Niespodzianki małżeńskie (ebook)
Książę Griffin wie, że pomoże swojemu królewskiemu bratu, jeśli zmieni własny wizerunek playboya. Dlatego poślubia Melody, niewidomą siostrę młodej królowej. Griffin naprawdę ma zamiar się nią zaopiekować i żyć z nią w białym małżeństwie. Gdy jednak poznaje bliżej swoją piękną żonę, coraz trudniej mu zapanować nad pożądaniem. Nie może się też oprzeć wrażeniu, że Melody wcale nie jest taka krucha i bezradna, na jaką wygląda. Wciąż go zaskakuje swoją siłą i niezależnością, aż któregoś dnia odkrywa jej sekret…
Fragment książki
Melody Skyros skrycie marzyła, że pewnego dnia zgodnie ze swoim powołaniem zostanie skuteczną zabójczynią i będzie likwidować tylko tych, którzy naprawdę na to zasługują. Ale to nie byłoby godne damy.
Od lat w sekrecie trenowała różne sztuki walki. Zawdzięczała tę możliwość rzadkim aktom małżeńskiego buntu swojej dobrze wychowanej, arystokratycznej matki.
Despotyczny ojciec Melody, również arystokrata i magnat prasowy, nie mógł wiedzieć, że pogardzana przez niego druga córka nabywa jakichkolwiek umiejętności, niezgodnych ze snobistycznym systemem wartości wyższych klas społecznych, zamieszkujących starożytne wyspiarskie królestwo Idylli na Morzu Egejskim. Pod żadnym pozorem nie mógł odkryć, że młoda dama uczy się obezwładniać licznych napastników gołymi rękami, a nie z wdziękiem siedzieć przy stole podczas oficjalnych przyjęć.
Nigdy jej nie wybaczył wrodzonej wady. Uznał niewidomą córkę za bezużyteczną. Czasami tylko wykorzystywał ją jako broń przeciwko tym, którym naprawdę na niej zależało.
Najwcześniejsze i najpiękniejsze marzenia Melody dotyczyły zniszczenia świata Aristotle’a Skyrosa, który jak najbardziej na to zasługiwał.
Ale jej starsza siostra, Calista, poradziła sobie z nim w inny sposób. Na tyle doskonała, żeby zadowolić ojca, ciężko pracowała, żeby zająć drugie miejsce w rodzinnej spółce, z zamiarem pobicia go w jego własnej grze. Oczywiście zawstydziła go i upokorzyła, doprowadzając do usunięcia Aristotle’a z jego własnego zarządu i zwolnienia z posady naczelnego dyrektora.
Zdaniem Melody wybrała mniej satysfakcjonujące rozwiązanie niż fizyczny atak, zwłaszcza że to Melody płaciła za kompromitację Aristotle’a. Musiała jednak przyznać, że przy okazji odniosła pewne korzyści.
Właśnie zyskała nowy cel: Jego Wysokość księcia Griffina z Idylli.
Dzień wcześniej został jej szwagrem, kiedy jej siostra poślubiła króla Oriona.
Melody wciąż nie rozgryzła, co ów rozpustnik i lekkoduch osobiście dla niej znaczy. Wszystko stało się zdecydowanie za szybko.
Kiedy Calista została królową, król Orion zabrał ją z wesela przy akompaniamencie wiwatów, gdy pałacowy zegar wybił północ. Po Wigilii nastąpiło Boże Narodzenie.
Wprawdzie zgodnie z tradycją zawarli aranżowane małżeństwo, ale oparte na głębokim, wzajemnym uczuciu. Wystarczyło kilka chwil, by stwierdzić, że państwo młodzi za sobą przepadają, jak w pięknej, dobrej baśni. Istny balsam na umęczone dusze mieszkańców królestwa, którzy wiele wycierpieli za rządów poprzednika Oriona, zepsutego do szpiku kości króla Maxa.
Orion obiecał na długo przed objęciem tronu, że jego panowanie będzie wolne od skandali.
Kiedy po weselu jeden z pałacowych adiutantów po nią przyszedł, Melody myślała, że zostanie odwieziona do domu. Nie wątpiła, że ojciec będzie na nią czekać, żeby zdała mu szczegółową relację z ceremonii zaślubin, a potem ukarze ją za to, że w niej uczestniczyła. Czekała na tę chwilę z niecierpliwością. Słowne utarczki z ojcem należały do jej ulubionych rozrywek. Uważał, że zjadł wszystkie rozumy, podczas gdy w rzeczywistości był żałośnie bezbronny.
Ku jej zaskoczeniu zamiast odwieźć ją do domu, umieszczono ją w pałacowym apartamencie, co uznała za całkiem miłe, dopóki nie odkryła, że zamknięto ją tam na klucz!
Rano, po nocy poślubnej, jej siostra przybyła, żeby obwieścić, co ją czeka. Zasiadły w prywatnym salonie tak nasłonecznionym, że Melody z przyjemnością usiadła na krześle z filiżanką ulubionej gorzkiej kawy w rękach i zwróciła twarz ku źródłu ciepła.
– To dla twojego dobra, żeby zapewnić ci wolność – tłumaczyła Calista przy śniadaniu uprzejmie, ale stanowczo.
Zdaniem Melody za bardzo wzięła sobie do serca swoją nową rolę.
– Na pewno? Dla mnie to brzmi jak królewskie rozporządzenie, Wasza Wysokość.
– Jedno i drugie – ucięła krótko Calista.
Jak zwykle przemawiała przez nią siostrzana troska. Melody nie miała sumienia uświadomić jedynej osobie, której na niej naprawdę zależało, że mimo wrodzonej ślepoty lubi swoje życie bardziej niż większość ludzi sobie wyobraża.
– Oczywiście doceniam twoją pomoc, ale jej nie potrzebuję – argumentowała. – Nie zaprzątaj sobie mną głowy. To twój pierwszy dzień jako królowej Idylli. Poza tym jest Boże Narodzenie.
– Nie musisz mi o tym przypominać – wtrąciła Calista już nieco łagodniej. – Kiedy pozałatwiamy parę praktycznych spraw, obiecuję, że będziemy świętować jak zawsze.
– To znaczy z pijanym, wściekłym ojcem, wrzeszczącym na cały głos aż do stycznia? Jakkolwiek kusząco to brzmi, może pora stworzyć nową tradycję? – dodała Melody na koniec ze śmiechem.
– Ale dzisiaj organizujemy świąteczny bal – ciągnęła jej siostra, bynajmniej niezrażona.
Melody wyczuwała jej karcące spojrzenie. Musiała przyznać, że z przyjemnością słuchała jej podniesionego głosu. Świadczył o tym, że jej spokój irytuje Calistę.
– Pragnę ci ofiarować dar, którego nikt ci nie odbierze, nawet ojciec – zadeklarowała Calista.
Nie miało dla niej znaczenia, czy Melody sobie tego życzy.
– Chyba wolę jego wybuchy złości – skomentowała, kiedy Calista przedstawiła jej swój plan, a właściwie rozkaz do wykonania.
– Jeżeli wrócisz do domu, wyśle cię do jednej z tych instytucji, którymi grozi ci od lat. Równie dobrze mógłby cię zamknąć w więzieniu! Prawdopodobnie nigdy cię stamtąd nie wypuści. Czy dobrze mnie słyszysz?
– Jak wiesz, słuch mi nie szwankuje – przypomniała.
Ale nowa królowa już podjęła decyzję.
W ten sposób Melody trafiła w ramiona Griffina, zwanego na Idylli czarującym łobuzem. Porwał ją do koszmarnie długiego tańca w reprezentacyjnej sali balowej królewskiego pałacu.
Wybaczano mu liczne grzechy i wykroczenia w stylu jego ojca, ponieważ z niezrozumiałych dla Melody powodów uważano go za uroczego człowieka.
Książę Griffin zadeklarował wprawdzie podczas koronacji, że zmieni sposób postępowania i będzie lojalnie wspierał brata, ale jak do tej pory czerpał z życia pełnymi garściami.
Melody obrała go sobie za cel kolejnego ataku.
Najchętniej zasztyletowałaby go przed ołtarzem ze względu na widowiskowość spektaklu. Takie rozwiązanie nie wchodziło jednak w grę, bowiem słynny rozpustnik, lekceważący dotąd wszystkie charytatywne imprezy, jakie rodziny królewskie zwykle organizują dla zmazania swych win, wziął na siebie zadanie ochrony Melody.
Chętnie pozbawiłaby go złudzeń, ale i tego jej zabroniono kolejnym królewskim dekretem.
– To absurdalny pomysł – zaprotestowała Melody. – Nie potrzebuję ochrony księcia ani nikogo innego.
Sztab krawcowych właśnie dopasowywał jej suknię, której nie chciała założyć, zwłaszcza po oficjalnym świątecznym lunchu, na którym z nudów zbyt wiele zjadła. Calista i jej królewski małżonek asystowali podczas przymiarki w jednym z rozlicznych salonów pałacu. Traktowali ją tak, jakby natura pozbawiła ją nie tylko wzroku.
Powietrze słodko pachniało. Dochodzący z sofy szelest materiału świadczył o tym, że nowożeńcy dotykają się częściej, niż to przyjęte w pałacu.
– Dobrze wiem, że nie potrzebujesz ochrony, ale nie o ciebie tu chodzi – odparła Calista tonem, który sugerował, że właśnie przewraca oczami.
– Jak mój własny wymuszony ślub może mnie nie dotyczyć? Myślałam, że usiłujecie spełnić moje marzenie o książęcym tytule. Na wszelki wypadek pragnę was poinformować, że nigdy o nim nie marzyłam.
Po tych słowach usłyszała, że Calista wzdycha, a król zmienia pozycję.
Orion w niczym nie przypominał jej ojca ani też własnego. Inaczej naród by go nie zaakceptował, zwłaszcza po tym, co wyprawiał jego poprzednik, król Max Straszliwy, lekceważący nie tylko wszelkie zasady, ale i opinię publiczną. Orion w pełni panował nad sobą, a zatem i nad wszystkim innym. Pocieszająca zaleta u monarchy.
Jako osoba, która przez całe życie uczyła się panować nad własnym ciałem i umysłem, Melody szczerze go podziwiała.
– Twoja siostra wychwalała twoje zdolności – oświadczył następnie Orion.
Nowy król po raz pierwszy w życiu obudził w Melody patriotyczne uczucia. Kusiło ją, żeby złożyć mu ukłon, ale musiała stać nieruchomo, żeby krawcowe nie pokłuły jej szpilkami.
– Cieszę się, że mój brat bierze sobie tak wspaniałą osobę za żonę, ale muszę cię uświadomić co do jego osoby – oznajmił.
Melody dałaby głowę, że zna księcia Griffina wystarczająco dobrze. Młodszy brat nie poszedł w ślady starszego. Wolał salony gry, łóżka nieodpowiednich kochanek i wszystkie inne dostępne formy rozpusty. Znużył ją, jeszcze zanim go poznała. Chętnie powiedziałaby o tym siostrze, ale Orion był nie tylko królem, ale też jego bratem. Wbrew swoim zwyczajom zachowała więc taktowne milczenie, żeby nie sprawić mu przykrości.
– Zawsze odgrywał określoną rolę, zwłaszcza wobec płci pięknej – zaczął Orion ostrożnie.
Melody ledwie powstrzymała nieeleganckie prychnięcie, słysząc tak delikatne określenie hulaki.
– Ale w stosunku do ciebie będzie inny – dodał król na zakończenie.
Miał rację, ale nie z tych powodów, które najprawdopodobniej sobie wyobrażał. Melody zawsze bawiło udawanie kruchej, niezaradnej istotki, która nie potrafi sama usiąść bez asysty. Gdy poznała księcia Griffina, odruchowo odegrała zahukaną. Bawiło ją, że inni jej nie doceniają. Aż do dzisiaj.
– Wyświadczysz mi wielką przysługę, jeżeli pozwolisz mojemu bratu uważać się za swojego obrońcę, nie dlatego, żebyś potrzebowała ochrony, ale dlatego, że wejście w rolę szlachetnego rycerza dobrze mu zrobi – tłumaczył Orion. – Proszę cię o to nie jako władca, lecz jako jego brat – dodał na koniec z westchnieniem.
Jak mogła odmówić?
Nie zasztyletowała więc księcia Griffina przy ołtarzu, czego skrycie żałowała. Uśmiechała się nawet odpowiednio nieśmiało wbrew swoim zwyczajom. Ponieważ ojciec zawsze zarzucał jej, że zbyt rzadko się uśmiecha, z czystej przekory zachowywała powagę, kiedy tylko można.
Kiedy książę w końcu zaprowadził ją do sali balowej, to jako podporządkowaną i oszołomioną żonę. Poślubioną z litości.
Przeżyła najdłuższe, najtrudniejsze święta Bożego Narodzenia w całym dotychczasowym życiu, tak wyczerpujące, że niemal zatęskniła za dawnymi w rodzinnym gronie Skyrosów.
Mieszkańcy Idylli wręczali sobie prezenty w drugi dzień świąt i drugi raz w styczniu, w święto Trzech Króli, zwane tu świętem Trzech Mędrców. W Boże Narodzenie jedzono tradycyjne wypieki, orzechy, wieprzowinę lub jagnię. U niej w domu Boże Narodzenie należało do tych rzadkich okazji, kiedy matka nalegała, żeby ojciec uznał jej istnienie. Długi, nerwowy, przykry posiłek prawdopodobnie powodował u wszystkich niestrawność, co najmniej jedną osobę doprowadzał do łez i kończył się groźbami i rozbitą porcelaną.
Taki przebieg świąt przypominał łagodną kolędę w porównaniu z tym, co obecnie jej zgotowano. Tak myślała, kiedy wprowadzono ją do królewskiego pałacu, a potem przedstawiono narodowi jako nową księżną. W końcu nastąpił długi, wyczerpujący taniec.
– Świetnie sobie radzisz – orzekł książę, obracając ją w nieskończoność w rytm długiego walca dookoła sali.
Melody odczuwała zaciekawione spojrzenia niezliczonych par oczu tak mocno, że niemal jej ciążyły. Wśród dźwięków muzyki wychwytywała szepty, przyciszone komentarze i stłumione śmiechy, gdy idyllańska arystokracja próbowała przyjąć do wiadomości niewyobrażalne.
Oto ulubieniec tłumów poślubił wzgardzoną, upośledzoną córkę już kontrowersyjnej rodziny Skyrosów. Calista wprawdzie wyrobiła sobie dobrą opinię, ale Aristotle plamił honor królestwa.
Wszyscy tak sądzili, o ile nie robili z nim interesów.
Na szczęście już stracili taką możliwość.
Melody uważała taniec za głupią rozrywkę. Wolała walkę jako przyjemniejszą i bardziej efektywną. Oczywiście zahukana, krucha dziewczyna, którą grała tego dnia, nigdy by czegoś takiego nie pomyślała. Ani też nie miałaby narzędzi do walki.
Zadrżała teatralnie w nadziei, że książę pomyśli, że ze strachu.
– Mam nadzieję, że cię nie zawiodę – zagadnęła stosownie drżącym głosem, jakiego używała w rozmowach z ojcem, głównie dlatego, że bawił jej siostrę i złościł Aristotle’a. – Nie zniosłabym, gdybym przyniosła ci wstyd.
Książę Griffin był wysoki, barczysty i jędrny, tak jak jego usta w czasie przelotnego pocałunku na koniec ceremonii ślubnej. Trzymał jej rękę dużą, silną, a równocześnie zadziwiająco delikatną dłonią. Druga, obejmująca jej plecy, promieniowała ciepłem.
Jako nastolatka Calista spędziła wiele godzin na opisywaniu jej różnych osób z kręgu rodziny królewskiej i arystokracji. Melody wyrabiała sobie własne zdanie na podstawie ich oddechów, ruchów i zapachu. Nawet gdyby Calista szczegółowo nie opisała szelmowskiego spojrzenia i szokująco zmysłowych ust Griffina, wyobraziłaby sobie ich wygląd na podstawie głębokiego głosu. Jego dźwięk działał na nią niemal… jak prąd elektryczny. Melody nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić.
– Bez obawy – odrzekł książę uprzejmie. – Przez wiele lat zdążyłem sam sobie zszargać opinię.
Niemal rozbawił Melody. Równocześnie wywołał coś w rodzaju dreszczyku emocji, jakby ten prąd, który wyczuwała, zaczął jeszcze szybciej krążyć w jej ciele.
Tymczasem orkiestra nadal grała. Protokół wymagał od państwa młodych, żeby tańczyli do samego końca. Na oczach wszystkich, tak żeby cała Idylla zdążyła wyrobić sobie własne zdanie, zanim następnego ranka gazety nie zostawią na nich suchej nitki.
Jako córka byłego prasowego magnata, który używał słowa pisanego dla pognębienia rywali i wrogów, Melody podejrzewała, że dziennikarze przypuszczą zmasowany atak. W drugi dzień świąt, gdy ludzie pozostają w domu, rozpakowują prezenty i ucztują, pozostanie im wiele czasu na czytanie, obserwację i formułowanie ocen. Zdaniem Melody to ostatnie zajęcie stanowiło ulubioną rozrywkę jej współobywateli.
W końcu przebrzmiały ostatnie akordy. Na szczęście.
Ale książę wciąż nie puścił jej ręki. Zamiast tego położył ją sobie na zgięciu łokcia. Ten dworski gest powinien ją rozdrażnić. Wmawiała sobie nawet, że ją złości. Nie potrzebowała przewodnika jak inwalidka. Rzadko używała laski, przeważnie na pokaz. Przez wiele lat wyostrzyła inne zmysły i orientację przestrzenną przy pomocy sztuk walki. Cieszyła ją świadomość, że gdyby zechciała, byłaby równie zręczna jak wszystkie inne damy z Idylli.
Przypomniała sobie, że pokaz słabości tego wieczoru nie został zaplanowany dla niej, tylko dla mężczyzny u jej boku. Królewski brat potrzebował nie tylko aranżowanego małżeństwa, ale i interwencji monarchy, żeby skłonić świeżo poślubioną małżonkę do uległości dla jego własnego dobra.
Ostatnie słowa wywołały u Melody dreszcz zgrozy. Ciężar tego, co kazano jej robić „dla jej własnego dobra” przygniatał ją przez większą część życia.
Wytłumaczyła sobie jednak, że książę Griffin jest jej zupełnie obcy. Zrobiła tylko to, o co ją poproszono. Książę był bowiem bratem króla, a ona tylko jego poddaną. To tłumaczenie nie uśmierzyło skurczu żołądka, ale trochę pomogło.
Noc ciągnęła się w nieskończoność. Griffin stał cały czas u jej boku, więc nie pozostało jej nic innego, jak się uśmiechać. I udawać oszołomioną znaczącym awansem społecznym, podczas gdy w rzeczywistości bawiło ją to całe przedstawienie. Nie tyle narzucony mąż, który jej pilnował, jakby wymagała nieustannej troski, co wszystkie damy, które przyszły pogratulować księciu, bynajmniej nie jej. Najwyraźniej wychodziły z błędnego założenia, że skoro ich nie widzi, to również nie słyszy.
Podchodziły w obłokach perfum, a ich głosy ociekały jadem. A kiedy przemawiały do Melody, to zawsze z nieskrywaną pogardą.
– Serdecznie gratuluję, choć trudno sobie wyobrazić, że ktoś taki jak Wasza Wysokość na zawsze zniknął z rynku – szczebiotały.
– Ma pani na myśli targ produktów rolniczych w centrum miasta? – dopytywała Melody z nieznacznym uśmieszkiem. – Podobno o tej porze roku wspaniale się prezentuje.
Największą przyjemność sprawiało jej wyczuwanie reakcji rozmówczyń po takiej kąśliwej uwadze. Nie wyszłaby za mąż z własnej woli, ale skoro została do tego zmuszona przez samego króla, nie widziała powodu, żeby nie czerpać satysfakcji z odgrywania spektaklu.
W końcu zagrały trąby i pan młody wyprowadził ją z sali balowej.
Najchętniej poskarżyłaby się siostrze, jako że nikt inny nie znał jej na tyle dobrze, by nie okazywać nieznośnej litości, ale królowa gdzieś znikła. Melody musiała sama przejść żenujący tradycyjny rytuał. Obecni utworzyli szpaler, niczym średniowieczni dworzanie, odprowadzający nowożeńców do małżeńskiej łożnicy.
Melody nigdy nie rozumiała dziwacznej konstrukcji, jaką ludzie tworzą wokół seksu. Na królewskim weselu wszyscy udawali, że chodzi o dworskie obyczaje, romantyzm, ceremonię czy tradycję. W rzeczywistości cały ten teatr prowadził wprost do sypialni. Śmieszyło ją, że prawdopodobnie tylko ona jedna to widzi. Oczywiście zachowała te przemyślenia dla siebie.
Nagle przestała myśleć o czymkolwiek prócz zbyt gorącej dłoni obejmującej ją w talii.
Wmawiała sobie, że jest jej gorąco z wysiłku od wchodzenia po schodach, ale w głębi duszy podejrzewała, że to średniowieczna część jej natury tak silnie reaguje na bliskość małżonka.
Trzymał ją mocno, choć delikatnie, opanowany, skupiony, jakby potrzebowała przewodnika po długich, pustych, marmurowych korytarzach. Najdziwniejsze, że nie próbował nawiązać pogawędki. Notoryczni uwodziciele nie bywają zamknięci w sobie ani nieśmiali.
Ale milczenie księcia nie wynikało z nieśmiałości. Prowadził ją tak pewnie, jakby przez całe życie dostosowywał tempo swojego chodu do jej możliwości. Pojęła, że wyszła za człowieka, z którym nie ma żartów. Udawała więc, że poczerwieniała z wysiłku od wchodzenia po schodach w niewygodnej, obfitej sukni.