Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Narzeczona z Ameryki
Zajrzyj do książki

Narzeczona z Ameryki

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-8342-071-4
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383420714
Tytuł oryginalnyPlaying the Duke's Fiancee
TłumaczKarol Hajok
Język oryginałuangielski
Data premiery2023-11-08
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Narzeczona z Ameryki" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Panny Wilkins, bogate Amerykanki, zostały wysłane do Anglii, by dobrze wyjść za mąż. Dwie odnalazły tu miłość, ale Violet zniechęca wszystkich zalotników. Jej pasją jest fotografia, marzy o wystawie swych prac lub wydaniu ich drukiem. Kiedy dowiaduje się, że rodzice już wybrali dla niej męża, czuje się jak w pułapce. Na szczęście mieszkający w sąsiedztwie książę Charteris prosi, by przez jakiś czas udawała jego narzeczoną. Violet chętnie się zgadza, bo choć książę uchodzi za nudziarza, to cieszy się nieposzlakowaną opinią. Planowali spokojny związek na pokaz, dlaczego zatem udawanie zakochanych sprawia im coraz więcej radości?

 

Fragment książki

 

– Och, Vi, siedź spokojnie! Jeśli będziesz się wiercić, to będzie krzywo, a musi być idealnie – prosiła Lily, obserwując z przeciwnego końca sypialni, jak fryzjerka ciągnie i maltretuje włosy Violet.
– Och, Lily, kochanie, siedzę tu już całą wieczność – wymamrotała Violet. Grzebała w przedmiotach porozrzucanych na toaletce: srebrnych pojemnikach z kremami i pudrami, wstążkach, grawerowanych szczotkach i flakonach z perfumami. Spoglądały na nią oprawione w srebrne ramki fotografie sióstr i wspomnienia szczęśliwszych chwil nad morzem i w ogrodzie, gdy nikt nie torturował ich ostrymi jak noże spinkami do włosów.
– Mówiłam ci, że perfekcja wymaga czasu. A dzisiaj wszystko musi być perfekcyjne – powiedziała Lily. Była już przebrana i wyglądała idealnie jak zawsze. Miała na sobie srebrzystoliliową satynową suknię, wyszywaną perłami i cekinami tworzącymi kwiatowy wzór. Kreacja była zakończona trzyjardowym, obszytym futrem trenem. Brązowe włosy Lily były wysoko zaczesane i spięte trzema piórami, przytrzymywanymi przez tiarę z brylantami i perłami, dumę Lennoxów. Violet miała założyć diadem, który Lily otrzymała od matki w prezencie ślubnym.
Violet skrzywiła się, gdy kolejna szpilka ukłuła ją w głowę.
– Moja sztuka wymaga czasu – mruknął niski francuski fryzjer. Jego nawoskowane wąsy drżały, kiedy bezlitośnie nakręcał kolejny lok. – A takie wyzwania rzadko się zdarzają...
– Kwiaty dotarły! – zawołała Rose, wbiegając do środka. Za nią do pokoju weszły pokojówki, niosąc kartonowe pudełka, z których dobiegał zapach kwiatów. Bliźniaczka Violet została dłużej w Grantley House, aby dokończyć przygotowania na bal. Ona również była nienagannie ubrana. Miała szarą atłasową spódnicę i wykrochmaloną koszulę, a na ramionach czerwony indyjski szal. Idealna żona uczonego.
– Dzięki Bogu – odetchnęła Lily. – Nie można pójść do pałacu bez odpowiedniego bukietu. – Wyciągnęła z pudełek duże, rozłożyste kompozycje. Białe róże przeplatane fiołkami dla Violet i wiązankę lilii dla niej. – Czy kwiaty na bal w Grantley też dotarły?
– Tak, dopiero co tam byłam. Asystenci florystki ciężko pracują. – Rose klasnęła, gdy Lily przyłożyła wiązankę do sukni na manekinie. W tym czasie szwaczki robiły ostatnie poprawki.
– Jest wręcz idealna.
Violet również spróbowała się odwrócić, by spojrzeć, ale fryzjer stanowczo przytrzymał ją na miejscu. Musiała przyznać, że sprowadzona z paryskiego domu mody Wortha suknia była piękna. Kremowobiała. spowita tiulem ciągnącym się od ramienia do ziemi. Tiul był usiany fiołkami z aksamitu, na który naszyto ametysty, perły oraz przezroczyste koraliki, które lśniły niczym maleńkie brylanty. Przy głębokim dekolcie sukni znajdowało się jeszcze więcej aksamitnych fiołków.
Po pewnym czasie Violet była już w końcu ubrana. Wygładzono na niej atłasy i tiule, we włosy wpięto wymagane przez etykietę trzy pióra, na głowę włożono diadem, a na szyję sznur pereł. Stanęła nieruchomo przed lustrem. Nie mogła uwierzyć, że ta wytworna, idealna dama to ona. Nie odważyła się poruszyć ani o cal. Bała się, że zepsuje efekt przygotowań, które trwały od samego rana. Była pewna, że jak zwykle rozczaruje siostry jakimś żartem lub niestosownym zachowaniem.
– Och, Vi. Wyglądasz przepięknie – westchnęła Lily, ocierając oczy koronkową chusteczką. Violet była pewna, że nikt nie mógłby wyglądać równie pięknie jak Lily. Idealna księżna. Idealna dama. Violet na pewno nigdy taka nie będzie. – Gdyby tylko matka mogła cię zobaczyć!
Violet parsknęła śmiechem.
– Pomyślałaby, że porwały mnie wróżki i podstawiły kogoś na moje miejsce. Albo coś w tym stylu.
Lily i Rose również się roześmiały i ucałowały Violet w oba policzki, uważając, by nie potargać pięknych piór w jej włosach.
– Czyli wróżki pojawią się tu za kilka godzin i zwrócą prawdziwą Violet? Wiem, że bal może być męczący, ale już niedługo będziesz mogła robić, co zechcesz.
Violet zmarszczyła brwi. Gdyby marzyła o ślubie z Anglikiem albo wyjeździe do Newport, gdzie jej matka mogłaby się chwalić, że jej córka debiutuje na dworze, to może i tak. Jednak Violet tego nie chciała. Chociaż być może siostra miała rację. Im więcej sławnych osób Violet pozna, tym większe było prawdopodobieństwo, że znajdzie dobre tematy dla swoich fotografii. Może to wcale nie będzie zmarnowany czas?
Podczas gdy układała atłasowo-tiulową spódnicę, Rose podała jej długie rękawiczki z koźlęcej skóry. Do pałacu wybierały się tylko Lily i Violet, ale Rose musiała być odpowiednio przygotowana do późniejszego poprowadzenia balu w rezydencji. Jednym z trudniejszych zadań, jakie przed nią stały, było wywabienie Jamiego z biblioteki, by również witał gości.
– Och, Vi – westchnęła Rose. – Jesteś taka piękna. Naprawdę. Wyglądasz jak księżniczka. Nie, jak królowa!
– Chyba królowa bezludnej wyspy – odpowiedziała Violet, ale w duchu odczuwała zadowolenie. Chociaż były bliźniaczkami, to zawsze wydawało jej się, że to Rose jest piękniejsza, subtelniejsza i bardziej oczytana. Oczywiście rozumiało się samo przez się, że Lily z kolei była boginią, która podbiła serce przystojnego księcia. Ale dzisiaj, po całym dniu przygotowań, Violet musiała przyznać, że sama też nie wygląda najgorzej. Niemożliwością byłoby poddawanie się takim zabiegom codziennie, tak jak musiały to robić osoby pokroju księżnej Aleksandry. Jednak raz na jakiś czas było całkiem zabawnie.
Rose i pokojówka wzięły ją za dłonie i ostrożnie wsunęły jej obcisłe rękawiczki i zapięły drobne perłowe guziczki. Lily podała jej kolczyki z perłami, a Rose wachlarz z koronki brukselskiej z rączką z masy perłowej.
– No i proszę... – Rose westchnęła marzycielsko. – Teraz jesteś absolutnie idealna.
– Dopóki nie potknę się o tren, odchodząc tyłem od Ich Wysokości – zaryzykowała dowcip Violet.
Rose i Lily głośno wciągnęły powietrze.
– O, nie! – zachichotała Lily. – Sama prawie to zrobiłam, gdy księżna wdowa mnie im przedstawiała po ślubie z Aidanem. Tak się denerwowałam! Byłam pewna, że zemdleję.
– Na pewno nie odważyłabyś się zemdleć w obecności księżnej!
Lily gwałtownie potrząsnęła głową. Może i teraz była księżną Lennox, ale jej teściowa od zawsze była hrabiną. Pod jej urokliwym sposobem bycia skrywała się nienaganna powaga. Lily cieszyła się, że teściowa wyjechała, by zarządzać nową posiadłością daleko w Szkocji i powierzyła Lily pieczę nad wszystkimi rezydencjami Lennoxów. Jednak tego wieczoru hrabina i hrabia mieli się zjawić na balu u Rose.
Kiedy Lily pomagała Violet założyć inkrustowane perłami białe buty na wysokim obcasie, Rose wykrzyknęła:
– Prawie zapomniałam! Dziś rano przyszedł list od rodziców. Zapomniałam o nim przez to całe zamieszanie. – Wyjęła z kieszeni spódnicy bladoniebieską kopertę opieczętowaną charakterystycznym zielonym lakiem ich matki.
– List? To dziwne. Przecież wczoraj przyszedł od nich telegram – powiedziała Lily, poprawiając pióra we włosach.
– Przypuszczam, że to kolejne rady mamy – powiedziała Rose. – Musi ją okropnie irytować, że jej tu nie ma z nami!
Zaciekawiona Violet sięgnęła po nożyk i rozcięła kopertę. Czytała list ze wzrastającym przerażeniem.
– Och, nie! – wykrzyknęła, gdy dotarła do drugiej strony. Matka zwykle czekała z użądleniem na ostatni moment.
– O co chodzi? – wyszeptała Lily. Ona i Rose doskonale znały charakter matki. W miodzie jej słów zawsze prędzej czy później pojawiała się łyżka dziegciu.
– Mama mówi, że po naszym powrocie z Rosji papa przypłynie tu transatlantykiem. I będzie z nim Harold Rogers.
– Pan Rogers? – Rose nie kryła zdziwienia. Jej dłonie bezwiednie bawiły się tiulem na ramieniu Violet.
– Dlaczego miałby tu przyjeżdżać wspólnik papy? Przecież on nigdy nie opuszcza swojego biura przy Park Avenue.
– Żeby... żeby się ze mną ożenić! – załkała Violet. – Tak pisze matka! – Jej żołądek był tak ściśnięty, że chyba zaraz zwróci jego zawartość na nową, kosztowną suknię. – Matka twierdzi, że skoro jestem już teraz pełnoletnia i debiutuję na dworze, to nadszedł czas, bym stała się przydatna i sprawiła, żeby współpraca między wspólnikami jeszcze bardziej się zacieśniła. Ale dlaczego teraz, kiedy wreszcie zobaczyłam drogę do szczęścia?
– Vi, kochanie, jestem pewna, że niedokładnie zrozumiałaś – powiedziała Rose, biorąc list, by go przeczytać. Jej oczy się rozszerzyły, a smukła dłoń ze złotą obrączką i pierścionkiem zaręczynowym zadrżała.
– Pan Rogers jest starszy od ciebie o trzydzieści lat – zaprotestowała Lily. Znamy go, odkąd byłyśmy dziećmi! Na pewno nie chcą, żebyś za niego wyszła!
Violet przypomniała sobie czasy, kiedy Harold Rogers przychodził do nich w odwiedziny. Pachniał kamforą i miał pożółkłe zęby. Tata mówił, że Rogers bezbłędnie przewiduje korzystne inwestycje, ale Violet było to obojętne.
– Wygląda na to, że jest tak, jak mówi Violet – szepnęła smutno Rose.
Lily zacisnęła usta. Zwykle była najsłodszą i najmilszą z sióstr Wilkins, ale kiedy jej instynkt opiekuńczy brał górę, to zmieniała się w lwicę broniącą młodych.
– No cóż, pan Rogers może sobie tu przyjeżdżać, kiedy tylko zechce, ale na razie go nie ma. Jesteś w Anglii, Vi, a Aidan jako książę ma duże wpływy. Poza tym dzisiaj debiutujesz na salonach. Znajdziemy ci hrabiego lub markiza, którego poślubisz. Najlepiej takiego, który ma silną pozycję w Izbie Lordów. Potem zobaczymy, co na to powie Harold Rogers.
– Stałaś się niezłą snobką, Lil – zauważyła z podziwem Rose.
Violet poczuła ogarniającą ją lodowatą panikę. Czuła się, jakby naciskali na nią rodzice, pan Rogers i siostry. Miała wrażenie, że zaraz zabraknie jej powietrza.
– Ale... Lily, ja nie...
Lily delikatnie przyłożyła palec do warg Violet, uważając, by nie naruszyć ani jednego loku i ani odrobiny subtelnej pomadki do ust.
– Nie martw się, kochanie. Skup się na dzisiejszym dniu. To bardzo ważne. Mamy i papy tu nie ma. Nie mogą nic zrobić. Ja jestem księżną, a mąż Rose jest spokrewniony z księciem. Z pewnością mogę to wykorzystać, by pomóc rodzinie. Nikt nam nic nie zrobi.
Nie mogli nic zrobić Lily ani Rose, ale Violet nie była jeszcze zamężna. Mogli decydować o jej losie. Bez ich środków finansowych i nazwiska nie miała nic.
Jednak tak, jak powiedziała Lily, Violet musi przetrwać ten dzień. Najważniejsze, by dobrze wypadła na dworze, bo to mogło jej pomóc.
Zabrała wachlarz i bukiecik i stanęła nieruchomo, podczas gdy pokojówki poprawiały jej obszyty tiulem tren. Zaciśnie zęby i przejdzie przez to wszystko z promiennym uśmiechem. W końcu była z rodziny Wilkinsonów, a oni nigdy się nie poddawali.
Jutro wymyśli, jak sobie poradzić z Haroldem Rogersem.

Sznur skrzypiących, lśniących powozów ciągnął się aż do alei Mall i dalej. Na niektórych drzwiach czarnych, niebieskich czy bordowych kalesz lub lando widniały herby, ale żaden nie budził takiego szacunku jak herb Aidana i żaden z koni nie był taki ładny, jak jego gniadosze. Niestety niewiele to dało, wraz z innymi utknęli w tłoku. Pałac wciąż był daleko. Migotliwy miraż jasnego kamienia, lśniących okien i pustych balkonów zdawał się drwić z przesadnie wystrojonych gości.
Violet westchnęła i oparła się o skórzane siedzenie w powozie. Przynajmniej Aidan postarał się o to, co najlepsze. Czy raczej Lily się postarała. Mogli więc nudzić się względnie komfortowo. Na kolanach mieli futro z gronostaja, przy stopach rozgrzane cegły, a pod siedzeniem czekał kosz piknikowy z przekąskami. Violet musiała bardzo uważać, by siedzieć prosto i nie zahaczać piórami o dach powozu. Jeszcze raz westchnęła i mocniej otuliła się obszytym futrem płaszczem.
– Kto wymyślił te tortury? – mruknęła. – Dlaczego nie możemy po prostu wpaść tam kiedyś przy okazji i zapytać Ich Wysokości, co u nich?
Lily roześmiała się i lekko zmrużyła oczy. Miała przed sobą przenośny pulpit i rozwiązywała leżącą na nim łamigłówkę słowną. Jej tiara połyskiwała.
– Zapewne chodzi o historię. I tradycję. Gdybyś żyła sto lat temu i miała zostać przedstawiona królowej Charlotcie, musiałabyś niemal uklęknąć na podłodze, a potem wstać. Teraz nie jest już tak źle.
– No cóż, to nie ma żadnego sensu. – Violet poruszyła obolałymi palcami w atłasowych butach, które z każdą chwilą wydawały się coraz ciaśniejsze. Tak bardzo chciała już pozbyć się kłujących ją w głowę szpilek.
– Angielska arystokracja robi wiele bezsensownych rzeczy, kochanie, ale nauczyłam się z tym żyć, więc ty też się nauczysz.
– Chyba że zostanę wydana za mąż za pana Rogersa i odesłana, żeby gnuśnieć w Newport.
Lily potrząsnęła głową tak mocno, że pióra w jej włosach zafalowały.
– Tak się nie stanie. Nie, dopóki twoje siostry są wśród żywych.
Violet wyjrzała przez okno. W innych powozach dostrzegła kilka dziewcząt. W swoich pastelach, piórach i perłach wyglądały tak ładnie, spokojnie i promiennie. Tak bardzo angielsko. Były zadowolone ze swojego losu. Dlaczego ona nie mogła być taka sama?
– Ale dlaczego pan Rogers i dlaczego teraz? Nigdy wcześniej o czymś takim nie wspominali. Myślisz, że biznes papy ma problemy?
Lily zmarszczyła brwi i zamyśliła się. Stukała małym złoconym ołówkiem w krzyżówkę.
– Interesy papy miewają wzloty i upadki, ale on zawsze wychodził na prostą. Jestem pewna, że pan Rogers żywił do ciebie jakieś skryte uczucia, Vi, a teraz, gdy jesteś pełnoletnia...
Violet roześmiała się na myśl, że pan Rogers ze swoim oschłym, nudnym sposobem bycia mógłby „żywić uczucia” do kogokolwiek, nie mówiąc już o dziewczynie w wieku jego córki, której spódnice zawsze były zachlapane chemikaliami, a włosy wiecznie splątane.
Nie, była pewna, że tu chodziło o coś innego. Ale Lily miała rację, dziś nie ma sensu się tym martwić, bo i tak miała wystarczająco dużo powodów do zmartwień. Jednym z nich był pałac, do którego się zbliżali.
– Zostały w tym koszyku jakieś kanapki? – zapytała Violet.
– Zjadłaś ostatnią, zanim jeszcze skręciłyśmy do parku – odpowiedziała Lily. Wyciągnęła z koszyka piersiówkę. – Jest herbata i chyba jeszcze trochę keksu. Ale ostrożnie, bo tam będą raptem może dwa nocniki i mnóstwo zdenerwowanych dziewcząt.
– Uch. Taki wielki pałac, a nie mają zamontowanej kanalizacji?
Pomału popijała zimną herbatę i skrapiała skronie wodą różaną, którą dostała od Lily.
W końcu ujrzały ozdobioną złotymi herbami królewskimi bramę Pałacu Buckingham. Powozy powoli toczyły się w czterech szeregach obok gwardzistów w czerwonych strojach i czapach z niedźwiedzich skór. Kiedy wjeżdżali na brukowany dziedziniec, Violet rozbolał żołądek i pożałowała tego kęsa ciasta. Na szczęście gorset utrzymywał ją w pozycji pionowej.
Wreszcie dotarły do wejścia. Violet wysiadła z powozu i podążyła za Lily oraz długim szeregiem innych ubranych na biało debiutantek do samego pałacu. Przypatrywała się meblom, stołom o marmurowych blatach, na których stały ogromne wazony z chińskiej porcelany wypełnione białymi i różowymi różami, rzędom atłasowych krzeseł z haftem herbu królowej Wiktorii, które przypominały jej, że znajduje się w królewskim domu. Z góry spoglądały na nią portrety Wilhelma IV i królowej Adelajdy. Weszły po schodach w kształcie podkowy i powoli skierowały się w stronę sali tronowej.
Kiedy w końcu dotarły na początek kolejki, pokojówki już czekały, aby wygładzić ich spódnice, wyprostować pióra i ułożyć długie treny. Surowo wyglądający majordomus sprawdził karneciki. Przez jedną wypełnioną paniką chwilę Violet była pewna, że zapomniała swojego, ale Lily miała oba w swojej ozdobionej koralikami torebce. Zostały przepuszczone dalej wraz z innymi damami i ruszyły niczym pastelowy, wysadzany klejnotami sznur pawi przez boczne drzwi do małego, wyłożonego szkarłatnym dywanem przedsionka. Wyszły na pnące się w górę podwójne schody ze złoconymi poręczami, na których rozpostarty był czerwony dywan. Z portretów na ścianach obserwowały je dawno już zmarli królowie i królowe. Światło padające spod kopulastego sufitu sprawiało, że klejnoty dam lśniły. Niestety we wnętrzu było równie pięknie, co tłoczno i duszno. Ciepłe powietrze miało zapach wełnianych mundurów, zbyt długo składowanych futer, odurzających lilii stojących w wysokich srebrnych wazonach, damskich perfum, potu, strachu i cytrynowego lukru.
Violet próbowała złapać oddech, nie zwracać uwagi na klaustrofobiczną ciasnotę tego miejsca i przyjrzeć się pozostałym debiutantkom. W końcu były jej współwięźniarkami w tym luksusowym potrzasku. Byli tam również dyplomaci i ministrowie w ciemnych garniturach z baretkami. Niektórzy starsi mężczyźni mieli pełne dworskie stroje: czarne atłasowe spodnie i pończochy. Trzymali pod pachami kapelusze, a niektórym połyskiwały u pasa miecze. Szkoccy oficerowie we wspaniałych kiltach w czerwoną, zieloną i błękitną kratę walczyli o uwagę eleganckich dam w atłasach.
Orkiestra gwardzistów w czerwonych mundurach grała skoczną, popularną melodię taneczną, podczas gdy zdejmowano płaszcze i serwowano maleńkie kieliszki sherry. Violet zastanawiała się, czy będzie to jedyne orzeźwienie, jakie otrzyma przez cały bal. Chociaż przez nowe buty na obcasie bolały ją już stopy, była oczarowana wszystkim dookoła. Widziała nowe inspiracje do fotografii, nowe dzieła sztuki, meble i ludzi.
W końcu ponownie ustawiono je w szeregu, w parach z opiekunkami, i poprowadzono powoli w górę schodów. Dłonie Violet pociły się i trzęsły, gdy ściskała wachlarz i bukiecik. Na górnym podeście okazały swoje karty z Biura Lorda Szambelana lokajowi stojącemu przy drzwiach. Myślała, że drzwi prowadzą do sali tronowej, ale nie. Musiały jeszcze przejść przez pięć kolejnych salonów.
– To wszystko jest dość absurdalne, nieprawdaż? – zachichotała ze znużeniem dama stojąca przed Violet.
Jej uroda pasowała do melodyjnego śmiechu; dama była drobna, miała jasną cerę oraz zadarty nos. Pod jej tiarą w kształcie opaski kręciły się bladozłote loki z wplecionymi w nie piórami. Jej biała suknia była haftowana srebrem.
Wyciągnęła spomiędzy kwiatów w swoim bukiecie piersiówkę i zaproponowała Violet łyk.
Violet była pewna, że w piersiówce nie było herbaty i bardzo chciała przyjąć propozycję, ale obawiała się, że wszystko, co wypije, zaraz wyląduje na pięknych pałacowych dywanach. Odmówiła, mimo że Lily i tak nie zwracała na nią uwagi, bo rozmawiała ze znajomymi.
– Przy okazji, jestem Thelma Parker-Parks. Wielmożna, ale to brzmi bardzo głupio – powiedziała ta dziwna istota. – Czy to nie ciebie widziałam na przyjęciu u lady James w zeszłym tygodniu?
Więc to właśnie była ciesząca się złą sławą panna Parker-Parks!
– Och, tak – powiedziała Violet. – Lady James jest moją siostrą. A ja jestem Violet Wilkins.
Już i tak duże piwne oczy Thelmy rozszerzyły się jeszcze bardziej.
– Amerykanka! Dzika Wilkins. Oczywiście. Jakie to cudowne. Nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć wszystko o Ameryce. Założę się, że tam nie macie takich bzdurnych zwyczajów. To takie archaiczne. Żadnego dygania przed prezydentem Waszyngtonem?
– Waszyngton nie żyje od dziesięcioleci, więc nie. Jednak istnieją pewne wymogi co do zachowania, zwłaszcza w Nowym Jorku.
Zasady dyktowała pani Astor i jej grupa czterystu, do której matka Violet bardzo chciała dołączyć.
– Na pewno nie są tak głupie jak ta.
Pulchna starsza pani w złotym brokacie i koronkach zawołała coś do Thelmy. Ta odmachała w jej stronę niecierpliwym gestem.
– Za chwilę, mamo, rozmawiam z kimś!
Violet, choć sama często zachowywała się zuchwale, nie umiała sobie wyobrazić, że miałaby w taki sposób odezwać się do matki. Była pod sporym wrażeniem. Thelma odwróciła się z powrotem do Violet i przewróciła oczami.
– Przyjedziesz do Parker House, prawda? Poznasz moich przyjaciół. Są młodzi, barwniejsi i zabawniejsi. Nie ma wśród nich nudnych snobów. Chętnie by poznali dziką Amerykankę.
Dziką Amerykankę?
– No cóż, ja...
Thelma złapała Violet za dłoń. Prawie zmiażdżyła jej przy tym wachlarz. Była drobna, lecz bardzo silna. W jej piwnych oczach skrywała się prośba.
– Zgódź się, proszę! Przyda mi się nowa przyjaciółka. Mama cały czas mnie namawia, żebym wyszła za jakiegoś nieciekawego dżentelmena. To takie nudne. Wiem, że zostaniemy dobrymi przyjaciółkami, panno Wilkins. Zawsze potrafię to wyczuć. – Jej usta nagle się ściągnęły, a spojrzenie wyostrzyło. – Pewnego dnia zostanę księżną. Może nawet już niedługo. Zobaczysz.
– Thelmo! – upomniała ją matka. Dziewczyna jeszcze raz zachichotała, machnęła dłonią i pomknęła z powrotem na swoje miejsce w kolejce.
– Czy to była Thelma Parker-Parks? – zapytała Lily z dziwnym napięciem w głosie. – Znasz ją?
– Nie bardzo. Mówi, że była na herbatce u Rose i zaprosiła mnie na spotkanie ze swoimi przyjaciółmi.
Lily ostrożnie wygładziła pognieciony kawałek atłasu na rękawie Violet, nie patrząc jej przy tym w oczy. Miała zmartwiony wyraz twarzy.
– Uważałabym w jej obecności, kochanie.
– Ale dlaczego? Wydawała się trochę... ekscentryczna, ale interesująca. A Londyn bywa taki nudny.
Lily zacisnęła usta.
– Mówi się, że lubi siadać do kart. To niezbyt mądre, biorąc pod uwagę, że jej rodzina nie ma zbyt wiele pieniędzy. No i pozostaje kwestia zerwanych zaręczyn. Z księciem. Oczywiście potem żałowała, że pozwoliła mu odejść, ale stało się.
– Naprawdę? Hazardzistka i uwodzicielka? – Violet wciągnęła powietrze. – Powiedziała, że jest właściwie zaręczona. Może z innym księciem?
Lily zerknęła na Violet ze zdziwieniem.
– Z księciem? Ilu może ich być w Londynie i kto by się z nią teraz zaręczył? O kogo chodzi?
– Nie powiedziała.
– Interesujące – mruknęła Lily, poprawiając tiarę. – No cóż. Dowiemy się, kiedy ogłoszenie pojawi się w gazetach, prawda? Do tego czasu jej przyjęcia nie są dla ciebie odpowiednim miejscem, Vi. – Violet już otworzyła usta, by się kłócić, ale Lily stanowczo potrząsnęła głową. – To twój pierwszy prawdziwy sezon i nie możemy sobie pozwolić na żadne skandale. Zwłaszcza jeśli chcesz wziąć udział w królewskim ślubie.
Violet potaknęła. Skandal stanowiłby idealny pretekst dla Harolda Rogersa i jej rodziców, żeby ją stąd zabrać. Musiała być bardzo ostrożna, nieważne, jak bardzo chciała iść na zabawną artystyczną imprezę.
Rozległy się fanfary. Wszelkie szmery i śmiechy ucichły. Ubrany w czerwono-złoty strój majordomus otworzył złocone drzwi, a milczący orszak zdenerwowanych dziewcząt i ich opiekunek ruszył powoli naprzód, starając się nie nadepnąć na czyjś tren. Lokaje kolejno przerzucali treny przez lewe ramiona dziewcząt, trzymających bukiety w prawych dłoniach. Potem wręczano im z powrotem karnety i anonsowano nazwiska.
– Panna Agatha Peterson i markiza Eastley. Lady Mary Cartley i hrabina Peterloff...
Para za parą kolejno znikały w głównej sali tronowej.
Nadeszła kolej na Violet. Lily podała ich karneciki, a dwóch lokajów w upudrowanych perukach upewniło się, że tren Violet odpowiednio się układa. Miała wrażenie, jakby spowiła ją cienka warstwa lodu. Zdawało jej się, że obserwuje samą siebie z wysoka, jak z teatralnego balkonu, jakby siedziała wśród wymalowanych na suficie cherubinów. Rodzina królewska zebrała się na podium na drugim końcu ogromnej sali. Parkiet był śliski.
Ostrożnie ściągnęła jedną rękawiczkę i powoli podeszła do podwyższenia, modląc się, by się nie potknąć, nie rozpruć sukni, nie zgubić piór, nie roześmiać się, nie krzyknąć ani w żaden inny sposób się nie skompromitować.
Przygryzła wargę i przyglądała się czekającym na nią ludziom, jakby pozowali do jej fotografii. Gości witali książę Bertie i księżna Aleksandra, jako że królowa wciąż przebywała w odosobnieniu. Ich trony były czerwono-złote i miały wysokie oparcia. Książę był dość pokaźnych rozmiarów, płaszcz i satynowa kamizelka ciasno opinały jego ciało. Nosił wstęgę i gwiazdę Orderu Podwiązki. Miał czerwoną brodatą twarz, jednak uśmiechał się uprzejmie. Księżna wyglądała jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Była smukła niczym trzcina, ciemnowłosa i – podobnie jak jej mąż – lekko się uśmiechała. Ubrana była we wspaniałą suknię z ciemnofioletowego aksamitu, obszytego czarną koronką i zdobioną brylantami. Na jej włosach widniała szpiczasta tiara. Z tyłu stały damy dworu i dworzanie, wyglądający na raczej znużonych, a z boku książę Alfred, przyszły pan młody, w mundurze marynarki wojennej i z bujną, wręcz krzaczastą brodą. Ciekawe, czy nadal będzie ją miał w dniu ślubu. Obok niego stała dama, w której Violet rozpoznała jedną z młodszych księżniczek, uroczą Louise. Akurat szeptała do brata coś, czym go rozśmieszała. Po obu stronach podium tłum arystokratów obserwował przybywających. Zawsze obserwowali.
Jeden mężczyzna na chwilę przykuł uwagę Violet. Czy on był prawdziwy? Jak ktokolwiek mógłby być tak bardzo przystojny i władczy? Mieć tak bardzo zielone oczy? Widziała ich przeszywający blask nawet z miejsca, w którym się znajdowała. W dodatku wyglądał dość znajomo...

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel