Nie przestałam tęsknić (ebook)
„Jego zapach ją odurzał. Znajdował się tak blisko, że mogłaby przyciągnąć go do siebie i pocałować. Wargi jej drżały na samą myśl o tym, a ciało pulsowało świeżą energią. Jak to możliwe, że mimo całej złości na niego tak bardzo pragnie go i potrzebuje? On chce, by pojechała z nim na prywatną wyspę? Czy potrafi mu się oprzeć, kiedy zostaną tam sami?”
Fragment książki
Dziesięć lat to długo. Najwyraźniej jednak nie dość długo, aby cokolwiek się zmieniło. Nic nie świadczyło o tym lepiej niż rojny i gwarny tłum gości wypełniający salę balową w domu jego rodziców.
Gości czekających, aby go choć przelotnie zobaczyć. Natomiast jedyną osobą, którą on chciał zobaczyć, była pewna kobieta, ale właśnie od niej powinien trzymać się jak najdalej.
W górę, gdzie stał za balustradą galerii okalającej salę, unosiły się przemieszane dźwięki muzyki, rozmów, śmiechów oraz pobrzękiwanie kryształowych kieliszków napełnionych drogim szampanem. Wszyscy świętowali jego powrót, jak gdyby ostatnią dekadę spędził na jakiejś prywatnej wyspie, a nie w więzieniu.
Przez cały ten blichtr przeświecała żądza sensacji, pożywki dla plotek, niemal oczekiwanie, że nagle z góry, niczym z ambony, wygłosi mowę i ujawni wszystkie sekrety, jakie ukrywał przez lata, tylko dlatego, że nareszcie znowu jest wolny.
Pusty śmiech go brał. Cały ten wieczór to farsa. Niestety z jego udziałem.
Anderson Stone, syn marnotrawny, powrócił i śmietanka towarzyska Charlestonu, wystrojona, zebrała się, aby go powitać. Przyjrzeć się mu, prześwietlić, obmówić za plecami. W więzieniu wroga łatwo jest rozpoznać. Tutaj każdy uśmiecha się uprzejmie, a przy pierwszej nadarzającej się okazji obrzuca cię błotem.
- Co tu robisz? Powinieneś być tam, na dole. Twoi przyjaciele nie mogą się ciebie doczekać.
Anderson obrócił się na pięcie i spojrzał na matkę. Mimo swoich sześćdziesięciu kilku lat wciąż wyglądała wspaniale. Włosy jej posiwiały, na twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek, lecz nic, nawet widok syna wyprowadzanego z sali rozpraw w kajdankach, nie przyćmiło blasku jej niebieskich oczu.
Podeszła bliżej, nadstawiła policzek do pocałunku. Nawet nie pomyślał, że mógłby nie spełnić tej niemej prośby. Już i tak dość przez niego wycierpiała.
Nie ruszył się jednak z miejsca, tylko mocnej zacisnął palce wokół oszronionej szklanki z whisky.
- Synku… - Matka kojącym gestem położyła mu dłoń na plecach. Kto by odgadł, że w wieku trzydziestu lat, po wszystkim, co zobaczył i czego doświadczył, wciąż potrzebuje jej ciepła jak małe dziecko z lękiem budzące się ze złego snu?
Zdusił w sobie pogardliwe prychnięcie. Lepiej od innych wiedział, że potwory żyją nie tylko w snach. I dotyk żadnej kochającej ręki, nawet matczynej, nie sprawi, że brutalna rzeczywistość zniknie.
- Wiem, że toczysz wewnętrzną walkę. – Nie wiesz, pomyślał, ale nie zamierzał zdradzać, że ma inne zdanie na ten temat. – Oni przyszli okazać ci wparcie.
Jasne.
Mimowolnie powiódł wzrokiem po tłumie gości. Z trudem się powstrzymywał przed zburzeniem idealistycznej wizji świata matki. Trafił do więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci, zabójstwo jednego z „nich”. Nieważne, że drań zasłużył na śmierć. Tylko jedna osoba poza nim zna prawdę i postanowił dołożyć wszelkich starań, aby tak pozostało.
Przyznał się do winy, odsiedział wyrok. Wszystko po to, by sekret nie wyszedł na jaw.
- Tkwienie tutaj przez połowę wieczoru nie sprawi, że będzie ci łatwiej.
No tak. Z tym mógł się zgodzić. Wypił duszkiem resztę whisky, delektując się jej gładkim smakiem na języku i palącym ciepłem w żołądku. Zdecydowanie brakowało mu tam dobrych trunków.
Był już w połowie schodów, kiedy za plecami usłyszał łagodny głos:
- Anderson… – Tylko matka zwracała się do niego imieniem nadanym na chrzcie. Przystanął, obejrzał się. – Jestem z ciebie dumna, synku. – Nie miał pojęcia, dlaczego mogłaby być z niego dumna, lecz wychowanie, jakie od niej odebrał, nie pozwalało na dyskusję. Nie teraz. – Masz mnóstwo czasu, aby zdecydować, co chcesz robić. Wiem, że ojciec zaproponował ci posadę w firmie i oboje bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś ją przyjął. Nie oczekujemy jednak decyzji już teraz, natychmiast. Nie spiesz się. Ciesz się wolnością.
Kiwnął głową. Nie miał serca powiedzieć matce, że nie interesuje go posada w Anderson Steel, firmie rodzinnej nazwanej tak po jej dziadku. Rodzice wspólnie zarządzali korporacją, ojciec jako dyrektor wykonawczy, matka jako jego zastępczyni.
Zawsze podziwiał ich za to, że potrafią z sobą współpracować – i czasami walczyć na noże podczas wykuwania kompromisu – a jednocześnie że są w sobie tak bardzo zakochani.
Anderson Steel była dla rodziców całym życiem, natomiast on nie czuł się związany z firmą. Nigdy nie chciał tam pracować, lecz dziesięć lat temu nawet mu do głowy nie przyszło, że mógłby wybrać inną ścieżkę kariery. Co innego teraz… Utrata wolności na dziesięć lat pozwoliła mu zrewidować wszystkie decyzje życiowe.
Już nie chciał spełniać niczyich oczekiwań, już wiedział, że nie chce dołączyć do Anderson Steel. Kłopot polegał na tym, że nie miał innej drogi. Jeszcze nie.
Ale ten most przekroczy później.
Jedna sprawa na raz.
Jeszcze nie postawił stopy na najniższym stopniu schodów, a muzyka ucichła i wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Nie miał pojęcia, co widzą ani co myślą. I mało go to obchodziło.
Nie, to nie do końca prawda. Jedna osoba się liczy, nawet jeśli nie powinna. Poczuł jej obecność w tej samej chwili, gdy weszła do sali. Postanowił jednak dołożyć wszelkich starań, aby ignorować jej obecność, tak samo jak postanowił ignorować ciekawskie spojrzenia i szepty.
Piper Blackburn stała w cieniu. Serce jej biło przyspieszonym rytmem i mimo że wypiła kieliszek merlota, w ustach czuła suchość.
Oczu nie mogła oderwać od niego. Ani powstrzymać drżenia rąk. Szybko odstawiła kieliszek na najbliższy stolik, aby go nie upuścić. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było wywołanie sensacji i zwrócenie na siebie uwagi. A raczej zwrócenie na siebie uwagi jego.
Jeszcze nie teraz. Przed zaplanowaną konfrontacją musi zapanować nad nerwami. Przed wyrzuceniem z siebie narastającej przez dziesięć lat frustracji, bólu i poczucia winy.
Oblała ją fala gorąca, a zaraz potem lodowatego zimna. Zamknęła oczy, zrobiła kilka głębokich wdechów i wydechów, dokładnie tak, jak instruowała pacjentów. Kiedy poczuła się odrobinę spokojniejsza, otworzyła oczy. Wszystko na nic. Widok Stone’a znowu przyprawił ją o palpitacje serca.
Wysoki, silny, piekielnie przystojny. Jego złote oczy rzucały wyzwanie zebranym.
Zmienił się, lecz tego się spodziewała. Dziesięć lat w więzieniu każdego by zmieniło, prawda?
Zmężniał. Stwardniał. Cała jego postawa świadczyła o tym. Dawna swoboda w ruchach i wdzięk były teraz tylko przykrywką dla korpusu z czystej stali.
Mimowolnie się zaśmiała. Stalowy syn stalowego magnata. Nomen omen, pomyślała. Muszę się bardziej pilnować, bo nie będę w stanie wygłosić mojej przemowy i cały plan spali na panewce.
A tego by nie ścierpiała.
Dzisiaj wszyscy świętują odzyskanie przez Stone’a wolności, jego powrót do społeczeństwa. Natomiast dla niej pewien rozdział dzisiaj się zakończy i nareszcie będzie mogła zostawić przeszłość za sobą.
Rozległy się pierwsze głosy, ktoś podszedł do Stone’a i klepnął go po plecach. Teraz wszyscy chcieli uścisnąć mu dłoń na powitanie. Przez blisko godzinę Piper obserwowała, jak Stone z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wita się z ludźmi, których zna od urodzenia. Ani razu się nie uśmiechnął, nie zaśmiał. Był uprzejmy, pewny siebie, zdystansowany.
Inny. I to jest jej wina.
Niemniej ta świadomość nie powstrzyma jej przed zadaniem mu pytań, na które przez dziesięć lat nie otrzymywała odpowiedzi.
Kiedy podszedł do matki, nachylił się i szepnął jej coś do ucha, Piper wiedziała, że nadeszła wyczekiwana chwila. Teraz albo nigdy. Znowu poczuła suchość w ustach i pożałowała, że nie skorzystała z zaproszenia któregoś z kelnerów krążących wśród gość z tacami pełnymi kryształowych kieliszków z szampanem. Mogłaby przynajmniej zwilżyć usta.
Cały czas, trzymając się z boku, okrążyła gości i podczas gdy Stone udał się na górę głównymi schodami, ona znalazła boczne, używane przez służbę. Doskonale znała rozkład domu, każdy kąt, każdy zakamarek. Odkrywała je razem z mężczyzną, który teraz próbował uciec z przyjęcia na swoją cześć. Uciec przed nią.
Ale Piper miała już dość bycia ignorowaną.
W holu na piętrze rozejrzała się. W końcu korytarza zobaczyła zamykające się właśnie drzwi biblioteki. Oczywiście. Poszedł do pokoju, w którym spędzili tyle godzin razem. Pokoju wypełnionego szczęściem i dobrymi wspomnieniami.
Jako dzieci siadali na dywanie przed ogromnym kominkiem i czytali na głos o zamorskich przygodach. Jako nastolatki, wyciągnięci na miękkich sofach, odrabiali prace domowe i rozmawiali o przyszłości.
Życie stało przed nimi otworem.
I nagle szlaban opadł.
Ale tamto bolesne wspomnienie nie powstrzymało jej od wejścia za Stone’em do tego magicznego królestwa. Słowa, wielokrotnie powtarzane, krążyły jej w głowie, gdy drzwi cicho się za nią zamykały. Oparła się plecami o skrzydło. Potrzebowała solidnego wsparcia.
Anderson Stone. Odwrócony do niej plecami, stał przy ogromnych oknach zwieńczonych łukami.
- Zastanawiałem się, jak długo będziesz czekać – rzekł, lecz się nie odwrócił.
Słysząc jego głos, Piper poczuła mrowienie na skórze. Zawsze reagowała na niego w taki sposób.
Wszystko było takie proste i takie skomplikowane.
Nagle zdała sobie sprawę, że stoi przykuta do miejsca jak zahipnotyzowana. On natomiast obejrzał się przez ramię i obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem. Widok jego twarzy, nieporuszonej, dalekiej, podziałał na Piper jak cios w splot słoneczny. Dupek.
Zbyt wiele razem przeżyliśmy, abyś patrzył na mnie w taki sam beznamiętny sposób jak na wszystkich innych, pomyślała z irytacją. Ja zasługuję na więcej, do diabła!
Podbiegła do niego, wszystkie słowa, jakie sobie przygotowała, miała na końcu języka.
Stone odwrócił się, rozstawił nogi, dłonie zacisnął w pieści i wepchnął do kieszeni spodni.
Miała ochotę go spoliczkować. Powstrzymała się jednak. Nie mogła tego zrobić. Nawet w złości czuła niewysłowioną ulgę, że nareszcie go widzi.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego. Zamknęła oczy, chłonąc tę chwilę. Nagle dotarło do niej, że nawet nie drgnął. Ogarnęły ją złość i zażenowanie.
Nie przyszła tu się obściskiwać. Cofnęła się.
- Przepraszam.
- Za co?
- Przed chwilą patrzyłam, jak dwa tuziny ludzi, którym jesteś całkowicie obojętny, przymilają się do ciebie i potępiałam ich za fałsz i hipokryzję.
Jego oczy rozbłysły na jedno mgnienie i ponownie zgasły.
- To jest nas dwoje.
- Ja zachowałam się tak samo.
- Nie.
Piper zaprzeczyła ruchem głowy.
- Mogłam cię albo uścisnąć, albo spoliczkować.
- Zła jesteś na mnie.
- Oczywiście, że jestem, ty głupku!
Cudownie, pomyślała, zaczynam go obrzucać wyzwiskami. Łamię wszelkie zasady. A dlaczego mam nie łamać? Przecież mam do czynienia z Andersonem Stone’em, dla którego zasady to tylko luźne sugestie.
- Nie masz powodu.
Mówi poważnie?
- Nie mam powodu? Przez dziesięć lat odmawiałeś widzenia się ze mną, rozmowy. Po tym, jak broniąc mnie, zabiłeś mojego przyrodniego brata!
Owszem, stosunki między nimi były wówczas skomplikowane, ale wciąż byli sobie bliscy. Byli najlepszymi przyjaciółmi. A potem on… Potem zniknął.
Kiedy go najbardziej potrzebowała.
Ale nie to było powodem jej złości. Pogodziła się z tym, co się wydarzyło. Przeszła wieloletnią terapię, która pomogła jej przepracować w sobie gniew i poczucie winy. Nie mogła jednak darować Stone’owi, że odciął się od niej, że nie pozwolił jej chronić siebie w taki sposób, w jaki on od samego początku chronił ją.
- Nie dałeś mi szansy, Stone. Szansy przyznać, że Blaine latami zastraszał mnie i dręczył, jeszcze zanim jego agresja eskalowała. – Dźwięk tych słów na nowo podsycił złość i żal. – Poświęciłeś wszystko, a potem nie chciałeś ze mną rozmawiać.
Była tak skoncentrowana na własnych uczuciach, że nie zauważyła zmiany w postawie i twarzy Stone’a, dopóki nie objął jej i nie uniósł w górę. Ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.
- Co powiedziałaś? Dręczył cię latami? – zapytał tonem tak samo zimnym jak jego spojrzenie. Lodowaty dreszcz przebiegł Piper po plecach. Głośno przełknęła ślinę. – To nie był pierwszy raz, kiedy cię skrzywdził?
Każde słowo, które padało z ust Stone’a, było starannie wymierzone i przemyślane.
Piper powoli pokręciła głową.
- Nie. To znaczy tak.
Z piersi Stone’a wydobył się głuchy pomruk, jak zwierzęcia w klatce tuż przed wyrwaniem się na wolność.
- Czyli?
- Nie, przedtem nie molestował mnie seksualnie. Bił, szczypał, straszył. Raz dźgnął nożyczkami. Twierdził, że niechcący i niczego nie mogłam mu udowodnić.
Tamta historia z Blaine’em była jednym z powodów, dla którego milczała, kiedy powinna się odezwać. Wszystko stało się tak szybko… A gdy dotarło do niej, co zrobił Stone, zlękła się, że nikt jej nie uwierzy, jeśli ujawni prawdę. Dowody przeciw Blaine’owi zostały zniszczone. Była przestraszona, zagubiona, zraniona. I nie miała pewności, czy jej świadectwo cokolwiek zmieni.
Stone ostrożnie postawił ją z powrotem na podłodze. Zanim cofnął ręce, jego dłonie ześliznęły się po jej ramionach i rękach.
Wyminął ją, odszedł kilka kroków dalej. Piper przestraszyła się jego twarzy.
- Dokąd idziesz? – zapytała.
Miała mu jeszcze bardzo dużo do powiedzenia.
Stone uchwycił się rzeźbionej ramy drzwi.
- Wykopię trupa i jeszcze raz rozwalę mu czaszkę – warknął.
Kolana ugięły się pod Piper. W jednej sekundzie stała mocno na nogach, w następnej leżała bezwładnie na podłodze. Szlag.
Na nic wysiłki, by pokazać mu, że jest silną, odnoszącą sukcesy kobietą. Że daje sobie radę bez niego.
Najwyraźniej to nieprawda.
W mgnieniu oka znalazł się przy niej. Poczuła jego zapach, ciepło jego ciała, tuż nad sobą zobaczyła jego mocno zarysowane usta. Zapragnęła unieść ku niemu twarz, wargami dotknąć jego ust.
Co się ze mną dzieje, pomyślała.
Podniósł ją, usadził na najbliższej sofie obitej skórą, potem przykucnął przed nią. Przez kilka sekund w milczeniu się w nią wpatrywał. Dawniej wiedziała, co myśli, mogła dokończyć zdanie, jakie rozpoczął, nie dlatego, że tak dobrze się znali, lecz dlatego, że na jego twarzy odbijały się wszystkie emocje. Można było z niej czytać jak z książki.
Teraz już nie. Żadnej wskazówki, o czym myśli, co czuje. I po raz pierwszy, odkąd postanowiła skonfrontować się z nim, zaczęła się zastanawiać, jak on przeżywa ich spotkanie po latach.
Nie, to nieprawda. Zastanawiała się nad tym, ale odsuwała od siebie jedyne logiczne wnioski, do jakich dochodziła: był tak zły na nią za to, co się stało, za zrujnowanie mu życia – albo czuł taki wstręt do niej po tym, co zobaczył – że nie mógł znieść jej widoku.
Jeśli tak, to dlaczego poświęcił dla niej swoją wolność i przyszłość?
- Dlaczego nigdy nic nie powiedziałaś? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Co mogłam powiedzieć? Wiedziałeś, że od dnia, kiedy się wprowadziłam, Blaine zachowywał się jak rozkapryszony bachor.
Twarz Stone’a znowu przybrała zacięty wyraz.
- Istnieje ogromna różnica między chęcią zwrócenia na siebie uwagi a fizycznym znęcaniem się – odrzekł z irytacją.
- Doskonale wiem o tym – odparła. – To nie działo się stale. Zachowywał się normalnie i nagle ni stąd, ni zowąd, mijając mnie, uderzał tak, że zostawał siniak. Ale w takie miejsce, żeby nikt nie zobaczył.
- Powinnaś była mi powiedzieć.
Piper wzdrygnęła się.
- Co byś zrobił? Gdybym pomyślała, że posunie się tak daleko… powiedziałabym. Ale byłam już prawie wolna. Za dwa miesiące bym się wyprowadziła. – Często się zastanawiała, czy właśnie to nie skłoniło go do tego czynu. Już nigdy się nie dowie. Machnęła ręką. – Było, minęło. Nie ma sensu odgrzebywać tych spraw.
Przeszła wieloletnią terapię. W jakimś sensie pogodziła się z Blaine’em.
Teraz musi zamknąć sprawy ze Stone’em.
Weszła do tego pokoju zła na niego – i na siebie – lecz świadoma, że głęboko w niej tli się tęsknota i bezgraniczne zdumienie. Teraz, patrząc w złote oczy Stone’a, pragnęła znaleźć jakiś sposób, aby się wyzwolić i od jednego, i od drugiego.
- Przepraszam.
- Za co?
Za co?! On nie wie?