Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Niepisane zasady
Zajrzyj do książki

Niepisane zasady

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-276-9991-6
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyThe Master's New Governess
TłumaczEwelina Grychtoł
Język oryginałuangielski
EAN9788327699916
Data premiery2023-07-12
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Niepisane zasady" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Maud jest szanowaną guwernantką. Potraktowana haniebnie przez ostatniego pracodawcę, przyjmuje posadę w dalekiej Kornwalii. Bez referencji i oszczędności nie może przebierać w ofertach, na szczęście dom na odludziu sprawia miłe wrażenie. Nowa podopieczna jest bystra, lecz sir Dominic, jej ojciec, wydaje się Maud wyjątkowo oschły. Już na wstępie informuje, że zwolnił kilka nauczycielek, które naruszyły niepisaną zasadę, by nie flirtować z pracodawcą. Oburzona Maud postanawia ograniczyć ich kontakty do minimum, ale Dominic nieustannie odwiedza salę lekcyjną. Wydaje się zainteresowany nie tylko postępami córki w nauce, lecz także towarzystwem guwernantki. I chociaż to on nalegał na przestrzeganie zasad, teraz coraz częściej o nich zapomina...

 

Fragment książki

- Witam w Pendragon Hall.
Maud podskoczyła. Właśnie oglądała, jak mały, rudy motyl tańczy wśród stokrotek na trawniku, kiedy usłyszała za sobą głęboki głos.
Okręciła się, przyciskając rękę do piersi.
- Och!
Na żwirowym podjeździe stał sir Dominic Jago. Jego sylwetka na tle zachodzącego słońca była prawie czarna, a dom za nim wyglądał jak z bajki.
Maud nie spodziewała się, że jej nowe miejsce pracy będzie takie urokliwe. Poprzednio pracowała w większym domu, ale mniej urokliwym. Pendragon Hall był rezydencją z szarego kamienia, ze stromym łupkowym dachem, kominami wysokimi jak wieżyczki i łukowym oknami. Od murów odbijało się zachodzące słońce.
Dom leżał kilka mil od wybrzeża, ale bryza pachniała morzem.
Teraz wiatr zdmuchnął ciemne włosy z czoła sir Dominica, który zmarszczył lekko brwi, przyglądając się Maud przeszywającym wzrokiem. Poczuła, jak jej pierś gwałtownie unosi się i opada. Po tym, co stało się w jej poprzedniej pracy, łatwo było ją spłoszyć. Podskakiwała, kiedy ktoś niespodziewanie wchodził do pokoju, a nawet gdy słyszała głośny dźwięk. Jej nerwy były napięte jak postronki. Jednak tym razem nie była tylko przestraszona. To sir Dominic Jago wyprowadzał ją z równowagi, on i otaczająca go aura energii.
Lekko skłonił głowę.
- Proszę mi wybaczyć. Nie zamierzałem pani wystraszyć.
- Ależ nic się nie stało, sir. - Głos Maud na szczęście brzmiał spokojnie. Jak właściwie powinna się do niego zwracać?
Kąciki jego ust uniosły się.
- Czyli wie pani, kim jestem.
Maud skinęła głową.
- A ja wiem, kim jest pani.
Maud poczuła ucisk w żołądku.
- Może powinienem był przedstawić się w pociągu. Zgadłem, że jest pani nową guwernantką.
Miał lekki kornwalijski akcent, ale nie było wątpliwości, że jest wysoko urodzonym mężczyzną. Dostał tytuł od królowej Wiktorii, w uznaniu za zasługi dla Korony. Był bardzo młody, jak na takie wyróżnienie. Martha wspominała, że Koleje Zachodniokornwalijskie nigdy by nie powstały bez jego determinacji, a królowa Wiktoria bardzo entuzjastycznie podchodziła do nowego i rewolucyjnego wynalazku, jakim była kolej.
Wydawał się też dużo młodszy, niż Maud się spodziewała. Wyobrażała sobie starszego siwowłosego dżentelmena, być może przy kości. Tymczasem wyglądało na to, że sir Dominic Jago wiele osiągnął przed trzydziestym piątym rokiem życia, bowiem na tyle właśnie wyglądał.
- Doceniam, że pan mi pomógł - powiedziała Maud. - Sytuacja stała się bardzo nieprzyjemna. Mam nadzieję, że nie musiał pan rezygnować ze swojego miejsca.
- To nie pierwszy raz, kiedy podróżowałem w lokomotywie. - Sir Dominic przeczesał palcami włosy. - Pył węglowy mi nie przeszkadza. Chcę, żeby wszyscy pasażerowie czuli się w pociągach komfortowo.
- Podróż bardzo mi się podobała, mimo tej scysji. Konduktor powiedział mi, że jest pan właścicielem kolei.
- Nie do końca, po prostu należę do grupy inwestorów. Odpowiednio zarządzane koleje to wzrost dobrobytu w Kornwalii dobrobyt. Ale chodzi także o coś ważniejszego.
- O co?
- O nadzieję, panno Wilmot. Nadzieja napędza dobrobyt. Chcemy, żeby pasażerowie Kolei Zachodniokornwalijskich mogli dojechać bez przesiadek z Londynu aż na przylądek Land's End.
- Tu żyją smoki - powiedziała Maud, zanim zdążyła się powstrzymać.
- Przepraszam?
Maud cicho westchnęła. Rozmowa toczyła się tak gładko, jakby byli starymi znajomymi, a nie guwernantką i pracodawcą. Pewnie dlatego na chwilę się zapomniała.
- Tak pisano na starych mapach. Tam, gdzie zaczynało się niezbadane terytorium. Tu żyją smoki.
Kącik ust sir Dominica uniósł się.
- Nie ma tu żadnych smoków, pani Wilmot. Czy już pani zwiedziła Pendragon Hall?
- Jeszcze nie. Pokazano mi tylko mój pokój. Miałam nadzieję poznać Rosabel, ale zażywała właśnie poobiedniej drzemki, a ja potrzebowałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza po podróży. Obawiam się, że nieco straciłam poczucie czasu. Te ogrody są przepiękne.
Obróciła się ku rozległemu zielonemu trawnikowi, na którym wciąż tańczyły motyle. Był dobrze utrzymany, ale miał też w sobie pewną dzikość. Najeżone kolcami róże pięły się po murach, splatając się, jakby strzegły śpiącej królewny. Na terenie posiadłości był też las i sad, który widziała pod drodze z małej wiejskiej stacyjki Penponds. Spodziewała się, że sir Dominic pojedzie do domu tym samym powozem, który po nią wysłał.
Zapytała o to woźnicę, który parsknął śmiechem.
- Sir Dominic nie ma czasu, żeby jeździć powozami. Dociera na stację wierzchem. Ma pięknego ogiera.
- Rozumiem, że lubi pani przebywać na zewnątrz.
- Bardzo. Nie mam rozległej wiedzy botanicznej, ale lubię obserwować świat natury. Interesują mnie zwłaszcza motyle.
- Motyle? Zbiera je pani?
Maud wzdrygnęła się.
- Jeśli ma pan na myśli przyszpilanie ich do tablicy, to nie. Lubię poznawać ich gatunki i nazwy. Wie pan, że motyle zawsze wracają do tego samego miejsca? Jeśli gdzieś się zobaczymy, jest spora szansa, że pojawią się tam ponownie.
- Nie, nie byłem świadom tego faktu.
Maud zarumieniła się. Znów poczuła się przy nim swobodniej, niż powinna.
- Przepraszam. Czasem bywam przemądrzała.
- To cecha dobrej guwernantki.
- Lubię też długie spacery - dodała. Chciała, żeby o tym wiedział. - I w ciągu dnia, i wieczorem. Czasem także w nocy.
- Motyle nie latają w nocy.
Maud uśmiechnęła się.
- Ćmy tak. Poza tym… - Przełknęła ślinę, czując nagłe ukłucie lęku, który w każdej chwili mógł odebrać jej spokój. - Czasem mam problemy ze snem.
- Rzadko spotyka się kobietę, która ośmiela się wyjść nocą sama.
- Mam nadzieję, że to nie będzie problem - odparła. Świeże nocne powietrze były jedynym antidotum na okropne koszmary, które ostatnio nawiedzały ją niemal co noc. Strach przed koszmarami często nie pozwalał jej zasnąć, a jeśli już się udało, jej sen był płytki i niespokojny.
- Wbrew przeciwnie. Doceniam pani zainteresowanie przyrodą. Ale jeśli będzie pani uprzejma na chwilę wejść do środka, panno Wilmot, chciałbym porozmawiać o pani kandydaturze na stanowisko guwernantki. - Wskazał dom, który był już skąpany w wieczornym półmroku. - Czy zechce mi pani towarzyszyć?
Zdenerwowanie Maud rosło w miarę, jak podążała przez trawnik i żwirowany podjazd, a następnie przez korytarze Pendragon Hall. Wreszcie znaleźli się w dużym pomieszczeniu na parterze, pełnym książek. W innych okolicznościach ich widok wzbudziłby w Maud dreszcz ekscytacji. Na pierwszy rzut oka rozpoznała dzieła Szekspira i Gibbona. Na ścianach wisiały obrazy i rysunki, ale nie miała czasu, żeby wszystkiemu się przyjrzeć.
Uniosła podbródek.
- Wydaje mi się, że zaszło nieporozumienie.
Zmarszczył brwi i usiadł za biurkiem z blatem obitym zieloną skórą. Zdjął płaszcz, odsłaniając kamizelkę w kolorze czerwonego wina i nieskazitelną białą koszulę bez śladu pyłu węglowego.
- Jakiego rodzaju pomyłka?
- Myślałam, że już zostałam przyjęta. - Jej głos zadrżał lekko. - Czyżbym przebyła całą tę drogę tylko po to, żeby odbyć rozmowę kwalifikacyjną?
- Ach. - sir Dominic zabębnił palcami w blat biurka. - Proszę usiąść, panno Wilmot. Jest kilka spraw delikatnej natury, które muszę poruszyć. Nie zamierzam odesłać pani do Londynu, ale możliwe, że po tym, co teraz powiem, uzna pani tę posadę za… nieodpowiednią.
- To bardzo osobliwe - odparła z oburzeniem Maud, starając się ukryć strach.
- Jeśli pozwoli mi pani wyjaśnić…
Maud wygładziła spódnicę drżącymi dłońmi i usiadła na rzeźbionym drewnianym krześle. Nic, co miał jej do powiedzenia, nie mogło jej skłonić do rezygnacji z posady.
Sir Dominic odchylił się i skrzyżował nogi.
- Po pierwsze, pani referencje są wyśmienite. To główny powód, dla którego panią zatrudniłem.
- Och - bąknęła słabo. Oczywiście miał na myśli referencje Marthy. Bolało ją, że musiała ich użyć, ale jej referencje za edukację młodych Melville'ów byłyby równie dobre… gdyby ich wuj nie okazał się tak okrutny.
Zmusiła się, żeby skupić się z powrotem na sir Dominicu.
- Sądzę, że nauczanie Rosabel nie nastręczy pani zbyt wiele problemów - powiedział. - Jest grzeczną i posłuszną dziewczynką, ale ostatnio dużo chorowała, co sprawiło, że stała się nieśmiała i wycofana. Trudno ją namówić do wyjścia z domu.
- Czy Rosabel teraz choruje?
- Po tylu chorobach trudno uznać ją za okaz zdrowia, ale czuje się już dobrze. Poprosiłem miejscowego lekarza, żeby ją zbadał. Mówi, że fizycznie nic jej nie dolega.
Maud zmarszczyła brwi.
- Świeże powietrze ma zbawienny wpływ na zdrowie dzieci - powiedziała. - Zobaczę, czy uda mi się ją nakłonić, żeby wyszła na zewnątrz.
- Dziękuję. Teraz z pewnością pani rozumie, dlaczego ucieszyłem się, że pani lubi przebywać na świeżym powietrzu. - Moja posiadłość jest rozległa, mam kilka ogrodów i sadów, a także las. Nie życzę sobie, żeby Rosabel spędzała cały czas nad książkami.
- W zupełności się zgadzam - odparła Maud. Zawahała się na moment. Przez całą drogę pociągiem zastanawiała się, jak mu to powiedzieć. - A co do lekcji Rosabel…
- Mają to być lekcje odpowiednie dla dziewczynki w jej wieku. Muzyka, języki i rysunek.
- To nie wystarczy - powiedziała stanowczo Maud. - Młoda dama musi nauczyć się o wiele więcej.
- Czyżby? Czy jest pani Niebieską Pończochą, panno Wilmot?
- Jestem żarliwą zwolenniczką kobiecej edukacji - przyznała.
- Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie szukałbym nauczycielki dla Rosabel, gdybym był przeciwnikiem edukacji kobiet.
Maud splotła ręce.
- Jeśli mam być guwernantką Rosabel, chciałabym nie tylko przekazać jej wiedzę niezbędną damie, ale także poszerzyć jej horyzonty. Uważam, że geografia, matematyka, łacina i botanika są bardzo wskazane.
Sir Dominic cofnął głowę.
- Łacina? Botanika? Czy ma pani kwalifikacje, żeby tego uczyć, panno Wilmot?
- Jak najbardziej. Moja matka i ojciec popierali edukację kobiet. Mój ojciec był dyrektorem szkoły. Dlatego ja i moja siostra jesteśmy świetnie wykształcone. Uczyłyśmy się według tego samego programu, co chłopcy. Moja siostra… - Maud zawahała się - ... przykładałyśmy się do nauki i obie zostałyśmy guwernantkami.
- Rosabel ma dopiero siedem lat.
- Nigdy nie jest za wcześnie na naukę - zapewniła go Maud. - Moim celem jest sprawienie, by Rosabel pokochała lekcje lub nawet nie zdawała sobie sprawy, że czegoś się uczy.
- Jak to możliwe?
- Mam swoje metody - odparła. - Nauka musi pobudzać wyobraźnię dziecka. Proszę pozwolić, bym na próbę zastosowała moje metody. Jeśli się do nich nie przekona, nie będę kontynuować, ale chyba zasługuje na szansę?
- Jest pani bardzo przekonująca. - Sir Dominic zastanawiał się przez chwilę. - No dobrze. Ma pani wolną rękę.
- Dziękuję, sir Dominicu. - Maud westchnęła z ulgą. - Nie pożałuje pan.
- Mam nadzieję, panno Wilmot.
- Zachęcam też pana do obserwacji moich metod - dodała. Uważała uczestnictwo rodziców i opiekunów w procesie edukacji za wyjątkowo ważne, ale niewielu rodziców to robiło. Niektórzy z jej podopiecznych prawie ich nie widywali. - Będzie pan zawsze mile widziany w sali lekcyjnej.
- Zapewniam, że skorzystam z tej propozycji, panno Wilmot. Skoro już ustaliliśmy kwestię programu nauczania, omówmy inne sprawy. Matka Rosabel, Sarah, zmarła wkrótce po porodzie.
Powiedział to bez emocji, ale Maud wyczuwała, że nadal jest pogrążony w żałobie. W jego oczach czaił się smutek.
- Bardzo mi przykro.
W odpowiedzi sir Dominic tylko skinął głową.
- To przede wszystkim ze względu na brak matczynej opieki Rosabel wymaga nadzoru guwernantki. Ma opiekunkę, która jest jej oddana i pozostanie w Pendragon Hall. Ale Rosabel potrzebuje też opieki damy, która nauczy ją etykiety oraz wpoi jej pewne zasady.
- Oczywiście. - Maud przygryzła wargę. - To należy do guwernantki.
- Dla Rosabel to będzie ważna część nauki. Jako jej ojciec mogę być dla niej autorytetem w niektórych kwestiach, ale nie we wszystkich. Guwernantka musi być dla niej osobą, która zapewni jej moralne przewodnictwo pod nieobecność matki.
- Nie rozważał pan ponownego zamążpójścia? - zapytała.
Zmiana na twarzy sir Dominica była natychmiastowa.
- Czy mój stan matrymonialny panią interesuje, panno Wilmot? Czy z tego powodu przyjęła pani posadę?
Przestraszona Maud potrząsnęła głową.
- Wiedziałam, że jest pan wdowcem, sir. Ale to nie jest powód, dla którego przyjęłam tę posadę.
- A jaki był powód, jeśli mogę spytać?
- Mój powód… - Maud zająknęła się.
- Właśnie. Dlaczego opuściła pani poprzednie miejsce pracy?
- Chciałam zacząć od nowa - powiedziała niepewnie. - Odpocząć od miasta…
- Rozumiem. - Sir Dominic nie wydawał się przekonany. - Wstał i podszedł do okna. Kiedy się odwrócił, miał zaciśniętą jego szczękę. - To delikatna sprawa, panno Wilmot, ale obawiam się, że musimy ją wyjaśnić.
Maud zaczęła drżeć. W jakiś sposób odkrył, że nie jest Marthą. Usłyszał, co się stało u lorda Melville'a.
Sir Dominic wrócił za biurko, ale nie usiadł. Jego wyraz twarzy był surowy.
- Jestem zmuszony mówić wprost. Oczywiście zdaje sobie pani sprawę, że zaproponowałem pani posadę z pewnym opóźnieniem.
- Tak - szepnęła Maud, starając się bezskutecznie opanować drżenie.
- Były inne guwernantki.
Maud trzęsła się już jak osika na wietrze.
- Jako wdowiec odkryłem, że jestem obiektem pewnych… romantycznych wyobrażeń. - Położył ręce płasko na biurku. Sygnet na jego palcu błysnął. - Wygląda na to, że niektóre guwernantki marzą, by poślubić pana domu.
- Och! - Maud poczuła się, jakby wylał na nią wiadro lodowatej wody.
- Z pewnością słyszała pani o takich sprawach.
- Owszem, słyszałam. - Kiedy do Maud w pełni dotarło znaczenie jego słów, miejsce jej strachu zajął gniew. – Jednak według mnie ma to mniej wspólnego z nadziejami guwernantek, a więcej z tym, czego oczekuje od nich pan domu.
- Czyżby?
- Kobiety zbyt często obarcza się winą za zachowanie mężczyzn. - Maud nie była w stanie ukryć goryczy w głosie. Sama zbyt dobrze o tym wiedziała.
- Mogę zapewnić, że poprzednie guwernantki odeszły z własnej woli, gdy tylko uświadomiły sobie, że ich nadzieje są płonne - odparł zdecydowanie sir Dominic. - Dlatego chcę być z panią szczery, panno Wilmot.
Maud uniosła podbródek.
- Ja również. I może pan być pewny, że nie mam romantycznych... oczekiwań.
- W pociągu widziałem, że czyta pani księgę baśni. Pomyślałem, że jest pani osobą, która popuszcza wodze fantazji.
Maud starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie.
- Mam bogatą wyobraźnię. To wszystko.
- Nie chciałem pani obrazić.
- Osądził mnie pan, nie znając mnie. - Maud ledwo mogła powstrzymać gniew. - Tylko dlatego, że jestem guwernantką.
- Proszę przyjąć moje przeprosiny, jeśli tak to pani zrozumiała. Chciałem tylko postawić sprawę jasno.
- Wyraził się pan bardzo jasno. - Maud wyprostowała się. - Może pan być pewien, że nie mam żadnych… romantycznych wyobrażeń na pański temat.
Sir Dominic skłonił głowę.
- Jeszcze raz przepraszam.
- Może to lepiej, że sprawa została wyjaśniona - odparła sztywno Maud.
- Czy na tych warunkach wciąż jest pani zdecydowana przyjąć posadę? - zapytał po chwili.
- Jak najbardziej. - Maud wstała, żeby spojrzeć mu w oczy. Był od niej o stopę wyższy, ale śmiało napotkała jego wzrok. - Proszę mi wierzyć, nie przyjęłabym jej na innych.

Dominic zabębnił palcami w biurko. Rozmowa z nową guwernantką przebiegła nie tak, jak zaplanował.
Panna Martha Wilmot.
Wychodząc, nie trzasnęła drzwiami, ale czuł, że niewiele brakowało. Podniósł listy ze stołu i włożył je do szuflady biurka. Zanim zamknął szufladę, patrzył na nie przez chwilę z pewną konsternacją. Jej referencje były doskonałe. Wyłaniał się z nich obraz osoby zdystansowanej, zachowawczej, niemal nudnej. Kłopot w tym, że to miało się nijak do kobiety, którą właśnie poznał.
Kiedy zauważył ją z peronu, wyglądała z zainteresowaniem przez okno pociągu. To właśnie jej entuzjazm zwrócił jego uwagę. Była ubrana jak typowa guwernantka, w jej zielonych oczach nie było nic niezwykłego, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, Dominic poczuł się zaintrygowany. Był pewien, że pod nudnym ubraniem kryje się żywy umysł.
Nie miał innego wyboru, musiał szczerze opowiedzieć pannie Wilmot o swoich doświadczeniach z jej poprzedniczkami. Już wcześniej zdecydował, że powinien na wstępie rozwiać ewentualne fantazje nowej guwernantki. A kiedy zobaczył, jaką książkę panna Wilmot czyta, ta kwestia wydała mu się jeszcze bardziej nagląca.
Ale uraził ją. Wiedział, że tak się może stać, ale nie mógł sobie pozwolić na pominięcie tej kwestii. Mimo to potraktował ją bardziej wyniośle i arogancko, niż planował. A jej odpowiedź…
Dominic zmarszczył brwi.
Była bardziej niż urażona.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel