Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Najlepsza inwestycja pana Harringtona (ebook)
Zajrzyj do książki

Najlepsza inwestycja pana Harringtona (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron272
ISBN978-83-276-7647-4
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyA Wife Worth Investing In
TłumaczMałgorzata Fabianowska
Język oryginałuangielski
EAN9788327676474
Data premiery2022-01-20
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Poznali się w Paryżu, spędzili kilka godzin na szczerej rozmowie. Podczas gdy Owen wciąż szuka swego miejsca w życiu, Phoebe ma ambitne plany i śmiało je realizuje. Umawiają się, że po dwóch latach spotkają się w tym samym miejscu, ale gdy Owen się nie zjawia, Phoebe odnajduje go w Londynie. Teraz są zupełnie innymi ludźmi, ciężko doświadczonymi przez los. Zgorzkniały Owen rozpamiętuje wypadek, który odbił się na jego zdrowiu, a marzenia Phoebe legły w gruzach. Kiedy Phoebe prosi Owena o pomoc w znalezieniu pracy, on proponuje jej korzystniejszy układ. Zainwestuje w jej przedsięwzięcie i poślubi ją, by zamknąć usta plotkarzom. Są zgodnymi partnerami w interesach, ale dla Phoebe to za mało. Postanawia zawalczyć o miłość męża…

Fragment książki

Choć było dawno po północy, upalne powietrze nie chciało się ochłodzić, uwięzione pomiędzy rozgrzanymi murami wysokich, eleganckich kamienic, mijanych przez Owena Harringtona wałęsającego się bez celu po paryskich ulicach. Tylko z grubsza wiedział, gdzie jest. Jakiś czas temu skręcił spod katedry Notre Dame w kierunku Rive Gauche. Sekwana powinna być gdzieś po lewej. Starał się kierować na zachód, lecz wiele razy zdążył się przekonać, jak zwodnicze potrafią być ulice Paryża. Zamiast przecinać się pod kątami prostymi, tworząc przejrzystą sieć, niespodziewanie ostro skręcały i kluczyły, oszukując przechodnia i prowadząc go w zupełnie innych kierunkach. Miał wrażenie, że podobnie wyglądały rozmowy z mieszkańcami tego miasta.
Minęły niecałe dwa tygodnie od chwili, kiedy wyjechał z Londynu, a już czuł się tak, jakby tamto życie należy do innej epoki. To była słuszna decyzja. Owen nie próbował się wymigać od zobowiązania, które zmarły ojciec podjął w jego imieniu. Zamierzał je wypełnić, ale nie chciał, aby stało się dla niego jedynym celem w życiu. Miał jeszcze dwa lata karencji – czas, aby być sobą, aby robić, co zechce i określić sens swojego życia, uwzględniając jednak wolę ojca.
Nie miał pojęcia, jakie plany z tego wynikną, ale już teraz ekscytowała go mnogość wyborów i możliwości.
Nad głową miał atramentowe niebo usiane gwiazdami. Duszne, upalne powietrze, przesycone kurzem, zmuszało do leniwego tempa i spowolniało myśli. W pewnym momencie uwagę Owena przyciągnęła migocząca poświata. Kawiarniane lampy wydobywały z mroku wąski zaułek. Zdziwił się, gdyż o tej porze większość lokali zamknęła już na głucho drzwi i okiennice, lecz nagle poczuł się głodny i pomyślał, że dobrze by było coś przekąsić. Postanowił tam zajrzeć.
Sala Procope Café miała ciemną boazerię i była przesiąknięta dymem cygar. Dwóch mężczyzn spojrzało na niego badawczo znad szachownicy, na której zostało tylko pięć pionków. Inni, siedzący przy okrągłym stoliku, spierali się, kto ma zapłacić. Znudzony kelner przechwycił spojrzenie nowego klienta, który gestem pokazał, że miałby ochotę się napić, i wymownie spojrzał w górę. Owen zawrócił do holu i wszedł na antresolę po dość eleganckich schodach. Na piętrze było cicho; wszystkie drzwi do pokojów – prawdopodobnie osobnych salek dla gości – były zamknięte. Albo klienci już dawno poszli, albo cenili prywatność. Głośny wybuch śmiechu zwabił go jeszcze wyżej, na antresolę. To pomieszczenie rozciągało się przez całą długość budynku. Miało podłogę z czarno– białych kafelków, wąskie, otwarte okna patrzyły na nocny Paryż, a wzdłuż czerwonych ścian stały stoliki okupowane przez nocnych marków spragnionych wyszynku. Z belek dachu zwisały lampy rzucające różowawy blask na głowy gości, a może koloru nadawało im wino nalewane w fajansowe dzbany.
Nikt nawet nie spojrzał, kiedy Owen stanął w progu. To była jedna z rzeczy, które lubił w tym mieście – można się było w nie wtopić i nie zwracając niczyjej uwagi, chłonąć jego sekrety i przyglądać mu się do woli. Francuzi byli o niebo bardziej gadatliwi niż Anglicy. Z ogromną szybkością wyrzucali z siebie słowa, obficie gestykulując, przekrzykując się nawzajem, co i raz zbaczając z tematu, ale nigdy do końca nie tracąc wątku.
Nie było wolnych miejsc. Rozczarowany Owen już chciał odejść, kiedy dwóch młodych mężczyzn wstało od stolika. Odsunął się, aby przepuścić ich w drzwiach, ale zatrzymali się przy stoliku, przy którym siedziała samotna kobieta. Nie widział jej twarzy, gdyż usadowiła się tyłem do wejścia. Pochylona nad stolikiem, pisała coś w notesie, całą postawą sygnalizując, że sobie nie życzy, aby jej przeszkadzano. Niestety nieskutecznie. Dwóch podchmielonych birbantów zaczęło ją zagadywać, nie zważając, że młoda dama stanowczo kręci głową. Owen tylko domyślał się, że musi być młoda, gdyż nie widział jej twarzy. Czyżby była kobietą lekkich obyczajów? W Londynie obecność młodej kobiety samej w takim miejscu byłaby jednoznaczna, ale zdążył już zauważyć, że w Paryżu nikogo nie dziwiły panie bez towarzystwa, spożywające posiłki w lokalach lub wpadające tam na kawę albo kieliszek wina. Jednak pora była bardzo późna dla samotnej damy nawet w dekadenckim Paryżu.
Owen rozejrzał się, lecz nikt poza nim nie zauważył damy w opresji. Jeden z podchmielonych mężczyzn właśnie się do niej przysiadł, a drugi poufałym gestem położył jej dłoń na ramieniu. Kiedy się zerwała, usiłując strząsnąć jego rękę, brutalnie popchnął ją z powrotem na krzesło. Zanim Owen zdążył pomyśleć, ruszył jej z pomocą. Co prawda istniała obawa, że niepotrzebnie wdaje się w przepychanki pomiędzy kobietą z półświatka a jej klientami, ale kimkolwiek była nieznajoma, wyraźnie nie życzyła sobie towarzystwa.
Nie wątpił, że wyszedłby zwycięsko z bójki, lecz nie miał ochoty puszczać w ruch pięści. W nadziei, że ślicznotka – to już zdążył zauważyć – odgadnie jego intencje, powitał ją szerokim uśmiechem.
– Przepraszam, że musiałaś czekać – powiedział po francusku. – Stokrotnie wybacz, ma chérie. Panowie, jestem wam wdzięczny za opiekę nad moją towarzyszką, ale skoro już się pojawiłem, sami rozumiecie, że wasza rola się skończyła, nieprawdaż?
Uśmiech Owena stał się groźny, kiedy wyprostował się, górując nad nimi wzrostem, z pięściami zaciśniętymi i czujnie opuszczonymi wzdłuż boków. Przez jedną, pełną napięcia chwilę bójka wisiała w powietrzu, lecz Owen spokojnie ją przeczekał, Za moment pierwszy z mężczyzn ze wzruszeniem ramion podniósł się z krzesła, klepnął kumpla w plecy i popchnął go ku drzwiom.
– Bon nuit – pożegnał ich uprzejmie Owen. Odczekał, aż znikli na schodach, po czym znów zwrócił się do nieznajomej: – Czy pozwoli pani, abym przez chwilę dotrzymał jej towarzystwa, na wypadek, gdyby ci natręci wrócili?
– Tak, naturalnie, proszę usiąść. Ogromnie dziękuję za pomoc. Czy mogę zaproponować panu wino? A może woli się pan napić sam?
Uśmiechnęła się do niego nieśmiało i Owen znów musiał przyznać, że ma przed sobą nie lada piękność. Bujne włosy miały kolor starego złota, przetykanego rozbłyskami ognia. Oczy o kształcie migdałów i gęstych, długich rzęsach również wydały mu się złote, choć zapewne były orzechowe. Nieznajoma miała uroczo zadarty nosek, kuszące usta, a w skromnym dekolcie sukni kryły się równie kuszące krągłości. Gdyby miał zdolności poetyckie, zacząłby w tym momencie zacząć opiewać jej urodę.
Niestety nie uraczył jej zgrabnym rymem i nawet zdołał oderwać od niej spojrzenie.
– Nie, skądże – odrzekł. – Na wszelki wypadek zapytałem o pozwolenie, gdyż widząc, że nie życzy pani sobie towarzystwa, nie chciałbym się narzucać.
– Istotnie, czekam na kogoś – przyznała.
– W takim razie, za pani przyzwoleniem, chętnie wcielę się w rolę opiekuna do czasu, aż ów ktoś się pojawi – powiedział, przysuwając sobie krzesło. – Jestem Owen Harrington – przedstawił się z lekkim ukłonem.
– Ach, więc jest pan Anglikiem?
– Tak jak i pani, sądząc po akcencie, z jakim mówi pani po francusku – płynnie, lecz akcent jest słyszalny. – Owen usiadł, z ulgą przechodząc na ojczysty język.
– Ja zaś nazywam się Phoebe Brannagh i jestem Irlandką. – Nalała mu wina. – À votre santé, panie Harrington.
– À la vôtre, pani Brannagh.
– Panno – poprawiła go.
– Panno Brannagh. – Trącili się kieliszkami i wypili. Wino okazało się całkiem zacne. Owen oceniał swoją towarzyszkę, skrycie taksując ją spojrzeniem. Wyrażała się w sposób kulturalny i z widoczną erudycją, a jej strój musiał być drogi, podobnie jak zegarek z kopertą zdobioną niebieską emalią, na który od czasu do czasu zerkała. Teraz już mógł z całą pewnością stwierdzić, że panna Phoebe Branngah nie należy do półświatka. Tym bardziej dziwiła jej obecność w tym miejscu o tak późnej porze. – Czeka pani na przyjaciela czy krewnego? – ośmielił się zapytać.
Zamknęła wieczko zegarka i z westchnieniem wsunęła go do torebki.
– Bardzo się spóźnia, jak zawsze – stwierdziła z naganą. – Czekam na Pascala Solignaca – wyjaśniła.
Wymówiła nazwisko z wielką atencją. Owen zawstydził się, że nie zna tego człowieka.
– Bardzo mi przykro, ale nie…
– Pascal jest słynnym szefem kuchni. Pan zdaje się od niedawna w Paryżu?
– Od tygodnia.
– I nie jadł pan w La Grande Taverne de Londres? Na Boga, więc gdzie pan jada?
– Głównie w takich miejscach jak to.
– Och, Procope jest dobre, jeśli chce pan zaspokoić apetyt za rozsądną cenę, ale umówmy się, panie Harrington, do Paryża nie przyjeżdża się jeść, tylko jadać. Nie słyszał pan o panu Beauvilliersie, autorze L’art Du Cuisinier, biblii francuskiej kuchni? Siostra kupiła mi pierwsze angielskie wydanie. Jaki czas temu, po śmierci mistrza, jego restaurację zamknięto. Na szczęście La Grande Taverne de Londres odrodziła się pod wodzą Pascala, czyli Pascala Solignaca, o którym wspomniałam i który dodał jej jeszcze większego splendoru. Cały Paryż tam chodzi i nie mogę uwierzyć, że pan tam nie był. Może w lokalach woli pan raczej celebrować picie niż jedzenie?
– Po prostu jem, aby żyć, raczej nie żyję dla jedzenia, toteż zapewne w pani oczach jestem kulinarnym prostakiem.
Phoebe zaśmiała się.
– A ja kocham sztukę kulinarną i kocham jeść. Gdyby nie kuchenny żar i cała ta bieganina oraz konieczność stania na nogach przez kilkanaście godzin, już dawno byłabym tłusta.
– Na Boga, chyba nie jest pani szefem kuchni?
– Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że już niedługo spełnię to marzenie. Miałam ogromne szczęście, że przed dziewięcioma miesiącami udało mi się zatrudnić w kuchni u Pascala. W tej chwili pracuję w dziale cukierniczym.
Owen był kompletnie zaskoczony.
– Nie znam się na gastronomii, ale nie wydaje mi się, aby w Londynie jakakolwiek kobieta była szefem kuchni. Hm, chyba trzeba raczej powiedzieć szefową, prawda?
– Owszem, to wielka rzadkość, nawet w Paryżu. Jestem jedyną kobietą w kuchennej ekipie Pascala .
– A jak reszta załogi traktuje piękną kobietę, w dodatku Angielkę? Przepraszam, Irlandkę. Bo jak się domyślam, pozostali są Francuzami, a wszak każdy Francuz traktuje sztukę kucharską jak religię.
Znów się roześmiała.
– Przeszłam twardą szkołę, zaczynając od obierania całych ton cebuli i ziemniaków. To prawdziwy bojowy chrzest w kuchni, panie Harrington. Na szczęście moje oczy nie są wrażliwe i nie łzawią, dlatego już w domu, kiedy byłam o, taka mała – pokazała blat stolika – zatrudniano mnie do tej roboty.
– Zadziwia mnie pani, gdyż sądząc po akcencie, musi pani być osobą dobrze urodzoną.
Wzruszyła ramionami.
– Owszem, mogę się poszczycić pochodzeniem, ale dla mnie nie liczy się kolor krwi w żyłach, tylko dążenie do życia, które kocham. Chciałabym je przeżywać pełną piersią, tak, jak mi się podoba. Mam to po mamie.
– Rozumiem, że mama nie ma nic przeciwko takiej pracy?
Uśmiech panny Brannagh znikł jak zdmuchnięty.
– Gdyby żyła, na pewno by mi sprzyjała, ale przed sześciu laty straciłam oboje rodziców i młodszego brata. Wierzę, że byłaby ze mnie dumna, bo w ciągu krótkiego czasu udało mi się osiągnąć dużo więcej, niż się spodziewałam. Zapewne pan nie wie, że w restauracyjnych kuchniach panuje ścisła hierarchia. Trzeba sobie ciężko zapracować na swoją pozycję i radzić sobie bez żadnego wsparcia. Praktycznie się nie zdarza, aby po dziewięciu miesiącach praktyki dotrzeć do działu cukierniczego. Są takie chwile, kiedy muszę się uszczypnąć, aby uwierzyć, że to nie jest sen.
Oczy jej zabłysły, a w głosie zabrzmiała duma.
– Widzę, że jest pani prawdziwą pasjonatką swojego zawodu – zauważył Owen z nutą zazdrości.
Panna Branngah momentalnie się rozpromieniła.
– Zawsze chciałam takiej pracy, marzyłam o niej, ale do zeszłego roku były to tylko marzenia. Gdyby nie hojność mojej siostry, nie byłoby mnie w Paryżu na stażu u Pascala.
Pascal. W głosie panny Brannagh słychać być podziw i uwielbienie dla mentora. Szczęściarz z niego, pomyślał Owen. Miał nadzieję, że pan Solignac – do którego w niewytłumaczalny sposób natychmiast poczuł awersję – docenia swoją protegowaną i nie wykorzystuje jej nieskrywanej atencji wobec jego osoby.
– Ta sama siostra, od której dostała pani tę słynną książkę kucharską? – podchwycił.
– Tak, Eloise jest moją starszą siostrą. Lady Fearnoch. – Phoebe Brannagh zachichotała. – Boże, ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że jest wicehrabiną. Ponad rok temu znakomicie wyszła za mąż, dzięki czemu mogła przeznaczyć małą fortunę na wsparcie mnie i Estelle.
– To kolejna siostra?
– Tak, moja bliźniaczka. – Jej uśmiech złagodniał. – Do niedawna byłyśmy małym rodzinnym kółkiem, trzymającym się razem. Estelle nazywała nas czarownicami z Elmswood. Byłam ja, Eloise, Estelle i ciocia Kate, lady Elmswood, która poślubiła naszego wuja. To ona przygarnęła nas, kiedy straciłyśmy rodziców. Przez pięć lat żyłyśmy w jej posiadłości jak w rajskim azylu, dopóki Eloise nie wyszła za mąż.
– Rozumiem, że z czasem raj zaczął tracić swój urok?
Panna Brannagh odpowiedziała śmiechem.
– Choć kocham ciotunię Kate całym sercem, za nic nie zostałabym w Shropshire, mając do wyboru Paryż i pogoń za tęczą.
Owen był oczarowany. Jakże chciałby sam pogonić za tęczą!
– Jakiż to garniec ze złotymi monetami jest zakopany na drugim końcu tęczy, jeśli wolno spytać? Marzy pani, aby zostać najlepszym szefem kuchni w Paryżu?
– Mój cel? Pragnę zostać drugą po Bogu i prowadzić najlepszą paryską restaurację wspólnie z Pascalem. – Uśmiech panny Branagh nieznacznie przygasł. – Niestety właściciel La Grande Taverne de Londres nie jest zbyt otwarty na nowości. Chcielibyśmy odkupić od niego lokal, aby geniusz Pascala mógł się rozwijać bez żadnych zahamowań, a jeśli się nie zgodzi, pomyślimy o kupieniu czegoś innego i budowaniu naszej pozycji od zera.
– Nie przeszkadza pani, że pan Salignac grałby w tym interesie pierwsze skrzypce?
– Przeciwnie, będę się czuła zaszczycona! Nigdy nie prześcignę Pascala, który jest szalonym geniuszem, a co jeszcze ważniejsze, uwielbia, kiedy się go wielbi i mówi o nim przy każdym stoliku, a prasa poluje na jego najnowsze przepisy. Estelle, moja bliźniaczka, też świetnie się odnajduje w takich klimatach, nawet Eloise by sobie poradziła, bo jest pewna siebie, zupełnie jak ciocia Kate. Ja zaś nie lubię blasku świateł i najlepiej się czuję przy garnkach i kuchennym piecu.
– Jednak będąc jedyną kobietą w kuchennej dżungli, musi pani bezustannie walczyć o życie – zauważył Owen.
– Owszem, ale kuchnia jest moim naturalnym żywiołem, w którym czuję się pewnie. Co innego, kiedy mam do czynienia z obcymi ludźmi.
– Ja jestem obcym człowiekiem i muszę przyznać, że zachowuje się pani zupełnie swobodnie.
Zarumieniła się.
– Może dlatego, że pan nie należy do tego kuchennego świata. I ma pan w sobie coś takiego, co skłania do zwierzeń. Pewnie pan uważa, że za dużo mówię. I słusznie. Proszę mi wybaczyć.
– Jestem absolutnie zachwycony naszą konwersacją – zapewnił żywo. – Pierwszy raz spotykam tak wyjątkową osobę jak pani, panno Branagh.
– Jestem bliźniaczką, a więc istnieje jeszcze jedna taka wyjątkowa osoba.
– Jesteście podobne jak dwie krople wody?
– Och nie, choć na pierwszy rzut oka trudno nas odróżnić. Estelle jest bardziej utalentowana ode mnie. Ma wyjątkowe zdolności muzyczne i nawet aktorskie. Słynie z tego, że genialnie parodiuje innych. Daleko mi do niej.
– A co siostra sądzi o pani ambitnym planie?
– Cóż… poniewczasie zdałam sobie sprawę, że Estelle ma bardziej tradycyjne poglądy niż ja. Na szczęście nie próbuje mnie nawrócić. – Upiła kolejny łyk wina i nieznacznie zmarszczyła czoło. – A pan, panie Harrington, ma jakieś rodzeństwo? Braci, siostry? Nie? W każdym razie siostry mają to do siebie, że uwielbiają udzielać rad i lubią z góry przesądzać o pewnych sprawach. Urodziłam się dwadzieścia minut później niż Estelle. Po śmierci naszego brata zajęłam jego miejsca jako najmłodszy rodzinny beniaminek. Estelle i Eloise uważają, że muszą się mną opiekować, a moja kucharska pasja jest tylko chwilowym zauroczeniem. Nie mówią tego głośno i Eloise wspiera mnie finansowo bez żadnych zastrzeżeń, ale wiem, że według nich mój przyjazd do Paryża był błędem.
– A pani chce im za wszelką cenę udowodnić, jak bardzo się mylą? – zapytał domyślnie.
– Tak pan uważa? Cóż, rzeczywiście utwierdzam się w przekonaniu, że słusznie zrobiłam. Zresztą nie ma co ukrywać, idzie mi zadziwiająco dobrze, aż się sama dziwię. Szkoda, że siostry nie do końca wierzą w mój sukces. Z czasem im udowodnię, że dobrze było w pewnym momencie opuścić wygodne rodzinne gniazdko.
– Mniemam – rzekł Owen – że dla kogoś, kto jak pani raczej nie wyjeżdżał za granicę, wyprawa do Paryża musiała być niemałym wyzwaniem?
– Nie Paryż, a kuchnia była dla mnie chrztem bojowym. W Paryżu z miejsca się zakochałam. Pasuje mi tutejszy styl życia, tak bardzo różny od angielskiego. Kocham moje siostry i ciocię Kate, ale one wszystkie są silnymi kobietami. Niewiele ode mnie oczekiwały i źle się z tym czułam, rozumie pan?

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel