Niestosowna znajomość
Gdy spotkała go na balu, nie wierzyła własnym oczom. Czy to naprawdę Nicholas, towarzysz jej zabaw i jedyna bratnia dusza w smutnym, pozbawionym miłości dzieciństwie? Jakże inaczej potoczyły się ich losy. Juliana wiedzie skromne życie damy do towarzystwa, Nicholas odziedziczył po dziadku tytuł i majątek. Żyją w różnych światach, nie widzieli się piętnaście lat, mimo to nadal są sobie bliscy. Niestety wielu uważa ich zażyłość za niestosowną. W obawie o reputację Juliany, Nicholas proponuje jej formalne małżeństwo. Chce tylko ukrócić plotki, od razu zastrzega, że nie wierzy w miłość. Na szczęście Juliana wie, jak go przekonać, że uczucia to oznaka siły, a nie słabości.
Fragment książki
Juliana nie spodziewała się, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy Nicholasa. A jednak stało się, bo przecież ten dżentelmen, który raptem ukazał się jej oczom, to na pewno był on. Czyli znowu wydarzyło się coś, co uważała za niemożliwe. Po raz pierwszy przeżyła lekki szok, gdy doszły ją słuchy, że Nicholas wrócił do Anglii, i to jako hrabia, a ona zawsze była pewna, że sukcesorem jest jego wuj. Przecież Nicholasa nigdy nie traktowano jak dziedzica, nikt nigdy nie wspomniał, że to właśnie on będzie kiedyś lordem Barre’em. A teraz kolejne zaskoczenie, chyba jeszcze większe. Nie spodziewała się, że go spotka, skoro on był teraz człowiekiem utytułowanym i bogatym, a ona skromną damą do towarzystwa, której chlebodawczyni tylko sporadycznie bywała w hermetycznym świecie arystokracji.
Nicholas… Czy ją jeszcze pamięta? Kiedyś byli sobie bardzo bliscy, ale minęło przecież wiele lat i jeśli ona nawet nadal żyje w jego pamięci, to z pewnością już tylko w najgłębszym jej zakamarku. Nicholas zapewne pamięta jak przez mgłę dziewczynkę, którą znał dawno temu, gdy przebywał w niezbyt przyjaznym miejscu. Juliana także nie była w Lychwood Hall szczęśliwa, ale dla Nicholasa tamten czas był jeszcze mniej łaskawy, dlatego była prawie pewna, że starał się tamte lata wyrzucić z pamięci. Na pewno nie próbował jej odnaleźć, tylko głupia romantyczka mogłaby tego oczekiwać. A szansa, że na siebie gdzieś wpadną, była naprawdę znikoma. Pani Thrall, chlebodawczyni Juliany, tak naprawdę nie miała wysokiej pozycji. Thrallowie, zwyczajni ziemianie, którzy osiedli w Londynie, zauważani byli tylko dlatego, że ich córka Clementine była śliczną panną.
Tego wieczoru Juliana towarzyszyła chlebodawczyni i jej córce na balu wydanym przez lady Sherbourne. Miał to być bal naprawdę huczny, dlatego zaproszenia dostali również ci, którzy nie należeli do śmietanki towarzyskiej. Na balu rzeczywiście było mnóstwo ludzi, i w Julianie zapaliła się iskierka nadziei, że Nicholas też się pojawi. Niestety z paplaniny Clementine i jej rozchichotanych przyjaciółek wynikało, że on bardzo rzadko bywa na przyjęciach czy balach.
Dosłownie parę minut potem zobaczyła go, gdy oderwała oczy od Clementine porywanej do tańca przez jednego z wielbicieli. Spojrzała wtedy na szerokie schody, którymi schodziło się do sali balowej, a na szczycie tych schodów stał właśnie Nicholas Barre, chyba jeszcze przystojniejszy niż kiedyś. Wysoki i barczysty, popatrywał na kłębiący się w dole tłum. Podobnie jak pozostali dżentelmeni miał na sobie czarny frak i śnieżnobiałą koszulę, ale i tak wyglądał inaczej. Zawsze tak było. Gdziekolwiek się pojawił, przyciągał wzrok, bo była w nim jakaś dzikość. Tylko tak to można było określić. Z pewnością dlatego też nie mówiono o nim pochlebnie. Nieważne, ludzi wygadują różne rzeczy. Najważniejsze, że jest tutaj, że znów widzi go po wielu latach.
Pamiętała doskonale, jak to było, gdy widzieli się po raz ostatni. Wciąż miała przed oczami jego srebrzoną poświatą księżyca twarz i czarne oczy. Miał wtedy zaledwie szesnaście lat, był szczupły, ale już umięśniony. Trzymała go kurczowo za rękę, a jej dwunastoletnie serce płakało z rozpaczy.
– Proszę, nie odchodź, nie odchodź!
– Muszę odejść, Jules. Nie mogę tu zostać ani chwili dłużej.
– Ale bez ciebie będzie tu okropnie. Będą tylko oni!
– Dasz sobie radę, Jules. Na pewno nie zrobią ci krzywdy.
– Przecież wiem… – szepnęła, już z oczami pełnymi łez. Wiedziała, że jej nie skrzywdzą tak, jak krzywdzili Nicholasa. Nikt nie będzie jej bił i zamykał w pokoju na cały dzień, nie dając nic do jedzenia.
Do Lychwood Hall przyjechała z matką, gdy miała osiem lat i od samego początku Nicholas był jej jedyną bratnią duszą. Najwierniejszym towarzyszem, w czym nie było nic dziwnego, ponieważ oboje byli w tej samej sytuacji. Dwoje dzieci, które Barre’owie, czyli wujostwo Nicholasa, łaskawie przyjęli pod swój dach. Ubodzy krewni, zdani na łaskę i niełaskę swoich dobroczyńców.
– A nie mogłabym pojechać z tobą? – spytała drżącym głosem, choć wiedziała z góry, co Nicholas odpowie.
– Nie, nie. Jeśli znikniesz w tym samym czasie, co ja, natychmiast zaczną nas szukać. A jeśli wymknę się stąd sam, może mi się udać.
– Ale kiedyś tu jeszcze wrócisz, prawda? Proszę!
– Oczywiście! – zapewnił, uśmiechając się do niej bardzo ciepło. – Kiedy będę już tak bogaty, że będę spał na pieniądzach, zabiorę cię stąd. Wszyscy będą mówić do ciebie „milady”, a Seraphina będzie musiała ci się kłaniać.
– Och, tak!
Jak ona go kochała! Cała była teraz przepełniona miłością, choć jednocześnie zdawała sobie sprawę, że on tu nie wróci. Na pewno zniknie z jej życia na zawsze, tak jak kiedyś zniknął jej ojciec.
– Nie zapomnij o mnie, proszę… – szepnęła, starając się za wszelką cenę nie rozpłakać. Zdjęła z szyi skórzany rzemyk, na którym wisiał nieduży złoty sygnet.
– Proszę, weź to.
– Nie, nie mogę tego przyjąć. Przecież wiem, że to sygnet twego ojca.
– Ale ja bardzo chcę, byś go miał, Nicky. Proszę. Ten sygnet będzie cię chronił.
Nicholas po chwili wahania wziął sygnet, uśmiechnął się do niej jeszcze raz i znikł w mroku.
Znikł na piętnaście lat…
Zatopiona we wspomnieniach bezwiednie opuściła głowę. Potem spojrzała na szczyt schodów, gdzie Nicholasa już nie było. Spojrzała w lewo, w prawo, ale nigdzie go nie dostrzegła, więc znów spuściła głowę i wpatrując się w podołek, zastanawiała się, co dalej. Po chwili uznała, że jednak lepiej, by jej nie zauważył. Bo i po co? Może rozpozna ją, ale wcale do niej nie podejdzie. Zlekceważy ją, a to by bardzo zabolało. A jeszcze bardziej zraniona poczułaby się, gdyby jej nie poznał. On, który tyle dla niej znaczył! Kochała go przecież bezwarunkowo, nigdy o nim nie zapomniała i przez długi czas łudziła się, że zgodnie z obietnicą wróci i zabierze ją z Lychwood Hall, gdzie wszystko było takie przygnębiające. Pogrążona w nieustannym smutku matka, Crandall, który potrafił być bezlitosny, złośliwa ciotka Lilith i Seraphina, która uważała, że Juliana jest tu tylko po to, by być na każde jej skinienie.
Kiedy Juliana podrosła, zaczęła marzyć o tym, że Nicholas pojawia się w Lychwood Hall jako rycerz w lśniącej zbroi. Sadza Julianę przed sobą na siodle i uwozi daleko od tego życia. Da jej swoje nazwisko, obsypie klejnotami i wreszcie będzie miała piękne suknie…
Oczywiście nie była taka głupia, by marzyć o tym bez końca i po jakimś czasie przestała się łudzić, że Nicholas wróci. Kiedy dowiedziała się, że po długim pobycie gdzieś za morzami wrócił do Londynu, owszem, przez głowę przemknęła myśl, że może przyjechał tu po nią. Ale tylko przemknęła.
Przecież kiedy obiecywał, że wróci, sytuacja była całkiem inna. Oboje byli krewnymi Barre’ów, którzy łaskawie ich przygarnęli. A teraz Nicholas jest lordem Barre’em, ponieważ odziedziczył włości po swoim dziadku. Spodziewać się, że ktoś taki będzie jej szukał, było największą głupotą. Także dlatego, że obietnice składane w młodzieńczym wieku zwykle nie wytrzymują próby czasu. Przecież Nicholas, choć podobno jest już w Londynie od dwóch miesięcy, wcale nie próbował jej odnaleźć. A teraz, jeśli ją zauważy, to spojrzy na nią jak na całkowicie obcą osobę. I zaraz potem odwróci się i odejdzie. Bez słowa…
Dość już tych dywagacji. Najlepiej po prostu umknąć z tego balu. Niestety to raczej niemożliwe, bo pani Thrall najęła ją przede wszystkim po to, by Juliana miała baczenie na jej pełną wigoru córkę. Śliczna Clementine, rozpuszczona jak dziadowski bicz, przyzwyczajona była, że robi, co chce. A w socjecie obowiązują jednak pewne zasady, których należy przestrzegać. Czyli trzeba pilnować, by Clementine nie zaczęła flirtować jawnie z jakimś kawalerem albo nie zatańczyła z nikim więcej niż dwa razy. Juliana kiedyś przyłapała ją, jak próbowała wymknąć się do spowitego już w mrok ogrodu. Oczywiście nie sama, lecz z rozpłomienionym zalotnikiem. W rezultacie Juliana, która najęła się jako dama do towarzystwa pani Thrall, była jednocześnie, i to nader często, przyzwoitką jej córki. Pani Thrall uważała, że powinna być jej za to bardzo wdzięczna, ponieważ dzięki temu Juliana bywała w wielkim świecie. Jednak Juliana stanowczo wolałaby spędzać wieczory w towarzystwie ciekawej książki albo Fiony, młodszej córki Thrallów, o wiele sympatyczniejszą niż ta starsza. Poza tym wcale nie było jej miło wysiadywać w sali balowej. Taka szara mysz wśród wystrojonych dam, która tylko gapi się na tańczących.
A więc co zrobić? Powiedzieć, że rozbolała ją głowa? Nie, to nie jest dobry pomysł. Pani Thrall wcale nie pozwoli jej wracać do domu. Każe zostać i dopilnować Clementine, bo ten wspaniały bal to wielka szansa dla panny na wydaniu. Juliana ma wziąć się garść i być dzielna, jak na angielska szlachciankę przystało. Tak by to na pewno wyglądało, czyli nie pozostaje nic innego, jak nie odrywać oczu od Clementine. Dzięki temu nawet gdyby Nicholas wypatrzył ją wśród przyzwoitek, to ona i tak tego nie dostrzeże. Niczego, także tego, że ją rozpoznał, ale odwrócił się i bez słowa odszedł.
I tak to miało teraz wyglądać, ale los chciał jednak inaczej. Bo ledwo zdążyła wlepić oczy w Clementine, nagle usłyszała:
– Juliano? To ty?
Niski męski głos, który mimo upływu lat rozpoznała od razu. Przecież to Nicholas, który uśmiechając się miło, właśnie do niej podchodził.
Natychmiast zerwała się na równe nogi.
– Nicholas!
A on już stał tuż przed nią. Taki wysoki, że musiała zadzierać głowę, by spojrzeć w jego czarne, błyszczące oczy.
– Juliano, to naprawdę ty?! Nie wierzę własnym oczom!
Potrząsnął głową i wyciągnął rękę. Ona, po sekundzie wahania, podała mu swoją. trochę jednak drżącą z emocji.
– Proszę wybaczyć, nie powinnam zwracać się po imieniu do milorda.
– Milord? Błagam, zapomnij o tym. Chyba że już nie uważasz mnie za przyjaciela.
Juliana milczała przez chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć. Zarumieniona i bardzo speszona.
– Jestem zaskoczona, że mnie poznałeś – powiedziała po chwili. – Minęło przecież tyle lat.
– Niemało, bo chyba piętnaście! – odparł z uśmiechem, przemykając po niej spojrzeniem. – Ależ ty wyrosłaś! Ale twarz ta sama! Ta, którą na zawsze zachowałem w pamięci!
I wtedy dama siedząca na krześle za Julianą, chrząknęła głośno i znacząco.
Juliana drgnęła.
– Och, proszę wybaczyć! Milord pozwoli, że przedstawię go pani Thrall.
Odwróciła się do swojej chlebodawczyni i dokonała prezentacji. Pani Thrall, choć już niemłoda, uśmiechnęła się niemal zalotnie.
– Bardzo mi miło pana poznać, lordzie Barre. Pan zapewne chciałby poznać moją córkę, Clementine, ale ona teraz tańczy. Jej karnet zawsze jest pełny.
– Mnie również bardzo miło – powiedział Nicholas. Skłonił się elegancko, po czym zwrócił się do Juliany: – Mam nadzieję, że uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną walca.
Juliana wiedziała doskonale, że pani Thrall będzie bardzo niezadowolona, ale bardzo chciała z nim zatańczyć.
– Z przyjemnością – oświadczyła z promiennym uśmiechem. – Pani Thrall, proszę wybaczyć, ale oddalę się na kilka chwil.
A pani Thrall, o dziwo, zamiast ją zbesztać, uśmiechnęła się łaskawie.
– Ależ naturalnie! Bardzo proszę. Kiedy państwo tu wrócicie, zapewne pojawi się i Clementine.
Nicholas jeszcze raz skłonił się pani Thrall, podał dłoń Julianie i poprowadził ją na środek sali.
– A kim, u diabła, jest ta Clementine? – spytał półgłosem, gdy przeszli już spory kawałek.
– Córka pani Thrall. W tym roku zadebiutowała na salonach.
– Jeszcze jedna pannica. Och, nie…
Nie wykazał żadnego entuzjazmu i Juliana, która przecież nie raz słyszała, jak dżentelmeni zachwycają się Clementine Thrall, poczuła jednak cień satysfakcji.
Przystanęli. Nicholas jedną ręką objął ją wpół, drugą ujął jej dłoń i zawirowali. Juliana walca tańczyła zaledwie kilka razy. Damę do towarzystwa przecież rzadko ktoś prosi do tańca, dlatego teraz była pełna obaw, czy się nie ośmieszy. Na początku skupiona była przede wszystkim na tym, by nie pomylić kroków, ale po chwili już zaczęła upajać się chwilą, rozkoszując się wirowaniem w takt czarownej melodii. I to z kim! Z Nicholasem, z którym los znów ją zetknął po piętnastu latach.
Nicholas, jakby czytając w jej myślach, zagadnął:
– A ja przez te wszystkie lata próbowałem cię odnaleźć, Juliano.
– Naprawdę? Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Przecież byłam wtedy jeszcze dzieckiem…
– Także moją przyjaciółką. Jedyną bliską mi osobą, a więc trudno, żebym o tobie zapomniał.
Jedyną? Tak, to prawda. Kiedy go poznała, miała zaledwie osiem lat, ale wyczuła, że to ktoś bardzo samotny. Miał dwanaście lat, mówiono o nim, że jest zbuntowany i są z nim same kłopoty. Spoglądał ponuro, jakby chciał się całkowicie odgrodzić od reszty świata. Jednak Julianie, która po śmierci ukochanego ojca czuła się jak pogardzany wyrzutek, ten posępny chłopiec wydał się od razu bliski. Może dlatego, że w jego czarnych jak onyks oczach dostrzegła bezbrzeżny smutek.
– Przecież obiecałem, że cię odnajdę, Juliano.
– Tak, pamiętam. Ale tyle lat minęło… Dlaczego nigdy do mnie nie napisałeś? Choćby parę słów.
– Nie mogłem tego zrobić, bo nie chciałem, by ktokolwiek się dowiedział, gdzie jestem. Powiedz mi, dlaczego nie mieszkasz już w Lychwood Hall?
– Moja matka umarła. Po jej śmierci nic mnie tam już nie trzymało.
– A ja jakiś czas temu byłem tam i pytałem o ciebie. Wuj już nie żyje. Ciotka powiedziała, że wyjechałaś na kilka lat za granicę i nie wiadomo, kiedy wrócisz.
– Tak powiedziała? Czyli musi mieć już kłopoty z pamięcią. Wróciłam do Anglii już kilka lat temu i co roku wysyłam ciotce życzenia na święta Bożego Narodzenia.
– Wprowadziła mnie niechcący w błąd. Po rozmowie z nią kazałem jednemu z moich pracowników poszukać cię w Europie. Nic dziwnego, że cię nie znalazł, skoro byłaś już w Anglii. W Londynie, czy tak? Dziwne, że dopiero teraz wpadliśmy na siebie.
Juliana uśmiechnęła się.
– Wcale nie dziwne. Damy do towarzystwa chadzają jednak innymi drogami niż milordowie!
– Co? Co powiedziałaś? Ty jesteś damą do towarzystwa?
– Tak, jestem damą do towarzystwa. A kim miałabym być? – Juliana uniosła głowę nieco wyżej. – Musiałam przecież znaleźć jakieś miejsce w życiu. Nie chciałam być guwernantką, szyć nie potrafię i wcale mi się nie uśmiechało nająć się jako służąca.
Nicholas na moment zacisnął usta i potrząsnął głową.
– Ty jako służąca? Krawcowa? Przecież to absurd!
– Rozważałam wiele możliwości, ponieważ nie chciałam być dalej na łasce twojego wujostwa. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć dlaczego, skoro sam od nich uciekłeś, Ja po prostu zrobiłam to samo.
– Ale ty to co innego! Jesteś kobietą.
– Oczywiście, i właśnie o to chodzi. Na pewno wolałabym robić coś innego, o wiele ciekawszego, ale kobiety naprawdę nie mają zbyt wielkiego wyboru.
– Przecież wiem. Wybacz, jeśli cię uraziłem.
– To ja przepraszam, że trochę się uniosłam.
– Ach, daj spokój, Juliano. Nic się nie stało. Żałuję bardzo, że nie wiedziałem, w jakiej sytuacji się znalazłaś. Mógłbym ci przecież jakoś pomóc.
– Ty? A jak?
– Na przykład…
Zapadła cisza, którą przerwała Juliana:
– Zapewne chciałeś powiedzieć, że mogłeś posyłać mi pieniądze, bym miała z czego żyć? Przecież dobrze wiesz, co powiedzieliby ludzie. Że jestem twoją utrzymanką. – Juliana zaśmiała się i dalej mówiła już nieco łagodniej. – W każdym razie jestem damą do towarzystwa i nie narzekam, bo moje życie jest ciekawe i obfituje w wiele miłych chwil. Przez kilka lat byłam damą do towarzystwa pani Simmons, ale gdy osiągnęła bardzo podeszły wiek, przeprowadziła się do syna. Była bardzo inteligentna i serdeczna. Wcale mnie nie traktowała jak kogoś gorszego, najętego do pracy. Raczej jak swoją bratanicę albo podopieczną. Razem siadałyśmy do stołu, miałam swój pokój, a moim obowiązkiem było towarzyszyć jej przez kilka godzin dziennie, zabawiać miłą rozmową i pomóc w prowadzeniu korespondencji. I to wszystko. Razem pojechałyśmy na Kontynent, i to była cudowna podróż. O wiele ciekawsza i milsza niż wyjazd z ciotką Lilith i Seraphiną po ukończeniu przez nią szkoły.
Nicholas skrzywił się.
– Wierzę ci. Wyjazd z nimi to na pewno była męka.
– Wcale nie zaprzeczam. Między innymi dlatego, że twoja ciotka bez przerwy powtarzała, jak powinnam być jej wdzięczna, bo przecież dzięki nim zobaczę kawał świata.