Na fali uniesień (ebook)
Szef Cassandry James zamierza zainwestować w świetnie rozwijającą się firmę nowych technologii Luke’a Broussarda. Cassandra jedzie do San Francisco, by poznać Luke’a i upewnić się, czy jest wiarygodnym przedsiębiorcą. Od pierwszego wejrzenia ulega jego urokowi. Daje się uwieść Luke’owi i jedzie z nim na jego wyspę, nie zastanawiając się, co będzie, gdy on się dowie o jej misji i uzna ją za szpiega…
Fragment książki
– Chyba nie mówisz poważnie, Ashling! W tym widać sutki. To zbyt…
Niebezpieczne? Ekscytujące? Sukienka, którą wynalazła dla Cassandry James jej współlokatorka i najlepsza przyjaciółka, Ashling Doyle, nie nadawała się na super elegancki ślub w San Francisco, gdzie za czternaście godzin miała zgodnie z poleceniem szefa, Zacharego Temple’a, przyjrzeć się Luke’owi Broussardowi z Broussard Tech w jego „naturalnym środowisku”.
Zachary chciał zainwestować jak najkorzystniej w prężnie rozwijający się amerykański rynek nowych technologii. Jako jego zaufana asystentka robiła już wcześniej rekonesans poprzedzający inwestycje. Lubiła nowe wyzwania, a szef zdawał się doceniać jej przenikliwość i wyczucie rynku. Do San Francisco wysłał ją po tym, jak wyraziła wątpliwości co do Broussarda, wynikające z jej przeglądu jego dotychczasowych dokonań. Dostała szansę, by zaistnieć, może nawet awansować, ale… Do tej pory działała w zaciszu londyńskiej siedziby Temple Corp. Lot na inny kontynent i obracanie się w kręgach znanych i bogatych oznaczał wyjście ze strefy komfortu, i to obiema nogami. Nie przyznała się do swych obaw szefowi, żeby nie wyjść na żałosną prowincjuszkę. To tylko wesele, nic wielkiego! Poza tym Broussarda naprawdę należało sprawdzić. Nie znalazła w internecie żadnych informacji o początkach jego kariery, jakby ktoś celowo usunął wszystkie szczegóły dotyczące jego pochodzenia. Sieć oferowała natomiast ogrom informacji na temat błyskotliwego sukcesu jego firmy, która urosła od innowacyjnego start-upu do globalnego gracza w niecałą dekadę. I mnóstwo zdjęć Broussarda w towarzystwie przeróżnych pięknych kobiet. Nic więcej. Podróż do San Francisco w celu odkrycia prawdy o nim była więc dobrym pomysłem.
Wydawało jej się, że poproszenie Ashling, najbardziej stylowej z przyjaciółek, o pomoc w sprawie garderoby także. Dopóki Ashling nie kazała jej się ubrać w złotą kreację, przylegającą ciasno do wszystkich krągłości i pozostawiającą niewiele wyobraźni.
– Nie możesz założyć pod tę sukienkę biustonosza, Cass – powtórzyła przyjaciółka. – Wyglądasz niesamowicie – dodała z błyskiem w oku.
– Serio? Nie mogę chodzić z cyckami na wierzchu. – Cassie zakryła piersi dłońmi.
Ashling wydęła swe śliczne usteczka. Robiła tak od dziecka, i zawsze z oczekiwanym efektem. Jako córka gospodyni rodziny Jamesów, Ashling szybko została najlepszą przyjaciółką Cassie i jej sojuszniczką. Umiała namówić ją na opuszczenie kokonu stworzonego przez surowego ojca, dzięki czemu życie Cassie nie było całkowicie pozbawione kolorów. Cassie zawsze uwielbiała nieposkromioną naturę swojej przyjaciółki. Jednak w tej chwili ogarnęły ją wątpliwości. W dodatku nie miała ani czasu, ani pojęcia, jak znaleźć alternatywne wyjście, zanim przyjedzie po nią taksówka.
– Stanik pod taką sukienką to poważne faux pas… – Ashling zamilkła na widok miny Cassie.
– Cass, co się stało? – zapytała zaniepokojona.
– Nic – odpowiedziała automatycznie Cass. Wzięła głęboki oddech i stwierdziła, że z najbliższą przyjaciółką mogła chyba zdobyć się na szczerość. – Po prostu nie chcę tam lecieć.
– Dlaczego?
– Nie odnajduję się zbyt dobrze na wystawnych przyjęciach.
Gdy miała osiemnaście lat, ojciec poprosił ją, żeby zorganizowała bankiet. Miała wrażenie, że ją sprawdzał, a ona rozpaczliwie chciała zdać ten egzamin. Poniosła sromotną porażkę. Nigdy więcej nie poprosił jej o nic podobnego.
– Zresztą, Temple nie wysyła mnie tam w celach towarzyskich. Mam wybadać przedsiębiorcę Luke’a Broussarda. – Cassie spojrzała ponownie w lustro. – A ta sukienka to… przesada.
Ashling otoczyła przyjaciółkę ramionami i przytuliła.
– Nieprawda. Jest piękna. Wyglądasz w niej jak bogini seksu. Idealna przykrywka dla szpiega, czyż nie? Olśnisz tego Luke’a i wyśpiewa ci wszystkie swoje tajemnice, próbując zerwać z ciebie te fatałaszki w namiętnym szale.
Cassie przypomniała sobie zdjęcia Luke’a Broussarda, którym przyglądała się może nieco zbyt intensywnie. Gdy wyobraziła sobie, że jego silne męskie dłonie zrywają z niej złotą sukienkę, roześmiała się nieco histerycznie.
– Nie szukam namiętności – oświadczyła tak stanowczo, jak tylko potrafiła, ignorując ciepło rozlewające się w jej podbrzuszu.
No tak, tylko Ashley mogła sprowadzić moje myśli na całkowicie nieodpowiednie tory, pomyślała.
– I nie zamierzam szpiegować. Pomagam szefowi znaleźć potencjalne nowe inwestycje, nie chcę tego zepsuć. Powinnam wtopić się w tłum.
Ashley rozłożyła szeroko ramiona i uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Zatem spisałam się na medal.
Cassie zmierzyła przyjaciółkę surowym wzrokiem, ale nie odpowiedziała, bo jej telefon zadzwonił. Wiadomość od Gwen, sekretarki szefa, odsunęła myśli o sukience, na boczny tor. „Cassie, przepraszam, mam problem z kręgosłupem, nie dam rady odebrać smokingu”. Cassie przeklęła pod nosem.
– Co się stało?
Cassie nie miała wyjścia. Rzuciła Ashling błagające spojrzenie.
– Ash, wyświadczyłabyś mi ogromną przysługę?
– Oczywiście, o co chodzi?
Cassie miała ochotę wyściskać przyjaciółkę, mimo porażki z sukienką.
– Mogłabyś odebrać smoking Temple’a z pralni i zawieźć mu go do Mayfair przed osiemnastą? Ma dziś tę wielką galę, a Gwen właśnie mnie wystawiła. Wysłałabym ci adres.
– A sam nie może odebrać?
Ash zaskoczyła ją zupełnie. Nie pierwszy zresztą raz.
– Coż, nie… Potrzebuję zaufanej osoby, żeby na pewno dostarczyła mu smoking na czas – tłumaczyła się, usiłując znaleźć suwak w sukience.
– Poważnie? I nikt inny nie może tego zrobić?
– Gdzie ja teraz kogoś znajdę w ostatniej chwili? Ash, o co chodzi? – Cassie nie kryła zdziwienia.
Ashling zawsze chętnie wszystkim pomagała. Nie rozumiała jej oporu. Z tego co jej było wiadomo, przyjaciółka nigdy nie poznała jej szefa, skąd więc ta wrogość? Oczywiście różnili się tak bardzo jak to tylko możliwe – Ash była ciepłą, uroczą osobą, nieco zwariowaną, a Temple… Cóż, był inny.
– W porządku, zrobię to. – Ashling pochyliła się i pomogła jej z suwakiem. – Nie przepadam za rolą służącej miliardera, to wszystko. Nic osobistego.
– Okej… – Cassie przyglądała się ostrożnie przyjaciółce. Czy Ash się zarumieniła?
– Na pewno?
Ashling wzniosła oczy do nieba, tak wymownie, że tylko cudem nie dostała zeza.
– Oczywiście. Kończę jogę o piętnastej trzydzieści, zdążę.
– Świetnie…
Ashling rozpięła w końcu suwak i sukienka zsunęła się na podłogę, przesuwając się pieszczotliwie po skórze Cassie. Nagle zawstydzona swoją nagością, Cassie złapała podkoszulek leżący na łóżku. Co się z nią działo? Okej, była dziewicą, ale całowała się już z wieloma mężczyznami. Po prostu praca absorbowała ją tak bardzo, że zabrakło jej czasu na zbliżenie się do kogoś na tyle, by nawiązać głębszą relację. Czy to dlatego czuła się niepewnie, jadąc do San Francisco? Niemożliwe, stwierdziła, zakładając podkoszulek. Wolałaby wystąpić w garsonce, ale mężczyźni pokroju Broussarda nie onieśmielali jej, w końcu od trzech lat pracowała z Templem.
– Pakuj sukienkę i szykuj się do drogi, bo spóźnisz się na samolot.
Ash podniosła sukienkę z podłogi.
– I postaraj się dobrze bawić, mimo że to delegacja. Nie zaszkodzi od czasu do czasu połączyć przyjemnego z pożytecznym.
Ashling kusiła, jak zwykle, nic nowego. Jednak dreszcz podniecenia, który przeszył Cassie, był zdecydowanie nietypowy. Przestań analizować, zganiła się w myślach, to tylko praca. Mimo to sukienka ze złotej lamy nadal budziła w niej niepokój, i ekscytację…
Miałaś rację co do sukienki, Ash, pomyślała Cassie. W porównaniu do kreacji innych obecnych tu kobiet to prawie habit. Ale co z tym smokingiem? Prosiłam cię o jedną, jedyną rzecz!
Luke Broussard upił łyk piwa, przyglądając się kobiecie stojącej po przeciwnej stronie altany. Właśnie skończyła pisać esemes, wyłączyła telefon i schowała go z powrotem do torebki. Jej złota sukienka lśniła w przytłumionym, ciepłym świetle słońca zachodzącego za horyzontem Zatoki San Francisco. Zauważył ją dwadzieścia minut wcześniej, gdy opędzała się od kawalerów, którzy otoczyli ją zaraz po tym, jak pojawiła się na przyjęciu weselnym w Ogrodzie Botanicznym. Oszałamiająca sukienka na jeszcze bardziej oszałamiającej figurze przyciągała spojrzenia mężczyzn i kobiet.
Jednak on zwrócił uwagę na coś jeszcze, oprócz jej wspaniałego ciała. Najbardziej zaintrygował go fakt, że jej nie znał. A z większością wolnych kobiet na Zachodnim Wybrzeżu miał okazję randkować. Kim ona jest, do licha? Początkowo podejrzewał, że udało jej się wkręcić bez zaproszenia. Sam stosował tę metodę, gdy starał się zaistnieć na rynku i zdobyć finansowanie dla Broussard Tech. Jednak złota piękność wyglądała zbyt elegancko i wyniośle jak na nieproszonego gościa. Co sprawiało, że intrygowała go jeszcze bardziej. Jej niedostępna, eteryczna uroda przypominała mu dziewczyny z liceum, które nigdy nie traktowały go poważnie. Bogate, wyrafinowane, uprzywilejowane dziewczęta z odpowiedniej dzielnicy chętnie spotykały się z nim po meczu, w sekrecie, ale następnego dnia w szkole udawały, że go nie znają, bo mieszkał w przyczepie, miał ojca alimenciarza i nie mógł sobie pozwolić na modne ciuchy.
Teraz, gdy jego biznes wyceniano na miliardy dolarów, te wspomnienia nie bolały go już, raczej bawiły. Czy dlatego zwrócił uwagę na kobietę w złotej sukience? Czy uznał ją za szansę, by zemścić się za upokorzenia z przeszłości? Żadna kobieta nie była już dla niego nieosiągalna.
Obserwował ją dalej znad krawędzi szklanki i zauważył, że przygryzała dolną wargę. Może wcale nie była aż tak wyniosła i pewna siebie, jak mu się początkowo wydawało? Wyglądała na spiętą. Chyba czuła się nieswojo. Ciekawe, pomyślał. On też nienawidził tego typu przyjęć. I ciuchów. Poluzował kołnierzyk i zdjął muchę, która dusiła go jak obroża. Nie przyszedłby na ślub, ale panowie młodzi ocalili go swego czasu od kompletnej izolacji społecznej na studiach. Teraz jednak cieszył się, że przyszedł. Kiedy ostatnio jakaś kobieta przyciągnęła jego uwagę?
Kolejny poszukiwacz szczęścia podszedł do piękności w złocie i Luke się spiął. Spadaj, koleś, ona jest moja, przemknęło mu przez głowę. Skąd taka reakcja? Zdziwił się. Zazwyczaj zachowywał się z o wiele większą rezerwą. Dawno temu przestał kierować się libido, a każdą potencjalną kochankę prześwietlał najpierw, by nie trafić na taką, którą bardziej od niego interesowała jego platynowa karta kredytowa.
Na szczęście tajemnicza nieznajoma odprawiła faceta, w którym rozpoznał szefa konkurencyjnej firmy technologicznej. Pierwszy raz od dawna poczuł przypływ adrenaliny. Zamiast się tylko przyglądać, musiał się czegoś o niej dowiedzieć…
Odstawił niedopite piwo na tacę niesioną przez przechodzącego kelnera, złapał dwa kieliszki drogich bąbelków i ruszył w kierunku przeciwnego krańca altany. Do diabła z wywiadem. Kimkolwiek była, zaintrygowała go, a w świecie zblazowanych miliarderów wyróżniało ją to wystarczająco, by dla niej zmienić nieco sposób działania. Uwielbiał zagadki.
Gdy znalazł się już blisko, spojrzała na niego, jak sarna wyczuwająca zbliżającego się myśliwego. Ich spojrzenia spotkały się – miała bursztynowe oczy ze złotymi refleksami, migoczącymi jak jej sukienka. Jej źrenice rozszerzyły się – poznała go? Czy spodobał jej się? Nie potrafił powiedzieć. Z bliska krągłe piersi otulone złotą lamą wyglądały jeszcze bardziej spektakularnie. Czy ma na sobie biustonosz? Luke wstrzymał na chwilę oddech. Naprawdę była zachwycająca – o wiele bardziej wyrafinowana i piękna niż jego koleżanki z liceum. Zmusił się, by odwrócić wzrok od jej piersi i spojrzeć w oczy. Na jej idealnie gładkich, bladych policzkach pojawił się wyraźny rumieniec. A więc spodobał jej się! Ale w jej oczach dostrzegł coś jeszcze, czego nie potrafił nazwać. Żądza rozpaliła krew w jego żyłach i uderzyła prosto w podbrzusze. Do licha…
– Cześć!
Podał jej kieliszek z szampanem i pogratulował sobie w myślach, gdy go przyjęła. Zamierzał ją mieć jeszcze przed końcem tego wieczoru – kobiety raczej mu nie odmawiały. Najpierw jednak chciał odkryć wszystkie fascynujące tajemnice czające się w tych wielkich, pięknych, ostrożnych oczach.
– Do dna – powiedział z wdziękiem odziedziczonym po matce z Luizjany. – Cokolwiek powiedziałaś Danowi Carterowi, gratuluję! – Stuknął lekko swym kieliszkiem w jej. – To kretyn.
Luke Broussard! We własnej osobie.
– Tak? – wymamrotała, upijając szampana podanego jej przez mężczyznę, którego dyskretnie próbowała odnaleźć wzrokiem w tłumie gości.
– Tak.
Jego zmysłowe, kapryśnie wygięte w łuk usta rozciągnęły się w leniwym, grzesznym uśmiechu, który rozgrzał całe ciało Cassie, nawet stopy, obolałe od stania na wysokich obcasach już od ponad godziny. Zabawne, w sekundę zapomniała o bólu – wystarczył jeden uśmiech, gorący, figlarny i przeznaczony tylko dla niej. Jakby tylko oni rozumieli jakiś wyjątkowo zawoalowany dowcip. Choć tak nie było. Musiała się otrząsnąć z jet lagu!
Czy to się naprawdę działo? Czy też pod wpływem jej desperacji, zmęczenia i zbyt szybko wypitego drinka powitalnego wyobraźnia zaczynała płatać jej figle? Czas dłużył się niemiłosiernie, a ona nie mogła znaleźć w tłumie Luke’a. W dodatku nikt z gości nie przejawiał ochoty, by o nim rozmawiać. Przynajmniej sukienka wybrana przez Ashling zadziałała, Cassie nie musiała szukać rozmówców, sami się do niej garnęli. Jeden z nich zaproponował jej nawet bez ogródek spędzenie nocy na jego jachcie.
Teraz jednak, gdy już znalazła Luke’a, poczuła, że traci grunt pod nogami – jego szmaragdowe oczy burzyły jej spokój ducha, pozbawiały ją tchu i sprawiały, że miała ochotę podejść bliżej, poczuć jego zapach i pozwolić, by jego wzrok ślizgał się po jej skórze. Nawet jego głos brzmiał wyjątkowo – miał inny akcent niż zaczepiający ją mężczyźni. Mówił wolniej, ciszej, miękko, jego głos pieścił jej zmysły. Zdjęcia, które oglądała w internecie, nie oddawały w pełni jego niebezpiecznego uroku. Wydawał się na nich przystojnym mężczyzną, ale w rzeczywistości był niebezpiecznie, oszałamiająco piękny. Miał mocno zarysowany podbródek z cieniem zarostu, prosty, długi nos i wysokie kości policzkowe. Było to piękno nieujarzmione, przywodzące na myśl pirata żądnego przygód. Lewą brew Broussarda przecinała niewielka blizna, a gęste, falujące włosy były zmierzwione i nieco za długie jak na biznesmena. Spod rozpiętego kołnierzyka koszuli wystawał fragment tatuażu – drutu kolczastego? Wydawał się dziki, nie na miejscu na eleganckim przyjęciu pod śnieżnobiałą markizą.
Rany, Cassie, powiedz coś mądrego, wykaż się erudycją, zbeształa się w myślach. Nie gap się na niego jak głupia. Upiła łyka szampana, by zyskać na czasie i wymyślić coś sensownego. Dlaczego miała wrażenie, że znalazła się w niebezpiecznym i ekscytującym śnie?
– Nie wiem, czy Dan Carter jest kretynem, ale na pewno jest dość bezpośredni – wykrztusiła.
– Bezpośredni? – Na twarzy Broussarda odmalował się cień rozbawienia. – Jak próbował cię poderwać?
– Zaproponował mi noc na swoim jachcie. Podobno bardzo dużym.
Usta Luke’a zadrżały, ale zdołał się nie roześmiać.
– Co za klasa – podsumował.
– Niestety nawet na rowerze wodnym robi mi się niedobrze.
Oczy Brousarda rozbłysły rozbawieniem, iskrzyły tak, że zabrakło jej tchu w piersi. Dlaczego jego uśmiech tak na nią działał?
– Na rowerze wodnym?
– Można taki wynająć na jeziorze, no wiesz, ma pedały i siedzenia… – Zamilkła, bo zdała sobie sprawę, że trajkocze, ku jeszcze większemu rozbawieniu rozmówcy. Zamilcz, Cassie, rozkazała sobie w myślach, zażenowana.
– Ciekawe, jesteś Angielką, prawda? – zapytał.
– Po czym poznałeś? – zdobyła się na żart, ale jej żołądek, choć ściśnięty nerwami, pełen był motyli. Nawet kolejny łyk szampana nie zdołał uspokoić łaskotania w brzuchu.
– Uroczy akcent i uroda angielskiej róży – odpowiedział i zmierzył ją takim spojrzeniem, że ugięły się pod nią kolana.
– I pięknie się rumienisz, cher – dodał.
Policzki Cassie natychmiast pokryły się szkarłatem.
Słońce zaszło już za horyzontem i ogród rozświetlały pochodnie rozmieszczone pomiędzy egzotycznymi roślinami, jednak nawet w tak skąpym świetle Luke Broussard na pewno zauważył jej rumieniec. Fakt, że wydawał się świetnie bawić, obserwując jej zakłopotanie, nie pomagał jej poczuć się pewniej.
– Co to znaczy? – zapytała, w nadziei, że uda jej się zmienić temat. – Szar? Brzmi jak francuski.
– Cher? – powtórzył i pokiwał głową. – To francuski z Luizjany. Moja rodzina pochodzi z małego miasteczka pod Lafayette, gdzie osiedlali się francuskojęzyczni przybysze z Kanady.
W ten oto sposób dowiedziała się czegoś, czego nie udało jej się znaleźć w żadnym artykule on-line.
– W języku Cajun to cherie, coś jak moja droga… Tak zwraca się do dziewcząt, które tak ślicznie się rumienią.
– Och! – Nic więcej nie była w stanie wykrztusić.
Czy Luke Broussard flirtował z nią? Wydawało jej się to tak nieprawdopodobne, że nie wiedziała, co zrobić. Mogła się tylko modlić, by nie zemdleć z wrażenia. Zdawała sobie sprawę, że sukienka od Ashling podkreśla wszystkie jej atuty, ale brak doświadczenia paraliżował ją. Miała wrażenie, że jej ciało zaczęło żyć własnym życiem, rozgrzewało się w całkiem nieoczekiwanych miejscach i pulsowało jak szalone…