Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Na wezwanie królowej (ebook)
Zajrzyj do książki

Na wezwanie królowej (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron384
ISBN978-83-276-7649-8
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyAt the Queen's Summons
TłumaczAlina Patkowska
Język oryginałuangielski
EAN9788327676498
Data premiery2022-01-05
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Philippa nie wie, kim byli jej rodzice, wczesne dzieciństwo to dla niej strzępy mglistych, pełnych grozy obrazów. Przed laty znalazła ją na plaży i przygarnęła kobieta, która wychowała ją jak własną córkę. Po śmierci opiekunki Philippa postanawia poszukać szczęścia w Londynie. Zabawia ludzi kuglarskimi sztuczkami i barwnymi opowieściami, co od jakiegoś czasu jest zakazane pod groźbą surowej kary. Z opresji ratuje ją Aidan, który przybył z Irlandii na wezwanie królowej Elżbiety. Oświadcza, że Philippa jest jego dwórką i otacza ją opieką. Ta niedobrana para wywołuje w królewskim pałacu spore poruszenie. Tutaj, po audiencji u Elżbiety, ich znajomość miała się zakończyć, ale tak naprawdę dopiero zaczyna się na dobre i jedyne, czego w niej zabraknie, to… nuda.

Fragment książki

– Ilu szlachciców trzeba, żeby zapalić świecę? – zawołał wesoły głos.
Aidan O’Donoghue podniósł rękę, zatrzymując swój orszak. Ten głos go zaintrygował. Jego osobista straż złożona ze stu celtyckich najemników natychmiast zatrzymała się na zatłoczonej londyńskiej ulicy.
– Ilu? – zapytał ktoś donośnie.
– Trzech!
Okrzyk dobiegał z cmentarza przy kościele świętego Pawła. Aidan zwrócił konia w stronę wielkiego kościoła. Wokół niego przelewało się morze księgarzy, nędzarzy, oszustów, kupców i opryszków. Na schodach kościoła dostrzegł drobną postać.
– Jeden, żeby zawołać służącego, żeby wylał nocnik… – dziewczyna zatoczyła się, udając pijaczkę – jeden, żeby stłuc służącego do nieprzytomności, jeden, żeby spaprać robotę, i jeden, żeby zrzucić winę na Francuzów.
Słuchacze szyderczo pohukiwali.
– To czterech, dziewko! – wykrzyknął któryś.
Aidan uniósł się w strzemionach. Jeszcze dwa tygodnie temu nie używał strzemion ani wędzidła. Może ta wizyta w Anglii na coś się przyda. Nie widział jednak żadnego sensu w tych wszystkich fantazyjnych ozdobach, na które nalegał lord Lumley. W Irlandii konie były końmi, a nie laleczkami przybranymi w atłasy i pióropusze.
Z wysokości znów spojrzał na dziewczynę: zniszczony kapelusz nasunięty na splątane włosy, brudna, roześmiana twarz, podarte ubranie.
– No cóż – odkrzyknęła – przecież nie mówiłam, że umiem liczyć, chyba że miedziaki, które mi rzucisz.
Na schody wspiął się mężczyzna w obcisłych nogawicach.
– Zbieram miedziaki dla tej, która zabawi mnie najlepiej – powiedział. Śmiało objął dziewczynę ramieniem i przyciągnął do siebie. Uderzyła się dłońmi w policzki, udając zdziwienie.
– Panie! Twój mieszek schlebia mej próżności!
Wybuchom śmiechu towarzyszył brzęk monet. Gruby mężczyzna wyciągnął do dziewczyny trzy płonące pochodnie.
– Sixpence mówi, że nie umiesz nimi żonglować.
– Ninepence mówi, że umiem. To równie oczywiste jak to, że biały tyłek królowej Elżbiety siedzi na tronie – wrzasnęła dziewczyna. Zręcznie złapała pochodnie i wprawiła je w ruch.
Aidan podprowadził konia jeszcze bliżej. Grania, wielka florencka klacz, naraziła się na kilka niechętnych spojrzeń i wymamrotanych przekleństw od ludzi, których zepchnęła z drogi, ale nikt nie odważył się go zaczepić. Londyńczycy nie mogli wiedzieć, że mają przed sobą O’Donoghue Móra z zamku Ross, wyczuwali jednak, że nie należy z nim zadzierać – może sprawiała to wielkość konia, może chłodne spojrzenie błękitnych oczu jeźdźca, a może nagie ostrze krótkiego miecza przywiązanego do jego uda.
Zostawił swoją świtę przed kościołem i zbliżył się do ulicznicy, która żonglowała pochodniami. Smugi ognia otaczały jak rama jej uśmiechniętą, pokrytą sadzą twarz. Była dziwną dziewczyną. Wyglądała, jakby zszyto ją z resztek: szeroko otwarte oczy i jeszcze szersze usta, mały nos i sterczące włosy, bardziej odpowiednie dla chłopca. Nosiła koszulę bez gorsetu, szerokie płócienne spodnie i buty tak stare, że mogły być reliktem poprzedniego wieku. A jednak Stwórca obdarzył ją parą najdelikatniejszych i najzręczniejszych dłoni, jakie Aidan kiedykolwiek widział.
Pochodnie zataczały coraz szybsze kręgi. Brzuchaty mężczyzna rzucił jej lśniące czerwone jabłko. Zaśmiała się i powiedziała:
– Ech, Dove, nie boisz się, że skuszę kogoś do grzechu?
Jej towarzysz zachichotał.
– Lubię, kiedy dziewczyna składa się z czegoś więcej niż tylko z chudych kości i kiepskich żartów, Pippa.
Nie obraziła się, a gdy Aidan bezgłośnie powtarzał dziwne imię, ktoś rzucił w jej stronę martwą rybę. Pippa bez trudu przyjęła nowe wyzwanie.
– Zdaje się, że złapałam jednego z twoich krewnych, Mort – powiedziała do człowieka, który rzucił rybę.
Tłum ryknął z aprobatą. Kilku dżentelmenów w czerwonych obcasach cisnęło na schody parę monet. Aidan spędził w Londynie już dwa tygodnie, ale nadal nie rozumiał Sassenachów. Równie dobrze mogli rzucić ulicznej kuglarce monetę, jak kazać ją powiesić za włóczęgostwo.
Poczuł, że coś ociera się o jego nogę, i spojrzał w dół. Wokół jego uda zaciskały się szponowate palce jakiejś ladacznicy o sennym wyrazie twarzy. Wyraźnie zmierzały w stronę rękojeści sztyletu ukrytego w cholewie buta. Aidan z lekceważącym uśmiechem odsunął rękę dziwki.
– Nie znajdziesz tam nic prócz nieszczęścia, panienko.
Rozchyliła usta w szyderczym uśmiechu. Od francuskiej choroby gniły jej dziąsła.
– Irlandczyk – powiedziała i cofnęła się. – Święty jak ksiądz, co?
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się piskliwe miauknięcie i w kierunku Pippy poleciał niedorosły kociak.
– Żongluj tym! – wrzasnął jakiś mężczyzna, pokładając się ze śmiechu.
– Jezu! – Złapała kota i zdołała przerzucić z go jednej ręki do drugiej, zanim przerażone stworzenie wskoczyło jej na głowę i wbiło pazury w wystrzępiony kapelusz. Rondo opadło żonglerce na oczy. Pochodnie, jabłka i ryby upadły na ziemię. Chudy mężczyzna o imieniu Mort zgasił płomienie. Grubas imieniem Dove próbował mu pomóc, ale nadepnął na rybę i stracił równowagę, wymachując rękami. Jego pięść trafiła w jednego z widzów, który natychmiast rzucił się na niego, by mu oddać. Inni dołączyli do bójki z okrzykami radości. Aidan z trudem powstrzymał klacz przed stanięciem dęba.
Dziewczyna potknęła się, wyciągnęła ręce przed siebie i złapała za brzeg wózka księgarza. Kapelusz spadł na ziemię, a oszalały kot wskoczył na stertę ksiąg, strącając je w błoto.
– Ty głupia! – wrzasnął księgarz i rzucił się na Pippę.
Dove mierzył się z kilkoma przeciwnikami naraz. Z mokrym pacnięciem uderzył jednego w twarz martwą rybą. Pippa uniosła koniec wózka i reszta książek zsunęła się prosto na księgarza, przewracając go na ziemię.
– Gdzie moje dziewięć pensów? – zawołała, wpatrując się w schody, ale wszyscy byli zbyt zajęci awanturą, by odpowiedzieć. Znalazła miedziaka, wepchnęła go do torby przywiązanej do pasa kawałkiem postrzępionej liny i natychmiast uciekła w stronę Krzyża świętego Pawła, ośmiokątnej altany zwieńczonej kopułą z krzyżem. Księgarz pobiegł za nią, a za nim jego żona, pokaźna dama o ramionach jak wielkie szynki.
– Wracaj tutaj, ty podła małpo! – wrzasnęła. – Ten dzień będzie twoim ostatnim!
Dove trzymał przeciwnika za szyję i zaśmiewając się, uderzał go w nos raz z prawej, raz z lewej strony. Mort, jego towarzysz, z równą radością mierzył się z dziwką, która wcześniej próbowała ukraść Aidanowi sztylet. Pippa uciekała dokoła krzyża, ścigana przez księgarza i jego żonę. Kolejni widzowie przyłączali się do walki. Klacz cofnęła się, ze strachu przewracając oczami. Aidan zamruczał i pogłaskał ją po szyi, ale nie opuścił placu. Obserwował walkę, po raz setny myśląc o tym, jakim dziwnym, paskudnym i fascynującym miejscem jest Londyn. Zapomniał, po co tu przybył, i zmienił się w widza, poświęcając całą uwagę wybrykom Pippy i jej towarzyszy.
A zatem to była katedra świętego Pawła, serce miasta, bardziej miejsce spotkań niż dom modlitwy. Nie zdziwiło to Aidana. Wiara Sassenachów była anemiczna; nienawidzący Rzymu reformatorzy wypędzili z niej całą żarliwość i widowiskowość. W cieniu wieży, dawno temu zniszczonej i nigdy nie odbudowanej, gnieździła się grupa żebraków i handlarzy, przechadzali się gracze i złodzieje, dziwki i oszuści. W przeciwległym rogu placu stał dżentelmen, a obok niego konstabl w liberii. Na piskliwe nawoływania żony księgarza niechętnie podeszli bliżej.
Księgarz osaczył Pippę na najwyższym stopniu schodów.
– Mort! – wołała. – Dove! Pomóżcie mi!
Jej towarzysze szybko zniknęli w tłumie.
– Łajdacy! – wrzasnęła za nimi. – Oby was wykastrowano!
Księgarz rzucił się w jej stronę. Podniosła z ziemi martwą rybę, wycelowała w niego i rzuciła. Księgarz uchylił się i ryba trafiła zbliżającego się dżentelmena w twarz, a potem ześlizgnęła się po kaftanie z jedwabnego brokatu, brudząc go szlamem i łuskami, i zatrzymała się na aksamitnych dworskich ciżmach.
Pippa zamarła z przerażenia.
– Och – wymamrotała.
– Rzeczywiście. – Dżentelmen popatrzył na nią oskarżycielsko i skinął na konstabla.
– Tak, milordzie? – zapytał tamten.
– Aresztuj tę, ee… tę ulicznicę.

Pippa cofnęła się o krok, modląc się, by droga ucieczki była wolna, i otarła się plecami o zwalistą żonę księgarza.
– Och – powtórzyła. Jej nadzieje tonęły jak obciążony trup w Tamizie.
– Zobaczymy, jak sobie teraz poradzisz, panienko – syknęła jej do ucha kobieta.
– Dziękuję – powiedziała Pippa serdecznie. – Zamierzam to zrobić. – Przywołała na twarz swój najbardziej łobuzerski uśmiech i przeczesała palcami grzywkę. Niedawno ścięła włosy, aby pozbyć się uporczywych wszy. – Dzień dobry, Wasza Czcigodność.
Szlachcic pogładził się po brodzie.
– Dla ciebie niezbyt dobry, łajdaczko. Czy znasz zarządzenia dotyczące kuglarzy?
We wzroku Pippy zapłonęło oburzenie. Rozejrzała się na prawo i lewo.
– Kuglarze? Jacy? Gdzie? Na Boga, to miasto schodzi na psy, skoro kuglarze biegają wolno po ulicach!
Ukradkiem przepatrywała tłum w poszukiwaniu Dove’a i Mortlocka, ale zniknęli. Jej wzrok zatrzymał się na mężczyźnie na koniu. Zauważyła go już wcześniej. Był bogato odziany i dobrze ułożony i wydawał się cudzoziemcem.
– Chcesz powiedzieć – wrzasnął do niej konstabl – że nie jesteś kuglarką?
– Sir, cóż za podejrzenie! Jestem… jestem… – Wzięła głęboki oddech i znalazła odpowiednie kłamstwo. – Jestem ewangelistką, panie. Przybyłam tu głosić dobrą nowinę nienawróconym poganom.
Wyniosły dżentelmen uniósł wysoko brwi.
– Dobrą nowinę, tak? A cóż to takiego?
– Ewangelia świętego Jana – odrzekła z wystudiowaną cierpliwością i urwała na chwilę, szukając w pamięci barwnych szczegółów zapamiętanych w dniach, które spędziła ukrywając się w zakamarkach kościoła. – Listy świętego Pawła do galantów i kolosów.
– Ach. – Konstabl błyskawicznym ruchem przycisnął ją do ściany przy drzwiach. Z tęsknotą popatrzyła na nawę pełną strzelistych kamiennych kolumn. Jak każdy wytrawny miejski szczur znała wszystkie zakamarki kościoła. Gdyby mogła dostać się do środka, znalazłaby inne wyjście.
– Wymyśl coś lepszego – powiedział konstabl – albo przybiję ci uszy do dybów.
Skrzywiła się i westchnęła dramatycznie.
– Dobrze więc. Oto cała prawda.
Wokół schodów zebrał się tłumek gapiów, którzy zapewne mieli nadzieję zobaczyć jej uszy przebite gwoździami. Cudzoziemiec zsiadł z konia, zarzucił wodze na łęk siodła i podszedł bliżej. Widocznie w nim również odezwała się żądza krwi. Ale może nie, pomyślała Pippa. Pomimo surowych rysów twarzy i rozwianych czarnych włosów, mężczyzna roztaczał fascynującą aurę splendoru. Wzięła głęboki oddech.
– Właściwie, sir, jestem kuglarką. Ale mam pozwolenie szlacheckie – dodała triumfalnie.
– Doprawdy? – Jego lordowska mość mrugnął do konstabla.
– O tak, panie, klnę się, że to prawda.
– A kimże jest twój patron?
– Ależ to sam Robert Dudley, lord Leicester. – Pippa wyprostowała się dumnie. Jakże to roztropnie z jej strony, że pomyślała o wieloletnim faworycie królowej. Nie siląc się na delikatność, szturchnęła konstabla w żebra. – Jest kochankiem królowej, więc lepiej mnie nie zaczepiaj.
Kilku gapiów otworzyło szeroko usta. Twarz szlachcica poszarzała, a potem oblała się krwistym rumieńcem.
Konstabl chwycił Pippę za ucho.
– Przegrałaś, hultajko. – Szerokim gestem wskazał na wyniosłego mężczyznę. – To jest lord Leicester i nie wierzę, żeby cię kiedykolwiek wcześniej widział.
– Gdyby tak było, na pewno bym pamiętał – powiedział Leicester.
Pippa przełknęła ślinę.
– Czy mogę zmienić zdanie?
– Proszę – rzekł Leicester.
– Właściwie moim patronem jest lord Shelbourne. – Spojrzała na mężczyzn z powątpiewaniem. – Eee, on chyba jeszcze żyje?
– Owszem, żyje.
Pippa odetchnęła z ulgą.
– No więc jest moim patronem. A teraz muszę już iść…
– Nie tak szybko. – Konstabl mocniej zacisnął palce na jej uchu. Pod powiekami zapiekły ją łzy. – Siedzi zamknięty w Tower, jego ziemie zostały skonfiskowane i odebrano mu tytuł.
Pippa sapnęła i jej usta uformowały się w kształt litery O.
– No tak – powiedział Leicester. – Cóż.
Po raz pierwszy jej pewność siebie osłabła. Zwykle była wystarczająco zwinna i szybka, by w porę uciec przed kłopotami, ale tym razem została dosłownie postawiona pod ścianą. Postanowiła podjąć ostatnią próbę zdobycia patrona. Ale kto to mógłby być? Lord Burghley? Nie, był za stary i zupełnie pozbawiony poczucia humoru. Walsingham? Ten też się nie nadawał; miał purytańskie zapatrywania. A zatem sama królowa. Zanim ktokolwiek będzie mógł to potwierdzić, Pippa dawno zniknie.
Potem dostrzegła wysokiego nieznajomego, który przebijał się przez tłum. Choć z całą pewnością był cudzoziemcem, obserwował ją z zainteresowaniem, a nawet z odrobiną współczucia. Może nie mówił po angielsku.
– Właściwie – powiedziała – on jest moim patronem. – Wskazała na cudzoziemca, modląc się w duchu, by się okazał Holendrem albo Szwajcarem.
Lord i konstabl odwrócili się, wyciągając szyje. Nieznajomy stał spokojnie, górując nad tłumem jak dąb pośród niskich chwastów. Pippa też się wychyliła i po raz pierwszy przyjrzała mu się dokładniej. Ich spojrzenia się spotkały i Pippa, która przeżyła już niemal wszystko, poczuła głęboki wstrząs. Ogarnęło ją uczucie tak nowe i głębokie, że nie potrafiła go nazwać.
Oczy miał błyszczące, szafirowe, ale to nie kolor ani uderzająca twarz, w której były osadzone, miały znaczenie. Tajemnicza siła ukryta była w głębi jego spojrzenia. Przebiegła między nimi dziwna iskra. Pippa poczuła, jak to spojrzenie wchodzi w nią, zanurza się w jej głębinach niczym światło słońca przebijające się przez cień.
Stara Mab, która ją wychowała, nazwałaby to magią i raz w życiu miałaby rację.
Lord zwinął dłonie przy ustach i zawołał:
– Panie!
Cudzoziemiec przycisnął wielką dłoń do masywnej piersi i pytająco uniósł czarne brwi.
– Tak, ty, panie – zawołał lord. – Ta kobieta twierdzi, że występuje z pańskim pozwoleniem. Czy to prawda?
Tłum czekał z zapartym tchem. Ucho Pippy drętwiało w uścisku konstabla. Złożyła ręce i spojrzała na nieznajomego błagalnie. Błagalne spojrzenia były jej specjalnością. Ćwiczyła je od lat, używając swoich dużych, jasnych oczu do wyłudzania miedziaków od przechodniów.
Cudzoziemiec podniósł rękę i w alejkę za nim wjechał oddział… Pippa nie była pewna, jak nazwać tych ludzi. Poruszali się w tłumie jak żołnierze, ale nie mieli na sobie tunik, lecz okropne szare skóry zwierzęce, zapewne wilcze, a w rękach topory bojowe na długich trzonkach. Niektórzy mieli ogolone głowy, innym potargane włosy opadały na twarz. Kiedy wjechali na plac przed kościołem, wszyscy odsunęli się na bok. Pippa nie dziwiła się londyńczykom, że kurczyli się ze strachu. Zrobiłaby to samo, gdyby konstabl nie trzymał jej w żelaznym uścisku.
– Czy tak powiedziała ta dziewczyna? – Cudzoziemiec przesunął się do przodu. Niech to diabli, mówił po angielsku, choć z bardzo dziwnym akcentem. Był ogromny. Czarne włosy, spływające mu na ramiona, w porannym świetle miały odcień indygo i fioletu, jedno pasmo ozdobione było rzemykiem z surowej skóry i koralików.
Pippa zbeształa się w duchu za to, że zamiast skorzystać z okazji i uciec, gapi się na niego, jakby była niespełna rozumu. Powinna przynajmniej obmyślić jakieś kłamstwo, żeby wyjaśnić, jakim sposobem bez jego wiedzy znalazła się pod jego patronatem.
On tymczasem wspiął się na schody i wpatrywał w konstabla, dopóki ten nie puścił Pippy. Westchnęła z ulgi i roztarła pulsujące ucho.
– Jestem Aidan – powiedział nieznajomy. – O’Donoghue Mór.
Maur! Pippa natychmiast opadła na kolana, chwyciła rąbek jego ciemnoniebieskiego płaszcza i podniosła zakurzony jedwab do ust. Tkanina była ciężka i bogata, gładka jak woda i egzotyczna jak sam mężczyzna.
– Czy mnie pamiętasz, Wasza Preeminencjo? – zawołała, wiedząc, że mężczyźni uwielbiają wyszukane tytuły. – Czy pamiętasz, jak w swojej łaskawości wydałeś gwarancję ochrony mojej nędznej, uciskanej osoby, żebym nie musiała głodować? – Zauważyła w cholewie jego buta bardzo interesujący nóż z kościaną rękojeścią i nie mogąc się oprzeć, sięgnęła po niego. Ruchy miała tak płynne i zręczne, że nikt nie zauważył, jak ukryła go we własnym bucie. Jej wzrok powędrował wyżej i przeszył ją dreszcz. Do uda mężczyzny przywiązany był krótki miecz, równie ostry i niebezpieczny jak on sam.
– Mówiłeś, że nie chcesz, bym cierpiała tortury w więzieniu Clink albo by moja żałosna osoba do końca życia ciążyła ci na sumieniu, bo obawiasz się, że musiałbyś cierpieć piekielne męki i smażyć się w ogniu, gdybyś pozwolił, by bezbronna kobieta padła ofiarą…
– Tak – powiedział Maur.
Puściła rąbek szaty i podniosła na niego zdumiony wzrok.
– Co? – zapytała głupio.
– Tak, rzeczywiście, pamiętam, pani… eee…
– Trueheart – podpowiedziała usłużnie, wyciągając ulubione imię z arsenału swojej wyobraźni. – Pippa Trueheart.
Maur zmierzył spojrzeniem Leicestera.
– Pani Pippa Trueheart występuje na podstawie mojego pozwolenia. – Ogromna jak u niedźwiedzia łapa pochwyciła ją za ramię i postawiła na nogi. – Przyznaję, że czasem trudno nad nią zapanować. Wymknęła się na dzisiejszy występ. Od tej chwili będę jej lepiej pilnował.
Leicester skinął głową, gładząc się po przystrzyżonej brodzie.
– Byłoby to bardzo pożądane, lordzie Castleross.
Konstabl spojrzał na ogromną eskortę Maura i uśmiechnął się nerwowo, gdy wojowie oddali mu spojrzenie. Maur zwrócił się do nich językiem brzmiącym tak obco, że Pippa nie rozpoznała w nim ani jednej sylaby. To było dziwne, ponieważ miała dobre ucho do języków.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel