Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Musimy sobie coś wyjaśnić / Cud niepamięci
Zajrzyj do książki

Musimy sobie coś wyjaśnić / Cud niepamięci

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-8342-562-7
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383425627
Tytuł oryginalnyReturning for His Ruthless RevengeThe Greek's Forgotten Marriage
TłumaczEwa PawełekAdam Bujnik
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-07-11
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Musimy sobie coś wyjaśnić" oraz "Cud niepamięci", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Dove Cavendish dowiaduje się, że nowym klientem jej kancelarii prawniczej będzie Gabriel Silva. Sześć lat temu mieli się pobrać, ale jej ojciec zapłacił mu za to, żeby ją zostawił. Dove nie rozumie, dlaczego Gabriel wrócił, dlaczego chce, by to ona go reprezentowała, i dlaczego to on ma żal za wydarzenia sprzed lat. W jeszcze większą konsternację wprawia ją to, że mają pracować nad sprawą we dwoje na jego jachcie, na Morzu Śródziemnym…

Imogen odnajduje na małej greckiej wyspie swojego zaginionego męża Zephyra Diamandisa. Odkrywa, że Zephyr miał wypadek i stracił pamięć. Nie poznaje jej, ale wraca z nią do Aten. Jest szczęśliwy, że nie uwierzyła w jego śmierć i go odnalazła. Imogen nie wie, jak mu powiedzieć, że nigdy się nie kochali, a ich małżeństwo było tylko biznesową umową na trzy lata. Taki był warunek Zephyra. Teraz jednak Imogen widzi w jego oczach pożądanie…

 

Fragment książki

 

– Dzień dobry, pani Cavendish, czy miała pani udane wakacje?
Dove Cavendish, nie zwolniwszy kroku, zwróciła się do młodej sekretarki, której powitanie wdarło się niespodziewanie w jej myśli.
– Tak, dziękuję, Mollie.
– Wybrała pani najlepszy moment na urlop – kontynuowała sekretarka, podążając za Dove. – W środę z powodu kolejnego strajku metra wielu z nas miało problem, żeby dotrzeć do biura. – Mollie zawahała się. – Och, i mamy nowego klienta. Nie wiem, czy pani słyszała, nazywa się…
Dove zbyła ją krótkim i niecierpliwym skinieniem głowy.
– Tak, tak, wiem. – Tylko tyle jej otumaniony umysł był w stanie wymyślić.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, a policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem. Oczywiście, że wiedziała, jak nazywał się człowiek, który pojawił się ponownie w jej życiu tylko w jednym celu – żeby się zemścić. Chociaż buzowały w niej emocje, potrafiła zachować obojętny wyraz twarzy. Nie zamierzała poddawać się złym myślom. Dorastając w domu wiecznie kłócących się rodziców, gdzie pełniła funkcję rozjemcy i bufora konfliktów, bardzo wcześnie nauczyła się panować nad emocjami i skupiać na rozwiązaniu problemów. Może dlatego była taka skuteczna jako prawnik w korporacji. Nawet dziś, chociaż jej starannie budowany świat legł w gruzach, niczego nie dała po sobie poznać. Kiedy poprzedniego dnia zadzwonił do niej szef, Alistair, była w trakcie rozpakowywania się. Po rozmowie nie była w stanie już niczym się zająć, zdruzgotana wiadomością. Walizka została w sypialni na podłodze otwarta na oścież, a ona rzuciła się na łóżko, ukrywając twarz w dłoniach. Gabriel Silva zatrudnił kancelarię Cavendish i Cox, by czuwała nad fuzją jego firm. Gabriel Silva…
Czekając razem z Mollie na windę, patrzyła na zmieniającą się numerację. Nie chciała myśleć o tym człowieku, ale jej umysł nie był w stanie się obronić. Gabriel Silva miał zaledwie trzydzieści lat, a już był prawdziwą legendą świata korporacji. Najlepszy wśród najlepszych, najgroźniejszy drapieżnik w ocenie rekinów i potworów: bezlitosny, nieustępliwy, bez cienia zmęczenia podążał za swoją ofiarą i pożerał za jednym razem. W ten sposób, od zera zbudował odnoszącą gigantyczne sukcesy firmę, jedną z najlepszych na rynku. Ale to nie z tego powodu ogarnęła ją panika na myśl, że będzie musiała z nim współpracować. Sześć lat wcześniej Gabriel zakończył ich związek i złamał jej serce. Właściwie to rozbił je na tysiąc kawałków. Gdyby chodziło tylko o to, że ją zostawił… On zrobił to za pieniądze, które dostał od jej ojca, Oscara. Zasilił sobie porządnie konto i zniknął z jej życia, pozostawiając ją w rozpaczy. A teraz powrócił, jakby nic się nie stało.
Poczuła dławiący ucisk w gardle. Ból odrzucenia był tak samo dotkliwy jak sześć lat temu.
– To całkiem ekscytujące, prawda? – Mollie nie dawała za wygraną. W jej oczach błyszczał zachwyt. – Sprawdziłam, co o nim piszą w internecie. Prawdziwa gwiazda biznesu. W ciągu zaledwie kilku lat osiągnął gigantyczny sukces. Jest naprawdę dobry…
Nie, nie jest – pomyślała Dove. Drgnęła, gdy drzwi windy się otworzyły. W Gabrielu nie było nic dobrego i nic prawdziwego. Wszystko – każde słowo, gest, uśmiech, dotyk – było fałszem. Potrafił grać, starannie przywdziewał maskę zakochanego, a ona się na to złapała. Chwyciła przynętę. Jak każda inna kobieta wpadła po uszy. Dała się uwieść błękitnym oczom, pięknemu uśmiechowi i zapłaciła za to najwyższą cenę. A raczej jej ojciec zapłacił. I to właśnie bolało najbardziej: świadomość, że Gabriel nigdy jej nie kochał, a miłość zamienił na walutę. W tym całym nieszczęściu był tylko jeden pozytyw. Ich związek był tajemnicą, nikt poza Oscarem nie wiedział, że się spotykali, a ojciec zmarł miesiąc po odejściu Gabriela, toteż upokorzenie, którego doświadczyła, należało tylko do niej. Mogła zwierzyć się matce, szukać u niej pociechy, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Olivia byłaby zdruzgotana, a Dove nie chciała, by cierpiała. Jej matka sama wycierpiała się z powodu nietrafionej miłości do jej ojca.
Dove znała historię małżeństwa rodziców. Początki przypominały romansową powieść. Piękna, zamożna amerykańska dziedziczka Olivia Morgan i przystojny Anglik z wyższych sfer, Oscar Cavendish. Niestety, zaledwie kilka tygodni później sielanka się skończyła, a zaczął się dramat. Dom zaczęli nachodzić wierzyciele, którzy domagali się uregulowania rachunków, także tych za drogi pierścionek zaręczynowy. Oscar nie miał pieniędzy, a on – arystokrata, nie zamierzał brudzić swoich czystych i białych rąk pracą. To było dobre dla plebsu, ale nie dla Cavendisha. I tak się zaczęło długie i wołające o pomstę do nieba małżeństwo. Matka wielokrotnie przestrzegała Dove, by nie popełniła tego samego błędu, by nie ulegała chwilowemu zauroczeniu. Żeby kochać, trzeba kogoś dobrze poznać.
Oparła się plecami o ścianę. Winda ruszyła z mozołem w górę, skrzypiąc głośno. Bez wątpienia potrzebowała modernizacji, podobnie jak wnętrza kancelarii, ale klienci nie przychodzili do firmy Cavendish i Cox dla marmurów i luksusowych mebli. Przychodzili, bo potrzebowali prawnika, któremu można bezgranicznie zaufać, potrzebowali kogoś takiego jak Alistair Cox. Pytanie, czego tu szukał Gabriel Silva?
Czując na sobie wzrok Mollie, starała się zapanować nad mimiką twarzy.
– No cóż… – podjęła Dove. – Myślę, że to dobrze dla naszej kancelarii. Nie powinnaś sobie jednak zbyt wiele obiecywać, Mollie. Będziemy mieć raczej do czynienia z ludźmi pana Silvy, a nie z nim samym.
– Być może, ale pewnie pokaże się tutaj, przynajmniej raz. – Mollie uśmiechnęła się nieśmiało. – Ze wszystkich kancelarii wybrał nas, a to oznacza, że jesteśmy najlepsi, prawda? Inaczej by nas nie zatrudnił, nie sądzisz?
I znów pojawiło się pytanie, którym się dręczyła. Dlaczego ich wybrał? Czy kancelaria Cavendish i Cox rzeczywiście była najlepsza? Na pewno cieszyli się renomą z dawnych lat. Konkurencję mieli silną, ale nazwa kancelarii nadal budziła zaufanie i szacunek. Z drugiej strony to była mała, rodzinna kancelaria. Zbyt mała i zbyt tradycyjna dla rekina biznesu Gabriela Silvy. To do niego nie pasowało. Nagle w jej pamięci odżyły wspomnienia. Zalane słońcem, mokre ciało mężczyzny wtulone w jej ciało. Ciepła, wilgotna skóra, przyspieszony oddech, jego dłonie na jej plecach… Oni bez wątpienia do siebie pasowali. Przynajmniej w łóżku. Byli niczym dwa kawałki puzzli, uzupełniające się wzajemnie.
– Nie wiem, Mollie, dlaczego to my zostaliśmy wybrani, ale najważniejsze, żebyśmy robili swoje – rzekła i odetchnęła z ulgą, gdy winda się zatrzymała. Nie mogła już wytrzymać trajkotania sekretarki. – Miłego dnia, Mollie.
– Dobrze, że jesteś! – zawołał na widok Dove Alistair Cox. – Nie rób takiej miny, nie spóźniłaś się. On dopiero przyjechał. – Mężczyzna poprawił na nosie okulary. Jego włosy, dawniej blond, teraz przyprószone były siwizną. W dłoni trzymał aktówkę.
– Kto przyjechał? – zdziwiła się.
Jej szef zmarszczył brwi.
– No jak to, kto? Gabriel Silva oczywiście.
Żołądek wykonał salto, a mimo to Dove zdobyła się na grymas ust, który miał być uśmiechem.
– Och, to wspaniale – zawołała z fałszywym entuzjazmem.
– Zjadę na dół i powitam go. Tu nad wszystkim czuwa Annabel. Musimy zrobić na nim dobre wrażenie.
Skinęła głową, wciąż uśmiechając się nieszczerze. Miała wrażenie, że opuściła ciało i patrzy na siebie z boku. Widziała kobietę, która ze wszystkich sił panuje nad ciałem, a mimo to drżą jej ręce i powieki.
– Tak jest, szefie.
– To biegnę. Zobaczymy się w sali konferencyjnej.
Fałszywy uśmiech zamarł na jej wargach.
– Jak to? – Czuła się jak ptak wrzucony do klatki. – Przecież nie jestem ci potrzebna. Sam wszystko załatwisz.
– Musisz być na spotkaniu, ponieważ tego zażyczył sobie pan Silva – tłumaczył cierpliwie. – Przecież mówiłem ci to wczoraj, jak dzwoniłem. Nie pamiętasz? On ponoć znał twojego ojca. Poznał go wiele lat temu. Silva wspominał, że podobno miło im się rozmawiało na temat jego przyszłości, czy coś takiego.
Dove zamarła.
– Nie wiem, co Oscar mu wtedy powiedział, ale najwyraźniej to było coś ważnego, co zmieniło życie Silvy. Pewnie dlatego wybrał naszą kancelarię. Z wdzięczności dla twojego ojca.
Ze strachu zaczęła się pocić. Nie miała pojęcia, co zaplanował Gabriel, ale z całą pewnością nie było to nic dobrego. Chciała wytłumaczyć Alistairowi, że nie może uczestniczyć w spotkaniu, że to ponad jej siły. Alistar by zrozumiał. Traktował ją jak córkę. Niestety, zanim zebrała się na odwagę, mężczyzna opuścił gabinet.
Zrobiło jej się niedobrze. To niemożliwe. Zaraz stanie twarzą w twarz ze swoją mroczną przeszłością. Niechętnie ruszyła do sali konferencyjnej, ale zatrzymała się w pół drogi. A gdyby tak uciekła? Mogła zniknąć, tak jak Gabriel zniknął przed laty. Coś w niej sprzeciwiło się takiemu pomysłowi. Dlaczego miałaby się ukrywać? Nie zrobiła nic złego. Gdyby uciekła, Gabriel uznałby, że nadal nie jest jej obojętny. I niestety miałby rację. Poza tym nie mogła zostawić Alistaira na lodzie. Czułby się zmieszany jej absencją.
Skrzyżowała ramiona na piersi, jakby próbowała się objąć. Wszystko będzie dobrze, powtarzała sobie. Może Gabrielowi wstyd jest za to, co wydarzyło się w przeszłości, i chce to naprawić? A może dla niego to po prostu zwykłe spotkanie biznesowe i ona nie ma z tym nic wspólnego?
Pospiesznie ruszyła do łazienki, związała rozpuszczone włosy w luźny kok i kilka razy zaczerpnęła powietrza, pochylając się nad umywalką. Przejrzała się w lustrze. Jasna koszula i granatowa spódnica prezentowały się nienagannie.
Zdecydowanym krokiem ruszyła do sali konferencyjnej, czując, jak mocno bije jej serce.
– Oto i ona! – zawołał serdecznie Alistair, gdy weszła do środka.
Skupiła wzrok na spokojnej i zarumienionej z emocji twarzy szefa, starając się jak najdłużej ignorować wysokiego mężczyznę stojącego po prawej stronie. Przeszłość naparła na nią z bolesną siłą, ale postanowiła, że nie da się pokonać. Uniosła wzrok i spojrzała na Gabriela Silvę. Zastygła, wstrzymując oddech. Nie powinna nic czuć. Blizny na sercu już dawno powinny się zabliźnić. Dlaczego to wciąż tak boli? Najchętniej odwróciłaby się na pięcie i uciekła z powrotem do łazienki, a najlepiej gdzieś na koniec świata. Nie widziała Gabriela sześć lat. Sześć długich lat! Utkwiwszy wzrok w jego twarzy, musiała przyznać, że nadal jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała. Gęste, ciemne włosy, zmysłowe usta i te hipnotyzujące błękitem oczy. A jego ciało… Nigdy wcześniej nie widziała go w garniturze. Mężczyzna, którego znała, chodził w poprzecieranych na kolanach dżinsach i zwykłej koszulce polo. W tym nowym wydaniu Gabriel prezentował się inaczej. Było w nim coś groźnego i surowego. Żołądek Dove zalała fala gorąca. Spłynęły na nią emocje, które powinny były umrzeć w momencie, w którym Gabriel sprzedał ich związek za duże pieniądze. Miała ochotę się rozpłakać. Rozpacz i frustracja uderzyły jej do głowy. Nie chciała nic czuć. Ten mężczyzna był zimnym, wyrachowanym łotrem i zgodziła się na spotkanie z nim tylko przez wzgląd na Alistaira.
Zrobiła krok w przód, siląc się na spokój.
– Pani Cavendish. – Uśmiechnął się i właśnie ten uśmiech zaskoczył Dove, bo Gabriel, którego znała, ten rzekomo zakochany, rzadko się uśmiechał. Pozwalał sobie na radość jedynie w szczególnym momentach, jak wtedy, gdy podziwiali widok nad Dorset podczas sekretnego wypadu na weekend. Tym razem uśmiechał się inaczej. Wbił w nią wzrok z taką siłą, że o mało się nie przewróciła. Kiedyś, gdy cierpiała pogrążona w bólu po rozstaniu, wyobrażała sobie ich spotkanie. Przysięgła sobie, że będzie chłodna i obojętna i okaże mu wyłącznie pogardę.
– Panie Silva – rzekła spokojnie, wyciągnąwszy rękę na przywitanie. Zamierzała potrząsnąć krótko jego dłonią, ale kiedy ich palce się zetknęły, poczuła gorący dreszcz, zupełnie jakby polizały ją ostre i kłujące języki ognia.
– A więc to firma rodzinna – oświadczył Gabriel, rozluźniając uścisk. – Ale z tego, co mówił Alistair, zrozumiałem, że pani ojciec nie pracował tutaj?
– Nie – odparła, panując nad emocjami. – Uważał, że nie ma smykałki do interesów.
Tak naprawdę Oscar Cavendish był na tyle inteligentny, sprytny i bezwzględny, że bez trudu osiągnąłby sukces w wybranej przez siebie profesji, ale jemu nie w głowie była ciężka praca. Wolał czerpać zyski z udziałów w kancelarii prawniczej założonej przez swego dziadka.
– Być może nie miał smykałki – kontynuował Gabriel – ale gdyby nie on, nie stworzyłbym swojej pierwszej firmy. Można powiedzieć, że dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem.
Oczywiście, pomyślała Dove z przekąsem. Wolał karierę od ich miłości. Może nawet od początku taki był jego plan i zbliżył się do niej tylko po to, żeby potem wziąć pieniądze od jej ojca za zerwanie. Bez względu na motywy, Gabriel przyjął pieniądze. Został opłacony, by złamać jej serce.
Jesteś z siebie dumny? Z tego, co zrobiłeś? Jakaś cząstka niej pragnęła bić tego aroganta w pierś i krzyczeć gorzkie, oskarżycielskie słowa. Taka reakcja jednak z powrotem wciągnęłaby ją w przeszłość, a ona nie chciała tam wracać. Nie chciała rozdrapywać ran, które nadal bolały.
– Cóż, dziękuję, że podzielił się pan ze mną tą miłą refleksją – powiedziała lekkim tonem. Odczuwała jednak głęboki niepokój. Gabriel patrzył na nią w dziwny sposób. Miała wrażenie, że jest małym zwierzątkiem, na które naciera olbrzymia ciężarówka, a ona jedyne, co może zrobić, to przylgnąć płasko do ziemi, sparaliżowana strachem. Nie zamierzała jednak dać się pokonać. Wyprostowała się, uniosła podbródek i rzekła swobodnie:
– Na pewno mają panowie ważne sprawy do omówienia. Czas wziąć się do pracy.
– Ależ oczywiście – zawołał Alistair, zupełnie nieświadomy napięcia, które wypełniło pokój. – Właśnie dlatego tu jesteśmy, żeby pracować.

Niezupełnie, pomyślał Gabriel, obserwując delikatny profil Dove. Jego cel był zupełnie inny. Przybył tu w jednym celu – aby się zemścić. Żeby to osiągnąć, musiał przejąć Fairlight Holdings. Kobieta stojąca przed nim miała także swój udział w zemście, chociaż zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Przyjdzie mu trochę poczekać na zwycięstwo, ale wiedział, że zemsta to danie, które najlepiej smakuje na zimno, dlaczego miałby więc przyspieszać bieg wydarzeń? Zamierzał delektować się każdą chwilą, która przybliżała go do celu. Do dziś pamiętał minę Oscara, gdy przepraszał go za „niestałość w uczuciach i zmienne serce” swojej córki. Jakie serce? Dove Cavendish była istną Królową Śniegu. Zamiast serca miała bryłę lodu. Musiał przyznać, że nadal była piękna, po prostu olśniewająca. Przypominała mitologiczną boginię z długimi blond włosami, błękitnymi oczami i eteryczną sylwetką. Raz go zwiodła i oszukała. O jeden raz za dużo. Teraz za to zapłaci.
Alistair wskazał miejsca przy stole konferencyjnym.
– W takim razie zaczynamy. Dove, dziękujemy ci, możesz już iść.
– Ależ nie – zaprotestował Gabriel. – Pani Cavendish musi zostać. Skoro to rodzinna firma, powinniśmy działać wspólnie.
Dostrzegł dziwny błysk w jej oku. Zupełnie jakby ogień zalśnił w srebrze. Patrzyła tak kiedyś, gdy spędzali wspólnie noce. Zastanawiał się, czy ma kogoś, ale na samą myśl, że jakiś obcy mężczyzna mógłby przyciskać jej ciało do swojego, ogarniała go wściekłość. To źle, że wciąż trawiły go tak żywe emocje. Dawno temu myślał, że on i Dove są przyjaciółmi, kochankami i bratnimi duszami. Pomylił się. Teraz z pewnością nie byli przyjaciółmi.
– Powinniśmy działać szybko, bo wkrótce informacja o tym, że chcę nabyć Fairlight Holdings, przedostanie się do publicznej wiadomości – oznajmił Gabriel.
– Fairlight Holdings? – Alistair uniósł krzaczaste brwi. – Znałem starego Angusa Balfoura. Zrobił trochę dobrych inwestycji w połowie lat dziewięćdziesiątych, ale według mnie popełnił błąd, ograniczając się do rynku lokalnego, i przestał być konkurencyjny.
Gabriel patrzył w spokojne, łagodne oczy Alistaira, ale myślami błądził wokół dwóch kobiet, które zniszczyły mu życie. Pierwszą była jego matka – Fenella Ogilvy, druga stała przed nim. Kiedyś Gabriel był bezradnym chłopakiem, który musiał godzić się z tym, co przynosił los. Teraz miał możliwości i pieniądze, żeby przeprowadzić to, co zamierzał.
– Dlatego ja radziłbym wybrać spółkę z większymi możliwościami – tłumaczył Alistair. – Mógłbym ci polecić…
– Może innym razem – zaprotestował Gabriel.
Alistair zdjął okulary i zaczął polerować szkła o mankiet koszuli.
– Czy mógłbym wiedzieć, dlaczego akurat tak bardzo zależy ci na Fairlight Holdings?
Gabriel rzucił mu beznamiętne spojrzenie. Jego zainteresowanie było wyłącznie natury osobistej. Mógł sobie pozwolić na wymierzenie sprawiedliwości, bo osiągnął szczyt. Posiadał udziały w mediach społecznościowych aplikacji Trill, kilka świetnie działających przedsiębiorstw, restauracji i nieruchomości w Nowym Jorku. Lubił przejmować podupadające firmy i przekształcać je w dochodowe interesy. To jednak nie z tego powodu chciał przejąć Fairlight Holdings.

 

Fragment książki

 

Położona w zapomnianym zakątku Morza Egejskiego grecka wyspa Efemia cieszyła się wielką popularnością wśród turystów.
Także ze względu na niepowtarzalne piękno maleńkiego, uroczego kościółka położonego na szczycie wzgórza – skrzętnie obfotografowanego z zewnątrz przez zwiedzających, w środku zaś gromadzącego pobożne babcie, żarliwie przesuwające paciorki różańca.
Było to ostatnie miejsce, w które spodziewała się trafić Imogen Callahan – miejsce, w którym miały się zakończyć jej gorączkowe poszukiwania. Owładnięta pięknem krajobrazu, przez moment wpatrywała się w lśniąco białą budowlę, z niebieskimi kopułami i trochę nierówno rozmieszczonymi oknami, nie mogąc wciąż zrozumieć faktów, które ustalił zatrudniony przez nią prywatny detektyw.
Czyżby jej mężowi całkowicie już odbiło? A może to jakaś kolejna skomplikowana gra – w których był przecież mistrzem – niezrozumiała dla innych, a jemu, jak zwykle, pozwalająca zgarnąć pełną pulę nagród?
Z wnętrza kaplicy dobiegało crescendo głosów odśpiewujących ostatnie zwrotki greckiej pieśni religijnej. Pokonując ostatnie stopnie schodów, Imogen usiłowała przezwyciężyć drżenie rąk.
Sięgnęła po chłodną, masywną, żelazną klamkę. Biorąc głęboki oddech, szarpnęła ciężkie drzwi, a skrzypliwy odgłos starych zawiasów przyprawił ją o dreszcze.
Niewielką grupkę wiernych oświetlały różnokolorowe ukośne smugi promieni słonecznych wpadających przez ozdobione witrażami okna, ale stojącą przed ołtarzem parę nowożeńców spowijał mrok.
Nie sposób było jednak nie zauważyć wysokiej, barczystej sylwetki pana młodego, który, odwracając w stronę Imogen ostro wyrzeźbioną twarz, spojrzał na nią wzrokiem przenikliwym i władczym.
Zaraz po przekroczeniu progu świątyni, ze wzrokiem skierowanym na księdza stojącego w kręgu światła dwa stopnie wyżej niż para młoda, z rękami dobrodusznie złożonymi przed sobą, Imogen oznajmiła mocnym, niezachwianym głosem:
– Nie wiem, co się tu wyprawia, ale ta farsa musi się natychmiast skończyć!
Widząc oszołomione twarze, z każdą chwilą przejawiające pod jej adresem coraz więcej dezaprobaty i wrogości, Immie przełknęła ślinę.
Również spojrzenie księdza stawało się coraz mniej życzliwe.
Wtedy uświadomiła sobie, jakie wrażenie musi robić jej strój. Ekstrawagancka fryzura, na którą nie bez oporów namówił ją stylista, nosiła wyraźne ślady nocnej zabawy. Mocny makijaż uwypuklał każdy szczegół jej rysów, dając pretekst do tego, by tym mocniej lustrować mieniącą się w słońcu, usianą cekinami i bardzo krótką szmaragdową sukienkę. Po świętej posadzce głośno stukały wysokie szpilki na czerwonej podeszwie.
Mając świadomość, że jej wygląd nie licuje z miejscem, w którym się znalazła, Imogen starała się tym nie przejmować. Wiadomość od prywatnego detektywa dotarła do niej w chwili, gdy bawiła się w klubie nocnym w Atenach, co na przestrzeni ostatnich dziesięciu miesięcy robiła niezwykle rzadko.
Kierując się instynktowną, wszechogarniającą potrzebą, by jak najszybciej dowiedzieć się prawdy, natychmiast ruszała w drogę, nie rozważając nawet tego, by wrócić do domu i się przebrać.
Czując na sobie zgorszone spojrzenia, miała niemal potrzebę, by głośno oznajmić, że zwykle nie ubiera się w taki sposób… Ale przecież nikomu nie była winna żadnych wyjaśnień.
Szła więc główną nawą, z wysoko podniesioną głową, odważnie odpierając wzrokiem zgorszone spojrzenia, aż kolejni recenzenci jej ubioru spuszczali oczy.
Immie zmierzała prosto w kierunku pary młodej, która teraz całkowicie odwróciła się w jej stronę.
Przewodniczący uroczystości kapłan zszedł ze stopni ołtarza i, omijając parę młodą, stanął z rozpostartymi ramionami, jakby próbując osłonić nowożeńców przed potencjalną krzywdą, którą mogłaby im wyrządzić Imogen.
I choć z ust księdza posypała się lawina słów, ona dalej zmierzała w stronę ołtarza.
– Niestety nie mówię po grecku, ale mam głęboką nadzieję, że ksiądz zna angielski – rzekła, nie zwalniając kroku. – Jak już powiedziałam, tę ceremonię należy natychmiast przerwać, zanim dojdzie do poważnego błędu.
– Co ma pani na myśli, mówiąc o błędzie? – spytał chłodnym tonem pan młody, a Immie aż się zatrzymała w pół kroku.
Ten sam głos – głęboki, zgrzytliwy, władczy i hipnotyzujący.
To na dźwięk tego głosu ustępowali dyrektorzy wielkich firm, a pracownicy wpadali w panikę. To ten głos wpędził jej ojca w spiralę bankructwa, ostatecznie doprowadzając do tego, że musiał złożyć ją, Imogen, w ofierze.
To ten głos wywoływał w niej nawroty płaczu i wściekłości, gdy jego właściciel z lubością ignorował wszelkie odwołania do rozsądku i beznamiętnie odrzucał prośby, by ponownie rozważył haniebną cenę, jakiej zażądał od jej rodziny.
W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy wielokrotnie zastanawiała się, gdy nie mogła usnąć, dlaczego tak bardzo dręczy ją myśl, że już nigdy więcej nie usłyszy tego głosu. Choć powinna czuć ulgę, że wreszcie będzie wolna.
Wiedziała jednak, że tylko ona sama może się od niego uwolnić. I chyba właśnie dlatego nigdy nie zrezygnowała z poszukiwań.
A teraz miała to, co chciała…
– Zadałem pani pytanie. Jeżeli przerywa pani mój ślub, to proszę mieć chociaż tyle przyzwoitości, żeby powiedzieć dlaczego.
To było już szaleństwo wyższego rzędu – pycha wykraczająca poza to, czego nawet ona mogłaby się po nim spodziewać. A podczas ich krótkiego, ale intensywnego czasu razem pokazał jej już naprawdę wiele…
Zanim ostatecznie zniknął z powierzchni ziemi.
Immie zrobiła ostatni krok, a zmieniający się kąt wpadania promieni słonecznych sprawił, że nagle ujrzała jego twarz w całej okazałości.
W co on, do cholery, gra?
Zadane cicho po grecku pytanie przeniosło wzrok Imogen na kobietę, która trzymała się jego ramienia.
Gdy podeszła jeszcze o krok bliżej, by lepiej się jej przyjrzeć, mężczyzna stanął przed nią, blokując do niej dostęp własnym ciałem.
Przejawy opiekuńczości w stosunku do innej kobiety raniły Imogen bardziej, niż chciałaby przyznać. Ich własny związek – zrodzony w klinicznie zimnych ścianach sali konferencyjnej, a potwierdzony w jeszcze zimniejszych murach ateńskiego urzędu stanu cywilnego – opierał się na czymś zupełnie innym.
– Doskonale wiesz, dlaczego przeszkadzam. Odrywasz własnego sobowtóra? A może masz brata bliźniaka?
Ze zdziwieniem zauważyła, że w jego oczach pojawił się ślad niepewności. Jednak po chwili rzucił jej kolejne gniewne spojrzenie.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł.
– To po co ta cała szopka?
– Jedyna dziwna rzecz, jaka ma tu miejsce, to pani nieproszona obecność... Z kim mam wątpliwą przyjemność?
– To już przechodzi ludzkie pojęcie! – Imogen rozejrzała się po zaciekawionych twarzach uczestników ceremonii. – Jeżeli stroisz sobie ze mnie żarty, to wiedz, że to nie jest śmieszne.
– Zapewniam, że to pani sama robi z siebie pośmiewisko. Nie zamierza się nam pani nawet przedstawić? – spytał mężczyzna, tym razem znów znacznie ostrzejszym i bardziej władczym tonem, wywołując po tych słowach groźną ciszę.
Gdyby było to działanie celowe, Immie czułaby się dotknięta do żywego.
Ale, wraz z upływem czasu, wydawało się to coraz mniej możliwe.
– Nazywam się Imogen Callahan Diamandis. A ty, Zephyr Diamandis.
I na potwierdzenie swoich słów – by przeciąć wszelkie wątpliwości i przerwać toczące się gry – podniosła rękę, pokazując obscenicznie piękny diament pasujący do nazwiska osoby, która kiedyś wsunęła go jej na palec, choć w znacznie mniej urokliwych okolicznościach.
– I, gdybyś miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości, jestem twoją żoną!

Zephyr Diamandis.
To ponad wszelką wątpliwość greckie – wręcz dobitnie i pompatycznie greckie – nazwisko.
Trudne do skojarzenia ze światem zwykłego Yiannisa, który dziesięć miesięcy wcześniej obudził się w nieznajomym łóżku.
Unieruchomiony fatalnym stanem zdrowia i szokiem, w jakim się znajdował, gorączkowo usiłował przypomnieć sobie cokolwiek. Ale każda próba kończyła się tylko pulsującym bólem w skroniach – zachęcającym do tego, by odpuścić. Zapomnieć na zawsze.
Zephyr Diamandis.
Dla niego brzmiało to równie obco jak Yiannis.
Yiannis Bez-nazwiska.
Zaakceptował to imię, choć w głębi serca nie był z niego zadowolony. Ale nie miał wówczas niczego, co mógłby uznać za swoje, poza podartymi łachami, w których go znaleziono. I poza tym, że mówił po grecku – musiał więc być Grekiem.
Od tamtego czasu kształt jego życia uległ istotnej poprawie. Mógł się już pochwalić garstką przyjaciół i życzliwych sąsiadów. Znalazł sobie zajęcie – pomagał Petrosowi w zarządzaniu pracą dziesięciu łodzi rybackich, których był właścicielem. Na tyle akceptował już swoje nowe życie, że w końcu uległ delikatnym, ale stanowczym namowom Petrosa, by poślubił jego córkę.
– Yiannis? – odezwała się kobieta, która trzymała go za rękę.
Odwrócił się do niej, trochę zaskoczony, że w ogóle o niej zapomniał w obliczu skąpo ubranej, odważnej, przebojowej i oszałamiająco pięknej nieznajomej, która… przekonującym tonem utrzymywała, że jest jego żoną.
Niedoszła panna młoda, Thea, położyła mu rękę na piersi.
Na jej twarzy malowały się emocje podobne do tych, których sam doświadczał – nieufność i zakłopotanie.
– On nie ma na imię Yiannis – zwróciła się do niej rozemocjonowanym głosem jego domniemana żona.
Patrząc, jak jej nozdrza płoną z zazdrości, niedoszły pan młody poczuł w sobie uderzenie głębokiej satysfakcji.
Przecież on też byłby skrajnie niezadowolony, gdyby się dowiedział, że jego żona chce wyjść za innego mężczyznę.
Ale miał na to tylko jej słowa.
– Jestem twoim mężem?
– Tak – odpowiedziała zdecydowanie Imogen.
W jego skroniach znów pojawił się ból.
– Udowodnij to – wycedził powoli.
– Co takiego?
– Udowodnij, że to nie jest jakiś żart. Ciągle mamy tu turystów szukających coraz bardziej niekonwencjonalnych sposobów, by się zabawić czyimś kosztem. Może przegrałaś jakiś zakład albo ktoś postawił ci takie wyzwanie…
– Nadal robisz sobie ze mnie żarty? – Pierś Immie unosiła się szybko w niedowierzaniu.
– Chyba nie spodziewasz się, że uwierzę ci na słowo? – odparł, widząc, jak Petros, mężczyzna, który powinien już być jego teściem, podnosi się z ławki.
– To nie jest żaden żart! – wykrzyknęła Immie, potrząsając głową.
Sięgnęła do mikroskopijnej kopertówki przewieszonej przez ramię na cieniutkim paseczku, co pozwoliło Yiannisowi… czy Zephyrowi wyobrazić sobie kształt jej radośnie sterczących piersi.
Zanim jednak zdołała wydobyć z torebki elegancki telefon, pojawił się obok nich Petros.
– Dobre wychowanie nie pozwala mojemu synowi powiedzieć wprost, że mamy już serdecznie dość naigrywania się z naszego prostego życia, tylko po to, żeby wrzucić sobie potem zdjęcie na Instagrama. Czego ty sobie właściwie życzysz, moja panno?
– Pańskiemu synowi? – poddała w wątpliwość te słowa Immie.
I ignorując resztę wypowiedzi, zwróciła się do męża:
– To nie jest twój ojciec.
W nim zaś podskoczyło serce, a nagłe pragnienie wiedzy sprawiło, że prawie poprosił, by natychmiast opowiedziała wszystko, co wie. W ostatniej chwili ugryzł się w język.
Petros odrzucił jej odpowiedź machnięciem ręki, wywołując w głowie Yiannisa dziwne niezadowolenie.
– We wszystkich ważnych aspektach życia jest moim synem. Czy to już koniec zabawy i możemy kontynuować ceremonię, czy też masz jakieś dowody do przedstawienia?
– Nie ma zasięgu – zawołała Immie, wpatrzona w telefon.
Jej domniemany mąż uśmiechnął się, by pokryć rosnące w nim rozczarowanie i wewnętrzną pustkę.
– Żeby wyświetlić zdjęcia w telefonie nie potrzeba zasięgu czy internetu, panno Diamandis. Czyżby nie miała pani w telefonie ani jednego naszego wspólnego zdjęcia? – spytał szyderczo.
– Jestem panią, a nie panną Diamandis – odparła z osobliwym wyrazem twarzy Imogen. – Ewentualnie panną Callahan, jeśli wolisz używać mojego panieńskiego nazwiska.
Wcale nie wyglądało na to, by mężczyzna tego właśnie pragnął. Z trudem powstrzymując się od omiatania wzrokiem jej zgrabnych nóg i tłumiąc w sobie silne pożądanie, powiedział:
– Jak powiedział już Petros, mamy ceremonię ślubną do dokończenia. Jeśli przyzna pani wreszcie, że to tylko kontynuacja nocnej zabawy, to wystarczą nam zwykłe przeprosiny.
– A jeśli nie przyznam? – spytała z ogniem w oczach, unosząc podbródek, Immie.
– Yiannis, proszę zrób z tym coś – zwróciła się do niego cicho po grecku Thea.
Spojrzał na jej łagodne oblicze. Córka Petrosa, i jego jedyne dziecko, była umiarkowanie piękna. W jej rysach utrzymywała się zawsze pewna doza melancholii, która po raz pierwszy pojawiła się trzy lata wcześniej, po stracie narzeczonego. Być może ze względu na jej delikatność, czy właśnie tę melancholię, Yiannis miał zawsze wrażenie, że Thea trzyma go na dystans.
Nigdy nawet jej nie pocałował, nie wspominając już o czymś więcej.
Po doświadczeniach, które go spotkały, nie zastanawiał się zbytnio nad tym, jaki typ kobiety odpowiadałby mu najbardziej. Ale jedno było pewne – Thei zdecydowanie brakowało tupetu i zadziorności, cech bez wątpienia charakteryzujących kobietę podającą się za jego żonę.
Yiannis skrzywił się w duchu, zdając sobie sprawę z tego, że niezależnie od tego, że lubił Theę Angelos, to nie była to miłość. Przyjaźnili się ze sobą, zachęcani do tego przez Petrosa, który widział w ich związku szansę na przedłużenie rodziny. Yiannis zaś czuł, że ma do spłaty dług wdzięczności za to, że Petros uratował mu życie.
Zwrócił się więc do Immie:
– Jeżeli nie zastosuje się pani do mojej grzecznej prośby, to będziemy musieli panią stąd wyprowadzić siłą.
Odwrócił się i skinął głową w kierunku księdza, który, odetchnąwszy z ulgą, wspiął się z powrotem na podwyższenie. Zanim jednak zdążył otworzyć usta, zabrzmiał ponownie silny głos Immie:
– Twój luksusowy jacht, Ophelia I, nazwany tak na cześć twojej matki, stoi zakotwiczony w odległości mniej więcej mili od brzegu. Jeżeli mi nie wierzysz, to po prostu wyjdź na zewnątrz. Widać go z kościelnego wzgórza. Na jachcie pracuje trzydzieści pięć zatrudnianych przez ciebie osób, a kapitana znasz od kilkunastu lat. Dziesięć miesięcy temu, przebywając na pokładzie tego jachtu, wyleciałeś za burtę i uznano, że utonąłeś. Każda znajdująca się na jachcie osoba może potwierdzić twoją tożsamość. Ale możesz też oczywiście za chwilę popełnić akt bigamii. Twój wybór.
Yiannis zesztywniał. Nie z powodu informacji, że jest tak bogaty, że stać go na posiadanie luksusowego jachtu, ale z powodu ewidentnej zbieżności w czasie. I samego wątku utonięcia – bo Petros i jego ludzie rzeczywiście wyłowili go z morza na wpół żywego.
Ale było coś jeszcze… Opowieść o potędze, sile, dynamizmie, aspektach życia, które drzemały w nim gdzieś głęboko, choć nie były obecnie dostępne.
Opowieść o cechach charakteru, które teraz świadomie w sobie tłumił, by nie wyszło na to, że jest niewdzięczny za okazane mu serce. Bo czuł się naprawdę wdzięczny, choć w jakiś sposób… pomniejszony.
Gdy zaczął się wahać, poprzez zgromadzonych w kościele ludzi przebiegł szmer podniecenia. Kilka osób podeszło do okna, usiłując na własne oczy przekonać się o istnieniu jachtu.
– Yiannis? – z namysłem zwrócił się do niego Petros, jakby przeczuwając zbliżającą się katastrofę.
Potem zaś, ze zwężonymi źrenicami, spytał intruza:
– Twierdzisz, że znasz tego mężczyznę. Powiedz nam, co miał na sobie, gdy go widziałaś po raz ostatni?
– Koszulę z długimi rękawami w kolorze morskim i jasnobrązowe bojówki. Miał też cienką skórzaną bransoletę z tytanowym zapięciem, choć mógł ją zgubić.
Petros westchnął w geście kapitulacji, jakby uszło z niego powietrze. Bo opis się zgadzał, chociaż w momencie akcji ratunkowej wymienione ubrania nie były już w najlepszym stanie. Skórzana bransoleta praktycznie rozpadła się na kawałki już po kilku tygodniach od wyschnięcia, a ponieważ Yiannis nie był w stanie odczytać z niej, kim był, wyrzucił ją na śmietnik.
Żal wypełniał mu serce, gdy patrzył na Petrosa.
– Przykro mi, przyjacielu. Ale wiesz, że muszę to sprawdzić.
Rysy starszego mężczyzny ściągnęły się bezradnie, bo wiedział, że nie może zaprzeczyć.
Większość zaproszonych na ślub gości stała już przy oknie.
– Jeśli to jednak jakiś żart, panno Callahan, to proszę się mieć na baczności.

Imogen nie spuszczała wzroku z horyzontu, nie patrząc na swojego męża. Znajdowali się na pokładzie dużej łodzi motorowej kursującej pomiędzy brzegiem a zakotwiczonym na morzu jachtem, którego sylwetka była coraz lepiej widoczna. Zephyr nie chciał usiąść. Stał nerwowo przy jednej z burt, co chwilę przenosząc wzrok z jachtu na żonę i z powrotem na jacht.
Z chwilą, gdy zdecydował się, żeby zweryfikować twierdzenia nieznanej mu kobiety, nic nie było już w stanie go od tego odwieść.
Porzucenie rozpoczętego prawie rok wcześniej życia oznaczało cierpienie dla tych, których opuszczał. Szczególnie dla Petrosa. Immie nie musiała rozumieć greckiego, żeby wiedzieć, że starzec błagał Zepha o ponowne rozważenie swojej decyzji. Nie potrzebowała też eksperta od mowy ciała, by trafnie rozszyfrować zjadliwe spojrzenia, które Petros rzucał w jej stronę.
Na twarzy wybranki, którą miał poślubić, widać było powagę i zmartwienie, szczególnie gdy zwracała się do ojca czy starej kobiety, która prawdopodobnie była jej babcią. Jednak w spojrzeniach, które kierowała w stronę Zepha, trudno było doszukać się potępienia czy wyraźnych oznak złamanego serca.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel