Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Niedobrana para
Zajrzyj do książki

Niedobrana para

ImprintHarlequin
KategoriaMedical
Liczba stron160
ISBN978-83-291-1985-6
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329119856
Tytuł oryginalnyThe Wallflower's Secret
TłumaczGrażyna Woyda
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-04-01
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Niedobrana para" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Doktor Ryan O’Doherty jest neurochirurgiem w szpitalu dziecięcym. Lucy Edwards zaczyna pracę na jego oddziale jako psycholog rodzinny. Od samego początku ich współpraca nie układa się najlepiej. Ryan informuje rodziców o stanie zdrowia dzieci w sposób chłodny i zdystansowany, za to ona zajmuje się ich uczuciami, wspiera w trudnych sytuacjach. Jednak kolejne skomplikowane przypadki sprawiają, że Ryan i Lucy coraz lepiej się rozumieją... 

Fragment książki

Doktor Ryan O’Doherty, neurochirurg dziecięcy nowojorskiego szpitala imienia Angela Mendeza, pochylił się nad małym pacjentem leżącym na oddziale intensywnej opieki medycznej.
- Usunąłem taką część guza, jak było to możliwe. Nie wyciąłem całego, bo nie mogłem ryzykować dodatkowego upośledzenia funkcji umysłowych.
Nigdy nie ukrywał prawdy przed rodzinami pacjentów. Wiedział, że jest wyjątkowo kompetentnym lekarzem i że zrobił wszystko, co było w jego mocy. Nie uważał się jednak za cudotwórcę. Rodzice muszą się z tym pogodzić.
- Rozumiem – odparł drżącym głosem ojciec chłopca. – Oboje z żoną zabierzemy go do domu i będziemy otaczać miłością… aż do końca.
Ryan kiwnął głową ze zrozumieniem. Był zadowolony, że jego rozmówca zachowuje się mężnie. Wiedział, że siła charakteru będzie mu bardzo potrzebna.
Usłyszał donośny sygnał swojego smartfonu. Dotknął ekranu, by uciszyć nieznośny hałas i spojrzał na nagraną wiadomość. Dział personalny. Zapomniał na śmierć o tym, że obiecał tam wpaść.
Czego mogą ode mnie chcieć ci biurokraci? – pomyślał z irytacją. Przecież wiedzą chyba, że nie siedzę w stołówce, tylko zajmuję się pacjentami.
- Pańskiego syna zbada jeszcze dziś szpitalny neurolog – powiedział do ojca chorego chłopca. – Wezwie mnie, jeśli będę potrzebny. A teraz proszę mi wybaczyć, ale…
- Dziękuję za wszystko, co pan dla niego zrobił.
- Nie ma za co – odparł Ryan. – Na tym polega moja praca.
Dziesięć minut później brnął już przez labirynt korytarzy w kierunku działu personalnego. Dyrekcje wszystkich placówek medycznych z reguły lokowały ten dział w podziemiach budynku i w najdalszym jego kącie. Ryan był zatrudniony w szpitalu Angela Mendeza już od pięciu lat, ale odwiedził tę komórkę tylko jeden raz – kiedy podpisywał umowę o pracę.
Nie miał pojęcia, po co został wezwany. Poprzedniego dnia otrzymał e-mail z prośbą o przybycie.
Gdy zadzwonił, aby powiedzieć, że nie może się stawić, bo jest zbyt zajęty, Matherson, dyrektor personalny, stanowczo zażądał jego obecności.
Ryan był pewny, że ta wizyta okaże się dla niego stratą czasu. Nie mógł zrozumieć powodów, dla których nie próbowano załatwić z nim tej sprawy za pomocą poczty elektronicznej.
Choć, formalnie rzecz biorąc, figurował na liście pracowników, nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś go wzywa do gabinetu. To raczej on wydawał polecenia lekarzom, toteż, wchodząc do działu personalnego, czuł się trochę nieswojo.
- Doktor O’Doherty – powiedział do siedzącej za biurkiem niepozornej sekretarki. – Zostałem wezwany przez pana Mathersona.
- Zaraz mu powiem, że pan przyszedł – oznajmiła urzędniczka, podnosząc słuchawkę.
On tymczasem rozejrzał się po nieznanym mu sekretariacie i dostrzegł siedzącą na krześle dwudziestokilkuletnią kobietę.
Kiedy uniosła głowę, by na niego spojrzeć, zauważył, że ma niebieskie oczy, w których maluje się tajemniczy smutek.
- Doktor O’Doherty już jest – powiedziała sekretarka, a potem słuchała przez chwilę głosu swojego niewidzialnego rozmówcy, spoglądając w kierunku obecnej w pokoju kobiety.
Ryan podążył za jej wzrokiem i przyjrzał się uważniej nieznajomej. Siedziała nieruchomo, trzymając dłonie na kolanach. W jej wyglądzie nie było nic szczególnego oprócz tych niebieskich oczu i długich gęstych włosów koloru pszenicy, które opadały na ramiona.
Miała na sobie szary kostium i skromną pomarańczową bluzkę. Ten niepozorny strój upodabniał ją nieco do wzorowej nauczycielki.
- Panno Edwards, pan Matherson prosi, żeby weszła pani do gabinetu razem z doktorem O’Dohertym – oznajmiła sekretarka.
Kim jest ta panna Edwards i co może mieć wspólnego ze mną? – spytał się w duchu Ryan, skupiając na niej wzrok. Była wysoka, miała smukłą sylwetkę świadczącą o tym, że dba o siebie. Ich spojrzenia się spotkały.
Smutek, który wcześniej dostrzegł w jej oczach, ustąpił teraz miejsca wyrazowi zdecydowania. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, a potem jej uwagę przyciągnął pan Matherson, pulchny łysiejący mężczyzna, który wyszedł z pokoju.
- Doktorze O’Doherty, panno Edwards, zapraszam do mojego biura.
Ryan puścił ją przodem.
- Wejdźcie, proszę, i usiądźcie – powiedział pan Matherson, kiedy stanął za biurkiem.
Panna Edwards zajęła jedno z winylowych bordowych krzeseł, a Ryan drugie.
- Doktorze, to jest Lucy Edwards. Właśnie dołączyła do naszego zespołu.
- Ryan O’Doherty – przedstawił się z lekkim uśmiechem, wyciągając do niej rękę.
Przez ułamek sekundy Lucy wahała się, a potem podała mu swoją drobną dłoń. Ryanowi spodobał się jej mocny uścisk. Spojrzał na Mathersona z niecierpliwością, czekając, aż wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi.
- Więc co nas tu sprowadza? – spytał po dłuższej chwili milczenia.
Matherson spojrzał na Ryana takim wzrokiem, jakby nie był zadowolony z tego, że ktoś chce przejąć kontrolę nad spotkaniem, które on zorganizował. Odchrząknął.
- Panna Edwards jest psychologiem rodzinnym – oświadczył. – Ma bardzo wysokie kwalifikacje i pozytywną opinię z ostatniego miejsca pracy. Jak rozumiem, jest osobą, którą rodziny regularnie prosiły o wsparcie.
Kobieta poruszyła się na krześle. Była zażenowana tą pochwałą, na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Najwyraźniej nie lubiła być w centrum uwagi, co zaskoczyło Ryana. Wiedział z doświadczenia, że kobiety na ogół chętnie skupiają na sobie zainteresowanie. Zaczął się zastanawiać, dlaczego panna Edwards jest inna.
Matherson mówił dalej, jakby jego znakomita oracja była warta wysłuchania.
- Nasz szpital jest w trakcie opracowywania nowego programu pod nazwą „Skoordynowana Opieka Nad Pacjentem”, w którym łączymy w pary psychologów z lekarzami. Panna Edwards jest pana partnerką. Będzie pan z nią współpracował.
O co chodzi? Czyżby to było kolejne biurokratyczne przedsięwzięcie, które ma wywołać u pracowników szpitala dobre samopoczucie? – pytał się w duchu Ryan.
Pochylił się do przodu, przeszywając wzrokiem pulchnego mężczyznę.
- Czy nie próbowaliśmy wprowadzić podobnego programu dwa lata temu? Czy nie stwierdziliśmy wówczas, że to nie jest dobry pomysł, że to nie przynosi żadnych rezultatów?
Matherson był na tyle dobrze wychowany, by zrobić skruszoną minę.
- Ten program jest trochę inny – oznajmił. – Wy będziecie parą próbną. Jeśli wam się powiedzie, będziemy wymagać od innych oddziałów, żeby podążyły za naszym przykładem.
- Czy to konieczne? Jestem pewny, że panna… hm…
- Edwards – podpowiedziała kobieta chłodnym tonem.
- Jestem pewny, że panna Edwards i ja moglibyśmy wykorzystać nasz czas rozsądniej…
- Proszę nie mówić w moim imieniu – przerwała mu kobieta, która jeszcze przed chwilą siedziała sztywno. – Doktorze, mogę pana zapewnić, że im bliższe są wzajemne stosunki między lekarzem a psychologiem, tym lepiej dla pacjenta.
W jej głosie pobrzmiewał groźny ton, co dało Ryanowi do myślenia. Doszedł do wniosku, że ta kobieta musi mieć silny charakter. Uniósł brwi i uśmiechnął się.
- A więc uważa pani, że bliski kontakt z lekarzem ma duże znaczenie.
Na policzkach panny Edwards pojawiły się rumieńce. Matherson odchrząknął, ale Ryan postanowił go zignorować.
- Nie zamierzałem sugerować, że pani praca jest bezwartościowa – oświadczył. – Chodzi mi o to, że nie uważam, abyśmy musieli omawiać przypadek każdego pacjenta. Na ich kartach choroby może pani zapisywać uwagi dotyczące spraw, o których, pani zdaniem, powinienem wiedzieć. A ja będę mógł je przeczytać.
Wstał. Ku jego zaskoczeniu panna Edwards również podniosła się z krzesła i spojrzała mu prosto w oczy.
- Mogę pana zapewnić, doktorze, że będą nas łączyć stosunki wyłącznie… zawodowe – wycedziła przez zęby. Potem wzięła głęboki wdech i dodała: - Pacjenci, a także ich rodziny, potrzebują wsparcia i komfortu psychicznego, których pan nie jest w stanie im zapewnić.
Masz całkowitą słuszność, pomyślał Ryan.
- To jest moja praca i wykonuję ją dobrze – oznajmiła, prostując ramiona.
- Jestem pewny, że to prawda, ale nie zamierzam tracić czasu na zebrania, skoro istnieje zupełnie dobry system komputerowy, którego można używać do korespondencji. A teraz, jeśli państwo wybaczycie…
- Doktorze – zaczął Matherson, spoglądając na niego uważnie – nie wiem, czy w pełni pan zrozumiał, o czym tu mówiliśmy. Mamy ten program przetestować. Zarząd szpitala popiera go jednogłośnie. Wasza współpraca powinna być zauważalna i przynieść wam korzyści.
Ryan zacisnął usta. Matherson zrobił zawoalowaną aluzję do tego, że nie zaproponowano mu stanowiska ordynatora neurochirurgii dziecięcej i że taka współpraca będzie dobrze wyglądać w jego życiorysie.
Przez dłuższą chwilę patrzył badawczo na Mathersona. Szpitalny gryzipiórek miał tyle przyzwoitości, że opuścił wzrok.
- Okej – powiedział, wzruszając ramionami, a potem spojrzał na pannę Edwards. – Zatem tworzymy zespół.
Na twarzy Lucy odmalowała się nieufność.
Czyżby chciała zakwestionować motywy, które popchnęły go do podjęcia tej decyzji?
- Więc sprawa załatwiona – oznajmił Matherson pogodnym tonem. – Zaczynajcie współpracę.

Lucy patrzyła na idącego korytarzem pół kroku przed nią lekarza, który sprawiał wrażenie całkowicie pochłoniętego sobą.
Trudno było jej zostawić za sobą całe życie i podjąć nową pracę w nieznanym mieście. Współpraca z kimś, kto ma jej za złe, że mu się narzuca, wydawała jej się niemożliwa. Ale wobec braku wyboru musi jakoś to rozwiązać.
Matherson, na którego twarzy malował się lepki uśmiech, spytał Ryana, czy wraca na neurochirurgię, a kiedy ten odpowiedział potwierdzająco, miał czelność poprosić go, by oprowadził pannę Edwards po oddziale.
Lucy poczuła się okropnie zawstydzona, że szef działu personalnego zdegradował chirurga do roli przewodnika. Nie przyszedł jej jednak do głowy żaden taktowny sposób wyjaśnienia mu, że może zrobić to sama.
Gdy wyszli z działu personalnego, Ryan O’Doherty przytrzymał drzwi, puszczając ją przodem.
Ktoś przynajmniej wpoił dobre maniery temu zarozumialcowi, pomyślała. Poza tym nic innego nie zrobiło na niej wrażenia.
Ale to nie cała prawda. Trudno było nie zauważyć jego szerokich ramion, przenikliwych błękitnych oczu i wysokiej sylwetki. W dodatku teraz jego długie nogi pokonywały wyłożoną kafelkami podłogę korytarza, a jej niezbyt często zdarzało się spotkać mężczyznę, który byłby od niej o tyle wyższy.
Ściskając mocno torebkę, podążała za nim. Z każdym krokiem coraz bardziej irytowało ją jego zachowanie. Mimo wszystko doceniała jednak to, że oprowadzi ją po oddziale. Nie miała nawet pojęcia, w którym miejscu ogromnego szpitala się znajdują.
Tego ranka, kiedy stała w Central Parku po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko głównego wejścia do szpitala, i podniosła wzrok, nie zaczęła nawet liczyć pięter. Oględnie mówiąc, ten szpital budził w niej grozę.
Mimo to w mieszaninie starej i nowej architektury budynku było coś, co wywoływało zachwyt. Widząc jaskrawożółte i czerwone daszki znajdujące się nad wejściami, uznała, że to miejsce jest przyjazne.
Praca w dużej placówce medycznej nie była dla niej czymś nowym. Większość szpitali dziecięcych jest powiązana z olbrzymimi klinikami uniwersyteckimi, ale te, w których dotychczas pracowała, wydawały się znacznie mniejsze niż Angel Mendez.
Zerkając na idącego obok niej mężczyznę, doszła do wniosku, że nie jest on zbyt towarzyski. Doktor O’Doherty zatrzymał się przy windach i nacisnął przycisk.
W swojej pracy Lucy musiała umieć odczytywać i interpretować ludzkie myśli. Nieustępliwa i sztywna postawa doktora O’Doherty’ego sugerowała, że nie jest zadowolony z tego, że musi jej pokazać oddział zgodnie z poleceniem Mathersona. Wcale jej to nie dziwiło.
Zachowywał się jak typowy chirurg. Bardzo typowy neurochirurg. Pewny siebie, opanowany, skupiony wyłącznie na własnych problemach. Zdawała sobie jednak sprawę, że musi z nim współpracować, nie ma więc wyboru. Powinna dołożyć wszelkich starań, żeby ich wzajemne stosunki były poprawne.
Odchrząknęła, a potem uniosła głowę.
- Widzę, że ten układ nie bardzo panu odpowiada, prawda?
- Ma pani rację.
Jego niezadowolenie nie dodało jej odwagi. Skoro w ten sposób reaguje na proste pytanie, to nie mogła sobie wyobrazić, jak się zachowa, kiedy staną w obliczu jakiegoś poważniejszego problemu.
- Chciałabym, żeby nasza współpraca przebiegała w sposób możliwie bezkonfliktowy.
Drzwi windy otworzyły się, przerywając im rozmowę. Wsiedli do zatłoczonej kabiny.
Kiedy Lucy poczuła na plecach dotyk klatki piersiowej doktora O’Doherty’ego i bijące od niego ciepło, lekko się wzdrygnęła. Po raz pierwszy od miesięcy głęboko ukryty w niej lodowaty chłód na sekundę zniknął. Powrócił w chwili, gdy drzwi windy otworzyły się i Ryan z niej wysiadł.
Lucy ruszyła za nim, a potem przystanęła.
- Czy coś się stało? – spytał, zatrzymując się.
- Nie. Po prostu zawsze dziwi mnie, że część szpitala, w której są sale dla pacjentów, tak bardzo różni się od części biurowej. Te jaskrawożółte ściany działają na mnie tak, jakbym wyszła z ciemności w jasne promienie słońca.
- Nigdy nie zwróciłem na to uwagi. – Jego stwierdzenie wcale jej nie zdziwiło. – Czy trafi pani stąd do swojego pokoju?
Rozejrzała się wokół siebie. Rozpoznała wiszący na ścianie oprawiony rysunek dziecka.
- Tak. Teraz już wiem, gdzie jestem – oznajmiła, a kiedy Ryan odwrócił się, chcąc odejść, zapytała: - Więc jak będziemy realizować ten plan skoordynowanej współpracy, doktorze?
Przystanął, a potem spojrzał w jej stronę.
- Zamierzam w tej sprawie postępować tak jak zawsze – odparł. – Należy czytać karty choroby, panno Edwards.
- Pan Matherson dał do zrozumienia, że to nie wystarczy. Może nie podobać się panu ten pomysł, ale oczekuję, że zrobi pan to, co do pana należy. Pańscy pacjenci są teraz również moimi pacjentami i zamierzam się nimi opiekować możliwie jak najlepiej.
Ryan O’Doherty postąpił krok w jej stronę, pochylił się i przeszył ją przenikliwym spojrzeniem.
- A pani uważa, że ja tego nie robię?
- Z całą pewnością jest pan nieprzeciętnie kompetentnym chirurgiem, ale powinniśmy dążyć do optymalizacji…
- Panno Edwards, czyżby miała pani wątpliwości co do moich umiejętności zawodowych? – przerwał jej obcesowo.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie, ale nie pozwolę panu lekceważyć siebie ani moich umiejętności. Władze waszego szpitala zwróciły się do mnie z prośbą o wykonanie takiego a nie innego zadania, ktoś więc zapewne uznał mnie za osobę kompetentną. Liczę na to, że pan przynajmniej zechce to przyjąć do wiadomości.
Skupił na niej uwagę, a ona poczuła, że drżą jej kolana. Czyżby przekroczyła jakąś granice?
- Robię obchód o piątej. Punktualnie – oznajmił szorstkim tonem, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem, dając jej do zrozumienia, że przeznaczony dla niej czas dobiegł końca.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel