Nie szukaj daleko / Bądź moją królową
Nie szukaj daleko
Zgodnie z testamentem ojca Achilles Templeton odziedziczy rodzinną posiadłość w Yorkshire, jeśli się ożeni i będzie miał syna. Achilles próbuje znaleźć jakiś sposób, by ominąć ten warunek, tymczasem wpada mu w ręce umowa zawarta przed laty między jego ojcem a przyjacielem z sąsiedztwa, że ich dzieci się pobiorą. Gdy odkrywa, że piękna dziewczyna, którą pocałował kilka dni temu nad jeziorem, to właśnie Willow Hall, córka sąsiada, zmienia zdanie i zaprasza Willow do pałacu…
Fragment książki
Willow Hall nigdy wcześniej nie widziała nagiego mężczyzny. W każdym razie nie na żywo. A teraz miała przed sobą półboga, który pewnym krokiem wychodził z jeziora, jakby nie przejmował się tym, że ktoś może go zobaczyć. Jezioro leżało na terenie prywatnej posiadłości Thornhaven, toteż mężczyzna z pewnością nie spodziewał się, że ktoś czai się w zaroślach i przypatruje jego doskonałej fizjonomii. Ona również nie spodziewała się nikogo obcego, bo po śmierci ostatniego właściciela rezydencja od lat stała pusta. Willow mieszkała nieopodal i już jako dziewczynka zakradała się na teren posiadłości, by bawić się i beztrosko spędzać czas. Potrafiła na długie godziny zaszyć się w lesie lub snuć marzenia nad brzegiem jeziora. Uwielbiała tajemniczy, nieco gotycki charakter tego miejsca i w myślach często nazywała go swoim domem.
Gdy rankiem wybierała się zbierać jeżyny, nie spodziewała się, że ktoś będzie pływał. W dodatku nago. Wiedziała, że powinna pójść prosto do dozorcy i poinformować go o tym fakcie. Zamiast tego stała i patrzyła, jakby przyrosła do ziemi. Krople wody spływały po idealnie uformowanym ciele. Poranne słońce podkreślało złocisty kolor skóry i każdy doskonale wyrzeźbiony mięsień. Nieznajomy był wysoki, miał szerokie ramiona, wąskie biodra i długie, mocne nogi. Brzuch i klatka piersiowa wyglądały jak wyrzeźbione w marmurze.
Stanął na brzegu i przygładził ręką czarne włosy. O dobry Boże, co się z nią dzieje? Usta Willow momentalnie wyschły, ogień wystąpił na policzki, nogi zrobiły się jak z waty. Miała dwadzieścia pięć lat, a reagowała jak nastolatka, która po raz pierwszy odkrywa, czym jest fizyczna ekscytacja. Ściskała koszyk z jeżynami, oszołomiona tym pięknem w męskiej postaci. Pragnęła wyciągnąć dłoń, by przekonać się, że to, co widzi, nie jest snem. Nigdy nie widziała tego mężczyzny, ani w kawiarni, gdzie pracowała, ani w wiosce. Musiał tu być przejazdem. Przypominał jej grecką rzeźbę z książek ojca o historii sztuki. Te same doskonałe proporcje, ta sama nieziemska uroda.
Nieznajomy pochylił się nad stosem ubrań leżących na żwirowej plaży i sięgnął po ręcznik. Wstrzymała oddech, gdy zaczął się energicznie wycierać. Jej spojrzenie powędrowało niżej, do tej najbardziej męskiej części jego ciała. Szybko zacisnęła powieki. Był doskonały pod każdym względem. Zdecydowanie nie powinna na to patrzeć. Powinna wrócić natychmiast do domu, w którym mieszkała z ojcem. Nie lubiła zostawiać go samego. Odkąd przed dziewięcioma laty przeszedł udar, zrobił się całkowicie zależny od niej. Cierpiał z tego powodu, ale nie było wyjścia. W wiosce trudno było znaleźć kogoś, kto mógłby się nim zaopiekować, a ona swoje obowiązki traktowała bardzo poważnie. Dlatego powinna przestać się gapić i wracać do domu. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Nieznajomy miał nie tylko doskonałe ciało, ale także twarz o wysokim czole, prostym nosie i mocnej szczęce. Usta były pięknie ukształtowane, lekko wydatne i zmysłowe. Powinnam iść, powtórzyła znów w myślach, a mimo to stała i patrzyła dalej.
– Stamtąd będziesz miała lepszy widok – powiedział od niechcenia mężczyzna, kiwając głową w stronę drzew przed nim.
Willow zamarła. Jego głos był równie piękny. Mocny, o aksamitnej barwie i akcencie, który zdradzał, że wiele lat spędził poza Anglią. Nie poruszyła się. Z pewnością nie mówił do niej. Stała ukryta za krzakami, więc nie mógł jej dostrzec. Nawet nie spojrzał w jej kierunku. Może rozmawiał z kimś, kogo ona nie zauważyła? Albo mówił przez telefon? Nie, to było głupie. Dopiero wyszedł z jeziora, był nagi, więc to oczywiste, że nie miał przy sobie telefonu.
– Jak byś była ciekawa, to przez twoje włosy – ciągnął, niespiesznie pochylając się raz jeszcze nad ubraniami, by wziąć czarne bokserki. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię zauważyłem. Masz bardzo jasne włosy. Następnym razem lepiej przykryj je chustką albo czapką, jeśli będziesz chciała ukrywać się w krzakach, by kogoś szpiegować.
O Boże! Mówił do niej! Fala zakłopotania przepłynęła przez jej ciało, a zimny dreszcz przebiegł po plecach. Nie czuła się tak od lat. Znów stała się bezradną, zawstydzoną dziewczynką, która kuliła się, gdy ojciec karcił ją surowym, zimnym głosem, bo zrobiła coś złego. Teraz też zrobiła coś złego. Naruszyła prywatność tego nieznajomego mężczyzny. Była na siebie wściekła, ale wiedziała, że uleganie emocjom nic tu nie pomoże. Powinna przeprosić, obiecać, że to się już więcej nie powtórzy i odejść. Niepewnie zrobiła krok do przodu, wyłaniając się zza kępy bujnej roślinności. Piękny nieznajomy wyprostował się, nic sobie nie robiąc ze swojej nagości. W jednej ręce trzymał podkoszulek, w drugiej bieliznę. Wcale nie wydawał się zakłopotany ani skrępowany. Z drugiej strony nie miał się czego wstydzić. Był cudowny. Gdy ich oczy się spotkały, miała wrażenie, że została porażona prądem. Całe powietrze opuściło płuca, w głowie miała pustkę. Gdy nieznajomy się uśmiechnął, zapomniała, gdzie jest. Zapomniała, kim jest. To był zmysłowy, ciepły, a jednocześnie bardzo niepokojący uśmiech.
– Chciałabyś patrzeć dalej? – W jego ciemnoniebieskich oczach błysnęło rozbawienie. – Czy pozwolisz mi się ubrać?
Willow walczyła o to, by myśleć logicznie i zachować trzeźwość umysłu, co w tej sytuacji było niezwykle trudne.
– Bardzo przepraszam – bąknęła, uciekając wzrokiem. – Słyszałam odgłos pluskania i przyszłam zobaczyć, co tu się dzieje. – Powoli odzyskiwała pewność siebie. – Wiesz, że to jest teren prywatny?
Wydawał się jeszcze bardziej rozbawiony.
– Oczywiście, że wiem.
To ją nieco zbiło z tropu. Czyżby więc celowo wtargnął na teren posiadłości? Nie martwił się, że może kogoś zawiadomić? Chyba nie. Uśmiechał się beztrosko, czym zaczął ją irytować.
– Radziłabym ci szybko się ubrać i odejść stąd. Dozorca posiadłości nie jest zbyt gościnny i mógłby wezwać policję.
– Rozumiem – powiedział mężczyzna głosem suchym jak kurz. – Czy może ty jesteś właścicielką?
– Nie. Jestem sąsiadką, ale mam pozwolenie, by tu przebywać. – Nie kłamała. Jej ojciec i poprzedni właściciel dworu, książę Audley, przyjaźnili się przed laty.
– Rozumiem. – Mężczyzna przechylił głowę. – Skończyłaś już patrzeć?
Rumieniec ponownie wystąpił jej na policzki. Jak mógł zachowywać taki stoicki spokój?
– Tak, oczywiście. – Rzuciła mu pełne dezaprobaty spojrzenie. – Właściwie to nie m, na co patrzeć.
Spodziewała się, że będzie niezadowolony z takiej uwagi, może nawet zmartwiony, on tymczasem roześmiał się głośno.
– Nie wypada mi się z tobą nie zgodzić – przyznał. – Ale to nie ja mam zarumienione policzki.
– Nie pochlebiaj sobie. Zawstydziła mnie obecność obcego mężczyzny bez ubrania, to wszystko. Mógłbyś wreszcie założyć szorty. To nie plaża nudystów.
– A ty mogłabyś się odwrócić.
– Trochę na to za późno, prawda?
Błysk w jego oczach zmienił się w coś intensywnego i prowokującego.
– Masz rację. W takim razie nie będę się spieszył. Możesz sobie wrócić do zbierania jeżyn albo zostać i gapić się dalej. Dla mnie to żaden problem.
Nie czekał na jej odpowiedź, tylko spokojnie i bez pośpiechu zaczął się ubierać. Poruszał się z wdziękiem, hipnotyzując ją na nowo.
– Już idę – oznajmiła, nie bardzo wiedząc, czy próbuje przekonać siebie, czy jego.
Nadal milczał, pochylając się, by zawiązać sznurówki butów. Jego czarne, mokre włosy mocno lśniły w słońcu. Willow, choć naprawdę zamierzała odejść, nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Ciało nie chciało jej słuchać, jakby miało własną wolę. Nie wierzyła, by takie rzeczy były możliwe, ale naprawdę była jak zaczarowana. W szkole średniej bywała zakochana, ale od tamtego czasu nie miała ani czasu, ani ochoty na romanse. Jej głównym celem była opieka nad ojcem i praca, by zarobić na życie dla nich obojga. Ostatnią rzeczą, o jakiej powinna myśleć, był ten obcy mężczyzna. Dlaczego więc nie potrafiła odejść, nie miała pojęcia. Gdy tak stał przed nią, wciąż półnagi, z koszulką w rękach, wiedziała, że powinna uciekać jak najprędzej, by przegonić to dziwne uczucie w żołądku.
Nieznajomy ruszył w jej stronę niczym pantera, która szykuje się do ataku na swą ofiarę. Kiedy się zbliżył, poczuła zapach jeziora pomieszany z jakąś ostrzejszą, męską nutą. Wstrzymała oddech. Czy wszyscy mężczyźni tak pachną, czy tylko on? Był tak wysoki, że musiała odchylić głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Masz liście we włosach, wiesz? – rzekł z poufałością, od niechcenia wyciągając z jej loków jakiś drobny listek. – Wyglądasz jak Diana, łowczyni. – Wplótł palce w puszyste kosmyki. – Na co polowałaś, Diano? Czyżby na mnie? Możesz już przestać. Złapałaś mnie. – Delikatnie, ale stanowczo chwycił jej włosy w garść, zmuszając, by jeszcze mocniej odchyliła głowę. Willow słyszała jedynie bicie serca i widziała tylko niezwykle intensywny błękit oczu. Nigdy wcześniej nikt tak na nią nie działał. Czuła ciepłe ciało mężczyzny, podniecający zapach. Rósł w niej głód, zakazany i gorący.
– Czas zabrać trofeum, moja łowczyni – szepnął, po czym pochylił się i zakrył jej usta swoimi.
Achilles Templeton, siódmy książę Audley, znany w kręgach towarzyskich po prostu jako Temple, przyzwyczajony był do całowania kobiet, których nie znał. Robił to wiele razy i za każdym razem było to równie przyjemne. W ogóle wcześnie odkrył, że kobiety mogą być źródłem przyjemności. Zazwyczaj nie gustował w młodszych od siebie dziewczynach, wolał te starsze, doświadczone, które doskonale wiedziały, czego chcą. Nie wiedział więc, co go napadło, że ta zabłąkana rusałka, z liśćmi we włosach, tak mocno na niego podziałała. Może to wina adrenaliny albo pobudzenia spowodowanego wysiłkiem? Prawda była jednak taka, że pływał dla relaksu, nie zmęczył się, a po wyjściu z wody trząsł się z zimna, a nie z nadmiaru emocji. Odkąd przybył do Thornhaven, by uporządkować sprawy ojca, doskonale panował nad każdą sprawą. Dwór zrobił na nim przygnębiające wrażenie. Zdawało się, że jest po brzegi wypełniony duchami przodków, więc żeby się nieco rozerwać, postanowił poćwiczyć. Zimna woda zawsze działała na niego kojąco. Tym razem jednak kąpiel w lodowatym jeziorze nie zdołała zagłuszyć lęku, który od dłuższego czasu w nim narastał i z którym bezskutecznie próbował walczyć. Ta dziewczyna sprawiła, że na chwilę zapomniał o strachu. Tego właśnie potrzebował.
Gdy dostrzegł w zaroślach przebłysk jasnych włosów, wyszedł z wody, rozbawiony tym, że nieznajoma przyglądała mu się z ukrycia. Nie spodziewał się, że dziewczyna okaże się aż tak piękna. Wysoka, zgrabna, jej rozpuszczone włosy mieniły się wszystkimi odcieniami blondu, od palonego toffi, przez złoto, aż do nielicznych miedzianych kosmyków. Miała śliczną twarz. Wielkie, złotobrązowe oczy ocieniały długie, ciemne rzęsy. Dziewczyna swoją naturalnością mogłaby pasować do typu dziewczyny z sąsiedztwa, ale więcej w niej było z bogini. Gdy ją zobaczył, zapomniał o strachu. Wcale nie zamierzał dotykać jej włosów, nie planował, że ją pocałuje. Właściwie powinna dać mu w twarz i wezwać policję. A jednak nie zrobiła tego. Nawet się nie poruszyła. Patrzyła na niego z głodem w oczach, jakby zadawała mu pytanie. Dał jej więc odpowiedź, bez wahania i natychmiast. Wyczuwał, że jest zaskoczona, ale nie postawiła oporu. Całował ją delikatnie i z wyczuciem, trzymając mocno głowę. Czekał, czy go odepchnie, czy też pozwoli mu na więcej. Jej usta zmiękły, wpuszczając go do środka. Smakowała jeżynami, słodko i orzeźwiająco. Pożądanie rozpaliło go na dobre. Pogłębił pocałunek, szukając tego cierpkiego i pysznego smaku. Poczuł na klatce piersiowej dotyk jej dłoni. Wrażenie było szczególne, jakby spadła gwiazda z nieba i spoczęła na jego skórze. Dopiero po chwili zorientował się, że te dłonie go odpychają. Nie chciał jej puścić, tak mu było dobrze, ale ponieważ nigdy żadnej kobiety nie zdobywał siłą, rozluźnił uścisk i cofnął się. Jej oczy błyszczały niczym płynne złoto, policzki płonęły, a usta zrobiły się nabrzmiałe.
– Ja… – zaczęła rozemocjonowanym głosem. – Ja nie wiem, nie mogę… – umilkła, oddychając szybko. I wtedy, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, już jej nie było. Chwyciła koszyk i pobiegła ścieżką wzdłuż jeziora.
Achilles stał nieruchomo, walcząc z chęcią, by za nią pobiec, złapać ją i przewrócić na miękki mech. Zawsze potrafił się kontrolować i nie lubił, gdy emocje brały górę. Znów zwyciężył rozsądek. Nie musiał jej gonić. Wystarczyło ustalić, kim jest. Powiedziała, że jest sąsiadką. Ładnie zaczął swoje urzędowanie w Thornhaven – od napastowania sąsiadki.
Oddychał głęboko, wracając do równowagi. Co mu przyszło do głowy, żeby całować obcą dziewczynę! Może aura tej niezwykłej posiadłości tak na niego podziałała? W każdym razie to nie może się powtórzyć. Nieobce mu były burzliwe namiętności, ale zawsze potrafił trzymać je pod kontrolą. To on rzucał kobiety na kolana, nigdy odwrotnie.
Założył koszulkę i ruszył w stronę dworu. Może zaprosi na weekend swoją kochankę? Wspólny czas na łonie natury dobrze by im zrobił. Problem w tym, że Jess była typową dziewczyną z miasta. Okolice Yorkshire zachwycały wyjątkowym urokiem, ale dla Jess z pewnością nie byłyby żadną atrakcją.
Kiedy dotarł do domu, zadzwonił telefon komórkowy. Niechętnie zerknął na wyświetlacz. To była Jane, jego asystentka. Wiedział, że nie przeszkadzałaby mu w urlopie, gdyby nie stało się coś poważnego.
– O co chodzi? – spytał.
– Jest problem z testamentem – odparła, przechodząc od razu do sedna. Za to ją cenił. Nigdy nie marnowała jego czasu.
– Mów.
– Właśnie rozmawiałam z prawnikami. W testamencie są pewne kruczki, które przeoczyliśmy.
No tak! Mógł się tego spodziewać. Nawet po śmierci Andrew Templeton zamierzał go torturować.
– Jakie kruczki? – krzyknął.
– Nic nie odziedziczysz, jeśli nie będziesz miał żony.
– Co takiego? Co powiedziałaś?
– Musisz się ożenić. – Jane zawahała się, co było do niej niepodobne.
– Czuję, że to nie koniec rewelacji. Jakie jeszcze muszę spełnić warunki? – spytał Achilles z napięciem.
– Musisz się ożenić – powtórzyła cicho. – I musisz mieć syna.
Tydzień później Willow sprzątała dawny gabinet ojciec. Był to mały, ale przytulny pokój na tyłach domu z widokiem na piękny różany ogród, który starała się pielęgnować, odkąd ojciec przeszedł udar. Nie miała pojęcia o różach, ale ponieważ nie stać ich było na zatrudnienie ogrodnika, musiała sobie jakoś radzić sama. Odwróciła wzrok od okna, skupiając ponownie uwagę na zakurzonych półkach. Odkąd ojciec zachorował, w ogóle nie korzystał z gabinetu, tak więc cotygodniowe porządki nie miały większego sensu, ale Willow wolała na wszelki wypadek utrzymywać pokój w czystości. Poza tym lubiła oglądać kolekcję książek zgromadzoną przez ojca. Nie te z zakresu medycyny, ale botaniczne. Lasy zawsze ją fascynowały, lubiła więc czytać o bogatym świecie przyrody. Od czasu do czasu powracały do niej marzenia o studiach botanicznych na uniwersytecie, ale nie miała złudzeń, że kiedykolwiek się spełnią.
Ledwie zarabiała na życie. Stary dom nieustannie wymagał remontów, więc nie było mowy, by mogła opłacić studia. Poza tym nie miałaby z kim zostawić ojca. Istniała jeszcze możliwość studiowania zdalnego, ale nadal pozostała kwestia opłat, na które nie było jej stać. Teraz i tak najważniejszy był ojciec. Po udarze on, wybitny chirurg, musiał z dnia na dzień przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Nie tylko nie mógł już pracować, ale także potrzebował opieki córki. Willow robiła to z pełnym zaangażowaniem, pamiętając, że po śmierci matki ojciec wychowywał ją samodzielnie, co wcale nie było łatwą sztuką. Jako dziecko miała wyjątkowo trudny charakter. Żadna niania nie potrafiła z nią wytrzymać, więc ojciec zmuszony był sam się nią zajmować, co potem wielokrotnie jej wypominał. To przez nią nie mógł rozwijać kariery naukowej, to przez nią nie mógł pracować w renomowanej klinice w Londynie, właściwie to zrujnowała mu życie. Tak, doskonale pamiętała te słowa.
Gdyby tylko znalazła lepiej płatną pracę... Remont dachu pochłonął oszczędności. Wzięła już dodatkowe dyżury w kawiarni, ale to i tak było za mało.
W pewnym momencie usłyszała sygnał telefonu w kieszeni spodni. Ojciec napisał do niej wiadomość.
Przyjdź do salonu.
Odkąd udar uniemożliwiał mu chodzenie, właśnie w ten sposób wydawał jej polecenia. System się sprawdzał, ale czasami trudno jej było ukryć irytację, gdy była czymś zajęta, a ojciec oczekiwał, że rzuci wszystko i natychmiast dostosuje się do jego życzeń. Kiedy zeszła na dół, Clarence Hall siedział tam, gdzie zwykle, w swoim starym fotelu, przy ceglanym kominku. Zawsze był surowym, poważnym człowiekiem, ale tego dnia wydawał się być jeszcze poważniejszy.
– Usiądź, Willow – powiedział ostrym tonem, jakby zwracał się do poddanej, a nie do córki.
– Coś się stało, tato?
Bądź moją królową
Matteo de la Cruz został porzucony przez narzeczoną. Nie był zakochany, więc nie przeżył tego zbytnio, ale nadal chce się ożenić. Przychodzi mu do głowy, że mógłby poślubić swoją asystentkę Livię, która od lat doskonale organizuje mu życie. Składa jej atrakcyjną, jak sądzi, propozycję, lecz Livia nie dość, że odmawia, to jeszcze odchodzi z pracy. Matteo nie wyobraża sobie życia bez Livii. Jedzie do Paryża, by ją odnaleźć i przekonać do zmiany decyzji…
Fragment książki
Matteo de la Cruz, król Monte Blanco, rządził niepodzielnie całym terytorium swojego małego państewka, od zielonych drzew, po białe góry na horyzoncie.
Wkroczywszy do swego doskonale zaprojektowanego gabinetu w najwyższej wieży królewskiego pałacu, jak zwykle zastał swą asystentkę przy biurku, pochyloną nad laptopem. Obok leżały cztery notatniki z długopisami w różnych kolorach. Livia dbała o porządek, ale w czasie pracy trzymała wszystko co potrzebne pod ręką.
Livia nie miała nazwiska, jako że nie posiadała rodziny. Matteo nie używał jej imienia. Wolał nazywać ją Myszką. Nie obchodziło go, czy lubi to przezwisko. Grunt, że sam je dla niej wybrał, bynajmniej nie z powodu drobnej postury, pospolitego wyglądu czy nieśmiałości, jak przypuszczał jego brat, książę Javier, tylko dlatego, że sam jako władca porównywał się do lwa. Czasami odczuwał przy tej delikatnej osobie taką ulgę, jakby wkraczając w jego życie, usunęła z jego łapy bolesny cierń.
On też diametralnie odmienił jej życie. Podczas swojego pierwszego objazdu kraju po koronacji, wkrótce po śmierci ojca, znalazł ją zagłodzoną, bez środków do życia. Kraj potrzebował reform po latach rządów żelaznej ręki bezwzględnego dyktatora. Wypatrzył ją na śniegu, na skraju alei, skuloną i zziębniętą, podniósł z ziemi i zaprowadził do limuzyny. Patrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami. Nie winił jej za nieufność. Nie ulegało wątpliwości, że życie jej nie rozpieszczało.
W tym momencie postawił sobie za cel poprawę jej losu. Zobaczył w niej symbol planowanych przemian. Nakarmił ją porządnie, dał dach nad głową i pracę w pałacu. Uznał Livię za zbyt kruchą, żeby zakwaterować ją na terenie posiadłości w pomieszczeniach dla służby. Wbrew panującym obyczajom przydzielił jej sypialnię w pałacu.
Jako że umiał rozpoznawać w ludziach talenty i wykorzystywać je dla własnych korzyści, szybko odkrył jej zdolności organizacyjne. Wtedy wpadł na pomysł awansowania jej na swoją asystentkę. W następnych latach pełniła znacznie ważniejszą rolę.
Po śmierci ojca wyrzucił z pałacu wszystkich jego doradców. Postanowił zacząć wszystko od nowa. Dlatego uczynił Livię swoją asystentką, zarządczynią i doradczynią w jednej osobie. A wkrótce jego mała Myszka będzie kimś jeszcze.
Należała do niego. Całkowicie, bez reszty.
– Szukałem cię, Livio – zagadnął.
– Wasza wysokość zawsze mnie tu zastanie, o ile nie uczestniczymy w jakimś wydarzeniu poza pałacem, a na dzisiaj nie mamy żadnego w planie.
– Racja. Przyszedłem, żeby z tobą porozmawiać.
– Słucham – odrzekła spokojnie, nie odrywając wzroku od ekranu.
Upięła jasnobrązowe włosy w kok na czubku głowy. Tylko kilka niesfornych pasemek okalało delikatną buzię z zadartym noskiem, świadczącym o uporze. Duże, okrągłe okulary skrywały wielkie szafirowe oczy w oprawie jasnych rzęs. Wydatniejsza górna warga, wygięta w dramatyczny łuk, nadawała jej nadąsany wygląd. Drobne, lekko opalone palce sprawnie uderzały w klawisze.
Choć jej nietypowa uroda robiła na nim wrażenie, usilnie je ignorował.
Mózg Livii zawierał więcej informacji niż komputer na jej biurku. Pamiętała każdy najdrobniejszy szczegół, co pozwalało mu skupić uwagę na rządzeniu państwem. Ten układ bardzo mu odpowiadał.
– Po ślubie Violet z Javierem zostałem bez narzeczonej – oznajmił. – Pomyślałem, że ty powinnaś zostać moją żoną.
– Nie – ucięła krótko, nie przerywając pracy, jakby usłyszała coś nieistotnego jak prognozę pogody.
– To nie była prośba.
– Tradycyjne oświadczyny mają formę pytania, a decyzja o zawarciu małżeństwa wymaga zgody drugiej strony – przypomniała irytująco obojętnym tonem.
– Ja jej nie potrzebuję.
– Mimo to odmawiam.
– To sensowne rozwiązanie.
– Tak jak połączenie masła orzechowego z czekoladą w popularnych cukierkach, a mimo to ich nie lubię.
– Potrzebuję żony.
– Znajdę ci jakąś, ale nie wyjdę za ciebie – oświadczyła, nadal stukając w klawiaturę.
Zaszokowała go. Mężczyźni drżeli ze strachu przy każdej oznace jego niezadowolenia, a drobniutkiej Myszce nawet powieka nie drgnęła!
– Chyba doceniasz zaszczyt, jaki ci czynię?
Dopiero wtedy podniosła na niego olbrzymie, szafirowe oczy. Zobaczył w nich pogardę! Wyciągnął ją z rynsztoka, zaoferował pozycję królowej, a ona nim gardziła!
– Nie potrzebuję zaszczytów, ale z pewnością każda inna będzie zachwycona. Choć pochlebiają mi oświadczyny zaraz po odrzuceniu ich przez inną, uważam, że najlepiej, jak rozwiążesz problem w taki sposób jak inni władcy.
– To znaczy w jaki?
– Nie mam pojęcia. Nie pochodzę z królewskiego rodu. Może za pomocą politycznej intrygi albo wielkiego balu, na którym panny z całego królestwa zaprezentują swoje atuty? Albo przez sprawdzenie, która z nich wyczuje ziarnko grochu pod stosem dwudziestu materacy?
Nikt dotąd nie wystawił cierpliwości Mattea na równie ciężką próbę.
– Nie masz prawa mnie odtrącić.
– Bo wtrącisz mnie do lochu?
Kiedy tak na niego patrzyła, powoli mrugając powiekami, znów nasunęła mu skojarzenia z myszą. Choć się go nie bała, odnosił wrażenie, że wystarczy jeden fałszywy ruch, żeby umknęła.
– Naprawdę myślisz, że cię uwiężę?
– Nie. Obydwoje wiemy, że przy całej swojej arogancji nie jesteś tyranem, jak twój ojciec.
– Mogłem cię zostawić na drodze.
– Nie, bo masz serce. Twarde, ale dobre.
– Przemyślałem moją propozycję. Znam swoje obowiązki wobec kraju i narodu. Rozumiem, na czym polega rola królowej, i uznałem, że ty ją najlepiej wypełnisz.
– Z całym szacunkiem, to błędna ocena.
– Myszko…
– Nie zastraszysz mnie. Nie mam już siedemnastu lat. Nie przerazi mnie perspektywa utraty wszystkiego, co mi dałeś, ani zaszczytu przebywania w twoim towarzystwie. Już nie można mną manipulować – oświadczyła stanowczo, przenosząc z powrotem wzrok na ekran komputera.
Matteo pojął, że równie dobrze mógłby mówić do ściany.
Oświadczyny Mattea nie zaskoczyły Livii. Od chwili odwołania jego ślubu z Violet King, która wybrała jego brata, księcia Javiera, przewidywała, że zaproponuje jej małżeństwo. Myślała tylko, że Matteo zaproponuje jej małżeństwo dzień później.
Najgorsze, że zerwanie zaręczyn ogromnie ją ucieszyło. Przywołało dziewczęce marzenia, na które kobieta z jej pochodzeniem absolutnie nie mogła sobie pozwolić. Tym niemniej popuściła na chwilę wodze fantazji. Wyobraziła sobie huczne, królewskie wesele, nie dlatego, że takiego pragnęła, tylko dlatego, że stanowiło naturalną konsekwencję miłości do króla.
Kochała Mattea. Pokochała go już jako siedemnastolatka, w chwili gdy podał jej pomocną, królewską dłoń, żeby wyciągnąć ją z rynsztoka. Jakżeby inaczej?
W życiu nie widziała atrakcyjniejszego mężczyzny. Oczywiście z początku ją przerażał. Widziała w nim groźną bestię. Władczy, majestatyczny, przypominał jej lwa. Nie wątpiła, że usunie każdą przeszkodę, jaka stanie mu na drodze, że w razie potrzeby pokaże swą nieokiełznaną siłę, choć zrobił wszystko, żeby przekonać naród, że nie będzie tyranem jak jego ojciec.
Zapowiedział, że nie wtrąci nikogo do lochu, że nikt nie zniknie w środku nocy za wyimaginowaną krytykę monarchy. Obiecał mieszkańcom Monte Blanco sprawiedliwe rządy.
Mimo to widziała w nim zagrożenie, nie tylko dlatego, że lata spędzone na ulicy nauczyły ją ostrożności. Matteo budził w niej lęk, ale może właśnie dlatego kompletnie ją oczarował, choć od początku wiedziała, że król musi pozostać poza zasięgiem nędzarki z ulicy.
Z czasem jednak zauważyła, że zaczął ją postrzegać jako wielofunkcyjne narzędzie w rodzaju scyzoryka, zdolne wykonać każde powierzone zadanie.
Kiedy opadły emocje po zerwaniu zaręczyn z Violet King, Livia doszła do wniosku, że Matteo nie przepuści okazji, żeby wziąć sobie poręczną żonę, bynajmniej nie ze względów uczuciowych, lecz z powodu jej użyteczności. Wolałaby umrzeć niż żyć w zaplanowanym na zimno małżeństwie bez miłości.
Przez całe lata praktycznie jej nie zauważał. Zlecał jej wysyłanie pożegnalnych podarunków porzucanym kochankom. Wymyślała powody, dla których nie może się dłużej z nimi spotykać i organizowała mu dyskretne randki z kolejnymi. Widziała, jakie kobiety lubi. Nawet była narzeczona, a obecnie żona Javiera, piękna, wrażliwa Violet King o ponętnych kobiecych kształtach i żywiołowym usposobieniu odstawała od jego ulubionego typu.
Wolał wyrafinowane, lodowate piękności, ubrane w eleganckie stroje, o platynowych włosach i imponującym wzroście, pasującym do jego królewskiej postury.
Livia ledwie sięgała mu do połowy torsu, na wysokich obcasach najwyżej do podbródka. Nie miała ich ciętego dowcipu ani umiejętności zmrożenia przeciwnika równie zimnym, co olśniewającym uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.
Wbrew powszechnej opinii o blondynkach bynajmniej nie wybierał głupich. Każda z nich w kulturalny sposób potrafiła ugodzić oponenta słowem jak sztyletem. Każda też umiała wykorzystać swą pozycję dla własnych korzyści.
Livia posiadała za to dwa bardzo mocne atuty: stanowczość i świetną pamięć.
Niewzruszona postawa pomagała jej odprawiać z kwitkiem mężów stanu zabiegających o audiencję u monarchy. Stawiała też twardy opór byłym królewskim faworytom, organizatorom przyjęć i dziennikarzom usiłującym utorować sobie do niego drogę.
Niczego nie zapominała. Doskonale pamiętała, czy Matteo rzeczywiście czekał na czyjś telefon. W mig rozpoznawała kłamstwo. Wiedziała, kiedy porzucił konkretną kochankę, i potrafiła w mgnieniu oka obliczyć, czy to możliwe, że nosi w łonie jego dziecko.
Mimo świadomości własnych zalet nie wierzyła, żeby nagle zapałał do niej namiętnością. Wiedziała, że w niczym nie przypomina kobiet, jakie mu się podobają, i że wybierze żonę wyłącznie z rozsądku. Dlatego wolałaby, żeby przyszedł do niej w jakiejś zwykłej sprawie, jak na przykład organizacja balu.
– Nie utrzymasz swojej pozycji, jeżeli mi odmówisz – zagroził.
Livia uniosła głowę i popatrzyła na twarz, która stała się jej bliska, a potem na pałac, który przez lata był jej domem.
Matteo dobrze jej płacił. Nie musiała tu zostać. W czasie pracy u niego nabyła wiele cennych umiejętności. Uzupełniła wykształcenie, zdobyła kilka dyplomów i bogate doświadczenie zawodowe na stanowisku asystentki. Była dyskretna i pracowała z najważniejszymi osobistościami w Monte Blanco. Nie obawiała się o przyszłość, gdyby postanowiła odejść.
– Więc złożę wymówienie – odparła, wstając z miejsca.
Zerknęła na kalendarze z dokładnymi planami na cały rok. Zaplanowała wszystko w najdrobniejszych szczegółach, co do minuty, łącznie z tym, co Matteo na siebie założy, z kim będzie rozmawiał, jakie samochody zawiozą go i przywiozą. Sama koordynowała przebieg każdego państwowego wydarzenia.
Ustalała, dokąd poleci jego prywatny samolot, gdzie nabierze paliwa, gdzie wyląduje po drodze, żeby Matteo mógł wykorzystać wszystkie polityczne możliwości do maksimum. Zapisała nawet, w co będzie ubrana, bo zawsze musiała być pod ręką podczas każdego publicznego wydarzenia. Zawsze w czerni, niemal niewidzialna, wtapiała się w tło. Traktowała siebie jako rodzaj służącej, równie niezauważalnej jak mysz zamieszkująca dziurę w ścianie, kiedy jej nie potrzebował.
I nagle postanowił wziąć ją za żonę.
Nie! Wykluczone!
Już źle znosiła stałą bliskość Mattea, wiedząc, że pozostaje poza jej zasięgiem. Jeszcze gorzej by zniosła związek na papierze.
– Nie możesz wymówić posady.
– Właśnie wymawiam – odrzekła, wzruszając ramionami.
Zostawi wszystkie kalendarze i notatniki i więcej na nie nie spojrzy. Nawet ich nie wspomni. Nagle ogarnęła ją tak wieka radość jak wtedy, kiedy wyszło na jaw, że Matteo nie poślubi Violet.
Przeczuwała, że przeżyje złamanie, kiedy to, co się wydarzyło, w pełni dotrze do jej świadomości, ale na razie czuła się jak nowo narodzona, silna i niezależna. Nie wyjdzie za niego i nie będzie już jego asystentką. Nie wykluczała, że po opuszczeniu pałacu nadal zostanie w Monte Blanco.
Z obecną determinacją w niczym nie przypominała zziębniętej, zagłodzonej dziewczyny, którą zgarnął z ulicy. Tamta wynędzniała, rozgoryczona istota nie potrafiła podjąć żadnej decyzji. Walczyła tylko o przetrwanie.
Trzymała w cholewie nóż do obrony przed natrętami. I używała go. Żaden mężczyzna nie zdołał jej zniewolić. Głód uczynił ją chytrą. Kiedy znalazła kęs jedzenia, nie dzieliła się z nikim, nawet z głodującymi współtowarzyszami niedoli. Nie oczekiwała niczego oprócz kolejnego wschodu słońca.
Nie wyobrażała sobie niczego prócz głodu, smutku i osamotnienia. Nie przypuszczała, że kiedyś zostanie osobistą asystentką monarchy, a jednak znalazła w sobie siłę, żeby odrzucić ofertę zostania królową.
Żałowała, że nie może cofnąć czasu i opowiedzieć wszystkiego tamtej młodziutkiej, zahukanej Livii, która spędziła całe lata na ulicy po porzuceniu przez własną matkę, niechciana i nikomu niepotrzebna.
Pamiętała ból i strach, kiedy stała sama w wesołym miasteczku z kłębem waty cukrowej, wyczekując jej powrotu. Nie wątpiła, że po nią przyjdzie. Dopiero po wielu dniach przyjęła do wiadomości, że została porzucona na zawsze, z premedytacją.
Ostatni słodki poczęstunek w wesołym miasteczku nie uśmierzył jej bólu. Nic go nie mogło złagodzić. Doświadczenie nauczyło ją, co czuje człowiek przywiązany do kogoś, komu na nim nie zależy. I jaki koniec go czeka.
Dlatego wolałaby umrzeć niż zostać niekochaną żoną Mattea. Porzuciłby ją tak jak matka. Znów zostałaby sama jak palec w środku wesołego miasteczka z watą cukrową na otarcie łez.
Dawno wyrosła z dzieciństwa. Nie potrzebowała niczyjej litości. Miała pieniądze, doświadczenie zawodowe i bystry umysł.
– Nie możesz mnie opuścić – powtórzył Matteo.
– Mogę. I opuszczę. Za nic w świecie za ciebie nie wyjdę.
Wzięła płaszcz i torebkę i wymaszerowała z biura z uśmiechem na ustach. Przypuszczała, że Matteo po raz pierwszy w życiu usłyszał ryk myszy.
– Jak to odeszła?
Matteo nie wierzył własnym uszom. Wszystkie notatniki zostały na biurku, tak jak większość osobistych rzeczy Livii, za wyjątkiem książek z jednej półeczki i kasetki z biżuterią.
– Violet zobaczyła, że krząta się po pokoju, i spytała, co robi. Wyglądała na zasmuconą, ale odrzekła, że musi odejść – wyjaśnił jego brat, siedząc w fotelu w swoim małżeńskim apartamencie.
– Niemożliwe! Jest przecież moją asystentką.
– I twoją Myszką – wtrącił Javier z nieskrywaną dezaprobatą.
Nie znosił tego przezwiska. Uważał je za uwłaczające. Nic nie rozumiał, jak wszyscy inni. Livia od samego początku znaczyła dla Mattea znacznie więcej niż zwykła pracownica.
– Owszem – potwierdził. – Dałem jej wszystko, co posiada.
– Widocznie za mało, skoro znalazła w sobie siłę, żeby stawić ci opór. Wygląda na to, że miała dość służenia ci i postanowiła stanąć na własnych nogach.
– Twierdziła, że wymawia posadę, ale nie uwierzyłem. Zostawiła wszystkie notatki.
– Już nie będą jej potrzebne.
– Skąd będę wiedzieć, dokąd wyjechać i co robić? – zapytał Matteo, bezradnie wskazując pustą przestrzeń dookoła, pozbawioną jedynej organizatorki.
Livia zapewniała mu więcej niż komfort. Jej niezawodność pozwalała mu skupić uwagę na bieżących zadaniach. Pracował od rana do nocy z przerwą na sen. A nie sypiał dobrze, ponieważ nocami dręczyły go koszmary. Dlatego wstawał wcześnie rano i intensywnie ćwiczył na siłowni. Wolał ból mięśni niż cierpienie wywołane wspomnieniami dawno zmarłego ojca.
– Zostawiła ci wszystkie plany – przypomniał Javier.
– Przecież widzę. Sam ci zwróciłem na nie uwagę – przypomniał. – Poprosiłem ją o rękę.
– Co takiego? Nie przypuszczałem, że coś do niej czujesz.
– Wiele razy ci powtarzałem, że w sercu króla nie ma miejsca na miłość. Wybrałem ją z rozsądku. Już organizuje moje życie. Stanowiłaby pierwszorzędny atut dla kraju. Pomyśl tylko o wszystkich imprezach dobroczynnych, jakie mogłaby zorganizować. Już w dużym stopniu wypełnia podstawowe zadania królowej.
– Za wyjątkiem ogrzewania twojego łóżka i zapewnienia ci następców.
Matteo osłupiał. Dokładał wszelkich starań, żeby nie wyobrażać sobie małej okularnicy w swoim łóżku. Nie miał zbyt wrażliwego sumienia, ale postępował honorowo. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że główne zadanie królewskiej małżonki polega na rodzeniu dzieci. Gdyby nie konieczność ich spłodzenia, w ogóle nie potrzebowałby żony. Prawdę mówiąc, najchętniej pozostałby kawalerem. W jego żyłach płynęła skażona krew. Jako władca będzie musiał przekazać fatalne geny kolejnym pokoleniom.
Ich ojciec był złym człowiekiem. Wyrządził wielką krzywdę Javierowi. Bezwzględnie nim manipulował, skłaniając do robienia okropnych rzeczy. Matteo gorzko żałował, że nie mógł go ochronić przed fatalnym traktowaniem. Sam też wiele wycierpiał.
Na myśl o współżyciu z Livią oblała go fala gorąca.
Przeraziła go własna reakcja. Lata kontroli nad sobą sprawiły, że samą myśl o uwiedzeniu swojej asystentki uważał za niemoralną. Znał Livię niemal od dziecka. Uratował ją.
Przypomniał sobie, jak patrzyła na niego z pogardą, i zacisnął zęby.
– Małżeństwo z Livią to praktyczne rozwiązanie – stwierdził.
– Nie potrafię odgadnąć, dlaczego cię odtrąciła.
– Postąpiła wbrew rozsądkowi.
– Niemożliwe. Livia zawsze myśli logicznie. To ty wykazałeś brak rozsądku.
– I to mówi człowiek, który uwiódł mi narzeczoną!
– A ty się nie przejąłeś. I wcale cię nie martwi, że Livia za ciebie nie wyjdzie. Przykro ci tylko, że postawiła cię w kłopotliwej sytuacji.
Matteo nie podzielał jego opinii.
– Spytała, czy wtrącę ją do lochu za odmowę. Jak wiesz, królewski rozkaz…
– Rozkaz? – wpadł mu w słowo Javier. – Myślałem, że poprosiłeś, żeby została twoją żoną.