Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Na chwilę czy na zawsze
Zajrzyj do książki

Na chwilę czy na zawsze

ImprintHarlequin
KategoriaMedical
Liczba stron160
ISBN978-83-8342-398-2
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383423982
Tytuł oryginalnyRules of Their Fake Florida Fling
TłumaczMonika Krasucka
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-01-04
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Na chwilę czy na zawsze" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL. Ambitny neurochirurg Asher Parks ma przeprowadzić niezwykle trudną operację i kompletuje zespół złożony z wysokiej klasy specjalistów. Szczególnie zależy mu na doktor Rory Miller, sumiennej anestezjolożce, która jednak nie pali się do współpracy z wybitnym kolegą. Docenia ponadprzeciętne umiejętności Ashera, lecz drażni ją jego nieustanne błaznowanie. Ale gdy Rory szuka osoby towarzyszącej na ślub siostry, Asher składa jej propozycję: ona dołączy do zespołu, a on pójdzie z nią na ślub. Warunki umowy są proste: sześć tygodni, jeden ślub, absolutnie nie wolno się zakochać...

 

Fragment książki

 

- Ale zdajesz sobie sprawę, że żaden z trzech chirurgów nie chciał się podjąć tej operacji?
- Bo żaden nie jest mną – skwitował Asher Parks, wzruszając ramionami. Nie gwiazdorzył. Mówił prawdę i ordynator chirurgii, doktor Levern, dobrze o tym wiedział.
Asher był najlepszym neurochirurgiem w szpitalu Mercy. I w Orlando. Należał do krajowej czołówki. Znał się na tej robocie jak mało kto. I znał swoją wartość.
Wybrał neurochirurgię, bo ta dziedzina medycyny wydała mu się bardziej skomplikowana niż inne. Stanowiła wyzwanie, a Asher uwielbiał, gdy poprzeczka była zawieszona wysoko. Przypadek, który omawiał z ordynatorem, spełniał te kryteria. Operacja wiązała się z ogromnym ryzykiem, więc koledzy nie chcieli się za to brać, choć w tym gronie ostra rywalizacja była powszednia. Ogromna skala trudności oznaczała ogromne wyzwanie. Potrzebował tego jak powietrza.
- Guz w kanale kręgowym. To się nazywa mieć cholernego pecha – syknął Levern, oglądając skany.
Asher lekko się skrzywił. Rokowania istotnie były kiepskie, a szansa na powodzenie bliska zeru. Jednak chirurg nie może ulegać emocjom. Ordynator rzucił uwagę o pechu bez żadnych złych intencji. Problem w tym, że ten „pech” miał imię, nazwisko oraz twarz konkretnego człowieka, który był za młody, by umierać.
Jason Mendez. Lat dwadzieścia, prawie dzieciak. Powinien się martwić, czy go przyjmą na studia albo czy znajdzie fajną pracę, a nie czy przeżyje operację. Na dwudziestolatka czeka mnóstwo przyjemnych rzeczy.
- Przez pół roku powiększył się o trzy centymetry.
Słabo, pomyślał. Guzy w kanale kręgowym bywają niebezpieczne. Operacja potrwa minimum sześć godzin, jeśli nie będzie komplikacji. Trzej chirurdzy uznali, że guz jest nieoperowany i kazali chłopakowi szykować się na śmierć. Asher nie zakładał z góry czarnych scenariuszy. Chłopak był świadomy skali ryzyka. Rozumiał, że milimetry będą decydowały o jego sprawności, a drgnienie ręki chirurga może skończyć się paraliżem. I nikt nie zagwarantuje, że nowotwór nie odrośnie.
Gdy rozmawiał z chłopakiem, ten sprawiał wrażenie pogodzonego z tym, że może nie przeżyć zabiegu.
- Trudno – mruknął. – Co mam do stracenia? Przecież i tak żyję z wyrokiem śmierci. Jedziemy z tym koksem.
Asherowi podobało się jego podejście. A ponieważ los chłopaka leżał w jego rękach, zamierzał przeprowadzić operację bezbłędnie. Perfekcyjnie!
Doktor Levern znów cmoknął. Wiedzieli, co to znaczy. Szef jest skłonny wyrazić zgodę na zabieg, ale szuka argumentów za tym, że podejmuje dobrą decyzję.
- Jeśli nam się uda, to będzie duża rzecz. Prestiż szpitala wzrośnie – wyrecytował Asher bez zająknienia, choć każde słowo zgrzytało mu w zębach jak piach.
Nie znosił tego, że szpitale kalkulują ryzyko, mając na względzie swą renomę. Wprawdzie wybrał medycynę z głodu adrenaliny, ale pamiętał, że celem nadrzędnym jest ratowanie życia, a nie liczenie strat i zysków. Niestety, wisiała nad nim zmora szpitalnej buchalterii. Ordynator musi mieć z tyłu głowy, że trzeba wypracować zysk.
- Słuchaj, ale opiszesz ten przypadek w piśmie naukowym? Udzielisz wywiadów?
- Oczywiście. – Przypadek Jasona zostanie wykorzystany marketingowo. Niby nic, ale tak być nie powinno. Dla dobra pacjentów gotów był jednak na kompromis.
- Zbierz najlepszych. I niech podpiszą zgodę na udział w operacji – mówił Levern, stukając długopisem w biurko. – Ryzyko jest ogromne, więc żeby mi potem nie marudzili…
- Jasne. – W myślach zacisnął pięści, ale darował sobie demonstracje. Jason trafi na stół, a on znów udowodni, że nie ma sobie równych. A jeśli zarząd stanie okoniem i nie udzieli zgody? Miał nadzieję, że docenią jego gotowość do podjęcia ryzyka, przed którym inni się wzbraniają.
- W twoim zespole powinno znaleźć się miejsce dla doktor Miller – zaznaczył Levern.
- Oczywiście – zgodził się bez entuzjazmu. – Dogaduję się z panią doktor bezproblemowo.
Zaraz po wyjściu od Leverna postanowił poszukać Rory Miller. Nie sądził, że łatwo namówi ją do współpracy. Ta akcja będzie wymagała czasu.
Gdyby miał opisać swoje relacje z Rory, powiedziałby, że się tolerują, ale chemii między nimi nie ma. On miał opinię wesołka, ona wszystko traktowała śmiertelnie poważnie. Koledzy za plecami nazywali ją „Skałą Miłosierną”. Była i oddana pacjentom, potrafiła słuchać. Podczas zabiegów nigdy się nie wahała, nie irytowała, nie okazywała emocji. No chyba że wkurzył ją doktor Parks!
Byli sąsiadami od niemal pięciu lat, pracowali w szpitalu od sześciu, ale nie przypominał sobie, by widział ją uśmiechniętą. Postanowił więc, że ją rozśmieszy. Walczył już szósty rok, i nic. Rory nie miała głowy do błahostek, skupiała się na pracy. Ale trafiła kosa na kamień. Był pewien, że znajdzie szczelinkę w jej pancerzu.
Po raz pierwszy zobaczył ją na szkoleniu. Płomiennowłosa i zielonooka anestezjolog o bystrym spojrzeniu natychmiast go zaintrygowała. Trafił im się wyjątkowo kiepski prowadzący, więc ziewali dyskretnie i udawali, że słuchają. Asher w końcu pochylił się do sąsiadki i rzucił żart, którego nie pamiętał. Za to jej reakcję zapamiętał doskonale. Przeszyła go gniewnym spojrzeniem oczu w odcieniu jadeitu i z dezaprobatą pokręciła głową. Zrobiło mu się głupio. Chciał błysnąć przed atrakcyjną koleżanką, a się zbłaźnił.
- Bezpieczeństwo i dobrostan pacjentów to nie jest temat do drwin – napomniała go surowo.
Zgadzał się z nią. Naśmiewał się z nudziarza, który monotonnym głosem prezentował slajdy, a nie z tematu prezentacji. Niestety, mleko się rozlało.
Lubił się śmiać i sprawiać, by ludziom było wesoło. Dowcipy nie zawsze mu wychodziły, czasem zdarzały się suchary, ale nie robił z tego dramatu. Był z natury pogodny, jednak przy doktor Miller mijała mu chęć do żartów, zwłaszcza że nie robiły na niej wrażenia. Była jak z teflonu. Gdyby to ona kierowała zespołem, w sali byłoby jak w krypcie. Pracowaliby w ciszy, byłoby sterylnie.
Inaczej rozumieli pojęcie profesjonalizmu. Podczas operacji ona zachowywała stoicki spokój, on zaś był nadaktywny. Ona opanowanym tonem podawała stan pacjenta, on ironicznie komentował wydarzenia dnia i wyniki meczów. I lubił, jak z głośników leci hard rock.
Taki właśnie był: nonszalancki, jak go kiedyś określiła. Nie pomyliła się. Do tego był gadułą, przy stole operacyjnym też. Gadał jak najęty nawet podczas skomplikowanych zabiegów. Bez szkody dla pacjenta.
Bardzo wcześnie pojął, że nikt na tym świecie nie może być pewny, że dożyje jutra. Czego bolesnym przykładem była jego mama. Tętniak zabił ją bez ostrzeżenia, gdy na jodze przybrała pozycję „psa z głową do dołu”. Jej przedwczesna śmierć była kolejnym argument za tym, by wybrać neurochirurgię. Wybór okazał się dobry, bo dotąd uratował więcej pacjentów, niż stracił. Lecz nawet on, mimo całej swej wiedzy i talentu, czasem nie był w stanie przegnać kostuchy.
Wiedział, że życie jest kruche i krótkie, więc nigdy nie chodził zasępiony, nawet gdy przeżywał piekło. Był z tych, co wolą śmiać się, niż płakać.
- Strasznie żałuję, że nie mam jak pomóc doktor Miller.
Zatroskany głos pielęgniarki Sienny Garcii wyrwał go z zadumy. Rory potrzebuje pomocy? Może los podsuwa mu sposobność, by wyświadczyć jej przysługę? Wiadomo, jak jest z przysługami. Zawsze można liczyć na coś w zamian. Co prawda Rory nigdy o nic go nie prosiła, ale…
- A w czym trzeba pomóc pani doktor? – zapytał.
- Idzie na wesele i szuka osoby towarzyszącej.
- A my przecież wiemy, że pan doktor potrafi być bardzo pomocny – dorzuciła jej koleżanka, trącając ją biodrem.
Angela. Asher spotykał się z nią dwa lata temu. Rozstali się w zgodzie, ale wspomnienie tej przygody przypomniało mu, dlaczego oddziela życie prywatne od zawodowego. Nie zawsze tak było. Gdy był młodszy, nie przepuścił żadnej okazji do flirtu. Aż w końcu przylgnęła do niego łatka playboya i pojął, że nie tędy droga.
Sienna poszła do pacjentów, więc postanowił wykorzystać, że są z Angelą sami.
- To mówisz, że pani doktor szuka osoby towarzyszącej? Chyba długo szukała nie będzie.
Rory była szalenie atrakcyjna. Żaden koneser kobiecego piękna nie mógł przejść obojętnie obok jej wspaniałych rudych loków, zgrabnych nóg i uroczych piegów. W parze z niebanalną urodą szła żywa inteligencja. Nie bez powodu doktor Miller znalazła się wśród najlepszych w swojej dziedzinie. Jeśli czegoś jej brakowało, to uśmiechu, ale i tak powinna ustawić się kolejka chętnych, by jej towarzyszyć. Gdyby miała więcej luzu, byłaby chodzącym ideałem.
- Tak mówiła – potwierdziła Angela.
- Hej, nie ściemniaj! Nie chodzi tylko o ślub, prawda?
Angela skrzyżowała ręce na piersi, a wtedy zamigotał jej pierścionek, który z konieczności nosiła na łańcuszku. Asher cieszył się jej szczęściem. Nie był zainteresowany zmianą stanu cywilnego, choć raz niewiele brakowało. Z małżeńskich planów nic nie wyszło, a przy okazji stracił narzeczoną i przyjaciela. Szczęście Kate i Michaela nie trwało długo, dawno skończyło się rozwodem, ale on dostał nauczkę, która zniechęciła go do związków.
Uznał więc, że z żadną kobieta nie będzie dłużej niż sześć tygodni. Tyle wystarczyło, by się sobą nacieszyć i rozstać w przyjaźni, zanim ktoś zaangażuje się na poważnie. Albo nie daj Boże zakocha. Asherowi miłość kojarzyła się z cierpieniem. A że nie był typem cierpiętnika, kandydatki na żonę nie szukał. Za to cieszył się szczęściem innych.
- Może i coś jest na rzeczy, ale pani doktor zapytała tylko, czy nie znamy kogoś, kto by jej towarzyszył.
- Towarzyszył?
- Tak się wyraziła. Szkoda, że nie znam żadnego fajnego faceta. Ona nigdy o nic nie prosi, w ogóle rzadko czegoś chce. Jak na lekarkę jest wyjątkowo mało roszczeniowa, czego nie mogę powiedzieć o innych.
- Wiem, wiem! Jesteśmy bandą pieprzonych egocentryków! – Uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Ty to powiedziałeś, ale nie zaprzeczę!
- W sumie mogę pójść z nią na ten ślub.
Angela roześmiała się na całe gardło.
- Obiecaj, że mnie zawołasz, jak będziesz jej to proponował. Chcę widzieć minę naszej Skały, kiedy największy playboy oferuje jej swoje towarzystwo.
- No wiesz?! Jestem randkowiczem idealnym.
- Szkoda, że krótkodystansowym – skwitowała, po czym sięgnęła po tablet i poszła do pacjenta.
Kąśliwa uwaga trochę go zabolała, ale cóż… Angela marzyła o mężu, dzieciach i domu z ogródkiem. Miał nadzieję, że ten, którego wybrała, spełni jej marzenia.
Zastał Rory w pokoju lekarzy. Jak tylko miała chwilę, ślęczała nad dokumentacją. Nigdy nie widział, by siedziała bezczynnie albo po prostu odpoczywała.
Szczęście mu sprzyjało. Była sama.
- Dobry wieczór, pani doktor. Jak samopoczucie?
- Dziękuję, nie narzekam. Ogarniam dokumentację. – Dała mu zrozumienia, że nie ma ochoty na pogaduszki.
- Ta niekończąca się robota – westchnął i posłał jej uśmiech, który na kobiety działał jak lep na muchy. – Nie znoszę papierologii, ale samo się nie zrobi. Jak będzie spokojnie, też się za to wezmę. Możemy razem poprzekładać papiery.
- O czym pan mówi, doktorze? Wszystko mamy w wersji cyfrowej – zauważyła trzeźwo. I znów jego żart okazał się sucharem. Czy ją coś bawi? – Dobrze, że Angela pana nie słyszy. Wkurzyłaby się, że ściągnął pan na nas pecha. – Popularny przesąd mówił, że słowo „spokój” wypowiedziane w trakcie dyżuru przynosi odwrotny skutek.
- Pani wierzy, że zapeszyłem? – Pytanie było niedorzeczne, nikt normalny nie wierzy w zabobony.
- Nie mam pojęcia. Albo pan zapeszył, albo nie. Niebawem się przekonamy.
- Ciekawe spostrzeżenie.
Usiadł naprzeciw niej, a ona uniosła okulary i omiotła go spojrzeniem, które nie wróżyło nic dobrego.
- Co jest, doktorze Parks?
- Mam na imię Asher – przypomniał.
Nie poczuł się dotknięty, że traktuje go oficjalnie. Zwracała się tak do wszystkich bez wyjątku. Jeśli plan z pójściem na wesele ma wypalić, muszą skrócić dystans. Skoro ma udawać jej chłopaka, chyba nie będzie mówiła do niego „panie doktorze”?
- Podobno idziesz na ślub i szukasz osoby towarzyszącej?
Zacisnęła usta, na jej policzki wypełzł delikatny rumieniec. Wreszcie mógł triumfować: wywołał w niej emocje i nie była to irytacja, tylko zawstydzenie. Wolałby coś bardziej pozytywnego, ale lepsze to niż nic.
- Owszem, szukam. Ale dziękuję, nie skorzystam!
- Czy ja coś zaproponowałem?
- Owszem. I niech pan tego nie robi, bo nie jestem zainteresowana – odparła, akcentując każde słowo.
- Nie pan, tylko Asher – powtórzył cierpliwie.
Wbiła w niego wzrok. Chyba teraz naprawdę go dostrzegła. Wytrzymał jej spojrzenie. Żartowali z niej, nazywając Skałą Miłosierną, ale była bardzo urodziwa. Wyglądała jak modelka, lecz każdy, kto widział ją przy pracy, czuł, że pod atrakcyjną powłoką kryje się siła, z którą należy się liczyć. Właśnie dlatego Asher chętnie widział ją w zespole. Wolałby, żeby była bardziej rozmowna i mniej poważna, ale lubił jej obecność. Działa na niego kojąco.
- Dobra. Czego ode mnie chcesz, Asher?
Zirytowany zerknął na tablet.
- Mam pacjenta z guzem w kanale kręgowym. – Otworzył skany. – Trzej chirurdzy odesłali chłopaka z kwitkiem. Nie chcieli się z tym bawić.
- Bo nie są tobą.
Uśmiechnął się szeroko. W jej ustach zabrzmiało to jak komplement, tym cenniejszy, że nimi nie szafowała.
- To samo powiedziałem szefowi, wiesz?
Ściągnęła usta i w skupieniu przesuwała zdjęcia.
- Jesteś z tych, co myślą, że są wszechmocni – stwierdziła, jednak to nie był komplement.
- Rzadko się mylę. – Skrzywił się lekko.
- Nie bez powodu mówi się, że chirurdzy, zwłaszcza neuro, cierpią na syndrom boga. – Długo oglądała skany, przy każdym kręcąc głową. – Ta operacja potrwa co najmniej dziesięć godzin. Jak nie dłużej.
- Jak się sprężymy, mamy szansę zmieścić się w sześciu. Ale dziesięciu nie da się wykluczyć.
- A na koniec okaże się…
- Że chłopak wróci do domu bez zmiany nowotworowej. Na własnych nogach i sprawny. – Nie bagatelizował ryzyka, jedynie unikał czarnych scenariuszy, by przypadkiem nie wykrakać. Balansując między nadzieją a zwątpieniem, zawsze stawał po stronie nadziei.
- Przyślij mi dokumentację. – Oddała mu tablet. – Przejrzę ją na spokojnie i umówię pacjenta na konsultację. Ale… - Sondowała go wzrokiem. Poczuł się jak uczniak wywołany do tablicy.
- Ale?
- Ale inni nie bez powodu nie chcieli się tego podjąć. – Uniosła rękę. – Wiem, jesteś świetnym chirurgiem, co nie zmienia faktu, że widzę wiele przeciwwskazań. Szanse oceniam na mniej niż pięćdziesięciu procent.
- A ja zaryzykuję i powiem, że jak ty będziesz miała pod kontrolą narkozę, a ja skalpel, szanse znacznie wzrosną. I jeszcze jedno. Świetnie sprawdzę się jako osoba towarzysząca. Nie przyniosę ci wstydu.
Potarła twarz i przeniosła wzrok na ekran.
- Po pierwsze, nie powiedziałam, że dołączę do twojego zespołu. Po drugie, nie jestem przekupna.
- Przecież wiem. Posłuchaj, chętnie z tobą pójdę na ślub. Mając do wyboru mnie albo nikogo, chyba lepiej wybrać mnie? – Żenujący argument. Narzucał się Rory, a przecież zgodziła się przejrzeć kartę Jasona, czyli osiągnął cel.
Jednak nie dawały mu spokoju słowa Angeli: Rory nigdy o nic nie prosi. Skoro wbrew sobie poprosiła o pomoc w znalezieniu towarzystwa, musiała być zdesperowana.
- Jest jeszcze trzecia opcja. Możesz nie pójść. Powiesz, że akurat wypadła ciężka operacja i załatwione. Kiedy jest ten ślub? Wpiszemy ci coś do grafiku.
- To jest ślub mojej siostry, jestem druhną. Muszę iść...

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel