Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Na przekór konwenansom
Zajrzyj do książki

Na przekór konwenansom

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-276-9974-9
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyThe Earl's Marriage Bargain
TłumaczBożena Kucharuk
Język oryginałuangielski
EAN9788327699749
Data premiery2023-08-23
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Na przekór konwenansom" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Jane obserwuje z okien powozu uliczną bójkę. Zuchwała napaść na dżentelmena tak ją bulwersuje, że staje w jego obronie. Odsyła przyzwoitkę i proponuje poturbowanemu nieznajomemu, by towarzyszył jej w podróży. Ivo jest zszokowany propozycją, ale skoro oboje zmierzają do Bath, a jemu zależy na czasie, to może pomysł nie jest taki zły. Długie godziny w powozie spędzają na rozmowach, a im lepiej się poznają, tym częściej Ivo dochodzi do wniosku, że Jane to ekscentryczna panna. Jej zachowanie i pomysły na życie wielu uznałoby za skandaliczne. On też powinien być oburzony, ale urok Jane jest jak zakazany owoc, a takiej pokusie najtrudniej się oprzeć.

 

Fragment książki

  

Gdyby Jane była bohaterką powieści napisanej przez jej przyjaciółkę Melissę, ten powóz trząsłby się na drodze prowadzącej do Szkocji, a obok niej siedziałby tajemniczy, pewny siebie i z pewnością niebezpieczny mężczyzna.
W rzeczywistości jechała do Batheaston, by spędzić co najmniej pół roku u kuzynki Violet, a sąsiednie miejsce zajmowała Constance Billing, służąca matki. Constance od początku podróży miała nadąsaną minę i narzekała dosłownie na wszystko.
Jane cieszyła się, że nie została odesłana do domu w Dorset. Kuzynka Violet była osobą ekscentryczną, a poza tym – na co Jane miała wielką nadzieję – następnego ranka po ich przyjeździe Billing uda się w drogę powrotną do domu.
Spojrzała na plan podróży.
- Nie zmieniamy koni w Kensington, bo to blisko Londynu. Myślę, że pierwszy postój będzie w Hounslow.
- W takim razie, panno Jane, dlaczego stoimy?
- Bo, jak widać przez przednią szybę, wstrzymano ruch drogowy. O, tak. Wydarzył się jakiś wypadek.
Znajdowali się na ruchliwej drodze w pobliżu kościoła w Kensington. Doszło do zderzenia dwóch dużych wozów. Furmani wygrażali batami i miotali obelgi, co oczywiście nie mogło w niczym pomóc. Na szczęście znajdowali się na tyle daleko, że do uszu Jane nie docierały ich słowa. Zaciekawieni przechodnie i stangreci podchodzili, by udzielić rady, potęgując zamieszanie.
Jane opuściła boczną szybę i wyjrzała na zewnątrz. Gdzieś z oddali rozległ się dźwięk trąbki.
- To pewnie dyliżans pocztowy.
Opadła na siedzenie, przygotowując się na czekanie. Podróżni narzekali na czterokołowe zamknięte powozy takie jak ten, którym podróżowała, i kołysanie podczas jazdy, mogli jednak podziwiać widoki przez szerokie przednie okno. Billing nie pochwalała tego przejawu ciekawości i siedziała z odwróconą głową. Jej zdaniem młode damy nie powinny rozglądać się dokoła.
- Proszę zasunąć szybę, panno Jane – fuknęła Billing. – Po drugiej stronie drogi znajduje się jakaś okropna pijalnia piwa.
Jane musiała zgodzić się ze służącą. Oberża wyglądała obskurnie i w niczym nie przypominała dobrze utrzymanych, przytulnych gospód w wioskach w pobliżu jej domu.
Oczami wyobraźni ujrzała ten budynek z pozamiatanym chodnikiem przed wejściem, umytymi oknami, z doniczkami pelargonii na parapetach. Nagle drzwi lokalu otworzyły się i z wnętrza wypadli trzej mężczyźni, roztrącając przechodniów. Za nimi podążali dwaj inni, z pałkami w dłoniach.
Billing pisnęła.
- Zamordują nas!
- Nie, ale ten mężczyzna zginie, jeśli nikt mu nie pomoże.
Bójka toczyła się czterech na jednego. Najpotężniejszy z towarzystwa, dzierżący pałkę, uniósł ciemnowłosego mężczyznę z ziemi i przytrzymał, zaś pozostali zaczęli okładać go pięściami po głowie i całym ciele.
- Dlaczego nikt tego nie przerwie? To nie jest bójka, tylko atak. Ktoś powinien zawołać policję.
Wysoki mężczyzna jakimś cudem wyzwolił się z uścisku i wymierzył cios, po którym jeden z napastników opadł na ziemię.
- Brawo, sir! Jeszcze raz!
Ignorując fakt, że Billing ciągnie ją za ramię, Jane otworzyła okno w drzwiczkach powozu. Mężczyzna, który wymierzył wspaniały cios, stał przytrzymywany przez dwóch atakujących i potrząsał głową, pragnąc dojść do siebie. W tej chwili nie stanowił żadnego zagrożenia dla uśmiechającego się czwartego przeciwnika.
Ku zdumieniu Jane napastnik sięgnął do kieszeni płaszcza, wyjął złożoną kartkę papieru i wsunął ją za pazuchę wysokiego mężczyzny.
- Z najlepszymi życzeniami – rzekł, mocno ścisnął pałkę i wykonał zamach.
Pierwsze uderzenie odrzuciło wysokiego mężczyznę od trzymających go mężczyzn; upadł na chodnik i na bok pojazdu. Billing pisnęła przeraźliwie, gdy powóz mocno się zakołysał.
Jane otworzyła drzwi, chwyciła ramię mężczyzny i pociągnęła za kołnierz jego surduta.
- Wsiadaj!
Nie miała pojęcia, czy ją usłyszał, czy też impet uderzenia sprawił, że znalazł się w środku. Widząc bezzębny uśmiech mężczyzny z pałką, nie była w stanie trzeźwo myśleć. Gdy napadnięty skulił się u jej stóp, a powóz odzyskał równowagę, mocno uderzyła atakującego parasolką w twarz.
Trzymając w jednej dłoni parasolkę, drugą ręką gorączkowo przeszukiwała torebkę, w której znajdował się pistolet jej mamy owinięty w chusteczkę. Przygotowana na najgorsze, niespodziewanie usłyszała dźwięk trąbki dyliżansu pocztowego, torującego sobie drogę wśród tłumu gapiów. Ich woźnica dostrzegł w tym szansę, zaciął konie i powóz z wciąż otwartymi drzwiczkami ruszył w ślad za okazałym pojazdem. Gdy mijali kościół, ich powóz lekko się przechylił, trzasnęły drzwi i zaczęli coraz szybciej oddalać się od pubu i jego nieokrzesanych bywalców.
Jane poczuła mdłości, przełknęła z trudem i odłożyła parasolkę.
- Panno Jane, proszę poprosić woźnicę, żeby się zatrzymał, ten typ krwawi i brudzi nasze spódnice – powiedziała Billing, usiłując otworzyć okienko.
- Przestań – ofuknęła ją ostro Jane. – Chcesz, żeby te zbiry nas dopadły? Pomóż mi go obrócić. Och, bądź rozsądna, Billing. Nigdy dotąd nie widziałaś krwi? No to oprzyj nogi o siedzenie, przynajmniej będzie miał trochę miejsca na podłodze.
Billing przesunęła się w róg powozu, kopiąc przy tym mężczyznę leżącego twarzą w dół u ich stóp. Rozległ się jęk.
Jane pochyliła się i dotknęła ramienia mężczyzny.
- Może się pan odwrócić?
Stęknął i zaczął unosić się na łokciach, lecz po chwili zaklął pod nosem, gdy powóz podskoczył na wybojach.
- Nie.
- Dobrze, w takim razie niech pan tam zostanie. Niedługo dojedziemy do rogatek.

Gdy powóz zwolnił i się zatrzymał, Jane krzyknęła:.
- Pomóż mi, Billing. Billing!
Jakimś cudem udało im się posadzić nieznajomego na siedzeniu między nimi. Widziały teraz silnie krwawiącą ranę od noża na ramieniu, jedno z wielu obrażeń. Lewe ramię nieznajomego zwisało bezwładnie.
Jane wsunęła chusteczkę i szal pod ubranie mężczyzny i ucisnęła ranę, nie zważając na jego przekleństwa.
- Proszę to trzymać. – Po chwili spełnił prośbę, chociaż miał zamknięte oczy, a głowa opadała mu na bok.
Zapewne nie był świadomy, że przeklina w obecności dwóch kobiet. Większy problem stwarzała teraz Billing kuląca się w kącie i besztająca Jane za sprowadzenie na nich niebezpieczeństwa oraz za zachowanie nieprzystojące damie.
- Wolę nie myśleć, co powie na to twoja matka. Szanująca się dama ani przez chwilę nie rozważałaby takiej możliwości…
Jane przestała jej słuchać. Woźnica, uiściwszy opłatę drogową, zorientował się, że mają dodatkowego pasażera. Podał lejce strażnikowi i podszedł do drzwi od strony Jane.
- Co się tu dzieje, panienko? Powóz został wynajęty na kurs dla dwóch osób.
- Wiem. Chciałabym, żeby zatrzymał się pan przy najbliższej porządnej gospodzie, która obsługuje dyliżanse. Obiecuję, że potem znów będzie miał pan dwóch pasażerów.
Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
- Jeśli tapicerka jest pobrudzona krwią, będą panie musiały uiścić dodatkową opłatę. – Wsiadł jednak z powrotem na konia, zmusił zwierzęta do galopu, a gdy Billing kończyła swą tyradę, zatrzymali się przy zajeździe Pod Dzwonem i Kotwicą.
- Billing, proszę, wejdź do środka i przynieś miskę wody – poleciła Jane.
- Oczywiście, że tam pójdę, ale głównie po to, żeby zmyć krew ze spódnicy, panno Jane! Przyślę też kilku mężczyzn, żeby wynieśli tego włóczęgę z naszego powozu – dodała, kierując się w stronę zajazdu. – Powinnam zawołać policję, twoja matka z pewnością tego by ode mnie oczekiwała.
- Szybko, odwiąż jej bagaż – zwróciła się Jane do woźnicy. – Ten duży kosz z wikliny i niewielką brązową walizkę.
Sięgnęła po torebkę i właśnie wyjmowała dwa banknoty, gdy powróciła Billing, oczywiście bez wody, za to w towarzystwie dwóch barmanów.
- Co się tu dzieje, panno Jane? Przecież to są moje bagaże.
- Billing, wracasz do domu. To jest twój bagaż, a tu masz pieniądze na drogę. To porządny zajazd i jestem pewna, że będziesz mogła nająć jedną ze służących na podróż. – Wcisnęła pieniądze w dłonie bełkocącej coś Billing i zamknęła drzwiczki. – Jedziemy!
Woźnica usłuchał polecenia, nie zważając na rozpaczliwe krzyki Billing i po chwili znów znaleźli się na drodze. Jane opadła na oparcie siedzenia. Po zastanowieniu doszła do wniosku, że milczący, poturbowany mężczyzna będzie milszym towarzyszem podróży niż Billing z jej kwaśną miną i zrzędliwym głosem. Uważnie przyjrzała się nieznajomemu. Nawet bez sińców, brudu i krwi trudno byłoby go uznać za przystojnego. Była jednak teraz za niego odpowiedzialna, a nie miała żadnego doświadczenia w opiece nad rannymi. Nie wiedziała też, kim jest ten nieszczęśnik. Gatunek tkaniny płaszcza pasował do człowieka z wyższych sfer. Zresztą przyszłaby na ratunek każdemu.
Melissa z pewnością będzie zazdrosna. Często opisywała podobne przygody i marzyła, by przeżyć choć jedną z nich. Cóż, będzie musiała zadowolić się listami. Jane za pomocą rysunków potrafiła przedstawiać rzeczywistość równie frapująco, jak przyjaciółka w swoich opowiadaniach. Upewniwszy się, że ranny wciąż jest nieprzytomny, a krwawienie ustało, Jane wyjęła szkicownik i ołówek.

Gdzie ja jestem?
Ivo miał ochotę otworzyć oczy, lecz porzucił ten zamiar. Wszystko go bolało, ale przynajmniej nikt go teraz nie bił. Domyślał się, że leży w poruszającym się powozie, czuł zapach skóry i woń kwiatowych perfum.
Zapewne został uratowany przez damę jadącą tym pojazdem. Poczuł zakłopotanie, lecz zaraz potem uzmysłowił sobie, że jego obecna sytuacja jest o wiele lepsza niż posczas ataku brutali, których nasłała na niego Daphne. Niezwykła przemiana kobiety, która zapewniała go niegdyś o swym uczuciu, zadziwiła go, lecz nie miał teraz siły, by się nad tym zastanawiać. To, co poczuje, gdy nadejdzie czas na rozważania, nie powinno go teraz obchodzić. Liczyło się tylko to, że nie będzie w stanie dotrzymać obietnicy danej umierającemu przyjacielowi, a jej bratu.
Słyszał stukot końskich kopyt, okrzyki woźnicy, skrzypienie powozu i turkot kół. Spomiędzy tych dźwięków dochodziło go jakby skrobanie, delikatne jak szept.
Powóz zwolnił, skręcił i zatrzymał się. Z zewnątrz dobiegły jakieś głosy. Ivo uniósł powieki i ujrzał przed sobą parę okolonych długimi rzęsami orzechowych oczu.
- Och, dobrze, że się pan obudził. Zastanawiałam się, jak wyniesiemy pana z powozu, jeśli będzie pan nieprzytomny. Jest pan dość duży – dodała z przekąsem właścicielka pięknych oczu. - I zakrwawiony. I brudny.
Zamrugał. Cofnęła się, co pozwoliło mu się jej przyjrzeć mimo pulsującego bólu głowy. Miała brązowe włosy, piegi i twarzyczkę w kształcie serca. Nie była pięknością, a w każdym razie nie mogła się równać z oszałamiającą blondwłosą Daphne, jednak było w niej coś pociągającego. Delikatny kwiatowy zapach mile połaskotał go w nozdrza.
- Jak pan myśli, da pan radę wysiąść i dojść do zajazdu? Poprosiłam stajennego, żeby panu pomógł. – Uśmiechnęła się do niego i przekrzywiła głowę.
Miał wrażenie, że młoda osóbka przygląda mu się tak uważnie, by móc potem dokładnie opisać go policjantom. Być może doznał wstrząśnienia mózgu i tylko to sobie wyobrażał. Damy nie wpatrują się w mężczyzn ani nie wciągają ich do powozów w trakcie bójki.
- Mamy pana wyciągnąć? – Pochyliła się nad nim, otworzyła drugie drzwiczki, a do środka zajrzał jakiś mężczyzna. – Proszę uważać na jego lewe ramię – powiedziała. – Został wywleczony z powozu, a kiedy usiłował złapać równowagę, upadł.
- O, Boże. Mam nadzieję, że nie zacznie znów krwawić – powiedziała żywym tonem jego wybawicielka, podczas gdy stajenny pomagał mu wstać. – Gdzie ja podziałam kapelusz i torebkę?
Ivo niepewnym krokiem szedł przez podwórze gospody, podtrzymywany przez dobrze zbudowanego młodzieńca przesiąkniętego zapachem stajni.
- Gdzie... ?
- Pod Jucznym Koniem w Turnham Green. Chce się pan o mnie oprzeć? Nie? To w takim razie tędy.
- Kim…?
- Nazywam się Jane Newnham. Och, panie gospodarzu. Chciałabym prosić o prywatny salon, gorącą wodę, brandy i o wezwanie najlepszego doktora w okolicy. Mój brat został napadnięty przez rozbójników – dodała, dźgając przy tym Iva pod żebra. – Bardzo dziękuję.
- Dlaczego… ?
- Bo został pan dźgnięty nożem, a przynajmniej tak mi się wydaje, a poza tym na pewno ma pan inne obrażenia, a moja wiedza na temat anatomii jest czysto teoretyczna. Więc chociaż wydaje mi się, że pana życie nie jest zagrożone, lepiej będzie się upewnić. No, doszliśmy. Chce pan usiąść na ławie czy położyć się na sofie? Nie sprawia wrażenia zbyt wygodnej, a poza tym może pan krwawić.
- Usiądę.
To cud, pomyślał. Udało mi się wymówić słowo i nie przerwała mi w połowie.
Stajenny pomógł mu opaść na ławę.
Ivo zaczekał, aż młodzieniec wyjdzie z pokoju.
- Wygląda na to, że jestem pani dłużnikiem, panno… Czy dobrze mówię? Panno? Tak? Newnham. Muszę jednak przyznać, że wciąż jestem oszołomiony. Przypominam sobie, jak zostałem wciągnięty do pani powozu i że były w nim dwie kobiety. A teraz nie ma pani towarzystwa.
- To była Billing. Wysadziłam ją przy zajeździe i dałam jej pieniądze na podróż powrotną do domu. To służąca mojej matki. Doprowadzała mnie do szaleństwa, jeszcze zanim pan do nas dołączył, a jechaliśmy z Mayfair. Wiecznie niezadowoleni ludzie bardzo mnie męczą, a pana? Mam wrażenie, że pocierają mi duszę pilnikiem.
Sądząc po sposobie wysławiania się i ubraniu, była damą. W takim razie nie powinna jednak podróżować samotnie. Nie usprawiedliwiała tego nawet ekscentryczne usposobienie. Nie powinna też przebywać w gospodzie z nieznajomym mężczyzną. Powiedział to na głos, bardzo stanowczym tonem.
- Nonsens. Jak mogłabym opuścić pana w potrzebie? Poza tym jest pan dżentelmenem, bo inaczej nie zawracałby pan sobie głowy podobnymi rozważaniami. Powiedziałam właścicielowi zajazdu, że jestem pańską siostrą, no i nie znam nikogo w Turnham Green, więc absolutnie nie ma powodów do niepokoju.
Ivo przypomniał sobie, że zaledwie przez kilkoma tygodniami był oficerem w armii Jego Królewskiej Mości i wielokrotnie odniósł rany poważniejsze niż teraz. Nic nie wskazywało, by doznał wstrząśnienia mózgu i z pewnością umiałby przybrać odpowiednio stanowczy ton, by odstraszyć tę zuchwałą damę. Gdyby jednak to zrobił, zostałaby sama. Do diabła!
- Mam wrażenie, że przyjechał doktor – powiedziała panna Newnham. – Zachowuje się pan bardzo dzielnie, zważywszy pana stan, ale jestem pewna, że dzięki lekarzowi poczuje się pan lepiej.
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do pokoju wszedł rudowłosy piegowaty mężczyzna zbliżający się do trzydziestki. Uśmiechnął się.
- To pan został napadnięty? Cieszę się, że jest pan przytomny, sir. Nazywam się Jamieson. – Najwyraźniej spodziewał się jakiejś reakcji, bo szybko dodał: - Wiem, że wyglądam młodo, ale zapewniam, że ukończyłem medycynę na uniwersytecie w Edynburgu. A teraz, sir, zdejmijmy pańskie ubranie. Będziemy musieli zrobić to bardzo ostrożnie. – Podszedł do Iva.
- Doktorze Jamieson, w pokoju jest dama.
- To dobrze – powiedział lekarz.
- Mój brat jest bardzo nieśmiały. Jestem pewna, że wspólnymi siłami zdejmiemy mu surdut, koszulę szybciej i zadamy mu mniej bólu, niż gdyby robił to pan sam.
- Oczywiście. Zresztą nie zdejmujemy dolnych części garderoby… Ha-ha! Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Ma zamiar zdjąć mi spodnie w obecności tej kobiety? Po moim trupie! – pomyślał ponuro Ivo.
Miał jednak wrażenie, że całe stado diabłów z widłami dźga jego ramię, a żebra bolały tak, jakby skopał je koń, a nie czwórka debili. Wiedział z doświadczenia, że wszystko przebiegnie sprawniej, jeśli się rozluźni. Skinął głową.
- Proszę robić, co pan uważa za stosowne, doktorze.
Panna Newnham okazała się delikatną, zręczną pomocnicą. Po drobnych kłopotach ze zdjęciem surduta, nie mieli już żadnego problemu z kamizelką i fularem. Prowizoryczny opatrunek nałożony na ramię przez pannę Newnham odpadł. Zdążył zauważyć, że użyła jakiejś chustki ozdobionej koronką. Będzie musiał ją odkupić.
Panna Newnham wydawała się nie mieć żadnych zahamowań, wyciągała teraz jego koszulę z tyłu spodni. Doktor, na szczęście, zajął się przodem. Zdjął ją potem przez głowę i cofnął się o krok.
- Widzę, że mam przed sobą żołnierza – powiedział po dłuższych oględzinach. – Będzie miał pan teraz identyczne ramiona, sir. Co się stało w to ramię? – Opuszkami palców dotknął starej blizny nad prawym obojczykiem Iva.
- Odprysk metalu z lawety trafionej pociskiem – odparł szorstkim tonem i spojrzał na lewe ramię, z którego krew ściekła strużką na tors. Niemal czuł spojrzenie panny Newnham na swoich plecach. Jego mięśnie napięły się boleśnie od próby pozostania w bezruchu.
- Czy mogłaby pani posłać po ciepłą wodę? – zapytał Jamieson.
Po tych słowach młoda dama na szczęście opuściła pokój, a kilka minut później służąca przyniosła wodę. Ivo zamknął oczy, starając się popaść w stan odrętwienia i poddał się lekarskiemu badaniu.
- Nie ma żadnych złamań – odezwał się w końcu Jamieson. – Oczyściłem ranę na ramieniu. Nie jest głęboka, nic groźnego, założyłem dwa szwy. Ma pan silnie posiniaczone żebra, ale nie wierzę w dobroczynny wpływ krępowania ich bandażem, więc nie założyłem opatrunku. Pańskie plecy niedługo przybiorą czarno-sine barwy, ale nie widzę śladów silnych uderzeń w okolicy nerek. A tam niżej wszystko w porządku?
Ivo robił, co tylko w jego mocy, by chronić to „tam niżej”. Mógł mieć sińce tylko na udach i goleniach.
- W jak najlepszym porządku – odparł. Zaczynał mocniej odczuwać skutki pobicia, czuł, jak drżą długo pozostające w napięciu mięśnie i nerwy.
- Tu jest czysta koszula. Pomogę panu ją włożyć.
Zacisnął zęby, a doktor szybko wciągnął mu koszulę przez głowę i nawet nie próbował wsunąć jej w spodnie. Gdzieś niedaleko rozlegało się to dziwne ciche skrobanie, które słyszał już w powozie. Chyba dzwoniło mu w uszach.
- Powinien pan teraz położyć się do łóżka – rzekł Jamieson.
- Mój portfel. Powinien być w wewnętrznej kieszeni surduta.
Doktor uniósł surdut i przeszukał kieszenie.
- Niestety, niczego tam nie ma. Pewnie zabrali go panu napastnicy.
- Wynajęłam dla nas pokoje – powiedziała stojąca z tyłu panna Newnham. Skrobanie ustało. – Nie trap się, braciszku, nie ruszyli mojej torebki, więc nie musimy się martwić o pieniądze.
Uno, dos, tres… Ivo zacisnął powieki i policzył w myślach po hiszpańsku do dziesięciu.
- Przez cały czas byłaś w pokoju?
- Oczywiście. Ile jesteśmy panu winni, doktorze?
Jamieson podał jakąś sumę, rozległ się brzęk monet, a potem odgłos rozdzieranego papieru.
- Może panu się spodoba – powiedziała.
- O! To jest… wspaniałe! Dziękuję. Ma pani wielki talent. Wszystkiego najlepszego, sir. Proszę odpocząć i spędzić dzień-dwa w łóżku, jeśli wystąpi gorączka. Ma pan na ciele tyle blizn, że z pewnością wie, jak należy obchodzić się z ranami.
Gdy za Jamiesonem zamknęły się drzwi, panna Newnham podeszła do Iva.
- Pański pokój znajduje się na piętrze po prawej stronie. Czy mam przywołać stajennego, żeby panu pomógł?
- Co pani tu robiła? – burknął. – I co dała pani doktorowi oprócz pieniędzy? Wejdę na piętro bez pomocy. – Przynajmniej taką miał nadzieję. – Nie chciałbym upaść przez tego łamagę stajennego.
Panna Newnham oddaliła się na chwilę i wróciła ze szkicownikiem w dłoni. Rysunek przedstawiał pokój, nagie plecy Iva i pochylającego się nad nim Jamiesona. Scenka została ujęta z zachowaniem wszelkich proporcji i tchnęła autentyzmem.
- Szybko naszkicowałam jego portret i dałam mu go.
- W takim razie słyszałem skrobanie pani ołówka? Rysowała pani także w powozie? – spytał zszokowany.
W odpowiedzi przewróciła kartkę. Ujrzał siebie skulonego w powozie, z zamkniętymi oczami, potarganymi włosami, w pobrudzonym, podartym ubraniu. Inny rysunek przedstawiał wyraźnie niezadowoloną kobietę z zaciśniętymi ustami.
- To jest Billing. Teraz chyba już pan rozumie, dlaczego odesłałam ją do domu. Myślałam, że zaraz padnę przy niej trupem, więc nie wiadomo, jaki wpływ mogłaby mieć na pana.

***

Mężczyzna, którego wybawiła z opresji, spojrzał na portret, a potem na nią.
- Była pani przyzwoitką – powiedział silnym głosem niepasującym do żałosnego wyglądu.
- Była moim dozorcą więziennym. Nie sprawia pan wrażenia kogoś, kto gorszy się na wieść o samotnie podróżującej zaradnej kobiecie.
- Nie jest pani sama – poprawił. – A ja wyglądam jak opryszek. - Powoli wstał i lekko się zachwiał.
- Sądząc po pańskim akcencie i ubraniu, nie mówiąc już o dbałości o zachowanie form, jest pan szlachetnie urodzony – odparła.
Z niewiadomego powodu czuła się bezpiecznie w jego obecności. Dotknęła jego ramienia. Mimo że był w koszuli pożyczonej od barmana, miał lodowatą rękę, a twarde mięśnie lekko drżały pod jej dłonią. Uzmysłowiła sobie, że jest wyczerpany, odczuwa ból, a wcześniej stracił sporo krwi.
- Powinien pan położyć się do łóżka i odpocząć.
Przez chwilę się zastanawiał, po czym skinął głową. Na szczęście miała do czynienia z człowiekiem rozsądnym, a nie głupcem udającym w obecności kobiety bohatera. Uniosła jego porozrzucane ubrania i otworzyła drzwi.
- To tylko jedno piętro. Drzwi są otwarte. Jeśli zostawi pan swoje ubrania przed wejściem, oddam je do prania i pocerowania.
Ponownie skinął głową i wyszedł. Nie próbowała mu pomóc, by nie urazić jego dumy, jednak przyglądała mu się, stojąc u podnóża schodów.
- Jak ma pan na imię?
- Ivo – odpowiedział, pokonując kolejny stopień. Nie obejrzał się za siebie. – Major lord Merton. – Wykonał dwa chwiejne kroki, po czym się zatrzymał i mocniej ścisnął poręcz dużą, pokrytą bliznami dłonią. – Och, ciągle zapominam, lord Kendall.
- Przecież lord Kendall zmarł kilka miesięcy temu – powiedziała, zanim zdołała ugryźć się w język. – Przepraszam… Był pańskim ojcem?
- Tak. – Kontynuował wspinaczkę.
Jane otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła. Lord z pewnością nie zamierzał poruszać kwestii swych tytułów na schodach ani zaspokajać jej ciekawości. W każdym razie wnuk markiza, dziedzic fortuny, dziwnym zrządzeniem losu trafił do tego zajazdu.
Zaczekała, aż zamknęły się za nim drzwi, po czym wstąpiła na schody i usiadła na trzecim stopniu, licząc od góry, w obawie, że zaraz usłyszy, jak ten mający ponad metr osiemdziesiąt wzrostu mężczyzna pada na podłogę. Czekała też, aż uchyli drzwi i rzuci brudne ubrania na korytarz.
Słyszała odgłos kroków, lecz nie było żadnego głuchego uderzenia. Drzwi na chwilę się otwarły i na podłodze pojawiła się para butów oraz stos ubrań. Potem drzwi zostały starannie zamknięte. Jane zebrała ubrania i zniosła na dół. Przetrząsnęła każdą część garderoby, sprawdziła kieszenie, lecz znalazła jedynie bawełnianą chustkę i zmięty rachunek z zajazdu wystawiony przed tygodniem. Odłożyła je na bok. Gdy składała surdut, coś zaszeleściło. W wewnętrznej kieszeni znajdowała się złożona, pomięta kartka papieru ze śladami brudnych palców. Nie było pieczęci. Wygładziła papier i wsunęła go wraz z rachunkiem z zajazdu do szkicownika, w którym trzymała notatki i luźne kartki. Pomyślała, że potem wsunie znalezione przedmioty do czystego ubrania.
Znalazła pokojówkę i zleciła pranie, naprawę i prasowanie ubrań, glansowanie butów, po czym zamówiła herbatę do prywatnego saloniku.
Nie będę się przejmować lordem Kendallem, myślała, popijając herbatę. Zresztą, co dziwne, wcale tego od niej nie oczekiwał. Ilekroć jej ojciec i bracia byli chorzy, czynili wokół siebie wiele zamieszania i co chwila ją przywoływali. Nawet lekkie przeziębienie skutkowało pojawianiem się mnóstwa leków, inhalacji, rozpalaniem ognia w sypialni, a na jej barkach spoczywały tysiące dodatkowych czynności.
Teraz zadbała jedynie o to, by w łóżku położono gorącą cegłę, zapewniono dzbanek z wodą i sproszkowaną korę wierzby na złagodzenie bólu, no i oddała ubrania jego lordowskiej mości do prania.
Jeśli był gotów i zdrów na tyle, by towarzyszyć jej w drodze do Batheaston w zamian za ocalenie, chętnie na to przystanie, jako że był zdecydowanie ciekawszym rozmówcą niż Billing, a poza tym odstraszy niechcianych zalotników.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel