Na fali uczuć (ebook)
Cordelia uratowała życie mężczyźnie dryfującemu na łodzi u wybrzeży Kornwalii. Gdy Luca odzyskuje przytomność, Cordelia ulega fascynacji przystojnym Włochem. Ich romans kończy się wraz z jego wyjazdem. Wkrótce Cordelia odkrywa, że jest w ciąży. Postanawia powiadomić Lucę, że zostanie ojcem. Odnajduje winnicę, w której – jak sądzi – Luca pracuje, i uświadamia sobie, że ta winnica to jedyna prawda, jaką jej o sobie powiedział…
Fragment książki
– Gdzie ja jestem?
Cordelia spojrzała na leżącego na łóżku mężczyznę. Od trzech dni nie wypowiedział ani słowa. Budził się i znowu zasypiał, tak jak przewidział doktor Greenway. Otwierał oczy i rozglądał się wokół nic niewidzącym wzrokiem.
– Proszę podawać mu płyny. Pomoże mu pani tak samo jak szpital, a nawet lepiej. Swoją drogą musi być silny jak wół, bo przeżył bez uszczerbku na zdrowiu – powiedział Greenway.
Ułożyła nieznajomego w jednej w sypialni dla gości w pełnym zakamarków starym domu, w którym mieszkała wspólnie z ojcem. Na zmianę opiekowali się tajemniczym mężczyzną. Doktor przychodził dwa razy dziennie, by sprawdzić, czy nie nastąpił niespodziewany kryzys. W ciągu ostatniej doby nieznajomy przyjął już dwa lekkie posiłki. Ojciec Cordelii dał mu swoje ubranie.
Luca. Tak miał na imię powoli dochodzący do siebie mężczyzna. Luca Baresi. Dowiedziała się tego z dowodu, który znalazła w przemoczonym portfelu spoczywającym w kieszeni jego spodni. Nic więcej. Ocean pochłonął też pewnie telefon komórkowy nieznajomego.
Spojrzała na Lucę i po raz kolejny serce zabiło jej mocniej. Z widocznym wysiłkiem uniósł się na łokciu. Patrzył na nią spod przymrużonych powiek. Półprzytomny musiał się długo unosić na falach, trzymając się brzegu łodzi.
Podeszła bliżej.
Już na początku, gdy leżał nieprzytomny, podziwiała jego wygląd. Nigdy nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Teraz po raz pierwszy napotkała świdrujące spojrzenie jego zielonych oczu, które wprost zdawały się żądać odpowiedzi na pytanie.
– Jesteś w domu mojego ojca. – Przysiadła ostrożnie na brzegu łóżka.
Ma oczy zielone jak toń oceanu oświetlanego słońcem, pomyślała. Ciemnobrązowa karnacja świadczyła, że nie dorastał na wybrzeżu Kornwalii. Mężczyźni, których znała – rybacy jak jej ojciec – byli przy Luce bladzi.
– Co tu robię? – zapytał.
– Nic nie pamiętasz? – odparła pytaniem na pytanie.
– Pamiętam, że płynąłem swoją żaglówką. – Zmarszczył brwi. – Świeciło słońce, ale w jednej chwili niebo poczerniało i zerwał się sztorm…
Kiwnęła głową ze współczuciem, ale jej uwagę przyciągnął przede wszystkim głos mężczyzny. Głęboki i zmysłowy. Tembr tego głosu nie dawał jej spokoju.
Rzadko bywała tak rozkojarzona.
– Taką mamy tu aurę – mruknęła pod nosem. – Zwłaszcza o tej porze roku. Latem sztorm może zerwać się w jednej chwili…
Spojrzała na jego dłoń. Masował sobie kark, próbując zebrać myśli. Nic dziwnego po tym, co przeszedł. Był mężczyzną o szlachetnych i idealnie wyrzeźbionych rysach, świetnie pasujących do oliwkowej cery i kruczoczarnych włosów. Bezwiednie wstrzymywała oddech.
Dlaczego? Może w wieku dwudziestu czterech lat, żyjąc życiem tak samo przewidywalnym, jak codzienne wschody i zachody słońca, Cordelii po prostu imponował ktoś z zupełnie innego świata. Nie tego, w którym tkwiła do dziecka.
Patrzyła na nieznajomego spod przymrużonych powiek. Jak bardzo różnił się od mężczyzn, których znała. W miarę przyzwoitych ludzi pokroju Johna, z którym spotykała się przez osiem miesięcy, by w końcu dojść do wniosku, że chodzi mu tylko o łóżko. Romantyczne uczucia nigdy nie zajmowały mu głowy. Wręczana bez śladu uczucia wiecheć podwiędłych kwiatów czy wieczorne kino – to wszystko, na co było stać tego nieodrodnego syna surowych wybrzeży Kornwalii.
Nic dziwnego, że nie udało mu się jej uwieść.
– Pewnie taka nagła zmiana ci się przytrafiła. – Otrząsnęła się ze wspomnień i wróciła do rozmowy.
Ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku.
– Trzy dni temu przed wypłynięciem powinieneś sprawdzić prognozę pogody. Wszyscy tak robią, bo wiedzą jak podstępna bywa tu aura. Ale chyba nie jesteś stąd?
– Co tutaj robisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie rozumiem?
– Jesteś pielęgniarką?
– Skąd! Pewnie się dziwisz, dlaczego nie jesteś w szpitalu, ale nasz lekarz, którego wezwałam, gdy wyciągnęłam cię z wody, uznał, że nie ma takiej potrzeby. U nas równie szybko odzyskasz zdrowie.
– Wyciągnęłaś…? – spytał z niedowierzaniem w głosie.
– Wyglądałam właśnie przez okno mojej sypialni…
Lubiła wpatrywać się w dal i marzyć o leżącym za horyzontom wielkim, nieznanym świecie… O przygodach i ludziach innych niż ci, których znała od szkoły podstawowej i codziennie spotykała na wąskich uliczkach miasteczka… O świecie, gdzie wszystko nabiera ekscytujących barw, a smutek i poczucie marnowanych szans nie są jedynymi towarzyszami jej losu…
Zarumieniła się, bo nagle doznała dziwnego uczucia, że Luca zna na wylot jej myśli…
Skąd?
– Z tej odległości twoja żaglówka wyglądała jak czarna kropka rzucana na wszystkie strony przez rozszalałe fale Atlantyku. Ojca nie było w domu. Wszyscy tu znamy ocean jak własną kieszeń…
Nie wiedziała nic o leżącym na łóżku nieznajomym, ale z samej bijącej z niego pewności siebie i jego oszałamiającego wyglądu domyślała się, że ten mężczyzna nigdy nie narzekał na brak zainteresowania ze strony kobiet.
Chociaż w ten rejs wyruszył sam…
– Naprawdę?
– Licencję kapitana zdobyłam, gdy miałam osiemnaście lat. – Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś oczywistym. – Mam wszystkie zezwolenia potrzebne do połowów na pełnym morzu. Wiem wszystko o tym, jak przeżyć na oceanie. Jak gasić pożar na trawlerze i jak udzielać pierwszej pomocy…
– Uratowałaś mnie, bo byłem na tyle głupi, że nie sprawdziłem prognozy… Jak to zrobiłaś?
– Wzięłam najszybszą rybacką motorówkę ojca. Nie prosiłam nikogo o pomoc, bo nie było czasu. Wiedziałam, że jeśli ktoś jest w tonącej łodzi, trzeba natychmiast ruszyć w jego stronę.
– Nawet ci nie podziękowałem. Pamiętam tylko, jak wypływałem i chwilę, gdy nadszedł sztorm… Nic więcej…
– Gdy dopłynęłam do ciebie, wisiałeś uczepiony rękami brzegu żaglówki. Byłeś półprzytomny…
– Mimo to udało ci się doholować mnie do swojej motorówki. Jestem ci wdzięczny.
Cordelia pomyślała o wiotkich, drobnych i beztroskich dziewczętach, delikatnych i kruchych. Wprost żądających adoracji i uwagi ze strony chłopców, którzy genetycznie niemal czuli się w obowiązku je chronić, gdy tylko znaleźli się w ich pobliżu.
Zawsze chciała być jedną z nich, ale nigdy nie była. Miała prawie metr osiemdziesiąt. Była smukła. Miała ładnie wyrzeźbione ciało sportsmenki. Pływała jak ryba i żeglowała lepiej od wielu miejscowych. Mówiła o tym jej mocna i zgrabna sylwetka.
– Nie byłeś zupełnie nieprzytomny, więc trochę mi pomogłeś. Najtrudniej było wrócić do brzegu, bo sztorm przybierał na sile. Fale sięgały wysokości pierwszego piętra.
– Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie… Co tu robisz?
Spojrzała na niego zmieszana.
– Mówiłam. Pracuję razem z ojcem. Pomagam mu prowadzić rodzinny interes. Ma osiem łodzi rybackich. Ale na wakacje wynajmuje też część domu, by załatać budżet.
– Dla młodej dziewczyny takie życie to wyzwanie… – Patrzył na nią z oceniającym, ale i pełnym ciekawości wzrokiem.
Wiedziała, dlaczego. Pewnie myślał, co ona robi na tej prowincji zamiast przenieść się do miasta. Chodzić z chłopakiem na imprezy i do klubów. Robić szalone rzeczy, jakie robią dziewczyny w jej wieku. Żyć pełnią życia. Prawie wszystkie jej przyjaciółki wyjechały studiować. Te, które wracały, przywoziły swoich partnerów. Wychodziły za mąż i rodziły dzieci. Poznały kawałek świata, wyszalały się i wróciły do miasteczka, bo je kochały. Chciały w nim mieszkać.
Cordelia nie miała takiej szansy. Dlatego tak ją pociągał wielki świat na zewnątrz. Krył tyle możliwości, których sama może nigdy nie odkryje, ale nie przestawała za nimi tęsknić. Był jak otwarta księga.
Przyjęła tę śmiałą uwagę ze zrozumieniem, bo nieznajomy z pewnością nie wiedział, że uderzył w jej czułą strunę. Jej życie nie było jego życiem.
– Ocean stanowi wyzwanie – odparła. – Ale daje też mnóstwo satysfakcji.
Przyjął jej słowa wymownym milczeniem.
– Powinienem się przedstawić – powiedział po chwili.
– Nie musisz. Wiem, kim jesteś.
– Wiesz… – Popatrzył na nią zdziwionymi oczyma.
Zauważyła wyraz napięcia na jego twarzy. Pociemniały mu oczy. Nie wiedziała, o czym myśli. Uśmiechnęła się, chcąc uśmierzyć zapadłe między nimi niepokojące milczenie.
– Luca. Luca Baresi. Przepraszam, ale gdy badał cię nasz doktor, pomyślałam, że poszukam twojego dowodu, by zawiadomić twoich bliskich.
– Przeglądałaś moje rzeczy…
– Nie miałeś żadnych rzeczy – odparła szybko. – Tylko przemoczony portfel. Wszystko w środku było zawilgocone. Twoje nazwisko odczytałam z plastikowego dowodu. Jeśli chcesz zadzwonić do rodziny, przyniosę telefon. Na pewno się martwią. Gdzie mieszkasz?
– Nie w pobliżu…
– Gdzieś dalej? – Skinęła w zamyśleniu głową. – W lecie przyjeżdża tu mnóstwo turystów z Londynu. Wielu ma swoje domy letniskowe w większych miastach Kornwalii. Nie mogą żyć bez eleganckich restauracji i pubów z wykwintnym jedzeniem.
– Nie lubisz tych ludzi?
– To nie moja bajka. Nie mam nic przeciwko turystom. Wynajmują nasze łodzie. Ale jestem chyba jedyną osobą w miasteczku, która za nimi nie przepada. Jeśli mieszkasz gdzieś blisko, ojciec odwiezie cię do żony i dzieci…
– Skąd myśl, że jestem żonaty? – spytał zdziwionym głosem.
– Hm… Nie wiem… Tak mi się wydało… – odparła zmieszana.
– Jesteś zamężna?
– Nie.
– Dziwne, wydało mi się, że jesteś… – powiedział z uśmiechem.
– Dlaczego?
Czuła ciepłe mrowienie na skórze. Jej wzrok szukał jego wzroku, ale gdy tylko go znalazł, odwracała oczy. Broniła się przed myślą, że Luca uzna ją za zwykłą wiejską prowincjuszkę, bo przy jego wspaniałej prezencji tak właśnie się czuła.
By uniknąć spojrzenia nieznajomego, rzuciła okiem za okno sypialni. Na niebie kłębiły się czarne chmury. Od czasu, gdy go uratowała z morskiej topieli, wciąż panowała mżawka. Lato nagle znikło. Tak się często zdarza w tej części świata.
– Jesteś młoda i atrakcyjna. Dlaczego jeszcze nie porwał cię któryś z tutejszych kawalerów? Wróciłaś właśnie ze studiów? Wciąż szukasz swojego miejsca w domu?
– Nie każdy może wyjechać na studia. – Zniżyła glos i spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
Miała swoje plany i marzenia, ale życie i los stanęły na drodze ich spełnienia.
Często myślała, czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby jej matka nie zginęła w wypadku, gdy Cordelia była jeszcze dzieckiem. Matkę potrącił samochód na ulicy w Londynie podczas jednej z jej niezwykle rzadkich wizyt w stolicy po zakupy. Po tej śmierci ojciec Cordelli zamknął się w sobie. Bezpieczeństwo córki stało się jego obsesją. Rzadko pozwalał jej na wyjazdy z miasteczka. Gdy wyjeżdżała, czekał na nią niecierpliwie, w każdej wolnej chwili wyglądając przez okno – nawet wtedy, gdy w wieku dziesięciu lat córka wyjechała na wycieczkę z rodzicami przyjaciółki. Szkolne wycieczki stały się dla niej koszmarem, bo wiedziała, że ojciec czeka w domu prawie nieprzytomny z lęku. Gdy miała czternaście puścił ją na narty, ale gdy w jego oczach zobaczyła bezbrzeżne przerażenie, sama zrezygnowała z wyjazdu. Nauczyła się wspierać ojca, ale przez to dźwigała na ramionach ból ich obojga.
Mimo to wciąż myślała o uniwersytecie. Pragnęła tego wyjazdu. Wiedziała też, że jest on potrzebny i jej, i ojcu. Że muszą się chociaż na jakiś czas rozdzielić.
Gdy miała siedemnaście lat przyjęto ją na uniwersytet w Exeter. Przekonała ojca, że rozstanie posłuży im obojgu. Że będzie często przyjeżdżać. Plany Cordelii brutalnie zniszczyła wtedy śmierć jej brata bliźniaka, Alexa. Chłopak był jej podporą. Instynktownie rozumieli swoje uczucia. Alex rozumiał ją, a ona jego. Po śmierci matki rodzeństwo wspierało się nawzajem. Brat wzmacniał ją, dodawał odwagi i bronił przed inwazyjnym lękiem ze strony ojca, który uważał, że o syna nie musi się martwić, bo ten sam da sobie radę.
Alex nie myślał o studiach. Marzył o przejęciu rodzinnego interesu. Rybactwo miał we krwi. Gdy zmarł, wszystkie marzenia Cordelii rozpadły się jak domek z kart. Musiała zająć miejsce brata. Czasem miała poczucie, że życie się na nią uwzięło. Straciła dwie ukochane osoby. Ledwie mogła udźwignąć ten ciężar. Nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć ze swego bólu. Nigdy nie poznała, co znaczy być beztroską nastolatką i dziewczyną jak inne. Weszła w młodość jako kobieta przedwcześnie dojrzała.
I z głęboko skrywanym smutkiem w sercu.
Każdego dnia myślała o tym, dlaczego i jak jej przyszłość obróciła się w popiół, zanim jeszcze się zaczęła. Wzięła się jednak w garść i poświęciła rodzinnej firmie. Wyrosła na świetnego kapitana rybackiego trawlera. Wypływała na połowy i kierowała męską załogą. Woda stała się jej żywiołem. Przyniosła jej tak upragniony spokój duszy. Na otwartym oceanie pozwalała swoim myślom swobodnie płynąć. I marzyła, jakby to było zobaczyć inny świat. Samo pływanie okazało się cudowną ucieczką od przygnębienia i frustracji.
Co ten śniady nieznajomy by sobie pomyślał, gdyby mu zaufała i wyznała prawdę?
– Nigdy nie zależało mi na miejscowych kawalerach – wróciła do rozmowy.
Luca uśmiechnął się, a ten uśmiech nagle wzbudził w niej dreszczyk podniecenia, który przenikał całe jej ciało, porywając wszystko po drodze. Ta czysto zmysłowa reakcja była tak nagła i tak fizyczna, że Cordelia przeżyła prawdziwy wstrząs.
Siedziała z szeroko otwartymi oczyma. W jednej chwili poczuła pustkę w głowie. Przez kilka sekund patrzyła na niego w panice, oszołomiona niespodziewaną reakcją własnego ciała.
Nigdy czegoś takiego nie przeżywała.
Oparł się wyżej na łokciu. Kątem oka dojrzała jego szerokie ramiona i umięśniony brzuch. Ten mężczyzna emanował nagą i dziką zmysłowością.
Niemal zerwała się z brzegu jego łóżka. Pierwszy raz w życiu tak boleśnie uświadamiała sobie swój wygląd.
Wytarte dżinsy i stary szary sweterek. Sięgające pasa blond włosy spięte w przekrzywiony koński ogon. Jak zwykle nie miała makijażu. Jej twarz latem zawsze pokrywała opalenizna. Cordelia była na bosaka, bo tak zawsze chodziła po domu. Wstydliwie schowała za siebie zniszczone dłonie nawykłe do sznurowanych sieci i morskiej wody.
– Dokąd idziesz? – zapytał.
– Mam robotę. Wpadłam tylko zobaczyć, jak się czujesz.
– Wspomniałaś o telefonie…
Cordelia szła właśnie w kierunku drzwi, zastanawiając się, dlaczego jest tak zdenerwowana.
– Muszę użyć twojego, by skontaktować się z moim ojcem – dodał Luca.
– Wiem. Pewnie zamartwia się o ciebie – powiedziała.
– Nie sądzę… Żyję inaczej, niż…
– Chciałam zawiadomić twoją rodzinę… – Cordelia weszła mu słowo – ale w twoim portfelu nie znalazłam żadnych numerów. Nie chciałam w nim szperać.
Dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
Niezwykła kobieta, pomyślał. Oszałamiająca. I – co wydało mu się niemożliwe – zupełnie nieświadoma własnych zalet. Była wysoka. Miała niezwykle zgrabną sylwetkę. Jakże inną od sylwetek drobnych, super kobiecych kobiet, które zawsze go pociągały. Cordelia nie była w jego typie, a jednak… Jej długie nogi w wytartych dżinsach… Rysujące się pod sweterkiem pełne i krągłe piersi… Luca nigdy nie widział kobiety tak udanie skrywającej wszystkie oznaki kobiecości. Ukrywa je świadomie? Może tak wypada w tym prowincjonalnym miasteczku?
Wzrok Luki poszybował w stronę idealnego owalu jej twarzy. Pełne usta i krótki, prosty nosek. Oczy o fiołkowym odcieniu, jakiego nigdy nie widział. I te włosy…
Pomyślał o kobietach, które pojawiały się w jego życiu. Zawsze uczesane jak od fryzjera. Cordelia była zupełnie inna, a jej włosy… mówiły wszystko. Związała je w koński ogon, który zdawał się nie wiedzieć, na którą stronę opaść. I ich wibrujące w świetle dnia kolory, od których nie mógł oderwać oczu. Wszystkie odcienie blond – poprzez platynę i jasny miód do koloru toffi. Tak wygląda burza włosów kobiety, która dużą cześć życia spędziła na słońcu i na połowach na pełnym morzu. A także wyciągając z wody głupców, którym nie chciało się sprawdzić prognozy pogody.
Luca uśmiechnął się do siebie i otrząsnął z dziwacznych myśli o tym, jak Cordelia wygląda nago, które nagle wpadły mu do głowy z szybkością błyskawicy. Jak zareagowałoby jej ciało na dotyk jego dłoni?
– Oczywiście zapłacę za połączenie – powiedział, chcąc uciec od własnych myśli.
– Dlaczego? – spytała zaskoczona.
Myśli, że ona chce zażądać opłaty za pobyt? Pieniędzy? Że za wszystko będzie musiał zapłacić?
– Nie jesteśmy ludźmi, którzy policzą ci za telefon – dodała stanowczym i chłodnym głosem. – Uratowałam cię, ale nie sprowadziłam tu, by wyciągnąć pieniądze za twój pobyt.
– To telefon do Włoch – odparł oschłym tonem.
– Włoch?
Jest Włochem. Powinna się była domyśleć. Choćby z samego nazwiska. W jej miasteczku w szczycie sezonu bardzo rzadko spotykało się cudzoziemców. Mimo to poczuła dreszcz ekscytacji, a jej wyobraźnia nagle poszybowała w nieznane.
Włochy!
Samo słowo smakowało inaczej.
– Tam mieszkam. – Luca patrzył na nią uważnie spod długich rzęs.
Czy ona się domyśla, komu uratowała życie? We Włoszech wszyscy wiedzieli, kim jest. Nawet tu, w Kornwalii, wielu słyszało o jego arystokratycznym rodzie. Choćby z racji produkowanego przezeń i eksportowanego na wszystkie kontynenty znakomitego wina.