Najgorsza kandydatka na żonę
Przedstawiamy "Najgorsza kandydatka na żonę" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
William odziedziczył tytuł i majątek. Dobrze wie, że jako książę zyskuje wysoką pozycję i przywileje, ale też wiele obowiązków, które traktuje z należytą powagą. Jest świetnie przygotowany do nowej roli. Zawsze opanowany, traci zimną krew tylko wtedy, gdy ma do czynienia z wyjątkowo ekscentryczną osobą. Niestety właśnie taką pannę czuje się zmuszony poprosić o rękę, kiedy zostaje wplątany w skandal, który zrujnowałby jej reputację. Owszem, chciał się ożenić, ale Variety to chyba najgorsza kandydatką na księżną. W dodatku uparta i zbuntowana pannica daje mu kosza i ucieka do Londynu. Najrozsądniej byłoby poczekać, aż plotkarze zapomną o sprawie i zaręczyć się z inną, ale najpierw musiałby wyrzucić z serca Variety…
Fragment książki
Wciąż jeszcze nie był w stanie wybaczyć ojcu utraty dziadka. Jedynie
przez pięć tygodni nosił tytuł markiza Bromhilla, gdy nagle został księciem Aylshamem. Stało się to zaledwie jedenaście… nie, dwanaście tygodni temu. Minęły trzy miesiące, lecz ból po śmierci dziadka, z którym mieszkał przez czternaście lat, nadal nie ustąpił. Jednakże książęta przestrzegali zewnętrznych oznak żałoby, lecz nigdy nie mówili o stracie ani samotności, a już z pewnością nie wspominali o obawach, czy sprostają nowym obowiązkom.
Will przyswoił sobie wszystkie nauki trzeciego księcia i zamierzał być równie doskonałym dziedzicem. Wiedział, że byłoby mu łatwiej z żoną u boku. Z odpowiednią żoną. Starszy pan wielokrotnie powtarzał, jak ważne jest, by poślubić właściwą kobietę. Tę zasadę Will w duchu podkreślił na swojej liście priorytetów, choć przykład ojca był już wystarczającym ostrzeżeniem.
Odpowiednia kandydatka powinna pochodzić z dobrego domu, być damą przystojną, płodną i przestrzegającą najwyższych standardów. Miłe usposobienie, odpowiedni poziom wykształcenia i inteligencja też były oczywiście pożądane. Niedopuszczalne były natomiast niekonwencjonalne pomysły, ekscentryczność, jak w przypadku jego macochy, która poza zrozumiałymi wybuchami rozpaczy po niedawnej stracie, stanowczo odmawiała przestrzegania zasad żałoby przyjętych dla jej płci i pozycji.
Dumając o wydarzeniach z przeszłości, dotarł w końcu do największego z kurhanów. Choć na wędrówkę po tych pagórkach ubrał się stosownie w stare bryczesy i wysłużone buty, na szczycie wzniesienia poślizgnął się na wyjedzonej przez króliki trawie. Odwrócił się w stronę drogi, którą właśnie pokonał. Miał stąd ładny widok na park. Dostrzegł błysk wody w jeziorze, stado pasących się danieli, drzewa, które tworzyły malownicze zagajniki. W ciepłym powietrzu unosił się zapach kwitnących żywopłotów, doleciała go też woń obornika, który za chwilę miał być rozsypany na polu.
Ciekawe, czy dom też stąd widać? Cofnął się o krok, żeby spojrzeć pod innym kątem, gdy nagle ziemia umknęła mu spod nóg i Will runął na kurhan, boleśnie uderzając kością ogonową o ziemię. Piach i kamienie posypały mu się na odsłoniętą głowę, a kapelusz potoczył się po ziemi do kolan młodej kobiety, która kucała tuż przed nim.
Młoda dama miała przerzucony przez jedno ramię warkocz o barwie karmelu, duże piwne oczy oraz… ludzką czaszkę, którą przyciskała do siebie. W tym momencie Will poczuł, jak coś go gryzie w lewy pośladek.
***
Stało się to właściwie bez ostrzeżenia. Padł na nią długi cień i nagle czyjeś ciało zwaliło się na wykopalisko, rozbijając kurhan. Variety rzuciła się do przodu, chwyciła czaszkę i zdążyła odchylić się na piętach, gdy tuż przed nią wylądował mężczyzna. Upadkowi towarzyszyły jęk, mocne anglosaskie przekleństwo i głośny brzęk kamieni.
Cisza. Nie był to grom z nieba, nie siedział też przed nią upadły anioł. Z nimi chyba poradziłaby sobie łatwiej. Kurz opadł i zobaczyła, że naprzeciwko ma jasnowłosego mężczyznę, ze zmrużonymi w jasnym świetle niebieskimi oczami i ustami zaciśniętymi z zakłopotania lub wściekłości. A najpewniej z obu tych powodów. Miał na sobie kosztowny, prosty i stosowny na wsi strój, w tej chwili bardzo brudny.
Stosowny… Wiem, kim jesteś, pomyślała. Och, nie…
Na przystojnej twarzy mężczyzny pojawił się grymas bólu, a Variety nagle zdała sobie sprawę z powodu. Wśród towarzyskich katastrof ta z pewnością zajmowała wysoką pozycję.
– Obawiam się, sir, że mógł pan usiąść na zębie.
Nie zwróciła się do niego jak należało, ale skoro nie zostali sobie przedstawieni…
Niebieskie oczy zwęziły się jeszcze bardziej. Mężczyzna przechylił się na prawe biodro, sięgnął pod poły żakietu i wyciągnął ludzką szczękę.
– Na zębie? Jednym? – spytał i przeniósł spojrzenie na przedmiot, który tuliła do siebie. – Mam wrażenie, że pani trzyma czaszkę. Ludzką czaszkę.
– Owszem – przytaknęła.
Nie miała wątpliwości, że za jego słowami kryje się szyderstwo.
– Rzeczywiście trzymam czaszkę. I faktycznie jest ludzka. Czy szczęka nie uległa uszkodzeniu? To znaczy… czy się pan nie zranił? – Nie było eleganckiego sposobu, by spytać księcia, czy starożytny Bryt nie uszkodził mu pośladka. A już na pewno nie można było wyrwać mu szczęki i sprawdzić, czy jest nienaruszona.
– Jestem pewien, że to nic poważnego. Przepraszam za niecenzuralny język.
Potrafiłaby sobie z tym poradzić, gdyby okazywał gniew, który musiał przecież odczuwać. Lub chociaż jęczał, przyznając, że jest obolały. Tymczasem ich rozmowa przypominała konwersację, jaką mogliby prowadzić w ekskluzywnym londyńskim klubie Almack’s. Książę przesunął nogi, jakby zamierzał się podnieść.
– Nie! – Odetchnęła i zniżyła głos. – Proszę zostać, gdzie pan jest, bo zniszczy pan ścianki. Niech pan pozwoli, że zbiorę to wszystko. – Variety ostrożnie odłożyła czaszkę do przygotowanej skrzynki i wyciągnęła rękę po szczękę. Kiedy i ta kość była już bezpiecznie schowana, zebrała spódnicę przy kostkach i podniosła się na nogi.
Książę, jak przystało na dżentelmena, odwrócił wzrok. Zresztą pewnie był zbyt rozgniewany, żeby się w nią wpatrywać. Variety odczekała, aż wstanie. Zrobił to spokojnie i z godną pozazdroszczenia łatwością.
Jest chyba najmłodszym z książąt, a przy tym nie ma żadnych słabostek, które przeszkadzałyby w zachowaniu świetnej formy, pomyślała.
Jej kuzyn Roderick wspominał o mężczyźnie, który właśnie został księciem. Od wielu lat lord Calthorpe miał opinię nienagannego dżentelmena i najwidoczniej jego dewizą było przestrzegać konwenansów w każdych okolicznościach.
Podobno nazywają go Nieskazitelnym Lordem.
Tak właśnie jakieś półtora roku napisał Roddy w jednym ze swoich gawędziarskich, pełnych ploteczek listów.
Oczywiście markiz, jego ojciec, jest – mówiąc oględnie – ekscentrykiem, a macocha znaną sawantką, więc z pewnością ulżyło mu, gdy został wybawiony przez dziadka, który zabrał go do siebie, kiedy Calthorpe był jeszcze dzieckiem.
Nawet sobie nie wyobrażasz, do jakiego stopnia stary książę jest zbzikowany na punkcie zasad właściwych dla jego pozycji, lecz wydaje się, że Calthorpe wręcz popadł w skrajność. Pewnego dnia zostanie najbardziej drętwym księciem w całym królestwie.
Wyglądało na to, że Variety była odpowiedzialna za niestosowne przekleństwo, które mu się wyrwało i uszkodzenie idealnego książęcego zadka.
Na szczęście raczej nic sobie nie złamał, pomyślała. Postanowiła poczekać, aż książę odejdzie, zanim ponownie zajmie się ostrożnym przekopywaniem kurhanu.
– Pewnie ciekawi pana, co robię? – spytała. Sposób, w jaki starał się nie patrzeć na jej strój, który składał się z prostej spódnicy, sznurowanych trzewików i tweedowego żakietu wyraźnie świadczył o zdumieniu na widok tak odzianej panny z wyższej sfery. Jeden Bóg wie, gdzie się podział jej słomkowy kapelusz!
– Faktycznie zdumiałem się, widząc, że mój druidyczny zabytek został przecięty na pół – powiedział bardzo uprzejmie, choć bez cienia uśmiechu. – Jeszcze bardziej zaskoczył mnie fakt, że rozkroiła go dama.
Variety otworzyła usta i zaraz zamknęła je ponownie. Zadziwiło ją, jak wielką miała ochotę potrząsnąć tym człowiekiem. Był uprzejmy. Był także, co nie znaczy, że przywiązywała do tego wielką wagę, wyjątkowo atrakcyjnym przedstawicielem swojej płci. Miał nienaganne maniery, lecz była przekonana, że budzi w nim dezaprobatę, a jej zajęcie uważa za dziwaczne i niestosowne.
Och, co za okropność! Kobieta z intelektualnymi aspiracjami, które wymagają użycia mózgu i pobrudzenia rąk! W jego mniemaniu to oznacza rychły upadek cywilizacji.
– Przepraszam, że panu zaprzeczę, sir, ale to nie jest pański zabytek, tylko nasz. Z wielką ostrożnością odkopałam fragment tylko z mojej strony. Nie mam pewności, czy w ogóle jest w jakiś sposób powiązany z Druidami, a z całą pewnością nie kroję kurhanu na kawałki. To wykopalisko prowadzone zgodnie z najnowocześniejszymi zasadami archeologii. Mogę panu pożyczyć odpowiednie materiały, jeśli to pana interesuje. – Posłała mu czarujący uśmiech, który kiedyś przeznaczała na podwieczorki w Pałacu Biskupim, zanim tata przeszedł na emeryturę.
Zmrużył oczy, zaskoczony uśmiechem, który stał w sprzeczności z jej słowami.
– Z pani strony? Ta ziemia należy do pani?
Variety wskazała jedyny słupek, który sterczał na szczycie wzniesienia, dokładnie dwanaście cali od brzegu wykopu.
– To pozostałość pańskiego ogrodzenia.
Mężczyzna zacisnął wargi.
– Chyba powinienem już wcześniej się przedstawić. – Zdjął rękawiczki, dużą, nieskazitelnie czystą, białą chustką wytarł dłonie z kurzu, który dostał się do środka i wyciągnął prawą rękę. – Nazywam się Aylsham.
– Tego się domyśliłam, Wasza Książęca Mość. – Variety otarła dłoń o spódnicę, ujęła jego rękę i przedstawiła się: – Panna Wingate. – Dość gwałtownie cofnęła dłoń. – Mój ojciec jest biskupem Elmham. To znaczy biskupem w stanie spoczynku. Wiejska rezydencja obecnego biskupa znajduje się bliżej granicy hrabstwa, a stary pałac należy do taty. Odkupił go od kościelnej rady, gdy wracał do zdrowia po udarze. Uznali, że pałac jest zbyt staroświecki jak na obecne czasy, ale my go bardzo lubimy.
– Zamierzałem jutro odwiedzić pani ojca, panno Wingate. Oczywiście, jeśli jego zdrowie na to pozwala.
Czemu jestem zła? – zastanawiała się, wyjaśniając jednocześnie, że ojciec najlepiej czuje się po południu i oczywiście będzie zachwycony, mogąc poznać księcia. Pewno dlatego, odpowiedziała w myślach na swoje pytanie, że wyglądam jak straszydło, a obchodzi mnie, co on sobie pomyśli. I to mnie doprowadza do szału. Nie było żadnego powodu, żeby wdzięczyć się do mężczyzny tylko z powodu jego szerokich ramion, mocno zarysowanej szczęki, niebieskich oczu i uśmiechu, który zapewne wyglądałby wspaniale.
Książę rozejrzał się wokół. Między brwiami, które były o ton ciemniejsze od włosów, pojawiła się niewielka zmarszczka.
– Jest tu pani sama, panno Wingate? Nie widzę pokojówki ani pracowników.
– Chłopiec stajenny przyjdzie po mnie o ósmej. – Spojrzała w kierunku wschodu, oceniając pozycję słońca. – Chyba już dochodzi ta godzina. Jeśli pan pozwoli, zabezpieczę wykopalisko.
– Czy mogę jakoś pomóc?
– Nie – odparła szorstko. – To znaczy… nie, dziękuję, Wasza Wysokość. Gdyby mógł pan trochę odsunąć się od wykopu i stanąć tam. O, właśnie tak, świetnie.
Przestań! – upomniała się, sięgając po szczotkę, żeby uprzątnąć kamyki i ziemię. To nie jest żaden ideał, po prostu dobrze zbudowany mężczyzna. I nie udawaj, że nie sprawdzasz, jak wygląda z tyłu.
Książę miał muskularne ramiona, wąską talię i bardzo długie nogi. To jakieś szaleństwo! Chyba musi mieć jakąś niedoskonałość. Pomijając oczywiście jego zachowanie. Nie potrzeba lodowni, gdy w pobliżu ma się księcia Aylshama.
Chrzęst kół toczących się po żwirze zapowiedział przybycie Toma, który powoził dwukółką zaprzężoną w kuca. Zatrzymał się spory kawałek od wykopu, jak go nauczono, po czym zbliżył się.
– Dzień dobry, sir. Czy jest panienka gotowa, panno Wingate? – spytał.
– To jest książę Aylsham, Tomie. Tak, możemy już wracać. Zabierz, proszę, narzędzia, a potem bardzo ostrożnie włóż do bryczki tę skrzynkę.
***
Will odprowadził wzrokiem odjeżdżającą bryczkę, podniósł kapelusz i chusteczką otrzepał go z ziemi. Kapelusz i chustka wydawały się całkiem zniszczone, lecz Notley, jego kamerdyner, z pewnością je odratuje, tak jak i podrapane buty, sfatygowane rękawiczki i brudny żakiet.
Obszedł dokoła wzniesienie i zatrzymał się w przerwie między nim a mniejszym kurhanem.
Co za zuchwała osoba z tej panny Wingate! Will wydłużył krok i ruszył wzdłuż żywopłotu w stronę prowadzącej do domu ścieżki. Ubrana jak służąca, bez kapelusza i rękawiczek, z włosami opadającymi na ramiona, grzebiąca na klęczkach w ziemi i trzymająca w dłoniach ludzką czaszkę, jakby to był garnek z puddingiem. Oburzające. W dodatku gdy się zorientowała, która z części jego ciała została poszkodowana w zetknięciu z tą piekielną szczęką, dostrzegł błysk rozbawienia w jej oczach. Miały dość atrakcyjną piwną barwę…
Nawet jego macocha nie posunęła się do tego, żeby grzebać w ziemi w poszukiwaniu starych kości. Takie zajęcie w żadnym razie nie przystoi damie. Biedny biskup najwidoczniej niedomaga, skoro pozwala córce tak spędzać czas. Bardzo to wszystko niefortunne, ponieważ nie widział sposobu, jak uchronić siostry przyrodnie od zawarcia tej całkiem nieodpowiedniej znajomości. Byli przecież sąsiadami, a nie wypada robić afrontu biskupowi.
Ile ona ma lat? Dwadzieścia trzy, cztery? Te ciemne oczy, włosy jak złoty karmel poprzetykany pięknym głębokim brązem, długie nogi i wdzięczne kształty, które dostrzegł, gdy się podnosiła… Stopy okryte były buciorami, które bardziej pasowałyby pomocnikowi ogrodnika, ale kostka, która mignęła, była szczupła i zgrabna.
Przestań, Will! – upomniał się, czując wyrzuty sumienia. Ta panna z pewnością będzie krępującą sąsiadką, a ty w ogóle nie powinieneś na razie myśleć o kobietach.
Żałoba stanowiła dużą niedogodność. Oczywiście tak powinno być, tyle że Will rozpaczliwie potrzebował pomocy przy gromadzie przyrodniego rodzeństwa, a żona nadałaby się do tego idealnie. Najlepiej żona z nerwami ze stali i poczuciem obowiązku, dodał w myślach. Jednak żadna dama, która byłaby odpowiednią kandydatką na żonę księcia, nie zlekceważyłaby konwenansów i nie pozwoliła na zaloty i ślub przed upływem roku żałoby.
Przeszedł już połowę zaplanowanego dystansu, gdy uświadomił sobie, że zapomniał o odnotowaniu informacji o posiadłości. Przekroczył kolejny przełaz, usiadł na stopniu i wyjął notatnik.
Zator w zachodnim rowie odwadniającym, ogrodzenie wzdłuż kurhanów…
Ciepłe, kpiące spojrzenie piwnych oczu… Kpiące! Diabelnej smarkuli wydawało się, że całe zdarzenie jest zabawne.
***
– Dzień dobry, tato. Dzień dobry, panie Hoskins. Larlingu. – Wchodząc do sypialni ojca punktualnie o wpół do dziesiątej, Variety dostrzegła swoje odbicie w wysokim lustrze i kiwnęła głową z aprobatą. Wykąpała się, przebrała, zjadła śniadanie i zredagowała w myślach wydarzenia wczesnego poranka, a teraz, gdy już wyglądała jak przystało na wzorową córkę starszego duchownego, mogła towarzyszyć ojcu przy śniadaniu.
Ojciec uśmiechnął się trochę asymetrycznie, wielebny Hoskins zerwał się na nogi i wymamrotał powitanie, a kamerdyner Larling umieścił tacę na szafce nocnej.
Ciężki udar, który jej ojciec przeszedł prawie dwa lata temu, sprawił, że biskup miał kłopoty z zachowaniem równowagi, łatwo się męczył, a jego mowa była w zasadzie niezrozumiała. Na szczęście udar nie zostawił śladu na jego nieprzeciętnym intelekcie. James Wingate wciąż był godnym podziwu badaczem początków kościoła w Wielkiej Brytanii i kontynuował pracę z pomocą swojego kapelana i sekretarza Christophera Hoskinsa.
Metodą prób i błędów udało się zorganizować dom według ustalonych zasad. Variety wstawała o świcie, wkładała do kieszeni jabłko i szła na dwie godziny do swoich wykopalisk. Po powrocie brała kąpiel i jadła śniadanie. O dziewiątej trzydzieści ojciec jadł śniadanie w łóżku, a ona opowiadała mu o wynikach porannej pracy i planach na resztę dnia.
Potem biskup razem z Hoskinsem, z którym porozumiewali się swoim sposobem, szedł do gabinetu. Pozostawali tam aż do lunchu o dwunastej trzydzieści. Później ojciec przez dwie godziny odpoczywał i albo wracał do badań, które kontynuował do czwartej, albo przyjmował odwiedzających.
W tej sytuacji jeśli nie mieli gości, a sprawom domowym wystarczyło poświęcić ranek, Variety miała wolne popołudnie. I właśnie dzisiaj nic jej nie zatrzymywało. Groźbą jutrzejszego najazdu księcia będzie się martwić, gdy do tego dojdzie.
Ojciec skończył owsiankę i uniósł brew, co było sygnałem, że córka może zacząć zdawać relację z pracy.
– Udało mi się wyjąć czaszkę w nienaruszonym stanie. Nie zauważyłam nic, co pogrzebano razem z ciałem, chociaż reszty szkieletu nie widać zbyt dobrze, ponieważ znajduje się trochę głębiej. Oczyszczę go, zrobię pomiary, a wtedy będę mogła pogrzebać go z powrotem i zasypać wykop. Pamiętasz pewno, że już zrobiłam szkic odsłoniętej części kurhanu.
Kiwnął potakująco, zachęcając do dalszej relacji. Problem w tym, że nie wydarzyło się nic więcej poza niespodziewanymi odwiedzinami.
– Książę był na przechadzce i… ee…podszedł tam, żeby zobaczyć, co robię.
– Książę Aylsham? – spytał pan Hoskins, zupełnie jakby w sąsiedztwie było wielu książąt.
– Tak. Był bardzo uprzejmy i wyraził chęć odwiedzenia cię jutro, tato. Powiedziałam, że z przyjemnością go przyjmiemy.
Ojciec zaczął poruszać dłonią, dając znaki, które tylko kapelan potrafił odczytać.
– Czy ma intelektualne zainteresowania? – spytał Haskins.
– Obawiam się, że nic o tym nie wiem. Wydawał się inteligentny, ale nie potrafię ocenić, czy jest intelektualistą. Nie wyglądało na to, że wie cokolwiek o archeologii.
I z pewnością nie sprawiał wrażenia osoby, która wierzy, że kobiety potrafią korzystać z mózgu, dodała w myślach.
Kapelan znowu tłumaczył słowa ojca:
– Cieszę się, że go poznam. Jego dziadek miał wielkie możliwości. Wiążę nadzieje z naszym nowym sąsiadem.
Variety pomyślała, że powinna się z tego cieszyć. Taki bodziec dobrze tacie zrobi. Obecność książęcej rodziny pomoże miejscowej gospodarce, więc nie powinna zachowywać się samolubnie. Jakie to ma znaczenie, że mężczyzna uważał ją za dziwaczkę? Jego opinia, dobra czy zła, nie obchodziła jej w najmniejszym stopniu. Z pewnością miała ważniejsze sprawy niż para niebieskich oczu.
***
Pokój śniadaniowy bardzo przypominał menażerię po otwarciu wszystkich klatek. Will przeszedł do szczytu stoły i skinął głową kamerdynerowi Peplowowi, który na ten znak wyciągnął ciężkie rzeźbione krzesło, przechylił je, po czym z głośnym łomotem opuścił na podłogę.
Dźwięk był wystarczająco głośny, by przyciągnąć uwagę. Zapadła cisza. Sześć głów odwróciło się w jego stronę, natomiast czterej lokaje bez zmrużenia oka wpatrywali się w przeciwległą ścianę. Już po dwóch dniach umieli zachować kamienne twarze.
– Dzień dobry, Altheo, Araminto, Alicio. Dzień dobry, Basilu,