Największa pasja lorda Tintagela
Lord Inigo Tintagel chciał pokazać światu prawdziwe oblicze pięknej Audevere. Był przekonany, że to ona wraz z ojcem celowo doprowadziła do tragicznych wydarzeń, które będą go prześladować do końca życia. Miał tę kobietę za wroga, tymczasem okazała się jego największym sprzymierzeńcem. Łączy ich więcej, niż mógłby się spodziewać. Oboje są nieufni, bo widzieli wiele zła, oboje chętnie zapomnieliby o przeszłości, podobno nie wierzą też w miłość. Skoro tak, to powinno ich zastanowić, dlaczego coraz częściej rozmawiają o tym, że każdy ma prawo kochać i walczyć o szczęście.
Fragment książki
Okazało się, że odwaga wymaga cierpliwości, ale przecież nie kupowała kapelusza. Cierpliwość z kolei wymagała nerwów ze stali, aby zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło. Zaledwie dzień po wysłaniu listu do Inigo, miała już kłopoty i z jednym, i z drugim. Bez przerwy chodziła po swoim pokoju i podskakiwała na najcichszy dźwięk. Jej zmysły zdawały się wyostrzone na każdy niuans, na najmniejsze zmiany otoczenia. Nawet teraz usłyszała, jak na dole otwierają się drzwi wejściowe. Ojciec, którego nie widziała od wczorajszego śniadania, był w domu i na pewno miał jakieś wieści. Przygotowała się na to, jakie to mogą być wieści, i na wybuch, który z pewnością nastąpi. Raz kapitan, zawsze kapitan, temperament został mu po latach pływania po morzach. Odliczała w duchu i gdy doszła do trzech, usłyszała:
– Audevere! – Głos jej ojca rozbrzmiał na wielkich schodach Brenley House, odbijając się echem od pokrytych boazerią sufitów, jakby jego posiadacz wciąż znajdował się na pokładzie statku. Audevere wzdrygnęła się na myśl o tym hałasie i o tym, co może on oznaczać. Spojrzała na swój mały zegar.
Gdyby tylko czas płynął szybciej! Wydawało się, że do dzisiejszego balu pozostały całe wieki. Przynajmniej na to była przygotowana. Przećwiczyła wypowiedź, kwestie, które chciała poruszyć, przewidziała każdy argument, jakiego Inigo może użyć. A będzie ich zapewne sporo i będą ważkie. Oboje byli dobrzy w kłótniach i kiedyś cieszyłaby się na taki słowny sparing. Miał błyskotliwy dowcip i bystry umysł, choć mroczniejszy niż Collin.
Collin. Na wspomnienie ich kłótni na jej ustach pojawił się nikły uśmiech, mimo że na schodach znów rozbrzmiał głos ojca.
– Audevere, zejdź tu natychmiast! – Jej ojciec mógł nosić maskę dżentelmena, ubierać się jak dżentelmen i mieszkać jak jeden z nich, ale na zawsze pozostał dowódcą. Oczekiwał natychmiastowego posłuszeństwa. Szybko nauczyła się, że nie wolno ignorować jego wezwań, chociaż rzadko przekazywał jej dobre wieści. Zastała go w gabinecie, stał na rozstawionych szeroko nogach, z wyprostowanymi ramionami i rękami założonymi za plecami, przed masywnym, wypolerowanym mahoniowym biurkiem. To tu załatwiał wszystkie swoje sprawy.
– Ojcze, co się stało? – Przybrała maskę obojętności, aby ukryć swoje zdenerwowanie. Miała nadzieję, że jej notatka nie została odkryta, że nie wezwał jej, by ją ukarać.
Uśmiechnął się szeroko, więc trochę się uspokoiła. Jej mały podstęp nie został ujawniony.
– Przyniosłem ci prezent, oto co się stało. – Gestem wskazał na duże pudełko od krawcowej stojące na niskim stoliku przed sofą. Było przewiązane charakterystyczną wstążką z jasnoróżowej satyny, przymocowaną do czarnej karty ozdobionej złoceniami. Co oznaczało, że zawartość pudełka pochodzi od jednej z najlepszych krawcowych w Londynie.
– Dla mnie? – Audevere z lubością dotykała miękkiej satyny, mimo że miała nerwy napięte jak postronki. To był drogi i niespodziewany prezent. Sama wstążka kosztowała miesięczną pensję robotnika. Miała piętnaście lat, kiedy jej ojciec rozpoczął swoją drogę do fortuny, była więc wystarczająco dorosła, by pamiętać życie przed szlachectwem. Bogactwo pozwoliło im zrezygnować z liczenia każdego pensa, mogli też sobie pozwolić na dobra nie tylko konieczne, ale też jedynie ładne. Wtedy była zbyt młoda na to, by pojąć, czym była okupiona fortuna ojca.
– No dalej, dziewczyno. Otwórz je i zobacz, czy ci pasuje. – Ojciec niecierpliwie pomachał pudełkiem, chyba wciąż dumny, że może robić zakupy w takim eleganckim salonie. Nawet po siedmiu latach ten szczególny dreszczyk emocji nie zniknął, choć ona już się tym tak nie ekscytowała. Bez względu na to, jak ładna była wstążka czy pudełko, żaden prezent od ojca czy jego przyjaciół nigdy nie był bezinteresowny. Przekonała się o tym na własnej skórze, i była to bolesna lekcja. Jak zawsze ostrożna, rozwiązała wstążkę i odłożyła ją na bok. Było jej tam kilka metrów, wystarczająco dużo, by mogła zrobić z niej coś pożytecznego i jeszcze zostanie trochę na prezent dla służącej. Patsy była być może jej jedyną przyjaciółką w Brenley House, na pewno ucieszy się z takiego prezentu. Audevere podniosła wieczko i sięgnęła w głąb białej bibuły. Jej oddech się zatrzymał, gdy wyciągnęła suknię.
– Jest piękna! – Przyłożyła do siebie suknię, rozkładając spódnice. „Piękna” to było niedopowiedzenie. Bordowy jedwab mienił się pod spódnicą z miękkiej koronki w kolorze kości słoniowej, a talię przepasywała szeroka, bordowa wstążka. Suknia była hołdem dla jesieni i Audevere mogła sobie tylko wyobrazić, ile godzin zajęło wykonanie jardów koronki, stanowiącej wierzch spódnicy. Kiedyś nigdy nie marzyłaby o posiadaniu tak pięknej sukni. Okręciła się wokół, pozwalając sobie przez chwilę udawać, że ma normalnego ojca, który rozpieszcza córkę, ponieważ ją kocha i troszczy się o nią. Że ta suknia jest prezentem, którym może się cieszyć bez wstydu, bez poczucia winy, bez strachu.
– Włożę ją dziś wieczorem na bal u Bradfordów. – Ledwie słowa opuściły jej usta, a stało się to, co nieuniknione, czego tak bardzo się obawiała.
– Miałem nadzieję, że to zrobisz. Zamówiłem ją z myślą o ogłoszeniu twoich zaręczyn – oświadczył, nie kryjąc lekkiego rozczarowania. – Jednak teraz potrzebujemy sukni do walki, bo inaczej stracimy wicehrabiego.
Ach. Wreszcie wszystko wróciło do normy, tak jak z góry założyła. Ale wiadomość, która kryła się za słowami ojca, była zaskoczeniem.
– Stracimy go? – Audevere spojrzała w górę, wciąż z zachwytem dotykając prezentu. – Czy coś się stało u Tattersalla? – Z westchnieniem odłożyła kreację z powrotem do pudełka. Piękna suknia w zamian za brzydką przysługę, która miała służyć planom ojca. Cieszyła się, że wicehrabia najwyraźniej wymknął się z rąk jej ojca, ale teraz znów była potrzebna, by nasmarować tryby w procesie jego społecznego awansu.
– Tremblay nie przyszedł. Wyobrażasz to sobie? Przysłał list, że nie może mi towarzyszyć z powodu spraw służbowych. – Rysy ojca były twarde. – Oczywiście chciałem wiedzieć, dlaczego, skoro doskonale wiedział, jaki był cel dzisiejszego spotkania. Dowiedziałem się, o co chodziło. Wolał popijać z Inigo Vellanowethem u White’a. Teraz odmawia przyjęcia mnie. Poprosiłem o spotkanie dziś rano, ale nic z tego. Takim zachowaniem obraża zarówno ciebie, jak i mnie. – Jego pięść mocno uderzyła w blat biurka, aż stojący tam kałamarz podskoczył. – Całe lato nad tym pracowaliśmy, a oto, jak Tremblay mnie traktuje! Jestem szlachcicem!
Zawsze do tego wracał. Jego tytuł, jego pragnienia. Audevere nigdy nie znała osoby bardziej skupionej na sobie i bardziej niebezpiecznej, ale teraz myślała o rewelacjach ojca i o tym, co mogą oznaczać. Na myśl o drinku wicehrabiego z Inigo przeszedł ją dreszcz. Czy to z powodu jej listu? A może do tego czasu jeszcze nie otrzymał wiadomości? Chciałaby to wiedzieć, bo teraz czas był najważniejszy. Jeśli spotkali się po otrzymaniu listu, to znaczyło, że zgodził się jej pomóc i natychmiast zaczął działać w jej imieniu. Ale jeśli spotkanie miało miejsce wcześniej, oznaczało to coś zupełnie innego – że zamierzał się wtrącić, być może w celu zadania ciosu jej ojcu. Czy ten cios obejmował również ją? Czy po pięciu latach jego nienawiść była nadal tak silna? Ta druga ewentualność źle wróżyła na najbliższy wieczór. Powinna zachować ostrożność.
– Musisz odzyskać Tremblaya – mówił tymczasem ojciec. – Lord Tintagel sączy mu do ucha truciznę. – To, że mówił o Inigo, używając jego tytułu, było wystarczającym dowodem na atak furii Gismonda Brenleya. – Dziś wieczorem zatańczysz z Tremblayem, poflirtujesz z nim, zabierzesz go na werandę i pocałujesz. Znajdź kilku zaufanych przyjaciół, którzy to zobaczą, jeśli tak będzie trzeba – warknął. – Wicehrabia musi się wykazać. Potrzebujemy jego oświadczyn, zanim zdecyduje się opuścić miasto albo zanim Tintagel zrujnuje wszystko, jak zrujnował umowę z Blaxford. Niech mnie diabli wezmą, jeśli pozwolimy mu się teraz wymknąć. Wyjdziemy na zdesperowanych głupców. – Zrobił pauzę. – Co znowu? Wyglądasz na przerażoną, ale to przecież nic, czego nie robiłabyś wcześniej. – Machnięciem ręki zbył niesmak malujący się na jej twarzy.
Nie, bardziej niż niesmak było to poczucie winy, wstyd i użalanie się nad sobą. Od szesnastego roku życia podlizywała się przyjaciołom i partnerom biznesowym ojca. Ileż to razy schlebiała mężczyźnie, aż poczuł się ważny, a wszystko po to, by jej ojciec mógł zdobywać kontrakty, zawierać umowy i sprowadzać naiwnych na manowce. Nie tym razem, przyrzekła sobie Audevere w duchu. Nie zaszkodziłoby zatańczyć dziś z wicehrabią, ale nie chciała wymuszać na nim zaręczyn i nie chciała wychodzić za mąż. Jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości co do ucieczki lub zwrócenia się o pomoc do Inigo, to zaistniała sytuacja uzasadniała jej wybór. Musiała działać teraz, a dzisiejszy bal był jej szansą na dobicie targu z niegdysiejszym przyjacielem. I znów usłyszała w głowie tak dobrze znane słowa: nadszedł czas, nadszedł czas.
– Nie podoba mi się pomysł zmuszania Tremblaya do oświadczyn.
– Do niczego go nie zmuszamy. – Ojciec uśmiechnął się zimno. – Pomagamy mu tylko przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo cię lubi. – Przysunął się i ujął ją pod brodę. – Czy muszę ci po raz kolejny mówić, o co toczy się gra?
Był to uprzejmy sposób na uświadomienie jej, co ojciec ujawni, jeśli córka nie będzie mu bezwarunkowo posłuszna. Była pewna, że jego groźby nie są bezpodstawne, zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Nie był dobrym ojcem. Bardzo się starał, żeby nie miała przyjaciół, do których mogłaby się zwrócić, skutecznie ograniczył jej niezależność. Ale teraz, gdy była gotowa zaryzykować, sytuacja wyglądała inaczej. Być może po raz pierwszy mogłaby wyrwać się z jego żelaznych objęć. Jeśli zdobędzie się na odwagę.
Uśmiechnął się, na pozór dobrotliwie, jakby był jej życzliwy.
– Nie zawiedź mnie, moja droga. – W jego tonie zawarte było przypomnienie, że już raz go zawiodła, więc tym razem musi stanąć na wysokości zadania.
Audevere była tutaj. Po pięciu latach unikania jej, teraz była po drugiej stronie pokoju. Jego wspomnienia nie oddawały jej sprawiedliwości. Spojrzenie Inigo podążało za nią po sali balowej, zatrzymując się, gdy się zatrzymywała, poruszając się, gdy się poruszała, wyłapując wszystkie szczegóły jej wyglądu: jej włosy były jaśniejsze, podbródek ostrzejszy, a oliwkowa cera bardziej promienna. Zielone oczy błyszczały intensywniej niż kiedyś, a klasyczne piękno jej twarzy było bardziej zauważalne niż przed laty. Być może to właśnie stateczne otoczenie domu Bradfordów sprawiło, że wyglądała tak olśniewająco, a może zapierała mu dech w piersiach, bo tak działo się zawsze, gdy na nią patrzył, niezależnie od otoczenia. A przecież odegrała niechlubną rolę w życiu Collina. W życiu i w śmierci. Ta wiedza przez lata wywoływała w nim furię. Nie mógł jej teraz uciszyć bez względu na to, jak wzruszające były jej błagania. List miał w kieszeni. Krótki i zwięzły: „Potrzebuję twojej pomocy”.
Słowo „potrzebuję” zostało dwukrotnie podkreślone. Jakiego rodzaju pomocy potrzebowała? W jak wielkiej desperacji była? Dotknął kieszeni, czując w niej złożoną kartkę papieru. Czy Auvedere naprawdę potrzebowała pomocy? A może ta notatka była częścią mściwej intrygi uknutej w odwecie za sprawę z Blaxford? Nie dowie się, dopóki z nią nie porozmawia. „Spotkajmy się na balu u Bradfordów. Przyjdę do Ciebie”. Ironią losu było to, że i tak prawdopodobnie by ją tu spotkał. Tremblay zaprosił go, a on pomyślał, że to dobra okazja, aby mieć przyjaciela na oku po ich spotkaniu u White’a. Najwyraźniej Brenley był tego samego zdania, bo nie opuszczał boku wicehrabiego przez całą noc. To było niepokojące. Gismond Brenley nie zamierzał pozwolić Tremblayowi odejść bez walki, a był nieustępliwy. Inigo oderwał się na chwilę od obserwowania Audevere i przyjrzał się dwóm rozmawiającym mężczyznom. Zastanawiał się, czego Brenley tak bardzo pragnął od Tremblaya. Owszem, miał pewne podejrzenia. Może chciał go przekupić jako członka Izby Lordów i wpływać na jego decyzje w parlamencie? A może chodziło mu o rozległe plantacje cukru Tremblaya w Indiach Zachodnich? Albo o coś innego, o czym Inigo jeszcze nie wiedział. Dokładnie zbadał tego człowieka. Lubił myśleć, że wie wszystko o charakterze Brenleya – zarówno o zaletach, których nie było zbyt wiele, jak i o wadach, których było mnóstwo.
Orkiestra zrobiła krótką przerwę i Inigo skorzystał z okazji, by wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Bal, choć z pewnością nie był tłumny – sezon już się skończył – był wystarczająco tłoczny, by w pomieszczeniach zrobiło się gorąco. Inigo z radością powitał chłodne powietrze owiewające mu twarz, choć wątpił, by inni podzielali jego odczucia. Chłód zatrzymał większość osób w środku. Na werandzie będzie spokojnie i pusto. Da Audevere jeszcze godzinę, żeby się z nim porozumiała, a potem wyjdzie. Może uda mu się przekonać Tremblaya, żeby wyszli razem? Mogliby zatrzymać się w klubie na późną kolację, a potem, przed północą, będzie już we własnym mieszkaniu i w łóżku. Cholera, Londyn poza sezonem był taki nieciekawy! Już czas wracać do domu, do Kornwalii. Gdyby nie ta sprawa z pilnowaniem Tremblaya, dawno wróciłby do domuł, ciesząc się jesienią na wybrzeżu i towarzystwem przyjaciół, przynajmniej tych, którzy jeszcze tam zostali. Cassian Truscott, starszy brat Collina, był za granicą, a Vennor Penlerick nie chciał opuścić Londynu. Ale byli tam Trelevenowie, Kittowie, a także Eaton i Eliza. Czekał go jesienny recital w konserwatorium rodziny Kittów, zbieranie trufli z Eatonem, chciał też sprawdzić, jakie postępy robią dzieci w szkołach górniczych założonych przez Elizę. Był już zmęczony Londynem, co kiedyś wydawało mu się niemożliwe. Londyn był mniej ekscytujący teraz, gdy Eaton i Cassian pojęli za żony swoje wybranki i większość czasu spędzali w Kornwalii. Cassianowi można było wybaczyć – był w podróży poślubnej – ale kiedy wróci, nie będzie chciał tracić czasu w mieście. Z ich czwórki w Londynie został tylko Vennor Penlerick. Minął już ponad rok, odkąd Richard Penlerick i jego żona zginęli, wracając z teatru, ale smutek Vennora był wciąż tak samo głęboki. W którym momencie należy powiedzieć przyjacielowi, że czas wracać do normalnego życia? Kto miał do tego prawo? Czy on, skoro wciąż opłakiwał Collina? Który nadal chciał chronić świat przed brudnymi interesami sir Gismonda Brenleya? Kim był, by mówić Vennorowi, by odłożył na bok swój żal i nie pozwolił, by smutek go pochłonął? Inigo oparł się o kamienną balustradę werandy i wyjrzał na ciemny ogród. Może to był też jego problem, on też pozwolił, by smutek go pochłonął. Eaton i Cassian znaleźli sposób, by znów żyć, znów kochać. On tego nie zrobił i teraz był osamotniony w swoim żalu, odizolowany w swojej zemście przeciwko Brenleyowi, tak jak Vennor był coraz bardziej samotny w poszukiwaniu zabójcy swoich rodziców. To nie znaczyło, że jego sprawa nie była słuszna. Oznaczało jedynie, że wymagała więcej czasu i wysiłku, niż się spodziewał.
Francuskie drzwi otworzyły się za nim, rzucając odrobinę światła na kawałek werandy. Zesztywniał w oczekiwaniu i nie zawiódł się.
– Pomyślałam, że może cię tu znajdę. Zawsze lubiłeś ciemne kąty. – Wszędzie rozpoznałby ten niski, gardłowy ton. Audevere Brenley była obdarzona głosem stworzonym do uwodzenia. W powietrzu poczuł jej zapach – słodki aromat rozgrzanego bursztynu i gałki muszkatołowej. Pachniała jesienią i wspomnieniami.
Inigo odwrócił się i oparł plecami o balustradę, pozwalając sobie na podziwianie z bliska jej piękna, bladozłotych włosów upiętych wysoko, długiej szyi, ciała odzianego w bordowy jedwab i kremową koronkę.
– Dostałem twoją wiadomość. – List czekał na niego, gdy wrócił od White’a.
– Dziękuję, że przyszedłeś – powiedziała po prostu, dołączając do niego przy poręczy, jakby nadal byli starymi przyjaciółmi. – Minęło sporo czasu, Inigo.
Zaskoczyło go, że uśmiechnęła się delikatnie. Zakładał, że ona traktuje ich stosunki w kategoriach wrogości. Najwyraźniej albo tak nie było, albo się z nim bawiła. Zawsze musiał być przygotowany na taką ewentualność.
– Być może zbyt wiele. – W jego tonie pobrzmiewała ostrożność, która wskazywała, że już od dawna nie byli dla siebie przyjaciółmi. Może wcześniej, gdy ich życie było beztroskie i nieskomplikowane, ale teraz już nie. Zbyt wiele się między nimi wydarzyło.
Kiwnęła głową, potwierdzając.
– Być może. Wybacz mi moją śmiałość, ale stawka jest wysoka, a ja nie mam czasu na uprzejmości.