Niebezpieczny związek / Do utraty tchu
Przedstawiamy "Niebezpieczny związek" oraz "Do utraty tchu", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.
Senator Dare Bisset bardzo dba o swój wizerunek, ale gdy na weselu brata poznaje lobbystkę Melody Conner, traci dla niej głowę. Spędza z nią cudowną noc. Gdy później spotykają się przypadkiem w Waszyngtonie, czują, że pożądanie nie wygasło. Dare doskonale wie, że łączenie polityki i seksu często kończy się kompromitacją. Ale może jeśli spędzą z sobą jeszcze tylko jedną noc, nikt o niczym się nie dowie...?
Bogaty inwestor Garrett Kaye poznaje na balu piękną Jules Carson. Ona traktuje go z dystansem, on jest nią zafascynowany. W końcu prosi ją do tańca, tuli do siebie, rozmawia jak z kochanką. Bo wie, że wkrótce będą się z sobą kochać. A kiedy to się stanie, ich seks będzie gorący, taki do utraty tchu. „Pójdziemy do łóżka – mówi jej na pożegnanie. – I to na twoją prośbę...”.
Fragment książki
– Mam cię.
Melody Corner uniosła brwi i spojrzała na wysokiego przystojnego bruneta, który położył jej dłoń na ramieniu i przesłonił sobą towarzystwo zebrane na weselnym przyjęciu Osbornów i Williamsów.
– Przyłapał mnie pan. Ale na czym? – zapytała. Wiedziała, że lepiej zbyt wcześnie się nie zdradzać.
– Wkręciłaś się tu bez zaproszenia – odparł mężczyzna. – Jesteś z brukowca?
– Nie.
– Jakiejś innej gazety?
– Kolejne pudło. Co teraz? – zapytała.
W gruncie rzeczy wkręciła się na to przyjęcie z nadzieją, że go pozna. Dare’a Bisseta, najstarszego syna Augusta Bisseta i kuzyna panny młodej, senatora i przewodniczącego komisji pracującej nad ustawą farmaceutyczną, która miała umożliwić zakup leków na receptę uboższym warstwom społeczeństwa.
To właśnie dlatego się tu znalazła. Niedawno dostała pracę jako asystentka u Johnny’ego Rosemonda, świetnego prawnika, który pracował dla lobby farmaceutycznego, a obecnie próbował zablokować projekt ustawy rozpatrywany przez komisję pod przewodnictwem senatora Bisseta. Johnny poprosił ją o pomoc w poprowadzeniu zespołu stażystów, którzy mieli przygotować argumenty przeciwko temu projektowi, a Melody stwierdziła, że warto będzie poznać senatora i wysondować, co nim kieruje.
Akurat wypoczywała z rodzicami i bratem bliźniakiem w domu na Martha’s Vineyard, a fakt, że wesele odbywało się tak blisko, uznała za dar losu. Tyle że senator zauważył ją już w momencie, gdy weszła do sali.
– Zależy, po co tu przyszłaś – odparł. – Na pewno nie jesteś z prasy?
– Jezu, nie.
Roześmiał się.
– Punkt dla ciebie. Fanka Toby’ego Osborna?
– A wyglądam na pięćdziesiąt lat? – zażartowała. Wielką fanką Toby’ego Osborna była jej matka i to ona poinformowała ją o weselu.
– Zdecydowanie nie – odparł senator.
– Więc…?
– Więc?
Nie była pewna, czy Dare Bisset już wie, kto we wtorek będzie sprawozdawcą na posiedzeniu komisji. Ona przyszła tu zebrać informacje i nie zamierzała z tego zrezygnować, chyba że senator ją przejrzy.
– Przestań się wygłupiać. Co cię tu przywiodło?
– Ciekawość. Mieszkam w tym hotelu, a mój chłopak miał inne plany, więc zostałam sama. Usłyszałam muzykę i stwierdziłam, że się tu wkradnę i zabawię – skłamała. – Miałam nadzieję, że uda mi się uratować chociaż część weekendu na Nantucket.
Dare popatrzył jej w oczy. Melody wyobraziła sobie, że sprawdza jej prawdomówność. Ale ona w szkole średniej uczestniczyła w kółku dyskusyjnym, właśnie uzyskała dyplom z prawa, a w blefowaniu specjalizowała się niemal od dzieciństwa. Miała teraz dwadzieścia sześć lat, ale czuła, że sprawia wrażenie dojrzalszej.
– Nie jestem pewien, czy to prawda.
– Co by pana przekonało? – zapytała, gotowa wyjść z przyjęcia, jeśli zabraknie jej argumentów.
– Wypijemy drinka w oczekiwaniu na państwa młodych?
– Nie jestem pewna, czy ma pan czyste intencje.
– Nie mam. Nie jestem przekonany, czy ci wierzę – przyznał z uśmiechem, na widok którego poczuła dreszcz.
– Dlatego woli mnie pan pilnować?
– Właśnie. Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów bliżej.
– Ma pan wielu wrogów? – zapytała.
– Więcej niżbym chciał – odparł, prowadząc ją do baru przy parkiecie. – Spróbujesz drinka na cześć młodej pary?
– Co to jest? – zapytała, zerkając na tablicę.
Koktajl Osborn-Williams składał się z bimbru i syropu z jeżyn. Brzmiało to ciekawie, ale bimber zawsze szedł jej do głowy, tak jak niektórym tequila. Nie sądziła, by flirt przy alkoholu to był dobry pomysł.
– Chyba poproszę szampana – powiedziała.
– Dobry pomysł. Dwa szampany – rzucił Dare do barmana.
Gdy trzymali już kieliszki w dłoni, zawahał się.
– Pewnie nie masz przypisanego miejsca?
– Nie. Chciałam się przyczaić i poczekać, aż coś się zwolni.
– Chodź, usiądziesz przy naszym stole, żebym miał na ciebie oko. Chyba znajdzie się tam miejsce. Miałem przyjść z osobą towarzyszącą, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
– Podobnie było u mnie – zauważyła, nie zamierzając wypadać z roli.
– Tak. Ale Cami nie jest moją dziewczyną. Zabieram ją po prostu z sobą na przyjęcia, kiedy akurat nie mam…
Urwał, a Melody się roześmiała. Wiedziała, że trzydziestoośmioletni senator był playboyem i słynął z umawiania się z krągłymi inteligentnymi kobietami. Jego związki trwały średnio trzy miesiące. Próbując stworzyć profil dla swojego zespołu, Melody uważnie go obserwowała, aby wspólnie ze stażystami przedyskutować, jak go podejść.
W rzeczywistości był znacznie bardziej atrakcyjny. Wiedziała, że ma ciemne włosy i jasnoniebieskie oczy, ale jego spojrzenie było kapryśne i w zależności od światła zmieniało się z błękitnego w szare. Uśmiechał się szeroko i przyjaźnie, a wtedy oddech Melody przyspieszał.
Skrywał w sobie więcej, niż sądziła. Walczyła z zainteresowaniem, które w niej wzbudzał, tylko dlatego, że nie lubiła przegrywać i pragnęła zaimponować swemu nowemu szefowi. Nie chciała, by hormony zniszczyły wszystko, nad czym tak ciężko pracowała.
Jest młoda i ma przed sobą przyszłość, a to tylko facet. Przystojny i seksowny, fakt, ale musi go teraz rozgryźć, by potem móc pokonać. Miała nadzieję, że o tym nie zapomni.
Dare uniósł kieliszek w geście toastu.
– Za nieproszonych gości.
– Za dostojnych wykidajłów – odparła.
Gdy odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał, poczuła motyle w brzuchu.
– Więc jak masz na imię? – Podobała mu się. Była zabawna i chyba nie miała złych zamiarów. Nie mógł jednak ryzykować. Odkąd przyjechali na Nantucket, wybuchała afera po aferze, więc chciał, by kuzynka ze strony matki mogła przeżyć choć jeden dzień bez skandalu.
– Melody – powiedziała.
– Bardzo ładnie. Jestem Dare.
– Po prostu Dare?
– Wiesz, kim jestem – odrzekł. – A ty? Nie masz nazwiska?
– Chyba nie wiesz, kim jestem, prawda? Sądziłam, że to doda mi aury tajemniczości.
– Owszem. Ale to sprawia, że jestem trochę podejrzliwy. Moi rodzice i rodzina nie potrzebują więcej kłopotów. Dlatego muszę zapytać jeszcze raz: co tu robisz?
Miał ochotę odpuścić sobie i po prostu się bawić. A na razie jedynym zagrożeniem była właśnie Melody.
– Powtarzam: siedziałam w pokoju i użalałam się nad sobą, bo nie mam szczęścia do facetów. Wtedy usłyszałam muzykę i pomyślałam… że miło byłoby wypić drinka i potańczyć.
– Okej, możemy przyjąć, że nie kłamiesz.
– Cóż, chyba rzeczywiście twardo negocjujesz.
– Miałem ostatnio trudny okres w związku z relacjami mediów na temat mojej pracy – wyjaśnił. – A ty czym się zajmujesz?
– Pracuję dla grupy ekspertów w Waszyngtonie. Właściwie to moja pierwsza praca po ukończeniu prawa.
– Pierwsza praca? Grupa ekspertów? Imponujące – pochwalił ją. – Moją pierwszą pracą był staż w Bisset Industries.
– Z twoim ojcem rzeczywiście pracuje się tak ciężko, jak słyszałam?
– No właśnie, ciężko, Dare?
Dare zerknął przez ramię i ujrzał rodziców. Ojciec stanowił starszą wersję jego samego, tyle że miał szpakowate włosy. Matka była piękna, starzała się z klasą i wyglądała na dekadę młodziej. Miała długie blond włosy, które elegancko upinała. I choć była tylko ciotką panny młodej, to dziś – bo wychowywała Adler, gdy ta nie mieszkała z ojcem – pełniła rolę jej matki. Jedyna siostra matki Dare’a zmarła, kiedy Adler była mała.
– Bardzo ciężko – odparł Dare i odwrócił się, by pocałować matkę w policzek. – Ale zła reputacja wcale mu nie przeszkadza. Mamo, tato, to Melody. Melody, poznaj moich rodziców, Augusta i Juliette Bissetów.
– Miło mi – powiedziała Melody, wyciągając rękę.
Rodzice Dare’a uściskali jej dłoń.
– Jesteś przyjaciółką Nicka czy Adler? – zapytała matka.
Dare zerknął na Melody, która zastanawiała się, co powiedzieć, i położył dłoń na jej krzyżu.
– Melody jest ze mną, mamo. Przyjechała z Waszyngtonu.
– Och, przepraszam, jakoś mi to umknęło. Bardzo miło cię poznać – rzekła matka Dare’a, by zaraz zmienić temat i zapytać Melody, jak się jej podoba uroczystość.
Dare obserwował, jak matka wchodzi w rolę gospodyni przyjęcia. Gdy trzeba było pokazać światu, że wszystko jest w porządku, wykorzystywała swoje umiejętności towarzyskie. Goście byli przekonani, że rodzice nadal są tą sympatyczną parą, którą wszyscy znali, jakby kłamstwa i sekrety sprzed trzydziestu lat nie wypłynęły na światło dzienne i nie odbiły się na ich relacji.
Dare podziwiał jej opanowanie.
– Widzę, że przyszedł mój brat. Muszę z nim omówić zmiany w zarządzie – rzekł August, pocałował Juliette w policzek i przeniósł wzrok na Dare’a. – Wybacz, synu. Miło było cię poznać, Melody. Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy.
Ojciec się oddalił, a chwilę później matka poszła zająć się cateringiem. Dare odwrócił się do Melody, której brązowe oczy z uwagą śledziły coraz większy tłum.
Miała długie włosy, które wydawały się rozjaśniane; pasowały do jej opalonej skóry. Twarz miała w kształcie serca, usta pełne. Wiedział, że nie powinien się na nie gapić, ale nie było to łatwe. On również ostrożnie podchodził do relacji, lecz przez ostatnie dni napatrzył się na braci, którzy wyszli ze swoich sztywnych ról, by podążyć za głosem serca. Melody go kusiła.
– Wow. Twoi rodzice mają… znakomite maniery – powiedziała po chwili.
– To znaczy?
– Mówiłam ci, że śledzę, co dzieje się w twojej rodzinie. Gdyby moi rodzice byli na ich miejscu, mama ojca by ignorowała, a wszelkie próby czułości kwitowałaby kuksańcem w bok.
Nie mógł się nie roześmiać.
– Czyli to po niej jesteś taka zadziorna.
– To prawda, jestem do niej podobna. Nie znoszę takiego udawania.
– A jakie udawanie lubisz?
– Czasami trzeba trochę zagrać, żeby osiągnąć cel. Ty wiesz o tym pewnie więcej niż inni – odparła. – Mojej mamie nie podoba się na przykład, że rywalizuję z bratem, więc musimy robić to subtelnie.
– Często tak konkurujecie? – Przypomniały mu się jego własne relacje z rodzeństwem.
– Cały czas – powiedziała. – Gdyby nasza rodzina miała motto, brzmiałoby ono: ,,Zwycięzca zgarnia wszystko, a drugie miejsce to przegrana”.
– Brutalnie.
– Realistycznie. Mój tata powtarza, że trzeba z góry mówić, czego oczekujesz. Ja lubię wygrywać i nie zamierzam za to przepraszać.
Najwyraźniej Augusta i jej tatę coś łączyło – dlatego zresztą Dare nie poszedł w ślady ojca i zamiast rodzinnego biznesu wybrał karierę w polityce. Polityka była chyba łatwiejszą z dróg, bo tam nie musiał przestrzegać zasad Augusta – ani żyć w jego cieniu.
– Zgadzam się – przytaknął.
Gdy didżej pokierował gości do stolików, Dare bez zdziwienia zauważył, że na miejscu obok niego znajdowała się już karteczka z nazwiskiem Melody. Jego mama dbała o takie rzeczy. Dzięki temu Melody została jego prawowitą partnerką, co nie powinno mieć znaczenia – ale z jakiegoś powodu znaczenie miało.
– Jak poznałaś mojego brata?
– Z którym z Bissetów mam przyjemność?
Mężczyzna się roześmiał i potrząsnął głową.
– Zac, kapitan i lider zespołu Regat o Puchar Ameryki. Partner Iris Collins, druhny. – Wyglądał na miłośnika aktywności na świeżym powietrzu i był przystojny, choć nie tak przystojny jak Dare, pomyślała.
– Odpowiadając na pytanie, poznałam twojego brata w tym oto hotelu. – Zerknęła na Dare’a i puściła do niego oko. – Nie mógł mi się oprzeć od chwili, kiedy mnie zobaczył.
– Brzmi to podejrzanie – skomentował Zac, wyraźnie pragnąc bratu dokuczyć.
Melody musiała przyznać, że nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiła. Aby wspiąć się na szczyt w tak konkurencyjnym środowisku, musiała bardzo ciężko pracować, dlatego i tutaj pozostawała czujna. W miarę upływu godzin czuła się jednak coraz bezpieczniej.
– Nie próbowałem jej przekupić, jeśli to chcesz wiedzieć, Zac – wtrącił Dare. – Mój kochany brat dostał…
– To już za nami – przerwał mu Zac. – Iris na pewno nie chce więcej o tym słyszeć, a ja mam zamiar zrobić wszystko, żeby była zadowolona.
Melody słyszała o Zacu i Iris Collins. Iris była znaną influencerką i gospodynią programu lifestylowego. Podobno były partner porzucił ją tuż przed weselem Adler, w związku z czym zatrudniła Zaca, by wystąpił w roli jej chłopaka. Podobno się w sobie zakochali.
Dare uniósł dłoń.
– Spokojnie. Chciałem tylko powiedzieć, że między mną a Melody nie dzieje się nic podejrzanego.
– Opowiesz mi więcej o tym, co robisz, Zac? – zapytała Melody, aby zmienić temat.
– Jak mówiłem, jestem kapitanem zespołu, który bierze udział w Regatach o Puchar Ameryki. Wcześniej pracowałem dla innej drużyny. A teraz, kiedy jestem w Nowej Anglii, zbieram fundusze na własną załogę.
– Brzmi to fajnie.
– Czyli właściwie przynudzam, co? – zapytał.
– Czyli właściwie nie za wiele na ten temat wiem – przyznała. – Na studiach spotykałam się z wioślarzem.
– Tak? Gdzie studiowałaś? Ja też wiosłowałem – powiedział Zac.
– W Georgetown.
– Mają tam dobrą drużynę. – Zac wyglądał, jakby zamierzał ciągnąć pogawędkę o wioślarstwie, ale wtedy zjawiła się przepiękna druhna o blond włosach. Gdy położyła mu dłoń na plecach i szepnęła coś do ucha, Zac natychmiast się odwrócił.
– Iris? – zapytała Melody Dare’a.
– Tak. Jest dla niego za dobra – odparł Dare głośno, gdy Iris wróciła do głównego stołu.
Zac pokazał mu palec i wstał.
– Idę z nią zatańczyć. – Oddalił się, a Melody zauważyła, że ich towarzysze również wstają od stolika. Łącznie z Juliette, która zwróciła się do Zaca:
– To was też dotyczy – powiedziała. – Po pierwszym tańcu Adler zaprosi na parkiet całą rodzinę.
– Dobrze – zgodził się Dare.
Melody z trudem przełknęła ślinę. Nie spodziewała się, że będzie uczestniczyć w tym weselu. Miała przeczucie, że tego konkretnego podstępu Dare jej nie wybaczy. Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna po prostu wyjść.
– Miałem przygotowany układ w stylu Travolty z „Gorączki sobotniej nocy”, ale skoro już tu jesteś… chyba nie będę tańczyć sam.
Wiedziała, że nie wyjdzie. W jego tonie zabrzmiało coś, co sprawiło, że wydał jej się… bardziej ludzki. Przestała uważać go za jedynie trampolinę do kariery.
Juliette ruszyła na parkiet, a w tym czasie Toby Osborn – w towarzystwie perkusisty i basisty – zastąpił didżeja. Ponieważ trzymał w ręku gitarę akustyczną, Melody domyśliła się, że chce wystąpić na żywo. Jej mama dałaby wszystko, aby go usłyszeć.
– Myślisz, że mogę go nagrać i wysłać mamie? Czy to będzie raczej obciach? – zapytała Dare’a.
– Nie widzę problemu. Chodź, podejdziemy bliżej. Pewnie zagra piosenkę, którą napisał specjalnie dla Adler.
Tak też się stało. Rozdzierająca serce ballada nikogo nie pozostawiła obojętnym. Nawet Dare kilka razy zamrugał powiekami, by odeprzeć łzy. Nick i Adler tańczyli zasłuchani, podczas gdy Toby śpiewał o tym, jak jego mała dziewczynka wyrosła na kobietę, z której jest dumny. Klasyczny Toby Osborn – a jednak na tyle intymny, że Melody zrobiło się trochę wstyd tego, że nagrywa. Nie na tyle jednak, by nagranie usunąć.
Zebrani nagrodzili go gromkimi brawami. Toby podszedł do Adler i ją pocałował. Pod wpływem tej słodkiej sceny Melody aż wzdrygnęła się na myśl, że ogląda ją, udając kogoś innego. Ogarnęły ją wątpliwości.
– Teraz pora na rodzinny taniec – oznajmił didżej. Z głośników popłynęły dźwięki piosenki ,,We Are Family” Sister Sledge.
– Chcesz wysłać mamie ten filmik, zanim zatańczymy? – zapytał Dare, wskazując na jej telefon.
– Nie ma mowy. Chcę zobaczyć twoje ruchy – odparła, chwytając go za rękę i prowadząc w stronę Zaca i Iris.
Zac się do niej uśmiechnął i zaczęli tańczyć w kółku, do którego wkrótce dołączyli jego pozostali bracia i rodzeństwo Williamsów. Melody z zaciekawieniem obserwowała ich zabawę, bo dobrze wiedziała, że Williamsowie i Bissetowie ostro z sobą rywalizowali.
Zauważyła, że August i Juliette tańczą w kółku z państwem młodym i rodzicami Nicka. Obaj mężczyźni wyglądali dość dziwacznie.
– Jezu… – westchnął Dare. – Ojciec próbuje pokonać w tańcu Tada.
– I wygrywa – zauważyła piękna kobieta tańcząca z rodziną pana młodego. – Olivia Williams. Jestem siostrą Nicka. Nasz tata zna tylko ruchy typowe dla każdego taty.
– Jak dla mnie rusza się identycznie jak nasz – powiedział Zac. – Chodźmy ich ratować.
– Zgoda – dodała Iris.
Rodzeństwo państwa młodych ruszyło w stronę rodziców. Bardzo starali się udawać, że są szczęśliwą i zgraną drużyną. Było jednak jasne, że walka nie toczyła się tylko między seniorami rodów – ich dzieci też w niej uczestniczyły. Ta świadomość pomagała Melody zwalczyć wyrzuty sumienia, które nękały ją z powodu Dare’a.
Dare Bisset pochodził z ambitnej rodziny, która nie potrafiła odpuścić nawet w sprawie tak trywialnej jak taniec. A im więcej czasu z nim spędzała, tym wyraźniej dostrzegała, że to on stoi na czele stada.
Nie mogła zaprzeczyć, podobał jej się. Z każdym kolejnym kieliszkiem szampana powody, dla których miała podczas swego pobytu tutaj trzymać się na uboczu, odchodziły w zapomnienie. W końcu pomyślała, że jedynym sensownym zakończeniem tej imprezy będzie wspólna noc z tym facetem.
Fragment książki
Garrett Kaye nie najlepiej bawił się na balu walentynkowym zorganizowanym przez Ryder International, ale przynajmniej nie nudził się tak jak zazwyczaj na tego rodzaju imprezach.
Siedział przy okrągłym, pięknie udekorowanym stole przykrytym białym obrusem w czarne róże. Na środku stały wazony pełne czerwonych, różowych i białych tulipanów. Zastawa była biała, sztućce srebrne, kieliszki kryształowe.
Kolacja przygotowana przez szefa kuchni wyróżnionego nagrodą James Beard Foundation zasługiwała na najwyższą ocenę. Szampan był przeraźliwie cierpki i drogi, a sądząc po reakcji gości, torby z upominkami zawierały wspaniałe drobiazgi. Uśmiechy na twarzach gości świadczyły o tym, że wszyscy bawili się doskonale. Nic dziwnego, pomyślał Garrett, skoro wstęp kosztował ponad sto tysięcy.
- Moja pierwsza praca to promocja dżinu na plaży w Panamie…
Melodyjny głos wyrwał Garretta z zadumy. Uwagę gości skupiała Jules Carlson, dziewczyna o bujnych lokach, czekoladowej cerze, zjawiskowej figurze i pięknych brązowych oczach, w których migotały złociste cętki, ilekroć patrzyła na kogoś, kogo darzyła sympatią. A gdy się śmiała, cętki przybierały odcień miedzi. Czasem Garrett widział w jej oczach zielone płomienie, ale tylko wtedy, gdy zwracała się do niego. Najwyraźniej ją irytował. Ciekawe dlaczego?
Był przystojnym i wysportowanym facetem i miał metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu. Był też realistą i wiedział, że dzięki jego milionom kobiety traktują go jak połączenie księcia z bajki z gwiazdą rocka i Mister Universe’em.
Ale Jules Carlson, światowej sławy miksolożka i barmanka, zupełnie się nim nie interesowała.
Garrett odchylił się na krześle, rozpiął marynarkę i zaczął słuchać opowieści Jules o tym, co się wydarzyło w jednym z jej pierwszych pop-up barów. Upuściła na stopę butelkę tequili i kontynuowała pracę ze złamanym palcem; wybuchła bójka, a jej kusy top przesunął się, odsłaniając fragment piersi.
A piersi ma śliczne, stwierdził, spoglądając na jej szczupłą sylwetkę, której kształt podkreślała suknia przywodząca na myśl jej odległy afrykański rodowód: pomarańczowa spódnica i wyszywana koralikami góra złożona z białych, pomarańczowych, złotych i czarnych kawałków materiału. W morzu monochromatycznych strojów kreacja Jules się wyróżniała.
- Ten pokaz był sponsorowany przez Crazy Kate’s Gin, prawda? – spytała Tinsley Ryder-White.
Tak jak on miała ciemne włosy, niebieskie oczy i trójkątną twarz. Ich podobieństwo go nie dziwiło, w końcu był jej wujem. Przez chwilę wpatrywał się w swoją szklankę z whisky, po czym uniósł głowę i rozejrzał się po sali. Callum stał przy barze. Musiał mieć osiemdziesiąt kilka lat.
W tym roku on, Garrett, skończy trzydzieści pięć, czyli Callum miał czterdzieści osiem lub dziewięć lat, kiedy zrobił dziecko jego matce, a swojej asystentce. Romansując z Emmą, był żonaty i miał dorosłego syna Jamesa.
Garrett odszukał go wzrokiem. Był ze dwanaście centymetrów wyższy od swojego przyrodniego brata i bardziej umięśniony, ale nie ulegało wątpliwości, że są spokrewnieni. Dziwne, że nikt tego nie dostrzegał.
To znaczy pewnie Emma dostrzegała, ale ponieważ przez dwie dekady odmawiała potwierdzenia lub zaprzeczenia ojcostwa Calluma, nie chciał jej już o nic pytać. Starał się jak najrzadziej z nią rozmawiać.
Bo i o czym? Jako dziecko ambitnego, bezwzględnego Calluma Ryder-White’a i Emmy Kaye, zimnej, obsesyjnie broniącej swojego miejsca u boku jednego z najpotężniejszych biznesmenów na wschodnim wybrzeżu, był dla obojga ciężarem.
Wcześnie w życiu uświadomił sobie, że człowiek jest silny, gdy nie liczy na nikogo. Szukanie miłości i akceptacji czyni go słabym.
Jednak był wdzięczny Callumowi za fundusz powierniczy, do którego uzyskał dostęp w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin. Oczywiście nie miał pewności, czy to prezent od Calluma, ale kto inny dałby mu pięć milionów? Całą sumę zainwestował w internetowy start-up. Gdy dwa lata później skończył studia, jego inwestycja warta była dwadzieścia pięć milionów. To wystarczyło na otwarcie Kaye Investments.
Wzdrygnął się na myśl o ryzyku, jakie podjął. Mógł zostać z niczym, ale szczęście się do niego uśmiechnęło. Jak mawiała matka, Pan Bóg strzeże młodych i głupich.
Wybuch śmiechu przyciągnął jego uwagę z powrotem do stołu. Autor bestsellerów Sutton Marchant i Cody Gallant, właściciel znanej firmy eventowej, ocierali łzy. Jules potrafiła niezwykle barwnie opowiadać. Garrett jako znany mruk stanowił jej przeciwieństwo.
- Och, Tins, nie mogę się doczekać tego konkursu! – zwróciła się do przyjaciółki.
- Jakiego konkursu? – spytał Sutton.
Tinsley wyjaśniła, że w ramach obchodów stulecia Ryder International sponsoruje konkurs dla miksologów i barmanów na koktajl zainspirowany jakimś światowym wydarzeniem. Jules miała być jednym z jurorów.
- Jules, a ty jaki byś przyrządziła?
- Hm, dobre pytanie. – Jules oparła brodę o rękę. Wyglądała jak piękny kolorowy motyl. – Tyle się wydarzyło, odkąd sto lat temu George Ryder-White otworzył pierwszy bar. Loty w kosmos, komputery, antykoncepcja, internet. – Zmarszczyła nos. – Starałabym się zainspirować pracą niezwykłych kobiet walczących o równe prawa: Ruth Bader Ginsburg, Sojourner Truth, Fridą Kahlo czy Audre Lorde.
Sutton skrzywił się.
- Wiem, kim były Ginsburg i Kahlo, ale nic mi nie mówi nazwisko Truth ani Lorny…
- Lorde – poprawił go Garrett. – Sojourner Truth urodziła się jako niewolnica, ale uciekła od swojego właściciela i została abolicjonistką walczącą o zniesienia niewolnictwa.
Jules wbiła w niego wzrok.
- A Lorde to poetka i feministka oraz działaczka na rzecz praw obywatelskich – kontynuował.
- Jestem pod wrażeniem, Kaye.
- Czytam trochę – odrzekł, uśmiechając się w duchu.
Czytał dużo i bez przerwy. Czytanie pozwalało mu uciec od samotności, od poczucia, że nie liczy się w życiu matki.
- Konkurs wymyślił mój ojciec – oznajmiła Tinsley. – Jest w tym świetny; marnuje swój talent, pracując dla Calluma.
Nikomu nie trzeba było nic tłumaczyć. Było ogólnie wiadomo, że Callum wszystkim w firmie rządzi i trzyma syna na przysłowiowej smyczy. Garrett nie spuszczał wzroku z Jules, która popatrzyła współczująco na przyjaciółkę. Co za fascynująca kobieta, pomyślał, popijając whisky. Zmysłowa i wspaniała. Oraz wrażliwa.
Marzył, by zobaczyć ją nagą, okrytą samym prześcieradłem. Chciałby spędzić z nią noc lub dwie, poznać smak jej ust, skosztować słodyczy między jej nogami, zbadać krągłości… Widział ciekawość w jej oczach, gdy na niego zerknęła. Przysunęła palce do szyi, czubkiem języka oblizała wargę. Może za nim nie przepadała, ale fizycznie się jej podobał.
Tak, kiedyś wylądują w łóżku. Może dziś, może za dwa miesiące, może za dwa lata. Nieważne. Gdy się jest czegoś pewnym, można spokojnie czekać.
Wypiła łyk szampana.
- Czy Crazy Kate’s widnieje na liście potencjalnych sponsorów?
Tinsley skinęła głową.
- Od kilku lat jest jednym z naszych najważniejszych dostawców. No i Kate przedstawiła nam ciebie.
Promienny uśmiech Jules mógłby zasilić słońce. Garrett wstrzymał oddech.
- Podejrzewam, że Kate nie udźwignie roli sponsora. Musiała zwolnić pracowników i ograniczyć działalność – Jules ostrzegła przyjaciółkę. Powiedziała to lekkim tonem, ale jej oczy zdradzały niepokój.
- Dlaczego?
- Mnóstwo spraw się na to złożyło, między innymi pandemia.
- Crazy Kate’s jest gdzieś w Karolinie Północnej, prawda? – spytał Cody.
Garrett, który miał pamięć fotograficzną, przebiegł w myślach bazę danych zapamiętanych firm. Crazy Kate’s to mieszcząca się w Denver nieduża wytwórnia dżinu. Przed wybuchem pandemii właścicielka zaciągnęła kredyt, by zwiększyć produkcję. I nagle nastąpił lockdown; zamknęły się bary, kluby, restauracje. Ponieważ Garrett miał udziały w różnych sektorach gospodarki, sam nie ucierpiał. Ale wiele biznesów padło.
- Nie – odparła Jules. – W Denver. To Kate podsunęła mi pomysł pop-up barów. Dzięki niej ruszyłam z biznesem. Któregoś dnia Ryder’s i Crazy Kate’s mieli wspólną promocję; wtedy poznałam Tinsley i Kingę.
- Zdaje się, że niedawno unowocześnili rozlewnię? – wtrącił Garrett. – I zbudowali nowy magazyn?
Na twarzach gości zobaczył zdziwienie. Oczywiście jako inwestor był doskonale zorientowany. Jules pogroziła mu łyżką. Oczy jej płonęły jaśniej niż supernowa.
- Ty, Kaye, trzymaj się z dala od Crazy Kate’s!
Czyli nie tylko on dużo czyta. Najwyraźniej Jules coś o nim wiedziała. Nie tylko osiągnął ogromny sukces jako inwestor działający na rynku venture capital, ale często był postrzegany jako ktoś, kto żeruje na kłopotach innych, kupuje ich długi lub aktywa po niskiej cenie, a następnie sprzedaje z zyskiem.
Garrett wytrzymał spojrzenie Jules. Gdyby odwrócił wzrok, uznałaby to za potwierdzenie swoich podejrzeń.
Owszem, podjął kilka decyzji, które osoby niedoinformowane mogłyby nazwać moralnie dwuznacznymi. Wiedział, że ma opinię bezlitosnego drania, ale niektóre firmy znajdowały w tak wielkich kłopotach finansowych, że jedynym wyjściem było spieniężenie wszystkiego, aby pokryć długi.
Rzecz jasna, niektórzy uwielbiali przedstawiać go w złym świetle. Na szczęście się tym nie przejmował.
Jules nadal mu się przyglądała, czekając, by zapewnił ją, że nie ma zamiaru zbliżać się do Crazy Kate’s.
- Jestem niewinny. – Uniósł ręce. – Ja tylko zadałem pytanie.
- Dopiero dziś cię poznałam, Kaye, ale podejrzewam, że niewinny nie byłeś nawet w niemowlęctwie.
W pewnym sensie miała rację. Emma nigdy nie traktowała go jak dziecka. Nie mówiła, że święty Mikołaj przynosi prezenty, a zajączek wielkanocny pisanki, że w lasach mieszkają skrzaty, a wróżka-zębuszka zostawia pieniążek pod poduszką. A także nie chroniła go przed brutalną prozą życia. Zachęcała, by od najmłodszych lat oglądał wiadomości w telewizji i filmy dokumentalne; niektóre obrazy prześladowały go do dziś.
Ciekawe, czy Jules swoim dzieciom będzie opowiadała o Mikołaju, czy będzie chowała w ogrodzie czekoladowe jajeczka i wsuwała pod poduszkę monetę, a mleczaki trzymała w puszce na pamiątkę?
- W przyszły weekend lecę do Kate, więc wszystkiego się dowiem. – Przygryzła wargę. – Mam nadzieję, że zdoła się z tego wykaraskać.
- Może nie jest tak źle, jak myślisz – powiedział Sutton.
Niestety Garrett wiedział, że jest gorzej niż źle. Prędzej on zajdzie w ciążę, niż Kate odzyska płynność finansową.
Jules nie wyglądała na przekonaną.
- Różni do niej dzwonią z propozycją odkupienia długów.
Sutton popatrzył pytająco na Garretta, który pokręcił głową: nie, nie był jednym z tych sępów.
- Jeśli się zgodzi, straci wszystko: ranczo, oszczędności – dodała drżącym głosem Jules. Widać było, że martwi się losem Kate. Pewnie ich znajomość nie ogranicza się do spraw zawodowych. – Jakiś Volker nie odpuszcza.
Tinsley gwałtownie odsunęła krzesło i odeszła. Cody ruszył za nią. Jules, pogrążona w myślach, nawet tego nie zauważyła.
- Volker czy Valder? – spytał ostrożnie Sutton.
Na dźwięk nazwiska swojego wroga i rywala Garrett pochylił się do przodu. W oczach Suttona dojrzał złość. Westchnął. Okej, sam też nie zawsze cieszył się dobrą opinią, ale Valder to był sęp nad sępy, zabierał wszystko, z czego mógł mieć zysk.
- Powiedz swojej przyjaciółce, żeby wystrzegała się Valdera. – Sutton wstał. – Idę do baru. Przynieść wam coś?
Jules i Garrett podziękowali; po chwili zostali sami.
- Zgadzasz się z Suttonem, Kaye?
- Co do Valdera? Tak.
- Czy Kate ma jakieś wyjście?
Chciał jej dodać otuchy, ale wiedział, że prawda jest lepsza od kłamstwa.
- Jeśli Valder się pojawił, to sytuacja jest tragiczna. On rzadko wkracza do akcji, jeśli można coś uratować.
Jules zaklęła cicho.
- Coś cię łączy z tą Kate? – zapytał.
- Tak. – Odgarnęła za ucho pasmo włosów. – Odkąd skończyłam dziesięć lat, każde wakacje spędzałam u niej na ranczu. Jest moją drugą mamą.
Garrett usiłował sobie wyobrazić, jak czyści stajnię czy zagania zwierzęta do boksów. Uśmiechnął się pod nosem.
- Co cię bawi? – spytała, marszcząc czoło.
- Próbuję sobie wyobrazić ciebie przy ranczerskich zajęciach.
- Ranczerskich zajęciach?
- Potrafisz jeździć konno? Sprzątać gnój?
Jules wywróciła oczy do nieba.
- Umiem też naprawić traktor i zaorać pole. A także – wyszczerzyła zęby – wykastrować byka.
Zrobiło mu się słabo.
- Okej, wierzę ci na słowo – oznajmił głosem o oktawę wyższym niż wcześniej. – Serio? Naprawdę umiesz?
- I wiele innych rzeczy. Ja nie kłamię, Kaye.
Muzyka się zmieniła; rozległy się dźwięki jednej z jego ulubionych piosenek. Niewiele osób wiedziało, że jest melomanem i nawet chciał studiować muzykę w college’u. Ale nie bardzo kusiło go życie głodującego artysty. Sam grał na fortepianie, pomagało mu się to odstresować.
Przez moment słuchał: Griff O’Hare śpiewał i jednocześnie grał; obie rzeczy wykonywał perfekcyjnie. Pokiwawszy z uznaniem głową, Garrett wstał, zapiął guzik w marynarce, obszedł stół i zatrzymał się przy krześle Jules, która spojrzała ze zdziwieniem na jego wyciągniętą dłoń.
- Prosisz mnie do tańca?
- Zakładam, że kobieta, która umie wykastrować byka, umie również poruszać się na parkiecie.
- Poruszać? – Podała mu rękę. – Latami chodziłam na lekcje tańca.
Wcale go to nie zdziwiło.
- Czy jest coś, czego pani nie potrafi, panno Carlson?
- Nie wiem – odparła. – Ale jest wiele rzeczy, których nie zrobię.
Objął ją lekko w talii. Zapach jej perfum przeniósł go do tropikalnego ogrodu.
- Na przykład?
- Nie zanurkuję w jaskini, nie zjem gujawy i nie zaśpiewam w miejscu publicznym.
- Coś jeszcze? – spytał z uśmiechem.
- Nie zjem ślimaków, nie skoczę na bungee, nie wstawię kolczyka w język. I na pewno się z tobą nie prześpię.
Garrett Kaye był najbardziej irytującym i aroganckim facetem, jakiego znała. Mimo to kołysała się w jego ramionach i wdychała jego jego zapach będący kombinacją drogiego mydła, jeszcze droższej wody kolońskiej oraz testosteronu. Tak, testosteronu Garrett miał w nadmiarze.
Przeniosła wzrok z jego krawata na brodę, którą pokrywał krótki zarost. Wyobraziła sobie, jak tym zarostem delikatnie pociera o jej policzek. Na moment wstrzymała oddech. Nie powinna snuć takich wizji.
Lubiła szczupłych drobnych mężczyzn, łagodnych, inteligentnych, nieprzesadnie ambitnych. Garrett był inteligentny, inaczej nie odniósłby tak spektakularnego sukcesu, i oczytany, ale jak na jej gust był zdecydowanie zbyt męski. Taki samiec alfa, jak jej ojciec.
Nie interesowali jej mężczyźni odznaczający się nadmierną pewnością siebie. Garrett uosabiał wszystkie znienawidzone przez nią cechy.
Niestety jej ciało nie odbierało sygnałów ostrzegawczych, jakie wysyłała głowa. Jules karciła się w myślach, powtarzała sobie, że nie może przysunąć się bliżej i przycisnąć swoich pragnących dotyku piersi do jego szerokiego twardego torsu. Czuła ciepło w dole brzucha. Ciało wyrywało się do samca alfa, ale rozum kazał jej uciekać, szukać ratunku.
Wzdrygnęła się, kiedy Garrett potarł jej skórę na plecach.
- To dreszcz zadowolenia czy niechęci?
Odchyliwszy głowę, popatrzyła w jego niebieskie oczy.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała, konstatując z ulgą, że jej głos brzmi normalnie.
Garrett ponownie musnął palcem jej skórę. A ona ponownie zadrżała.
- Myślę, że ci się podobam, ale twój umysł wysyła ci sygnały ostrzegawcze i każe uciekać...