Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Moje serce jest tylko dla ciebie / Gra o wysoką stawkę
Zajrzyj do książki

Moje serce jest tylko dla ciebie / Gra o wysoką stawkę

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-2089-0
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329120890
Tytuł oryginalnyA Ring to Claim Her CrownNever Gamble with a Caffarelli
TłumaczBarbara KosiackaMaria Nowak
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-07-29
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Moje serce jest tylko dla ciebie" oraz "Gra o wysoką stawkę", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Księżniczka Minerva była szczęśliwa, że na jej męża wybrano księcia Oliveira. Traktowała małżeństwo jako obowiązek, ale pokochała narzeczonego. Gdy zniknął przed ślubem, złamał jej serce. Nie liczyła, że kiedyś jeszcze go zobaczy. Przez czternaście lat udawało jej się unikać tematu zamążpójścia. Teraz jednak, kiedy wkrótce przejmie koronę, musi wybrać sobie męża. Do jej kraju zjeżdżają najznamienitsi kandydaci, a wśród nich – choć odmieniony i pod innym nazwiskiem – książę Oliveiro…

Znana modelka Angelique Marchand ma u stóp cały świat, lecz kocha tylko jedno miejsce na ziemi – zabytkową posiadłość w Szkocji, która należy jej się w spadku po matce. Dowiaduje się jednak, że ojciec przegrał ją w pokera. Nowym właścicielem posiadłości zostaje arogancki milioner Remy Caffarelli. Angelique zna go i bardzo nie lubi, lecz nie ma innego wyjścia – musi się z nim spotkać i zawalczyć o odzyskanie domu…

Fragment książki

W jakże dojrzałym wieku dziewiętnastu i pół roku następczyni tronu Arkalety była całkowicie pewna, że nie grozi jej żadne romantyczne zauroczenie. Na pewno nie zrobiłaby niczego tak głupiego, jak zakochanie się w gburowatym rudym księciu, którego miała poślubić. 
Staromodna umowa zaręczynowa została spisana przez jej matkę i króla Cisneros, gdy Minerva miała czternaście lat. Od tamtej pory co roku księżniczka spędzała cztery wakacyjne tygodnie z księciem Oliveiro. 
Świat nie widział dwóch bardziej odmiennych od siebie osób zmuszonych do spędzania ze sobą czasu. Minerva gardziła czytaniem i ciszą, a nim pierwsze wspólne wakacje dobiegły końca, była pewna, że gardzi również księciem Oliveiro. 
A jednak… wszystko się zmieniło, gdy spojrzeli sobie w oczy podczas tegorocznego letniego przyjęcia.
Zwykły taniec zamienił się w godzinne rozmowy i wkrótce złapała się na pokazywaniu księciu swojego ulubionego miejsca w Arkalecie – jeziora o kształcie łzy na obrzeżu pałacowych terenów. Natknęła się na nie, gdy jako dziecko poszukiwała zagubionych strzał, i od tamtej pory poświęcała mnóstwo czasu na pozbywanie się chwastów, czyszczenie kamiennych ławek i posągów i ozdabianie terenu lampkami solarnymi.
Opowiedziała księciu o emocjach towarzyszących jej podczas pracy nad każdym calem jej tajemniczego ogrodu, który pokochała z niewiadomych przyczyn. Zależało jej, żeby pokochał to miejsce równie mocno jak ona. Jak zwykle mówił niewiele, lecz kiedy światło księżyca w pełni odbiło się od jeziora, zauważyła, że wyraźnie się rozluźnił. 
– Tu jest tak spokojnie – wyszeptał. – Jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na świecie.
A potem odwrócił się do niej, spojrzeli sobie w oczy w blasku migających światełek i wszystko inne przestało istnieć. Obowiązki, różnice, obserwujący ich rodzice, byli tylko oni, chłopiec i dziewczyna. Dłonie zaczęły jej drżeć, gdy przycisnęła swoje usta do jego. Jej pierwszy pocałunek. I, jak się później dowiedziała, jego również. 
Całowali się tak długo, że usta jej spuchły, a ciało zaczęło boleć. Co chwilę przestawał i patrzył na nią, jakby się obawiał, że zniknie. A potem znów ją całował.
Poprosił, by zwracała do niego „Liro” – imieniem, którego używała tylko jego matka, zanim zmarła, gdy był jeszcze małym chłopcem. Imieniem, którego jego ojciec zabronił używać, podobnie jak wszystkiego, co przypominało jego utraconą ukochaną.
Ledwie mógł znieść fakt, że syn był tak bardzo podobny do matki. Nikt inny nie znał tego imienia. Po raz pierwszy dostrzegła coś dzikiego i szalonego za maską spokoju Lira. Był jak zwierzę w klatce, które właśnie dostrzegło możliwość uwolnienia się.
Potajemne spotkanie nad jeziorem stało się w kolejnych tygodniach ich conocnym rytuałem. W ciemności chętnie dzieliła się z nim swoimi sekretami. Takimi, jak długo ukrywana prawda o rzekomo polubownym rozwodzie jej rodziców i o tym, że ojciec opuścił je dla swojej nowej rodziny.
Liro słuchał uważnie, otulając jej dłoń swoją. 
Nigdy nie rozmawiali o łączącej ich umowie. Wiedziała, że to lato kiedyś się skończy, a wtedy on odjedzie. Tyle że tym razem wyjedzie na obowiązkowy dwuletni obóz wojskowy w swoim królestwie, podczas gdy ona pojedzie na studia do Ameryki. Będzie ich dzieliło pół świata.
Ostatniego wieczoru pojawiła się nad jeziorem pierwsza i czekała na niego pogrążona w toczących ją obawach, które próbowała ignorować. Czy będzie o niej myślał? Odwiedzi ją? A może opuści ją zupełnie jak ojciec?
Ostatnia myśl przywołała wspomnienia. Małżeństwo jej rodziców również było królewską umową, zawartą dla dobra krajów i ich sprzymierzeńców. Jako dziecko była nieświadoma napięcia, ale z wiekiem nie dało się już nie zauważyć burzliwości ich związku, zignorować jej ani przed nią uciec. Doświadczyła nieszczęścia swojego ojca i tego, jak z każdym rokiem odgrywania roli króla rosła jego niechęć.
Czy to samo stanie się z Lirem, gdy już wypełnią warunki swojej umowy?
Pojawienie się Lira w świetle księżyca przerwało potok myśli. Podeszła do niego, wyciągając ku niemu usta do pocałunku, ale się cofnął.
– Co się stało? – zapytała, łapiąc go za rękę, ale jego palce pozostały sztywne i nie odwzajemnił uścisku.
– Mój ojciec przyjechał.
Minerva głośno wciągnęła powietrze, natychmiast rozumiejąc nagłą zmianę. Król Guillermo zazwyczaj nie dołączał do syna podczas jego wizyt w Arkalecie. Liro gardził ojcem i ostatnio bardzo często o tym rozmawiali. Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć jego ramienia, ale odwrócił się od niej i ruszył w kierunku jeziora.
– Wszedł wczoraj na arenę łuczniczą i zobaczył nas razem.
Minerva z trudem się powstrzymała, by nie unieść dłoni do ust i nie krzyknąć, niczym bohaterka tak uwielbianych przez jej matkę oper mydlanych. Wczoraj jak zwykle Liro towarzyszył jej w treningu, ale jej najlepsza przyjaciółka Bea niespodziewanie dała znać, że jej nie będzie i mieli arenę łuczniczą tylko dla siebie. W mgnieniu oka oboje znaleźli się półnadzy na stercie miękkich mat za jedną z szafek ze sprzętem.
Zamiast jednak zatrzymać się jak zwykle, po raz pierwszy poszli na całość – kolejny wspólny pierwszy raz. To była wyjątkowa chwila. 
Na myśl, że nie byli sami, a ze wszystkich ludzi na świecie to właśnie król Guillermo musiał ich widzieć, zrobiło jej się niedobrze. Choć Arkaleta była nowoczesna i wyzwolona, królestwo Cisneros było w swojej kulturze stanowczo konserwatywne. Czy mogła zostać posądzona o uwiedzenie księcia?
– Co powiedział?
– Że porozmawia z królową o przyspieszeniu ślubu na wypadek, gdybyś zaszła w ciążę.
– Przecież się zabezpieczyliśmy. Jak może traktować nas jak nieznośne dzieciaki, które należy ukarać?
Przez twarz Lira przetoczył się dziwny wyraz. 
– Tak widzisz małżeństwo ze mną, Miv? Jak karę?
– To nie tak. Miałam na myśli, że to za szybko. Myślałam, że mamy jeszcze lata na wypełnienie umowy małżeńskiej.
– Wiedziałaś o umowie?
– Oczywiście. A ty nie?
Pokręcił głową. To wiele wyjaśniało.
– Od jak dawna wiesz, że będziesz musiała za mnie wyjść?
– Podsłuchałam ich rozmowę, gdy przyjechałeś tu po raz pierwszy.
– Cóż, ja dowiedziałem się dzisiaj.
– Myślałam, że wiesz i że to dlatego byłeś taki nieprzystępny. Kłóciłeś się z ojcem pierwszego dnia. Byłeś taki nieszczęśliwy.
– Nie mogło być inaczej. Jestem najmłodszym synem nieszczęśnika, który dba tylko o swoje dziedzictwo. Nie wspominając, że do złudzenia przypominam wyglądem kobietę, o której nie chce rozmawiać. – Zamknął oczy, a na jego twarzy widać było ból. – Mój ojciec jest nieugięty. Żąda, żebyśmy wzięli ślub tak szybko, jak to możliwe.
Zamarła. Wychowano ją w przekonaniu, że mieszka w postępowym królestwie, którym będzie mogła zarządzać, jak tylko poczuje się do tego gotowa. Że ma prawo dokonywać własnych wyborów i że zanim przejmie czekające ją obowiązki, będzie mogła doświadczyć świata zewnętrznego.
– Ale jesteśmy zaledwie dziewiętnastolatkami – powiedziała, odsuwając się poza jego zasięg. Nie była w stanie myśleć, kiedy jej dotykał. – Chcę iść na studia, wziąć udział w zawodach łuczniczych. Nie chcę jeszcze rezygnować z wolności.
Zawisła między nimi cisza, pustka dusząca ich ciężarem sytuacji, w jakiej się znaleźli.
– A kto mówi, że w ogóle musimy z czegoś rezygnować? – zapytał cicho. – Dlaczego nie mielibyśmy realizować swoich planów? Dlaczego mamy pozwolić, by traktowano nas jak pionki? 
Minerva pokręciła głową. 
– Liro, pewnego dnia zostanę królową.
– Nie musisz! – Dzikość, która pojawiła się z tymi słowami w jego oczach, przerażała. 
Odsunęła się i ruszyła w kierunku jeziora. 
– Liro… kocham mój kraj i ufam osądom mojej matki. Jeśli to małżeństwo jest niezbędną częścią moich obowiązków, to niech tak będzie.
Pierwszy raz nie ugięła się pod jego spojrzeniem. Wiedziała, że niektórym ślepe trzymanie się zasad mogłoby się wydawać słabością. I oczywiście czasami była zmęczona byciem posłuszną księżniczką. Wszak była tylko człowiekiem. Jednak w ciągu tych ostatnich tygodni, podczas tych skradzionych chwil była Min. Przy Liro czuła się wolna. Może gdyby się pobrali, udałoby im się połączyć oba światy?
– Niczego nie musisz – powiedział Liro niepewnie. – Min, nie marzyłaś nigdy, żeby uciec i zacząć wszystko od nowa gdzie indziej? Nie marzysz o życiu na własny rachunek?
– Ale to jest moje życie – odrzekła, wyciągając swoje dłonie z jego uścisku.
Liro zamarł. Kakofonia dźwięków pochodzących od szelestu liści poruszanych letnią bryzą stanowiła jedyny kontrast dla nieznośnej ciszy, która zaległa między nimi. Minerva nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Miała świadomość, że nie lubił swojego królewskiego życia, ale czy naprawdę uważał, że przestrzeganie obowiązków oznaczało dla niej zrzeczenie się własnych potrzeb?
– Nigdy nie marzyłam, by przed tym uciec. Miałam pięć lat na przyzwyczajenie się do myśli o zaaranżowanym małżeństwie. Nie zaplanowałam wydarzeń ostatnich tygodni, uważam je jednak za dowód, że możemy być zgraną parą.
– Zgraną? To był jakiś test na nasze małżeńskie dopasowanie?
– Oczywiście, że nie.
Liro wydał z siebie dźwięk pełen agresji, świadczący o tym, że emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Przez chwilę myślała o tych wszystkich latach, kiedy chciała wyciągnąć coś z niego, o swojej fascynacji jego osobą i pragnieniu zwrócenia na siebie jego uwagi. O uczuciu szczęścia, które towarzyszyło jej przez ostatnie tygodnie. Ale wtedy powrócił cichy głos w jej głowie, przypominając, co dzieje się, gdy pozwalamy sobie na wrażliwość. Jeżeli pragnęła małżeństwa z rozsądku, musiała zachować emocje dla siebie.
– Możemy przeciągać narzeczeństwo. – Stała wyprostowana, zmuszając się, by na niego nie patrzeć, gdy starała się ukryć swoje rozczarowanie jego reakcją. Lira ewidentnie nie cieszyła perspektywa poślubienia jej. Wzięła głęboki oddech, przywołała najlepiej wytrenowany królewski wyraz twarzy i zignorowała sygnały wysyłane przez jej ciało, gdy wymawiała każde ze słów. 
– Kto wie? Może nie będzie aż tak okropnie. Wierzę, że będziemy do siebie pasować.
– Chcesz zostać moją żoną, Minervo?
– Oczywiście, że chcę. Czyż nie wyraziłam się jasno?
– Wytłumacz mi dlaczego.
Wierciła się pod naporem jego uwagi. Nienawidziła każdej chwili tej rozmowy.
– Lubię cię, Liro. Będziemy dobrymi współmałżonkami. Przyjaźnimy się wystarczająco długo, by nasze małżeństwo wyglądało wiarygodnie. Oboje pochodzimy z rodzin królewskich, znamy więc swoje obowiązki. To ma sens.
– W twoich ustach brzmi to jak umowa biznesowa. Małżeństwo powinno być czymś znacznie więcej niż wyrazem rozsądku.
Twardość jego głosu sprawiła, że poczuła się nieistotna i niepewna siebie. Jak wtedy, gdy jako mała dziewczynka co wieczór wybierała numer swojego ojca, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć jego głos. Nie była przygotowana na to, że pewnego dnia poprosi ją, by przestała dzwonić. Zdanie sobie sprawy z faktu, że jej własny ojciec nie tęsknił za nią tak, jak ona za nim, że nie chciał być dłużej częścią jej życia, był najbardziej druzgoczącym odrzuceniem, jakiego kiedykolwiek doświadczyła.
W którymś momencie ostatnich tygodni opuściła gardę i pozwoliła Liro się zbliżyć. Zaczęła na nim polegać, tęsknić za nim w sposób, który przekraczał granice wyznaczone przez aranżowane małżeństwo. Musiała się cofnąć na właściwy tor, nawet jeśli to miało zaboleć. 
– Całkiem nieźle sprawdzamy się w seksie, to chciałeś usłyszeć? Coś jeszcze?
Liro zesztywniał. Wpatrywał się w Minervę, jakby liczył, że cofnie te słowa. Jego dłonie chwyciły ją za ramiona.
– Zasługujesz na więcej, Min – powiedział łagodnie.
– To nie jest takie złe rozwiązanie.
Poddając się chwilowej słabości, pochyliła się, by go pocałować. Zazwyczaj był bardzo delikatny. Tym razem jednak złapał ją w taki sposób, jakby za chwilę miała zniknąć. Kiedy zerwał z niej ubranie i zaczęli się kochać, było inaczej, gwałtowniej.
– Zapamiętam cię taką na zawsze. Dziką i wolną.
Po wszystkim przytulał ją tak długo, aż zmarzła w chłodzie nocy. Nie rozmawiali, a mimo to, wracając do pałacu, czuła się lekko. Sztywne pożegnanie przy bramie i stwierdzenie, że musi się przespacerować, żeby oczyścić myśli, wzbudziły w niej podejrzenie, jednak odrzuciła je szybko, zrzucając je na swoje przewrażliwienie. Pożegnanie Lira wydało jej się chłodne, ale go nie zakwestionowała.
Nie kwestionowała niczego... Aż zrobiło się na to za późno.

Czternaście lat później

Minerva walczyła z chęcią strącenia ciężkiej diamentowej tiary, przytwierdzonej artystycznie do czubka jej głowy. Wsuwki wbijały się w skórę jej głowy i tak zmęczoną już trzygodzinnym czesaniem przez królewskiego stylistę. Jej sięgające talii loki zostały umyte, wyszczotkowane i upięte w najbardziej misternego koka na świecie.
Przyniesiono jej lustro, by mogła okazać swój podziw dla tego wyszukanego dzieła. Wszak fakt, że królewna wolałaby przystroić się w dżinsy, zupełnie się nie liczył. Przestrzeganie skomplikowanych wytycznych dotyczących jej wyglądu na różne okazje to jeden z pierwszych obowiązków, do których będzie musiała przywyknąć, zostając królową. 
Zanim zdążyła odetchnąć i zebrać myśli, do komnaty wkroczył niewielki oddział ubranych w liberie strażników, ogłaszając przybycie jej matki. Wszyscy, włącznie z Minervą, wstali gdy Jej Wysokość Królowa Uberta z Arkalety pojawiła się w wejściu. 
– Od dawna nie widziałam tych regaliów – powiedziała królowa, wskazując na tiarę i pasujące do niej klejnoty zdobiące uszy i szyję Minervy.
– Mistrz Nasir postanowił złożyć ci hołd, używając oryginalnych regaliów z twojej koronacji. – Minerva skinęła głową w stronę starszego kustosza, który szczycił się samodzielną opieką nad zachowaniem historii rodu. Minerva odczuwała podobną dumę ze swojej roli w dziejach jej kraju.
Królowa Uberta obchodziła trzydziestolecie piastowania swojej pozycji na tronie jednocześnie ze swoimi sześćdziesiątymi urodzinami. Podczas gdy normalnie w lecie Arkaleta przeżywała oblężenie turystów związane z zawodami łuczniczymi, w tym roku przez tydzień świętowano podwójny jubileusz królowej. Siedmiodniowy festiwal obchodów miał zostać uwieńczony królewskim balem.
We wbitym w nią wzroku matki Minerva dojrzała odbicie swojej własnej ekscytacji. Poza kilkoma wybranymi członkami królewskiej administracji, nikt nie został wtajemniczony w szczegóły nadchodzących wydarzeń.
Nikt nie wiedział, że królowa planowała złamać tradycję i dobrowolnie zrzec się tronu. Nie robiła tego z żadnych tragicznych powodów, po prostu chciała przejść na emeryturę i przekazać koronę. Niedzielne oświadczenie miało położyć kres nocnym rozmowom i zmienić wszystko, wprowadzając nowe porządki w maleńkim królestwie na wyspie.
– Wyglądasz pięknie. Denerwujesz się?
– Trochę – odparła szczerze księżniczka. Matka i tak czytała w niej jak w otwartej książce. Zawsze dziwiły ją opowieści innych królewskich dzieci o trudnych relacjach z ich rodzicami.
Z drugiej strony, matka Minervy była królową wyjątkową, zmieniającą tradycję i wprowadzającą zmiany nawet po skandalu związanym z rozwodem i odmowie ponownego zamążpójścia dla dobra kraju. Dorównanie jej stanowiło nie lada wyzwanie.
– Będziesz musiała przyzwyczaić się do publicznych przemówień, moja droga, będzie ich teraz więcej. Zdobycie złotego mistrzostwa olimpijskiego w łucznictwie z pewnością było bardziej stresujące.
– To nie to samo. – Minerva uśmiechnęła się smutno. Nie była jeszcze gotowa do rozmów o świecie, który zostawiała za sobą. Jednak po ponad dekadzie względnej wolności, podczas której oddawała się swoim pasjom, z lekkością przyjmowała na siebie pełnię królewskich obowiązków.
– Skoro to nie przemówienie cię martwi, widocznie niepokoi cię coś z planów na ten tydzień.
Minerva wzruszyła ramionami i podeszła do sięgającego podłogi okna z widokiem na zatokę. Zazwyczaj obserwowanie rytmicznego kołysania statków na wodzie przynosiło jej ulgę, ale nie tym razem. W porcie panował chaos spowodowany przez setki luksusowych jachtów i kapitanat miał nie lada problem z zacumowaniem ich wszystkich.
Jeden szczególnie ekskluzywny czarny jacht przyciągnął tłum gapiów, zatrzymując się kilka mil od doków, kołysząc się na zatoce niczym błyszcząca, obsydianowa góra. Bez względu na to, kim był jego właściciel, prawdopodobnie mógł być odpowiednim kandydatem na przyszłego męża królowej.
Opinia publiczna Arkalety niechętnie zgodzi się na przekazanie tronu niezamężnej księżniczce. Dlatego Minerva zmuszona była znaleźć sobie męża i to szybko. 
– Mamo, wiesz, że to nieuniknione.
– Ale skoro tego nie chcesz...
– Nie zamierzam się sprzeczać. Konsultowałam to z niezliczoną liczbą doradców i wszyscy mówią to samo. Oddanie krajowi nie wystarczy, muszę jeszcze zapewnić ciągłość królewskiego rodu. 
– Miałam nadzieję, że po tym, co cię spotkało, w końcu znajdziesz sobie kogoś. 
Minerva odwróciła się od okna. Odrzucenie Lira nadal bolało.
– Wolę małżeństwo z rozsądku. To znacznie łatwiejsze.
Przez moment wyglądało na to, że królowa chce coś powiedzieć, ale tylko skinęła głową. Wydarzenia związane z byłą rodziną królewską z Cisneros przeraziły ją. Przeprosiła córkę za zaaranżowanie małżeństwa, które było pomysłem rządu, a w efekcie okazało się bardzo ryzykowne. Król Guillermo zadłużył kraj i dopuścił się korupcji, za co on i jego rodzina zostali ukarani wygnaniem z kraju. Minerva przyjęła przeprosiny i całkowicie oddała się pasji, jaką zawsze było dla niej łucznictwo.

Fragment książki

– Co masz na myśli, mówiąc, że przegrałeś Tarrantloch? – Angelique cedziła słowa z nienaturalnym spokojem, jak osoba, która doznała ciężkiego szoku.
  Czy ojciec rzeczywiście oświadczył przed chwilą, że, bawiąc w Las Vegas, przegrał w pokera rodową posiadłość nieżyjącej matki? 
Nie. To nie mogła być prawda.
Angelique niczego na świecie nie kochała tak, jak tego miejsca. Stare kamienne siedliszcze położone wysoko w górach Szkocji, które przeglądało się w srebrzystych wodach tajemniczego jeziora Tarrantloch, otoczone wyniosłymi, skalistymi szczytami, wielu uznałoby za ponure, jeśli nie złowrogie. Inni orzekliby, że jest tutaj po prostu szaro, pusto i nudno. Ona miała inne zdanie. Dostrzegała dzikie, nieujarzmione piękno tej krainy. Wyczuwała energię bijącą z ziemi, nieskrępowanej betonowymi okowami cywilizacji. Tutaj powietrze pachniało upojną, beztroską wolnością. Angelique miała wrażenie, że oddycha czystym szczęściem za każdym razem, kiedy przyjeżdżała wąską krętą drogą aż pod starą bramę, wspartą na porośniętych mchem kamiennych filarach. Uwielbiała tę chwilę, gdy wyskakiwała ze swojego małego terenowego jeepa, a żwir podjazdu chrzęścił pod obcasami jej znoszonych skórzanych butów. Ruszała ku domowi, witana żywiołowo przez pięć ogromnie podekscytowanych labradorów. Na progu czekali na nią uroczy starsi państwo Chattan, opiekunowie posiadłości. Angelique Marchand, modelka o międzynarodowej sławie, celebrytka i dziedziczka wielomilionowej fortuny, wpadała w ramiona krzepkiej, przepasanej wykrochmalonym fartuchem gospodyni z uczuciem, że nareszcie znalazła się w domu.
Nie mogła uwierzyć, że właśnie ten dom straciła. Wolała nie myśleć, co się stanie ze starą rezydencją i z jej gospodarzami pod rządami nowego właściciela. Nieznany hazardzista, któremu poszczęściło się przy karcianym stole w Vegas, prawdopodobnie nie wiedział nawet, gdzie leżą Góry Kaledońskie.
Ojciec nigdy nie przyjeżdżał do Tarrantloch, co nie przeszkadzało mu głośno przechwalać się posiadaniem kilkusetletniej szkockiej rezydencji. Pomijał fakt, że dostała mu się ona tylko dlatego, że małżonce Catherine z domu Tarrant przez myśl nie przeszło, by obstawać przy rozdzielności majątkowej. Wobec Angelique ojciec nigdy nie krył, że gardzi niereprezentacyjną „ruderą”. Wyśmiewał przywiązanie córki do tego miejsca, podobnie jak wykpiwał i poniżał jej matkę, dopóki żyła. Angelique jednak była ulepiona z innej gliny niż delikatna, naiwnie wierząca w miłość aż po grób Catherine. Dlatego niewiele sobie robiła z ojcowskich fanfaronad. Aż do tej chwili.
– Co mam na myśli? – Henry Marchand westchnął jak ktoś, kto z najwyższym trudem znosi męczące towarzystwo osoby ociężałej umysłowo. – Grałem w pokera, normalnie, jak człowiek. Miałem złą passę i poszła cała gotówka, tak bywa, doświadczony gracz wie, że to jeszcze nie koniec świata. Karta zaczęła mi iść, byłem pewien, że się odegram, ale musiałem coś zastawić, więc zastawiłem ruderę. Ale ten przeklęty lis, Remy Caffarelli...
– Kto taki?! – Angelique wrzasnęła, nie starając się nawet zapanować nad głosem.
– Caffarelli! – warknął ojciec w odpowiedzi, krzywiąc usta, jakby wypluwał coś ohydnego. – Oszukał mnie, podle oszukał! Dawał do zrozumienia, że trafiły mu się blotki, więc zagrałem va banque. Byłem pewien, że zgarnę wszystko, bo w ręku miałem strita. Nie mogłem przecież wiedzieć, że ten łajdak ma pokera królewskiego w pikach!
Angelique miała ochotę zapytać ojca, czy nigdy nie słyszał, że gra w pokera polega na blefowaniu, ale w tym momencie dotarła do niej straszna prawda.
– Nie mów, że to Remy Caffarelli wygrał od ciebie Tarrantloch. – Tym razem z jej gardła wydobył się tylko ochrypły szept. Zgroza sprawiła, że zdrętwiały jej wargi. Remy Caffarelli był bezczelnym, aroganckim typem. Nie cierpiała go, nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Już sama myśl o nim była dla niej... nieznośnie przykra.
– Odzyskam tę ruderę – oświadczył Henry z niezmąconą pewnością. – Muszę tylko namówić Caffarellego na rewanż. Tym razem to ja go przechytrzę. Będę umiejętnie podbijał stawkę, aż...
– Aż Caffarelli oskubie cię ze wszystkiego! – Angelique uniosła ręce i z desperacją złapała się za głowę. Czy ojciec naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że stracił Tarrantloch nie przez zbieg okoliczności, nagłe odwrócenie szczęścia w grze, tylko w wyniku drobiazgowo zaplanowanej i po mistrzowsku zrealizowanej zemsty?
Rody Marchandów i Caffarellich, obydwa należące do elity europejskiej finansjery, niegdyś łączyła przyjaźń. Angelique pamiętała jeszcze czasy, kiedy jej ojciec i stary Caffarelli, dziadek Remy’ego, składali sobie częste, serdeczne wizyty, wspólnie planowali rynkowe strategie. Dziesięć lat temu nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, zażyłość zamieniła się we wrogość i nieprzejednaną rywalizację. Ostatnio Henry Marchand dolał oliwy do ognia, kiedy z czystej złośliwości zniweczył bardzo zyskowny interes, który Caffarelli mieli ubić na Wyspach Kanaryjskich, wzbogacając swoje imperium hotelarskie o kolejny luksusowy obiekt w pięknej, egzotycznej lokalizacji. Wystarczył jeden ociekający jadem mejl, żeby kontrahent wycofał się w ostatniej chwili, zostawiając Caffarellich na lodzie. Henry bawił się znakomicie, choć przecież sam nie zyskał ani grosza na klęsce przeciwnika. Teraz przyszedł czas zapłaty. Caffarelli nie dostali ziemi na Teneryfie z winy Henry’ego Marchanda? Wobec tego Henry Marchand też coś straci. Coś naprawdę cennego. Angelique nie była specjalnie zaskoczona faktem, że to Remy zdecydował się działać, by pomścić nieczyste zagranie jej ojca. Z trzech braci Caffarellich to on był najsilniej związany z dziadkiem, choć relacja, która ich łączyła, nie należała do łatwych. Podczas gdy Raoul i Rafe założyli własne przedsiębiorstwa, Remy pozostał wierny rodzinnej firmie. Angelique mogła się tylko domyślać, jak ciężko pracował, żeby zyskać szacunek nestora rodu, kostycznego Vittoria Caffarellego. Fiasko interesu na Wyspach Kanaryjskich na pewno nie umknęło uwadze starego. Tym bardziej Remy musiał się starać, żeby zatrzeć złe wrażenie. A przejęcie Tarrantloch, gniazda szkockiej arystokracji, było wydarzeniem, które dziadek Caffarelli z pewnością ocenił pozytywnie. Remy był przekonany, że uderzył Henry’ego Marchanda tam, gdzie go naprawdę bolało. Nie mógł wiedzieć, że Henry tak naprawdę Tarrantloch miał gdzieś. W dodatku, o ironio losu, szkocka posiadłość formalnie należała do niego tylko tymczasowo. Już za rok, w dniu dwudziestych szóstych urodzin Angelique, Tarrantloch miało zostać oficjalnie jej własnością, zgodnie z testamentem Catherine.
Ojciec, oczywiście, ostatnią wolą żony nie przejął się ani trochę i rodową rezydencję Tarrantów po prostu przegrał w karty.
Anegdotyczne.
Angelique czuła, że zalewa ją krew.
Nie dość, że ojciec lekką ręką przepuścił jedyną rzecz na tym świecie, która była dla niej bezcenna, miejsce pełne wspomnień po nieżyjącej matce, to jeszcze dostało się ono nie komu innemu, a właśnie Remy’emu Caffarellemu! Gdyby to był jakikolwiek inny człowiek, mogłaby mieć nadzieję, że uda jej się coś wynegocjować. Na dojście do porozumienia z Remym szans nie miała żadnych. Delikatnie mówiąc, nie przepadał za nią. Animozja między nimi dwojgiem zaczęła się jeszcze w czasach, kiedy Marchandowie i Caffarelli pozostawali w dobrych stosunkach. Angelique bywała z ojcem we włoskiej rezydencji Caffarellich. Pan na włościach, stary Vittorio, dbał o to, żeby wymogom gościny stało się zadość, Remy otrzymywał więc polecenie „zabawiania młodej damy”. Jego oczywisty brak entuzjazmu był dla Angelique wysoce obraźliwy, więc odpłacała mu się pięknym za nadobne, robiąc nadąsane miny i rzucając kąśliwe uwagi. Fakt, że  różnica wieku między nimi wynosiła osiem lat, na pewno nie przyczyniał się do wzajemnego porozumienia. W rezultacie ona miała go za aroganckiego, nieprzystępnego zarozumialca, a on ją za rozpieszczoną, kapryśną księżniczkę, przekonaną, że jest pępkiem świata. Tak było przed laty; upływ czasu niczego nie naprawił, wręcz przeciwnie. Choć nie widzieli się od bardzo dawna, wzajemna antypatia bez wątpienia nie tylko przetrwała, ale wręcz się nasiliła. Angelique miała wszelkie powody, żeby uważać Remy’ego za niepoprawnego, do cna zepsutego playboya i imprezowicza. On, jeśli tylko widział billboardy na ulicach największych miast Europy, najprawdopodobniej był zdania, że Angelique Marchand jest lubującą się w skandalach bezwstydnicą, która wszystko wystawiała na sprzedaż.
Nie, zdecydowanie, nigdy nie będzie porozumienia między nią a Remym. Nie będzie między nimi niczego poza niechęcią, wybuchową jak nitrogliceryna. Nie mogła nic na to poradzić.
– Jak mogłeś zrobić coś tak durnego?! – wybuchła.
Zobaczyła, jak ojciec mruży oczy, strosząc swoje krzaczaste brwi, jak zaciska wargi w wąską bladą linię, drgającą od furii.
Kiedy była małą dziewczynką, jak ognia bała się wybuchów złości ojca. Ponieważ nie sposób było przewidzieć, co go rozdrażni, lęk towarzyszył jej przez cały czas, dręczył jak ohydny, pełzający po skórze owad. Co z tego, że ojciec nie stosował fizycznej przemocy? Może łatwiej byłoby znieść bicie niż obelgi cedzone głosem ochrypłym od furii, i stałe zagrożenie, że tym razem pan i władca posunie się dalej. Matka, Catherine, bała się męża przez całe życie, aż do dnia, kiedy zdecydowała, że woli połknąć garść środków psychotropowych, niż jeszcze choć raz narazić się na wybuch gniewu Henry’ego. Angelique znalazła inny sposób. Zrozumiała, że nigdy nie zdoła zadowolić ojca, którego zmiennych nastrojów niepodobna było przewidzieć, i porzuciła starania, by mu się przypodobać. Szybko odkryła, że bezczelna niesubordynacja jest lepszą, a także o wiele bardziej satysfakcjonującą strategią niż uległość. Ojciec zamierzał wysłać ją na elitarny uniwersytet, więc ona po maturze po prostu rzuciła naukę. Kiedy, wściekły, zagroził, że wobec tego nie da jej ani centa, roześmiała mu się w twarz. Nie potrzebowała jego pieniędzy. Mogła się utrzymać sama, i to z łatwością, bo właśnie podpisała kontrakt z agencją modelek. Będzie reklamować bieliznę i kostiumy kąpielowe! Ojca omal szlag nie trafił. Jego córka, którą z takim trudem usiłował wychować na prawdziwą damę, skromną i znającą swoje miejsce, uparła się, żeby wystawiać swoje roznegliżowane wdzięki na widok publiczny! Jak on się pokaże w klubie?! Wszyscy starzy, utytułowani kretyni, którzy tam przesiadują, urządzą sobie niezgorszą zabawę jego kosztem. Docinkom nie będzie końca...
Henry pieklił się więc i miotał groźby, ale Angelique była nieugięta. Kiedy wyjechała na swoją pierwszą sesję zdjęciową, łudził się, że córeczka nie wytrzyma zderzenia z twardą rzeczywistością i wróci do domu z podkulonym ogonem, błagając o przebaczenie. I o pieniądze. Ku jego ogromnemu rozczarowaniu, nic takiego nie nastąpiło. Angelique okazała się naprawdę dobra w fachu, jaki sobie wybrała. Zmotywowana, stuprocentowo skupiona na pracy, zawsze profesjonalna i diabelnie fotogeniczna, odniosła wielki sukces. To, że mówiła biegle trzema językami, i, jeżeli chciała, potrafiła być naprawdę urzekająco miła, także w niczym nie przeszkadzało. Propozycje kontraktów zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu, gaże rosły w postępie geometrycznym, prasa rozpisywała się o młodej gwieździe świata mody. Angelique Marchand nigdy nie planowała, żeby z modelingu zrobić sposób na życie. Jakoś tak wyszło, że bunt nastolatki dał początek olśniewającej, międzynarodowej karierze, czyniąc z niej osobę światową i całkiem zamożną.
Sławę i pieniądze – dobra, o które wielu ludzi bezskutecznie zabiegało latami – ona osiągnęła niemalże błyskawicznie. Był czas, kiedy rozkoszowała się tą świadomością, pławiła w blasku fleszy i nie mogła doczekać kolejnego wyjazdu w egzotyczne plenery. Potem przyszło otrzeźwienie i zaczęła dostrzegać, że modeling to po prostu praca, w dodatku ciężka. Życie na walizkach, niezliczone godziny spędzone na lotniskach, w gabinetach kosmetycznych i u stylistów fryzur, a przede wszystkim wieczny, bezwzględny imperatyw idealnego wyglądu. Szanowała tę pracę, bo dawała upragnioną niezależność, jej serce było jednak gdzie indziej. Już dawno zrozumiała, że jej kotwicą jest spuścizna po matce. Jeżeli nie chciała stać się wrakiem, miotanym przez życiowe burze i zmienne kaprysy fortuny, tej kotwicy musiała się trzymać.
– Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób, ty mała żmijo?! – warknął Henry. – Uważaj, bo...
– Bo co? – wpadła mu w słowo. Podniesiony głos ojca, jak zawsze, sprawił, że krew zagotowała się w jej żyłach. – Co mi zrobisz?! Zadręczysz mnie, tak jak zadręczyłeś mamę? Nie licz na to. Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo!
Henry westchnął głęboko, jak człowiek, którego cierpliwość została wystawiona na ostateczną próbę.
– Dobrze wiesz, że twoja matka zrobiła sobie kuku, bo była psychiczna – wycedził, krzywiąc wargi. – A ty masz to po niej, bez dwóch zdań. Naprawdę dobrze ci radzę, zastanów się, zanim jeszcze raz odezwiesz się do mnie jak ostatnia chamka. Nie będę wdawał się w żadne dyskusje, tylko po prostu cię wydziedziczę. Cały majątek zapiszę na pierwsze schronisko dla psów, jakie znajdę w książce telefonicznej.
Angelique prychnęła jak kotka.
Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić swój majątek – miała ochotę wrzasnąć, ale zmilczała. Nie dbała o rodzinne pieniądze, które, zresztą, pod rządami Henry’ego topniały w zastraszającym tempie. Ale wspomniany majątek stanowiły w dużym stopniu rzeczy należące do matki. Ojciec pozował przed całym światem na zbolałego wdowca, ale prawda była taka, że dopóki słodka, łagodna Catherine żyła, nie powiedział jej dobrego słowa. Robił wszystko, żeby ją poniżyć i upokorzyć. Angelique nie miała wątpliwości, że spadek po żonie obdarzy równie małym szacunkiem, co ją samą. Przegra doszczętnie w karty albo, w przypływie chorej fantazji, faktycznie zapisze na jakiś absurdalny cel dobroczynny.
Nie mogła na to pozwolić.
Nadszedł czas, by przestała podejmować życiowe decyzje wbrew ojcu, a zaczęła bronić tego, co miało dla niej prawdziwą wartość. Nawet jeśli taki wybór oznaczał konieczność stanięcia oko w oko z Remym Caffarellim.
Finezyjnie rzeźbiona, gęsta krata z cedrowego drewna, chroniąca balkon o okrągłym sklepieniu, przesiewała niczym sito palące promienie zwrotnikowego słońca, dając rozkoszny półcień. Z uśmiechem czystego zadowolenia Remy wyciągnął się na obitym jedwabiem szezlongu i sięgnął po wysoką szklankę pełną wody doprawionej pękiem liści świeżej mięty i szczyptą tajemniczych, korzennych przypraw. Smak zimnego napoju był równie egzotyczny jak widok, który rozciągał się u stóp balkonu.
Biegnące aż po horyzont złociste pasma wydm o łagodnych kształtach plecionych niewidzialnymi, gorącymi palcami pustynnego wiatru... białe wieże miasta zagubionego wśród piasków, pod bladym od upału afrykańskim niebem.... soczyście zielone kępy trzcin i pióropusze palm tam, gdzie spomiędzy rudych skał wypływała życiodajna woda.
Dharbiri – kraj równie mały, co bogaty dzięki drzemiącym pod piaskami złożom surowców naturalnych, był jednym z ulubionych celów wypraw Remy’ego. Kiedy chciał odpocząć od zgiełku wielkich miast i szalonego tempa nowoczesnego życia, wpadał tu na kilka dni. Nie każdy Europejczyk byłby mile widziany w Dharbiri, ale też i nie każdy poznał w szkole średniej przyszłego władcę tego kraju, księcia Firasa Muhtadiego. Remy’ego spotkał ten zaszczyt – przez cztery lata dzielił pokój w elitarnym internacie z ciemnookim, wybitnie inteligentnym i zawsze skorym do żartów Firasem. Choć ich życiowe drogi zupełnie się potem rozeszły, przyjaźń przetrwała. Drzwi książęcego pałacu zawsze stały dla Remy’ego otworem.
Pociągnął kolejny łyk miętowego napoju, wsłuchując się w tęskną pieśń pustynnego wiatru. Dharbiri jawiło mu się jako miejsce zagubione nie tylko wśród piasków, ale i w czasie. Nawet jeśli słyszano tutaj o nowoczesnym porządku społecznym, niewiele sobie z tego robiono. Prawa panowały niemalże feudalne, niezmieniane od stuleci. Picie alkoholu było zakazane. Hazard był zakazany. Przebywanie w towarzystwie młodych kobiet, których nie pilnowały przyzwoitki, było bardzo surowo zakazane. Może dlatego właśnie przyjeżdżał tutaj, kiedy chciał spojrzeć na swoje życie z dystansu, pomedytować, „naładować akumulatory”. Po kilku dniach wracał do swojego świata, pełen nowej energii i kiełkujących pomysłów, jeszcze silniej przekonany, że życiowa droga, którą dla siebie wybrał, jest tą właściwą. Nie mógłby, jak Firas, ograniczyć swojej aktywności do jednego kraju, w dodatku takiego, którego granice można było objąć wzrokiem z balkonu pałacowej wieży. Był urodzonym kosmopolitą. Mieszkał głównie w hotelach, walizki miał zawsze spakowane. Owszem, lubił rodzinne Włochy, i co jakiś czas wpadał bez zapowiedzi do wiekowej rezydencji Caffarellich, żeby trochę podenerwować tego starego mizantropa, swojego dziadka. Jednak gdy tylko zwietrzył dochodowy interes, wyruszał w pogoń za zdobyczą, zawzięty jak ogar na tropie. Nade wszystko lubił zwyciężać. Zaskakiwać konkurentów, spychać ich do defensywy i bez skrupułów sięgać po wygraną.
Uniósł ramiona, przeciągnął się jak wielki syty kocur, i oparł głowę na splecionych dłoniach. O, tak, uwielbiał wygrywać, czy to w biznesie, czy przy karcianym stoliku. Ostatnie zwycięstwo, które odniósł w Vegas, przyniosło mu szczególną satysfakcję. Samo wspomnienie szoku, a potem bezsilnej wściekłości malującej się na pobladłej twarzy Henry’ego Marchanda, było... rozkoszne.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel