Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Nie pozwolę ci odejść
Zajrzyj do książki

Nie pozwolę ci odejść

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-8342-397-5
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383423975
Tytuł oryginalnyStranded with Her Greek Husband
TłumaczDorota Jaworska
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-01-04
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Nie pozwolę ci odejść" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Półtora roku temu Kerena odeszła od męża, Yannisa Filipidisa. Śmierć nowo narodzonej córki sprawiła, że Yannis bardzo się oddalił od żony. Nie mogła tego znieść i uciekła. Zaczęła żeglować po świecie, ale w rocznicę śmierci Sophii przyjeżdża na wyspę Yannisa. Liczy, że przy okazji sfinalizują rozwód. Yannis ją jednak zaskakuje. Nie chce, żeby się rozwodzili. Wymusza na niej, żeby została z nim trzy dni. Ma nadzieję, że tyle mu wystarczy, by przekonać ją do powrotu…

 

Fragment książki

 

Spokojne wody Morza Egejskiego stanowiły zupełne przeciwieństwo emocjonalnej burzy w sercu Kereny Burrid, tkwiącej za sterami dziesięciometrowego jachtu. Emocje narastały, odkąd na horyzoncie pojawiła się wyspa Agon.
Powinna sięgnąć po krem do opalania i posmarować twarz oraz tyle ciała, ile zdołałaby dosięgnąć. Oparzenie słoneczne na Bermudach było tak traumatycznym doświadczeniem, że zawsze miała na pokładzie miesięczny zapas kremu z wysokim filtrem. Kerena nie powtarzała dwa razy tych samych, bolesnych, błędów.
Jednak dziś będzie bolało.
Nadeszło nieuniknione.
Wiatr zatrzepotał żaglami i „Sophia” przyspieszyła. Serce Kereny zabiło mocniej.
Znajome punkty w oddali stawały się wyraźne – królewski pałac Agonu i ruiny majestatycznej świątyni sprzed trzech tysięcy lat. Kiedyś je zwiedzała, gdy jeszcze wierzyła, że ta wyspa będzie jej domem.
Wschodzące słońce sprawiło, że śnieżnobiała willa w zatoczce niemal lśniła. Gdyby Kerena mogła spędzić resztę życia, nigdy więcej jej nie oglądając, byłaby zadowolona, ale pewne wybory zawsze będą się na niej mścić.
Lewa strona zatoki, okolona urwistą ścianą skalną, miała niewielkie naturalne molo. Rozpoznała zacumowaną tam łódź. Była nieco większa niż jej „Sophia” i służyła wyłącznie do przewożenia właściciela na jego potężny jacht zacumowany w głównej przystani Agonu.
Kiedy zabezpieczyła „Sophię”, zarzuciła na ramię podręczną torbę, ostrożnie ścięła kilka różowych lilii, które hodowała w doniczkach na pokładzie, i boso zeszła na molo wtopione w nieskazitelną biel plaży. Drobny, ciepły piasek masował jej stopy, gdy szła w kierunku kamiennych schodów prowadzących do willi. Im bliżej schodów, tym większy ciężar miażdżył jej serce.
Na szczycie schodów, w murze, znajdowała się brama, która teraz automatycznie się otworzyła. Kerena wiedziała, że każdy jej ruch od wpłynięcia do zatoki był obserwowany przez system kamer bezpieczeństwa. Wpuszczono ją bez pytań i formalności. Yannis dotrzymał słowa.
Podążyła krętą dróżką wokół basenu i placu zabaw, z trudem tłumiąc wspomnienia.
W najbardziej oddalonej od willi części posiadłości, na jedynym obszarze nieobjętym monitoringiem rosło samotne brzoskwiniowe drzewko. Po dwóch latach było gotowe, by wydać pierwsze owoce. Pod drzewkiem widniał granitowy nagrobek w kształcie anioła. Słowa „Sophia Filipidis” zostały wyryte w dwóch językach, angielskim i greckim.
Kerena padła na kolana. Dodała lilie do świeżych kwiatów w wazonie, wyszeptała modlitwę za duszę córki, a potem zaczęła do niej mówić. Opowiedziała jej o miejscach, które odwiedziła, ludziach, których spotkała, potrawach, których spróbowała... Rozmowa z córką potoczyła się tak naturalnie, jakby obie stały po tej samej stronie kamiennej płyty.
Kiedy skończyła, spojrzała na drzewko, według Chińczyków symbolizujące nieśmiertelność. Razem je wybierali. Ich córce nie dane było przeżyć, ale w drzewie jej pamięć przetrwa.
– Wiedziałem, że dziś przyjedziesz.
Zranione serce zabiło mocniej. Zamknęła oczy.
Kerena nie widziała męża od osiemnastu miesięcy. Byli w separacji. Porozumiewali się jedynie za pośrednictwem prawników.
Gdyby kiedykolwiek wcześniej zakłócił jej wizytę u córki, przypomniałaby mu o jego obietnicy, że mogła opłakiwać dziecko w spokoju i samotności.
Wzięła głęboki oddech i odwróciła się w jego stronę.
– Witaj, Yannis.
Patrzyli sobie oczy, rozszalałe serce rozsadzało jej pierś. Yannis zrobił krok do przodu, stanął obok niej i ujął jej dłoń, jakby chciał zjednoczyć się z nią w smutku. To był ich pierwszy dotyk od dnia, kiedy po raz pierwszy stanęli w tym miejscu, by pożegnać dziecko. Gdyby Sophia przeżyła własne narodziny, dziś miałaby dwa lata.
Odwzajemniła uścisk Yannisa, ale zaraz powoli odsunęła się od niego.
– Co u ciebie? – spytała.
– Dobrze. A u ciebie?
– Też.
Kiedyś rozmowa przychodziła im łatwo. Dawno temu.
Cofnęła się o krok z myślą, że powinna wrócić do łodzi.
– Zostaniesz na drinka? – zapytał.
– Myślę, że to nie jest dobry pomysł.
– Jest coś, o czym chcę z tobą porozmawiać – nalegał.
– Od tego mamy prawników.
– Nie wszystko da się załatwić przy ich pomocy. – Wbił ręce w kieszenie. – Zostań na obiad. Porozmawiajmy. Potem podpiszę dokumenty.
Odwróciła się gwałtownie. Czekała na jego podpis od trzech miesięcy, by rozwód stał się faktem.
– Masz je tutaj? – zapytała zaskoczona.
– W sejfie.
Czy to naprawdę może być takie proste? Jedna rozmowa zakończyłaby rok przepychanek? W ciągu osiemnastu miesięcy, odkąd go opuściła, Yannis stopniowo zmieniał początkową wielkoduszną ofertę – najpierw o połowę, potem znowu o połowę. I jeszcze raz. Zamek w Prowansji, kamienica w Mediolanie, aston martin, maserati… Wszystko zabrał. Pozostał tylko mały procent wstępnej oferty ugody, ale nie dbała o to. Mógł zabrać również te resztki. Nie miała zamiaru z nim walczyć.
Byli małżeństwem zaledwie czternaście miesięcy. Nie chciała od Yannisa niczego poza prawem do odwiedzania grobu córki.
– Dobrze. Porozmawiajmy. – Spojrzała na kamiennego anioła. – Ale nie dzisiaj.
Nie mogła pozwolić na kłótnię w dniu żałoby.
Yannis albo czuł to samo, albo rozumiał, bo skłonił głowę.
– Przenocuj na jachcie, spotkamy się na śniadaniu przy basenie.
– Dobrze.
– Masz tam jedzenie? Dostarczyć ci obiad i kolację?
– Mam wszystko. Ale dziękuję.
Może rozmowa, którą chciał odbyć, była pokojową propozycją. Może chciał przeprosić... Dobry żart. Yannis nigdy w życiu za nic nie przepraszał.
– Do zobaczenia rano.
Ukłonił się i odszedł. Zaczekała chwilę i powoli ruszyła w kierunku przystani.

Kerena stała na rufie, spuszczając wodę z prowizorycznej pralki, gdy daleko na plaży zauważyła jakąś postać wchodzącą do wody. To nie mógł być on, pomyślała, skoro umówili się na spotkanie rano, choć, z drugiej strony, Yannis nigdy nie był przewidywalny. Odwróciła się, by udać, że ignoruje jego obecność. Podniosła mokre ubrania i umieściła je w plastikowym koszu. Czuła się odsłonięta na pustym pokładzie, w żółtym bikini i niebieskim sarongu przewiązanym w pasie.
– Co robisz?
Jego głos sprawił, że podskoczyła.
– Wieszam pranie.
– Masz pralkę?
W odpowiedzi oparła się o beczkę.
– To coś to twoja pralka? – spytał.
– Tak. Na dnie są kamienie. Wrzucasz ubrania, proszek do prania, wlewasz wodę… Ruchy jachtu na falach sprawiają, że beczka działa jak pralka, ubrania są czyste i świeże.
Nie miała zamiaru paplać. Nerwy po jego nieoczekiwanym pojawieniu się rozwiązały jej język. Było jak kiedyś – zwykle pojawiał się nagle, gdy zrobiła coś, czego on nigdy by nie zrobił.
– Zwykła pralka nie byłaby lepsza?
– Zajmuje za dużo miejsca i zużywa dużo prądu. Poza tym na morzu nie ma punktów naprawy pralek.
Nie wyglądał na przekonanego.
– Czy mogę wejść na pokład? – zapytał.
– Umówiliśmy się, że porozmawiamy jutro.
– Wiem, ale jestem ciekaw, jak tu żyjesz. Nie zostanę długo.
Pomyślała, że zawsze może go zepchnąć za burtę, jeśli przedłuży pobyt. Uśmiechając się, zrzuciła mu linową drabinkę. Wspiął się z łatwością i stanął na pokładzie, wciąż ociekając wodą po kąpieli. Wąskie strumyki spływały po klatce piersiowej i płaskim brzuchu pod pasek jego czarnych szortów.
Kerena odwróciła się i zaczęła wyżymać koszulkę. To, że miał fantastyczne ciało, nie było niczym nowym, znała je. W końcu dzieliła z nim łóżko każdej nocy od dnia, w którym się spotkali… Nie zdążyła wymazać tych wspomnień… Odruchowo chwyciła za poręcz, oddychając ciężko.
– W czymś ci pomóc?
Jego głęboki głos był zbyt blisko.
Odsunęła się.
– Nie. Dziękuję. Idź, pooglądaj statek, po to tu przyszedłeś. Chciałeś zobaczyć, jak tu żyję, prawda?
– Nie dasz mi ręcznika?
– To w końcu łódź. Tylko na niczym nie siadaj.
Zniknął pod pokładem. Wreszcie mogła się rozluźnić. Zaczęła wieszać wyżęte ubrania.
– Masz piekarnik – krzyknął.
– Owszem.
– I lodówkę – dodał, wystawiając głowę spod pokładu.
– Naprawdę? Dzięki za wiadomość.
Uśmiechnął się i znów zniknął na dole.
Wśród rzeczy, które wymagały rozwieszenia, były jej majtki i biustonosze. Myśl, że Yannis zobaczy je na sznurku, obezwładniała ją. Z drugiej strony, to tylko bielizna. Każdy ją nosił, nie było się czego wstydzić.
Nie zapomniała tych wszystkich chwil, gdy ściągał z niej bieliznę. Czasami robił to zębami.
A jeśli uzna jej obecną bieliznę za brzydką i nieseksowaną? Zganiła się za te myśli. Kogo obchodziła jego opinia? Nie ją. Nigdy więcej.
Kończyła wieszać ubrania, lecz Yannis wciąż pozostawał pod pokładem.
– Jesteś tam jeszcze? – zawołała.
Nie było mowy, by zeszła na dół i przebywała z nim na tak małej przestrzeni.
– Robię kawę – odkrzyknął.
Zacisnęła zęby i odetchnęła głęboko. Nie pozwoli sobie na złość. Przynajmniej dzisiaj.
– Obiecałeś, że nie zostaniesz długo.
Jeśli ją usłyszał, wykonał świetną robotę, ignorując ją.
– Cukier?
– Tak.
– Nie mogę znaleźć.
– Miałeś się rozejrzeć, a nie plądrować statek.
– Jak mam znaleźć cukier bez zaglądania do szafek?
Powiedział to tonem, który wzbudził w niej chęć rzucenia w niego gaśnicą.
– Jest w szafce obok lodówki, puszka z napisem „cukier”. Robiłeś już kiedyś kawę?
Yannis pochodził ze szlacheckiego rodu sięgającego korzeniami starożytności, obecnie zaliczanego do kręgu osobistych przyjaciół królewskiej rodziny Kalliakis. Uczęszczał do tej samej angielskiej szkoły co król i jego dwaj młodsi bracia, choć nieco później. Wychowany w niewyobrażalnym bogactwie osiągnął wiek trzydziestu czterech lat bez konieczności skalania się choćby jedną domową czynnością.
– Nie mów mi, że to trudne.
Gdyby Kerena znów zacisnęła zęby, obróciłaby je w pył, dlatego zajęła się rozkładaniem baldachimu, który dawał cień nad małym stolikiem. Szybko jednak usiadła na ławeczce przerażona, bo trzęsły jej się nogi. Zacisnęła ręce na udach, by uspokoić nerwy.
Ból po stracie córki i świadomość, że Yannis też odczuwa smutek, sprawiły, że zaakceptowała tę nieoczekiwaną wizytę, choć teraz nie umiała sobie z nią poradzić. Chciała dać sobie dzień na przygotowanie się, by znowu go zobaczyć, dlatego teraz miała ochotę zwinąć się w kulkę i zamknąć świat na zewnątrz. Nie powinna się tak czuć. Nie powinna nic do niego czuć.
To tylko efekt zaskoczenia, tłumaczyła sobie. Po osiemnastu miesiącach rozłąki ponowne zobaczenie go było po prostu szokiem dla jej organizmu.
Wszystko w niej zamarło, kiedy wreszcie się wyłonił, przeszedł pod sznurkiem z rozwieszonym praniem i dołączył do niej przy stole. Postawił przed nią kubek z kawą.
– Jak sobie radzisz w takiej ciasnocie?
– Mam aż za dużo miejsca na moje skromne potrzeby.
Odwróciła się, by nie patrzeć mu w oczy, zawiesiła wzrok na spokojnym, czystym morzu.
– Moja oferta jest bardziej okazała.
Miał na myśli jacht zacumowany obok „Sophii”.
Kerena pomyślała, że wystarczyłby jej kajak.
Skrzyżowała stopy, próbując opanować drżenie.
– Wolę jakość od ilości.
– Wyczuwam złośliwość?
– Będzie najlepiej, jeśli wypijesz kawę i odejdziesz, nie chcę się z tobą dzisiaj kłócić.
Przynajmniej umiała kontrolować głos, choć to małe pocieszenie.
– Ja też nie chcę się dzisiaj kłócić, glyko mou.
– W takim razie wyświadcz mi przysługę i pij w ciszy.
Yannis napił się łyk i odstawił filiżankę z wyraźnym obrzydzeniem.
– Boże, to okropne.
Według niej kawa była trochę mocniejsza, niż lubiła, ale znośna.
– Mnie smakuje.
– To profanacja, obraza dla prawdziwej kawy – narzekał dalej.
– W takim razie idź do domu i zleć swojej licznej służbie zrobienie ci odpowiedniej kawy.
– Zaraz tak właśnie zrobię.
– Cieszę się.
– Masz pustą lodówkę. Co będziesz jadła na obiad?
– Żywność ze schowka.
– Gdzie ten schowek?
– Nie wierzę… Nie odkryłeś wszystkich tajemnic mojej zbyt małej łodzi?
– Najwyraźniej…
– Pod schodami na dziobie, tam jest schowek. Teraz możesz już iść.
– Chcesz tego?
– Tak. A jeśli wrócisz przed świtem, wyjadę.
– I nie przyjdziesz na spotkanie?
– To ty chcesz rozmawiać, nie ja.
– Bez rozmowy nie podpiszę dokumentów.
– Sądzisz, że to dla mnie takie ważne?
– Myślałem, że nie mogłaś się doczekać sfinalizowania rozwodu – powiedział z wyczuwalną niepewnością w głosie.
– Wolałabym wcześniej, ale jeśli musi być później, niech będzie później.
– Mogę w ogóle odmówić podpisania tych papierów.
– Możesz – zgodziła się ze spokojem, który całkowicie przeczył emocjom w jej sercu. – Jednak… jeśli nie podpiszesz, to i tak dostanę rozwód, to prawo Agonu.
– Za dziesięć lat.
– Osiem i pół – skorygowała. – Od osiemnastu miesięcy jesteśmy w separacji.
Pobrali się na wyspie Agon, tu mieszkali jako małżeństwo, zatem rozwód następował zgodnie z miejscowym prawem, które stanowiło, że jeśli jeden małżonek odmówił zgody na rozwód, wtedy związek był anulowany po dziesięciu latach rozłąki.
Myśl o długim czekaniu na uwolnienie się od niego była nie do zniesienia.
– Jak spędziłaś te osiemnaście miesięcy?
– Zapytaj mnie o to jutro. – Wstała i oparła się o stół, by nie upaść. – Proszę, Yannisie, odejdź. Nie chcę się dzisiaj złościć. Wybacz, ale nie możemy, i nie umiemy, smucić się razem.
Nigdy nie byli w stanie.
Mierzył ją nieziemsko niebieskimi oczami, a potem niespodziewanie wstał i ukłonił się.
– Do zobaczenia rano – powiedział i zszedł z łodzi, na molo.
Dopiero kiedy zniknął z pola widzenia, wyczerpana opadła z powrotem na ławkę.

Poranny śpiew ptaków nie ukoił nerwów Kereny. Yannis nie wrócił. Nie musiał, bo spokój, który odnalazła na swojej małej łodzi, został zniszczony.
Po osiemnastu miesiącach przeganiania go z myśli i snów musiała się poddać.
Kiedy złożyli sobie ślubną przysięgę, nie miała wątpliwości, że będą razem na zawsze. Odchodząc, nienawidziła go z siłą, z którą kiedyś go kochała. On nienawidził jej równie mocno.
– Wynoś się, ty samolubna krowo, już.
Te słowa, które wypowiedział, wrzucając jej walizki do bagażnika taksówki, którą wezwał, by szybciej się jej pozbyć, prześladowały ją, zwłaszcza że wściekłość z powodu jej odejścia była nieoczekiwana. Pismo wisiało na ścianie od miesięcy, a Yannis mógł czytać płynnie w czterech językach.
Uderzał pięścią w ścianę, aż na kostkach pojawiła się krew. Przypuszczała, że wściekł się, ponieważ to ona zakończyła ich małżeństwo. Uprzedziła go. Yannis chciał zrobić to pierwszy, na pewno. Zaniepokojona jego bliskością z asystentką, piękną Marlą, zhakowała jego laptop i przejrzała historię. Wtedy dowiedziała się, że szukał stron na temat rozwodu. Trzy dni później Marla pojawiła się u jego boku na uroczystości w pałacu.
Prasa publikowała zdjęcie Yannisa i Marli. Kerena wierzyła jego zapewnieniom, że między nimi nic się nie wydarzyło, ale nie wybaczyła mu upokorzenia ani sposobu, w jaki obarczył ją winą, bo przecież odmówiła pójścia z nim na królewskie uroczystości. Może i nic między nim i Marlą nie zaszło, ale na pewno tego chciał, bo żony już dawno przestał pożądać.
W ciągu sześciu miesięcy po przyjściu na świat martwej Sophii, Yannis ani razu nie zbliżył się do Kereny, natomiast zintensyfikował kontrolowanie jej, nadzór nad nią. Zaczął umniejszać wartość jej pracy i wszystkiego, co było dla niej ważne.
Dlatego postanowiła uwolnić się od niego, a jego od siebie. Uciekła z pozłacanej klatki, w której się dusiła, i zwolniła go ze ślubów wierności. Mógł sobie wziąć Marlę i każdą inną, którą chciał. Z iloma kobietami był od czasu, gdy odeszła? Nie wiedziała. Nigdy go nie sprawdzała, nie śledziła w internecie.
Logowała się do sieci dwa razy w tygodniu, by zaktualizować swój blog i odpowiedzieć na pytania czytelników. W szczególności jedna para komentowała każdy post i zadawała ciekawe pytania dotyczące życia na morzu i miejsc, w których przebywała.
Poza tym wykorzystywała ten czas online, by wymienić mejle z rodzicami i siostrą. Wysyłała im listy pełne barwnych opisów, zawsze dołączała zdjęcia miejsc, które odwiedziła, mając nadzieję, że rozbudzi w rodzinie pragnienie przygody.
Wyjechała z Anglii zwiedzać świat zaledwie cztery miesiące po osiemnastych urodzinach. Od tamtej pory jej siostra trzykrotnie awansowała, wyszła za mąż i kupiła dom niedaleko domu rodziców.
Jej miłość do podróży zaskoczyła rodzinę, która kochała stabilizację. Wszyscy inni w rodzinie byli jak zeberki timorskie w klatce w salonie, zadowolone z ich małego świata i przerażone tym, co znajduje się na zewnątrz. Jako małe dziecko współczuła papużkom, przekonana, że nienawidzą klatki, choć była duża. Raz, kiedy miała osiem lat i nikt nie patrzył, otworzyła klatkę i okno salonu, by zachęcić je do latania. Jedna usiadła na parapecie i zaraz wróciła do klatki, druga w ogóle nie zadała sobie trudu, by rozwinąć skrzydła.
Kerena zawsze czuła się obco w gnieździe Burridów, którzy tkwili szczęśliwi w swoim zamknięciu. Była ptakiem, który pragnął poznawać świat, a w niewoli popadał w depresję.
Pod koniec małżeństwa z Yannisem właśnie tak się czuła, jak w niewoli. Zresztą oboje byli swoimi więźniami.
Na łodzi znajdowało się tylko jedno niewielkie lusterko, nad umywalką w maleńkiej łazience. Rzadko do niego zaglądała, ale tego ranka przyjrzała się swojej twarzy.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel