Najcenniejszy dar losu
Przedstawiamy "Najcenniejszy dar losu" nowy romans Harlequin z cyklu HQN POWIEŚĆ HISTORYCZNA.
Życie Heleny to na pozór bajka. Piękna córka wpływowego senatora i żona ambitnego polityka opływa w luksusy. Nikt nie wie, co dzieje się za drzwiami okazałej rezydencji. Helena nienawidzi i boi się okrutnego męża, dlatego decyduje się na desperacki krok. Znajduje schronienie w domu znajomej, która zaprasza pod swój dach doświadczone przez los kobiety. Pomoc ofiaruje jej też Michael, jedyny mężczyzna, którego naprawdę kochała. Jednak Helena mu nie ufa, nigdy nie zapomniała, jak bardzo ją zranił. Michael musi jej udowodnić, że nigdy nie działał w złej wierze. Dobrze wie, że nie wolno im zaprzepaścić drugiej szansy na wspólną przyszłość, bo to rzadki i cenny dar losu.
Fragment książki
Helena zdecydowała się na suknię z długim rękawem, by ukryć sińce. Lipcowe słońce prażyło niczym ognie piekielne, a francuskimi batystowymi zasłonami nie poruszał najlżejszy wietrzyk, ale ona i tak zakrywała się od stóp do głów, zgodnie z aktualną modą.
Ostatecznie, tego ludzie oczekiwali od żony senatora. Albo jego byłej żony, pomyślała w przypływie szalonej nadziei. Ale jej nadzieje spełnią się, tylko jeśli odpowiednio rozegra to spotkanie.
Czekała w letnim saloniku, gdzie wysokie lustro nad kominkiem było zakryte czarną, żałobną tkaniną. Mieszkała w pięknym domu na Vandam Square od wielu lat, ale zdenerwowanie zmieszane z lekką paniką wyostrzyło jej zmysły. Patrzyła na wszystkie ozdoby i dzieła sztuki w pomieszczeniu, jakby widziała je po raz pierwszy: włoską gipsową boazerię, miśnieński porcelanowy wazon na stoliku w stylu Sheraton, zegar z pozłacanego brązu na kominku, niemiecka harfa w rogu, seria nudnych, drogich sielankowych pejzaży z jeziorami, lasami i polowaniami na lisy..
Na jednej, pustej prócz tego ścianie, wisiał dziwny nowy obraz, który wybrała przed rokiem. To była jedyna ozdoba w pokoju, która nie wydawała jej się nudna, jedyna, którą kupiła bez konsultacji z mężem. Obraz nosił tytuł Po Kąpieli, a namalował go mało znany francuski artysta o nazwisku Hilaire German Edgar Degas. W odróżnieniu od sielankowych scenek zdobiących korytarze wielkiej rezydencji, ten konkretny obraz przedstawiał zdecydowanie niepiękną kobietę, wycierającą ręcznikiem swoje obfite ciało. Większość gości była nim zszokowana, ale Helenę interesował i ekscytował. Dostrzegała coś wyjątkowego w odważnej grze świateł i kolorów. Ten intymny, zmysłowy portret ukazywał kobietę, która czuje się dobrze we własnej skórze. Patrząc na niego, czuła się jak inna osoba. Dlatego właśnie go kochała. Tak bardzo chciałaby być inną osobą - kimś, kimkolwiek innym.
Istniał też inny powód, dla którego kochała ten dziwny, zalany światłem obraz.
Jej mąż go nienawidził.
Zatrzymał go, bo powiedziała mu, że to prezent od Vanderbiltów. Skłamała, ale było to najbardziej niewinne z kłamstw, jakimi karmiła go w czasie trwania ich dziewięcioletniego małżeństwa.
Przez otwarte okno dobiegł ją brzęk końskiej uprzęży. Drgnęła, choć przecież spodziewała się wizyty. Na korytarzu zabrzmiały kroki lokaja, Archiego Soamesa. Helena podeszła do okna osłoniętego półprzezroczystymi firankami. Zwiewny materiał pachniał gorącem, jak świeżo wyprasowane ubranie. Przez firankę stojący przed oknem pojazd wyglądał jak z bajki. Na czarnym, emaliowanym boku odkrytego powozu widniały ozdobny litery obramowujące półkolem stylizowane wschodzące słońce - logo Instytutu Innowacji Zatoki Hudsona. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna, na widok którego Helena na moment zapomniała oddychać.
Instynktownie cofnęła się w głąb pokoju. Ale nie potrafiła oprzeć się obserwowaniu, jak mężczyzna wymienia kilka słów z woźnicą, a potem podchodzi do drzwi frontowych. Miał zielone celuloidowe okulary przeciwsłoneczne, modne wśród cyklistów i woźniców, a jego ubrania były pogniecione, jakby podniósł je rano ze sterty na podłodze.
Zupełnie nie spodziewała się, że po tylu latach jego widok zrobi na niej tak potężne wrażenie. To prawda, czuła gorycz i urazę. Nic zaskakującego, biorąc pod uwagę sposób, w jaki ją potraktował. Ale pod spodem kryło się coś innego, niczym prąd szalejący pod spokojną powierzchnią jeziora. Coś równie zakazanego i niezaprzeczalnego jak pożądanie, które wtedy do niego czuła.
Powstrzymała ochotę, żeby zdjąć całun i przejrzeć się w lustrze nad kominkiem. Wygładziła rękawy czarnej sukni żałobnej, schludnie ściągnięte na nadgarstkach rzędem obsydianowych guzików. Już jako mała dziewczynka wiedziała, że wygląd jest najważniejszy. Tej lekcji po raz pierwszy udzieliła jej surowa niania, ubierająca ją na pogrzeb jej matki.
Czy powinna siedzieć? Nie, tylko pogniecie sobie suknię. Wobec tego stanęła na środku perskiego jedwabnego dywanu, pozując jak posąg. Jako że stała w plamie padającego przez okno ostrego światła, natychmiast zrobiło jej się gorąco. Jej włosy były wysoko upięte, ale i tak kropla potu spłynęła jej po szyi. Przybrała uprzejmy, pogodny wyraz twarzy, nie z wyrachowania, ale z przyzwyczajenia. Nie wolno jej było sprawiać wrażenia nieszczęśliwej. Tego też szybko się nauczyła.
Poza tym jakaś jej część chciała, żeby Michael poczuł na jej widok tę samą nostalgiczną tęsknotę, którą czuła ona.
Archie zamaszyście otworzył drzwi salonu.
- Dżentelmen przyszedł do pani z wizytą. - Głos lokaja był lekko zachrypnięty od letniego przeziębienia, a w sposobie, w jaki wypowiedział słowo "dżentelmen", pobrzmiewał sceptycyzm.
- Oczywiście. Dziękuję.
Lokaj ulotnił się i chwilę później jej gość wszedł do salonu. Bez słowa zdjął ciemne okulary. Jego oczy były nawet bardziej niebieskie, niż zapamiętała. Wyrażały wszystko to, czego Helena mogła się spodziewać: ciekawość, podziw, nieufność i może nieco żalu.
Przed długą chwilę wpatrywali się w siebie, nic nie mówiąc. Powietrze między nimi było ciężkie od wspomnień.
- Helena. - Wypowiedział jej imię niskim głosem, który rozszedł się po jej skórze niczym pieszczota.
- Dzień dobry, profesorze Rowan - odparła, z rozmysłem używając jego tytułu. - Dziękuję za przybycie. Czy życzy pan sobie coś? - Wskazała rzeźbiony mahoniowy kredens, na którym stał oszroniony dzban lemoniady i srebrna miska kruszonego lodu.
- Tak, poproszę.
Helena nasypała lodu do kryształowego pucharu i dopełniła lemoniadą. Ręce drżały jej z nerwów. Czy popełniła błąd, prosząc go o przybycie? Być może, ale nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Niczym królik złapany we wnyki, za wszelką cenę chciała się wydostać. Była gotowa zwrócić się o pomoc do mężczyzny, którego nie planowała nigdy więcej zobaczyć.
Strach trzymał ją w lodowatej garści, ściskał jej pierś, aż nie mogła oddychać. Od jego intensywności kręciło jej się w głowie. Wiedziała, że nie zachowuje się racjonalnie. Musiała naprawdę postradać zmysły, żeby posłać po Michaela Rowana.
Wiedziała, że najprawdopodobniej go nie przekona, ale cóż innego miała począć? Może zachowała się niedelikatnie, tak władczo go wzywając, ale niewiele ją to obchodziło. Lata temu Michael Rowan wykorzystał ją w najgorszy możliwy sposób, a potem odszedł. Nie powinna mieć wyrzutów sumienia, że teraz to ona zamierza go wykorzystać.
Odwróciła się i odkryła, że stoi ledwie kilka centymetrów od niej. Zawstydzona, wcisnęła mu puchar do ręki, rozchlapując lemoniadę.
- Och! Przepraszam…
- Nic się nie stało. - Odstawił puchar na srebrną tacę. Dobry Boże, jak tak niechlujny mężczyzna mógł być jednocześnie tak pociągający? Jego zbyt długie włosy sięgały kilkanaście centymetrów za kołnierz. Powinien się ogolić. Jego ubrania były czystą kompromitacją. A mimo to miał w sobie coś, co nieodmiennie ją fascynowało.
Kiedy walczyła z niechcianymi myślami, on podniósł palce do ust i metodycznie zlizał z nich lemoniadę, z tą swoją bezwstydną zmysłowością, której wolałaby nie pamiętać.
- Przepyszna - skomentował, kiedy Helena odwróciła wzrok. - Choć ośmielę się powiedzieć, że przydałaby się kapka tequili. Pewnie pamiętasz, jak poprawiła nam humor pewnego wieczora dawno temu?
Helena wcisnęła mu lnianą serwetkę. Jak on śmiał to pamiętać? Ale ziarno, które zasiał, już zdążyło zapuścić korzenie. Dawno temu zapoznał ją z ze zdradliwie mocnym trunkiem zwanym tequilą. Rozgrzana i oszołomiona, pozwoliła, żeby…
Helena pogardliwie uniosła podbródek.
- Czy to wciąż jest dla ciebie rozwiązanie problemów? Tequila?
- A czy istnieje lepsze rozwiązanie?
- Być może jestem zbytnią optymistką, ale zakładałam, że z wiekiem zmądrzejesz. - Skrywając się za chłodną wyższością, wyminęła go i podeszła do kominka.
Michael wypił lemoniadę jednym haustem. Helena zauważyła, że jego koszula jest źle zapięta, a na lewej dłoni ma plamy z atramentu. Kamizelka pod jego wytartym na łokciach surdutem była włożona na lewą stronę. Nic się nie zmienił.
A zarazem zmienił się. Wcześniej był onieśmielająco błyskotliwy, nieskruszenie zmysłowy i pociągający w niedbały sposób mężczyzn, którzy ani nie dbali o własną atrakcyjność, ani nawet nie zdawali sobie z niej sprawy. Profesor Michael Rowan wciąż posiadał wszystkie te cechy, ale upływ lat dodał coś jeszcze, coś głębszego i bardziej złożonego.
- No dobrze - powiedziała, zmuszając się, żeby przejść do rzeczy. - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię zaprosiłam.
- Ach, czyli to było zaproszenie? - Michael wyjął z kieszeni zmiętą kartkę i rozłożył ją. - "Panna Helena Cabot Barnes chciałaby spotkać się z panem we wtorek o godzinie trzeciej po południu." Twoja sekretarka ma piękne pismo, choć słowa są nieco formalne.
Helena nie chciała, żeby ktokolwiek poznał jej zamiary, a na pewno nie Edith Vickery, która, jak cała reszta służących, była lojalna wobec jej męża. Możliwe, że senator już wiedział o tej wizycie. Spanikowana, zupełnie nie wzięła tego pod uwagę.
- Ale przyszedłeś - przypomniała Michaelowi.
- Moja droga, niepolitycznie byłoby zignorować życzenie żony senatora Barnesa.
Helena nie zdołała powstrzymać sarkastycznego śmiechu.
- Och, daj spokój. Nie mów, że przejmujesz się politycznymi koneksjami.
- Cały mój Instytut funkcjonuje dzięki wsparciu twojego męża. Nie wiedziałaś?
Tym razem to ona była zaskoczona.
- Ach, czyli to tak Troy się ciebie pozbył. Jakie to sprytne z jego strony. - Przebiegłość tego posunięcia zaniepokoiła ją. Dotąd bez skrępowania wykorzystywała arogancję i miałkość charakteru swojego męża. Ale skoro znalazł sposób, by rozdzielić ją z mężczyzną, którego kochała, to musiał rozumieć więcej, niż jej się wydawało.
- Sądzę, że bycie senatorem Stanów Zjednoczonych wymaga pewnej dozy sprytu. Czyż nie zamierza ubiegać się o reelekcję?
- Tak, we wrześniu. - Rewelacje Michaela wciąż nie dawały Helenie spokoju. - Czyli mówisz, że działalność Instytutu jest opłacana przez mojego męża?
- Dokładnie.
- Myślałam, że masz więcej godności osobistej, Michaelu.
- Nie każdy może sobie pozwolić na godność osobistą - odparł, po czym przeniósł uwagę na galerię obrazów na ścianie, jakby stracił zainteresowanie rozmową.
Helena przygryzła wargę, pilnując, żeby niczym się nie zdradzić. To, czego właśnie się dowiedziała, mogło całkiem pokrzyżować jej plany. Założyła, że Michael weźmie jej stronę przeciwko Troyowi, ale jeśli zawdzięczał mu swoją karierę… Zastanowiła się, czy nie popełniła straszliwego błędu. Ale po tym, co dzielili, czyż mógłby jej odmówić?
Zastanowiła się, czy jego wspomnienia są takie same, jak jej, czy też lata rozłąki wyidealizowały przeszłość. Mieszkali wtedy w stolicy kraju. Michael był profesorem na uniwersytecie w Georgetown, a ona córką czcigodnego senatora Franklina Rusha Cabota. Nie widziała przeszkód, żeby zakochać się w biednym naukowcu. Wtedy wierzyła w marzenia i w siłę ludzkiego serca. Dlaczego taka miłość jak ich miałaby być czymś złym?
Dlatego, że była jednostronna. Teraz to wiedziała. Wyznała Michaelowi miłość, a on odtrącił ją i wyjechał, by objąć stanowisko dyrektora Instytutu Innowacji Doliny Hudsona.
Teraz widziała manipulację Troya, który złożył młodemu profesorowi propozycję nie do odrzucenia. To nowe odkrycie sprawiło, że zawahała się. Jej dłonie były mokre od potu, ale zmusiła się, by mówić dalej.
- A zatem - zaczęła tonem pogawędki - rzuciłeś mnie dla dobra nauki. Powiedz mi, czy to było tego warte? Czy wynalazłeś maszynę do latania? Znalazłeś lek na szkarlatynę? Zmieniłeś świat?
Choć Michael stał do niej plecami, widziała, jak jego ramiona sztywnieją, a szyja pokrywa się ciemnym rumieńcem. Powoli odwrócił się do niej.
- Jeśli rozstanie z tobą oszczędziło mi wysłuchiwania takich uwag, to dokonałem właściwego wyboru.
Bez zainteresowania spojrzał na rustykalne obrazy. Potem przeniósł wzrok na sąsiednią ścianę i znieruchomiał, wyraźnie zafascynowany tym, co zobaczył. Na kilka sekund obraz Degasa pochłonął go przez reszty. Spodziewała się, że wyrazi zdziwienie lub zniesmaczenie, ale on ją zaskoczył.
- Interesujący obraz. Nietypowy.
Zignorowała jego uwagę.
- A zatem przehandlowałeś moje serce za bardziej efektywną pompę odśrodkową - prychnęła, mając na myśli najsłynniejszy wynalazek Instytutu. - Ludzkość będzie ci wdzięczna po wieki wieków.
- Czego ty, do diabła, ode mnie chcesz? - warknął. - Czy wezwałaś mnie tu, oczekując, że pokajam się przed tobą i wyznam ci miłość? Że będę błagał o przebaczenie i opowiadał o torturach, które przeżywałem przez ostatnie dziewięć lat, osiem miesięcy, dwadzieścia cztery dni…. - zerknął na zegar na kominku - sześć godzin i osiemnaście minut?
Helena zaniemówiła. Na widok wyrazu jej twarzy Michael zaśmiał się gorzko i zrobił krok w jej stronę.
- Tak, pamiętam. Pamiętam co do sekundy chwilę, w której cię straciłem. Byliśmy na schodach. Pocałowałem cię. Pamiętasz, jak cię pocałowałem? - Bez ostrzeżenia wyciągnął rękę i położył na jej policzku. - Ach, Heleno. Ileż mogliśmy razem osiągnąć…
Niechciane wspomnienia napłynęły do umysłu Heleny. Te usta, te sprytne, pomysłowe ręce… Wspomnienia były ostre jak brzytwa i cięły głęboko. Kiedy się kochali po raz pierwszy, powiedział jej, jak się nazywają wszystkie części jej ciała. Wyjaśnił mechanizmy podniecenia, pokazał rzeczy, od których zatracała się w rozkoszy albo płakała ze wzruszenia. Ale nigdy nie zdradził jej tajemnic swojego serca. Zamiast tego zostawił ją w chwili, w której najbardziej go potrzebowała, i najwyraźniej zamierzał zrobić to ponownie.
- Dlaczego? - zapytała, odsuwając się od niego. - Dlaczego tak dokładnie pamiętasz tamten dzień?
- Wiesz, dlaczego. To był dzień, w którym zrozumiałem, że nigdy nie będę mężczyzną, który mógłby cię uszczęśliwić.
Żeby ukryć swoje prawdziwe uczucia, Helena wybuchła śmiechem.
- Co ty powiesz. Czy w Instytucie wynalazłeś maszynę do opowiadania bzdur?
- Nie ma takiej potrzeby, kiedy ty chodzisz po świecie - zripostował.
Przez jakiś czas piorunowali się spojrzeniami. Michael nalał sobie więcej lemoniady. Po chwili zapytał:
- Jak się ma twoja rodzina w Georgetown? Twój ojciec i siostra?
Helena zmarszczyła brwi. Czyżby próbował prowadzić uprzejmą pogawędkę?
- Abigail poślubiła Jamiego Calhouna osiem lat temu - odparła. - Jamie rozpocznie jesienną sesję legislacyjną jako przewodniczący Izby Reprezentantów. Mają dwójkę bardzo mądrych dzieci i podróżują po świecie. W tej chwili są w Egipcie, gdzie studiują astronomię. - Spuściła wzrok i przełknęła ślinę. - Albo może nie. Może już płyną do domu. Musiałam wysłać im telegram z pewną okropną informacją, ale nie mam pojęcia, czy go dostali.
Michael przeszedł przez pokój, dotknął jej podbródka i skłonił ją, żeby spojrzała mu w oczy. W tym momencie dokładnie przypomniała sobie, dlaczego niegdyś tak bardzo go pokochała. Potrafił skupić całą swoją uwagę na niej i tylko na niej. Oczywiście wiedziała, że to iluzja. Tę samą uwagę poświęcał równaniom matematycznym. Ale jego szczera uwaga zawsze kontrastowała z nieszczerą przymilnością innych zalotników. Ci mężczyźni skupiali się tylko na jej urodzie, ale Michael potrafił spojrzeć głębiej. Był jedynym, który kiedykolwiek to zrobił.
Cofnęła się, wytrącona z równowagi jego dotykiem.
- Twój ojciec? - zapytał, patrząc na jej czarną żałobną suknię.
Helena skinęła głową.
- Obawiałem się tego od chwili, kiedy zobaczyłem żałobny wieniec na drzwiach - przyznał. - Usiądź, Heleno. Opowiedz mi.
Helena usiadła na filigranowej sofie obitej marszczonym jedwabiem.
Michael usiadł na fotelu naprzeciwko niej. Helena odchrząknęła i zaczęła mówić.
- To stało się na pikniku z okazji Dnia Niepodległości, w ogrodach Białego Domu. Ojciec miał dostać medal za długą służbę. To miał być najwspanialszy dzień jego kariery. - Jej ojciec przez wiele lat służył obywatelom jako starszy senator stanu Wirginia. Na oczach złożonej z dygnitarzy publiczności przeszedł po czerwonym dywanie do mównicy przyozdobionej białymi, czerwonymi i niebieskimi goździkami i chorągiewkami. Opierał się ciężko na starej lasce z mosiężną rączką, którą dostał od prezydenta Granta. Szedł powoli i mozolnie; zdawało się, że minęły wieki, zanim dotarł do mównicy.
Helena zajmowała miejsce honorowe obok męża, nowojorskiego senatora Troya Barnesa. Pamiętała, jak przystojnie i godnie Troy wyglądał tamtego dnia. Jaki był dumny, że jest zięciem wielkiego męża stanu.
Przemowa jej ojca była krótka. Wyraził zadowolenie z tego, jak ułożyło się jego życie i jakie sukcesy polityczne odniósł. Z tego, że jego dwie piękne córki, Helena i Abigail, dobrze wyszły za mąż i są szczęśliwe.
Miał rację co do jednej córki.
Helena nie winiła go za swoje nieszczęście. Dokonała własnych wyborów. Jego umiejętności rodzicielskie były skromne, ale na swój sposób kochał córki.
Spróbowała uporządkować myśli. Michael Rowan patrzył na nią z uwagą. Kiedy ostatni raz ktoś naprawdę jej wysłuchał?