Najsłodsza niewola (ebook)
Szkocja, 1297 rok
Cressida nie pamięta, czym jest litość. Jej strzały nigdy nie chybiają celu, z ukrycia zabija tych, których wskaże jej ojciec. Jest bezwzględna, bo wychowała się w świecie pełnym przemocy. Buntuje się, dopiero gdy ma zgładzić Eldrica, szpiega angielskiego króla Edwarda. Od dawna obserwuje tego rycerza, podziwia jego męstwo i biegłość we władaniu mieczem. Jeszcze bardziej fascynuje ją jego sposób bycia. Nigdy wcześniej nie spotkała równie dwornego i pogodnego mężczyzny. Zagubiona w emocjach, traci czujność i pozwala się pojmać. Eldric chce ją oddać w ręce kata, jednak im bliżej ją poznaje, tym trudniej mu się z nią rozstać. Piękna wojowniczka skradła mu serce, ale czy nie uległ jej urokowi zbyt pochopnie?
Fragment książki
Najbardziej nienawidziła smrodu typowego dla portu, coś między cuchnącym trupem, którego wnętrzności zbyt długo leżały na słońcu, a powtarzającym się strumieniem uryny i świeżego słonego zapachu morza, który niósł ze sobą obietnicę lepszego życia gdzieś indziej.
Były to jednak fałszywe obietnice. Cressida Howe sądziła, że nic lepiej nie będzie. I w sumie pogodziła się z tym… ale nie dziś.
Tego dnia potrzebowała pieniędzy lub szczęścia. Wiedziała jednak, że nic takiego na nią nie czeka, lecz nie dlatego, że przestała się o to modlić. Powód był inny. Sześć miesięcy temu przeszkodziła pewnemu ogarniętemu obsesją najemnikowi dokonać zaplanowanej zbrodni.
Chodziło o kogoś, kogo to ona miała zabić, ale nie zabiła. I wcale nie dlatego, że nie udało się jej tego zrobić. Zawsze się jej udawało, jednak tym razem… nie wykonała rozkazu. I ten twardy i okrutny najemnik zamierzał ją za to ukarać. Uniknąć jego gniewu nie było łatwo, ponieważ został wynajęty przez Warstone’ów, rodzinę najbardziej ze wszystkich krwiożerczą, a to znaczyło, że miał nieograniczone środki i bezdenną nienawiść. Był także jej ojcem, a zarazem całą jej rodziną.
Klucząc w tłumie przekupniów i włóczęgów, balansowała na nierównych deskach chodnika, pilnie bacząc, by naciągnięty na głowę kaptur skutecznie chronił ją przed rozpoznaniem. Kryła się przed niepożądanym wzrokiem nie dlatego, że była kobietą. Gdyby ktokolwiek śmiał ją zaatakować, szybko przekonałby się, że popełnił fatalny błąd. Powodem, dla którego się ukrywała, była przede wszystkim obawa, że wyjdzie na jaw, kim naprawdę jest.
A jest Łucznikiem.
Idealnym orężem i nieodrodnym tworem swego ojca, sir Richarda Howe’a, Anglika. Miała za sobą lata ćwiczeń w posługiwaniu się każdym rodzajem broni i zdobyła w tym prawdziwą biegłość, może z wyjątkiem miecza. Ale to ciężkie żelastwo nie było jej potrzebne, gdy miała swój łuk i kołczan pełen strzał, szczególnie tych, które sama wykonała w samotnie spędzanych godzinach. A było ich coraz więcej, od kiedy z dziecka zaczęła przeistaczać się w kobietę, co skutkowało również i tym, że ojciec coraz skrzętniej ukrywał ją przed światem. Doszło do tego, że nikt nie mógł zobaczyć jej twarzy, chyba że ojciec na to pozwalał lub wręcz sobie tego życzył.
Zresztą wszystko działo się zgodnie z jego wolą. Z wiekiem stawała się coraz doskonalszą i coraz bardziej bezmyślną bronią, bez szans na dokonanie oceny tego, o co ojciec jej nakazał. Była mu posłuszna w sposób bezwzględny.
Dlatego okazany mu sprzeciw w równym stopniu zszokował i ją, i jego. Tak posłała strzałę, by nie dosięgła celu, przez co ojciec nie zrealizował swego zadania, czyli ktoś przeżył, zamiast zginąć. A ona już na całe swe życie zapamięta wyraz jego twarzy… Jej niegodziwy uczynek, jej haniebne nieposłuszeństwo nasuwały na myśl biblijną opowieść o wygnaniu przez Boga z niebios upadłych aniołów.
Bo też prawdę mówiąc, znalazła się w podobnej sytuacji. Została wygnana, to znaczy po prostu ją zostawił. A był dla niej wszystkim: życiem, śmiercią, szansą na przetrwanie. Obecnie mogła się z nim porozumiewać tylko przez posłańców. Wyznaczał jej zadania do wykonania, i tak to trwało miesiącami. Teraz, kiedy jej lojalność wobec niego stanęła pod znakiem zapytania, okazywała mu bezwarunkowe posłuszeństwo.
Z wyjątkiem… Z wyjątkiem ostatniego zadania, które w jakiś sposób łączyło się z okropną plotką, być może dotyczącą również jej. Mianowicie posądzono jej ojca, że porwał dziecko, a potem sam je wychowywał. To musiało być kłamstwem, lecz tak czy inaczej powinna dokładnie zbadać sprawę. W tym celu zaczęła tropić ojca, aż ślad doprowadził ją do portu. Postanowiła go znaleźć, stawić mu czoło i zażądać, by wyznał prawdę.
Do tej chwili musi znaleźć jakąś kryjówkę, by się tam schować za dnia i by mogła, sama pozostając niewidzialną, bez przeszkód obserwować jego ruchy. A ona dobrze wiedziała, skąd może skutecznie śledzić statki i ludzi. Korzystała z tego miejsca już od tygodnia, mianowicie ukrywała się w jednej z kęp drzew, które ocalały na terenie portu.
Nie miała pojęcia, dlaczego drzewa przetrwały wśród gęstych zabudowań portowych. Może chodziło o rzucany przez nie cień w skwarne dni, a może służyły jako punkt orientacyjny, a ona z tego skorzystała dla swoich celów.
Najpierw obeszła wybrane drzewo, by przyjrzeć się tłumowi i sprawdzić, czy ktoś zainteresował się jej osobą, a gdy się upewniła, że nikt jej nie śledzi, błyskawicznie wdrapała się na wygodną gałąź, na której mogła bezpiecznie czekać na rozwój wypadków. Jej kryjówka była zasłonięta liśćmi i znajdowała się na tyle nisko, że mogła w każdej chwili, nie łamiąc sobie nóg, zeskoczyć na ziemię, a jednocześnie na tyle wysoko, że mogła obserwować pasażerów zarówno wsiadających, jak i wysiadających ze statków handlowych płynących do Francji. Dover był jednym z pięciu angielskich miast portowych położonych nad Kanałem i połączonych w związek Cinque Ports, który w razie potrzeby dostarczał królowi angielskiemu statki i załogi. Zaraz po przybyciu Cressida zaczęła bacznie przyglądać się twarzom otaczających ją ludzi, ale po tygodniu obserwacji była psychicznie wyczerpana.
Zmęczyły ją i ta gra, i podróże, znużyło ukrywanie się, miała serdecznie dość tej całej walki. Ojciec ukarał ją po pierwsze wygnaniem, a po drugie najemnikami, którzy ją atakowali, ale których nie wolno jej było zabić. To był ojcowski nakaz, który przekazali jej owi najemnicy.
Również od nich dowiedziała się o przerażających plotkach.
Cressida usadowiła się na gałęzi, oparła o pień i zamknęła oczy. Była bardzo zmęczona. Ponieważ nie odpływały żadne statki, mogła sobie pofolgować. Z uwagi na swój tryb życia nauczyła się odpoczywać, gdy tylko było to możliwe. Wkrótce miała się zacząć walka. Spodziewała się, że najemnicy znów ją znajdą, zaatakują, uderzą i znikną.
A co do śmierci… Życie nie miało dla niej większego znaczenia. Wyrok w tej sprawie zapadł już w chwili jej urodzenia. Jej największym zmartwieniem było to, że ojciec przestał ją kochać. I tym się musiała zająć. Bez ojca stanie się już tylko i wyłącznie bronią.
Ale w tej chwili najbardziej się obawiała, że ojciec przepłynął Kanał jeszcze przed jej przybyciem do portu. Choć bardzo w to powątpiewała, skoro była młodsza i lepiej trzymała się w siodle. Po prostu musi nadal czekać i obserwować otoczenie.
Uważnie się rozejrzała. W zasięgu jej wzroku nie było żadnych statków ani nikogo z otoczenia ojca, a zatem może odpocząć choćby tylko przez chwilę. Ponownie przymknęła oczy…
Z drzemki wyrwał ją uścisk stwardniałej dłoni na kostce u nogi. Błyskawicznie ocknęła się i zaczęła się szarpać, by się uwolnić, próbując sięgnąć po broń. Ale łuk i kołczan były zbyt wysoko zawieszone na gałęzi, nie miała też jak wyciągnąć sztylety ukryte od ubraniem. A wrogie palce zacisnęły się jeszcze mocniej, zupełnie jak kajdany.
To była męska dłoń, dłoń wojownika. Łypnęła oczami w stronę agresora.
– Przez cały ten czas byłem przekonany, że nigdy nie popełnisz błędu i nigdy cię nie złapię.
Patrzyła na boleśnie znajome gęste i długie kasztanowate włosy oraz błękitne oczy, w których pojawił się błysk zwycięstwa. Szczękę jakby wykutą z kamienia pokrywał gęsty zarost. Szerokie ramiona, potężne muskularne ręce – wszystko to razem wydawało się jak gdyby zbyt bliskie, ponieważ Eldric z Hawksmoor był ogromnym mężczyzną.
Bez względu na to, jak był blisko czy daleko, zawsze wiedziała, kim jest.
– Ty – wychrypiała.
Jego usta wykrzywił nieznany jej sardoniczny uśmiech.
– Ja.
Cressida złapała gałąź nad głową, uczepiła się jej i drugą nogą kopnęła go w czoło.
Usłyszała jęk. Puścił jej nogę, więc mogła się wdrapać na wyższą gałąź. Sięgnął po jej drugą nogę, ale wyrwała mu ją, jednak straciła równowagę. Eldric zbyt mocno przechylił się w lewo i skoczył pod nią.
Zacisnęła prawą pięść na lewym nadgarstku i jednocześnie wpakowała mu łokieć w szyję. Zachwiał się do tyłu, a ona zdążyła jeszcze chwycić łuk i kołczan, zanim upadła na twardą ubitą ziemię.
Straciła oddech. Zwinęła się w kłębek i potoczyła się, a on ruszył na nią. Kiedy sięgnął palcami do jej okrycia, zerwała się na nogi. Nachylił się, by ją złapać, ale Cressida złapała go za nadgarstek i wymierzyła mu dwa kopniaki w żebra. Wykorzystując to, że stracił oddech, wmieszała się w tłum. Uwięziona w nim rzuciła się w lewo i zawahała na moment, za co zapłaciła wysoką cenę. Eldric złapał ją za rąbek płaszcza i szarpnął.
Upadła do tyłu i nie mając chwili do stracenia, przetoczyła się, by uniknąć ciosu jego pięści. Uderzył w ziemię, ale poczuła, że ją zadrasnął. Był zbyt blisko. Zaplątał się dłonią w jej okrycie i szarpnięciem oddarł jej kaptur. Zamierzył się do kolejnego ciosu, wywijając jej pięścią przed nosem.
– Kobieta… – wycharczał.
Szeroko otwarte błękitne oczy, uchylone usta… Jego szok był dla niej równie intensywnym przeżyciem jak dla niego. Nikt jej takiej nie widział. Kobieta, broń… A tak naprawdę bezbronna i krucha.
Cressida trzasnęła go głową w nos.
– Rany boskie!– Odskoczył do tyłu.
Zamierzyła się pięścią, by ponownie zadać cios, ale złapał ją za nadgarstek, by uderzyć ją w głowę. Walnęła go lewą ręką, a on ścisnął nogami jej biodra. Z załzawionymi oczami, krwawiącym nosem i zmierzwionymi włosami Eldric z Hawksmoor, jedyny mężczyzna, który mógł, choć zarazem akurat nie powinien, złapał ją i zniewolił.
Eldricowi dzwoniło w uszach, miał boleśnie poobijane żebra i czuł pulsowanie w gardle. Wszystko świadczyło o tym, że nie był to jakiś nocny koszmar. Ból zdecydowanie dowodził, że jest przytomny. Patrzył w szeroko otwarte błękitne oczy, napawając się widokiem złocistych włosów splecionych w warkocze, które i tak nie zdołały okiełznać niesfornych loków okalających jej wyraziste rysy.
Choć miała jasną karnację, jej skóra nie była całkiem blada, widomy znak, że wiele czasu spędzała na słońcu, chociaż wiosna dopiero się zaczęła. Policzki miała okrągłe, usta pełne i jasnoróżowe.
A reszta… Wszystko w niej, gdy tak leżała na plecach unieruchomiona przez niego, było wprost urzekające. Mała i drobna, ale silna, kształtne piersi, kuszący zarys bioder… Lecz nie była w kobiecych szatach, bo okrywał ją strój wojownika z mnóstwem tajemnych kieszonek, w których tkwiły sztylety wgniatające się w jego nogi. Nóż, który nosiła w bucie, leżał w błocie koło nich, a obok łuk i kołczan, które spadły wraz z nią z gałęzi, oraz rozsypane strzały.
Kobieta, ale też bezlitosny zabójca. I to był ostateczny dowód na to, że Eldric nie śni, ponieważ nigdy nie byłby w stanie wyobrazić sobie czegoś podobnego. Kobieta, przyparta przez niego do ziemi, była wrogiem, którego ścigał od miesięcy. To właśnie ona była Łucznikiem, zabójczo sprawnym egzekutorem, który mordował jego przyjaciół.
A także wydała mu się dziwnie znajoma… Ale może tylko tak mu się zdawało na skutek przeżytego szoku? Do tej pory widywał ją tylko z dużej odległości, szczelnie odzianą, ukrytą wśród liści drzew. Nie mógł jej już kiedyś widzieć z bliska, bo rozpoznałby jej płeć… wiedziałby…
Łucznik wiła się wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami, jakby była zaskoczona tym, że została złapana, tak samo jak on był zaskoczony, gdy odkrył jej tożsamość. Dzwonienie w jego uszach stawało się coraz głośniejsze. Pomruki tłumu zderzały się ze słowami, które wciąż powracały w jego głowie:
„Łucznik jest kobietą. Łucznik, który zabijał moich przyjaciół, jest zdumiewająco piękną kobietą. To nie Łucznik. To Łuczniczka”.
Te słowa były jak refren pieśni aż do chwili, kiedy ta kobieta próbowała się wyswobodzić, w odpowiedzi na co przywalił ją do ziemi całym swoim ciężarem. Powiew jej oddechu i nagły bezwład pozwoliły mu się nieco uspokoić i uporządkować sprzeczne myśli. Przez długie lata Eldric walczył u boku króla Edwarda i zasłużył sobie na godność rycerza, a potem, z uwagi na swoje umiejętności i zaufanie władcy, został tajnym agentem Jego Królewskiej Mości. Od czasu, kiedy król rozpoczął walkę ze Szkotami, dzielnie walczył u jego boku w słusznej sprawie. Podczas jednej z bitew strzała przeszyła mu prawe ramię, a inna dosięgła jego przyjaciela, który osłaniał go z tyłu. Kolejna strzała dosięgła Michaela. Próbował wśród walczących wypatrzyć śmiertelnie groźnego łucznika, ale na próżno, więc nakazał odwrót.
Podczas kolejnej bitwy został ponownie ranny w to samo ramię. Scenariusz był aż nazbyt dobrze znany. Rozejrzał się bacznie i wypatrzył postać kryjącą się na drzewie. Wyciągnął miecz, by odstraszyć śmiałka, gdyby próbował się zbliżyć, ale powstrzymał go okrzyk bólu. Jego druh Philip padł na ziemię śmiertelnie ranny.
Oślepiony gniewem, a zarazem posłuszny chrześcijańskiemu nakazowi miłosierdzia wobec konających, rwał się do tego, by rzucić się w pościg za tchórzliwym mordercą, a jednocześnie pragnął zamienić ostatnie słowa z odchodzącym przyjacielem. Eldric ukląkł i patrzył, jak Philip umiera w jego ramionach. Gdy kolejny raz spojrzał na kępę drzew, Łucznika już nie było. Od tej chwili Eldric nie był już tylko rycerzem króla Edwarda. Stał się mścicielem, który zamierzał ująć i ukarać zabójcę swoich przyjaciół.
I oto tajemniczy Łucznik stał się jego jeńcem. I okazał się kobietą. Miał Łuczniczkę w garści. Sprawiedliwości stanie się zadość, gdy król skaże ją na Wieżę, a Eldric wypełni przysięgę, którą złożył ku czci swych zmarłych druhów.
– Sprawiasz mi ból – jęknęła, szeroko otwierając oczy.
Tak, to było słuszne. Będzie go błagała o litość, a on tej litości jej poskąpi. Nie zasługuje na współczucie żadnej ludzkiej istoty.
– Powtórz to. Powiedz to jeszcze raz.
Między jej brwiami pojawiły się pionowe bruzdy.
– Nie mogę oddychać.
Tak, to prawda, Łucznik okazał się kobietą, pomyślał po raz kolejny. A ja jestem wojownikiem, dodał w duchu, rycerzem, który ma bronić i chronić bezbronnych, słabszych, dzieci i… kobiety. Uniósł się nieco i zwolnił uścisk. Na miłość boską, kim on się stał?
Niespodziewanie dostał cios pięścią w obolały nos. Przez chwilę widział tylko ciemność i gwiazdy, a zaraz potem poczuł, jak Łuczniczka wysuwa się spod niego. Nadal czując dojmujący ból, otworzył oczy i wymierzył cios, a Łuczniczka ze sztyletem w dłoni runęła na ziemię i znieruchomiała. Eldric uniósł się nieco i obrócił ją na plecy. Była bezwładna, oczy miała zamknięte. Czyżby nie żyła? Przyłożył rękę do jej piersi. Oddychała, ale nie odzyskiwała przytomności.
Nagle dotarły do niego różne odgłosy, szum gawiedzi i rozmowy ludzi przechodzących obok. Podniósł nieprzytomną Łuczniczkę, przytulił ją do piersi i spojrzał na otaczający go tłum. Poczuł w piersi rodzącą się zapowiedź czegoś tajemniczego i pierwotnego, jakieś dziwne, nieodgadnione pulsowanie. Mocniej przygarnął ją do siebie i ruszył przez tłum.
***
Łuczniczka obudziła się, gdy Eldric przywiązywał do łóżka jej drugą dłoń. Próbowała się oswobodzić, ale było już za późno. Nogi miała związane w kostkach, ręce przywiązane do zagłówka, usta zakneblowane kawałkiem szmaty, więc nie mogła wypowiedzieć choćby słowa. Leżała całkowicie bezbronna, a w jej oczach połyskiwały frustracja i gniew.
Gdy tak leżała przed nim bezpiecznie unieruchomiona, Eldric poczuł dziwny dreszcz, a także ulgę. I ta ulga go zaniepokoiła, bo była przedwczesna. Owszem, skrępowana i zakneblowana Łuczniczka była bezbronna, ale przy najbliższej okazji znów zacznie walczyć. To mówiły jej oczy. Ich pierwsze starcie nie odebrało jej ducha, nie wystraszyło, nie skłoniło do kapitulacji.
Miał potężne ciało i ręce mocarza. Rodzice często żartowali, że na ich progu pozostawił go ogromny dąb. Był większy od wszystkich innych wojów i dojmująco świadomy swoich rozmiarów, a także tego, jak wielką krzywdę mógł wyrządzić. Inne dzieci musiały przeskakiwać strumień, a dla niego był to jeden zwykły krok, a kiedy wchodził na drzewo, konary łamały się pod jego ciężarem.
Tylko podczas walki mógł wykorzystywać całą swoją moc, natomiast poza polem bitewnym musiał bardzo uważać. Najtrudniej było w pomieszczeniach, bo sufity wydawały się za niskie, drzwi za małe, korytarze za wąskie. Gdy zbliżała się pora posiłku i w sali jadalnej zasiadał u końcu stołu, zajmował aż dwa miejsca.