Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Na własnych warunkach / Szalona noc
Zajrzyj do książki

Na własnych warunkach / Szalona noc

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1709-8
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329117098
Tytuł oryginalnyClaimed by the Crown PrinceOne Night to Risk it All
TłumaczDorota JaworskaBarbara Bryła
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-11-25
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Na własnych warunkach" oraz "Szalona noc", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Księżniczka Lalia ukrywa się na malezyjskiej wyspie, żeby uniknąć zaaranżowanego małżeństwa z królem Aristedesem. Książę Dax, brat króla, zostaje wysłany, by sprowadzić ją na ślub. Ich spotkanie, rozmowy, wspólne chwile sprawiają, że Dax zaczyna pociągać Lalię jak żaden inny mężczyzna. Ich wspólne dni i noce są pełne szczęścia, jednak Dax chce być lojalny w stosunku do brata, a Lalia nie zamierza wywoływać skandalu. Tylko że ich powrót do kraju jak gdyby nic nie stało, nie jest już możliwy…

Rachel Holt stara się być posłuszną córką i zawsze spełniać oczekiwania rodziny. Wkrótce na życzenie ojca ma poślubić Yannisa, który wraz z nią przejmie imperium Holtów. Wakacje na Korfu to ostatnie dni swobody, jakie jej zostały. Gdy poznaje niezwykle przystojnego Alexa Christofidesa, pozwala sobie na jedyną w życiu noc szaleństwa. Nie jest świadoma tego, że spotkała go nieprzypadkowo i że to największy rywal jej narzeczonego…

Fragment książki

Odnalazł ją. 
Dax odczuwał pełną satysfakcję, gdy w barze przy plaży ulokował się w odległym końcu sali, odpowiednio daleko od stolika, przy którym siedziała kobieta z laptopem przed sobą, skrywając twarz pod dużym kapeluszem przeciwsłonecznym. 
     Mogła być jedną z wielu turystek na pięknej malezyjskiej wyspie Langkawi, nazywanej rajem młodych i niezamożnych wędrowców. Dax wiedział, że kobieta w kapeluszu nie była zwykłą turystką, a już na pewno nie ubogą wędrowniczką. Bez trudu rozpoznał jej niezbyt dyskretnych ochroniarzy, dwóch krępych facetów, którzy wyglądali, jakby rozpaczliwie próbowali wtopić się w tłum, ale zupełnie im się to nie udawało. 
Tajemnicza kobieta była księżniczką koronną Eulalią Sant Roman z Isla’Rosa, niewielkiego niezależnego królestwa na Morzu Śródziemnym. Daleko stąd. 
Była przyszłą królową, wywodzącą się ze starożytnej linii władców, którzy walczyli, by chronić niezależność swojej małej wysepki. 
Dax bardzo dobrze znał dzieje jej dynastii, ponieważ sam też nie był zwykłym podróżnikiem, pomimo szortów khaki i koszuli z krótkim rękawem. Był księciem koronnym Santangery, sąsiadującego z Isla’Rosa wyspiarskiego królestwa, pierwszym w kolejce do tronu, gdyby coś stało się jego bratu, królowi, lub gdyby brat nie miał dzieci. Dlatego właśnie potrzebowali tej kobiety... 
Księżniczka Eulalia, czy też Lalia, jak na nią mówiono, została obiecana jego bratu w dniu, w którym się urodziła. Pakt zawarli ich ojcowie, dwaj zmarli już królowie, w celu zapewnienia trwałego pokoju w regionie po setkach lat wrogości i wojen. 
Powiedzieć, że Lalia nie chciała zaaranżowanego małżeństwa, to nic nie powiedzieć. Dax pamiętał, że jej ojciec często odwiedzał Santangerę, ale córka towarzyszyła mu tylko kilka razy. W jego wspomnieniach była małą, ciemnowłosą dziewczynką, z ogromnymi oczami i powagą na twarzy. 
Po śmierci ojca Lalia zdawała się doskonalić sztukę unikania przyszłego męża. Nawet teraz, na kilka tygodni przed planowanym ślubem, przyleciała do Azji. W przeciwieństwie do ochroniarzy, znacznie lepiej wtapiała się w tłum, zwłaszcza jak na kogoś tak pięknego. 
Żołądek Daxa ścisnęły myśli, które rozpaczliwie ignorował. 
Nie chciał ich.
Nienawidził się za to, że w ogóle pozwalał rodzić się tym myślom. 
Jednakże żyły w nim, swoim niezależnym życiem, od czasu, kiedy spotkał ją pewnej nocy w klubie w Monte Carlo, ponad rok temu, pierwszy raz od wielu lat.
Lalia wyrobiła sobie opinię miłośniczki dobrej zabawy, mężczyzn, wina i tańca, przez co nadano jej przydomek Imprezowa Księżniczka. Dax z kolei był znanym playboyem. Co dziwne, mimo że w mediach pełno było ich zdjęć z tych samych imprez, w ciągu ostatnich lat nigdy na siebie nie wpadli. 
Dax podejrzewał, dlaczego tak było, ale nie miał okazji powiedzieć tego księżniczce, aż do momentu, gdy zobaczył ją podczas inauguracji jednego z największych wyścigów samochodowych rok temu. Lśniła na parkiecie w zielonym jedwabnym stroju bez ramiączek, ze srebrnym paskiem wokół smukłej talii i na wysokich obcasach. Rozpuszczone włosy spływały na nagie ramiona. Przypominała słynne piękności, które zdobiły kultowy klub Studio 54 w Nowym Jorku w latach siedemdziesiątych, tylko że była o wiele piękniejsza. Kołysząc się, zamknęła oczy i sprawiała wrażenie, jakby tkwiła w swoim własnym świecie. 
Zafascynowany, podszedł do niej, a kiedy się zbliżył, uniosła głowę i długo nie odrywała od niego wzroku. Jej oczy były ogromne, zielone, o migdałowym kształcie, z długimi rzęsami. Miała wykwintną strukturę kości, prosty nos, miękkie usta. Klasyczna piękność.
Dax, który był znawcą kobiet, poczuł się – jakie to banalne – jakby nigdy wcześniej nie widział prawdziwego piękna. Ta świadomość była jak cios w brzuch. Nie mógł oddychać.
 Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, w których wyczytał zaskoczenie i coś w rodzaju fascynacji. Widział, jak subtelnie dała znać swoim ochroniarzom, by pozwolili mu podejść. Tłum wokół nich nagle się rozpłynął, zamykając ich w niewidzialnej bańce. Przez chwilę tkwili tak, w bezruchu, aż mrugnęła, jakby wyszła z transu, a na jej twarzy pojawił się wyraz niesmaku. 
Dax przysiągłby, że poczuł, jak chłodny wiatr muska jego skórę. Temperatura zdecydowanie spadła o kilka stopni. Ukłoniła się, choć raczej kpiąco. 
– Książę Dax... Jakże miło pana spotkać, jest pan tu w swoim żywiole.
Dax był zaskoczony niewątpliwą pogardą w jej tonie. W końcu nigdy tak naprawdę nie spotkali się twarzą w twarz, a wkrótce stanie się częścią jego rodziny... 
Mimo to poczuł się zobowiązany odpowiedzieć ukłonem.
– Mogę powiedzieć to samo o pani, Wasza Wysokość. Wydaje się, że lubimy te same imprezy, choć nigdy pani nie widuję.
 Dramatycznie zbladła. Dax wyciągnął rękę, żeby ją podtrzymać. Miała skórę jak ciepły jedwab. 
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Odsunęła się od niego, słaby rumieniec powrócił na jej policzki. 
– Proszę mnie nie dotykać!
Uniósł rękę w geście pojednania, zaskoczony jej agresją. Wówczas zerknęła w kierunku ochroniarzy i nagle Dax znalazł się za solidną ścianą mięśni.
Obserwował, jak schodziła z parkietu, zastanawiając się, co, do cholery, właściwie się stało. 
– Hej, książę przystojniaku, chcesz zatańczyć?
Dax oderwał wzrok od miejsca, w którym zniknęła księżniczka Lalia i spojrzał w dół, na kobietę z przesadnie umalowaną twarzą, w sukni, która niczego nie zakrywała. Dopadło go tak głębokie poczucie znudzenia, że szybko wyszedł z klubu – akurat na czas, by zobaczyć znikającą w dali limuzynę, za którą podążali znani mu ochroniarze.
 Dax od jakiegoś czasu nie miał własnej ochrony, mimo protestów brata. Czuł, że nie zasługiwał na ochronę. 
Gdy patrzył, jak w dali znikają królewskie pojazdy, poczuł się, jakby właśnie coś stracił, chociaż za cel swojego życia obrał nieprzywiązywanie się do niczego i do nikogo, oprócz brata. Minęło dużo czasu, odkąd cokolwiek poczuł. 
Tak było od dnia tragicznej śmierci matki; śmierci, za którą był odpowiedzialny. W nic nie angażował się emocjonalnie. Gdy pragnął kobiety, szybko zaspokajał fizyczne pragnienie, z wyłączonym sercem. Ale to, co wydarzyło się między nim a księżniczką Eulalią, wykraczało poza granice zwykłego pożądania. 
Niestety, nie mógł nic z tym zrobić, ponieważ akurat ona była jedyną kobietą, której nie mógł nawet dotknąć. Obiecano ją jego bratu. Dlatego tu przyleciał, dlatego siedział w rustykalnym barze na plaży w Malezji. Kazano mu zabrać ją do Santangery, by mogła wypełnić swój obowiązek, poślubić jego brata i spłodzić jak następców. 
Na myśl o niej, z bratem w łóżku, wewnętrznie się gotował, ale zaraz zganił sam siebie – była piękna, lecz nie mógł jej mieć i tyle. 
Uśmiechnął się do siebie, bez radości. Nadszedł czas, by dać znać bratu, że wreszcie ją znalazł. Wyciągnął rękę, by podnieść telefon ze stołu, ale jego ręka nic nie znalazła. Po telefonie zostało puste miejsce. Rozejrzał się i dostrzegł małego malezyjskiego chłopca, który podawał księżniczce jego telefon! 
Lalia uśmiechnęła się do chłopca i podała mu kilka monet. Chłopiec odszedł, zachwycony, licząc pieniądze. 
Lalia wsunęła telefon do obszernej torby i dopiero wtedy raczyła spojrzeć w jego kierunku. Z daleka widział zieleń jej oczu. Wstał. Ochroniarze nawet nie drgnęli. Wtedy coś sobie uświadomił. Oparł się o drewniany filar obok jej stolika i skrzyżował ramiona na piersi. 
– Od jak dawna wiesz, że tu jestem? – zapytał wprost, rezygnując z formalności.
– Wiedzieliśmy od razu, gdy wsiadłeś do samolotu w Kuala Lumpur. Śledziliśmy cię, odkąd wylądowałeś na Langkawi dwa dni temu.
 Mówiła, nie patrząc na niego, zajęta układaniem czegoś na stole.
– Bawiło cię oczekiwanie na bycie odnalezioną?
Podniosła wzrok, ale nie spojrzała mu w oczy. Niezbyt subtelna zniewaga. Przyzwyczaił się, że kobiety go szanują. Ale dla niej był nikim.
– Nieszczególnie – odpowiedziała, wstając.
Dax zdał sobie sprawę, że Lalia ma na sobie turkusowo-niebieski kostium kąpielowy. Zwiewne pareo nie mogło ukryć jej idealnego ciała z krągłościami we wszystkich odpowiednich miejscach. Musiał podnieść wzrok, by nie zatopić się w głębokim dekolcie. Jej naturalnie oliwkowa skóra była dowodem na takie samo pochodzenie, jak jego, mieszankę krwi Hiszpanów, Włochów, Maurów i Greków.
– Czy mogę odzyskać mój telefon?
– To zależy od tego, do czego zamierzasz go użyć. Jeśli chcesz ujawnić moją lokalizację swojemu bratu, to nie, obawiam się, że nie.
Dax był bardziej rozbawiony niż zdenerwowany. Istniały inne sposoby skontaktowania się z bratem. 
– Skąd wiesz, że jeszcze tego nie zrobiłem?
– Bo upewniłeś się, że tu jestem, dopiero gdy wszedłeś do baru.
– Więc ukradłaś mój telefon?
– Nie jestem złodziejką.
– Ale zatrudniłaś niewinne dziecko, żeby wykonało za ciebie brudną robotę. Jak to o tobie świadczy?
Zaczerwieniła się, co Dax uznał za niezwykle satysfakcjonujące, chociaż… O ileż bardziej satysfakcjonujące byłoby widzieć ją zarumienioną z podniecenia… Natychmiast przeklął swoją wyobraźnię. 
– Cóż… Powiedziałam mu, że chciałam spłatać figla koledze.
Wyprostował się, sfrustrowany. 
– Dość tego, księżniczko. Oboje wiemy, dlaczego tu jestem. Czas wrócić do domu i wypełnić obowiązki wobec mieszkańców Santangery.
– Santangera nie jest moim domem i nigdy nim nie będzie. Mam obowiązki wobec własnego ludu.
Dax przyglądał jej się, zaintrygowany zdecydowaną odmową. Pakt małżeński był istotny na wielu płaszczyznach. Co najważniejsze, miał na celu zapewnienie trwałego pokoju w regionie, gdzie wciąż kwitła nieufność między ludźmi w obu królestwach, co miało negatywny wpływ na rozwój gospodarczy, nawet w Santangerze. Niektórzy inwestorzy, których król Aristedes i Dax starali się pozyskać, zniechęcali się przez plotki o potencjalnej niestabilności, podsycane przez grupy rebeliantów, którzy wydawali się zdeterminowani, by wprowadzić chaos i nie pozwolić, by Ari poprzez swoje małżeństwo położył kres konfliktom. Jednakże ryzyko protestów było jednym z powodów, dla których pakt między Arim i Eulalią nie był promowany z takim rozgłosem, jak wcześniej. Wszyscy wiedzieli o tym od lat, ale szczegóły – takie jak data ślubu – miały zostać ujawnione dopiero tuż przed ceremonią, by zminimalizować ryzyko rebelii w obu królestwach. 
– Wiesz, że poślubienie mojego brata spowoduje wzrost optymizmu w obu królestwach i położy kres działaniom buntowników – zauważył Dax. – Nie wspominając o zastrzyku kapitału na rozwój Isla’Rosa. 
Mniejsze królestwo było znacznie biedniejsze. Santangera podążała z duchem czasu i szczyciła się kwitnącą, nowoczesną gospodarką. Isla’Rosa pozostawała daleko w tyle. A szkoda, bo była to urocza wysepka, z zachwycającą średniowieczną stolicą, idyllicznie zielonymi wioskami i dziewiczymi plażami. Potrzebowała jedynie odrobinę nowoczesności.
– Twój ojciec wyrządził swojemu królestwu krzywdę, nie pozwalając na szybszy rozwój – kontynuował.
– Nie ośmielaj się wspominać mojego ojca – zareagowała natychmiast. – Był wielkim królem, kochanym przez lud.
 Dax wzruszył ramionami. 
– Nie zaprzeczam. Ale nasi ojcowie zbyt głęboko utknęli w przeszłości. Santangera rozwinęła się pod rządami mojego brata, Ari może zrobić to samo dla Isla’Rosa. Wiesz o tym. 
– Wiem również, co ja mogę zrobić dla Isla’Rosa, kiedy zostanę królową! Sama.
 Podniosła torbę, w której trzymała jego telefon i przeszła wokół stołu. Wzrok Daxa przesunął się po długich, zgrabnych, nogach i ładnych stopach w lekkich sandałach. 
– Dokąd idziesz? 
– Do miejsca, gdzie się zatrzymałam. 
– Masz mój telefon. 
– Jeśli chcesz go odzyskać, musisz pójść ze mną. 
– Nie zamierzam spuszczać cię z oczu. 
Coś przemknęło przez jej twarz, ale zniknęło, zanim Dax zdążył rozszyfrować, co to było. Mieszanka strachu i czegoś jeszcze? Ale dlaczego miałaby się go bać? 
Wyszła z baru w momencie, gdy podjechał lekko poobijany samochód, z którego wyskoczył kierowca. Jeden z jej ochroniarzy przytrzymał otwarte tylne drzwi. Księżniczka z gracją wsiadła. 
Dax przeszedł na drugą stronę, otworzył drzwi i usłyszał jej lodowaty głos.
– Możesz jechać z przodu z Pascalem.
Dax patrzył na nią przez dłuższą chwilę, zaintrygowany jej wrogością.
– Jak sobie życzysz – powiedział wreszcie.
Usiadł na przednim siedzeniu obok ochroniarza, który wydawał się równie nieprzyjazny jak księżniczka. Ruszyli. Tuż za nimi podążał inny samochód, prawdopodobnie z drugim ochroniarzem. Przynajmniej była bezpieczna…
 Przez kwadrans jechali główną drogą, z typowymi malajskimi domami po obu stronach, zbudowanymi wysoko nad ziemią, by zapewnić im chłód w upalne dni. Na poboczu dzieci bawiły się z psami i kurami. W pewnym momencie wyprzedził ich motorower z czterema pasażerami. Typowy widok w Azji Południowo-Wschodniej. 
Zanim Dax zdążył się zorientować, skręcili w polną drogę wiodącą do przystani, gdzie znajdowało się malownicze molo, obok którego na wodzie kołysały się dwie łodzie.
Zatrzymali się i szybko wyszli z auta. Dax rozglądał się, zaskoczony.
Lalia weszła na molo i po malajsku powitała pracującego tam mężczyznę. Tymczasem ochroniarze umieścili torby z zakupami w mniejszej łodzi i zaraz przeszli do drugiej, która przypominała mały jacht. 
Księżniczka wsiadła do mniejszej łodzi, odwróciła się i spojrzała na Daxa.
– Idziesz?
– Czy mam wybór?
– Nie, jeśli chcesz odzyskać telefon.
– Mogę zdobyć inny. Wiem już, gdzie jesteś.
Wzruszyła ramionami. 
– Jak chcesz. Myślałam, że masz mnie zabrać z powrotem, ale jeśli chcesz zaryzykować moje ponowne zniknięcie...
Dax zacisnął zęby. Tajemnicza wycieczka zaczynała działać mu na nerwy. Ale był tu, żeby ją zawieźć do domu, więc nie mógł pozwolić jej zniknąć, czym właśnie groziła. Mogła znowu wsiąść do samolotu i polecieć dokądkolwiek. 
Wszedł do łodzi. Lalia siedziała sztywno na siedzeniu z tyłu, niczym królowa, którą wkrótce miała się stać. Nie miał wątpliwości, że byłaby potężną władczynią. Wyczuwał w niej moc.
Silniki zawarczały i obie łodzie ruszyły. Przez chwilę trzymali się linii wybrzeża, zanim wypłynęli na pełne morze. Gdy Dax zaczął się zastanawiać, dokąd zmierzają, tuż przed nimi pojawiła się niewielka wyspa z bujną roślinnością i białą plażą. Na szczycie wzgórza widniała drewniana konstrukcja, która przypominała mały tajski pałac z misternymi dekoracjami na dachu. Silnik zamilkł, gdy kierowca skierował łódź do pontonu zacumowanego niedaleko brzegu. Większa łódź pozostała na świetliście zielonej wodzie.
Księżniczka wstała i przeniosła kilka toreb na ponton. Potem opuściła łódź. Dax poszedł za nią, coraz bardziej zdezorientowany. Kierowca podał mu torby z warzywami, owocami i innymi produktami. Po chwili ich łódź odpłynęła, by dołączyć do większej, zakotwiczonej w pewnej odległości od brzegu. 
Dax spojrzał na księżniczkę, która obserwowała go z podejrzanie triumfalnym błyskiem w zielonych oczach.
– Co to, do cholery, jest? Dokąd mnie przywiozłaś?
– To wyspa Permata. „Klejnot” po malajsku. Należała do mojej matki, a teraz należy do mnie. 
– Dlaczego łódź odpłynęła? Jak mam się stąd wydostać?
– Nie ma jak. Chyba że poproszę Pascala i Matthew, żeby po nas przypłynęli. Nie polecam pływania – zaśmiała się. – W wodzie są niebezpieczne prądy, chociaż wygląda na spokojną.
Wściekły na nią i na siebie, Dax wyciągnął rękę.
– Mój telefon, proszę!
Księżniczka uniosła palec, jakby właśnie coś sobie przypomniała. Otworzyła torbę i grzebała w niej z uśmiechem przez długie minuty. 
Frustracja Daxa rosła z każdą sekundą.
– Do cholery, księżniczko…
– Mam!
Nie przestając się uśmiechać, uniosła w górę telefon, by po chwili… wrzucić go do wody.
– Ups. Niezdara ze mnie. Przepraszam.
Chwyciła torby wypełnione zakupami i ruszyła w stronę plaży oraz wzgórza za nią. Dax po prostu stał, oszołomiony, wpatrzony w miejsce, w którym zniknął jego telefon. 
Eulalia zatrzymała się i obejrzała.
– Jesteśmy tu sami, więc jeśli chcesz coś zjeść, musisz przynieść pozostałe torby. Do willi prowadzą wysokie schody, nie chcesz robić dwóch podejść, prawda?
Dax spojrzał na szereg wypchanych toreb na pontonie, potem w górę, potem na morze, gdzie ich łódź powoli znikała za linią horyzontu. Druga łódź, pusta, kołysała się łagodnie na morzu, zakotwiczona daleko od brzegu. 
Dax miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Jeszcze nikt go tak nie zaskoczył. Tymczasem Lalia zrobiła to z bezwzględną precyzją. Porwała go, nie stosując przemocy.
Bezradny i rozbawiony, ruszył za nią, uginając się pod ciężarem zakupów.

ROZDZIAŁ DRUGI

Lalia nie odważyła się obejrzeć, by sprawdzić, czy Dax de Valle y Montero ruszył za nią. Jeden z najbardziej pożądanych kawalerów na świecie, znany z wyglądu i sybaryckiego stylu życia, był też bohaterem opowieści o nadzwyczajnych wyczynach seksualnych.
Lalia odrzuciła te rozpalające ją myśli. Wiedziała, że musi coś zrobić, bo król Aristedes nie będzie wiecznie tolerował jej nieposłuszeństwa i unikania zaaranżowanego ślubu. Ostatnio niemal przechwycił ją na środku pustyni. Na szczęście ponownie udało jej się wymknąć. 
Ślub powinien się odbyć za dwa tygodnie, tuż przed jej dwudziestymi piątymi urodzinami. Ale już w chwili, gdy powiedziano jej, że musi poślubić następcę tronu z innego królestwa, kogoś zupełnie obcego, coś zbuntowało się w dziesięcioletnim sercu. 

Fragment książki

Rachel Holt nie odrywała oczu od stolika nocnego. Od leżącego tam pierścionka, błyszczącego w świetle nocnej lampki. Uniosła lewą dłoń i spojrzała na palec, na którym pierścionek tkwił jeszcze kilka godzin temu. Nosiła go tak długo, że palec dziwnie bez niego wyglądał. Teraz jednak założenie go nie byłoby właściwe. Sięgnęła po pierścionek i z bliska przyjrzała się, jak lśni, a potem odwróciła się w stronę śpiącego obok mężczyzny. Leżał z ramieniem zarzuconym za głowę, oczy miał zamknięte, a ciemne loki opadały mu na twarz. Wyglądał jak anioł. Cudowny upadły anioł, który nauczył ją rozkosznie grzesznych rzeczy. Ale to nie on dał jej pierścionek. To nie jego miała poślubić za miesiąc. W tym tkwił cały problem. Był jednak tak piękny, że nie potrafiła myśleć o nim jak o problemie. Alex, o pięknych intensywnie niebieskich oczach i złocistobrązowej skórze. Poznała go wczoraj po południu w porcie. 
Zerknęła na zegarek. Ich znajomość trwała zaledwie osiem godzin. Wystarczyło osiem godzin, a zapomniała o powadze i godności, jakimi kierowała się całe lata. Zdjęła pierścionek zaręczynowy, żeby podążyć za swoim… Nie, nie sercem. To były tylko hormony, z pewnością. 
Co sobie w ogóle myślała? Zwykle nie zachowywała się w taki sposób. Była za mądra, żeby pozwolić namiętności zwyciężyć zdrowy rozsądek i zasady. Ale tej nocy zasady przestały obowiązywać. Od pierwszego wejrzenia zauroczył ją wdziękiem, z jakim się poruszał. Muskułami prężącymi się, kiedy pracował czyszcząc pokład. Zamknęła oczy i cofnęła się do tej chwili. Bez trudu przypomniała sobie, co sprawiło, że pozbyła się rozsądku… i ubrania. 

Od ich przyjazdu na Korfu pogoda nie była jeszcze tak piękna. Nie nazbyt upalna, z lekką bryzą wiejącą od morza. Rachel zjadła właśnie lunch z Alaną. Przyjaciółka wybierała się już na lotnisko, żeby odlecieć do Nowego Jorku. Rachel miała tu zostać i reprezentować rodzinę Holtów na imprezie charytatywnej. To były jej ostatnie wakacje przed ślubem w przyszłym miesiącu. Ostatnia szansa, żeby się wyszumieć, oczywiście w niewinny sposób, zanim zwiąże się z kimś ciałem i duszą na resztę życia. 
– Jeszcze jedna para butów? – Alana wskazała ręką na niewielki butik po drugiej stronie wyłożonej jasnym kamieniem ulicy. 
– Raczej nie. – Rachel patrzyła w stronę statków i jachtów zacumowanych w porcie.
– Źle się czujesz? 
– Może – roześmiała się. 
– Chodzi o ślub, prawda?
– Niestety, kiedyś musi nastąpić. Zdecydowaliśmy się sześć lat temu, zaraz potem zaręczyliśmy się. Datę mamy ustaloną od jedenastu miesięcy. Więc…
– Zawsze możesz się rozmyślić.
– Nie, nie mogę… Wyobrażasz to sobie? Ten ślub będzie towarzyskim wydarzeniem roku. Yan przejmie w końcu firmę Holtów. Mój ojciec zyska w nim syna, a obaj tego pragną.
– A czego pragniesz ty?
Rachel od dawna już nie zadawała sobie tego pytania. 
– Ja… Zależy mi na Yannisie.
– Kochasz go?
Na jednym z jachtów coś dostrzegła. Jakiś mężczyzna czyścił pokład. Nie nosił koszuli, luźne, spłowiałe szorty przylegały mu do ud. W promieniach słońca Rachel wyraźnie widziała rysujące się muskuły i linie jego ciała. Ten widok pozbawił ją tchu. W jednej chwili poczuła namiętność, gorączkę, głęboką tęsknotę, których, jak to sobie właśnie uświadomiła, tak bardzo jej brakowało od czasów traumatycznego doświadczenia sprzed lat. 
– Nie. – Rachel nie spuszczała oczu z mężczyzny na jachcie. – Nie w taki sposób, jaki masz na myśli. Nie jestem w nim zakochana. Ale jednak naprawdę go kocham, tylko… inaczej.
Już wcześniej miała tego świadomość, ale nagle zaczęło jej to doskwierać. Sądziła, że to może z jej winy. Yannis nie był namiętnym mężczyzną. Prawie nigdy jej nie dotykał. Przez te wszystkich lata, kiedy byli razem, nigdy nie posunął się  poza pocałunek. 
Był bardzo przystojny, doszła więc do wniosku, że problem, jeśli można to nazwać problemem, tkwił w nich obojgu. Sama po latach samokontroli nie mogła wykrzesać z siebie pasji. Po tym, jak przed laty namiętność omal nie doprowadziła jej do tragedii, trzymała się na krótkiej wodzy. Dzięki temu stanowili jej zdaniem idealną parę. Ale to nie była prawda. Teraz to do niej dotarło. Z oślepiającą jasnością. Bo ona jednak była namiętna i miała swoje potrzeby.
– Co zamierzasz zrobić? – W głosie Alany brzmiała troska.
– Z czym?
– Z tym, że go nie kochasz. – Alana nie mogła wiedzieć, że świat Rachel właśnie zatrząsł się z powodu tamtego mężczyzny na jachcie nieopodal.
Machnęła ręką. 
– To dla mnie nic nowego.
– Gapisz się na tego faceta tam. Najwyraźniej.
– Cóż, on jest…
– Hm. Tak, owszem. Idź pogadaj z nim.
– Co? Tak po prostu… iść i pogadać?
– No. Nie muszę wsiadać do samolotu jeszcze przez kilka godzin, więc jeśli potrzebujesz wsparcia, jestem tu. Ale mogę się zmyć.
– Pogadam z nim i co?
Flirtowanie, igranie z niebezpieczeństwem, życie chwilą, wszystko to należało do odległej przeszłości. Tamta Rachel hańbiąca swoimi wybrykami siebie i rodzinę już nie istniała. Nowa Rachel podniosła się z upadku. Kierowała się zasadami. Była opanowana. Starała się wszystkich uszczęśliwiać. Ale teraz, stojąc tam w słońcu i myśląc o stabilizacji z Yannisem, nagle poczuła, że sie dusi. Poczuła zaciskający się na szyi styczek... Rachel, to ślub, nie egzekucja, spróbowała przekonać samą siebie.
– Musisz tam pójść i z nim pogadać – powiedziała Alana. – Zaczerwieniłaś się na jego widok, jak gdyby… wzniecił w tobie żar.
– Nie dramatyzuj.
– Słuchaj, stałam z boku, patrząc na twoje narzeczeństwo z Yannisem, i nic nie mówiłam. Ale sama przyznałaś, że nie szalejesz za nim. Może jesteśmy już stare i nudne, a w liceum robiłyśmy różne głupstwa, ale ty poszłaś tą drugą drogą odrobinę za daleko.
– Tamta nie przyniosła nic dobrego.
– Może i nie. Ale przyszłość też nie zapowiada nic dobrego.
– Co jeszcze mam zrobić, Alano? Ojciec tyle razy wpłacał za mnie kaucję, że w końcu chciał machnąć na mnie ręką. A teraz jesteśmy ze sobą blisko. Jest ze mnie dumny. A jeśli ceną za to jest Yannis, to muszę ją zapłacić… Pogodziłam się z tym.
– Myślę, że jesteś winna samej sobie to, żeby spędzić czas z kimś, kto potrafi wzniecić w tobie żar.
– Więc… powinnam tam pójść i pogadać z tym żeglarzem? Założę się, że mnie sklnie po grecku i wróci do pracy.
– Bez obawy, Rach. – Alana się roześmiała.
– Skąd wiesz? Może nie podobają mu się blondynki.
– Podobasz mu się. Takie kobiety jak ty doprowadzają mężczyzn do szaleństwa.
– Już nie tak jak kiedyś. – Czasy szaleństw skończyły się jedenaście lat temu, a Yannis nigdy nie zachowywał się, jakby za nią szalał.
– Akurat. Pożyj przez chwilę niebezpiecznie, zanim w ogóle przestaniesz żyć.
Rachel nie mogła oderwać wzroku od faceta na jachcie, nawet po to, żeby posłać Alanie krzywe spojrzenie. 
– Podłapałaś ten tekst w ciasteczku z wróżbą?
– Przeżyłaś kiedyś orgazm z prawdziwym mężczyzną? Bo ja tak. Więc…
Rachel zaczerwieniła się. Nie, nie przeżyła orgazmu z mężczyzną. Kilka razy dała komuś rozkosz, ale jej samej nikt jeszcze nie zaspokoił. 
– Świetnie. Idę z nim pogadać. Pogadać. Nie przeżywać orgazm. Możesz opuścić tę wymowną brew.
– Okej. Będę w pobliżu. Więc jeśli… no wiesz, będziesz czegoś potrzebować, wyślij mi esemesa. 
– Spokojnie, mam gaz łzawiący. Yannis na to nalegał.
Wymawiając imię narzeczonego, skrzywiła się. Chociaż nie zamierzała robić nic głupiego. Przez chwilę będzie lekkomyślna i wyjdzie z narzuconej dekadę temu roli. Porozmawia z facetem, który wydał się jej uroczy. Nic więcej. Wzięła głęboki oddech, odrzucając włosy za ramię. 
– Życz mi… no, chyba nie szczęścia.
– Powodzenia.
– Nie. Nie zdradzę Yannisa. – Już sama myśl o tym była śmieszna. Przed laty buntowała się. Pragnęła wolności i zerwania się z krępujących ją więzów. Dopóki nie uświadomiła sobie, jakie to niosło skutki. Ale co złego w tym, że powie mu „cześć” i przez chwilę ogrzeje się w cieple aury, jaką nieznajomy emanował.
– Jasne.
– Cicho! – Rachel odwróciła się i ruszyła w stronę portu. Ręce jej się trzęsły, całe ciało buntowało się przeciwko temu, co zamierzała zrobić. Zignorowała jednak wszystkie sygnały, żeby uciec i ocalić samą siebie. Obejrzała się na Alanę, która nadal stała na nadbrzeżu, obserwując ją. Poszła dalej.
Powie mu tylko „cześć”. Może z nim niewinnie poflirtuje. Odrobinę. Prawie nie pamiętała, jak to się robi. To były jej ostatnie wakacje przed ślubem. Szansa na zakupy z Alaną. Odrobina czasu na dekompresję. Plaża, oglądanie komedii romantycznych, miłe chwile podczas gali charytatywnej. Bez rodziny i Yannisa wokoło. Odrobina wytchnienia od bycia Rachel Holt, ulubienicy mediów. Rachel Holt starającej się godnie reprezentować rodzinę, robiąc to, co do niej należało. Potrzebowała trochę czasu, żeby pobyć sobą. 
Zatrzymała się przy jachcie i wzięła głęboki wdech. Uniosła głowę i spojrzała w najbardziej elektryzująco błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Leniwy uśmiech odsłaniał śnieżnobiałe zęby w opalonej twarzy. Z bliska był jeszcze piękniejszy. Totalnie zniewalający. Odgarnął ciemny lok z oczu i ten gest wprawił w ruch jego muskuły. Pokaz specjalnie dla niej. Hormony Rachel odezwały się. 
– Zgubiłaś się? – spytał po angielsku, z silnym akcentem. Takim, z jakim mówił Yannis. Greckim. Schrypnięty głos poruszył w niej głęboko ukryte struny, wywołując eksplozję dreszczy. Wszystko to osiągnął, wymawiając dwa słowa. Była zgubiona, chyba że natychmiast odejdzie. Ale stała jak wrośnięta. 
– Hm… Byłam… Po prostu byłam tam – skinęła w stronę nadbrzeża, gdzie stały wcześniej z Alaną, która zdążyła już gdzieś zniknąć – i zobaczyłam ciebie.
– Zobaczyłaś mnie? Jakiś problem?
– Ja… Nie. Po prostu cię zauważyłam.
– I tyle?
Postawił stopę na metalowej poręczy otaczającej pokład i wskoczył na pomost, ruchem płynnym i… cholernie seksownym.
– Tak.
– Jak się nazywasz?
– Rachel Holt – czekała. Na błysk w oczach, że ją rozpoznaje. Albo że się odwróci plecami. Ludzie, widząc ją, zawsze robili jedną z tych dwóch rzeczy. Tylko że on jej nie rozpoznał. Nie było żadnej reakcji.
– Więc, Rachel, co takiego we mnie dostrzegłaś?
– Że jesteś… hm… seksowny. – Nigdy nie była tak bezpośrednia wobec mężczyzny. 
– Że jestem seksowny?
– Mhm. Wcześniej nie zaczepiały cię kobiety? – Twarz jej płonęła i nie mogła za to winić popołudniowego słońca. Nieodpowiednie słowa wymykały jej się z ust. 
– Nigdy w tak uroczy sposób. Czy coś się za tym kryje? 
– Myślałam… – Nagle zaczęła myśleć. Zapragnęła wszystkiego z tym nieznajomym. Pragnęła go dotykać, całować, czuć dreszcze pod dotykiem jego ust na nagiej skórze, doznać z nim ekstazy. – Pomyślałam, że moglibyśmy pójść się czegoś napić. – Zimny napój. To mieściło się w jej strefie bezpieczeństwa. Zwłaszcza że nie znała nawet jego imienia. – Jak się nazywasz? – Snuła pełne nagości fantazje na jego temat, więc wypadało go zapytać.
– Alex.
– Po prostu Alex?
Uniósł ramię, co uruchomiło muskuły na jego torsie. 
– Dlaczego nie?
Fakt, kogo obchodziło jego nazwisko? Nigdy więcej go nie zobaczy. 
– Więc, pójdziemy? Chyba… twój szef nie będzie zły?
– Mój szef?
- Właściciel jachtu.
Zmieszał się. 
– Och. Nie, wyjechał na kilka dni do Aten. Miałem mieć oko na to i owo. Nie muszę tu tkwić przywiązany do pokładu.
– Tak myślę. Przecież nie odpłyniesz – zaśmiała się, ale natychmiast poczuła się głupio. Jakby była osiemnastolatką, a nie dwudziestoośmioletnią kobietą. Zmarszczył nos i zmrużył od słońca oczy, dziwnie chłopięcym gestem. 
– Nie wydaje mi się. Chociaż zdarzało mi się to w przeszłości.
– Tak?
– Jasne. Dlatego wylądowałem tutaj. Większość życia spędziłem, pływając.
Czuła, że coś się kryło za tymi słowami. Ten poznany pięć minut temu facet zdawał się być wobec niej bardziej szczery niż kiedykolwiek mężczyzna, którego miała poślubić.
– Więc pójdziemy się czegoś napić?
– Właśnie.
– Włożę tylko koszulę. – Wspiął się z powrotem na jacht. Całą siłą woli powstrzymała się, żeby nie krzyczeć: Och nie, pozostań z nagim torsem!  Ale choćby nie wiem jak go pragnęła, wiedziała, że i tak do niczego nie dojdzie. Pójdą się czegoś napić i to wszystko. 
Weszli do pobliskiego baru i zamówili colę. Wysłała esemesa do Alany, że wszystko w porządku i nie zamordował jej siekierą. Później jednak nie napisała do niej, że godzinami spacerowali razem po mieście. Ani że wylądowali na kolacji na molo. Zaśmiewając się i gadając, jedząc makaron z owocami morza. Nie napisała też, że wieczorem zabrał ją do klubu. Nie była w żadnym klubie od czasów, kiedy wślizgiwała się na imprezy z podrobionym dowodem. Takie miejsca były siedliskiem skandali, seksu i wszystkiego, czego ani jej ojciec, ani Yannis nie pochwalali. Za obecność w klubie prasa by ją ukrzyżowała. Alkohol, głośna muzyka, tłum lepkich ciał na parkiecie. Kiedyś to uwielbiała. Ale potem uświadomiła sobie, w jakie kłopoty mogła się wpakować. W tym momencie jednak zamierzała zawiesić wzorowe zachowanie na kołku. Zresztą nikt tu na nią nie patrzył, nikt niczego od niej nie oczekiwał. Nie groziło jej tamto niebezpieczeństwo sprzed lat.
Przy Aleksie czuła ekscytację i powiew ryzyka, adrenalinę, której łaknęła, odmawiając jej sobie o wiele za długo. Wszystko to razem, cały ten dzień, te wakacje od siebie samej, strasznie jej się podobało. 
– Tu jest fantastycznie – zawołała, przekrzykując dudniącą muzykę.
– Dobrze się bawisz? 
– Świetnie. – Wziął ją za lewą rękę. Zadrżała po tym dotykiem. Przechylił jej dłoń i pierścionek zaręczynowy zabłysnął w świetle.
 – Chciałem cię o to zapytać. 
Poczuła skurcz żołądka. Nie chciała o tym myśleć. 
– Nie jestem mężatką.
Uśmiechnął się złośliwie. 
– Nie przejąłbym się, gdybyś była. Najwyżej zapytałbym, kim jest twój mąż i czy ma powiązania ze światem przestępczym. 
Myśl o Yannisie uwikłanym w zorganizowaną przestępczość była przezabawna. Na to był o wiele za poważny. Nie byłby zdolny wściekać się na Alexa, że zabrał ją w takie miejsce. Sam nie był bywalcem klubów. Gdyby mu to zaproponowała, machnąłby ręką i życzył jej dobrej zabawy. A sam wróciłby do sumowania cyfr w kolumny, czy co to było, co robił nocami w swoim biurze, a co przynosiło mu tyle satysfakcji.
– Bez obaw. Zresztą nie robimy nic, czego musielibyśmy się wstydzić. Nie zerwałam żadnych ślubów.
– Jak dotąd. Jest jeszcze wcześnie. Zatańczymy?
Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń i poczuła ból, żądzę, skurcz brzucha. To nie była tylko prośba o taniec. Wiedziała, że jeśli teraz powie „tak”, tej nocy już nie będzie umiała powiedzieć mu „nie”. A może już w chwili, w której go ujrzała, nie mogła mu odmówić.
 – Tak – zdecydowała się. Tej nocy zamierzała chwycić życie w objęcia, cokolwiek to znaczyło. – Zatańczmy.

ROZDZIAŁ DRUGI

Po raz pierwszy pocałował ją na parkiecie. Wokół byli ludzie, napierali na nich. Pozwoliła, aby tłum pchnął ją na niego, czuła twarde ciepło jego muskułów na piersi. Wciśnięta w niego, spojrzała w górę, odchylając głowę. Tak, błagała go i było jej wszystko jedno. Potrzebowała tego bardziej niż powietrza. Nieważne, co będzie jutro czy za miesiąc, nieważne nawet, czy przeżyje tę noc. Czuła, że umrze, jeśli on jej nie dotknie. Jeśli nie będzie go mogła zakosztować. 
Nie kazał jej prosić zbyt długo. Opuścił głowę i dotknął jej ust, rozchylając językiem jej wargi. Otworzyła usta, wciągnęła jego język głęboko, całowała go aż po zawrót głowy. Takiego pocałunku jeszcze nie zaznała. Przestała myśleć, przestała się bać. Cała była żądzą. Objęła go i przytuliła się, poruszając się już nie w rytmie muzyki, ale w rytmie własnego pożądania. Zanurzyła palce w jego gęstych, kręconych włosach, angażując całą siebie, całą nagromadzoną w niej od lat pasję w pocałunek, którego nie powinna doświadczać. Ale to była jej ostatnia szansa. Na tajemniczy dreszcz i odrobinę przygody. Nikt się nigdy nie dowie. 
– Chodź ze mną do hotelu – szepnęła mu w usta, niezdolna oderwać się od niego nawet na sekundę. Nie odpowiedział, tylko znowu ją pocałował. Nie mógł jej usłyszeć przez tę muzykę. 
Krzyknęła mu do ucha: 
– Mam pokój w hotelu. Chodźmy tam.
Tylko takiej zachęty potrzebował. Błyskawicznie wyciągnął ją z parkietu na dwór w ciepłą letnią noc. Za drzwiami zatrzymał się, popchnął ją na ścianę i gwałtownie pocałował. Ten gest i pocałunek były gwałtowne, brutalne. Cudowne. Wyprężyła się, ocierając piersią o twardą ścianę jego torsu, żądza rozdzierała ją niczym bestia. 
– Teraz – powiedziała, mocno zaciskając oczy. – Chodźmy.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel