Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Nie bój się kochać
Zajrzyj do książki

Nie bój się kochać

ImprintHarlequin
KategoriaMedical
Liczba stron160
ISBN978-83-276-9995-4
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyA GP to Steal His Heart
TłumaczAnna Derelkowska
Język oryginałuangielski
EAN9788327699954
Data premiery2023-09-06
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Nie bój się kochać" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Daisy przyjeżdża z Londynu do uroczej wsi na wybrzeżu. Cieszy ją wizja współpracy z doktorem Thomasem Ryanem, synem lekarza, który pomógł jej wydostać się z piekła toksycznego związku. Ale ich pierwsze spotkanie ma niemiły przebieg, Thomas sprawia wrażenie, jakby mu w czymś przeszkodziła. Z czasem jednak ich współpraca układa się coraz lepiej. Zaczynają siebie pragnąć, ale są ostrożni, bo mają za sobą trudne związki i boją się ryzykować. Niespodziewanie wieś nawiedza powódź i Daisy jest zmuszona przenieść się do rezydencji Ryanów. Thomas, który już odnosił się do niej ciepło i z sympatią, znów traktuje ją z rezerwą. Na zmianę odpycha ją i przyciąga...

 

Fragment książki 

 

Morskie powietrze pachniało wolnością. Daisy wysiadła z samochodu i głęboko wciągnęła je w płuca. Miała zamiar przyjechać na miejsce wcześniej, ale w ostatniej chwili zgodziła się zastąpić chorą koleżankę i w efekcie zamiast odpocząć przed podjęciem nowej pracy, będzie musiała zacząć od skoku na głęboką wodę.
Z Londynu było dość daleko i zatrzymała się na noc w hotelu, by nie ryzykować zaśnięcia za kierownicą. Nie mogła poinformować przychodni, że przyjedzie dopiero rano, ale przecież i tak zacznie pracę o czasie.
Własne miejsce w świecie było warte tych niewygód. Miała nie tylko zacząć pracę jako lekarka rodzinna we wsi Little Morton na południowym wybrzeżu Anglii, ale także wprowadzić się do własnej chaty z prawdziwym wiejskim ogrodem. To świat zupełnie różny od zatłoczonego dusznego miasta, w którym dotychczas pracowała.
Jednak zanim zacznie nowe życie, musi pójść do przychodni, aby otrzymać prawo wjazdu.
Little Morton było wsią prywatną, a jej właściciel, stary hrabia, przyznał jej stypendium, które pozwoliło jej skończyć studia i wyrwać się z toksycznego związku.
Gdy stary hrabia jej powiedział, że odchodzi na emeryturę i chce przyjąć na swoje miejsce kogoś takiego jak ona, uznała to za doskonałą okazję, by zacząć nowe życie i wreszcie podziękować mu w cztery oczy. Jej przyjazd owiany był jednak smutkiem, bo hrabia zmarł kilka tygodni wcześniej i w końcu nie mieli spotkać się osobiście.
Wieś okazała się tak piękna, jak sobie wyobrażała. Stare białe domy tonące w kwiatach stały wzdłuż brukowanych, schodzących ku morzu uliczek, i zdawały się ją witać.
Przychodnię łatwo było znaleźć. Mieściła się w dawnej szkole u stóp wzgórza nad przystanią. Podeszła do sympatycznie wyglądającej recepcjonistki.
̶ Eunice? To ja, Daisy. Potrzebuję klucza do mojej chaty i przepustki do wsi, zanim zacznę pracę.
Eunice zarządzała przychodnią. To ona pomagała hrabiemu organizować wideorozmowy z Daisy; ich tematy obejmowały zarówno skomplikowane przypadki medyczne, jak i ulubione seriale. To Eunice zaproponowała rozmowę kwalifikacyjną, która pozwoliła jej zdobyć tę pracę.
̶ Daisy? Spodziewaliśmy się ciebie wczoraj! – Eunice zerwała się zza biurka i uściskała ją serdecznie.
̶ Tak, przepraszam. Ruch był straszny i byłam tak zmęczona, że postanowiłam przespać się w hotelu.
̶ Nie ma problemu. Jesteś już i na pewno zdążymy napić się herbaty i porozmawiać przed otwarciem przychodni. – Wzięła Daisy pod ramię i pociągnęła ją ku tyłowi budynku.
̶ Muszę zajrzeć do chaty i się rozpakować. ̶ Daisy próbowała protestować, ale Eunice wskazała jej krzesło w pokoju socjalnym i nastawiła wodę.
̶ To może poczekać. Na pewno masz ochotę na herbatę, a ja chcę ci zadać parę pytań. Oczywiście wiem o stypendium. Daniel wspomniał, że miałaś kiedyś kłopoty i to dzięki stypendium skończyłaś medycynę.
Eunice nalewała wodę do filiżanek i nie widziała uniesionych brwi Daisy, która nie była przygotowana na tak otwarte pytanie o jej życie osobiste.
̶ Hm, tak, miałam za sobą trudny związek. Aaron był zaborczy. Stypendium pozwoliło mi stanąć na nogi.
̶ Musiałaś się dobrze uczyć jeszcze przedtem, żeby w ogóle dostać się na medycynę. – Eunice wręczyła Daisy filiżankę i usiadła obok niej.
̶ Tak, kiedy byłam młodsza.
Szkoła była ostoją i jedynym miejscem, gdzie jej ciężka praca była doceniana. Uczyła się doskonale, ale przybrana rodzina sarkała tylko, by nie wynosiła się ponad swą pozycję. Mimo to Daisy zamierzała iść na medycynę. A potem spotkała Aarona.
Nic dziwnego, że po takim dzieciństwie wpadła w sidła zaborczego mężczyzny. Jej matka uciekła, zostawiając ją z ojczymem i przyrodnimi braćmi, a ona wychodziła z siebie, by ich zadowolić, aby nie wyrzucili jej z domu. Wykorzystywali to, traktowali ją jak służącą. Domowe obowiązki wypełniały jej całe dnie, nie zostawiając czasu na inne sprawy. To więzienie zamieniła na inne, przy partnerze, który uważał, że miejsce kobiety jest w domu, a skoro ją utrzymywał, uważała, że nie może protestować.
̶ Mój chłopak nie chciał, żebym się uczyła. Widział mnie w „tradycyjnej” roli – wyjaśniła.
Oczywiście oznaczało to, że była uwiązana w domu i nie mogła nigdzie ruszyć się sama, bo Aaron obawiał się, że go zdradzi. W końcu pojęła, że jej nie kochał, a gdy obok kontroli pojawiła się przemoc, wiedziała, że musi uciekać.
̶ Aha, znam ten typ. Nie wszyscy kawalerowie moich córek byli w porządku. Teraz jednak obie mają dobrych mężów, więc o to nie muszę się już martwić.
̶ To dobrze. Ciężko trafić na właściwego mężczyznę. Ja bez wiedzy Aarona dołączyłam do internetowej grupy wsparcia dla kobiet w przemocowych związkach. Tam dowiedziałam się o stypendium, a resztę historii znasz.
̶ Bardzo cię lubił. Chyba widział w tobie córkę. – Oczy Eunice zwilgotniały, a Daisy pomyślała, że ona też musiała odczuwać silną więź z hrabią.
̶ Był dla mnie bardzo dobry. Był wzorem. – W jej życiu nie było wcześniej żadnego wspierającego mężczyzny i myślała o hrabim jak o przybranym ojcu, jakiego chciałaby mieć w dzieciństwie.
̶ Polubicie się z Thomasem. Bardzo przypomina ojca. Świetnie dogaduje się z pacjentami i stawia pracę na pierwszym miejscu. Macie z sobą dużo wspólnego. On też sporo przeszedł i na pewno ucieszy się z towarzystwa.
̶ Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam.
Ta znajomość mogła dać jej namiastkę więzi z hrabią. Będą mogli się wspierać, opłakując stratę tego wspaniałego człowieka.
̶ Oczywiście Thomas odziedziczył po ojcu tytuł, przychodnię i wieś. Teraz on jest naszym hrabią.
Daisy pomyślała, że poprzeczka ustawiona została dość wysoko.
̶ Dziękuję za rozmowę i herbatę, Eunice, ale muszę się ruszyć. To będzie długi dzień.
Wolała nie przyzwyczajać się do leniwych poranków, szczególnie że musi teraz nadrobić trzy dni spóźnienia. Eunice wyjęła z kieszeni kopertę.
̶ Tu są klucze i przepustka. Przesuń nią przed szlabanem. Możesz do woli jeździć w tę i z powrotem. Niedługo poczujesz się tu jak w domu. – Puściła do niej oko.
Daisy zaśmiała się nieco za głośno.
̶ Mam nadzieję, że niedługo wszyscy uznają mnie za miejscową. – Trochę się bała, że to nigdy nie nastąpi.
W tym właśnie momencie do pokoju wszedł mężczyzna ubrany w granatowy trzyczęściowy garnitur. Był wysoki i patrzył na nią z góry. Uznała, że to musi być młody hrabia.
̶ Daisy Swift, nowa lekarka. Miło mi pana poznać.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na jej dłoń, zanim ją uścisnął, jakby bał się czymś zarazić. Trudno było nie porównywać ojca z synem, bo na pierwszy rzut oka wydawali się różni.
̶ Thomas Ryan. Doktor Thomas Ryan, starszy wspólnik – dodał z wyższością, jakby chcąc upewnić Daisy, że to on jest następcą tronu.
Stary hrabia nigdy się nie wywyższał, ale Daisy pomyślała, że jego syn zapewne nalegał, by wszyscy odpowiednio go tytułowali.
̶ Bardzo mi przykro z powodu ojca.
Thomas skinął głową.
̶ Pani gabinet jest obok mojego. Na pewno chce pani przejrzeć listę pacjentów, zanim pani zacznie. – Spojrzał na swój kosztowny zegarek i ruszył do głównej części przychodni.
Zrozumiała, że ma iść za nim, chociaż właściwie się z nią nie przywitał. Jej marzenia o serdecznym powitaniu ze strony syna wybawcy legły w gruzach.
̶ Myślałam, że zaczynamy dopiero za godzinę. Mam już przepustkę. Podjadę do chaty, zostawię rzeczy i zaraz wrócę – powiedziała, czując, że popełnia błąd.
Zatrzymał się i odwrócił gwałtownie.
̶ To jeszcze się pani nie wprowadziła? Każdy rozsądny człowiek przyjechałby dzień wcześniej, a nie prosto z drogi szedł do pracy.
̶ Nie miałam bardzo daleko – odparła.
Jego nastawienie obudziło w niej odruch obronny, który kazał jej wystawić kolce jak jeż, do którego zbliża się drapieżnik. Mogła mu wyjaśnić przyczyny spóźnienia, ale skoro od razu przeszedł do ataku, też może mu się odgryźć. Poza tym i tak zacznie pracę o czasie, więc w sumie nic się nie stało. On jeszcze nie wie, że pacjenci są dla niej zawsze najważniejsi, ale się tego dowie. Podobnie jak tego, że nie pozwoli sobie rozkazywać.
Doktor Ryan znów popatrzył na zegarek.
̶ Doktor Swift, nie wiem, jaki jest pani styl pracy, ale mieszkańcy Little Morton są przyzwyczajeni do pewnych standardów. ̶ Zmierzył ją wzrokiem, jakby chciał zasugerować, że jej wygląd temu standardowi nie odpowiada.
Uznała, że po niefortunnym początku doktor Ryan będzie krytykować wszystko z nią związane.
̶ Jestem przyzwyczajona do pracy w wielkomiejskiej przychodni z pacjentami ze skrajnie różnych środowisk, często po godzinach. Nikt się nigdy na mnie nie skarżył. Jeśli standardem Little Morton jest zaczynanie pracy przed czasem, będę o tym pamiętała. Ale teraz przydałaby mi się dodatkowa para rąk.
Skrzyżowała ramiona w oczekiwaniu na reakcję na swoją bezczelną prośbę. To był ryzykowny ruch, ale całe życie stykała się z mężczyznami próbującymi ją zdominować i w końcu przekonała się, że najlepiej jest po prostu im się stawiać.
Doktor Ryan westchnął głęboko i skierował się tam, skąd przyszedł. Eunice niemal otworzyła usta ze zdumienia. Trudno powiedzieć, czy bardziej zdziwiło ją nieuprzejme zachowanie uwielbianego Thomasa, czy riposta Daisy. Tak czy inaczej, ich starcie nie wróżyło dobrze na przyszłość.
Daisy zastanawiała się, z czego się bierze jego nastawienie. To nie był uprzejmy młody hrabia, jakiego spodziewała się spotkać. Coś w jego zachowaniu sugerowało, że problemem nie było tylko jej spóźnienie. Może nie lubił, gdy kobiety mu się przeciwstawiały?
Cokolwiek to było, nie mogła powstrzymać się przed wbiciem mu jeszcze jednej szpili.
̶ Może zdjąłby pan marynarkę i kamizelkę? Szkoda by było je ubrudzić. Co pomyśleliby pańscy pacjenci?
Rozpiął kamizelkę i zrzucił z siebie obie części garderoby. Może przy okazji zrozumiał, że ona nie da sobą pomiatać. Kiedyś skorzystała z hojności jego ojca, ale zapracowała na to, by w nowym miejscu pracy traktowano ją sprawiedliwie.

Daisy Swift była taka, jak Thomas się obawiał – głośna, niemiła i nieskłonna do zmiany nawyków. Wieś zasługiwała na kogoś lepszego. To była sprawka ojca, ale teraz Thomas nie miał komu zgłosić zastrzeżeń.
Przez lata ojciec ufundował wiele stypendiów. Większość beneficjentów wyrażała wdzięczność, dzwoniąc i wysyłając kartki lub prezenty. Daisy jako jedyna zagościła na stałe w życiu ojca. Thomas miał wątpliwości odnośnie motywów, jakimi mogła się kierować w stosunku do zamożnego hrabiego, zwłaszcza gdy postanowiła przyjechać do Little Morton, aby być bliżej niego.
Poczucie humoru ojca z pewnością nie wystarczyłoby, by ściągnąć tu z Londynu młodą atrakcyjną kobietę. Czy chodzi o pieniądze? Czy miała nadzieję, że ojciec zostawi jej coś w spadku? Czy teraz Thomas będzie jej celem?
Jeśli tak sądziła, to cóż, on nie da się omamić.
Daisy zdawała się nie szanować jego ani jego pozycji. Chciał, by wieś pozostała bezpieczną społecznością, taką wymarzoną przez ojca, a to nie będzie teraz łatwe. Thomas chyba sam był częściowo winny temu, że nie dowiedział się o Daisy więcej; starał się nie słuchać wygłaszanych przez ojca pochwał na jej temat.
Być może był trochę zazdrosny o uwagę, jaką ojciec poświęcał tej kobiecie. Teraz jednak był na nią skazany.
I na dodatek zamiast jej pokazać, kto tu rządzi, musiał podwinąć rękawy i pomóc jej z bagażem.
̶ Pani chyba żartuje – żachnął się, gdy podeszli do małego bladoniebieskiego volkswagena, wypchanego do granic możliwości.
̶ Ten samochód jeździ. Rzadko wożę wysokich pasażerów.
Thomas zastanawiał się, czy nie dotrzeć do chaty spacerem, ale na to nie było czasu. Im szybciej uporają się z przeprowadzką, tym szybciej wezmą się do pracy.
̶ Właśnie widzę.
Siedzenie pasażera było maksymalnie dosunięte do przodu, musiał więc skulić się i podciągnąć kolana, by zamknąć drzwi. Jego uwadze nie uszedł uśmieszek na jasnoczerwonych ustach Daisy.
̶ Mieszka pan niedaleko? – zapytała, jadąc znacznie szybciej, niż mu odpowiadało.
Nawet nie zredukowała biegu na zakręcie.
Thomas przytrzymał się deski rozdzielczej i usiadł na jej kolanie. Na pewno ją to rozbawi. Przynajmniej jechała na tyle szybko, że mało kto mógł zobaczyć go w tej pozycji.
Na szczęście podróż nie trwała długo.
̶ Nie ma to jak w domu. – Daisy wnosiła pudła, zanim Thomas zdążył wysiąść z mikroskopijnego autka.
̶ Nie mieszkam w samej wsi. Dom jest tam na wzgórzu. – Wskazał kamienną rezydencję stojącą w pewnym oddaleniu od innych.
̶ Jest bardzo okazały i wygląda, jakby patrzył z góry na całą wieś. Na pewno to panu odpowiada.
Otworzyła biodrem drzwi frontowe i weszła do środka chaty, zostawiając go na zewnątrz. Nie dał się sprowokować. Miała rację, choć tylko częściowo.
Dom na wzgórzu dawał mu poczucie nie tyle wyższości, ile bezpieczeństwa. Nie wiedział, co Daisy chce zyskać ciągłymi docinkami, ale cokolwiek to było, nie chciał się denerwować. Życie tutaj jest zupełnie inne od jej życia w mieście. Przy odrobinie szczęścia albo przywyknie do niego, albo szybko się wyprowadzi.
Nie miał wątpliwości, która opcja bardziej by mu odpowiadała.
Do niedawna Thomas z ojcem opiekowali się pacjentami wspólnie, ale po odejściu ojca na emeryturę Thomas przekonał go, że da sobie radę sam.
Ryanowie prowadzili praktykę lekarską od pokoleń i Thomas nie potrzebował żadnych obcych wtykających nos w nie swoje sprawy. Praca była dla niego wszystkim i potrzebował jej dużo, aby nie myśleć o swoich błędach.
̶ Będzie mi tu wygodnie. – Daisy szybko obejrzała chatę.
̶ Na pewno bardzo różni się od tego, do czego pani przywykła w Londynie.
Stare chaty nie były duże, ale za to wieś była prawdziwie klimatyczna. W całości była własnością rodziny, czyli teraz wyłącznie jego. Wszystkie domy były zabytkowe, żaden nie był na sprzedaż; mieszkańcy jedynie je wynajmowali. Gdyby przekształcić je w letnie rezydencje, Little Morton dawno straciłoby swój urok.
̶ Nie, ale to dobrze. Przynajmniej mam więcej niż dwa pokoje i żadnych głośnych sąsiadów. No i ten piękny ogród! W Londynie takie miejsce kosztowałoby majątek i nie byłoby tak przytulne.
Opadła na kwiecistą sofę należącą do wyposażenia mieszkania. Thomas był pewien, że wystrój jej się nie spodobał. Doktor Daisy Swift na pewno jest wyrafinowana i nigdzie poza miastem nie poczuje się jak w domu.
Miała blond włosy, przeszywające niebieskie oczy i bardzo jasną cerę. Jej czarna spódnica, szara jedwabna bluzka i niewyobrażalnie wysokie szpilki nie zdadzą tu egzaminu, ale sama się o tym przekona, gdy na bruku kilka razy skręci kostkę.
Thomas postawił pudła na podłodze, wzbijając w powietrze chmurę pyłu. Kichnął.
̶ Przepraszam, to ja przywiozłam ten kurz. Pamiątka z Londynu. Nie rozpakowałam tych pudeł po ostatniej przeprowadzce. Nie miałam czasu. – Na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu, jakby brak czasu na sprzątanie był powodem do dumy. Jednak Thomas usłyszał też w jej głosie coś innego, jakby przed czymś uciekała.
To jeszcze jeden powód, by trzymać się od niej z daleka. Powinien był jednak bardziej zainteresować się kobietą tak ważną dla ojca. Dla niego jej charakter i kwalifikacje były wystarczające. Ojciec taki właśnie był: zbyt ufny. Obaj przekonali się o tym za późno.
Ta kobieta z pewnością oczarowała ojca, co go irytowało i wciąż przywoływało wątpliwości co do jej intencji.
̶ Skoro pani skończyła, to czy możemy iść do pracy?
Już i tak wiedział o jej życiu więcej, niżby chciał. Pomagając jej, wyszedł poza bezpieczną sferę kontaktów zawodowych. Ale nie da się okpić ponownie, nie powtórzy błędu z Jade. Co Daisy robi poza przychodnią, nie ma z nim nic wspólnego. I odwrotnie.
̶ Jeszcze tylko kilka drobiazgów. A, i buty.
Wrócili do samochodu, gdzie Daisy obładowała go kolejnymi pudłami. Sama trzymała worki na śmieci, zawierające, jak sądził, bardzo pogniecione ubrania.
̶ Weźmie pan jeszcze parę butów? – Powiesiła mu na palcu srebrzyste sandałki, zanim zdążył zaprotestować, a następnie upokorzyła go do reszty, dokładając torebkę.
W pracy będzie musiał trzymać ją krótko.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel