Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Nareszcie wolna / Żyli długo i szczęśliwie
Zajrzyj do książki

Nareszcie wolna / Żyli długo i szczęśliwie

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-9501-7
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyReclaiming His Ruined PrincessA Scandal Made at Midnight
TłumaczDorota Viwegier-JóźwiakPaula Rżysko
Język oryginałuangielski
EAN9788327695017
Data premiery2023-08-02
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Nareszcie wolna" oraz "Żyli długo i szczęśliwie", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Amalia Montaigne całe życie przygotowywana była do roli królowej. Pewnego dnia dowiaduje się, że w szpitalu zamieniono ją z inną dziewczynką. Musi ustąpić miejsca prawowitej następczyni tronu. Dostrzega w tej sytuacji jeden plus: nie będzie musiała wychodzić za mąż za żadnego z wybranych dla niej kandydatów. Wyjeżdża na hiszpańską wyspę, gdzie kiedyś spędziła wakacje i zakochała się w Joaquinie Vargasie. Wtedy nie było szans na ich związek, ale teraz byłby możliwy. O ile Joaquin wybaczy jej, że go opuściła…

Siostry Liane i Elle idą na bal do Alessandra Rossiego. To jedno z największych corocznych wydarzeń towarzyskich na Manhattanie. Żywiołowa Elle szybko zostaje zauważona przez Alessandra. Proponuje jej, by jako influencerka zrobiła reklamę jego hoteli. W tym celu muszą wspólnie odwiedzić wszystkie hotele Rossiego. Elle zgadza się pod warunkiem, że pojedzie z nimi Liane. Alessandro odkrywa, że Liane, choć mniej efektowna, jest znacznie bardziej interesująca i pociągająca…Do szpitala, w którym pracuje Sofie MacKenzie, zostaje przywieziony ciężko ranny mężczyzna. Po kilku dniach odzyskuje przytomność, lecz nie pamięta, kim jest. Sofie jest pod wrażeniem jego męskiej urody. Chętnie się zgadza, by na czas rehabilitacji zamieszkał u niej w pensjonacie. Nie podejrzewa nawet, że gości milionera – Achillesa Lykaiosa, właściciela dużej firmy. Gdy Achilles odzyskuje pamięć, proponuje Sofie, by rzuciła wszystko i wyjechała z nim do Londynu…

 

Fragment książki

Amalia Montaigne zrozumiała, jak bardzo kochała swoje dotychczasowe życie dopiero wtedy, gdy zostało jej odebrane. Przyjęła jednak tę lekcję z pokorą. Urodzona i wychowywana jako księżna koronna Ile d’Montagne, małego wyspiarskiego państwa na morzu Śródziemnym, spędziła dzieciństwo i młodość obserwowana i oceniana przez przyjaciół, wrogów i paparazzich. Taka była cena pójścia w ślady jej wytwornej matki, królowej Esme.
Od zawsze jej głównym zmartwieniem było znalezienie dla siebie małego wycinka egzystencji, który należałby tylko do niej, a nie do księżnej, związanej obowiązkami i konwenansami. Nie osoby publicznej będącej własnością wszystkich, lecz kobiety prowadzącej prawdziwe życie, które nie toczyło się na oczach wszystkich.
Niestety, prawdziwe życie nie było łatwo dostępne dla kogoś z jej pozycją. Jedyna jak dotąd próba na tym polu zakończyła się katastrofą. Z tego, co wiedziała Amalia, jej matka, królowa Esme, zrezygnowała z prawdziwego życia i poświęciła się bez reszty koronie. Esme mówiła wyłącznie o tronie i o dziedzictwie. Jeśli miała jakiekolwiek prywatne przemyślenia, skrzętnie je ukrywała przed córką.
Amalia dawno temu postanowiła, że nie będzie taka jak matka. Oczywiście zamierzała pełnić swoje obowiązki zgodnie z oczekiwaniami, ale też stworzyć miejsce, gdzie będzie mogła być tylko sobą.
Nie udało jej się jeszcze osiągnąć tego celu, a teraz było już bez znaczenia. Prawda wyszła na jaw, szokując cały świat i wywracając jej życie – prawdziwe czy jakiekolwiek inne – do góry nogami.
W szpitalu zamieniono noworodki i prawdziwa księżna Amalia, dziedziczka tronu Ile d’Montagne, trafiła na farmę w Kansas. Dziewczynka, która wychowała się na farmie i w której żyłach płynęła prawdziwie błękitna krew, wyszła później za mąż za przywódcę rebeliantów, którzy od wieków byli w otwartym sporze z rodziną królewską Ile d’Montagne.
Natomiast prawdziwa córka farmerów trafiła na dwór królewski. Amalia nie tylko nie była księżną koronną, przyszłością swojego kraju i dziedziczką po matce. Co gorsza, prawdziwa księżna powróciła, by odzyskać to, co należało do niej. Powróciła wraz zaprzysięgłym wrogiem, a małej wyspie groził przewrót, który zmieniłby rzeczywistość na zawsze.
Nie żeby miało to jakieś znaczenie dla Amalii, która wciąż królowała w nagłówkach plotkarskich mediów. Przypuszczała, że zainteresowanie nią szybko ustanie, a światła fleszy zostaną skierowane na kogoś innego. Imię Amalii będzie powracać jak bumerang raz na dekadę, by na nowo sprzedać stary skandal. Na tym się zapewne skończy. Zwłaszcza wtedy, gdy Delaney Clark, prawdziwa następczyni tronu, zostanie królową. A im bardziej niewidoczna będzie w międzyczasie Amalia, tym większe uda się wzbudzić zainteresowanie czytelników i widzów.
I pomyśleć, że o mały włos nie została królową. Tak będą szeptać, jadąc rankiem do pracy lub stojąc w kolejkach do odprawy na lotniskach.
Zaleta tej sytuacji polegała na tym, że po raz pierwszy w życiu Amalia mogła być, kimkolwiek chciała. Tylko że mając dwadzieścia pięć lat, na razie zupełnie nie miała pomysłu, co ze sobą począć, ponieważ jej przyszłość nie była, tak jak do tej pory, zaplanowana w szczegółach aż do dnia śmierci. Nie miała aktualnie nic do zrobienia poza byciem sobą.
– Gotowa?
Amalia uśmiechnęła się do asystentki, która stała tuż za nią w niedużym holu, z dala od głównego wejścia do pałacu, którego rodzina królewska używała do celów prywatnych. Paparazzi nie mieli tu dostępu. Zarówno Amalia, jak i kobieta robiły dobrą minę do złej gry. Asystentka udawała, że była pretendentka do tronu wymykająca się chyłkiem z pałacu to coś zupełnie normalnego. Amalia zaś symulowała spokój z powodu nagłej zmiany okoliczności.
Ale czy miała inne wyjście? Mogła protestować, krzyczeć i tupać, tylko co by tym zyskała? Litość? Pogardę? Litości nie cierpiała – na szczęście matka nie wpadła na to, by ją okazywać – zaś na pogardę była uodporniona.
Najlepiej było zrobić dobrą minę do złej gry. Starała się zresztą nie myśleć w szczegółach, jakie konsekwencje wiązały się z utratą tytułu, przynajmniej nie tutaj. Nie w miejscu, gdzie się wychowała. Stała spokojnie, z uniesioną głową, wiedząc, że o jej zachowaniu w ostatnich chwilach spędzonych w pałacu będzie się potem mówić.
Złączyła opuszczone dłonie przed sobą i przysunęła język do podniebienia, by nie usztywniać szczęki, gdy będzie rozdawać uprzejme uśmiechy. Często myślała o takich trikach i używała ich, będąc stale na celowniku obiektywów, żeby matka mogła być z niej potem dumna.
Teraz musiała sobie za każdym razem powtarzać, że królowa Esme nie jest jej prawdziwą matką. Nie miało znaczenia, że spędziły ze sobą dwadzieścia pięć lat. Wystarczyło kilka badań krwi, by wymazać ich relację.
Niesamowite, naprawdę. Wręcz trudne do pojęcia.
Zwłaszcza że na początku królowa nie chciała o niczym słyszeć.
Tron Ile d’Montagne nie dostanie się w ręce tych okropnych parweniuszy! Nie za mojego życia!
To wyjątkowo wyrafinowane oszustwo, popierała matkę Amalia.
Pamiętała tę chwilę wyjątkowo dobrze. Obie z matką siedziały przy śniadaniu, jak co rano. Podawano je w prywatnym salonie, żeby Esme mogła do woli wymyślać swoim wrogom, zwykle rebeliantom w górach, ale czasami niedostatecznie czołobitnej prasie europejskiej, a także robić Amalii wykłady na temat strategii poszukiwania odpowiedniego kandydata na męża lub krytykować jej publiczne wyjścia.
Amalia dawno temu nauczyła się, kiedy traktować te wykłady jak konwersację, a kiedy się nie odzywać, słuchając niekończącego się monologu.
„Wyrafinowane” nie jest słowem pasującym do ludzi pokroju Cayetana Arcieriego i tej jego odwiecznej obsesji pozbawienia mnie tronu – fuknęła Esme tamtego dnia.
Ale Cayetano, przywódca rebelii i cierń w boku rodziny królewskiej, dobrze rozegrał to rozdanie. W sekrecie poślubił dziewczynę z farmy, a dopiero potem udzielił wywiadu zaprzyjaźnionej gazecie brytyjskiej, w którym jakby od niechcenia wspomniał, że jego świeżo poślubiona żona jest – cóż za przypadek – zaginioną przed laty córką nikogo innego jak samej królowej Esme.
Esme, która miała problemy z donoszeniem ciąży, została przewieziona do Stanów Zjednoczonych, gdzie znajdował się jedyny na świecie szpital, który specjalizował się w tego rodzaju komplikacjach. Znalazła się tam w tym samym czasie co inna matka – moja prawdziwa matka – co Amalia też ciągle musiała sobie powtarzać. Pielęgniarka, która pomyliła noworodki, oddając prawdziwą księżnę niewłaściwej matce, nie mogła się już bronić. Zmarła wiele lat temu.
Dwoje dzieci podmienionych w szpitalu, powiedział Cayetano spokojnym tonem, który był jego znakiem rozpoznawczym podczas wystąpień w mediach. Któż mógłby się spodziewać podobnych rewelacji?
A ponieważ Cayetano spędził sporą część swojego życia na budowaniu dobrych relacji z mediami, w których kreował się na protagonistę raczej niż czarny charakter, jego rzucona mimochodem uwaga wznieciła prawdziwy pożar.
Nie mogę zrozumieć, co chce osiągnąć tym razem, powiedziała Esme następnego ranka po ukazaniu się wywiadu, stukając znacząco w rozłożony przed nią plik gazet. Takie oskarżenie bardzo łatwo obalić. Cóż za głupiec!
Tamtego wieczora, gdy Amalia została wreszcie sama po długim i męczącym dniu, pomyślała sobie, że to musi być cudowne dorastać na farmie w miejscu takim jak Kansas. Stany znała głównie z Czarnoksiężnika z Oz – filmu, który obejrzała co najmniej sto razy. Stojąc przy oknie, patrzyła na roziskrzoną światłami stolicę Ile d’Montagne z jej błękitnymi dachami i bielonymi budynkami, tworzącymi urokliwy widok w ciągu dnia, i pomyślała wtedy: Czy nie byłoby zabawne, gdyby matka okazała się Złą Czarownicą z Zachodu?
Wtedy nie myślała jeszcze, że opowieści Cayetana mogą być prawdziwe. Jak mogła być kimś innym, kiedy rzesze nauczycieli, asystentek i ministrów dbały o to, by była dokładnie taka, jaka miała być?
Potem przyszły wyniki badań krwi, następnie powtórki tych badań. W prasie spekulowano na ten temat bez przerwy. Amalia domyśliła się w końcu, jaka jest prawda, gdy zauważyła, że królowa odsuwa się od niej. Nagle nie miała czasu na wspólne śniadania. Nieco później Amalia została wysłana na wyjątkowo nieprzyjemne spotkanie z Delaney Clark, dziewczyną z Kansas i niespodziewaną przyszłą królową, by pokazać, że korona przyjmuje do wiadomości nową rzeczywistość. Starała się godnie reprezentować dwór.
Amalia widziała się z Esme jeszcze tylko jeden raz sam na sam. Królowa wezwała ją do oficjalnych komnat, gdzie zgromadzili się dostojnicy państwowi, by złożyć jej hołd, a podwładni otrzymywali reprymendy za wszelkie najdrobniejsze przewinienia. Amalia została przydzielona do tej drugiej grupy i musiała stać w dalszej odległości od matki, jakby nie miały ze sobą nic wspólnego.
Kobieta, którą jeszcze niedawno nazywała matką, nie zrobiła najmniejszego gestu w jej stronę ani nie starała się jej jakoś pocieszyć. Nie była zresztą wylewna także przez poprzednie dwadzieścia pięć lat życia Amalii.
Zawsze będziemy o ciebie dbać, powiedziała Esme sztywno. Może tak wyglądała empatia w jej wydaniu? Nie musisz się o nic martwić, Amalio. Jestem głęboko przekonana, że nic z tego, co się wydarzyło, nie jest twoją winą.
To byłaby najdłuższa intryga na świecie. Zwłaszcza że rozpoczęłam ją, mając zaledwie trzy dni, powiedziała spokojnie.
Dawniej Esme zapewne oburzyłaby się za taki komentarz, dziś uśmiechnęła się nieco sztywno. Amalia nie spodziewała się serdecznych uścisków. Esme nie lubiła, gdy jej dotykano, i wiedzieli o tym nawet goście, których ostrzegano, by zbytnio nie zbliżali się do królowej. Zawsze jednak miała nadzieję, że może się to zmienić.
W każdym razie, ¬powiedziała Esme lodowato, zadecydowaliśmy, że najlepiej byłoby, gdybyś usunęła się w cień.
Oczywiście, powiedziała Amalia, bo co innego mogła zrobić? Jak Wasza Królewska Mość sobie życzy.
To był ostatni raz, gdy się widziały. Jej Wysokość zawsze była zbyt zajęta dla ludzi, którzy nie wydawali jej się istotni. Mogła to też być kwestia szoku.
Będąc w łaskawszym nastroju, Amalia uważała, że królowa sama nie wiedziała, co należy zrobić albo powiedzieć. Nikt jej nie przygotował na taką sytuację. Badania krwi jako dowód musiały do głębi wstrząsnąć biedną Esme, która nie zauważyła, że podmieniono jej dziecko, nie dostrzegła, że wychowuje uzurpatorkę, a nie prawdziwą księżniczkę. O wiele więcej mówiło to o niej niż o córce, od której się teraz zdystansowała.
Gazety zapewne widziały to w podobny sposób.
Amalia nie potrzebowała już dwóch dodatkowych numerów obsługiwanych przez urzędników dworskich. Musiał jej wystarczyć jeden prywatny numer, na który zresztą nikt nie dzwonił, bo nikt nie wiedział, do kogo należy. Ludzie wiedzieli tylko tyle, że nie była już księżną.
Była przyzwyczajona do otaczającego ją zawsze wianuszka mężczyzn, z których jeden miał być tym jedynym, zaakceptowanym przez królową. Amalia zawsze uważała ich za nieco irytujących, zdziwiło ją więc, że dostrzegła brak atencji.
Nawet po tym, jak Esme ograniczyła to grono do dwóch kandydatów, Amalia nie poświęcała im więcej uwagi. Obaj byli aż nadgorliwie hojni i zatroskani. Tymczasem żaden nawet się nie odezwał do niej, gdy wybuchła afera.
To mówiło samo za siebie.
A może powinna to potraktować jak prezent, zastanawiała się, zawieszona w próżni, czekając, aż królowa zdecyduje, że może odjechać. Prezent, na który kiedyś będzie patrzyła z wdzięcznością. Zawsze ją nurtowało, jak bardzo ludzie cenią ją samą, a nie tytuły i majątek. Teraz już to wiedziała.
– Jeszcze chwila – powiedziała siedząca obok asystentka, przykładając dłoń do słuchawki umieszczonej w uchu. – Potem będzie pani mogła nareszcie wyjechać.
Zupełnie jakby Amalia wybierała się na urlop, a nie została wydalona z pałacu kuchennymi drzwiami i w niesławie, a fakt, że nie było w tym jej winy, nie miał najmniejszego znaczenia.
Pałac szczegółowo zaplanował jej wyjazd.
Królowa zorganizowała wielkie przyjęcie z okazji powrotu Cayetana Arcieriego i jego żony Delaney, nowej księżnej Ile d’Montagne, z podróży poślubnej. Pierwszy raz od wzniecenia rebelii przedstawiciel rodu Arcierich postawił nogę w pałacu królewskim.
Wobec tak doniosłych wydarzeń nikt nie zwróciłby uwagi na Amalię opuszczającą pałac pod osłoną nocy. I o to właśnie chodziło.
Ostatnie tygodnie Amalia spędziła, patrząc na przygotowania do przeprowadzki. Z tym że w jej przypadku nie była to zwykła przeprowadzka z jednego domu do drugiego. Miała zabrać rzeczy osobiste, a to, co królowa uzna za stosowne jej podarować, miało zostać wyekspediowane do magazynu pod Paryżem. Dlaczego akurat tam, pozostawało tajemnicą.
Amalia, która, planując swoje życie, nie wybiegała myślami poza Ile d’Montagne, musiała nagle zacząć się zastanawiać, gdzie zamieszka i jak zorganizuje sobie życie, którym do tej pory zarządzał cały dwór królewski.
Miała nadzieję, że poradzi sobie z takimi rzeczami jak płacenie rachunków albo w ogóle ich otrzymywanie. Jeśli wyniosła jakąś lekcję z oglądania telewizji przez te wszystkie lata, to taką, że większość ludzi była zajęta opłacaniem rachunków. Wyobrażała sobie, że wkrótce też to będzie robić.
Była eksksiężną z zerowymi umiejętnościami przetrwania na ulicy. Nie miała wątpliwości, że stanie się łatwym łupem dla ludzi, którzy będą chcieli wykorzystać jej naiwność. Ale to nie był problem pałacu. Pałacowi zależało na tym, by Amalia do końca życia zachowywała się przyzwoicie i nie narobiła wstydu swojej byłej matce.
Podczas rozmowy z ministrem wyraziła nawet swoją gorycz z tego powodu. Ale minister, zwykle dość oschły, zaskoczył ją słowami, z których biło autentyczne współczucie.
Zawsze byliśmy pod urokiem pani wdzięku i charakteru, powiedział z zadumą, która starła uśmiech z twarzy Amalii. ¬Mam powody sądzić, że niezależnie od tego, co wydarzy się w przyszłości, nie zmieni się pani aż tak bardzo. Na pani miejscu wcale nie traktowałbym tego jako kary. To jak wyjście na wolność.
Dzisiejszego wieczora to ostatnie słowo odbijało się echem w głowie Amalii. Wolność.
Kiwnęła głową w stronę asystentki, gdy wreszcie dostała pozwolenie, by wyruszyć w drogę. Posłała jej taki sam uśmiech, jakiego uczyła się przez lata w lustrze. Spokojny i zrelaksowany. Potem przekroczyła pałacowe progi po raz ostatni i wślizgnęła się do czekającego na nią, niewyróżniającego się niczym samochodu, który miał ją zabrać do przystani, skąd odpłynie jachtem, zostawiając za sobą Ile d’Montagne. Prawdopodobnie na zawsze.
Nie umiała wymyślić teraz ani jednego powodu, dla którego mogłaby tu kiedykolwiek wrócić. Wyspa przypominałaby jej tylko o tym, co niegdyś kochała i co utraciła wskutek podstępu albo zwykłej pomyłki.
Zresztą, może i dobrze, pomyślała, wchodząc na pokład niewielkiego jachtu z załogą złożoną z najbardziej zaufanych ludzi królowej. Pora podnieść żagle i płynąć ku wolności.
Amalia nie była obeznana z koncepcją wolności. Jej nauczyciele wytłumaczyli jej kiedyś, że wolność jest dla innych, tych mniej uprzywilejowanych, a nie dla przyszłej królowej.
I poza jednym wyjątkowym zupełnie latem, była to rzeczywiście prawda.
Amalia nie wyszła na pokład, nie chciała, by ktoś ją zobaczył. Rozczarowałoby to królową. Poza tym nie chciała patrzeć na znikającą w oddali wyspę. Na życie, które nigdy już nie będzie należało do niej. Na wszystko, co tego wieczora bezpowrotnie utraciła.
Zamknęła się w swojej kajucie i zwinęła w kłębek na przygotowanym do spania łóżku.
Tu mogła robić, co chciała. Nikt nie będzie jej robił wyrzutów. Nikt nie przypomni jej o obowiązkach. Już ich przecież nie miała. Miała za to wolność, czymkolwiek ona była.
Nareszcie mogła bez poczucia winy myśleć o tamtym gorącym lecie i o mężczyźnie, który zawrócił jej w głowie.
Joaquin Vargas. Już samo brzmienie imienia i nazwiska wprawiało ją w drżenie.
Miała wtedy dwadzieścia lat. Zawsze trzymana pod kloszem i zawsze pilnowana. Nigdy nie pozostawiano jej samej z obawy, że przez decyzje, jakie mogłaby wtedy podjąć, dwór królewski najadłby się wstydu.
Zbyt wielu nastolatków z europejskich rodów królewskich trafia na pierwsze strony gazet, powiedział jej rzecznik prasowy pałacu, jeszcze zanim osiągnęła wiek nastoletni. Jej Królewska Mość nie życzy sobie, by Ile d’Montagne znalazła się w tych niechlubnych rankingach. Czy jasno się wyrażam, Wasza Wysokość?
Amalia doskonale wiedziała, co jej wolno, a czego nie. Jej przypadkowe zdjęcia w brukowcach oznaczały nie tylko szkody wizerunkowe, ale nawet mogły wywołać zamieszki.
Tamtego lata, gdy skończyła dwadzieścia lat, rebelianci w górach dawali się we znaki monarchii mocniej niż zazwyczaj, a Cayetano cieszył się coraz większą sympatią w mediach. To doprowadzało królową Esme do szaleństwa. Może dlatego zdecydowano, że młoda księżna powinna wyjechać na wakacje, zamiast brać udział w politycznych debatach.

 

Fragment książki

– Czy to nie są najpiękniejsze rzeczy, w życiu widziałaś? – roześmiała się Liane Blanchard.
Elle kręciła się w koło, otoczona burzą blond loków, a w jej oczach mienił się zachwyt.
– Z pewnością! – wykrzyknęła, przyglądając się swoim nowym szpilkom, które wyglądały, jakby były zrobione w całości ze szkła. Wyglądały również na niewygodne, ale ten mankament nikł w blasku ozdabiających je diamentów.
– Zgaduję, że założysz je na bal? – Liane wciąż nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Oczywiście! – Elle puściła do niej oczko, zsuwając pantofle z nóg.
Ułożyła je ostrożnie w kartonowym pudle i okryła delikatnym, prawie przezroczystym papierem opatrzonym logiem najlepszej manhattańskiej firmy designerskiej. Jako influenserka, Elle wciąż dostawała paczki od znanych projektantów, którzy pragnęli, by zareklamowała ich produkt na swoich kanałach społecznościowych.
– Powinnaś zobaczyć sukienkę, którą ostatnio dostałam. Idealnie pasuje do tych butów!
– Mam nadzieję, że nie jest wykonana ze szkła – zażartowała Liane.
– Nie, ale ta tkanina jest cudowna! – Uniosła jedną rękę, a drugą poprawiła włosy. – Nie martw się, jest zupełnie przyzwoita i zakrywa to, co trzeba. – Zaśmiała się.
Elle była radosną dwudziestodwulatką. Liane miała dwadzieścia siedem lat, ale czuła się o wiele poważniej od swojej przybranej siostry. Czasem miała wrażenie, że jest jej aniołem stróżem.
– Co za dziwaczna para butów. – W pokoju rozległ się osądzający głos wysokiej, siwej kobiety. Amelie Ash, matka dziewczyn, patrzyła z odrazą na umieszczone w pudełku szpilki. – Są doprawdy paskudne.
– Słuszna uwaga – powiedziała z ukrytym sarkazmem Elle.
Liane zawsze podziwiała ją za to, jak potrafiła przeciwstawiać się swojej macosze. Ich rodziny połączyły się, gdy Elle miała zaledwie sześć lat.
Amelia, stając się matką dwóch przyszłych nastolatek, wcale nie starała się zyskać sympatii nowej córki. Nie pomagało w tym również to, że jej nowy mąż, Robert Ash, uwielbiał zasypywać prezentami swoją jedyną córkę, chcąc wynagrodzić jej śmierć matki, której nawet nie pamiętała. Jedynie Liane wiedziała, że tak naprawdę Elle nigdy nie była rozpieszczana.
– Gdzie zamierzasz je założyć? – zapytała macocha.
– Na bal oczywiście.
Liane napięła się, gdy zauważyła, że usta macochy zwężają się, a oczy przeszywają ją na wskroś. Znała to spojrzenie i wiedziała, co oznacza. Widywała je przez długie lata.
– Na bal? – powtórzyła lodowato Amelia. – Och, skarbie, ale ty nie jesteś zaproszona na bal.
Na ułamek sekundy uśmiech Elle zmalał, a jej niebieskie oczy rozszerzyły się, gdy posłała Liane niepewne, pytające spojrzenie.
– Nie, nie jest zaproszona – wtrąciła szybko siostra. – Będzie mi towarzyszyć, jako mój gość.
Nie mogła pójść na bal bez Elle. Nie przepadała za przyjęciami i nie miała ochoty uczestniczyć również i w tym, ale siostra nalegała, by poszły razem.
Usta matki zacisnęły się. Liane wiedziała, że kobieta nie chciała, by jej przybrana siostra pojawiała się na balu organizowanym przez bajecznie bogatego, notorycznie samotnego magnata hotelowego Alessandra Rossiego, skupiającego wokół siebie nowojorską śmietankę towarzyską.
Co prawda ich rodzina nie zaliczała się do tego wąskiego, elitarnego grona, ale ojciec Liane, Michael Blanchard, był dawno temu drobnym dyplomatą i dobrym znajomym ojca Alessandra Rossiego, Leonarda. Liane była zszokowana, gdy znalazła zaproszenie w skrzynce na listy, ale jej matka pękała z dumy.
– Oczywiście, że bylibyśmy zaproszeni – zadrwiła matka, pyszniąc się. – Twój ojciec był drogim przyjacielem Leonarda Rossiego. Wiesz, że pożyczał mu pieniądze, kiedy ich potrzebował.
Sto franków w kasynie, trzydzieści lat temu, to niezbyt wzniosły interes, jednak Amelia uważała inaczej. Liane nie skomentowała tego ani słowem. Dawno temu nauczyła się trzymać język za zębami w obecności matki, wtedy wszystko było łatwiejsze. W każdym razie nie mogła doczekać się wyjścia na bal. Oczywiście z pewną obawą. Jako nauczycielka francuskiego w podmiejskiej szkole dla dziewcząt, wolała raczej prowadzić spokojne, domowe życie, zamiast znajdować się w centrum życia towarzyskiego, na które raz po raz rzucała się Elle, goniąc za sławą i bogactwem.
Liane nie była zainteresowana żadnym z nich. Straty, których doświadczyła w życiu, nauczyły ją ostrożności i trzymania się w cieniu. Czuła, że gdyby spróbowała żyć inaczej, zostałaby zraniona. Liane dawno temu zdecydowała, że nie chce ryzykować.
Mimo wszystko, patrząc na emanującą szczęściem Elle, pomyślała, że obecność na balu będzie miłą odskocznią od codzienności, nawet jeśli będzie się trzymała na uboczu.
– Wątpię, czy masz odpowiedni strój – fuknęła Amelia, gdy jej pasierbica wróciła do salonu.
Elle była właścicielką domu, w którym mieszkała z macochą i siostrami, ale nie miała grosza przy duszy. Ojciec przepisał go na nią lata temu, z zastrzeżeniem, że jego żona i córki, mogą zamieszkiwać w nim dożywotnio.
– Och, bez obaw – odparła słodko Elle. – Moja znajoma projektantka podarowała mi wspaniałą kreację, specjalnie na tę okazję. Nie martw się, nie zawstydzę cię noszeniem łachmanów.
Liane wiedziała, że to nie tym martwiła się matka. Jej troska była zupełnie odwrotna. Amelia martwiła się, że wspaniała i roześmiana Elle przyćmi swym blaskiem swoje siostry, a ona od zawsze pragnęła, by jej córki poślubiły bogatych i dobrze sytuowanych mężczyzn, którzy zapewnią ich rodzinie pozycję w nowojorskim światku. Liane nie rozumiała tego zupełnie, ponieważ bała się nawet spojrzeć na mężczyzn tego typu, za to jej siostra, mogłaby zamienić flirtowanie w sport wyczynowy.
– Masz szczęście – odpowiedziała chłodno Amelia. – Liane, a twoja sukienka wróciła od krawcowej?
– Tak, odebrałam ją dziś rano – odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu, chociaż po części czuła żal, że musi założyć starą, przerobioną suknię matki, jedyną, na jaką było ją stać.
– W samą porę, biorąc pod uwagę, że bal jest jutro wieczorem – odparła matka, obdarzając pasierbicę kolejnym niechętnym spojrzeniem, po czym wyszła z pokoju.
Liane spojrzała na siostrę ze współczuciem.
– Nie przejmuj się nią.
– Nigdy tego nie robiłam. – Elle puściła oczko do siostry. – Nie pokazałaś mi jeszcze swojej sukienki!
– To nic wielkiego… – odpowiedziała niechętnie, wiedząc, że to tylko zwykły kawałek materiału.
– Och, daj spokój Liane! Założę się, że będziesz w niej wyglądała oszałamiająco. Pokażesz mi?
– Jasne. – Nigdy nie umiała się oprzeć słodkiemu spojrzeniu siostry. – Sama zobaczysz, że nie ma co oglądać.
Z westchnieniem ruszyła na górę, a Elle podążyła za nią do sypialni na pierwszym piętrze, z wysokimi oknami wychodzącymi na majaczący z oddali Central Park.
– A teraz pokaż mi swoją kreację. – Elle przebierała nogami, gdy Liane sięgnęła po osłonięty płótnem wieszak. – Mam nadzieję, że jest wyjątkowa!
– Nie tak jak twoja, wierz mi.
Liane zdjęła płótno z wieszaka. Jej matka mogła mieć pretensję do Elle, że to ona przyciągnie uwagę gospodarza balu, ale z ich ograniczonym budżetem ani ona, ani Manon, nie miały na to szans.
Pudrowo niebieska suknia należała niegdyś do jej matki, a lokalna krawcowa nadała jej jedynie nowoczesnych kształtów. Amelia upierała się, że jej krój jest wciąż modny, ale siostry były innego zdania.
– Całe szczęście, że krawcowa zlikwidowała marszczenia – powiedziała, przyglądając się jej krytycznie. – W przeciwnym razie, byłyby to czyste lata osiemdziesiąte i to w złym tego słowa znaczeniu.
– Wiem. – Liane stłumiła westchnienie. Była przyzwyczajona do tego, że wyglądała jak duch, ze swoją bladą skórą i anemicznym wyglądem. Noszenie czterdziestoletniej sukni doprowadziło nawet ją do granic rozpaczy, ale jak zawsze musiała to stłumić. – Nie mam nic przeciwko tej sukni, naprawdę. I tak nie przepadam za imprezami, dobrze o tym wiesz. Przecież nikt nie zwróci na mnie uwagi.
– Ale to impreza roku! – zaprotestowała Elle. – Nie możesz założyć czegoś, co można kupić w sklepie z używanymi rzeczami!
Liane doskonale wiedziała, że tak jest. W słowach jej siostry było zbyt dużo prawdy. Nawet z pomocą krawcowej suknia wyglądała na przestarzałą i zużytą. Odstawała wokół jej biustu i bioder, a materiał miał nieładny połysk taniej satyny. Ale jakie to miało znaczenie, skoro wszystkie oczy będą skierowane na Elle.
– Słuchaj, nie możesz tego nosić – oświadczyła Elle, wyjmując telefon z kieszeni. – Nie na tę imprezę. Ta może być dobra dla Manon, ona naprawdę nie dba o sukienki.
– Będzie ubrana na czarno, jak zawsze.
Manon uwielbiała swoją pracę asystentki administracyjnej w kancelarii prawniczej i nie przejmowała się modą ani znalezieniem męża. Jechała tylko dlatego, że ich matka stanowczo na to nalegała. Każda z sióstr wiedziała, że nie należy się sprzeciwiać matce, ponieważ czegokolwiek by nie zrobiły, matka była nimi zawsze rozczarowana, zupełnie tak samo jak swoimi mężami.
– Pozwól, że zadzwonię do mojego przyjaciela projektanta. Wydaje mi się, że pracował ostatnio nad kreacją, która idealnie pasowałaby na ciebie.
– Sama nie wiem – zaprotestowała Liane, nie chcąc robić Elle kłopotów.
– Mówię ci, byłaby idealna…
– Nie założę czegoś przezroczystego – zastrzegła z góry Liane.
– Oczywiście, że nie! Takie kreacje są zarezerwowane dla mnie – zaśmiała się Elle, przesuwając palcami po ekranie telefonu. – Zaufaj mi, Liane, będzie idealnie! Będziesz królową balu!
– To również jest zarezerwowane dla ciebie. – Liane wybuchła śmiechem.
Elle zawsze w naturalny sposób znajdowała się w centrum uwagi, co wprawiało w złość Amelię Ash. Liane wiedziała, że ich matka pragnęła, by to jej córki były takie, jak ich przybrana siostra, podczas gdy im wystarczyłoby stać w cieniu i patrzeć, jak podbija świat. Mimo wszystko zdecydowała, że zasługuje na to, by choć raz w życiu poczuć się kobieco we wspaniałej sukni od projektanta.

Impreza trwała w najlepsze, gdy Alessandro Rossi pojawił się na korytarzu swojego flagowego hotelu, należącego do manhattańskiego imperium. Przez otwarte drzwi sali balowej dobiegał śmiech i brzdęk kryształów. Przed nim rozciągał się czerwony dywan otoczony blaskiem kryształowych żyrandoli, nie wspominając o klejnotach ozdabiających większość zgromadzonych kobiet. Bal Rossiego, pierwszy tego rodzaju, miał być wydarzeniem roku w mieście. Rozgłos był jedynym powodem, dla którego podjął się jego organizacji.
Prostując swój czarny krawat, zmrużył oczy, gdy jego szare spojrzenie omiotło salę balową, a później zamarł, gdy usłyszał cichy, zduszony płacz.
– Tak mi przykro – powiedziała kobieta. Jej głos był miękki, z delikatnym francuskim akcentem. – Nie chciałam wchodzić ci w drogę, przepraszam.
Biorąc pod uwagę, że nadepnął jej na stopę, miał wrażenie, że to on wszedł jej w drogę. Nawet jej nie zauważył. Popatrzył na kobietę ledwo sięgającą mu do ramienia z idealnie białymi włosami upiętymi na czubku głowy. Jej figura była drobna, a ciało otoczone pasmami zwiewnego fioletu. Stała za palmą przy drzwiach, dlatego jej nie widział. Patrzyła na niego wielkimi, szmaragdowymi oczami. Alessandro zauważył, że skacze na jednej nodze.
– Przepraszam, mam nadzieję, że nie połamałem ci palców u stóp. – Chciał zabrzmieć cierpko, ale kobieta posłała mu spokojne spojrzenie.
– Tylko mały palec, bez którego mogę żyć, ale z pewnością będę bez niego trochę kuleć.
Mówiła tak ponuro, że Alessandro przeraził się, że mówi prawdę, ale po chwili zobaczył na jej twarzy uśmiech, który zniknął tak szybko, jak się pojawił.
– Myślałem, że mówisz poważnie!
– Myślę, że tak. – Znów uśmiechnęła się do niego dyskretnie.
Alessandro poczuł, że obudziła w nim coś uśpionego od dawna.
– Nie martw się, przeżyję. Najwidoczniej jest to kara za moją dumę. Nie powinnam była dać się przekonać siostrze do noszenia tych śmiesznych butów.
– Z doświadczenia wiem, że większość kobiet nosi śmieszne buty.
– Cóż za obraźliwe uogólnienie. – Kąciki jej oczu drgnęły, co sprawiło, że domyślił się, że to kolejny żart i wybuchł śmiechem. Dziwne, na ogół nie lubił żartów. – Zapewniam, że jestem posiadaczką kilku par sensownych butów, z wyjątkiem tych – powiedziała, dumnie podnosząc głowę, a następnie podwinęła rąbek sukni, ukazując wąskie fioletowe szpilki.
Alessandro widział w swoim życiu o wiele więcej par niewygodnych, aczkolwiek pięknych butów, ale postanowił o tym nie wspominać. Choć był oczarowany tą niewielką kobietą, przypominającą mu eteryczną elfkę, musiał zająć się nudnymi obowiązkami, takimi jak powitanie gości, pozowanie do niezbędnych zdjęć reklamowych, a następnie planował dyskretnie zniknąć ze swojej własnej imprezy.
Skoncentruj się na zadaniu, tak jak zwykle – powtarzał sobie. – Żadnych pokus, żadnych rozrywek, a wszystko pójdzie zgodnie z planem.
– Jestem pewien, że są bardzo pociągające – powiedział tonem nieco chłodniejszym, niż zamierzał.
– Z pewnością. Przepraszam, zabrałam ci już zbyt wiele czasu – powiedziała, odsuwając się od niego, zanim zdążył odpowiedzieć, a później tłum pochłonął ją zaledwie w kilka sekund, podczas gdy on wciąż stał w miejscu, nie wiedząc, co ze sobą począć.
Dziwna kobieta – pomyślał. – Uwodzicielska? Nie, po prostu dziwna.
Choć była blada i przypominała szarą myszkę, wciąż miał w pamięci jej wielkie i błyszczące jak ametysty oczy. Otrzeźwiał, gdy tylko odwrócił się znów w stronę sali balowej. Musiał natychmiast przestać myśleć o jakiejś obcej kobiecie, która nie mogła mu się dziś do niczego przydać. Jedynym powodem, dla którego dziś się tu znalazł, było wywołanie pozytywnego rozgłosu dla marki Rossi. Napełniało go to zarówno dumą, jak i gniewem.
Gdy przejął stanowisko dyrektora generalnego sieci, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo hotelowa strona imperium zaczęła się chwiać. Leonardo Rossi oddelegował swojego syna na dziesięć lat do Rzymu, aby nadzorował ich europejskie aktywa i inwestycje, główne źródło bogactwa Rossich.
Podczas gdy Alessandro umacniał i naprawiał ich biznesowe kontakty, jego ojciec pochłonięty nową miłością, doprowadził prawie do upadku flagowego hotelu w Ameryce. Według konsultanta zatrudnionego przez Alessandra, to właśnie imprezy i rozgłos miały uratować hotel.
– Marka Rossi jest kojarzona z duszną, arystokratyczną wytwornością – powiedziała mu kilka miesięcy temu specjalistka do spraw marketingu i PR. – W Ameryce, ludzie chcą spotykać się w modnych i nadążających za duchem czasu miejscach.
– Marka Rossi ma ponad sto lat – zauważył chłodno. – Nigdy nie będziemy młodzi i nowi.
– Dlatego nadszedł czas na nowe odkrycie.
Początkowo był przeciwny jej pomysłom, w końcu hotele Rossi były najlepsze na świecie. Były uosobieniem elegancji, luksusu i klasy. Nie wymagały wymyślania na nowo, a ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, było gonienie za ulotnym trendem. Marka Rossi została zbudowana na stabilnej niezawodności. Świat i ludzie mogli się zmieniać, ale jego ponadczasowa elegancja i luksus – nie.
A jednak, zwiedzając nowojorski hotel, zdał sobie sprawę, że coś musi się zmienić. Pokoje były puste, a ich gośćmi byli wyłącznie osiemdziesięciolatkowie. Zdał sobie sprawę, że może odwrócić losy swojej rodziny, wyłącznie jeśli zmieni myślenie. Uświadomił sobie, że nadal nie chce zmieniać niczego w hotelach. Były spokojnymi oazami w tętniącym życiem mieście.
Musiał po prostu zmienić sposób, w jaki byli postrzegani. Stąd ta impreza, oraz kilka kolejnych w ciągu następnych tygodni – każda w innym hotelu Rossi. Każda z jego udziałem, aby mógł pokazać, jaki jest zabawny, co samo w sobie było już dla niego żartem. Wcale nie był zabawny. Nigdy nie chciał być. Zabawa była dla próżniaków wykorzystujących ciężką pracę innych oraz dla ludzi targanych wiecznymi emocjami. Zupełnie jak jego ojciec.
Wcale nie był dziś tym, kim naprawdę chciał być, ale dla dobra sprawy kamera mogła pokazać go z innej strony. Przedzierał się przez tłum, rozdając serdeczne uśmiechy i ucinając sobie krótkie pogawędki z każdym, kto go zaczepił. W tłumie kręcili się dziennikarze z czołowych magazynów plotkarskich, robiąc wszystkim zdjęcia. Mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę, dlatego starał się, aby jego uśmiech był jak najbardziej niewymuszony i skrywał jego prawdziwe usposobienie.
Nienawidził imprez. Gardził nimi, odkąd skończył trzy lata i był wystawiany jako rekwizyt przez rodziców, by mogli pokazać, że ich małżeństwo nie było ruiną. Samo wspomnienie tego dnia sprawiło, że po karku wspiął mu się zimny dreszcz. Był traktowany jak małpka na złotym łańcuszku. Ich zachowanie zniechęciło go nie tylko do wszelkich imprez towarzyskich, ale również do małżeństwa.
Popijając szampana, dyskretnie zerknął na zegarek. Jak długo będzie musiał udzielać się towarzysko, żeby udowodnić światu, że hotele Rossi są najlepsze na świecie? Jak w ogóle można było udowadniać coś, co było oczywiste?
– Potrzebujesz przedstawiciela hotelu, kogoś młodego i zabawnego, kto będzie się pojawiał na spotkaniach towarzyskich – powiedziała nieco figlarnie konsultantka. Czyżby sugerowała mu, że chce objąć to stanowisko?
– Nie wiem, kto mógłby objąć to stanowisko – odpowiedział. Nie miał zamiaru zatrudniać kogoś, kto chciałby robić wyłącznie dobre wrażenie i brylować w towarzystwie, choćby miała najlepsze intencje. – W tej chwili zadowolę się kilkoma dobrymi zdjęciami reklamowymi.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel