Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Na dalekiej północy / Czyja to dziewczyna?
Zajrzyj do książki

Na dalekiej północy / Czyja to dziewczyna?

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1708-1
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329117081
Tytuł oryginalnyUndoing His Innocent EnemyA Deal with Demakis
TłumaczAgnieszka CymborIza Kwiatkowska
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-11-12
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Na dalekiej północy" oraz "Czyja to dziewczyna?", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Irlandka Cara Doyle z pasją fotografuje dzikie zwierzęta. Polowanie z aparatem na północy Finlandii niemal kończy się dla niej tragicznie. Zamarzłaby, gdyby nie znalazł jej Logan Coltan, amerykański milioner żyjący samotnie w środku lasu. Logan chroni prywatność, ale zabiera Carę do swojego domu, by ją ratować. Wspólne dni podczas nawałnicy ujawniają przepaść między pełną energii Carą a dążącym do kontroli nad sobą i światem Loganem, jednocześnie jednak budzą nieoczekiwaną iskrę…

Nikos Demakis otrzyma upragnione stanowisko prezesa w rodzinnej korporacji, jeśli spełni życzenie dziadka. Ma doprowadzić do rozstania swojej siostry z nieodpowiednim dla niej chłopakiem. Nikos prosi o pomoc jego byłą przyjaciółkę Lexie Nelson. Jednak Lexie nie pozwala sobą manipulować. Zgadza się pomóc, lecz stawia Nikosowi twarde warunki…

Fragment książki

Cara Doyle odetchnęła głęboko i jej oddech zamienił się w parę w lodowatym powietrzu. Uniosła aparat i przez obiektyw obserwowała rysia wędrującego przez sypki jak puder śnieg. Śledziła kotkę od ponad tygodnia – w przerwach w pracy jako barista w hotelu w Saariselkä – i dziś udało jej się zrobić tyle wyjątkowych zdjęć, że serce pękało jej z podekscytowania. Cieszyła się, że skończyła, ponieważ w temperaturze trzydziestu stopni poniżej zera nie mogła pozwolić sobie na opieszałość. 
Przeszył ją dreszcz. Pomimo sześciu warstw ubrań termicznych zaczynało jej doskwierać zimno. Zignorowała dyskomfort. To był jej moment kulminacyjny. Przez pół roku łapała dorywcze prace w przeróżnych hotelach w Laponii, żeby spłacić wyprawę, której celem było studiowanie zachowania dzikich kotów. Zrobione zdjęcia miały znaleźć się w jej przełomowym portfolio fotografa przyrody.
Ryś podniósł głowę i jego srebrne oczy dostrzegły Carę. Oddech uwiązł jej w piersi – obraz w obiektywie był powalający. Zwierzę wyglądało, jakby ustawiło się do zdjęcia. Jego poza umożliwiała podziwianie wdzięcznej, szlachetnej linii jego ciała. Brunatne futro wtapiało się w migoczący krajobraz. Sekundę później samica zniknęła pod ciężkimi od śniegu gałęziami świerków, rozpływając się w monochromatycznym krajobrazie tajgi.
Cara czekała jeszcze kilka minut, ale ryś nie wrócił. Obróciła się na plecy i spojrzała na perłowo białe niebo widoczne między gałęziami drzew. Zbliżała się trzecia po południu i zaraz miał nadejść zmierzch. O tej porze roku w Laponii dzień trwał tylko cztery godziny. Powinna wracać do skutera śnieżnego, który zostawiła na obrzeżach lasu. Pozwoliła sobie na chwilę refleksji, ale momentalnie poczuła, jak bezruch przyśpieszył wyziębienie jej organizmu. Byłoby strasznym marnotrawstwem teraz umrzeć, po tylu miesiącach pracy, nie sprzedawszy tych pięknych zdjęć.
Podniosła się i ruszyła szybko w stronę skutera, podczas gdy dookoła niej zaczęła zapadać ciemność. Do licha, ile czasu tu spędziła? Wydawało jej się, że były to minuty, ale czas zawsze jej uciekał, kiedy polowała na idealne ujęcie. Kiedy doszła do skutera, zapakowała aparat do ocieplanej torby, czując, że jej ręce robią się nieporadne, a przeszywające zimno zmienia się w drętwy ból. Niedobrze. Cała radość z idealnego zdjęcia zmieniła się w niepokój, kiedy silnik skutera nie zaskoczył. Zirytowana spróbowała innego rozwiązania – złapała za przewód rozruchowy i mocno pociągnęła. Znowu nic. Nie panikuj… Wszystko w porządku…
Próbowała się uspokoić, ale jej umysł zalały myśli o milionach powodów, dla których nie powinna była zagłębiać się tak daleko w las ani zostawać tu tak długo. Po kilkunastu próbach odpalenia silnika poddała się w końcu. Bolały ją ramiona, a pot pokrywający ciało jeszcze zwiększał odczucie przenikliwego zimna. Źle zrobiła, że w ogóle zgasiła silnik, ale nie spodziewała się, że tropienie rysia zajmie jej tyle czasu. Poza tym paliwo kosztowało fortunę. Wyłowiła z plecaka telefon satelitarny. W pobliżu nie było żadnych wież telekomunikacyjnych ani osad ludzkich. Słyszała plotki, że gdzieś głęboko w tych lasach, w szklanym domu, żył pewien amerykańsko-fiński miliarder, ale nikt go nigdy nie widział. Podobno jego rodziców zamordowano, kiedy był jeszcze dzieckiem, i odziedziczył ogromną fortunę, a potem zniknął. Jednak, jeśli ktokolwiek znał jakieś szczegóły, nie dotarły one do Irlandii, a Cara nie mogła pozwolić sobie na błąkanie się po lesie w poszukiwaniu mitycznej Fortecy Samotności. 
Znalazła częstotliwość, z której ostatnio korzystała.
– Mayday, Mayday. Jestem w lesie państwowym, jakieś czterdzieści mil na północny-wschód od Saariselkä. Mój pojazd nie działa. Czy ktoś mnie słyszy?
Jej oddech zwolnił i poczuła, że jej ciało zaczyna drętwieć. Gasły ostatnie promienie słońca. Pomimo narastającego osłabienia, wciąż próbowała nawiązać połączenie. Gdyby tylko mogła się chwilę zdrzemnąć, poczułaby się lepiej. Nie wolno ci spać. Kiedy zaczęła sądzić, że sytuacja nie mogłaby być gorsza, poczuła na twarzy lodowaty podmuch wiatru. Prognoza pogodny nie przewidywała burzy. Sprawdziła to. Ale nie dało się zaprzeczyć, że w lesie nie panowała już cisza. Zastąpiło ją wycie pędzącego przez las wiatru. Cara ledwo słyszała swój głos, wciąż wołający o pomoc. 
Zakopała się w zaspie tuż za skuterem, żeby ochronić się od wichury. Nikt jej nie odpowiedział. Nikt nie przyjdzie. Lampka baterii na telefonie zaczęła migać i było to jedyne, co Cara widziała w otaczającej ją zamieci. W głowie usłyszała głos swojej matki, pragmatyczny i zmęczony, i przypomniała sobie ich ostatnią frustrującą rozmowę sprzed dwóch dni. 
„Po co chcesz jechać tak daleko? Mamy na farmie mnóstwo zwierzaków do fotografowania.
– Bo jako fotograf dzikich zwierząt chcę fotografować dzikie zwierzęta. Nie krowy i owce. 
– A nie sądzisz, że powinnaś się już ustatkować? Masz dwadzieścia jeden lat i miałaś ledwo jednego chłopaka. Twoi bracia mają już dzieci. 
– To dlatego, że podobnie jak ty, mamciu, oni też nie czują potrzeby wyjazdu z hrabstwa Wexford”.
Pod powiekami zakręciły jej się łzy. Nie płacz. Powieki ci się skleją i co wtedy zrobisz? Wszystko zaczynało ją boleć. Sześć warstw ubrań termicznych, na które zaciągnęła pożyczkę na karcie kredytowej, wydawały się zmienić w chusteczkę higieniczną na tym nieziemskim zimnie. Telefon w jej ręku wydał z siebie skrzek.
– H-h-halo? – Prawie nie mogła wydobyć z siebie głosu. Proszę, niech ktoś po mnie przyjdzie.
– Włącz światła – nakazał wściekły głos.
Spłynęła na nią ulga. Ostatkiem sił zmusiła się do wstania. Jej kości sprawiały wrażenie zrobionych z lodu. Przekręciła włącznik świateł i usiadła na siodełku. Snop żółtego światła wbijał się w zamieć i przypomniały jej się historie ze szkółki parafialnej, które mówiły o świetlistej postaci Jezusa, jaką można zobaczyć przed śmiercią. Wszystkie dzieciaki umierały ze strachu, kiedy siostra Mary Clodagh opowiadała tę historię. Jednak Cara teraz się nie bała, była po prostu wykończona. Powieki jej opadły. 
– Odzywaj się – rozległ się ponury głos.
Cara zbliżyła usta do telefonu, mamrocząc coś przez kilka warstw kominiarek. 
– Głośniej – głos zabrzmiał jak szczeknięcie rozzłoszczonego psa.
– Próbuję… 
Nie czuła już ani bólu twarzy, ani palców. Miała wrażenie, że do jej piersi przyciśnięto ciepły koc. W promieniu światła z reflektora zamajaczyła postać. Jej zarys przypominał Carze majestatyczne niedźwiedzie, które fotografowała latem w Laponii. Warkot silnika przedzierał się przez świst wiatru, podczas gdy niedźwiedź się zbliżał. Kształt rozdzielił się i zawisł nad nią mroczny cień. Przez niewielką szczelinę w kominiarce patrzyły na nią przenikliwe niebieskie oczy, bardzo podobne do oczu rysia, którego Cara tropiła, jak jej się wydawało, całe wieki temu. Uniosły ją silne ramiona. Cara próbowała się wyswobodzić, bojąc się, że jej kości skruszeją w uścisku tych dłoni.
– Nie walcz ze mną – krzyknął niedźwiedź. – I nie zasypiaj.
Próbowała coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Jego potężne ciało chroniło ją od lodowej burzy. Wciąż czuła podmuchy wiatru, ale nie chłostały już tak boleśnie. 
– Jak masz na imię? Nie śpij!
Wciąż nie mogła się odezwać, bolało ją nawet myślenie. Chciała tylko spać. Usłyszała wypowiadane wściekle przekleństwa i przypomniał jej się ojciec, kiedy wracał z pubu… Tak dawno temu. Dobrze, że już go nie było. 
Po chwili znalazła się na palecie, owinięta kocami, ciągnięta przez zawieruchę, a wiatr zmienił się w wir błękitnych i zielonych świateł. Gwiazdy migotały jak czarodziejskie światełka na nocnym niebie nad jej głową. Kojący szum wypełnił jej duszę, przeganiając zamierzchły strach przed ojcem. Po chwili wyczerpanie wzięło górę i Cara przestała myśleć.
Logan Arto Coltan III wjechał skuterem do podziemnego garażu i zgasił silnik. Przeklął siarczyście, zeskakując z maszyny i zmierzając do palety, którą przypiął do skutera, żeby przewieźć paczki. 
– Obudź się! – wrzasnął do leżącego na stercie puszek i mrożonego mięsa ciała. Kiedy usłyszał wołanie o pomoc, transportował zaopatrzenie. Był to zupełny przypadek. Nigdy nie wchodził na częstotliwość awaryjną, ale widocznie wcisnął coś nie tak, kiedy skończył rozmowę z pilotem dostarczającym jego zamówienie. Żałował, że odebrał.
Długie rzęsy osoby leżącej na palecie były całkiem białe od mrozu. Po chwili jej powieki uniosły się, ukazując młode, zielone jak szmaragdy oczy. Logan poczuł ukłucie czegoś nowego, ale zignorował to. Osoba nie była nieprzytomna. Jeszcze.
– Nie zasypiaj – powtórzył. Przyglądał jej się, starając się oszacować jej rozmiar. Jakieś metr sześćdziesiąt. Zapewne kobieta, pomyślał, rozbierając się z zewnętrznej warstwy ubrań. W garażu było chłodno, ponieważ nie chciał się przegrzewać przed rozebraniem się z kombinezonu. Teraz musiał jakoś przetransportować tę idiotkę do środka. Kiedy został tylko w podkoszulku i spodniach dresowych, poszedł do schowka, wziął apteczkę i wyjął z niej termometr. Wiedział, że jeśli kobieta ma hipotermię, będzie musiał wezwać pogotowie lotnicze. 
Podniósł ją i ostrożnie przerzucił sobie przez ramię. Jeśli była wyziębiona, gwałtowne ruchy mogły spowodować groźną dla życia arytmię. Wspiął się po prowadzących do domu schodach. Odkąd dziesięć lat temu zmarł jego dziadek, mieszkał tu zupełnie sam. 
– Avata! – krzyknął do wbudowanego inteligentnego systemu i usłyszał szczęk otwieranych zamków. Kopnął ciężkie metalowe drzwi, żeby je otworzyć.
– Tuli päälle – dodał, żądając rozpalenia ognia, kiedy przechodził przez ogromny salon. Położył dziewczynę na jednej z niskich sof otaczających kominek. 
Pomarańczowe języki ognia wystrzeliły, odbijając się w panoramicznych oknach wychodzących na mroczny, zimowy las i niewidoczną w nocy leśną przełęcz, oświetloną eterycznym blaskiem księżyca.
Był bezpieczny. Tutaj zawsze był bezpieczny. Jednak kiedy udało mu się w końcu zdjąć wszystkie kominiarki kobiety i jej rudoblond włosy rozsypały się na poduszce, przestał się tak czuć. Skoncentruj się, człowieku. Nie miałeś wyjścia. Mogłeś albo ją tu przywieźć, albo pozwolić jej umrzeć.
Dziewczyna wciąż na niego patrzyła nieco zamglonymi, ale czujnymi oczami i Logan zrobił się podejrzliwy. Co robiła na jego terenie? Tak daleko od cywilizacji, w nocy i całkiem sama?
– Jak się czujesz? – zapytał, wyjmując z kieszeni termometr.
– Z-z-zimno mi. – Zaczęła nagle się trząść intensywnie. 
Skinął głową zadowolony. Dreszcze były dobrą oznaką. Wstrząsnął termometr i odchylając kciukiem popękaną dolną wargę dziewczyny, umieścił jego końcówkę pod jej językiem. Nastawił swój zegarek na cztery minuty. Dziewczyna patrzyła na niego oszołomiona, wciąż się trzęsąc. Zadzwonił alarm i Logan zabrał termometr. Trzydzieści pięć stopni. Przeklął. Była na granicy hipotermii. 
– Dobra. – Rzucił termometr na stół i uniósł dziewczynę w ramionach. – Musisz się rozgrzać – oznajmił, kierując się w stronę nigdy nieużywanej sypialni gościnnej. Idąc przez dom, rozważał opcje. Może powinien wezwać pogotowie z Saariselkä? Ale dziewczyna była młoda, przytomna i wyglądała na zdrową. Do tego jej temperatura nie zeszła poniżej trzydziestu pięciu. Jeśli udałoby mu się szybko ją podnieść, nie byłoby potrzeby hospitalizacji ani efektów ubocznych. Zresztą ratownicy potrzebowaliby co najmniej godziny, żeby tu dolecieć. Wciąż trwała burza śnieżna. 
No i co najważniejsze, nie miał najmniejszej ochoty zdradzać lokalizacji swojego domu dla jakiejś nieznajomej. Nie, jeśli dało się tego uniknąć. Nie, zanim nie dowie się, kim była i co robiła na jego ziemi w samym środku burzy.
Podjąwszy tę decyzję, postawił dziewczynę i zaczął zdejmować z niej ubrania, podczas gdy ona stała spokojnie, wciąż wstrząsana dreszczami. Zapowiadała się długa noc.
Gdzie ja w ogóle jestem? Co to za facet? I dlaczego wcale nie przeszkadza mi, że zdejmuje ze mnie ubrania?
Jej wybawca ukląkł na podłodze i zdjął jej śniegowce. Musiała złapać go za ramiona, żeby nie upaść, ale mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Szybko i sprawnie zdejmował z niej kolejne warstwy przemoczonych ubrań. Czuła jego mięśnie pod swoimi palcami i zauważyła, że był ubrany tylko w cienką koszulkę termiczną, która opinała jego potężne ramiona jak druga skóra. Kolejna seria dreszczy wstrząsnęła jej ciałem. Może mi nie zależy, bo jestem taka zmęczona? Zresztą wolę być tutaj, gdziekolwiek to jest, niż w tej zamieci. Coś w tym wielkim rozzłoszczonym mężczyźnie sprawiało, że czuła się bezpieczna.
– C-c-c-o ty r-robisz? – zapytała pomiędzy wstrząsami, dziwiąc się, że jeszcze nie upadła z wyczerpania.
– Oszczędzaj siły. Będą ci potrzebne – powiedział, ignorując jej pytanie.
Podniósł się i spojrzał na nią szaroniebieskimi oczami, błyszczącymi jak żywe srebro. Miał podejrzliwy wyraz twarzy. Pomimo kilkudniowego zarostu, zauważyła, że zacisnął szczęki. Jego włosy były gęste, ciemnobrązowe i na tyle długie, że dotykały kołnierzyka. Bezskutecznie próbował odsunąć niesforne kosmyki z czoła. Cara pomyślała, że wyglądał tak, jakby od lat nie widział fryzjera. Dziwne, że nie stać go było na strzyżenie, podczas gdy mieszkał w tak luksusowym domu. 
Podobnie jak w salonie, tu również jedną ścianę stanowiło ogromne okno, wychodzące na zaśnieżony las i rozległe niebo, migoczące gwiazdami. Światło księżyca rzucało na wszystko błękitny blask. Ten dom był prawdziwym dziełem sztuki – pełen stali i szkła minimalistyczny pałac, którego zdjęcia z powodzeniem mogłyby znaleźć się w jakimś podróżniczym czasopiśmie. Albo w komiksie o Supermanie. Forteca Samotności… Cara próbowała się skoncentrować, złapać ulotną myśl. Dlaczego czuła, że zna to miejsce? Albo że przynajmniej o nim słyszała? 
Rozpiął suwak jej polaru i zdjął go z jej ramion. Teraz był już nie tylko podejrzliwy, ale i zirytowany, i wcale nie starał się tego ukryć. Ale kiedy ponownie uklęknął przed nią, żeby zdjąć jej spodnie, włosy znowu opadły mu na czoło i Cara zapragnęła je poprawić. Chciała go widzieć, ponieważ niezależnie od tego, jak bardzo był zły, fascynował ją. Jego zaniedbany wygląd wcale nie zmiękczał ostrych rysów twarzy i przenikliwych oczu. Pomimo tego, że do tej pory robiła zdjęcia tylko dzikim zwierzętom, Cara zapragnęła sfotografować tego mężczyznę, ponieważ miał w sobie coś nieujarzmionego, stanowiącego kontrast dla tych eleganckich wnętrz. Jednak jej palce wciąż były obolałe, a ona sama ledwo stała i nie miała nawet siły, żeby podnieść rękę, opanowała więc pokusę dotknięcia go. Z wysiłkiem zasłoniła piersi, czując się nagle zupełnie obnażona i bezbronna. Jej ciało było tak wyczerpane, że nawet się nie zaczerwieniła, chociaż będąc rudowłosą Irlandką, rumienienie się było jej supermocą.
Przeszkadzała jej nie tyle nagość, ile świadomość, że sprawiła kłopot. Nienawidziła być ciężarem i starała się być samowystarczalna i niezależna. Było tak, odkąd jej ojciec odszedł, a matka zasypiała z płaczem, myśląc, że Cara i jej bracia tego nie słyszą…
Na szczęście była zbyt zmęczona, żeby czuć zażenowanie, kiedy Pan Ponurak wziął ją w ramiona i położył na ogromnym łóżku. Opatulił ją pod samą brodę, podczas gdy ona wciąż się trzęsła. Wciąż nie czuła stóp, ale powrót krążenia w dłoniach i na twarzy sprawił, że płonęły żywym ogniem. Pościel pachniała proszkiem do prania i urzekającym połączeniem bergamotki i sosny. 
– Przyniosę koc elektryczny i coś gorącego do picia – powiedział. – Musimy podnieść ci temperaturę. Nie zasypiaj.
Cara skinęła głową i zmusiła się do skupienia na widoku za oknem. Dreszcze zaczęły zanikać, ogarniała ją senność. 
Po chwili mężczyzna wrócił i zastąpił jej kołdrę elektrycznym kocem. Pod szyję podłożył jej ciepłą żelową poduszkę. Cara drgnęła, kiedy znowu zaczął zawijać ją w koce.
– To boli – przyznała, starając się powstrzymać łzy. Za nic nie chciała płakać w jego obecności. 
– Wiem – odpowiedział, ale nie próbował jej pocieszyć.
Masz beznadziejne maniery, gościu. Ta niekulturalna myśl otrzeźwiła ją nieco. Mężczyzna pomógł jej usiąść, podsuwając ramię pod plecy, i podał jej kubek. Cara uświadomiła sobie, że to od niego bił aromat bergamotki i sosny. 
– Pij – nakazał, przysuwając kubek do jej ust. 
Cara piła z trudem, zachłystując się, ponieważ jej usta były spierzchnięte a język odrętwiały, ale mężczyzna nie zabrał kubka, dopóki nie wypiła połowy słodkiej miętowej herbaty. W końcu pozwolił jej się położyć i ponownie sprawdził temperaturę. Zmarszczka między jego brwiami minimalnie się zmniejszyła.
– Trzydzieści sześć. Wygląda na to, że przeżyjesz – zauważył bez entuzjazmu. 
Trafiłam chyba na najmniej przyjemnego rycerza w lśniącej zbroi na świecie.
Stał nad łóżkiem i jego wysoki wzrost i muskularne ciało onieśmielało ją nieco. Cokolwiek robił w życiu, na pewno się nie lenił.
– Zajrzę do ciebie w nocy. Możesz już zasnąć.
Jak na rozkaz, powieki Cary zamknęły się, ale odpływając na fali wyczerpania mogła myśleć tylko o tym, że pomimo antypatii do swojego gospodarza i jego ewidentnej niechęci do niej, cieszyła się, że będzie w pobliżu.
Fragment książki

– Nikos, przyjechała panna Nelson.
Spoglądając na zegarek, Nikos Demakis lekko się uśmiechnął. Jego niewinne kłamstewko odniosło skutek.
– Powiedz ochroniarzowi, żeby ją przyprowadził – rzucił, po czym wrócił do gości.
Inny facet mógłby mieć wyrzuty sumienia, że kimś manipuluje. Ale nie on.
Z coraz większym zniecierpliwieniem obserwował, jak jego siostra snuje się za Tylerem, swoim chłopakiem, usiłuje przywrócić mu pamięć, po uszy nurza się w roli tragicznej kochanki. Jednak ostatnio w jej oczach zaczął dostrzegać coś innego niż charakterystyczną dla niej trzpiotowatość. Dotychczas nie doceniał, jak wielką władzę ma nad nią Tyler. Informacja o ich zaręczynach dotarła nawet do dziadka Savasa.

Zgodnie z przewidywaniami Nikosa dziadek postawił ultimatum. Kolejny pretekst wymyślony przez starego tyrana, żeby opóźnić przekazanie Nikosowi funkcji prezesa zarządu Demakis International.
„Załatw sprawę Venetii, a firma będzie twoja. Pozbaw ją konta w banku, odbierz luksusowe auto i stroje. Zamknij ją na klucz. Szybko o nim zapomni, jak sobie przypomni, co to głód”.
Krew się w nim gotowała na samo wspomnienie tych słów.
Najwyższy czas wykreślić tego czarującego manipulatora z jej życia. Mimo to Nikos nie miał zamiaru zagłodzić siostry. Zrobi wszystko, żeby przetrwać, ale na pewno nie skaże Venetii na śmierć głodową. Ale wkurzało go, że dziadek wziął pod uwagę taką możliwość.
Najwyraźniej to niezadowolenie malowało się na jego twarzy, bo Nina, długonoga brunetka, która mu towarzyszyła, ilekroć przebywał w Nowym Jorku, umknęła w drugi róg salonu.
– Panna Nelson chce się z panem spotkać w kawiarni po drugiej stronie ulicy – szepnęła mu do ucha asystentka.
– Nie.
Pech chciał, że w najbliższych dniach będzie zmuszony mieć do czynienia nie z jedną, a z dwiema nieobliczalnymi kobietami. Chciał jak najszybciej mieć to spotkanie za sobą, żeby nareszcie wrócić do Aten. Chciał zobaczyć minę dziadka, gdy mu powie o swoim triumfie.
Sięgnął po jeden z kieliszków roznoszonych przez kelnera i upił łyk szampana. Wbrew krakaniu dziadka, że nie znajdzie inwestora, właśnie podpisał wart miliardy kontrakt z Nathanem Ramirezem, wschodzącą gwiazdą biznesu, przyznając mu na wyłączność prawa do niezabudowanego skrawka ziemi na jednej z dwóch wysp w posiadaniu rodziny Demakisów od trzystu lat.
Był to bardzo pożądany zastrzyk gotówki dla Demakis International oraz jego długo oczekiwana szansa. Takiego zwycięstwa dziadek nie może zignorować. Nikos czuł, że jest o krok od celu.
Jednak miesiąc trudnych i wyczerpujących negocjacji dawał mu się we znaki, a jego ciało domagało się seksu. Dopił szampana, po czym skinął na Ninę. Panna Nelson musi poczekać.
Byli pod drzwiami jego prywatnego apartamentu, gdy zatrzymał go czyjś śmiech na korytarzu.
Odesłał Ninę z powrotem do salonu, a sam ruszył korytarzem.
Już miał zasypać pytaniami ochroniarza, ale odebrało mu głos.
Na puszystej wykładzinie, trzymając się za brzuch, klęczała kobieta, która z trudem łapała oddech, a jego dwumetrowy ochroniarz Kane, pochylał się nad nią wyraźnie zaniepokojony. Nikosowi rzuciły się w oczy jej rude włosy.
Pchany ciekawością podszedł bliżej.
– Kane, co się stało? – warknął.
– Przepraszam, panie Demakis – odparł ochroniarz, poufałym gestem poklepując ogromną dłonią drobne plecy kobiety. – Lexi popatrzyła na windę i oznajmiła, że nie wsiądzie.
Lexi Nelson.
Nadal trwała pochylona, a jej wąskie ramiona drgały.
– Co takiego?!
– Powiedziała, że żadna siła jej tam nie wciągnie. Kazała mi do pana zadzwonić, że spotka się z panem w kawiarni.
Nikos przeniósł wzrok na supernowoczesną windę. W tej samej chwili przypomniało mu się jedno zdanie z dossier Lexi Nelson.
„Uwięziona w windzie przez siedemnaście godzin”.
Mogła odejść, pomyślał zirytowany. Przewrotna reakcja, bo byłoby to wbrew jego interesom.
– Szła na piechotę dziewiętnaście pięter? – zapytał.
Kane przytaknął. Nie uszło uwadze Nikosa, że i ochroniarz był lekko zasapany.
– Szedłeś razem z nią?
– Tak. Ostrzegałem, że w połowie drogi zemdleje. – Popatrzył na nią dziwnie ciepło. – Ale rzuciła mi wyzwanie. – Lekko pchnął ją ramieniem. Nikos patrzył zafascynowany. Kobieta wyprostowała się, żeby szturchnąć Kane’a z siłą, jakiej się nie spodziewał po osobie tak... drobnej.
– Mało brakowało, a bym cię wyprzedziła. – Nadal z trudem chwytała powietrze.
Śmiejąc się, Kane pomógł jej się podnieść. Znowu dziwnie poufałym gestem wobec kobiety, którą poznał ledwie dwadzieścia minut wcześniej. Ale gdy przed nim stanęła, sprawa się wyjaśniła.
Lexi sięgała mu do ramienia. Może miała metr sześćdziesiąt, ale połowa tego przypadała na nogi. Pasek odsłoniętego ciała między kusą plisowaną spódniczką i brzegiem wysokich, skórzanych kozaków zrobił na nim wrażenie... niemałe.
Owalna twarz, niebieskie oczy i pełne wargi teraz rozchylone w uśmiechu. Krótko ostrzyżone włosy upodobniały ją do kilkunastoletniego chłopca.
– Kane, zaprowadź panią do mojego gabinetu – powiedział, a ona rzuciła mu zdziwione spojrzenie. – Wprowadza tu pani niepotrzebne zamieszanie. Proszę zaczekać w moim gabinecie, przyjdę do pani za pół godziny. – Odwrócił się i odszedł.

Cham, ale ma ładny tyłek, pomyślała zaskoczona taką swoją reakcją.
Mimo że nie zdążyła dobrze mu się przyjrzeć, wyczuła, że czymś go rozgniewała. Ignorując Kane’a, ruszyła za jego oddalającym się szefem, jednocześnie się zastanawiając, co mogło go tak zirytować.
Wspinaczka na dziewiętnaste piętro o mało nie przyprawiła jej o zawał, ale czuła, że nie odejdzie, dopóki z nim nie porozmawia i się nie dowie, co dzieje się z Tylerem. Przez cały tydzień dobijała się do Demakisa w jego nowojorskiej siedzibie, aż w końcu doczekała się telefonu od jego sekretarki. Ledwie zdążyła się przedstawić ochroniarzowi, natychmiast poprowadził ją do windy, z której błyskawicznie uciekła.
Teraz zatrzymała się w progu słabo oświetlonej sali. Nawet w tym świetle rzucił jej się w oczy elegancki wystrój: idealnie biała wykładzina oraz szklana ściana od sufitu do podłogi z bajecznym widokiem na panoramę Manhattanu oraz otwarty bar.
Jakby się znalazła w innym świecie.
Nagle zorientowała się, że otacza ją martwa cisza. Gdy gapiła się na wytworne wnętrze, przyglądało jej się kilkanaście osób. Patrzyli na nią jak na przybysza z kosmosu.
Posłała im szeroki uśmiech, kurczowo ściskając pasek torby.
Na jej widok Demakis uwolnił się z objęć kształtnej brunetki, z którą właśnie zamierzał wyjść.
Lexi mocniej ścisnęła pasek.
– Panno Nelson, prosiłem, żeby zaczekała pani w moim gabinecie.
Zapatrzona w tak przystojnego faceta na moment przestała myśleć przytomnie. Wpatrywały się w nią ciemne oczy okolone długimi rzęsami. Mogłaby się założyć o ostatniego dolara, że jego elegancki garnitur jest szyty na miarę. Podnosząc wzrok na jego interesującą fizys, poczuła dziwny niepokój.
Nikos Demakis okazał się najbardziej przystojnym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek miała okazję zobaczyć. Blisko metr dziewięćdziesiąt wzrostu i szerokie bary. Od kilku miesięcy śnił jej się po nocach: galaktyczny pirat, nikczemnik, który porwał jej bohaterkę pannę Havisham z zamiarem otwarcia wrót czasu.
Palce ją świerzbiły, żeby wyjąć z torby ołówek, z którym nigdy się nie rozstawała. Szkicowała go mnóstwo razy, ale ciągle nie była zadowolona.
Spike, galaktyczny pirat z krwi i kości.
– Pani jest pijana?
Zaczerwieniła się, zdawszy sobie sprawę, że powiedziała to na głos. Zadrżała, gdy przeszył ją wzrokiem. Jakby potrafił zobaczyć i lepiej niż ona zrozumieć jej reakcję.
– Jasne, że nie. Ja tylko...
– Tylko co?
– Kogoś mi pan przypomina. – Uśmiechnęła się sztucznie.
– Jeśli skończyła już pani bujać w obłokach, to możemy porozmawiać. – Wskazał na drzwi za jej plecami.
– Nie musi pan opuszczać... przyjęcia. – Odwróciła wzrok. Czym go tak rozzłościła? – Chcę się tylko dowiedzieć, jak się czuje Tyler?
Nieznacznie kiwnął głową, dając znak gościom, by się cofnęli. Albo odsunęli od niej. Ścierpła na taki pokaz władzy.
– Nie tutaj. – Nie spuszczając wzroku z Lexi, szepnął coś do ucha brunetce. – Przejdźmy do gabinetu.
Cofnęła się, by go przepuścić. Zdobywszy całą jego uwagę, lekko się zaniepokoiła. Rozejrzała się po gościach. W grupie raźniej. Ale ci ludzie zostaną za drzwiami… Mimo to jego postura oraz niczym nieuzasadniona pogarda w spojrzeniu napawały ją lękiem.
– Nie ma o czym rozmawiać. Ja się tylko chcę dowiedzieć, jak się czuje Tyler.
Kilka minut później znaleźli się w supernowocześnie urządzonym gabinecie z jeszcze lepszym widokiem na Manhattan. Zaintrygowało ją, czy widać stamtąd ciasne mieszkanko, które na Brooklynie dzieliła z przyjaciółmi.
Pośrodku pokoju stało rozległe mahoniowe biurko, po jednej stronie, z boku, aneks wypoczynkowy z kanapą oraz fotelami, po drugiej stanowisko komputerowe z drukarką oraz niszczarką.
Demakis zdjął marynarkę, po czym rzucił ją niedbale na skórzany fotel. W nieskazitelnie białej koszuli wydawał się jeszcze bardziej dominujący i jeszcze większy.
Rozpiął mankiety i podwinął rękawy, błyskając srebrnym rolexem. Oparł się o biurko, wyciągając przed siebie nogi. Pod tkaniną spodni kryły się jego muskularne uda.
– Prosiłem, żeby pani zaczekała.
Czerwieniąc się, odwróciła wzrok. Przestań się gapić na uda tego faceta!
– Pokonałam na piechotę dziewiętnaście pięter, żeby zabrać panu kilka minut – odparła, czując się niezbyt pewnie pod jego krytycznym spojrzeniem. Był tak duży i onieśmielający, że po raz pierwszy w życiu żałowała, że nie jest wysoka i czarująca. – Wyjdę, jak tylko się dowiem, w jakim stanie jest Tyler.
Gdy podszedł do niej z rękami w kieszeniach, musiała się powstrzymać, żeby nie umknąć jak spłoszony ptak. Przyglądał jej się badawczo, a jednocześnie lekceważąco. Po raz kolejny miała ochotę poprawić włosy i wygładzić T-shirt.
– Dopiero co wstała pani z łóżka?
Na moment ją zamurowało.
– Owszem. Jak zadzwonił telefon, odsypiałam szaloną noc, więc proszę wybaczyć, jeżeli mój strój nie pasuje do tego wnętrza za miliony dolarów. – Z jakiegoś powodu był do niej wrogo usposobiony, co ją wkurzało, budząc agresję. – Nich się pan dowie, że być może pan spędza czas na igraszkach ze swoją kobietą, ale ja pracuję. Są tacy, co muszą zarabiać na życie.
– Uważa pani, że ja nie pracuję? – W jego spojrzeniu dostrzegła błysk rozbawienia.
– To skąd to pogardliwe podejście, jakby pański czas był cenniejszy od mojego? Nie wątpię, że w minutę zarabia pan więcej ode mnie, ale muszę zarabiać, żeby jeść – odrzekła zdziwiona, skąd w niej aż tyle złości. – Im prędzej odpowie pan na moje pytanie, tym prędzej będzie mnie pan miał z głowy.
Podszedł tak blisko, że owiał ją zapach jego wody kolońskiej. Wytrwała, nie okazując, jak bardzo ją peszy jego bliskość.
– Przyszła tu pani dla Tylera. Nikt pani do niczego nie zmusza. W każdej chwili może pani opuścić ten budynek. Schodami, tak jak pani tu weszła.
Nie mogła. Nie miał pojęcia, ile ją kosztowało przybycie do jego biura.
– Zadzwonił do mnie facet, który się nie przedstawił, z informacją, że Tyler i pańska siostra mieli wypadek. – Może jest taki niemiły, bo martwi się o siostrę? Możliwe, że w innych okolicznościach zachowuje się jak człowiek. – Co z nim? Czy pańska siostra też odniosła obrażenia?
Ściągnął brwi.
– Pyta pani o kobietę, która na dobrą sprawę odbiła pani chłopaka, z którym... – Sięgnął po segregator leżący na biurku i zaczął przeglądać jego zawartość. – Zaraz, zaraz... Z którym była pani przez jedenaście lat?
– Przyszło mi do głowy, że jest pan tak nieprzyjemny, bo martwi się pan o siostrę, ale taki zimny drań jak pan... – Zamilkła na widok swojego nazwiska napisanego wielkimi literami na grzbiecie segregatora.
Jednym susem znalazła się przy nim, po czym wyrwała mu z ręki segregator. Jego zaskoczenie nie dało jej najmniejszej satysfakcji.
Sztywna ze strachu zaczęła przerzucać kartki. Dziesiątki stron informacji o niej i Tylerze, fakty z ich całego życia, łącznie z ich policyjnymi zdjęciami.
„W wieku lat szesnastu odsiedziała rok w poprawczaku za kradzież z włamaniem”.
Pomimo klimatyzacji poczuła, jak po plecach spływa jej pot.
– To są informacje poufne! – Ze wstydu wolałaby zapaść się pod ziemię. Wypuściła z rąk segregator. Pchana poczuciem krzywdy rzuciła się na Demakisa z pięściami. – O co tu chodzi? Jakim prawem zbierał pan o mnie informacje? Widzimy się pierwszy raz w życiu!
– Proszę się uspokoić. – Chwycił ją za nadgarstki.
Na widok swoich drobnych i bladych dłoni w jego wielkich brązowych łapach, szarpnęła się. Jakim prawem on jej dotyka?!
– Stracę pracę, jeżeli to wyjdzie na jaw. Panie Demakis, pan nie ma pojęcia, jak to jest żyć, żywiąc się okruchami. Chodzić z uczuciem, że niedługo żołądek zacznie się sam zjadać. Mieszkać na ulicy, nie wiedząc, czy się znajdzie bezpieczne miejsce do spania. Znowu by mnie to czekało. – Powiodła wzrokiem po puszystym kremowym dywanie, po panoramicznym oknie z widokiem na Manhattan, na włoski garnitur Demakisa i wybuchnęła śmiechem. – Jasne, że pan nie ma o tym pojęcia. Założę się, że nawet pan nie wie, co to głód.
Zacisnął szczęki, przez co jego rysy jeszcze bardziej się wyostrzyły.
– Niech pani nie będzie tego taka pewna – wycedził przez zęby. – Zdziwi się pani, ale doskonale rozumiem, co to walka o przetrwanie. – Pochylił się, żeby podnieść segregator. – Jest mi obojętne, czy okradła pani jeden dom, czy całą ulicę. Interesuje mnie wyłącznie pani związek z Tylerem. – Podając jej segregator, przybrał poprzednią maskę. – Może pani zrobić z tym, co pani zechce.
Uśmiechnął się, gdy ta drobna kobietka wyrwała mu z rąk kompromitujące dokumenty. Podeszła do niszczarki, by pozbyć się ich kartka po kartce.
Mając pamięć fotograficzną, wcale ich nie potrzebował. Lexi Nelson, lat dwadzieścia trzy, wychowana w rodzinie zastępczej, aktualnie barmanka w klubie Vibe na Manhattanie, miała tylko jednego chłopaka, tego czarusia Tylera.
Na podstawie tej wiedzy Nikos spodziewał się osoby potulnej, nieatrakcyjnej, naiwnej, o niskiej samoocenie.
Ale ta kobieta, drobna i niezbyt urodziwa, była zaprzeczeniem tych cech. Stała przy niszczarce dumnie wyprostowana, z dłonią opartą na biodrze. Fakt, że okazała się inna... kompletnie inna, bo jaka kobieta zainteresowałaby się losem nowej przyjaciółki kochanego mężczyzny? Będzie zmuszony zmienić strategię.
Odwróciwszy się, popatrzyła na niego z satysfakcją.
– Zadowolona?
– Nie – odparła stanowczym tonem. – Z tego, co pan tu wyczytał, powinien się pan zorientować, że nie jestem głupia. Zniszczyłam jedną papierową kopię, ale pan i pański detektyw macie to w komputerach.
Uniósł brwi, gdy sięgnęła po przycisk do papierów, po czym rzuciła go do góry i złapała.
– To jaki sens było to niszczyć?
Nie spuszczając z niego wzroku, ponownie podrzuciła przycisk do papierów.
– Symboliczny. Bo chociaż mam wielką ochotę... – Zerknęła na niszczarkę. – Tego panu nie zrobię.
Jednym susem znalazł się przed nią, przechwytując opadający przycisk. Odskoczyła niczym przestraszony kociak.
– Nie skrzywdzę pani.
– Aha, tak jak ja jestem modelką Victoria’s Secrets.
Wybuchnął śmiechem.
Chłopięcej budowy i pozbawiona bujnych kształtów zdecydowanie nie nadawała się na modelkę prezentującą bieliznę. Mimo to było w niej coś pociągającego, nawet jak na jego wysublimowany gust.
– Brakuje pani jakieś trzydzieści centymetrów wzrostu. – Omiótł ją wzrokiem. – I ma pani istotne braki w strategicznych miejscach.
Czerwona jak burak wysoko uniosła głowę, szacując go spojrzeniem, co odebrał, wbrew sobie, z aprobatą.
– To po co ten pokaz siły? Nie zajrzał pan do tego segregatora na moich oczach, żeby uściślić fakty, ale żeby mi pokazać, że wie pan o mnie wszystko. To pana kręci? Zbiera pan czyjeś słabości, żeby je potem wykorzystać do swoich potrzeb?
– Tak. – Nie miał co do siebie złudzeń. Bez oporu posługiwał się każdą zdobytą informacją, by wygrywać w interesach oraz w życiu. Był gotowy na wszystko, zwłaszcza że tym razem szło o szczęście jego rodzonej siostry. Trzeba chronić tych, którzy są od nas zależni. – Chcę, żeby pani coś dla mnie zrobiła i nie przyjmę odmowy.

– Nie można o to ładnie poprosić?
– Ładnie poprosić? Z księżyca pani spadła?! W tym świecie nic nie ma za „poproszę” i „dziękuję”! Życie tego jeszcze pani nie nauczyło? Jak się czegoś chce, to trzeba to sobie wywalczyć, bo inaczej zostanie się z niczym. Czy nie dlatego włamała się pani do tego domu?
– To, że życie kogoś nie rozpieszcza, nie znaczy, że trzeba zamknąć oczy na to, co dobre. – Zacisnęła palce na pasku od torby. – Włamałam się do tego domu, bo bez tego nie przeżyłabym następnego dnia. Nie jestem z tego dumna. Do dziś żałuję, że nie znalazłam innego wyjścia. Okej, proszę mi powiedzieć, co się stało Tylerowi.
Porażony jej słowami zwlekał z odpowiedzią. Ta kobieta to nieznośny paradoks.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel