mu ochrona na tej sennej greckiej wysepce, której nazwy nawet nie pamiętał? W okolicy nie było turystów, paparazzi ani nikogo innego, kto mógłby wzbudzić niepokój.
– Ale musimy zapewnić bezpieczeństwo Waszej Wysokości – zaprotestował strażnik sił specjalnych, zatrudniony przez rząd Kurystanu. Grupa ochroniarzy czekała w pewnej odległości.
– Chcę jedynie pospacerować – odpowiedział Raif, ciężko oddychając.
– Niebezpieczeństwa czyhają w nieoczekiwanych miejscach – zmartwił się Mohsin.
– Obserwuj mnie z daleka – odparł Raif zmęczonym głosem.
Świadomy faktu, że garnitur nie jest najlepszym ubiorem na taką pogodę, Raif wyszedł na nadbrzeże. Był przyzwyczajony do upałów; każde lato spędzał na rabalisskiej pustyni z nomadami wuja. Matka, królowa Rabalissy, poślubiła króla Kurystanu. Niewielka, zacofana Rabalissa nie zyskała wiele na unii z obfitującym w złoża ropy naftowej Kurystanem. Jednak ojca niewiele to obchodziło. Wydawało się, że nie dostrzega biedy i niezadowolenia swoich poddanych.
Zostawiwszy za sobą port, Raif skierował się na ścieżkę wzdłuż wybrzeża. Szybko odegnał od siebie myśl, by prosić braci o radę. Pamiętał przecież, że nie mieli w zwyczaju sprzeciwiać się woli ojca. Raif wypuścił powietrze, przyspieszając kroku pod drzewami. Zawładnęła nim frustracja. Był świadomy faktu, że ojciec jest w stanie zablokować ten projekt, rzucając wszelkie możliwe kłody pod nogi.
Nagle ścieżka zeszła do małej ukrytej zatoczki i Raif poczuł piasek pod stopami. Poluzował węzeł krawata, który następnie zwinął i schował do kieszeni. Woda w kolorze niebieskozielonym przyzywała do siebie. Cieszyła go chwilowa samotność, której nie doświadczał zbyt często. Już nie miał ochoty na krzyk, ale na orzeźwiającą kąpiel.

W cieniu drzewa Claire zajęta była nagrywaniem tego zachwycającego widoku. Film był przeznaczony dla jej londyńskiej przyjaciółki Lottie. Kiedy w obiektywnie niespodziewanie pojawił się mężczyzna, zmarszczyła brwi na ten widok. Kim był ten wystrojony facet na plaży? Może to gość weselny albo pogrzebowy, bo przecież widziała wcześniej kwiaty wnoszone do kościoła, więc ani chybi gość. Tymczasem mężczyzna zdjął marynarkę i położył ją na skale, a potem zrobił to samo z koszulą. Ach, więc miał zamiar się wykąpać, domyśliła się Claire, podziwiając muskularny tors koloru starego złota, niczym prosto z filmu o superbohaterze. Jak w transie wpatrywała się w ekran telefonu.
Mężczyzna był wysoki, czarnowłosy i niewątpiwie bardzo dobrze zbudowany. Minęło kilka lat od czasu, kiedy miała okazję podziwiać takie ciało. Niestety wyspę zamieszkiwali głównie mężczyźni w średnim wieku i starcy. Obserwowała, jak nieznajomy zdejmuje buty, skarpetki, a następnie wąskie spodnie, aż do bokserek. Wtedy po raz pierwszy poczuła się niekomfortowo. Nie mogła przecież filmować go w negliżu. Postanowiła odwrócić wzrok. Na szczęście dla niej mężczyzna wszedł do wody, a jego długie, silne nogi przecięły powierzchnię fal.
Niewątpliwie był dobrym pływakiem. Świetnie radził sobie przy prądach w pobliżu skał, choć to miejsce akurat wzbudzało w Claire pewien niepokój. Westchnąwszy, porzuciła filmowanie i wysłała nagranie do Lottie. Niech przynajmniej ona się pośmieje.
– Jesteś jedyną osobą, jaką znam, która spędziła pół roku w Grecji i nie złapała żadnego faceta – lamentowała Lottie podczas ich ostatniej rozmowy. – Pamiętaj, że jako matka, żona i mocno znudzona pracownica potrzebuję rozrywki.
Facet to ostatnia rzecz, jakiej obecnie mi potrzeba, przemknęło przez głowę Claire, mimo że od śmierci matki czuła się przeraźliwie samotna. Ostatnie dziesięć miesięcy to czas niezwykłych zawirowań w jej życiu, emocjonalny rollercoaster. Nauczyła się wiele o sobie, choć wszystko, w co wierzyła, obróciło się w proch, a prawda powoli zaczynała do niej docierać. A wszystko zaczęło się od sprzątania biurka ojca po jego śmierci...

– Najmocniej przepraszam. Nie zdawałem sobie sprawy z pani obecności – przerwał te rozmyślania męski głos dość płynną angielszczyzną. Claire otrząsnęła się z zadumy, podniosła oczy, a jej twarz się zaczerwieniła. Mężczyzna z nagrania stał kilka kroków od niej. W rękach trzymał zawiniątko z ubraniami. Z bliska nie miała już wątpliwości, że to najprzystojnieszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziała, istny chodzący ideał piękna. Miał delikatne, hebanowe brwi nad głęboko osadzonymi oczami w kolorze ciemnego złota, obramowanymi grubymi, czarnymi rzęsami. Jego kości policzkowe były ostre, nos klasyczny, a usta pełne. Zaparło jej dech w piersiach.
– Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem – dodał, wpatrując się intensywnie w tę zjawiskowo piękną kobietę o wielkich błękitnych oczach, złotych piegach i długich jedwabistych włosach w kolorze złotej kukurydzy, które opadały swobodnie na ramiona.
– Nie, ale mam świetny materiał filmowy – odpowiedziała z promiennym uśmiechem. – Filmowałam zatoczkę i, prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że w kadrze pojawi się mężczyzna, do tego niekompletnie ubrany.
– Nagrałaś, jak się rozbieram? – wydusił zszokowany. Nie mógł sobie pozwolić na to, by taki film krążył po internecie. Chociaż dorastał w zupełnie innym świecie, starał się szanować konserwatywne zasady swojej kurystańskiej rodziny.
– Skądże znowu, nie byłeś przecież nagi – zaprotestowała Claire. – A to publiczna plaża. Każdy ma prawo się rozebrać przed kąpielą. To nic takiego.
– Jestem zmuszony prosić cię o usunięcie tego nagrania.
Claire zamarła i wtedy zauważyła, jak mocno ściska ubrania. Wyciągnęła ręcznik i podała mu.
– Proszę. Równie dobrze możesz się ubierać podczas naszej kłótni.
– Dziękuję, ale nie mam zamiaru się z tobą spierać. – Głos Raifa był spokojny. Przyjął ręcznik i odszedł na bok, by się wysuszyć i ubrać.
Był miły i uprzejmy, a do tego nieśmiały jak na człowieka, który na pierwszy rzut oka wydawał się ekstrawertykiem. Z całej jego postawy emanowała niezwykła pewność siebie i wyrafinowanie, a przynajmniej tak było do momentu, w którym poruszyła kwestię nagrania. Zaskoczona tym zachowaniem, lekko pokręciła głową, usiłując to wszystko pojąć. Po chwili jednak rozchmurzyła się, obserwując ruch złotych mięśni na plecach nieznajomego. Trudno jej było przestać patrzeć. Niewątpliwie było to natychmiastowe zauroczenie. Coś dla niej kompletnie nowego.

Podszedł do niej cały złoty, smukły i wysoki, czarne włosy nadal błyszczały mu od wilgoci. Wyglądał niesamowicie.
– Posłuchaj, odkupię od ciebie ten telefon, a w zamian dostaniesz nowy. Wiem, że to kłopot dla ciebie.
– Nie wygłupiajmy się. To nie jest tego warte. – Claire usłyszała głosy na ścieżce ponad ich głowami.
– Jesteś tutaj na wakacjach?– zapytał Raif.
– Nie, mieszkam tu od jakiegoś czasu, ale mam zamiar wrócić do domu, do Wielkiej Brytanii. – Druga część nie brzmiała już zbyt pewnie w jej głosie. Najpierw musiała odłożyć pieniądze na samolot i mieszkanie. Decyzja o pozostaniu w Grecji z mamą pozostawiła ją bez środków do życia, ale, rzecz jasna, nie żałowała tego poświęcenia.
Grupka miejscowych dzieciaków z dorosłym opiekunem wypełniła plażę krzykiem, gwarem i piłką. Nieznajomy z niechęcią zwrócił ręcznik, a Claire odwdzięczyła się nieśmiałym uśmiechem. Wstała z ziemi, podniosła książkę i z odrobiną wahania w głosie postanowiła powiedzieć całą prawdę:
– Nie ma sensu usuwać filmu z telefonu. Zdążyłam go już wysłać koleżance. Poproszę ją, oczywiście, by absolutnie nikomu go nie pokazywała, i nie ma wątpliwości, że posłucha mojej prośby. To najlepsze wyjście, jakie mogę zaproponować... Auuu!
W tym momencie piłka uderzyła Claire w splot słoneczny, aż jęknęła z bólu, zachwiała się i upadła, boleśnie raniąc nogę o skałę. Natychmiast znalazła się w centrum uwagi. Opiekun dzieci pospieszył z przeprosinami, a jej towarzysz w milczeniu podniósł ją z piasku, lustrując wzrokiem krew płynącą z otarcia na kolanie. Zwrócił się do małego piłkarza surowo, a dziewczyna szybko zapewniła go, że wypadki się zdarzają i że wszystko jest w porządku.
– Ale nie jest w porządku – zaprotestował mężczyzna.
– Przeżyję – syknęła w jego kierunku Claire.
Stali obok siebie i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jaki jest wysoki. Przy jej stu pięćdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu wydawał się wręcz wielkoludem.
– Jesteś ranna. – W jego głosie usłyszała troskę.
I rzeczywiście tak było. Noga i biodro bolały, a kolano piekło, ale nie miała zamiaru robić widowiska. Rzuciła mu spojrzenie, które miało oznaczać, że nie życzy sobie o tym mówić.
– I tak zbieram się do domu – oznajmiła pogodnie, mając nadzieję, że tłumek gapiów straci zainteresowanie.
– Gdzie mieszkasz?
– Kilka metrów pod górę. Stąd nie widać, bo drzewa zasłaniają. Ta zatoczka to niemal mój ogródek – zażartowała, krzywiąc się przy stawianiu kroków.
– Odprowadzę cię do domu – nalegał.
– To nie będzie konieczne.
Posłał jej przepraszające spojrzenie. Te złociste oczy wyrażają wszystko, pomyślała Claire, wspinając się ścieżką pod górę do domu matki.
– Często robisz zdjęcia przypadkowym mężczyznom bez ubrań?
– Mówisz to tak, jakbym była jakaś zboczona! – Claire aż sapnęła z oburzenia. – A to publiczna plaża. Jeśli tak bardzo cenisz sobie prywatność, dlaczego się tam rozebrałeś?
– Nie pomyślałem o tym. Byłem przekonany, że jestem sam i cieszyłem się tą chwilą. Nie jesteś zboczona. Próbuję zrozumieć, czemu to zrobiłaś.
– Po prostu pojawiłeś się w moim kadrze. Zobaczyłam cię i w pewnym sensie nie mogłam przestać patrzeć... – Claire z trudem łapała oddech, ponieważ wzgórze miało ostre nachylenie i poczuła się zawstydzona. – I pomyślałam… myślałam…
– O czym sobie pomyślałaś? – wtrącił niecierpliwie z wyczuwalnym napięciem. – Że już mnie gdzieś widziałaś?
Claire zatrzymała się nagle przez niskim domkiem.
– Nie, dlaczego miałabym tak myśleć? Prawdę mówiąc, pomyślałam sobie, że jesteś piękny. Chyba nie ma w tym nic złego?
Raif spojrzał na jej płonącą twarz.
– Piękny? – powtórzył z niedowierzaniem. – Mężczyźni nie są piękni.
– Ale z ciebie seksista. – Claire wyprostowała się, zastanawiając się, dlaczego upokorzyła się tym wyznaniem, ale on był nieustępliwy.
– Więc twierdzisz, że to było pożądanie. – Raif uśmiechnął się złośliwie.
– Nie, wcale tego nie powiedziałam. Zresztą to trwało tylko kilka sekund.
– Kilka sekund zdejmowania ubrań. Gdybyś była mężczyzną, mogłabyś zostać aresztowana za takie naruszenie prywatności – zażartował Raif, zdając sobie sprawę, że rzadko przychodzi mu tak dobrze się bawić w damskim towarzystwie. Nie mógł uwierzyć, że nie miała zielonego pojęcia, kim jest. Było oczywiste, że nie umie udawać.
– To nie było pożądanie – powtórzyła z godnością Claire. – Można podziwiać obraz bez potrzeby posiadania go, ale rzeczywiście było to bezmyślne z mojej strony. Nie wzięłam pod uwagę twoich uczuć, choć muszę przyznać, że większość mężczyzn, których przyszło mi poznać, nie jest aż tak skromna i na pewno spodobałaby im się atencja. Wygląda na to, że jesteś z innej ligi.
– Zdecydowanie – potwierdził z uśmiechem, zatrzymując się przy stoliku na zewnątrz. – Teraz usiądź. Masz apteczkę w domu? Trzeba opatrzeć twoje kolano.
– Jak się nazywasz? – zapytała nagle, oszołomiona jego czarującym uśmiechem.
– Raif – odpowiedział. – Brzmi tak samo, jak angielskie imię Rafe, ale pisze się inaczej.
– Jestem Claire. Mama uwielbiała to imię, a teraz zostało mi po niej tylko to. – Pchnęła drzwi i zniknęła w środku.
– Napijesz się czegoś zimnego? Mam w lodówce dzbanek pysznej lemoniady.
– Najpierw przynieś apteczkę.
– Nie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobię – spojrzała na niego błyszczącymi niebieskimi oczami, w których tańczyły figlarne złote iskierki – będzie ostrzeżenie koleżanki, że pod żadnym pozorem nie wolno jej pokazywać tego nagrania. Poproszę ją również o usunięcie filmu.
– A ty usuniesz swoją wersję – wtrącił Raif.
– A muszę? – Claire chciała się z nim odrobinę podroczyć. – Skoro jesteś moim obiektem pożądania, powinnam chyba ją zachować i oglądać pod kołdrą w samotne noce?
Raif głośno się roześmiał. Język dziewczyny i jej energia działały na niego niezwykle przyciągająco. Nie był kobieciarzem i flirty były dla niego kompletną nowością. Raif musiał dojrzeć znacznie szybciej niż jego rówieśnicy, skoro matka cierpiała na depresję i miała myśli samobójcze, a przy tym prowadziła rozwiązły tryb życia. Rozwód zniszczył życie Manhoor, pozbawiając ją ukochanego męża, dwóch starszych synów i królewskiej pozycji. Najmłodszy był jej jedynym oparciem. Przez te doświadczenia mężczyzna trzymał się z daleka od przypadkowego seksu i wszystkiego, co z tym związane.

Teraz jednak nie był już taki pewien decyzji, którą podjął lata temu, ponieważ dosłownie po raz pierwszy w życiu kusiła go kobieta. W przeciwieństwie do wytwornych, ale represjonowanych społecznie kobiet z jego kraju, Claire była drobna, kształtna i charakterna. Nie miała pojęcia o jego bogactwie, a nawet gdyby wiedziała, podejrzewał, że dobra materialne nie robiły na niej większego wrażenia.
– Apteczka – przypomniał jej, zauważywszy już z pewną irytacją, że przeskakiwała z tematu na temat jak kolorowy koliber popijający z kwiatów, uważając każdy z nich za równie pociągający jak poprzedni.
– A lemoniada?
– Czemu nie? – powiedział swobodnie, puszczając dziewczynę przodem w drodze do maleńkiej kuchni. Przez głowę przebiegła mu myśl, że prawdopodobnie apteczki będzie musiał poszukać sam. Claire niech zajmie się lemoniadą i rozmową.
– Chyba powinnam zaproponować ci piwo.
– Nie piję.
– Ja też nie – ucieszyła się. – Ale trzymam piwo w lodówce dla gościa, który czasem tu wpada.
– To mężczyzna? – Z jakiegoś powodu Raif aż się spiął na tę myśl.
Claire skrzywiła się.
– Skądże znowu. To mała wyspa i wolę się trzymać z dala od plotkarzy. Chodzi o koleżankę z pracy w barze portowym.
Uspokojony tym wyjaśnieniem znalazł wciśniętą w róg apteczkę, którą natychmiast otworzył. Była pusta, co go specjalnie nie zdziwiło. W tym czasie Claire wysunęła wypełnioną po brzegi szufladę i rzuciła się przeglądać jej zawartość. Po chwili znalazła plastry i maść i podała Raifowi zwilżony ręcznik kuchenny.
– Ja to zrobię – powiedziała, nalewając lemoniadę i podając mu szklankę.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel