Niebezpieczne zauroczenie
Przedstawiamy "Niebezpieczne zauroczenie" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Nieudane małżeństwo nauczyło Carrie, by nie ufać mężczyznom, zwłaszcza takim, którzy chętnie zaglądają do kasyna. Mąż zostawił jej w spadku jedynie długi, na szczęście jej sklep z galanterią powoli zyskuje popularność. Jeden z pierwszych klientów, lord Avery, teraz przyprowadza tu na zakupy zamożne znajome. Carrie jest mu wdzięczna, ale jednocześnie przerażona, bo ten hazardzista i znany uwodziciel coraz bardziej ją pociąga. Zapominając o wstydzie, składa mu szokującą propozycję. Zamiast się oburzyć, Avery proponuje jej inny układ. Jeśli Carrie się zgodzi, uratuje dumę, ale wolałaby odzyskać serce, które mu pochopnie oddała…
Fragment książk
Redford Greystoke, hrabia Westram, zmusił się, by nie odwracać wzroku od trzech ubranych na czarno, zawoalowanych dam, które siedziały przed jego biurkiem. Ich widok łamał mu serce, bo pod woalkami kryły się trzy piękne, młode kobiety. Dwie z nich były jego siostrami, a trzecia szwagierką. Wszystkie owdowiały tego samego dnia, o tej samej godzinie, bo ich mężowie byli absolutnymi idiotami. A teraz on był nowym hrabią, ostatnim męskim członkiem rodziny z trzema kobietami na utrzymaniu. To był powód ich obecności tutaj i powód wrogości wypełniającej powietrze.
– Zostaniecie pod moim dachem – oznajmił stanowczo Red. – Nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie.
– Redford. – Lady Marguerite, jego starsza o dwa lata siostra, mówiła dość cicho, ale z pasją. – Nie możesz nam mówić, gdzie mamy mieszkać.
Problem z wdowami polegał na tym, że uważały się za niezależne kobiety.
– Mogę, jeśli mam za to płacić. – Cholera. Teraz mówił jak rozwydrzony młokos. – Postawmy sprawę jasno, drogie panie. Nie mam funduszy, by umieścić was w waszych własnych domach. Zamieszkacie ze mną w Gloucestershire do czasu zakończenia żałoby. Potem z przyjemnością otworzę londyński dom i będziemy mogli spotykać się ze znajomymi.
Lady Petra, druga siostra, spojrzała na niego. Pomimo woalki skrywającej jej twarz wiedział dokładnie, jakie spojrzenie skierowała w jego stronę, bo Petra była mistrzynią spojrzeń.
– Jeśli myślisz, że mogłabym kiedykolwiek poślubić kogoś innego... – Westchnęła.
Przeklął w myślach.
– Nikt cię do niczego nie zmusza. Jeśli w przyszłym roku nie będziesz chciała w sezonie chodzić na bale, możesz zostać w domu. – Jednak znał kobiety wystarczająco, by wiedzieć, że po kilku miesiącach na wsi, będą błagały o wyjście na bal.
Jego szwagierka, Carrie, wdowa po jego bracie, złapała opadającą rękę Petry.
– Wszystko w porządku, moja droga – powiedziała łagodnie.
Lubił Carrie Greystoke. Bardzo. Była praktyczną i rozsądną kobietą, choć musiała stracić na chwilę rozsądek, gdy zgodziła się poślubić jego nieodpowiedzialnego brata. Na szczęście od śmierci męża była opoką zdrowego rozsądku. Czasami wydawało mu się, że jest zbyt spokojna, zupełnie jakby skrywała cichą desperację. Odepchnął od siebie tę myśl. Wszystkie trzy wzbraniały się przed jego propozycją i musiał zebrać siły, jeśli miał zwyciężyć.
– Pozbieraj się, Petra – powiedziała Marguerite. – Nie ma co płakać, że banda idiotów dała się zabić.
Marguerite płakała na jego ramieniu, gdy przekazano im smutną wiadomość. Fakt, że teraz kontrolowała emocje, napawał nadzieją.
Petra, która straciła nie tylko męża, ale także najlepszego przyjaciela, oparła głowę na ramieniu Carrie i zaszlochała.
Red też chętnie by się rozpłakał. Przez kilka tygodni wydawało mu się, że w końcu wyjdzie z długów pozostawionych przez ojca, a potem ziemia zapadła mu się pod stopami, popychając go na skraj przepaści. Wciąż nie wiedział, co skłoniło mężów tych kobiet do wstąpienia do armii Wellingtona. Jedynym wyjaśnieniem, jakie udało mu się uzyskać od ich przyjaciół, był jakiś zakład. Cóż, nie mógł nic zrobić z przeszłością. Teraz jego zmartwieniem była przyszłość.
Najbardziej zszokowała go skala długów Jonathana. Pochłonęły każdy grosz, a nawet więcej z posagu, który wniosła Carrie. Red wciąż nie mógł uwierzyć, że jego wpadł w taką spiralę długów. Nie potrafił sobie też wyobrazić, czym kierował się ich ojciec, pozwalając dwóm siostrom Reda poślubić mężczyzn bez perspektyw. Cóż, zawsze pobłażał córkom i dawał im wszystko, czego zapragnęły. Dlatego teraz było im tak ciężko.
– Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś pozwolił nam przynajmniej spróbować – powiedziała Carrie. – Nie będziemy dla ciebie ciężarem, Westram. Obiecuję.
Jeśli Carrie popierała szalony plan jego sióstr, to był zgubiony. Rozsądna, przyziemna i uparta jak mało kto. Nigdy się nie ugnie. Być może najlepiej byłoby, gdyby dowiedziały się, że są zagubione jak dzieci we mgle i niewiele wiedzą o świecie. Wtedy posłuchałyby głosu rozsądku. Jego głosu.
Machnął ręką.
– Jak sobie życzysz. Dam wam czas na ten eksperyment. – Rzucił Carrie przepraszające spojrzenie. – Bardzo mi przykro, ale wszystkie pieniądze, które wniosłaś w posagu, poszły na spłatę długów Jonathana. – Jonathan oczarował też jej ojca, a ten przekazał mu fundusze, które Carrie powinna dostać po śmierci męża. Gdyby jej ojciec porozmawiał wcześniej z Redem, ten przemówiłby mu do rozsądku i może Jonathan nadal by żył. – Zrekompensowałbym ci to, co sprzeniewierzył mój brat, ale nie mam jak. Może z czasem... – Urwał. Jego siostry były w niewiele lepszej sytuacji. Ich mężowie pozostawili po sobie mnóstwo niezałatwionych spraw. Westchnął. – Dam wam do dyspozycji Westram Cottage w Kent, pod warunkiem, że będziecie w stanie same się utrzymać. – Spojrzał na nie. – Będę sprawdzał, jak sobie radzicie.
W ciągu miesiąca wrócą jak niepyszne.
Marguerite wstała. Carrie zrobiła to samo, pomagając jego młodszej siostrze. Jak zawsze był zaskoczony jej wzrostem, bo w ich rodzinie kobiety były dość niskie.
– Dziękuję, Red – powiedziała Marguerite. – Nie pożałujesz tego.
Och, pożałuje. Nie miał co do tego wątpliwości.
Wyszły, a on nalał sobie brandy i wypił ją jednym haustem.
***
Kwiecień 1813 r.
Carrie Greystoke starannie odkurzyła każdą półkę, tak jak każdego ranka od otwarcia małego sklepu, co miało miejsce trzy dni wcześniej. Położyła na wystawie piękny kapelusz, ozdobiony ręcznie robionymi kwiatami i wiśniowymi wstążkami, i zajęła miejsce za ladą. Nadzieja zaczynała jednak gasnąć. W ciągu trzech dni od otwarcia do sklepiku nie wszedł ani jeden klient. Jeśli wkrótce czegoś nie sprzeda, prawdopodobnie będą musiały przyznać się do porażki. Myśl o tym była upokarzająca.
Pan Thrumby, przyjaciel jej zmarłego ojca, zaryzykował, wynajmując im sklep. Zrobił to tylko przez wzgląd na jej ojca. Może gdyby punkt znajdował się na Bond Street, a nie na mniej modnej Cork Street... Ale wtedy wynajem byłby o wiele za drogi. W obecnej sytuacji musiały zebrać wszystkie środki, aby zapłacić czynsz za pierwszy miesiąc. Na jednej ze ścian umieszczono półki, a na nich, na małych stojakach, wystawione były kapelusze. Lada ze szklanym blatem była ekstrawagancją, ale i koniecznością, aby wyeksponować malowane wachlarze, koronkowe rękawiczki i haftowane pantofle, również wykonane przez jej szwagierki.
Po godzinie Carrie opadła na stołek. Może powinna jeszcze raz przearanżować wystawę? Co, u licha, miała powiedzieć Petrze i Marguerite? Będą bardzo rozczarowane, jeśli za dwa dni wróci do domu bez żadnych sukcesów.
Na witrynę padł cień. Carrie wyprostowała się i uśmiechnęła, jednak cień przeszedł dalej, a jej serce zamarło.
– Zaraz wracam, psze pani.
Jeb, ich pomocnik o rumianej twarzy, pracujący w Westram Cottage, przywiózł ją do miasta dzień przed otwarciem sklepu. To on zbudował półki i wniósł ladę, pomógł jej również umeblować pokój na tyłach sklepu, którego używała jako mieszkania, ponieważ nie dałaby rady każdego wieczoru wracać do domu w Kent.
Marguerite nie była zadowolona z tego rozwiązania, ale ustąpiła, gdy Carrie zgodziła się wracać w każdą sobotę wieczorem, aby w niedzielę pójść z nimi do kościoła. Zaplanowały, że w poniedziałki będzie przywoziła do sklepu z nowy towar.
Nie żeby potrzebowały nowych towarów, skoro nic nie sprzedała.
– Czy dostarczyłeś ulotki pod adresy, które ci podałam, Jeb?
– Tak, psze pani.
Ulotki były kolejnym kosztownym pomysłem, na który nie było ich stać, ale musiała jakoś zareklamować sklep. Reklama w gazecie dotarłaby do większej liczby osób, jednak kosztowała krocie.
Niestety Carrie nie miała jak sprawdzić, czy ulotki trafiły w odpowiednie ręce. Być może powinna stanąć przy wejściu do Hyde Parku i rozdawać je przechodniom? Nie byle jakim przechodniom, ale damom z dobrym wyczuciem mody.
To może zadziałać, zatem pójdzie tam koło piątej. Na szczęście nadal była w dużej mierze nieznana w towarzystwie, ponieważ przed pospiesznym ślubem z Jonathanem nie przedstawiono jej zbyt wielu osobom. Co więcej, ich ślub był małym rodzinnym wydarzeniem. Dlaczego Jonathan w ogóle zwrócił na nią uwagę? Zdusiła tę myśl i towarzyszący jej ból.
Spójrz prawdzie w oczy, Carrie. Wybrał cię, ponieważ szukał wyjścia z kłopotów finansowych. W jakiś sposób ojciec musiał dowiedzieć się o tej sytuacji. Martwiąc się o jej przyszłość po jego śmierci, złożył Jonathanowi ofertę nie do odrzucenia. Carrie nic o tym nie wiedziała, gdy przyjechała do Londynu przed rozpoczęciem sezonu. Jonathan został jej wskazany przez ciotkę, gdy jechała powozem przez Londyn. Ukłonił się jej, a ona uznała, że jest naprawdę bardzo przystojnym dżentelmenem. Następnego dnia pojawił się u jej drzwi, a kilka dni później się oświadczył.
Wszyscy mówili, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Była kompletną idiotką, bo uwierzyła.
Z perspektywy czasu było to tak oczywiste – ożenił się z nią, by wyjść z długów. Gdyby o tym wiedziała, nigdy by się nie zgodziła. Nawet po to, by zadowolić umierającego ojca, który był zachwycony tą partią. Z pewnością nie spodziewała się, że pan młody rzuci ją rankiem po ceremonii. Bez wątpienia nie mógł znieść myśli o życiu z kobietą z klasy średniej. Co gorsza, nie był nawet uprzejmy przyjść do jej łóżka w noc poślubną.
To odrzucenie bolało, gdy słuchała, jak szwagierki rozmawiają o radościach małżeńskiego łoża podczas długich zimowych wieczorów w Westram Cottage, kiedy robiły kapelusze. Nigdy im nie wyznała, jak wyglądała jej noc poślubna.
– Połóż to, co zostało na ladzie, Jeb. Czas wracać do posiadłości. Jestem pewna, że panie mają dla ciebie mnóstwo zleceń.
Jeb podrapał się po nieogolonym podbródku. Biedak musiał spać w stajni w pewnej odległości od sklepu, ponieważ tu nie było dla niego miejsca.
– Jest pani pewna, psze pani? Nie lubię pani zostawiać samej. Londyn to leże nieprawości. Moja mama tak mówi.
– Nic mi nie będzie. Zamki w drzwiach i kraty w oknach zapewnią mi bezpieczeństwo. A człowiek pana Thrumby'ego nie ma sobie równych w walce z intruzami. – Człowiek pana Thrumby'ego pilnował w nocy tylnego wejścia.
– Jak sobie pani życzy, pani Greystoke. – Użycie jej nazwiska było jego sposobem na udzielenie upomnienia. Jednak tak naprawdę nigdy nie była panią Greystoke. Mało kto wiedział, że używanie tego nazwiska sprawiało jej ból.
Zmusiła się do uśmiechu.
– Zobaczymy się w sobotę po południu.
Dotknął czoła i wyszedł. Teraz naprawdę była zdana na siebie.
Otworzyła górną szufladę lady, wyjęła trzy koronkowe, haftowane chusteczki i położyła je na wystawie. Chustki nie były tak drogie jak kapelusze. Może tańszy towar kogoś zwabi?
Jeden klient. Wtedy będzie pewna, że podąża właściwą drogą.
Lord Avery Gilmore, młodszy syn księcia Belmane’a, wyszedł na ulicę i zamrugał w świetle poranka. Portier kasyna, w którym spędził ostatnie godziny, zatrzasnął za nim drzwi. Avery uśmiechnął się. Noc należała do całkiem udanych, a kieszenie miał wystarczająco pełne, by zapewnić nie tylko strawę w domu jego siostry przez kilka kolejnych dni, ale też sporo węgla do kominka i butelkę naprawdę dobrej brandy.
Nigdy nie wracał do domu z pustymi rękami. Po tym, jak ojciec wyklął go za odmowę poślubienia kobiety, którą mu wybrał, miał za sobą lata życia na kilku kontynentach. Cały czas doskonalił umiejętności przy stołach hazardowych. Ostatnia noc i dzisiejszy poranek były bardziej udane niż zwykle. Być może szczęście się do niego wreszcie uśmiechnęło?
Byłoby dobrze. Przez lata życia za granicą nauczył się na siebie zarabiać, ale teraz czuł się odpowiedzialny również za siostrę. Przynajmniej do czasu, aż jej mąż zacznie zarabiać jako prawnik, co – miejmy nadzieję – wkrótce nastąpi. Na szczęście niedawno został powołany do palestry i przyjęty na staż w kancelarii. A po ostatniej nocy Avery mógł szczerze powiedzieć Laurze, żeby nie martwiła się o pieniądze, przynajmniej przez jakiś czas.
Ruszył do swojego mieszkania, ale zatrzymał się na widok bardzo ładnego kapelusza na wypolerowanej do lustrzanego połysku witrynie. Takiej czystości nie spotykało się często na Bond Street. Przeszedł przez ulicę, by przyjrzeć się bliżej, ominął końskie odchody i włóczęgę wylegującego się w drzwiach. Tacy jak on mogli w mgnieniu oka ukraść sakiewkę, jeśli nie byłoby się ostrożnym. Właściciel Ragged Staff, lokalu, który właśnie opuścił, oskarżył Avery’ego o oszustwo. Przez chwilę wyglądało na to, że będzie musiał walczyć o wyjście z kasyna, ale udało się dzięki ingerencji innych klientów, którzy byli szczęśliwi, widząc, że dla odmiany wygrywa któryś z gości. Może i wystawiali się na oskubanie jak kurczaki, ale byli też dżentelmenami.
Avery zachwiał się lekko na nogach, wpatrując się w kapelusz na wystawie. Potrząsnął głową. Za dużo taniej brandy, ale nie był pijany, raczej bardzo niewyspany. Nie miał wątpliwości, że później będzie go bolała głowa. Spojrzał na kapelusz. Fiołki i pierwiosnki nie były prawdziwe, jak początkowo myślał, ale jedwabne. Nie chciał kapelusza, tylko ten bukiecik. Mógłby ofiarować go pani Luttrell, która tak tęskniła za oznakami uwagi. Czy jedwabne kwiaty podniosłyby ją na duchu?
Kapelusz rozmył mu się przed oczami. Naprawdę powinien iść do domu spać, ale potrzebował też prezentu...
Jedwabne kwiaty są trwalsze.
Bez wątpienia kosztowałyby też znacznie więcej niż prawdziwe. Mimo to Mimi Luttrell spojrzałaby na niego życzliwiej.
Wszedł do niewielkiego sklepu.
Za ladą stała niezwykle wysoka młoda kobieta. Jej twarz nie była ładna, ale pociągająca. Kobieta miała piękne szare oczy i usta, które błagały o pocałunek, nawet gdy się krzywiła. Dlaczego się krzywiła?
Boziu, ona naprawdę była wysoka. Nie całkiem jego wzrostu, ale prawie.
– Dzień dobry panu – powiedziała przyjemnie głębokim głosem. – W czym mogę pomóc?
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Wyglądała jak ekspedientka w tej ciemnobrązowej sukni i prostym czepku, ale mówiła jak dama, mimo że w jej głosie słychać było ślady północnego akcentu. Pełne, miękkie usta zacisnęły się w wyrazie dezaprobaty.
– Czy coś nie tak?
Przeniósł wzrok z jej ust na twarz i obdarzył ją swoim najbardziej czarującym uśmiechem.
– Nie, nic. Po prostu nie spodziewałem się, że tak urocza dama rozjaśni mój poranek.
Zmarszczyła brwi.
– Jest już po południu, a to sklep z damską konfekcją. Może pomylił pan miejsce?
Zakołysał się na nogach, zaskoczony brakiem reakcji na jego uśmiech. Uśmiechnął się, był tego pewien.
– Z pewnością wiem, gdzie jestem. Ten sklep oferuje niezwykły wybór bardzo pięknych kapeluszy. – Ten komplement powinien ją udobruchać. – A pani, jak zauważyłem, ma niezwykle piękne oczy.
– Proszę pana…
Najwyraźniej nie był tego ranka w formie albo dama nie była skłonna do flirtów.
– Ile za fiołki?
Podłoga poruszyła się pod jego stopami, więc oparł się biodrem o ladę.
Ostrożnie się cofnęła i przybrała zdumiony wyraz twarzy.
– Fiołki?
– Tak, fiołki. Z witryny.
– Nie ma tam… Och, ma pan na myśli te na kapeluszu? Nie są na sprzedaż.
Wszystko było na sprzedaż za odpowiednią cenę.
– Dam sześć pensów.
Jej oczy rozszerzyły się i zobaczył czającą się w ich głębi desperację. Szara głębia. Szara głębia otoczona ciemniejszą linią wokół krawędzi.
Czekał na zaakceptowanie propozycji.
Potrząsnęła głową.
– Obawiam się, że zrujnowałoby to wygląd kapelusza.
Zamrugał. Czy naprawdę mu odmówiła? Cóż, to niespodzianka.
– Można zrobić nowe zdobienia. A tymczasem można umieść na wystawie jeden z tych. – Wskazał pozostałe kapelusze, a jego wzrok zatrzymał się na jednym z nich, ozdobionym pąkami róż. – Ten jest równie ładny.
Położyła dłoń na ladzie, jakby chciała uchronić ją przed jego ciężarem. Poczuł przypływ rozczarowania na widok obrączki na palcu kobiety. Naprawdę? Nie. Był po prostu rozczarowany, że nie sprzedała mu bukietu.
– W porządku. Dam ci szylinga.
Czy przemawiała przez niego desperacja? Dlaczego? Równie dobrze mógł kupić bukiecik od kwiaciarki. Stały przecież na każdym rogu. Coś jednak podpowiadało mu, że jedwabny prezent zostanie przyjęty z dużo większą radością, a on nigdy nie ignorował instynktu. Tak, polegał na swoich umiejętnościach, a nie na głupich grach losowych. Poza tym zawsze wyczuwał, kiedy postawić wysoko, a kiedy zrezygnować. W tej chwili coś kazało mu kupić te kwiaty.
Kolejny raz zmarszczyła brwi.
– Nie będę wykorzystywała człowieka, który najwyraźniej jest jeszcze pod wpływem brandy. O tej porze roku na ulicy jest mnóstwo świeżych fiołków na sprzedaż. – Wzruszyła ramionami.
Dlaczego, do diabła, była taka nieugięta?
– Świeże? – powiedział drwiąco. – Będę miał szczęście, jeśli wytrzymają do popołudnia. – Pochylił się, obdarzając ją przyjaznym uśmiechem. – Muszę zrobić dobre wrażenie. Te kwiaty są lepsze niż prawdziwe.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Jeśli chce pan zrobić dobre wrażenie, powinien pan najpierw wytrzeźwieć, jak sądzę.
– Jest pani dość bezpośrednia jak na ekspedientkę, nieprawdaż?
Zarumieniła się lekko.
– Jeśli to wszystko, co mogę dla pana zrobić...
– Nie wyjdę, dopóki nie sprzeda mi pani tych kwiatków.