Najlepszy prezent pod choinkę
Przedstawiamy "Najlepszy prezent pod choinkę" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Tilly Dawson wykonuje swój wymarzony zawód – jest lekarzem na oddziale ratunkowym. Ma jednak opinię samotnej, zdystansowanej i chyba niezbyt szczęśliwej kobiety. Jej przystojny kolega z pracy, Irlandczyk Harry Doyle, jest jej przeciwieństwem. Tryska radością i optymizmem, w powszechnej opinii nie może opędzić się od wielbicielek. Ale zbliżają się święta, a wtedy wszystko jest możliwe. Tak się składa, że oboje spędzają Boże Narodzenie na nowozelandzkiej prowincji. Harry uważa, że święta w środku lata to pomyłka. Ma zamiar wrócić do ojczyzny, by poszukać swych korzeni. Ale Tilly coraz bardziej go pociąga i trudno mu będzie się z nią rozstać...
Fragment książki
– To się nie miało prawa wydarzyć. Zachowałam się nieprofesjonalnie. Bardzo przepraszam.
Niebieskie oczy dziewczyny wypełniły się łzami. Doktor Matilda Dawson podała rozmówczyni plik wyciągniętych z pudełka chusteczek higienicznych.
Nocna zmiana w izbie przyjęć w obleganym wielkomiejskim szpitalu zazwyczaj obfituje w wyzwania, ale tuż przed Bożym Narodzeniem, w szczycie tego zwariowanego sezonu, panuje tu nieodmiennie kompletny chaos.
Aż do teraz wszystko było pod kontrolą.
Fakt, Tilly już po raz drugi nie była w stanie odebrać telefonu od ojca, co natchnęło ją niepokojem co do planów spędzenia świąt z jedyną bliską osobą z rodziny.
Nie miała jednak czasu nawet na szybki telefon, obserwowała bowiem jedną z młodszych pielęgniarek, która ewidentnie nie radziła sobie ze zrobieniem EKG pacjentowi z bólem w klatce piersiowej.
Musiała zlecić to zadanie innej osobie, a winną zaistniałej sytuacji zaprosić do gabinetu na rozmowę wyjaśniającą.
– Zaraz się opanuję, przyrzekam – obiecywała Charlotte, bo tak miała na imię niefortunna pielęgniarka, i wytarła nos. – To głupie, mam dwadzieścia jeden lat i nie po raz pierwszy w życiu coś zawaliłam, ale…
O nie, nie teraz…
Za plecami siedzącej przed nią dziewczyny Tilly zauważyła przechodzącego obok otwartych drzwi gabinetu uśmiechniętego mężczyznę. Czyżby to on złamał młodej pielęgniarce serce?
– Wesołych prawie świąt – powiedział z tym swoim irlandzkim akcentem, który żadnej kobiety nie pozostawiał obojętną na jego urok osobisty.
To twoja wina, pomyślała Tilly, posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie. Powinieneś się wstydzić, Harry Doyle.
– To całkowicie moja wina – powiedziała drżącym głosem Charlotte, jakby czytała w myślach szefowej. Odwróciła głowę i spojrzała na odchodzącego Harry’ego. – Od początku była mowa, że na ten koncert idziemy na zasadzie przyjacielskiej, bo mam wolny bilet. To nie miała być randka, nic w tym rodzaju. Ale ja się czułam jak na randce i pomyślałam, że on może być tym… wie pani?
Oj tak, Tilly wiedziała.
– A dlaczego uważałaś to za randkę? – spytała na wszelki wypadek. – Czy on próbował…?
– Ależ skąd! – Pielęgniarka gwałtownie potrząsnęła głową. – Jak mnie odprowadzał, nawet nie cmoknął mnie na dobranoc – dokończyła tonem, z którego przebijało rozczarowanie.
To wzmogło czujność Tilly. A więc jednak jakieś oczekiwania były. Czyżby Charlotte była aż tak naiwna?
– Powinnaś była chyba zdawać sobie sprawę, że ten człowiek zdążył umówić się na różne wyjścia ze wszystkimi niezamężnymi kobietami w tym szpitalu. A pracuje tu zaledwie od kilku miesięcy.
Tilly może trochę przesadzała, ale nie potrafiła zapomnieć swojej reakcji na uśmiech i błysk w uwodzicielskim spojrzeniu szarych oczu tego lekarza, kiedy go jej przedstawiono. Harry Doyle może mieć znakomite kompetencje zawodowe, ale prywatnie jest po prostu podrywaczem. Przystojnym irlandzkim szelmą, który swoim powabem może zawojować każde kobiece serce.
Ba, cały świat!
Oczywiście z wyjątkiem Tilly.
– Wiedziałam, oczywiście, ale zawsze się myśli, że się jest tą jedną, jedyną. Tą, na którą czekał całe życie. Przepraszam – Charlotte wzięła głęboki oddech. – Już w porządku. Muszę wracać do pacjentów.
Razem podeszły do głównego kontuaru, na którym zgodnie sąsiadowały pozdrowienia z okazji nadchodzącego święta Maorysów i nierzucająca się w oczy choinka ze srebrną gwiazdą na wierzchołku. Załogi dwóch karetek czekały na wskazówki, dokąd udać się z dopiero co przywiezionymi pacjentami, a kilkoro stażystów i studentów medycyny tkwiło przed ekranami komputerów, analizując wyniki badań laboratoryjnych i rentgenowskich.
Zmywająca podłogę sprzątaczka miała na głowie czapkę Świętego Mikołaja, a kilku techników nuciło pod nosem jakąś kolędę. Tilly zauważyła Harry’ego stojącego obok pacjenta, który czekał na wyniki EKG mające wyjaśnić, czy jego ból w klatce piersiowej może mieć podłoże kardiologiczne.
Na widok Harry’ego płaczliwość Charlotte gdzieś się ulotniła, a jej miejsce zajął zalotny uśmiech. Dziewczyna wręcz promieniała.
– W końcu jest gwiazdka – powiedziała do Tilly tytułem wyjaśnienia. – A cuda się zdarzają.
Harry dostrzegł pielęgniarkę kątem oka, ale nie oderwał wzroku od pacjenta.
– Proszę spróbować opisać mi ten ból – odezwał się do niego.
– To tak, jakby kopnął mnie koń. O tu. – Chory wskazał lewą stronę piersi.
– Co pan wtedy robił?
– Mam w piwnicy skrzynkę piwa. Niosłem ją na górę, żeby włożyć butelki do lodówki, bo jutro urządzamy grilla. W połowie drogi musiałem odpocząć, doktorze, bo zabrakło mi oddechu. I wtedy właśnie ten ból… Moja kobieta zadzwoniła po pogotowie. Nie mogłem się ruszać, strasznie się pociłem. Ale przyjechali szybko.
Harry pokiwał głową. Do mężczyzny w średnim wieku z podobnymi objawami karetka wyjeżdża błyskawicznie. Sanitariusze od razu robią EKG. Tu badanie nie wykazało żadnych odstępstw od normy. Człowiek ten także w przeszłości nie zgłaszał nigdy problemów z sercem.
Charlotte podeszła do chorego i uśmiechnęła się przepraszająco.
– Musiałam na chwilę odejść, Gerald – wyjaśniała. – Ale teraz już jestem i zaraz się tobą zajmę.
– Dzięki, kochanie. – Pacjent uśmiechnął się do ładnej blondynki. – Ja już się lepiej czuję.
Uśmiech znikł jednak z jego twarzy, kiedy zaczął go badać Harry.
– Doktorze, to boli – zaprotestował przeciwko uciskaniu klatki piersiowej.
Harry czuł na sobie spojrzenie Charlotte. Wiedział, że bez szemrania spełni każde jego polecenie. Chyba się w nim trochę podkochuje…
– Nasilanie się bólu przy głębszym oddechu wskazuje, że raczej nie ma pan zawału, który pewnie pan podejrzewał. Naciągnął pan sobie jakiś mięsień w klatce piersiowej. Poboli przez kilka dni. Musi się pan w tym czasie oszczędzać. Przepiszę leki przeciwzapalne – powiedział lekarz.
Idąc do drukarki w celu wydrukowania recepty, czuł na sobie wzrok Charlotte. Usłyszał też, jak mówi do Geralda:
– Miałeś szczęście, to najlepszy doktor w naszym szpitalu. Czyż nie jest cudowny?
Tilly Dawson nie podzielała tej opinii. Na nią jakoś Harry nie działał. Jest jej kolegą, ale chyba nie chciałaby współpracować z nim bliżej. A może go po prostu z jakichś powodów nie lubi? On też tak czy owak już od dawna nie stara się jej oczarować.
Może odstrasza go jej chłodna i nad wyraz opanowana postawa, której zawdzięcza przydomek Królowej Śniegu, jakim obdarzyli ją koledzy w pracy? Pracują na tym samym oddziale, ale nie przypominał sobie, aby widywał Matildę Dawson z ciepłym uśmiechem na ustach. Albo, jeśli się tak głębiej zastanowić, śmiejącą się na cały głos.
Nawet zbliżająca się gwiazdka nie jest w stanie rozjaśnić jej wiecznie zachmurzonej twarzy. I kiedy jak nie teraz ludzie powinni być dla siebie bardziej uprzejmi i serdeczni? No cóż, muszą oboje dotrwać do końca tego nocnego dyżuru, który zapowiada się dramatycznie. Słychać krzyk cierpiącego pacjenta, płacz dziecka, nieodebrany telefon.
W dodatku świeci się kontrolka połączenia radiowego. Trzeba na nie odpowiedzieć, bo z reguły zwiastuje przyjazd karetki z jakimś ciężkim przypadkiem.
Aż nadto atrakcji, więc nie potrzebował niczyich fochów. Nie zrobił przecież nic złego.
Uśmiechnął się więc do Tilly jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów.
– Jak leci? – zapytał.
Ale ona nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Jako tako – odpowiedziała. – A byłoby jeszcze lepiej, gdybyś nie zaczepiał naszych pielęgniarek.
Uśmiech zgasł mu na ustach.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Chociaż… zaraz, zaraz.
Kiedy przechodził koło gabinetu Tilly, ta rozmawiała z młodszą pielęgniarką, przed którą na biurku leżał stos zużytych chusteczek higienicznych. Pomyślał, że może dziewczyna opłakuje śmierć jakiegoś pacjenta albo odbiera reprymendę za coś, co oczywiście nie uszło uwadze czujnej jak zwykle Tilly. Ale pewnie się mylił.
Może to był głupi pomysł, by wtedy iść z Charlotte na ten koncert, ale zapewniała go, że idzie cała grupa z oddziału, a ona ma wolny bilet.
Trochę go zdziwiło, że nie zaprasza nikogo z bliższych kolegów, ale od razu postawił sprawę jasno: to nie ma być randka. Prawda?
Ale Tilly nie miała zamiaru odpowiadać na to pytanie. Rozmawiała z pielęgniarką, która odebrała wiadomość na krótkofalówce.
– Zatrzymanie akcji serca – dobiegł go głos pielęgniarki. – Mężczyzna, lat sześćdziesiąt, jest wentylowany. Zaalarmuję pracownię, może być potrzebny natychmiastowy zabieg.
Harry omiótł wzrokiem wydłużającą się listę przydzielonych mu przypadków.
Postanowił zająć się pacjentem z gwałtownym bólem gardła, Tilly zaś udała się na oddział reanimacji, aby kontynuować leczenie kogoś, komu jakimś cudem udało się – póki co – przeżyć zawał serca.
Nie zamierzał tracić czasu ani energii na zazdrość o ciekawszy przypadek albo na rozpamiętywanie, że ktoś z jakichś bliżej mu nieznanych powodów go nie lubi.
To uczucie przypominało mu najgorsze momenty z dzieciństwa, kiedy matka w poszukiwaniu tańszego lokum czy lepszej pracy wciąż się z nim przeprowadzała. A on musiał zmieniać szkołę.
Wtedy nauczył się, że rozbawianie ludzi, aby poczuli się lepiej, to najtańszy sposób na pozyskiwanie przyjaciół. Ale również dowiedział się, że istnieją ludzie, którzy – choćbyś nie wiem, jak się starał – nigdy cię nie polubią.
I nie należy się tym przejmować. Po prostu można zmienić szkołę. I zacząć wszystko jeszcze raz.
Harry Doyle miał trzydzieści sześć lat i już stracił rachubę, ile razy zaczynał życie na nowo. Teraz od trzech miesięcy mieszkał w Nowej Zelandii, ale mimo że lubił ten kraj i tutejszych ludzi, prześladowało go dziwne poczucie, że w jego życiu czegoś brakuje.
Może pora na kolejną przeprowadzkę?
Gdzieś bliżej domu, pomyślał, przedstawiając się osiemnastoletniej pacjentce imieniem Talia, która wyglądała, jakby dopiero co zeszła z plaży. Szorty i rozciągnięty podkoszulek nałożony na górę od bikini. Tak, zdecydowanie powinien trzymać się raczej półkuli północnej. Świętowanie Bożego Narodzenie w środku lata to jakiś obłęd.
Może właśnie dlatego czuł się tu tak nieswojo?
Z gardłem dziewczyny też było coś nie w porządku. Zaczerwienione, opuchnięte, ze złowrogo wyglądającymi plamkami. Do tego powiększone węzły chłonne – oznaki ciężkiego stanu zapalnego. Trzeba niezwłocznie zastosować antybiotyki.
– Jesteś na coś uczulona, Talia? – zapytał. – Na przykład na penicylinę?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Oglądała cię pielęgniarka?
– Tak, miała mi przynieść lody, będzie mi się po nich łatwiej oddychało.
W drzwiach z owocowymi lodami w ręku ukazała się Charlotte. Na widok Harry’ego jej twarz się rozjaśniła.
– Właśnie cię szukałam! – wykrzyknęła. – Gerald czeka, żebyś mu wydał wypis ze szpitala. Chce iść do domu. I jeszcze ktoś o ciebie pytał – uśmiechnęła się. – Cieszysz się wielką popularnością.
Popularność nie była dla Harry’ego priorytetem. Cieszyłby się, gdyby jako lekarz nie musiał uprawiać takiej żonglerki jak w tej chwili. Miał na przykład pacjentkę z silnym bólem brzucha, który może świadczyć o zapaleniu wyrostka albo o chorobie nerek. Z tym, że pacjentka nie jest w stanie oddać moczu do analizy. Odesłał ją na tomografię komputerową. A tu trzeba zrobić Talii test na przeciwciała i zająć się diabetykiem, który cudem dopiero wyszedł z niedocukrzenia.
Test Talii wykazał obecność w gardle paskudnej bakterii.
– Jeśli nie weźmiesz antybiotyku, ona może ci nawet uszkodzić zastawkę w sercu – tłumaczył pacjentce, po czym wyjaśnił, czym się różni podanie lekarstwa w jednorazowym zastrzyku od dziesięciodniowego cyklu przyjmowania go w tabletkach.
Ponieważ Talia zamierzała świętować gwiazdkę z przyjaciółmi na kempingu, wybrała zastrzyk. Harry udał się po lekarstwo, kręcąc ze zdziwienia głową. Jak można chcieć spędzać święta na kempingu?
– Zawiezie cię ktoś do domu? – zapytał.
– Tak, koledzy. Zgłodnieli, więc poszli coś zjeść.
– Jak wrócą, chciałbym z nimi porozmawiać. Powiem, co mają robić, żeby się od ciebie nie zarazili.
Wychodząc zza parawanu, za którym leżała Talia, Harry spostrzegł, że z sali reanimacyjnej wywożą pacjenta, który w niczym nie przypomina cienia człowieka, którego jeszcze niedawno na tę salę wwożono. Przytomny, siedział oparty o poduszki i uśmiechał się.
Za pacjentem wyszła Tilly.
– Czy to ten z podejrzeniem zawału? – zapytał Harry.
– Tak, jest już stabilny, wieziemy go na udrożnienie tętnicy.
Prowadzenie pacjenta w stanie zagrożenie życia to ogromne wyzwanie. Tilly miała zaróżowione policzki, z ciasno splecionego warkocza – bo tak się zawsze czesała – wymknęło się jedno niesforne pasemko włosów. Musiała jednak czuć niesamowitą satysfakcję, bo kącik jej ust unosił się w niepewnym uśmiechu.
Harry znał ten smak zwycięstwa. I to go łączyło z doktor Matildą, niezależnie od tego, jak bardzo ona go nie lubi...