Niebezpieczny urok księcia Montrose'a (ebook)
Catriona dawno przestała marzyć o założeniu rodziny. Pierwszym mężczyzną, który wzbudza jej zainteresowanie, jest książę Montrose. Ten mężczyzna przyciąga ją jak magnes. Zawsze słuchała głosu rozsądku, tym razem jest gotowa pójść za głosem serca…
Fragment książki
Wśród Mackenziech z Balhaire trwała ożywiona debata nad tym, gdzie pochować szczątki czcigodnej Griseldy Mackenzie. Arran Mackenzie, jej ukochany kuzyn, chciał, by pochowano ją w siedzibie klanu w Balhaire obok innych członków dwustuletniej rodziny Mackenzie. Ale Catriona, jego najmłodsza córka – która była tak blisko swojej cioci Zeldy, jakby była jej rodzoną córką – chciała pochować ją w Kishorn Lodge, gdzie Griselda mieszkała przez większość swojego niezwykłego życia. W końcu udało się wypracować kompromis. Ciocia Zelda została pochowana w rodzinnej krypcie w Balhaire, ale miesiąc później w Kishorn odbyła się uczta na jej cześć. Ten układ zadowolił Catrionę, ponieważ była to uroczystość, której pragnęła dla kobiety żyjącej na własnych warunkach.
Niestety, w przeddzień uroczystości pogoda okazała się fatalna. Kishorn był położony głęboko w górach, można było się tam dostać praktycznie tylko łodzią. Dlatego tylko najbliższa rodzina Mackenziech mogła wziąć udział w uroczystości, płynąc z Balhaire, obok posiadłości Mackenziech w Arrandale i Auchenard, i przez Loch Kishorn do miejsca, gdzie jezioro spotykało się z rzeką, od której zostało nazwane.
Tak daleko w górach nie było prawie nic ani nikogo. Kiedyś na brzegu rzeki wznosiła się wioska i były tam najlepsze tereny łowieckie, ale dawno odeszły w przeszłość. Przodek Mackenziech zbudował niedaleko dom, a Zelda, która zawsze wolała wolność od ograniczającego małżeństwa, na co pozwolił jej ojciec, weszła w jego posiadanie jako młoda kobieta, z miłością naprawiając i rozbudowując budowlę.
Jedyną rzeczą, która pozostała po tej starożytnej wiosce, było rozpadające się opactwo, zbudowane na wzgórzu z widokiem na rzekę Glen. Było małe jak na opactwo i nikt nie potrafił powiedzieć, do kogo niegdyś należało. Zelda uznała, że należy do niej, i sprawiła, że połowa budowli znów nadawała się do zamieszkania. W drugiej połowie – która kiedyś była kościołem – brakowało ścian, a z dachu pozostało tylko kilka belek.
Gdyby tylko goście mieli chwilę wytchnienia od zimnego deszczu, który nieustannie wybijał miarowy rytm o szyby, Catrina byłaby zadowolona.
– Jestem dziś cholernie zła na Boga – powiedziała do kobiet zgromadzonych wokół ognia płonącego w palenisku. Wśród nich była jej matka, lady Balhaire, oraz siostra Catriony, Vivienne. Obecne były również jej szwagierki, Daisy, Bernadette i Lottie. – Padało w dniu, w którym ją pochowaliśmy, a teraz znowu pada. Zasługiwała na więcej – stwierdziła, niedbale trzymając w górze swój kieliszek do wina i nastawiając go do napełnienia.
– Zelda nie dbałaby o deszcz, Cat – zapewniła ją matka. – Obchodziłoby ją tylko, że zorganizowałaś fèille. Nie słyszysz jej śmiechu?
– Mamo…
– Tęsknię za tą starą babą – powiedziała jej matka i uniosła swój kieliszek. – Była niezrównana.
To była duża pochwała ze strony Margot Mackenzie. Ona i Zelda utrzymywały przez lata burzliwe stosunki, nigdy nie były zgodne z powodów, których Catriona wciąż nie rozumiała. Wiedziała, że Zelda nie mogła wybaczyć jej matce, że jest Angielką, co, prawdę mówiąc, było grzechem w oczach wielu szkockich górali. Ale Zelda wydawała się również wierzyć, że matka Catriony była szpiegiem. Kiedyś zapytała ojca, dlaczego ciocia Zelda twierdzi, że jej matka jest szpiegiem, a on rzucił jej dziwne spojrzenie i powiedział, że lepiej nie wracać do przeszłości.
Pomimo dawnej niezgody w ostatnich miesiącach życia Zeldy, kiedy częściej chorowała, matka Catriony przyjeżdżała raz w tygodniu z Balhaire, aby z nią posiedzieć. Kłóciły się o wydarzenia, które miały miejsce w ich długim życiu, ale też śmiały się, chichocząc z drobiazgów.
Jedna z usługujących kobiet napełniła kieliszek Catriony, która wypiła wino jak wodę.
– Powinny być tańce – poskarżyła się Lottie.
– Przecież i tak nie możesz tańczyć – powiedziała Vivienne, bo Lottie trzymała w ramionach niemowlę.
– Tak, ale ty możesz – powiedziała Lottie, szturchając Vivienne. – I chciałabym to zobaczyć.
– Ja? Jestem na to za stara i za gruba – poskarżyła się Vivienne i opadła z powrotem na krzesło, jedną ręką trzymając się za brzuch. Urodzenie czwórki dzieci sprawiło, że była zaokrąglona. – Bernadette będzie tańczyć.
– Sama? – Bernadette, żona brata Catriony, Rabbiego, schyliła się, by poprawić ogień w palenisku. – Mam też nucić sobie muzykę?
– A co ze mną?– zapytała Daisy. Była poślubiona Caileanowi, najstarszemu bratu Catriony. – Nie jestem za stara na dobrego reela.
– Ani za gruba – zgodziła się Lottie.
– Nie, ale twój mąż jest za stary – powiedziała Vivienne i skinęła głową w stronę Caileana. Siedział w pobliżu pieca z ich ojcem, miał wyciągnięte nogi, a z dwóch palców zwisał mu kufel z piwem.
– Szkoda, że nie ma Ivora MacDonalda. Zatańczyłby z naszą Cat – powiedziała matka Catriony i uśmiechnęła się porozumiewawczo do córki.
– Nie spoczniesz, póki nie zobaczysz mnie na ślubnym kobiercu, prawda?
– I co w tym złego? – zapytała słodko matka.
– Tak, co w tym złego? – zapytała Daisy. – Dlaczego nie przyjmiesz zalotów pana MacDonalda, Cat? – zapytała zaciekawiona. – Wydaje się raczej miły. I, na Boga, poważnie w tobie zakochany.
Ivor był grubym mężczyzną, tego samego wzrostu co Catriona, z włosami, które opadały mu wokół twarzy. W ciągu kilku tygodni od śmierci Zeldy składał jej kondolencje tyle razy, że straciła rachubę.
– Może się starać, ile mu się podoba, ale jestem zbyt niespokojnym duchem, żeby związać się z budowniczym statków – powiedziała Catriona i wypiła resztę wina.
– Myślę, że to nieuczciwe – powiedziała Lottie. – Może go nie kochasz, ale wygląda na to, że rozkochałaś go w sobie, prawda?
Catriona kiwnęła głową.
– Masz trzydzieści trzy lata, Cat. Prędzej czy później musisz zaakceptować fakt, że ostatnią owcę na rynku trzeba sprzedać za oferowaną cenę lub zostanie zamieniona na potrawkę.
– Lottie! – Bernadette sapnęła gniewnie. – Co za paskudne porównanie!
Catriona machnęła lekceważąco ręką.
– Ale tak jest, prawda? Twardo siedzę na ławce dla starych panien. Całkiem zaakceptowałam, że nie doczekam się już męża i dziecka. Tak zrobiła Zelda, i to z wyboru. Będę kontynuować dzieło cioci.
– Chciałabym myśleć, że jesteś przeznaczona do czegoś innego niż życie w Kishorn – powiedziała jej matka. – Nie jesteś przecież Zeldą.
Jeśli nie zależy ci na panu MacDonaldzie, jest więcej mężczyzn, których możesz poznać. Ale spędzanie całego czasu w Kishorn odizolowało cię od świata.
– Mhm – powiedziała sceptycznie Catriona. – Myślę, że mogę bezpiecznie powiedzieć, że zbadałam całą dostępną socjetę i nie odnalazłam w niej nic fascynującego. A poza tym kobiety i dzieci z opactwa potrzebują mnie, mamo. Nauczyłam się wszystkiego od Zeldy. Kobiety z opactwa nie mają innego miejsca, do którego mogłyby pójść. – Usiadła i odwróciła się. – Gdzie jest ta dziewczyna?
– Catriona, kochanie – zaczęła błagalnie jej matka.
Ale Catriona nie była w nastroju do omawiania swoich przyszłych planów.
– Boże, ratuj – powiedziała i wstała chwiejnie, lecz złapała się oparcia krzesła. Była wyczerpana niekończącą się dyskusją na jej temat. Biedna Catriona Mackenzie… Nie ma nadziei na małżeństwo, nie ma przyjaciół, nie ma nic, co by ją zajmowało, tylko podupadłe opactwo pełne odmieńców. – Myślę, że chciałabym zatańczyć. Czy Malcolm Mackenzie jest w pobliżu? Jestem pewna, że ma ze sobą dudy.
– Na miłość boską, usiądź, Cat. – Bernadette złapała rękę Catriony i próbowała odciągnąć ją z powrotem na miejsce. – Jesteś zdenerwowana...
– Ledwo wypiłam kropelkę! – zawołała Catriona. – Ta twoja angielska krew, Bernie… My, Szkoci jesteśmy o wiele lepszymi tancerzami z odrobiną wina we krwi, prawda?
– Mogłabyś kogoś skrzywdzić – uperała się Bernadette i znów pociągnęła ją za rękę.
– Naprawdę nie powinnaś tyle pić – powiedziała Vivienne z dezaprobatą.
– Powinnam pić, powinnam tańczyć – odparła Catriona. Wyrwała rękę z dłoni Bernadette, ale straciła równowagę i potknęła się o kogoś. Udało jej się wyprostować i odwrócić, a gdy zobaczyła, kto ją złapał, roześmiała się. Rhona MacFarlane rządziła w Kishorn, choć tak naprawdę nie była zakonnicą.
– O, patrzcie, kto przyszedł ze mną potańczyć! Dziękuję ci, Rhono. Uratowałaś mnie przed biczowaniem, a ja bardzo chciałabym zatańczyć. – Catriona ukłoniła się nisko, prawie się przy tym przewracając.
– Nie ma muzyki – zauważyła Rhona.
– Słuszna uwaga – przyznała Catriona, ale chwyciła Rhonę za ramiona, próbując zmusić do tańca. – Nie potrzebujemy muzyki!
– Panno Catriono! – powiedziała Rhona i wyrwała się.
– Dobrze, już dobrze, znajdę Malcolma – powiedziała Catriona potulnie.
– Panno Catriono, mamy gości – oznajmiła Rhona.
– Goście! Kto przyszedł?
Odwróciła się do drzwi, spodziewając się zobaczyć MacDonaldów ze Skye. Ale mężczyźni w drzwiach nie byli przyjaciółmi Mackenziech ani opactwa w Kishorn. Nagle przypomniały jej się dwa listy, które Zelda otrzymała w ostatnich miesiącach swojego życia. Listy napisane na eleganckim papierze, z oficjalną pieczęcią. Listy, które Zelda potraktowała jako nieistotne.
– Jacy goście? – zapytała matka Catriony.
– Cholerni dranie, oto jacy – rzuciła Catriona i podążyła do drzwi, zanim matka mogła ją zatrzymać. Gdy zbliżała się do mężczyzn, ten z przodu pochylił głowę.
– Kim jesteś?
– Ach. Pani musi być panną Catrioną Mackenzie – odpowiedział mężczyzna z wyraźnym angielskim akcentem.
– Skąd znasz moje imię? Jak się tu dostałeś?
– Moim zajęciem jest znać twoje imię, a pewien człowiek w Balhaire był na tyle uprzejmy, że przywiózł nas tu. – Zdjął ociekający wodą płaszcz i podał go dżentelmenowi obok. Marynarkę i kamizelkę też miał wilgotne. – Jestem Stephen Whitson, agent Korony. Czy zechciałaby pani poinformować lairda, że przybyłem, aby przedstawić mu pewną pilną sprawę?
– Mojego lairda?
– Jak już powiedziałem, sprawa jest pilna.
– Czy jest to ta sama sprawa, która zmusiła cię do dręczenia mojej chorej ciotki na łożu śmierci listami?
– Proszę o wybaczenie, panno Mackenzie, ale to jest sprawa dla mężczyzn...
– To sprawa cholernej przyzwoitości... – Przerwało jej mocne zaciśnięcie bardzo dużej dłoni na ramieniu. Cailean pojawił się u jej boku, rzucając spojrzenie, które ostrzegało, by trzymała język za zębami.
– Proszę o wybaczenie. O co chodzi? – zapytał spokojnie.
– Milordzie, Stephen Whitson do twoich usług – powiedział mężczyzna, pochylając się w ukłonie.
– Chce przejąć opactwo, ot co – powiedziała ze złością Catriona.
– Cat. – Aulay pojawił się po jej drugiej stronie. Wziął jej rękę i umieścił ją na swoim przedramieniu.– Pozwól temu człowiekowi mówić, dobrze?
– To prawda, że opactwo jest przedmiotem zainteresowania Korony – powiedział Whitson. – Zostałem wysłany przez biuro lorda adwokata.
– Korona? – Cailean powtórzył sceptycznie i wystąpił do przodu. – Proszę o wybaczenie, sir, ale jesteśmy w trakcie stypy po pannie Griseldzie Mackenzie.
– Moje kondolencje – powiedział Whitson. – Żałuję, że moje przybycie wypadło w tak niefortunnym momencie, ale nasza poprzednia korespondencja przeszła bez echa. Jak próbowałem wyjaśnić pannie Mackenzie, przybyłem z pilną sprawą do lairda.
– Przyprowadź ich, Cailean – zawołał ojciec Catriony z drugiego końca pokoju.
Whitson nie czekał na dalsze zaproszenie. Zgrabnie obszedł Caileana i zaczął iść przez pokój, nie zważając na zebranych. W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Cailean poszedł za Whitsonem, ale kiedy Catriona próbowała się ruszyć, Aulay pociągnął ją za sobą.
– Zostań tutaj.
– Nie, Aulay! To jest teraz moje opactwo.
– W takim razie uważaj na słowa, Cat. Wiesz, jaka jesteś. Zwłaszcza po trunku.
– I co z tego? – syknęła. – Zelda odeszła, a ja zapijam swój smutek. – Uścisnęła mu dłoń i pospieszyła za innymi.
Jej ojciec wstał. Podpierał się laską, ale nadal był imponujący i o głowę wyższy od pana Whitsona. Ojciec dobrze i szybko oceniał charaktery, teraz widać też to zrobił, bo nie zaproponował przybyszowi jedzenia ani picia. Zapytał:
– Co też pana do nas sprowadza?
Pan Whitson podniósł lekko brodę.
– Jeśli ty przechodzisz do rzeczy, mój panie, to ja również. Opactwo Kishorn zostało wykorzystane bezprawnie do pomocy zdrajcom jakobickim, którzy chcieli strącić z tronu naszego króla w rebelii. Z tego powodu posiadłość przechodzi na własność Korony.
Arran Mackenzie roześmiał się.
– Przepraszam bardzo? Opactwo Kishorn należy do ziemi Mackenziech od ponad dwustu lat. Jesteśmy lojalnymi poddanymi, sir.
– Opactwo Kishorn służyło do zakwaterowania rebeliantów po przegranej pod Culloden i było prowadzone przez znaną sympatyczkę jakobitów, pannę Griseldę Mackenzie. Mamy na to świadków. Ponieważ posiadłość była kryjówką zdrajców, z rozkazu króla przechodzi na własność Korony.
– Z rozkazu króla? –powtórzył Cailean z niedowierzaniem. – Czy jesteś szalony? Od buntu minęło dziesięć lat.
Pan Whitson wzruszył ramionami.
– To była zbrodnia wtedy i jest nią nadal, sir.
– Co Koronę obchodzi to stare opactwo? – zdziwił się Rabbie.
– Król ma w tym swój interes – prychnął pan Whitson i przerwał, by wyprostować mankiety. – Są tacy, którzy wierzą, że każdy użytek byłby lepszy niż zakwaterowanie kobiet o wątpliwej reputacji.
Catriona wybuchnęła.
– Jak śmiesz! Nie masz współczucia?
Whitson obrócił się tak szybko, że ją zaskoczył.
– Jest wielu na tych wzgórzach, którzy nie doceniają takich jak pani, panno Mackenzie. Niektórzy są temu bardzo przeciwni.
– To nie jest niczyja sprawa, co robimy z naszą własnością – argumentowała Catriona.
– Zignoruję twoją nieuprzejmość, Whitson, bo nie jesteś z tych stron – powiedział jej ojciec. – Ale jeśli kiedykolwiek jeszcze odezwiesz się do mojej córki w ten sposób…
Whitson uniósł brew.
– Czy grozisz agentowi króla, mój panie?
– Grożę każdemu człowiekowi, który ośmiela się mówić do mojej rodziny w ten sposób – warknął laird. – Masz zatem oficjalny dekret, czy mamy wierzyć na słowo?
Oczy Whitsona zwęziły się.
– Myślałem, że jesteś rozsądnym człowiekiem, Mackenzie. Masz dobrą reputację, ale najlepiej dla wszystkich zainteresowanych będzie, jeśli pogodzisz się z faktami. Oficjalny dekret został dostarczony pannie Griseldzie Mackenzie. Nie mam kopii, ale mogę zlecić jej sporządzenie.
– Griselda Mackenzie odeszła z tego świata – powiedział Arran. – Dopóki nie zobaczę oficjalnego powiadomienia, nie mam zamiaru ci wierzyć.
– Każę posłańcowi je dostarczyć. W trosce o dobro sprawy, pozwolę sobie poinformować, że dekret daje panu i pańskim ludziom sześć miesięcy na opuszczenie pomieszczeń opactwa, a jeśli do tego czasu ich nie opuszczą, zostaną zajęte siłą. Mienie przepada, mój panie. Rozkazy króla są całkiem jasne.
Catrionie zaczęło mącić się w głowie. W opactwie były dwadzieścia trzy dusze, kobiety i dzieci. Gdzie się teraz podzieją?
– Tak, a ty masz kwadrans na opuszczenie tych pomieszczeń, panie, albo zostaniesz usunięty siłą – powiedział jej ojciec i odwrócił się od gościa.
– Oczekuj, że dekret zostanie dostarczony do końca tygodnia – powiedział lodowato pan Whitson. Odwrócił się i ruszył do drzwi.
– Czy nie masz sumienia? – mruknęła Catriona, gdy przechodził obok niej.
Zatrzymał się. Powoli odwrócił głowę i skierował swój wzrok na nią. Poczuła, że przebiega przez nią dreszcz.
– Moja rada dla ciebie, pani, jest taka, żebyś trzymała się dobroczynności przekazywanej właściwym kobietom.
– Wynoś się – warknął MacKenzie.
Wszyscy milczeli przez kilka chwil po odejściu intruzów. Catrionie kręciło się w głowie. Pomyślała o kobietach z opactwa: Molly Malone, która została tak pobita przez męża, że straciła dziecko, które nosiła. Wymknęła się w środku nocy z dwójką małych dzieci i jedną koroną w kieszeni. I Anne Kincaid, która jako dziewczynka została wyrzucona przez ojca, który o nią nie dbał. Została zmuszona do prostytucji, by przeżyć. I Rhona, kochana Rhona, takie błogosławieństwo dla Kishorn! Kiedy jej mąż zmarł, nie było nikogo, kto by ją przygarnął. Przez rok pracowała, ale nie mogła zapłacić czynszu. Właściciel domu zaproponował jej dach nad głową w zamian za usługi cielesne. Rhona znosiła to przez trzy miesiące, zanim mu odmówiła. Bez namysłu wyrzucił ją na ulicę.
– No cóż – powiedziała matka Catriony.
– Na miłość boską, co mamy zrobić z tą wiadomością? – zapytała Aulay.
– Co możemy zrobić, czego nie próbowano wcześniej? – dodał ojciec, gdy ostrożnie wrócił na swoje miejsce. – MacDonaldowie walczyli o zwrot majątku zagarniętego przez Koronę ich spadkobiercom i nie odnieśli sukcesu.
– Ale ziemia, którą chcieli dostać, była ziemią uprawną – przypomniała Cailean. – Była bardziej wartościowa niż ta – dodała.
– Tu nie wyrośnie nic wartego zasadzenia – zgodził się laird. – Ale gdyby chcieli wypasać owce, to jest to cenny teren.
– Czy nie mogą wypasać tu swoich stad, ale zostawić w spokoju opactwo?
– Mam pewną sugestię – powiedziała matka Catriony. – Myślę, że Catriona powinna dostarczyć list Zeldy mojemu bratu. Jak najszybciej.
Jej ojciec spojrzał na żonę zaciekawiony.
– List? Jaki list?
– Zelda napisała list do mojego brata, który nie został jeszcze dostarczony. Znasz Knoxa prawie tak dobrze jak ja, Arran. Jeśli jest ktoś, kto może nam pomóc, to właśnie on. Zna wszystkich, a tak się składa, że latem przebywa w Szkocji.
Wszyscy bracia Catriony jęknęli.
Letni pobyt hrabiego Norwooda był dla nich wszystkich bardzo bolesny. Był on jednym z bogatych Anglików, którzy skorzystali z przepadku i konfiskaty ziemi Szkotów po rebelii. Kupił od Korony niewielką posiadłość w pobliżu Crieff i kiedyś chwalił się, że nabył ją za wartosć konia.
– List Zeldy nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała Catriona, rozglądając się za swoim kieliszkiem.